HomeStandard Blog Whole Post (Page 465)

Łuny pożarów nad Warszawą. Ostatni etap operacji „Burza”, która rozegrała się głównie na Kresach. Piękna przedwojenna stolica zniknęła z powierzchni ziemi, a z mapy Polski – Lwów i Wilno. W zamian do połówki przedwojennej Polski doklejono wypalone ziemie zachodnie. Ci, którzy nigdy by się na to nie zgodzili – polegli lub stali się banitami. Nie było im dane uczynić z Polski mocarstwa.

orzel_Powstanie_Warszawskie_Kresy_1

Nie było już w stolicy wesołego lwowiaka gen. Stanisława Maczka, ani spadochroniarza ze Stanisławowa, gen. Stanisława Sosabowskiego. Nie wrócą czasy, kiedy w Warszawie najważniejsi byli wilnianin Józef Piłsudski, Walery Sławek z Niemirowa, czy Edward Śmigły-Rydz z Brzeżan.

Wielkich nieobecnych z Kresów wymieniać można długo – przedwojenna stolica, jak i cała Polska, połączona była z kresowością wszelkimi możliwymi więzami. Nawet dla tych, którzy się na Kresach nie urodzili, były one flagowym okrętem naszej suwerenności. Po 1944 roku serce Polski zostało wyrwane w każdym tego słowa znaczeniu.

W czasie wojny dla polskiego Rządu na Uchodźstwie najważniejsze stało się zachowanie polskich granic z Lwowem i Wilnem. Pod wpływem dramatycznych wydarzeń w Warszawie ważniejsza stała się jednak pomoc dla walczącej stolicy. Te dwie sprawy były jak naczynia połączone.

To chyba nie przypadek, że Służbę Zwycięstwu Polski, przekształconą w Związek Walki Zbrojnej, a później w Armię Krajową stworzył lwowiak Michał Karaszewicz-Tokarzewski. Po „Grocie” Roweckim AK kierował pochodzący z Tarnopolszczyzny Tadeusz „Bór” Komorowski, dawny właściciel zamku w Świrzu koło Lwowa.

Jeden z najbardziej znanych powstańczych bohaterów to wilnianin prof. Witold Kieżun, a wśród największych poległych z Szarych Szeregów był Edward Zürn z Kijowa. Dziś szpital położniczy na ulicy Inflanckiej nosi imię lwowianki Krystyny Niżyńskiej „Zakurzonej”. Też poległa w Powstaniu.

W pierwszych godzinach walki w czasie wyciągania rannego kolegi spod kul poległa harcerka – sanitariuszka Krystyna Krahelska „Danuta” z Mazurek koło Baranowicz. To ona pozowała przedwojennej rzeźbiarce do pomnika warszawskiej Syrenki. Krystyny już nie ma, ale symbol Warszawy na zawsze będzie nosił jej rysy…

Z Kresów Południowo-Wschodnich pochodziła rodzina Sławomira „Maćka” Bittnera. On wprawdzie urodził się w stolicy, ale gimnazjum zdążył skończyć we Lwowie. „Pałacyk Michla, Żytnia, Wola…” – kto nie zna tej powstańczej piosenki batalionu „Parasol”? Obroną Pałacyku Michla dowodził Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf” z Wołkowyska.

A co może się równać z wyczynem Adolfa Pilcha, ps. „Góra-Dolina”, który w lecie 1944 r. przyprowadził na pomoc Warszawie z Puszczy Nalibockiej na dzisiejszej Białorusi blisko 1000-osobowy oddział AK. Pokonali prawie 500 km wrogiego terytorium, w pełnym umundurowaniu, z kawalerią i taborami złożonymi z ponad 150 furmanek!

Po sforsowaniu Wisły oddział ten dzielnie walczył w Puszczy Kampinoskiej i na Bielanach. Wielkie było zdumienie warszawiaków, którzy nagle ujrzeli wkraczające w pełnym szyku i umundurowaniu Wojsko Polskie z Kresów!

Kresy są związane z Powstaniem nie tylko losami tysięcy tamtejszych Polaków. Po drugiej stronie barykady znaleźli się bowiem ukraińscy rekruci w służbie niemieckiej, którzy pomagali tłumić polski zryw.

Dzisiaj wszelkie wzmianki o tym są zajadle zwalczane. Wmawia się warszawiakom, że byli 100-procentowymi idiotami, a każdy z nich nie potrafił rozróżnić wschodnich języków, więc nie mogli zidentyfikować ukraińskiego. A przecież świadectw mogących to zweryfikować jest dużo, włącznie z używaniem przez tych rekrutów zamiennie z ukraińskim – języka polskiego, gdy tylko wymagała tego sytuacja.

Ziemie Wschodnie były w Polsce w całej jej historii. Kiedy ich nie ma, przynajmniej w pamięci narodu, czujemy, że Polska nie jest do końca Polską. Właśnie po to po wojnie całkowicie amputowano kresowość z oficjalnej historii, podobnie jak wątki kresowe z Powstania, czy Akcję „Burza” na Kresach. Niektórzy chętnie wycinaliby to z naszej świadomości nadal.

Nie ma wątpliwości, że nawet gdyby Powstanie zakończyło się naszym militarnym zwycięstwem, po wkroczeniu sowietów sprawy i tak potoczyłyby się tak, jak się potoczyły – masowe aresztowania, egzekucje, zsyłki.

Również podobny byłby pewnie los zesłanego przez sowietów dowódcy Kedywu Emila Fieldorfa „Nila”. Przy okazji wspomnijmy, że przed wojną służył on w wileńskim Korpusie Ochrony Pogranicza i dowodził 51 Pułkiem Piechoty Strzelców Kresowych w Brzeżanach.

Wielu bohaterów Powstania, którzy polegli z rąk Niemców, w przypadku zwycięstwa zostałoby wymordowanych przez sowietów lub trafiło na katorgę, nielicznym udałoby się ujść cało. Trudno sobie wyobrazić, że nasi „alianci” przejęliby się aresztowaniami w Warszawie i stanęli w obronie Polaków.

Tu przychodzi moment, by zająć stanowisko w „modnym” ostatnio sporze: Powstanie Warszawskie – za czy przeciw? Sprawa nie jest prosta. Oczywiście, z militarnego punktu widzenia Powstanie nic nam nie dało i przyniosło same straty. Nawet gen. Władysław Anders osobiście uważał je za nieszczęście i trudno nie przyznać mu racji. Ścieżką atakowania osób, które podjęły decyzję o Powstaniu, niemal jak zbrodniarzy, poszedł Piotr Zychowicz w książce „Obłęd’44”.

Jedyne co z Powstania mamy, oprócz wielkich strat wśród ludności i polskich elit oraz doszczętnie zburzonej stolicy, to piękne wspomnienie i legenda o bohaterskich powstańcach w romantycznym polskim duchu.

