HomeStandard Blog Whole Post (Page 424)

Podsumowaniem konkursu gramatycznego i koncertem pożegnali 12 czerwca rok szkolny 2014-2015 uczniowie Szkoły Społecznej, działającej przy Oddziale Związku Polaków na Białorusi w Brześciu. Następnego dnia uczniowie wybrali się na jednodniową wycieczkę w strony rodzinne Adama Mickiewicza.

Dyrektor szkoły Natalia Rakowicz i jej uczniowie

Dyrektor szkoły Natalia Rakowicz i jej uczniowie

Uroczystość z okazji zakończenia roku szkolnego odbyła się w murach szkoły, gdzie kierownik placówki Natalia Rakowicz ogłosiła wyniki konkursu pt. „Gramatyka wcale nie jest nudna ”, w którym pod koniec maja brali udział uczniowie szkoły.

Uczniowie Szkoły Społecznej przy Oddziale ZPB w Brześciu

Uczniowie Szkoły Społecznej przy Oddziale ZPB w Brześciu

Uczestnicy konkursu zostali odznaczeni dyplomami, a zwycięzcy otrzymali poza tym nagrody książkowe, ufundowane prze Konsulat Generalny RP w Brześciu.

Potem nastąpiła artystyczna część uroczystości na którą złożył się program pt. „Niech żyją wakację”. Koncert został przygotowany przez najmłodszych uczniów szkoły w prezencie jej absolwentom.

Młodzi Polacy z Brześcia w Muzeum-Folwarku Mickiewiczów w Zaosiu

Młodzi Polacy z Brześcia w Muzeum-Folwarku Mickiewiczów w Zaosiu

Wielu z nich, w składzie 18-osobowej grupy uczniów szkoły, wybrało się następnego dnia w podróż do miejsca narodzin Adama Mickiewicza – Zaosia. Tam polska młodzież z Brześcia zwiedziła Muzeum-Folwark Mickiewiczów, urządzony w stylu dworku w Soplicowie z epopei narodowej wieszcza „Pan Tadeusz”. W Zaosiu uczniowie z Brześcia zwiedzili także przylegającą do dworku stajnię, łaźnię i, co najważniejsze, spichlerz z pokoikiem na stryszku, w którym Adam Mickiewicz zatrzymywał się podczas wakacji w rodzinnych stronach.

Zdjęcie pamiątkowe uczestników wycieczki

Przed wejściem do muzeum

Następnie brzeska młodzież polska zwiedziła Nowogródek, gdzie oddała hołd Wielkiemu Polakowi przy Jego pomniku i kopcu, nasypanym ku Jego czci.

W nowogródzkim kościele farnym

W nowogródzkim kościele farnym

W drodze powrotnej młodzi Polacy zatrzymali się nad jeziorem Świteź, aby podziwiać jego uroki, inspirujące niegdyś Adama Mickiewicza do napisania arcydzieł polskiego i światowego romantyzmu literackiego.

Natalia Gołubowska z Brześcia

Podsumowaniem konkursu gramatycznego i koncertem pożegnali 12 czerwca rok szkolny 2014-2015 uczniowie Szkoły Społecznej, działającej przy Oddziale Związku Polaków na Białorusi w Brześciu. Następnego dnia uczniowie wybrali się na jednodniową wycieczkę w strony rodzinne Adama Mickiewicza. [caption id="attachment_10373" align="alignnone" width="480"] Dyrektor szkoły Natalia Rakowicz i jej

Publikujemy zakończenie relacji naszego czytelnika Mikołaja Sienkiewicza z Berezy o jego wycieczce etnograficznej w okolice Zielonej Góry. Poprzednie odcinki relacji opublikowaliśmy 30 maja i 10 czerwca.

Zapraszamy do lektury:

„Niech, niech na Polesie,
Tę piosenkę echo, echo niesie
Do kochanej tej Berezy
Gdzie mój dziadek, ojciec leży…

Zespół "Mycielinianki" z Mycielina, fot.: rzg.pl

Zespół „Mycielinianki” z Mycielina, fot.: rzg.pl

Smutna pieśń zespołu kobiecego „Mycielinianki” chwyta za duszę. Ostatnie nasze spotkanie w takim samym Domu Poleskim, ale już bez muzeum, lecz z salą sportową, we wsi Mycielin.