Przecież ci ludzie rzucili się z motyką na słońce. Nawet jeśli zarzucać ich dowództwu głupotę, to została ona potem odkupiona heroizmem. Powstanie uważam więc za tragiczny błąd, ale nie jak niektórzy – za zbrodnię. Znacznie większą zbrodnią jest dziś profanowanie jego pamięci. Od tego już tylko krok do stwierdzenia, że „Polacy byli sami sobie winni”, a nie jest to stwierdzenie pochodzenia polskiego. Chyba nie chcemy iść tą drogą?

Za tę piękną legendę, która tak bardzo wzmacnia naszą tożsamość, słono jednak przepłaciliśmy. Zysk jest absolutnie niewspółmierny do ceny. Nie warto było tyle płacić. Ale już zapłaciliśmy, nie zmienimy tego i ta piękna karta historii jest dziś nasza. Czy chcemy się jej teraz pozbyć, odbrązowić, wrzucić w błoto?

Zasadność Powstania Warszawskiego to nie jest temat pod wszystkie strzechy, na pewno nie pod te, pod którymi mieszkają ludzie, którzy nigdy i w żadnej sprawie nie poświęciliby się dla kraju. Nie pod te, gdzie rząd dusz sprawuje „jedynie słuszna gazeta”, która wiele razy upadlała i fałszowała naszą piękną historię. To ona wychowała pokolenie, którego duża część ma gdzieś naszą tożsamość, a jej przejawy uważa za niemodny ciemnogród.

Temat Powstania jest tylko dla tych, którzy mają wolę i cierpliwość by zdobywać rzetelną wiedzę o tym zrywie, dla tych, którzy chcą dla kraju działać, a nie tylko konsumować. I mało mnie obchodzi, że ktoś uzna ten mój pogląd za niedemokratyczny. Moralne prawo do udziału w demokratycznej debacie – również wyrażając przeciwne poglądy – ma bowiem tylko ten, kto jest gotów tej demokracji i wolności bronić. Pozostałym przysługuje co najwyżej prawo do konsumpcji.

Polaków spotkały tragedie niewspółmierne do ich historycznej roli w II wojnie światowej i pokonaniu Niemiec. Jako pierwsi ostrzegaliśmy świat przed czerwoną Rosją, którą Zachód był w czasie wojny zauroczony. Walczyliśmy pięknie, po rycersku i przegraliśmy. Pozostał nam uratowany honor i piękna historia, której inni mogą nam tylko zazdrościć.

Ogołoceni przez dziesięciolecia ze wszystkiego pod rządami ludzi, których Polacy i polskość nie obchodzą, nie odrzucajmy tego cennego dziedzictwa, które dziś powinno być naszą tarczą. Wmawianie Polakom, że są beznadziejni i głupi, a ich dowódcy byli kretynami, którzy – jak mawiali sowieci – wywołali „awanturę warszawską” – to po prostu plucie we własną duszę.

Błędem są próby „rozliczania” powstańczych dowódców w momencie, gdy znowu jesteśmy atakowani z zewnątrz, czy to politycznie, czy propagandowo – chociażby kłamstwem o „polskich obozach koncentracyjnych”.

Dziś jedyną placówką skutecznie krzewiącą postawy patriotyczne wśród młodzieży jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Inne nie docierają z tak skutecznym przekazem. Czy chcemy to zepsuć w imię zabawy w „dyskusję”, w której większość uczestników, na ogół bez jakiejkolwiek wiedzy historycznej, bezmyślnie powtarza jak papugi chwytliwe tezy upadlające polskie Państwo Podziemne?

Analogicznym błędem jest rozliczanie polskiego Podziemia za dopuszczenie do Ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego w czasie kiedy w Polsce nasila się lobbing neobanderowski. Owszem, zastanawiali się nad tamtą sprawą kresowi AK-owcy, ale tego nie nagłaśniali bo nie to jest dziś najważniejsze. Najpierw ukróćmy renesans kultu ludobójców, a potem róbmy przegląd we własnych szeregach. Żeby nie było, ja też mam o te błędne decyzje pretensje, ale…

Łatwiej atakować tych, którzy już dziś się nie obronią, trudniej przeciwstawić się żyjącym fanatycznym czcicielom ich morderców. Każdy potencjalny okupant pragnąłby mieć pod sobą w Polsce trzodę pokornych i strachliwych bydlątek. Nie popychajmy ludzi w tę stronę, rzucając w błoto Powstańczą i Kresową dumę.

Aleksander Szycht/Kresy24.pl

Łuny pożarów nad Warszawą. Ostatni etap operacji „Burza”, która rozegrała się głównie na Kresach. Piękna przedwojenna stolica zniknęła z powierzchni ziemi, a z mapy Polski – Lwów i Wilno. W zamian do połówki przedwojennej Polski doklejono wypalone ziemie zachodnie. Ci, którzy nigdy by się na

„Nie możemy przejść obojętnie wobec wydarzeń sprzed 70 lat, które ukazały głębię miłości do Ojczyzny naszych Rodaków, zdolność do poświęcenia w obronie jej niepodległości i niezależności, męstwo i heroizm mieszkańców Warszawy”.

duchowe-powstanie-warszawskie_1

Warszawscy karmelici zachęcają, by uczcić 70. rocznicę Powstania Warszawskiego modlitwą różańcową za Ojczyznę przez kolejne 63 dni, począwszy od 1 sierpnia.

W apelu wystosowanym w związku z 70. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego biskup polowy Józef Guzdek podkreśla, że mieszkańcy Stolicy zapłacili wielką cenę, dając świadectwo męstwa, odwagi, cierpliwości i ofiarności na rzecz Ojczyzny.

duchowe-powstanie2-warszawskie_1

1 sierpnia o godz. 17.00 Warszawa na moment zatrzyma się, by upamiętnić 70. rocznicę Powstania Warszawskiego. Dźwięk syren z budynków publicznych instytucji i dźwięk dzwonów z kościołów przypomną chwilę rozpoczęcia powstańczego zrywu.

W niedzielę, 3 sierpnia, o godz. 18.00 w Parku Wolności przy Muzeum Powstania Warszawskiego zostanie odprawiona Msza św. z okazji 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

Koordynatorem inicjatywy „Duchowe Powstanie” jest o. Jarosław Maria Górka OCD. Zachęca, by tam, gdzie to możliwe, 1 sierpnia o godz. 17.00 odmówić różaniec przed Najświętszym Sakramentem.

Możesz również dołączyć do facebookowej społeczności „Duchowego Powstania”

Znadniemna.pl za Kresy24.pl

„Nie możemy przejść obojętnie wobec wydarzeń sprzed 70 lat, które ukazały głębię miłości do Ojczyzny naszych Rodaków, zdolność do poświęcenia w obronie jej niepodległości i niezależności, męstwo i heroizm mieszkańców Warszawy”. Warszawscy karmelici zachęcają, by uczcić 70. rocznicę Powstania Warszawskiego modlitwą różańcową za Ojczyznę przez kolejne

Spotkanie studentów Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego z Sybirakami, członkami Stowarzyszenia Polaków – Ofiar Represji Politycznych przy Związku Polaków na Białorusi, odbyło się 31 sierpnia w siedzibie ZPB.

Spotkanie studentów i Sybiraków

Spotkanie studentów z Sybirakami

Wizyta studentów z Krakowa na Grodzieńszczyznę odbywa się w ramach współpracy Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego z Wydziałem Historii, Komunikacji i Turystyki Państwowego Grodzieńskiego Uniwersytetu im. Janki Kupały. Dzięki tej współpracy studenci z Polski mogą odbywać na Grodzieńszczyźnie praktyki obowiązkowe, zbierając informacje na podstawie ustnych relacji świadków wydarzeń historycznych. W ramach praktyk studenci już odbyli wycieczkę szlakiem Adama Mickiewicza, podczas której zwiedzili między innymi Nowogródek i zawitali do Starych Wasiliszek, gdzie zwiedzili Dom Muzeum Czesława Niemena.

W Grodnie kierownik praktyk z ramienia Państwowego Grodzieńskiego Uniwersytetu im. Janki Kupały, historyk Gennadiusz Siemiańczuk zorganizował polskim studentom spotkanie z byłymi zesłańcami na Sybir, zrzeszonymi w działającym przy ZPB Stowarzyszeniu Polaków – Ofiar Represji Politycznych.

Młodzież z Krakowa przywitała na spotkaniu z Sybirakami Halina Jakołcewicz, przewodnicząca Stowarzyszenia Polaków – Ofiar Represji Politycznych przy ZPB. Podkreśliła znaczenie kultywowania pamięci o ofiarach represji systemu komunistycznego przez młode pokolenie Polaków i zapoznała studentów z obecnymi na spotkaniu członkami jej Stowarzyszenia. Po zapoznaniu się z Sybirakami studenci zaprosili żywych świadków historii na indywidualne rozmowy o ich trudnych i dramatycznych losach.

Znadniemna.pl

Spotkanie studentów Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego z Sybirakami, członkami Stowarzyszenia Polaków – Ofiar Represji Politycznych przy Związku Polaków na Białorusi, odbyło się 31 sierpnia w siedzibie ZPB. [caption id="attachment_5405" align="alignnone" width="480"] Spotkanie studentów z Sybirakami[/caption] Wizyta studentów z Krakowa na Grodzieńszczyznę odbywa się w

Uczące się języka polskiego dzieci z rodzin polskich z Lidy w dniach 18-28 lipca odwiedziły Kraków. Letni odpoczynek młodym Polakom zorganizowało Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski w ramach projektu „Podarujmy Dzieciom Lato”.

Podczas oficjalnego powitania polskich dzieci z Białorusi w Sali Obrad Rady Miasta Krakowa organizatorzy ogłosili wyniki przeprowadzonego wcześniej konkursu na najpiękniejszą polską baśń i legendę, w którym brały udział także lidzkie dzieciaki. Nagrodzone zostały prace w dwóch kategoriach: praca plastyczna i praca literacka. W kategorii prac plastycznych laureatką została najmłodsza uczestniczka wyjazdu do Krakowa, ośmioletnia Wioletta Piuta. Wioletta jest uczennicą Tatiany Stacenko, prowadzącej zajęcia w Szkółce Parafialnej przy lidzkiej parafii Świętej Rodziny. Zwycięska praca młodej lidzianki nosi tytuł „Smok Wawelski” i została wysoko oceniona przez jurorów.

Ośmioletnia laureatka konkursu z Lidy Wioletta Piuta

Ośmioletnia laureatka konkursu z Lidy Wioletta Piuta

Organizatorzy konkursu stwierdzili, że osiągnął on stawiany cel: pogłębienia wiedzy dzieci na temat kultury i tradycji Polski oraz doskonalenia przez nie znajomości języka polskiego.

Oba powyższe cele pomógł osiągnąć także sam pobyt dzieciaków z Lidy w Krakowie. Zwiedziły one najważniejsze zabytki i atrakcje zarówno byłej stolicy Polski, jak i okolic: Zamek Królewski na Wawelu, Rynek Główny, Krakowskie ZOO, park wodny, Lagiewniki, Wieliczkę oraz Wadowice.

Organizatorzy wyjazdu po stronie białoruskiej – Oddział ZPB w Lidzie oraz rodzice dzieciaków pragną podziękować wszystkim, kto przyczynił się do dziesięciodniowego wypoczynku polskich dzieci z Lidy w Krakowie: Zarządowi Głównemu ZPB oraz Stowarzyszeniu Gmin i Powiatów Małopolski.

Irena Biernacka z Lidy

Uczące się języka polskiego dzieci z rodzin polskich z Lidy w dniach 18-28 lipca odwiedziły Kraków. Letni odpoczynek młodym Polakom zorganizowało Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski w ramach projektu „Podarujmy Dzieciom Lato”. Podczas oficjalnego powitania polskich dzieci z Białorusi w Sali Obrad Rady Miasta Krakowa organizatorzy

Nasz czytelnik z Witebska Denis Krawczenko, w ramach ogłoszonej akcji „Dziadek w polskim mundurze” wysłał do nas zdjęcia swojego dziadka Juliana Bortko i sam dokonał opisu tego, w jakich formacjach dziadek służył i walczył.

Na jednym z forów internetowych znaleźliśmy szczegółowy opis szlaku bojowego Juliana Bortko, sporządzony przez jego wnuka i naszego czytelnika Denisa Krawczenkę.

Poniżej zamieszczamy nadesłane przez pana Denisa zdjęcia oraz opis dramatycznego, ale też bohaterskiego szlaku bojowego jego dziadka.

JULIAN BORTKO, ur. 26 lipca 1915 roku we wsi Zaborze, gmina Plissa, powiat dziśnieński, województwo wileńskie.

Julian Bortko (po prawej)

Julian Bortko (po prawej)

W okresie międzywojennym ukończył kursy strzelców KOP (Korpusu Ochrony Pogranicza) w 16 Pułku Piechoty, Ziemi Tarnowskiej. Następnie odbywał służbę w batalionie KOP „Słobódka”. Otrzymał tytuł strzelca bardzo dobrego oraz czerwony sznur strzelecki z dwoma czerwonymi chwastami. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej został odznaczony „Brązowym Krzyżem Zasługi” za zasługi w służbie KOP.