Mieszkańcy Mycielina są potomkami repatriantów wyłącznie z Berezy i okolic – Marianowa, Uhlan, Dziahelca, Siehniewicz, Pieszczanki, Zdzitowa, Podosia, w okolicy wciąż nazywają ich bereziakami. Nazwiska zgromadzonych w Domu Poleskim ludzi też są nasze: Marek Poźniak, Regina Poźniak-Wieczorko, Maria Jarowicz-Bogusz, Regina Hołowko-Wierchowiec, Jadwiga Marczenia-Jarowicz, Jadwiga Jarowicz-Cegielnik, Kazimiera Sawczuk-Hołowko i Waldemar Hołowko – sołtys wsi.

O wsi stało się głośno dzięki zespołowi, który śpiewa poleskie piosenki.

Zespół "Mycielinianki"

Zespół „Mycielinianki”

– Zaczęłyśmy śpiewać za namową miejscowego księdza i w 1999 roku założyłyśmy „Mycielinianki” – z zapałem opowiada pani Regina Poźniak-Wieczorko. – Występowałyśmy na początku w białych bluzach i czarnych spódnicach. Później zdecydowałyśmy jednak: skoro pochodzimy z Polesia, to i piosenki powinnyśmy śpiewać te, które śpiewały nasze babcie. Poza tym u każdej w domowym kufrze znalazła się poleska spódnica, a więc ubrałyśmy się w stroje z naszych stron. Pojechałyśmy na jeden festiwal, kolejny, nawet brałyśmy udział w festynach międzynarodowych. Nasze piosenki i nasze stroje – nikt takich nie miał – cieszyły się dużą popularnością. „Śpiewajcie nasze”- słyszałyśmy od ludzi. Dwóch naszych przyjaciół – poeta i muzyk – napisali nam piosenkę o Berezie – „Żal Polesia”. Z tą piosenką zajmowałyśmy pierwsze miejsca. Gdyby żyła moja mama, to płakałaby, słuchając jej. Ale piosenki poleskie z ciekawością słuchają nasi wnukowie, ich też to interesuje.

Przedstawicielka najmłodszego pokolenia przesiedleńców z Berezy w stroju poleskim, fot.: rzg.pl

Przedstawicielka najmłodszego pokolenia przesiedleńców z Berezy podczas jednej z imprez o tematyce poleskiej , fot.: rzg.pl

Marek Poźniak poważnie interesuje się ojczyzną przodków:

– Bardzo interesuje mnie Polesie. Póki żyli dziadkowie, to opowiadali mi co nieco i były to bardzo interesujące historie. Dziadek Kucharczyk opowiadał, że jego rodzina nie została wysłana na Sybir, tylko dlatego, że wybuchła wojna. Dziadek Poźniak opowiadał, że kiedy spróbowano go zabrać do Armii Czerwonej, to odmówił, powołując się na to, że nie jest Rosjaninem, lecz Polakiem, Poleszukiem. Wysłali go wtedy do Wojska Polskiego. Ojczyzna przodków bardzo mnie interesowała, a teraz interesuje jeszcze bardziej. Propaganda twierdziła, że na Polesiu panowała bieda. Teraz jest dostęp do literatury przedwojennej. Jedna amerykańska podróżniczka uczestniczyła w konferencji w Warszawie w 1936 roku. Dowiedziała się ona wówczas, że w Polsce jest miejsce, gdzie kobiety są zgrabne i piękne, a ludzie żyją w zgodzie z naturą. Zwiedziła ona cały świat, bywała w Amazonii, ale po tym, jak zwiedziła Polesie, wydała album ze zdjęciami i była zachwycona tym, że w Europie jest taka kraina. Nie mogłem zrozumieć, kiedy dziadek opowiadał, że woda rozlała się po horyzont. Byłem tam w 1987 roku, już po melioracji, i nie mogłem tego sobie wyobrazić. Skąd brała się woda? Było to dla mnie zagadką aż do momentu, kiedy zobaczyłem przedwojenną mapę. Wtedy wszystko stało się jasne. Całe Polesie praktycznie to były bagna. A w wielu miejscach ludzie mogli się przemieszczać tylko w zimie, po lodzie. Miesiąc temu zmarła moja babcia, pochodząca z Marianowa. Ja urodziłem się już tutaj, ale ciągnie mnie tam, do krainy moich przodków.