Zaświadczenie o odznaczeniu Juliana Bortko Brązowym Krzyżem Zasługi

Zaświadczenie o odznaczeniu Juliana Bortko Brązowym Krzyżem Zasługi

W kampanii wrześniowej 1939 roku Julian Bortko został zmobilizowany do 5 Pułku Piechoty Legionów Józefa Piłsudskiego, wchodzącego w skład 1 Dywizji Piechoty Legionów Józefa Piłsudskiego, która walczyła z najeźdźcą niemieckim w składzie Grupy Operacyjnej Wyszków. Walczył między innymi w Bitwie pod Wodyniami, Oleśnicą i Seroczynem. Otoczony z towarzyszami pod Warszawą koło Gawrolina Julian Bortko trafił do niewoli niemieckiej i znalazł się w obozie dla jeńców w pobliżu Białegostoku.

Pobyt w obozie, w którym się znalazło 18 tysięcy jeńców, Julian Bortko wspominał następująco: „…nie było baraków, żeby nie zamarznąć spaliśmy jeden na drugim, tworząc takie jakby żywe „kopce”. Rano, ci, którzy leżeli na dole byli martwi. Zamiast jedzenia, jak świniom, rzucano nam ziemniaczane obierki, które gotowaliśmy we własnym moczu. Potem nas, pozostający przy życiu sześć tysięcy załadowali do pociągu i wysłali do Prus Wschodnich…”

Julian Bortko (po prawej) w niewoli, podczas rozładowywania węgla.

Julian Bortko (po prawej) w niewoli, podczas rozładowywania węgla

W Prusach Wschodnich Julian Bortko znajdował się w obozie jenieckim Stalag I-A Stablack, numer jeńca: 71793 (informacja datuje się 19.06.1940). Następnie został przeniesiony do obozu Stalag I-B Hohenstein. W dniu 02.12.1940 r. przeniesiony na status robotnika cywilnego i zwolniony do Urzędu Pracy Królewiec. Potem nasz bohater trafił na roboty przymusowe w mieście Rissen. Rozładowywał węgiel.

W 1943 roku Julian Bortko trafia pod Kijów, na budowę umocowań obronnych dla niemieckiej armii nad Dnieprem. Wiosną tegoż roku dziadek Denisa Krawczenki uciekł z niewoli i przedostał się na Białoruś. Chciał wrócić do Wojska Polskiego , ale natrafił na partyzantów radzieckich. Partyzanci przerzucili zbiega do Związku Radzieckiego, gdzie ten odbył kurację w szpitalu wojskowym i szereg przesłuchań. Gdy prosił, przesłuchującego go oficera politycznego, aby ten skierował go do Wojska Polskiego, ten odparł, iż Polski już nie ma i zasugerował panu Julianowi, iż tak naprawdę pochodzi on z Sowieckiej Białorusi, a więc może podjąć służbę w Armii Czerwonej. Julian Bortko, obrońca Warszawy z 1939 roku, dostał przydział do jednostki strzelców w Armii Czerwonej, z którą doszedł do Berlina, gdzie podczas szturmu Reichstagu został ciężko ranny. Amputowano mu lewą rękę, ale nie potrafiono wyjąć spod serca odłamek niemieckiego pocisku.

Z odłamkiem pod sercem Julian Bortko wrócił w rodzinne strony – na Witebszczyznę.

Za odwagę, niezłomność i męstwo otrzymał od władz ZSRR Order „Wojny Ojczyźnianej” II stopnia.

Julian Bortko zmarł w 2000 roku.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie relacji Denisa Krawczenki ,wnuka Juliana Bortko

Nasz czytelnik z Witebska Denis Krawczenko, w ramach ogłoszonej akcji „Dziadek w polskim mundurze” wysłał do nas zdjęcia swojego dziadka Juliana Bortko i sam dokonał opisu tego, w jakich formacjach dziadek służył i walczył. Na jednym z forów internetowych znaleźliśmy szczegółowy opis szlaku bojowego Juliana Bortko,

Po ponad roku starań wierni z katolickiej parafii pw. Ducha Świętego w nowo powstającej grodzieńskiej dzielnicy Alszanka uzyskali od władz miasta wstępną zgodę na budowę świątyni.

Ostateczna decyzja ma zapaść po 18 sierpnia, kiedy kierowane do władz Grodna od ponad roku wnioski wiernych zostaną rozpatrzone przez obwodową radę zagospodarowania przestrzennego i architektury – informuje państwowa agencja informacyjna BiełTA.

kapliczka

Katolicy z Alszanki modlą się pod otwartym niebem, fot.: vgr.by

Jak już pisaliśmy parafia pw. Ducha Świętego w Alszance liczy około dwa i pół tysiąca wiernych, z których ponad 500 to są dzieci. Od ponad roku katolicy z Alszanki zmuszeni są uczestniczyć w nabożeństwach pod otwartym niebem, przy wybudowanej przez wiernych niedużej kapliczce. Zgodnie z planami zagospodarowania przestrzennego Grodna już w najbliższym czasie kapliczka zostanie zburzona, gdyż w miejscu, gdzie stoi, zostanie wybudowana sześciopasmowa droga samochodowa. Plac budowy przyszłej świątyni to 800 m. kw. na zabudowanym domami jednorodzinnymi terenie. Jak twierdzą władze Grodna na tym placu katolicy będą mogli zbudować kościół zajmujący przestrzeń nawet ponad 8,2 tysięcy metrów sześciennych.

Modlitwa przy kapliczce w Alszance, fot.: vgr.by

Modlitwa przy kapliczce w Alszance, fot.: vgr.by

Alszanka to nowa, szybko budująca się, dzielnica Grodna, w której już teraz mieszka ponad 12 tysięcy ludzi. W przyszłości liczba mieszkańców Alszanki może wynieść nawet 75 tysięcy (na około 300 – tysięczne Grodno).

Znadniemna.pl

Po ponad roku starań wierni z katolickiej parafii pw. Ducha Świętego w nowo powstającej grodzieńskiej dzielnicy Alszanka uzyskali od władz miasta wstępną zgodę na budowę świątyni. Ostateczna decyzja ma zapaść po 18 sierpnia, kiedy kierowane do władz Grodna od ponad roku wnioski wiernych zostaną rozpatrzone przez

Szanowni Czytelnicy, wspólnie z redakcją „Głosu znad Niemna na uchodźstwie” pragniemy do 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej, która stała się jednym z najbardziej tragicznych, ale też dających świadectwo bohaterstwa i patriotyzmu Polaków, okresów w historii Polski – zorganizować wystawę zdjęć naszych przodków, walczących o wolną i niepodległą Polskę w formacjach wojskowych II Rzeczpospolitej.