Marek pyta mnie, czy obecnie w Twierdzy Brzeskiej upamiętniona jest obrona twierdzy w 1939 roku? Jego dziadkowie – Kucharczyk i Wierchowiec – służyli w Twierdzy Brzeskiej i bronili jej wówczas przed Niemcami. W 1987 roku, podczas wycieczki po twierdzy Marek zadawał to pytanie przewodnikowi. Tamten niczego nie umiał odpowiedzieć. Zaspokajam ciekawość Marka, mówiąc, ze obecnie istnieje już w twierdzy ekspozycja o obronie z 1939 roku.

Potem Marek zmienia temat rozmowy na gastronomiczny, i pyta, czy u nas obecnie robią słoninę. Podczas pobytu na Białorusi udało mu się ją spróbować: „Lepszej słoniny w życiu nie jadłem! Czegoś takiego w sklepie nie kupisz!” A potem sam częstował przyjaciół słoniną zrobioną według poleskiego przepisu. Byli zachwyceni i doszli do wniosku, że była lepsza od białej czekolady. Marek zaskakuje orientacją w szczegółach: słoninę należy robić z domowej, opalonej palnikiem, świni.

Potomkowie repatriantów dobrze znają i lubią kuchnię przodków i przerywając jeden drugiemu wymieniają: nalewki, kumpiaki (wędliny z biodrówki – red.), tołkanica ze skraweczkami, kwaśne mleko, ziarno lnu – to także nasza poleska tradycja, obecnie w Polsce też robią olej lniany.

– Na Boże Narodzenie musi być kisiel owsiany – kontynuuje Marek. – Babcia opowiadała, jak owies mełli jeszcze młyńskimi kamieniami i kisili kisiel. Stąd wyrażenie „dziesiąta woda po kisielu”.

Potem biesiadnicy wspominają także inne, znajome z dzieciństwa wyrazy: obroć (uprząż –red.), busieł (bocian –red.), derkacz (miotła –red.)… Do dziś przechowują jakieś rzeczy, które stały się już relikwiami – kaczałko (prostownica do lnu –red.), bijanka (maselnica-red.), ale dużo z tego już przepadło, gdyż te rzeczy chętnie kupowali kolekcjonerzy.

Ludzie wspominają, jak tutaj zadomawiali się i mieszkali, faktycznie, jak wspólnota pierwotna. Żniwa, wykopki ziemniaków – wszystko robili razem, sąsiad pomagał sąsiadowi. Swego ziarna repatrianci nie mieli. Ale znalazły się tutaj pola zasiane przez Niemców. I chociaż był październik, udało się zebrać i zboże, i buraki, i ziemniaki.

Jedna z kobiet opowiada słyszaną od rodziców historię o ich wyjeździe do Polski:

– Siedzimy już w pociągu, wkrótce odjeżdżamy, a tu biegnie jakaś ciotka: „Ojej, zaczekajcie! Niosę wam masło!”. Inna baba biegnie – niesie nam jeszcze gorący chleb na drogę. Ludzie nie wiedzieli dokąd jedziemy, co na nas czeka i czy będziemy mieli co zjeść. Pozostający współwieśniacy byli prawosławni. A katolików spisali i – do widzenia. Ale we wsi wszyscy byliśmy swoi. I prawosławni nieśli dla nas najlepsze rzeczy, wymieniali je na nasze stare: „Bierzcie lepszą skrzynię, bo wasza słaba jest”. Dawali ziarno, jedzenie. Wieźliśmy ze sobą i gołębi, i królików, i świnie.

Wszyscy pochodzimy z rodzin rolniczych. Ale na Polesiu każdy rolnik znał jeszcze jakieś rzemiosło. Ktoś umiał szyć, ktoś robił obuwie, uprząż i tak dalej. Praktykowaliśmy pomoc wzajemną i wieś była samowystarczalna. Takie życie prowadziliśmy także tutaj. Kiedy nie było telewizora, zbieraliśmy się w jednej chacie, do późna jedliśmy kolację, rozmawialiśmy i śpiewaliśmy piosenki. Wesoło było. Teraz tego brakuje. Mieliśmy wieś chłopską, ludzie hodowali dużo zwierząt: owce, świnie itd., na zbieranie ziemniaków zabijaliśmy barana, a minie jeszcze trochę czasu – nie zobaczymy nawet krowy.

Marek kontynuuje swoje opowieści:

– Dziadek opowiadał, że kiedy mieszkali w Marianowie, to Wielkanoc świętowano przez trzy tygodnie. Najpierw Paschę żydowską. Żydzi wynajmowali chrześcijan, gdyż w paschalnym tygodniu nie wolno im było pracować. Potem prawosławni świętowali razem z katolikami Wielkanoc katolicką i wreszcie, wszyscy razem – prawosławną.

Jeden dziadek z repatriantów miał nazwisko Wieczorko. Kiedy przyjechali tu urzędnicy, to zaproponowali, aby zapisał się jako Wieczorek, dużo kto w ten sposób upraszczał nazwisko. Jednak dziadek się sprzeciwił i powiedział, że chce pozostać przy nazwisku Wieczorko. To nazwisko dzisiaj mają jego wnukowie.

Propaganda twierdziła, że jesteśmy repatrianci. Ale żadni z nas repatrianci – wysiedleńcy jesteśmy, tak samo jak Niemcy w czyich domach mieszkamy.

„Mycielinianki” dają mi na pożegnanie w prezencie swój album „Polesia czar” i śpiewają kilka naszych piosenek. Wszystkie, nawet te wesołe, brzmią z nutką smutku.

Paweł Towpik, już nie pierwszy rok badający temat powojennego przesiedlenia ludności polskiej z rejonu Berezowskiego, ujawnia niektóre szczegóły tego przesiedlenia:

– We wrześniu 1944 roku rząd ZSRR wraz z powołanym w Moskwie przez Stalina Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego zawarł umowę o przesiedleniu ludności polskiej z byłych polskich województw, które weszły w skład Ukraińskiej, Białoruskiej i Litewskiej republik radzieckich. Na mocy tego układu w latach 1945-1947 z rejonu Berezowskiego przesiedlono do Polski 13 305 osób (4,85 proc. wszystkich repatriantów ze wschodnich rejonów przygranicznych). Każda rodzina mogła zabrać ze sobą bagaż ważący nie więcej niż dwie tony. W ten sposób prawie cały dorobek pozostawał, a ze sobą zabierano tylko to, co niezbędne, na przykład, ubrania, podstawowy sprzęt rolniczy, a także, jeśli trzymali, po jednej świni, krowie i koniu. Większość miała przeczucie, że wyjeżdża na zawsze, nie wiedząc jednak dokąd i co na nich czeka na nowej ziemi.

Pytaniami migracji zajmowała się polska służba repatriacyjna, ale w komisjach, które bezpośrednio prowadzili zapisy na przesiedlenie, zasiadali także przedstawiciele władzy sowieckiej. Przed wyjazdem specjalna komisja oceniała i sporządzała spis nieruchomości przesiedleńców. Także sporządzano kartę repatriacyjną wyjeżdżającego, personalną bądź rodzinną.

Pierwszy nieduży transport wyjechał z Berezy na początku stycznia 1945 roku, a ludzie, którzy z nim wyjechali, osiedlili się w okolicach Białej Podlaskiej, gdyż front stał wówczas na Wiśle. Następny transport, w kwietniu 1945 roku, znacznie przesunął się na zachód i osiągnął przedwojenne polsko-niemieckie pogranicze. Skład, który wyruszył z Berezy w pierwszych dniach czerwca, dotarł ostatecznie do Zielonej Góry, z nim przyjechali do Ochli pierwsi przesiedleńcy. Ta podróż ciągnęła się cały miesiąc. Przesiedleńcy z następnych pociągów osiedlali się we wsiach Mycielin, Niegosławice, Białków, Jeleniów, Bojadła, Konotop, Lengowo i innych. Wiele rodzin opuszczało pociąg, zanim dojeżdżał do punktu końcowego. Były też rodziny, które wyjeżdżały do Polski samodzielnie.

W każdym wagonie (sowieckim „pulmanowskim”) jechało średnio trzy-cztery rodziny. Z jednej strony – zwierzęta (krowy, konie), a z drugiej – ludzie. W Brześciu przesiedleńcy przesiadali się do polskich wagonów o znacznie mniejszych wymiarach. Teraz na jeden wagon przypadało dwie rodziny.

W nieznajomym miejscu emigranci z Polesia zaczynali nowe życie, nie pozbawione obaw, i, w każdym razie na początku, pełne tęsknoty za opuszczoną ojczyzną.”