Jeśli w rodzinnym archiwum zachowało się u kogoś z Państwa zdjęcie ojca, czy dziadka, który zbrojnie walczył, czy to w Legionach Polskich pod dowództwem Józefa Piłsudzkiego, czy odbywał służbę w którejś z formacji wojskowych w okresie międzywojennym, a może walczył w Wojsku Polskim w kampanii wrześniowej 1939 roku, czy w późniejszym okresie II wojny światowej, prosimy o dostarczenie takiej fotografii do naszej redakcji.

Otrzymane od Państwa zdjęcie skopiujemy, żeby przygotować do wystawy, którą chcemy zorganizować albo w rocznicę bohaterskiej obrony Grodna we wrześniu 1939 roku przed Armią Czerwoną, albo przy innej okazji, dzięki której będziemy mogli pokazać Wasze pamiątki o Waszych dziadkach i ojcach, którzy z bronią w ręku bronili Polski i polskości przed agresorami, atakującymi naszą Ojczyznę w XX stuleciu.

Do każdego zdjęcia przygotujemy krótki opis, w którym postaramy się przy pomocy historyków i ekspertów od wojskowości poinformować o przynależności sfotografowanego do konkretnej formacji wojskowej, postaramy się ustalić też, jaki miał stopień wojskowy, jakie odznaczenia, nagrody i inne znaki szczególne nosił na mundurze.

W ten sposób postaramy się zgromadzić kolekcję zdjęć walczących o Ojczyznę Polaków z Kresów, które staną się świadectwem tego, jak pielęgnujemy pamięć o naszych przodkach w swoich rodzinach.

Zgodnie z zasadą, że jak kogoś się o coś prosi, to należy pokazać, o co chodzi na własnym przykładzie – zamieszczamy niżej zdjęcie z rodzinnego archiwum redaktora portalu Znadniemna.pl Andrzeja Pisalnika.

Bronus

Bronisław Sienkiewicz

Na zdjęciu widać jego dziadka Bronisława Sienkiewicza w mundurze ułana 1 Pułku Ułanów Krechowieckich, stacjonującego przed wojną w Augustowie, walczącego w kampanii wrześniowej 1939 roku w składzie Suwalskiej Brygady Kawalerii między innymi pod Zambrowem, Zalesiem, Dąbrową Wielką i Olszewem.

Dzięki ustaleniom eksperckim udało się dowiedzieć, że Bronisław Sienkiewicz miał między innymi kwalifikacje „ dobrego strzelca” z CKM (Ciężkiego Karabinu Maszynowego), czyli był cenionym żołnierzem.

Prosimy o dostarczanie do redakcji zdjęć Państwa przodków, które chętnie i z wdzięcznością opublikujemy na portalu i w gazecie „Głos znad Niemna na uchodźstwie”, a później włączymy do wystawy, którą na roboczo nazwijmy wystawą „Dziadek w polskim mundurze”.

Zachęcamy do współpracy!

Znadniemna.pl

Szanowni Czytelnicy, wspólnie z redakcją „Głosu znad Niemna na uchodźstwie” pragniemy do 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej, która stała się jednym z najbardziej tragicznych, ale też dających świadectwo bohaterstwa i patriotyzmu Polaków, okresów w historii Polski - zorganizować wystawę zdjęć naszych przodków, walczących o

Z wielkim żalem informujemy, że po ciężkiej chorobie w wieku 52 lat odszedł do Stwórcy Marek Maluchnik, były konsul w Grodnie i Lwowie, nauczyciel wśród polskiej diaspory w Kazachstanie, ostatnio – Naczelnik Wydziału w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej.

Marek_Maluchnik_czarno_bialy

Śp. Marek Maluchnik

Jako konsul w Grodnie Marek Maluchnik, z ramienia placówki konsularnej zajmował się organizacją życia kulturalnego i wspieraniem środowisk twórczych. Dał się poznać grodzieńskim artystom i działaczom kultury, zarówno Polakom, jak i Białorusinom, jako sumienny, inicjatywny i odpowiedzialny urzędnik polski.

Wspomnieniem o Marku Maluchniku podzielił się z nami znany grodzieński krajoznawca i publicysta, działacz ZPB Witold Iwanowski:

– Poznałem go na jednej z wystaw malarskich w Grodnie, które pan Marek zawsze chętnie odwiedzał. Nie zachowywał się jako typowy urzędnik, zawsze otwarty na ludzkie potrzeby, gdy już kogoś poznawał, starał się utrzymywać z nim ciepłe ludzkie stosunki – wspomina Witold Iwanowski.

Nasz rozmówca przypomina, że to dzięki Markowi Maluchnikowi na Nowy Zamek w Grodnie powrócił zabytkowy kartusz herbowy Rzeczpospolitej z czasów Augusta III. – Media pisały, że kartusz został odnaleziony przez Marka Maluchnika z pomocą lokalnego krajoznawcy. To właśnie ja nim byłem, tym krajoznawcą – wspomina Iwanowski i opowiada, że kiedy odnalazł kartusz przysypany ziemią i porośnięty chwastami przy murach Nowego Zamku, to od razu poinformował o znalezisku konsula Maluchnika. – Ten, kiedy zobaczył go, to powiedział, że zrobi wszystko, żeby kartusz powrócił na Nowy Zamek i mógł być podziwiany przez zwiedzających. Rzeczywiście tak zrobił – mówi Iwanowski. Po interwencji konsula Maluchnika w sprawie odnalezionego symbolu Rzeczpospolitej , władze Grodna pozwołiły, aby ten stanął przy wejściu na Nowy Zamek. – Kartusz leżał tam zabezpieczony przez około cztery lata – opowiada Iwanowski. Konsulowi Maluchnikowi tymczasem skończyła się kadencja pobytu na placówce w Grodnie i musiał wyjechać do Polski. Nie zapomniał o obietnicy związanej z losem kartusza. Już jako pracownik Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, rok temu wrócił do Grodna ze specjalistą od konserwacji i renowacji zabytków, odnowił pamiątkę po Rzeczpospolitej i zorganizował uroczyste jej odsłonięcie.

– Jako przedstawiciel władz Polski Marek Maluchnik nadzorował i organizował także renowację ołtarza głównego w grodzieńskiej katedrze – wspomina Witold Iwanowski o kolejnej przysłudze, za którą grodnianie mogą być wdzięczni zmarłemu.

– To tylko kilka jego dokonań. Nie potrafiłbym wymienić wszystkiego dobrego, czego doznali grodnianie od pana Marka Maluchnika – tak dużo dobrego zrobił za okres pobytu w naszym mieście, które pokochał całym sercem. Cześć Jego Pamięci! – kończy wspomnienie nasz rozmówca.