Mikołaj Sienkiewicz, Bereza – Zielona Góra

Publikujemy zakończenie relacji naszego czytelnika Mikołaja Sienkiewicza z Berezy o jego wycieczce etnograficznej w okolice Zielonej Góry. Poprzednie odcinki relacji opublikowaliśmy 30 maja i 10 czerwca. Zapraszamy do lektury: „Niech, niech na Polesie, Tę piosenkę echo, echo niesie Do kochanej tej Berezy Gdzie mój dziadek, ojciec leży… [caption id="attachment_10366" align="alignnone" width="480"]

Władysława Jakimiuk z Pińska i Weronika Daszina z Grodna triumfowały w swoich kategoriach wiekowych w tegorocznym XVII Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „MALWY 2015”, który odbył się w sobotę, 13 czerwca .

Zdjęcie pamiątkowe uczestników Festiwalu i członków jury

Zdjęcie pamiątkowe laureatów Festiwalu i członków jury

Doroczny, organizowany przez Związek Polaków na Białorusi konkurs piosenkarski zgromadził młodych wykonawców z różnych zakątków Białorusi: Grodna, Lidy, Porzecza, Rosi, Mińska, Mołodeczna oraz Pińska.

Członkinie jury konkursu: Magdalena Okaj, Joanna Czartoryska i Alicja Binert

Członkinie jury konkursu:
Magdalena Okaj, Joanna Czartoryska i Alicja Binert

Gośćmi honorowymi festiwalu, a zarazem członkiniami jury konkursu piosenkarskiego były między innymi konsul w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie Joanna Czartoryska oraz przedstawicielka Biura Zarządu Krajowego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Magdalena Okaj.

Przed rozpoczęciem koncertu finałowego Magdalena Okaj odczytała przed uczestnikami konkursu i zgromadzoną na sali publicznością list od prezesa Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Longina Komołowskiego. W słowach, skierowanych do organizatorów Festiwalu „MALWY 2015”, szef największej organizacji wspierającej Polaków na całym świecie zaznaczył, że Festiwal Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy” na trwałe zapisał się do kalendarza wydarzeń kulturalnych na Białorusi i stanowi niezwykłą okazję do integracji młodego pokolenia Polaków z Białorusi.

Doskonale bawiąca się publiczność festiwalu

Publiczność na koncercie finałowym

Longin Komołowski przekazał słowa wdzięczności wszystkim osobom, zaangażowanym w organizację Festiwalu i życzył powodzenia i satysfakcji z uczestnictwa w tym uznanym wydarzeniu kulturalnym o tak długich tradycjach wszystkim jego uczestnikom.

Władysława Jakimiuk, zdobywczyni I miejsca w młodszej kategorii wiekowej, podczas występu konkursowego

Władysława Jakimiuk, zdobywczyni I miejsca w młodszej kategorii wiekowej, podczas występu konkursowego

Bożena Worono, II miejsce, podczas występu konkursowego

Bożena Worono (II miejsce) podczas występu konkursowego

Po trwającym około godziny koncercie finałowym, kierowniczka Działu Kultury ZPB Weronika Szarejko, jako organizator Festiwalu i przewodnicząca jury, zaprosiła jurorów na naradę, podczas której wytypowani zostali laureaci w dwóch kategoriach wiekowych: 15-18 lat oraz 18-28 lat.

Weronika Szarejko składa podziękowania uczestnikom, gościom wydarzenia i publiczności

Weronika Szarejko składa podziękowania uczestnikom, gościom wydarzenia i publiczności

Wreszcie nadeszła chwila ogłoszenia wyników. Wszyscy uczestnicy finału otrzymali z rąk jurorów Dyplomy Uczestnictwa w Festiwalu „MALWY 2015”. Jury nie przyznało trzeciego miejsca w żadnej z kategorii, Przyznało natomiast Dyplomy z wyróżnieniem Antoniemu Romaniukowi z Lidy (kategoria od 15 do 18 lat) i Irenie Kutuzowej z Grodna w starszej grupie uczestników. Wręczając Dyplom z wyróżnieniem i nagrody rzeczowe przykutemu do wózka inwalidzkiego uczestnikowi z Lidy, jurorzy podkreślili, że jest on dowodem na to, że talent i chęć śpiewania pozwalają pokonać wszystkie granice.

Dyplom z wyróżnieniem otrzymuje Antoni Romaniuk

Dyplom z wyróżnieniem otrzymuje Antoni Romaniuk

Irena Kutuzowa odbiera Dyplom z wyróżnieniem

Irena Kutuzowa odbiera Dyplom z wyróżnieniem

Niewielką sensacją powiało, gdy jury ogłosiło zdobywców II i I miejsca w młodszej kategorii uczestników. Otóż drugie miejsce przyznano w tym roku zeszłorocznej triumfatorce Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej, młodej śpiewaczce z Lidy Bożenie Worono. Według punktacji jury udało się ją wyprzedzić Władysławie Jakimiuk z Pińska, która przekonała do siebie także publiczność niezwykle energicznym i pełnym wdzięku wykonaniem przeboju Ewy Farnej z 2009 roku pt. „Cicho”.

Bożena Worono odbiera Dyplom za II miejsce

Bożena Worono odbiera Dyplom za II miejsce

Dyplom za II miejsce odbiera Jana Korniejczyk

Dyplom za II miejsce odbiera Jana Korniejczyk

Dyplom zwycięzcy w starszej kategorii wiekowej odbiera Weronika Daszina

Dyplom zwycięzcy w starszej kategorii wiekowej odbiera Weronika Daszina

Główną nagrodę w młodszej kategorii wiekowej odbiera Władysława Jakimiuk

Główną nagrodę w młodszej kategorii wiekowej odbiera Władysława Jakimiuk

W starszej kategorii wiekowej drugie miejsce przypadło Janie Korniejczyk z Mińska. Przegrała ona o włos z Weroniką Dasziną z Grodna, która podbiła publiczność i jurorów przeuroczym wykonaniem niestarzejącego się hitu „Zakochani są wśród nas”.

Władysława Jakimiuk śpiewa piosenkę, z którą zwyciężyła, na bis

Władysława Jakimiuk śpiewa na bis piosenkę „Cicho”, z którą zwyciężyła

Na bis z piosenką o zakochanych śpiewa zwyciężczyni Weronika Daszina

Na bis piosenkę o zakochanych śpiewa zwyciężczyni Weronika Daszina

Weronika_Daszina_bis_1_str

Znadniemna.pl

Władysława Jakimiuk z Pińska i Weronika Daszina z Grodna triumfowały w swoich kategoriach wiekowych w tegorocznym XVII Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „MALWY 2015”, który odbył się w sobotę, 13 czerwca . [caption id="attachment_10340" align="alignnone" width="480"] Zdjęcie pamiątkowe laureatów Festiwalu i członków jury[/caption] Doroczny, organizowany przez Związek Polaków

Dzisiaj proponujemy uwadze Państwa niezwykły odcinek naszej akcji. Mimo figurującego w tytule imienia i nazwiska jednego bohatera – będzie ich trzech: tytułowy – Jan Więcko, Kazimierz Więcko oraz Władysław Więcko. Wszyscy byli rodzonymi braćmi i z bronią w ręku bronili Ojczyzny w różnych wojnach i konfliktach zbrojnych.

bracia_str

Trzej bracia Więcko – Jan, Kazimierz i Władysław

Jana Więcko wynieśliśmy do tytułu tylko i wyłącznie ze względu na to, że był starszym z trzech wspomnianych braci i karierę wojskowego rozpoczął najwcześniej, czyli od lat walk o Niepodległość Rzeczypospolitej w 1918 roku. Wszyscy bracia Więcko byli wujami zasłużonej działaczki Związku Polaków na Białorusi Haliny Jakołcewicz, prezes Stowarzyszenia Sybiraków – Ofiar Represji Politycznych, działającego przy ZPB.
Pani Halina zgłosiła swoich bohaterskich wujów do akcji „Dziadek w polskim mundurze” i dostarczyła informacji na ich temat, za co serdecznie dziękujemy.
Oto czego dowiedzieliśmy się o każdym z nich:
JAN WIĘCKO, syn Michała i Marii – urodził się w Grodnie pod koniec XIX stulecia (bardziej dokładnej daty urodzin bohatera nie udało nam się ustalić).

Jan_Wiecko_str

Jan Więcko

W roku 1918 , jako młody polski patriota zgłosił się na ochotnika do wojskowych oddziałów Samoobrony Ziemi Grodzieńskiej, aby walczyć o wschodnie granice, odradzającej się Rzeczypospolitej.