Łączymy wyrazy współczucia krewnym i bliskim Marka Maluchnika, przyjaciela Grodna i grodnian, i prosimy Pana o wieczny odpoczynek dla Jego duszy…

Znadniemna.pl

Z wielkim żalem informujemy, że po ciężkiej chorobie w wieku 52 lat odszedł do Stwórcy Marek Maluchnik, były konsul w Grodnie i Lwowie, nauczyciel wśród polskiej diaspory w Kazachstanie, ostatnio – Naczelnik Wydziału w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej. [caption id="attachment_5385" align="alignnone" width="480"] Śp.

Za portalem Kresy24.pl zamieszczamy analizę autorstwa polskiego publicysty Aleksandra Szychta na temat ewentualnych negatywnych skutków fascynacji Białorusinów ideologią skrajnych ukraińskich nacjonalistów.

Na plakatach białoruskiego Młodego Frontu pojawili się ostatnio ludobójcy Bandera i Szuchewycz… Zwykła głupota czy rosyjska prowokacja?

Na plakatach białoruskiego Młodego Frontu pojawili się ostatnio ludobójcy Bandera i Szuchewycz… Zwykła głupota czy rosyjska prowokacja?

O tym, że neobanderowcy mają chętkę na polski Przemyśl wiadomo od dawna. Specjalnie się z tym nie kryją. Natomiast przytłaczająca większość Białorusinów żyje w błogiej nieświadomości co do agresywnych planów ukraińskich szowinistów w stosunku do ich kraju. Tymczasem nie tylko Moskwa ostrzy sobie na zęby na Białoruś.

Z państw sąsiedzkich jedynie Polska, mimo niekiedy inaczej interpretowanej historii, realnie i bezinteresownie wspiera białoruską niepodległość i siły demokratyczne w tym kraju. No, może prawie bezinteresownie, bo oddzielenie się od Rosji przyjaznym nam białoruskim parawanem leży przecież w interesie Warszawy. Natomiast solidarność ukraińsko – białoruska, w której część elit Białorusi widzi szansę na powstrzymanie agresji Moskwy, nie jest już wcale taka oczywista.

22 marca 1998 roku, czyli na dobre kilkanaście lat przed Majdanem, pojawił się w tygodniku Ukraińców w Polsce „Nasze Słowo” artykuł postulujący „odzyskanie” przez Ukrainę „zabranych” jej terytoriów. Pewnie nikt nie zwróciłby wtedy na ten artykuł uwagi bo niewielu Polaków czyta po ukraińsku. Pismo trafiło jednak również do rodzin ofiar UPA, szczególnie wyczulonych na takie kwestie. Wybuchł skandal, była nawet interpelacja poselska, w sprawie „polskiej” części „ukraińskich” roszczeń. Największe emocje budził fakt, że mniejszość ukraińska pobierała na to pismo datacje z kieszeni polskiego podatnika.

Co ciekawe, w artykule tym pojawiły się także roszczenia wobec innych państw: (…) ziemie ukraińskie są w składzie obcych państw: Ziemia Brzeska w Białorusi, Preszowszczyzna na Słowacji, Kubań w Rosji. Białoruski wątek nie wywołał jednak większego echa. Trudno się dziwić. Ja sam traktowałem wiele lat temu pretensje neobanderowców do polskiego terytorium jako fantazję grupy wariatów, a co dopiero jakieś pretensje do Ziemi Brzeskiej.

Potem znajomy zajmujący się sprawami białoruskimi opowiedział mi o zdumiewającej praktyce, która od lat ma miejsce na Podlasiu. Otóż okazuje się, że kiedy do miejscowych wsi przyjeżdża telewizja białoruska, aby zrobić materiał o folklorze mniejszości białoruskiej, tuż po niej pojawia się ekipa ukraińska, która kręci białoruskie babcie jako… Ukrainki z Podlasia!

Mało kto pamięta, że UPA działała również na obecnej południowej Białorusi. Nie dokonywała tam wprawdzie takich pogromów, jak na Polakach, ale jeśli ktoś sądzi, że wdrażała program „Za wolność waszą i naszą”, to bardzo się myli. Banderowcy traktowali miejscową ludność białoruską dokładnie tak, jak Łemków, czyli kogoś w rodzaju „nieuświadomionych, zagubionych Ukraińców”.

Wiemy, że w przypadku Łemków banderowcy ignorowali zarówno ich poczucie odrębności, jak i różnice w wierze. I częściowo dopięli swego – pewna część Łemków, niestety nie bez pomocy operacji „Wisła” i wysiedleń na wschód w ramach wymiany ludności, czuje się do dziś Ukraińcami.

Na podobny mechanizm banderowcy liczyli względem autochtonów w przylegającej do Ukrainy południowej części Białorusi. Czemu miałoby się nie udać, skoro udało się z Łemkami – prawosławnymi i często wręcz moskalofilami, czyli nie – grekokatolikami, z których przecież rekrutowała się większość UPA. Jak wiadomo, już w okresie międzywojennym nacjonaliści ukraińscy przekonali do ich tożsamości prawosławną ludność Wołynia, co wydawałoby się trudne, biorąc pod uwagę różnice wynikające ze specyfiki dawnych zaborów.

Przedwojenne państwo polskie bezskutecznie starało się nie dopuścić do przeszczepienia ukraińskiego nacjonalizmu „z terenów Galicji”, jak zwyczajowo określano ten obszar tuż po zakończeniu I wojny. Była to jedna z dotkliwych porażek II RP, choć oczywiście gdyby nie II wojna, nacjonalizm ukraiński musiałby ten pojedynek przegrać.

Dzisiaj ukraiński ruch narodowy jest nieporównanie silniejszy niż analogiczny ruch białoruski. Młodym Białorusinom to imponuje, podobnie jak ukraińska determinacja w walce z Moskwą. To co się dzieje na Ukrainie daje bowiem nadzieję, że kiedyś ich czas także nadejdzie. Nie zdają sobie jednak sprawy, że współpraca z nacjonalizmem ukraińskim to droga donikąd. Czy zastanawiają się na przykład, po co mniejszość ukraińska wydaje pismo „Nad Buhom i Narwoju”? Jakie Ukraińcy mogą mieć prawa do Narwi? Czy nie chodzi przypadkiem o „nawracanie” ludności białoruskiej na „ukraińskość”?

Zaledwie trzy lata temu Rościsław Nowożeniec, jeden z fanatyków kultu UPA, na wiecu we Lwowie publicznie wyciągał ręce nie tylko po ziemie znajdujące się w granicach Rzeczypospolitej, ale także Białorusi:

Straciliśmy Łemkoszczyznę, Nadsanie, Chełmszczyznę i Podlasie, które weszły w skład Polski oraz Ziemię Brzeską i Homelszczyznę, które znajdują się na Białorusi. Jedności kraju jeszcze nie osiągnęliśmy, lecz powinniśmy do niej dążyć. To prawda: jeszcze nie wszystkie etniczne ziemie zostały zebrane w całość. Do prawdziwej jedności dojdziemy, kiedy zbierzemy te ziemie, które znajdują się jeszcze poza granicami Ukrainy.