Podczas wojny polsko-bolszewickiej Jan Więcko należał już do sformowanego z oddziałów Samoobrony Ziemi Grodzieńskiej 81. Pułku Strzelców Grodzieńskich im. Króla Stefana Batorego (81 psg). Stał się żołnierzem zawodowym. O jego ofiarności w walce z bronią w ręku świadczy widziana na mundurze bohatera naszywka z jedną gwiazdą. Jest to odznaka za jedną ranę lub kontuzję, którą Jan Więcko otrzymał w walkach z bolszewikami.

Po wojnie polsko-bolszewickiej Jan Więcko kontynuował karierę wojskowego w macierzystej jednostce. Ukończył szkołę podoficerską i awansował do stopnia sierżanta.

Prezentowane przez nas zdjęcie Jana Więcko pochodzi z 1933 roku i na nim bohater ma już pagony starszego sierżanta. Na zdjęciu widzimy też otrzymane przez bohatera nagrody i odznaczenia. O ile udało nam się dobrze je zidentyfikować, był między innymi kawalerem Krzyża Walecznych, kawalerem Brązowego Krzyża Zasługi RP, nosił Medal pamiątkowy za Wojnę 1918-1921 oraz Medal 10-lecia Odzyskania Niepodległości. Z odznak, widzianych pod Krzyżami i Medalami, zidentyfikowaliśmy odznakę macierzystego pułku bohatera oraz odznakę 1. Dywizji Litewsko-Białoruskiej z okresu wojny 1920 roku.

W kampanii wrześniowej Jan Więcko walczył w składzie macierzystego 81 psg. Po rozbiciu jednostki przez Niemców wrócił w rodzinne strony, które już były zajęte przez Sowietów. Jan Więcko znalazł schronienie na Litwie. Przebywał w obozie dla internowanych polskich żołnierzy w Olicie. Po wkroczeniu na Litwę Armii Czerwonej w 1940 roku, nasz bohater wrócił do Grodna.

O dalszym losie Jana Więcko, jak wynika ze słów Haliny Jakołcewicz, wiadomo, że po wojnie trafił do GUŁAG-u – do obozu w miejscowości Jurga w obwodzie kemerowskim. Nie wiemy jak, pani Halina też nie pamięta, ale po zesłaniu na Syberię naszemu bohaterowi udało się osiedlić w Polsce – na ziemiach odzyskanych w miejscowości Rzepin.

Tam też podoficer 81. Pułku Strzelców Grodzieńskich im. Stefana Batorego Jan Więcko zmarł w 1963 roku.

Cześć Jego Pamięci!

KAZIMIERZ WIĘCKO, młodszy brat Jana, urodzony w 1898 roku.

Kazimierz_Wiecko_str

Kazimierz Więcko

Wiemy o nim, że walczył w kampanii wrześniowej 1939 roku i po klęsce kampanii wrócił do domu. Połączył się z rodziną, z którą 10 lutego 1940 roku, na mocy Postanowienia Rady Komisarzy Ludowych ZSRR z dnia 29 grudnia 1939 roku, został wywieziony na Syberię.

Będąc na zesłaniu Kazimierz Więcko marzył o wolnej Polsce. Jako człowiek, mający doświadczenie wojenne, pragnął trafić na front, aby walczyć z Niemcami. Nie zdążył się zaciągnąć do Armii generała Władysława Andersa, więc z szansy znalezienia się na froncie w polskiej formacji wojskowej skorzystał, kiedy w ZSRR zaczęła się formować Armia Berlinga. W 1943 roku trafił do 2. Warszawskiej Dywizji Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego, z którą przeszedł szlak bojowy od Smoleńska nad Łabę.

W szeregach 2. Warszawskiej Dywizji Piechoty Kazimierz Więcko dosłużył się do stopnia sierżanta.

Po zakończeniu wojny udało mu się osiedlić w Polsce. Zamieszkał we Wrocławiu, gdzie zmarł około 15 lat temu.

Cześć Jego Pamięci!

WŁADYSŁAW WIĘCKO, najmłodszy wuj pani Haliny, urodził się w Grodnie 3 sierpnia 1912 roku.