Trudno będzie po raz kolejny nacjonalistom ukraińskim zwalić to wszystko na karb moskiewskiej propagandy – są to bowiem konkretne wypowiedzi ich ludzi, od których się bynajmniej nie odcięli. Podobnie faktem jest, że w pracy „Ukrainians in Ontario” wydanej przez nich w Toronto w 1988 r. możemy zobaczyć zaznaczone na Białorusi „ukraińskie terytoria etniczne”. Ukraiński nacjonalizm jest bowiem równie wszystkożerny terytorialnie jak imperialna Rosja.

Z kolei na początku lat 90-ch w ręce weteranów Armii Krajowej wpadł inny dokument, przypisywany nacjonalistom ukraińskim, planujący ich przyszłą strategię. Darujemy sobie jego antypolską część, przechodząc od razu do wątku białoruskiego:

Popieramy gorąco wysiłki wyzwoleńcze narodów bałtyckich, Litwy, Łotwy i Estonii, popieramy wysiłki wyzwoleńcze Mołdawian, Gruzinów i Ormian. Solidaryzujemy się z walką o wolność bratniego narodu białoruskiego, pamiętając jednocześnie, że wywodzi się on z naszego ukraińskiego gniazda – Kijowskiej Rusi i do tego gniazda w przyszłości powinien wrócić.

Środowiska poprawne politycznie w Polsce natychmiast ogłosiły, że dokument ten został spreparowany, podobnie ocenił Związek Ukraińców w Polsce. Jego autorstwo przypisywano Edwardowi Prusowi, od którego weterani AK go uzyskali. Prus był uważany za największego wroga Ukraińców.

Prus to rzeczywiście postać kontrowersyjna, związana zresztą z PRL-em, a według opinii niektórych, nie cofająca się przed tzw. „hate speech”. Fakt, że AK-owcy uzyskali dokument właśnie od niego był jednak jedyną poszlaką mająca świadczyć o fałszerstwie. Prus twierdził natomiast uparcie, że dokument wyciekł do niego z rąk ukraińskich, choć nigdy nie zdradził swojego informatora.

Weterani AK, włącznie z Andrzejem Żupańskim, nie wykluczali oczywiście możliwości sfałszowania dokumentu. Jednak Żupański, odpowiedzialny w Światowym Związku Żołnierzy AK za rozmowy ze związkiem ukraińskim i specjalista w temacie napisał jednak wyraźnie jeszcze w 2006 roku, coś co niepokoiło polskich weteranów: Warto zaznaczyć, że niektóre „wytyczne” wymienione w tekście wydają się być realizowane przez niektórych działaczy Związku Ukraińców w Polsce.

Można by ten dokument potraktować jako zwykłą ciekawostkę, gdyby nie fakt, że – niezależnie od jego autorstwa – był doskonale osadzony w meandrach etnicznych i politycznych naszego regionu, a przede wszystkim – ze zdumiewającą dokładnością przewidział konkretne działania nacjonalistów ukraińskich przez następne 20 lat! Nawet gdyby założyć, że tekst ten był prowokacją „trzeciej strony”, to dziwnym trafem środowiska neobanderowskie bynajmniej go nie potępiły i nie odcięły się od jego założeń. Dlaczego?

Ktoś zarzuci mi, że tym tekstem chcę skłócać Białorusinów z Ukraińcami (na pewno z ruskiego poduszczenia – no bo jakżeby inaczej?). Nieprawda. Niepokoi mnie po prostu to, jak bezkrytycznie część Białorusinów daje się zdominować przez neobanderowską ideologię, która prędzej czy później uderzy w nich samych. Ta naiwność wynika w dużej mierze z kompletnej nieznajomości ludobójczego oblicza banderyzmu i zafascynowania wyłącznie jego narodową, antyrosyjską fasadą.

„Dlaczego akurat teraz o tym piszecie?!” – będą histerycznie krzyczeć neobanderowcy, powołując się na „trudny czas”, jaki obecnie przeżywa Ukraina. Warto jednak pamiętać, że na mówienie prawdy o UPA zawsze był dla nich „trudny czas”, zawsze był jakiś pretekst, żeby milczeć o banderowskich zbrodniach.

Ponadto nie piszę tego przecież przeciwko Ukrainie i Ukraińcom, lecz przeciwko nacjonalistom ukraińskim, którzy dla własnego kraju i narodu stanowią zagrożenie nie mniejsze niż agresja rosyjska. Nie chcę, aby to zagrożenie rozlało się także na naszych braci-Białorusinów.

Załóżmy nawet, że jestem w tym co piszę, jako Polak, subiektywny, podobnie jak i strona druga: neobanderowcy. Białorusini powinni jednak na chłodno i bez emocji zweryfikować oba te punkty widzenia, aby wyciągnąć z tego odpowiednie dla siebie wnioski. Najgorszy jest bowiem wybór oparty tylko na emocjach i wiadomościach podsuwanych tylko przez jedną stronę.

Dziś Polaków i Białorusinów nie dzieli emocjonalna przepaść, jak w przypadku naszych relacji z Lietuvisami i Ukraińcami. Nawet jak ktoś w Polsce powie coś o „polskim Grodnie”, a ktoś na Białorusi o „białoruskim Białymstoku”, nie ma między nami tego zacietrzewienia i nienawiści.

Tym bardziej więc z zaniepokojeniem obserwowałem jak – zapewne pod wpływem kontaktów z neobanderowskim bagnem – również wśród opozycji białoruskiej pojawiły się niedawno antypolskie sygnały, na szczęście nieznaczne.

Wydaje się, że niektórym marzy się antypolska wersja Wielkiego Księstwa Litewskiego, bądź Rusi. Faktycznie leży to jedynie w interesie tych imperialistycznych sił, które przez wieki chciały skłócić Koronę z Wielkim Księstwem Litewskim. A przecież z kim jak z kim, ale właśnie z Białorusinami, prawdziwymi dziedzicami Wielkiego Księstwa Litewskiego, Polacy powinni umieć się dogadać.

Białoruska tożsamość może się dziś wydawać słabsza od ukraińskiej. Stało się tak, gdyż tradycja WKL została siłą wytarta ze świadomości wielu Białorusinów. Trzeba ją odtwarzać zamiast przejmować fałszywe pseudotradycje, usłużnie podsuwane Białorusinom przez nacjonalistów ukraińskich, Moskwę czy reżim Łukaszenki. Tradycja WKL rozłoży je bowiem na łopatki.

Nie można z sympatią traktować UPA, tylko dlatego, że oprócz dokonywanych mordów na cywilach, walczyła także z sowietami. Tak jak z powodu wyzwolenia obozu w Oświęcimiu przez znienawidzonych sowietów, nie można z sympatią traktować jego niemieckiej załogi.

Nie każdy wróg naszego wroga musi być automatycznie naszym przyjacielem. My, Polacy doświadczyliśmy tego boleśnie na własnej skórze w czasie II wojny, kiedy znaleźliśmy się w koalicji antyniemieckiej wspólnie ze Związkiem Sowieckim.

Dziś Białorusini powinni więc zastanowić się, czy chcąc wyrwać się spod wpływów Moskwy przy pomocy neobanderowców, nie trafią przypadkiem z deszczu pod rynnę?

Aleksander Szycht/ Kresy24.pl

Za portalem Kresy24.pl zamieszczamy analizę autorstwa polskiego publicysty Aleksandra Szychta na temat ewentualnych negatywnych skutków fascynacji Białorusinów ideologią skrajnych ukraińskich nacjonalistów. [caption id="attachment_5381" align="alignnone" width="480"] Na plakatach białoruskiego Młodego Frontu pojawili się ostatnio ludobójcy Bandera i Szuchewycz… Zwykła głupota czy rosyjska prowokacja?[/caption] O tym, że neobanderowcy mają

Taką hipotezę, podczas zorganizowanej w weekend w Warszawie konferencji poświęconej tej sowieckiej zbrodni z lipca 1945 roku, postawił profesor Nikita Pietrow, wiceprzewodniczący rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał. – To pokrywa się z naszymi przypuszczeniami – komentują zajmujący się Obławą polscy historycy.

DLOBI

Nikita Pietrow, fot.: Marcin Onufryjuk/Agencja Gazeta

Według profesora Pietrowa doły śmierci, w których Sowieci pochowali blisko 600 zamordowanych przez siebie osób, aresztowanych w 1945 roku w okolicach Augustowa, powinny się znajdować w okolicach miejscowości Kalety w Białorusi, nieopodal polskiej granicy. Hipotezę tę rosyjski historyk zaprezentował w niedzielę w Warszawie, podczas zorganizowanej przez Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej konferencji naukowej.

– To wciąż domniemanie, nie opierające się niestety na żadnych nowych dokumentach. Logiczny wywód wynikający z analizy dostępnych źródeł, pokrywający się z wcześniejszymi hipotezami. Nie były one dotąd sprawdzone, a powinny. Autorytet Nikity Pietrowa może teraz w tym pomóc – ocenia Danuta Kaszlej, augustowska historyk od wielu lat badająca tę sowiecką zbrodnię, nazywaną często „Małym Katyniem”.

Mały Katyń w Białorusi?

Danuta Kaszlej przypomina, że według świadków ciężarówki, którymi aresztowanych za związki z polskim podziemiem niepodległościowym wywożono z punktu filtracyjnego w Gibach, wracały tam puste po, w zależności od relacji, albo po 45 minutach, albo po dwóch godzinach. To wskazywałoby na to, że miejsce w którym dokonywano masowych egzekucji, było stosunkowo nieodległe. W powiązaniu z relacjami partyzantów, którzy ponad miesiąc po stoczonej z Sowietami, nad jeziorem Brożane bitwie, przybyli tam i widzieli rozjeżdżoną ciężarówkami drogę prowadzącą do Kalet, należy ten rejon lasu uznać za bardzo prawdopodobne miejsce dokonania zbrodni.

– Biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia Sowietów z ujawnieniem masowych grobów w Katyniu, zapewne starali się oni ofiary swojej zbrodni pochować na terenie, co do którego mieli pewność, że będzie on pod ich kontrolą, czyli właśnie już na terytorium Białorusi – dodaje. Miejscowa ludność wskazuje też miejsce w puszczy przy drodze do Rygoli.

Augustowska historyk zarazem jednak zastrzega, że wobec braku źródeł archiwalnych wciąż nie można też wykluczyć, że wywożeni z Gib trafiali po prostu do innego punktu zbiorczego a co za tym idzie, rozstrzelani zostali jeszcze gdzie indziej. W tym kontekście pojawia się m.in. teren fortów w Grodnie, gdzie spoczywa wiele ofiar niemieckich i sowieckich, czy też przedwojenny poligon Wojska Polskiego w okolicach Lidy.

Jesteśmy to winni rodzinom ofiar

– To bardzo dobrze, że profesor Pietrow głośno wyartykułował tę hipotezę. Przed konferencją ustaliłam ze Zbigniewem Kulikowskim – prokuratorem pionu śledczego w białostockim IPN prowadzącym śledztwo w sprawie Obławy Augustowskiej, że na przełomie września i października wskażemy mu wraz ze świadkami historii, miejsca w okolicach Rygoli i w pasie przygranicznym warte sprawdzenia – mówi Danuta Kaszlej.

Przypomina, że głównym celem konferencji w Warszawie było podsumowanie akcji zbierania podpisów pod apelem Polskiej Akademii Nauk do polskich władz, o zintensyfikowanie wszelkich działań na rzecz wyjaśnienia ludobójstwa z lipca 1945 roku. Jest to konieczne.

– Rodziny pomordowanych wówczas mają prawo do tego, by przynajmniej zapalić świeczki na grobach swoich bliskich. Dlatego tak ważne jest, by tę sprawę wyjaśnić do końca. A czas nagli, mówimy o osobach, które są coraz starsze, których jest po prostu coraz mniej – podsumowuje prezes Klubu Historycznego im. Armii Krajowej w Augustowie, zaznaczając, że w jej opinii przez ostatnich 20 lat kolejne polskie rządy nie robiły wszystkiego co można w sprawie Obławy Augustowskiej.

Kilka miesięcy temu Instytut Pamięci Narodowej, którego prokuratorzy zajmują się rozwikłaniem zagadki tej największej sowieckiej zbrodni na terytorium dzisiejszej RP, zwrócili się o pomoc prawną również do Białorusi. Współpraca z kolejnymi rządami Federacji Rosyjskiej w tej sprawie, niezależnie od tego kto rządziłby w Polsce, nie układa się najlepiej.

Znadniemna.pl za bialystok.gazeta.pl

Taką hipotezę, podczas zorganizowanej w weekend w Warszawie konferencji poświęconej tej sowieckiej zbrodni z lipca 1945 roku, postawił profesor Nikita Pietrow, wiceprzewodniczący rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał. - To pokrywa się z naszymi przypuszczeniami - komentują zajmujący się Obławą polscy historycy. [caption id="attachment_5376" align="alignnone" width="480"] Nikita Pietrow, fot.:

Skip to content