Władysław Więcko

Władysław Więcko

Po osiągnięciu wieku poborowego trafił do 5. Pułku Lotniczego, stacjonującego w Lidzie. W wojsku Władysław zdobył kwalifikacje mechanika samolotowego. Po odbyciu służby zasadniczej, pozostał pracować w pułku na etacie cywilnego mechanika.

Z danych Centralnego Archiwum Wojskowego im. mjr. Bolesława Waligory wynika, że w momencie wybuchu II wojny światowej Władysław Więcko miał stopień plutonowego i tytuł podchorążego rezerwy. Został zmobilizowany do 42. Pułku Piechoty im. gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, dyslokowanego w Białymstoku. W tej jednostce, jako żołnierz znający się na lotnictwie, trafił do kompanii karabinów maszynowych przeciwlotniczych typu B nr 39. Władysław Więcko bronił węzła kolejowego Białystok przed nalotami niemieckich bombowców.

Trwało to jednak niedługo, gdyż na mocy paktu Mołotow – Ribbentrop, wkrótce Białystok został zajęty przez Armię Czerwoną. Po klęsce kampanii wrześniowej Władysław wrócił do Grodna, ale zamieszkał oddzielnie od rodziców, których 10 lutego 1940 roku, wraz z rodzeństwem Władysława, Sowieci wywieźli na Syberię. Władysławowi Więcko udawało się unikać uwadze NKWD do 7 kwietnia tegoż roku, kiedy został schwytany i wysłany na wschód ZSRR, gdzie połączył się z bliskimi.

Podczas formowania Armii Andersa przebywającemu na zesłaniu Władysławowi Więcko udało się zaciągnąć do Armii Andersa. Jako mechanik samolotowy trafił do jednego z dywizjonów lotnictwa i po opuszczeniu przez Armię Andersa terenu ZSRR – do Królewskich Sił Powietrznych (RAF) Wielkiej Brytanii, w których walczył na stanowisku mechanika samolotowego w stopniu LAC (wedle klasyfikacji RAF). Numer służbowy naszego bohatera w RAF to 703208.

Władysław Więcko jako mechanik samolotowy w RAF Wielkiej Brytanii

Władysław Więcko jako mechanik samolotowy Królewskich Sił Powietrznych Wielkiej Brytanii

Po zakończeniu wojny Władysław Więcko pozostał w Wielkiej Brytanii. Znalazł pracę w zakładach produkcji samolotów.

Zmarł plutonowy Władysław Więcko, najmłodszy z walczących o wolną Polskę braci Więcko z Grodna, w Wielkiej Brytanii około 12 lat temu.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie materiałów i informacji, otrzymanych od siostrzenicy bohaterów – Haliny Jakołcewicz

Dzisiaj proponujemy uwadze Państwa niezwykły odcinek naszej akcji. Mimo figurującego w tytule imienia i nazwiska jednego bohatera – będzie ich trzech: tytułowy - Jan Więcko, Kazimierz Więcko oraz Władysław Więcko. Wszyscy byli rodzonymi braćmi i z bronią w ręku bronili Ojczyzny w różnych wojnach i

Uroczystość z okazji zakończenia roku szkolnego 2014-2015 dla stu dwudziestu sześciu dzieciaków, uczących się języka polskiego i religii w dwóch szkółkach społecznych, działających przy parafiach miasta Lida, zorganizował w ostatnich dniach maja miejscowy oddział Związku Polaków na Białorusi.

Występ uczniów szkółek społecznych przy lidzkich parafiach

Występ uczniów szkółek społecznych przy lidzkich parafiach

Na powitanie przez młodych Polaków Lidy wakacji tłumnie przybyli do miejscowego kościoła Świętej Rodziny ich nauczyciele, rodzice oraz działacze ZPB.

Lida

Z okazji uroczystości pożegnania roku szkolnego uczniowie przygotowali program artystyczny, na który złożyło się recytowanie przez młodych artystów wierszy polskich poetów oraz śpiewanie polskich piosenek. W koncercie wzięło udział około trzydziestu wychowanków parafialnych szkółek społecznych Lidy.

Lida_dorosli

Debiut zespółu wokalnego dorosłych Polaków Lidy

Niespodzianką dla wszystkich zgromadzonych w świątyni okazało się, że zdolnościami muzycznymi zechcieli popisać się także dorośli. Podczas koncertu z okazji zakończenia roku szkolnego zadebiutował zespół wokalny, składający się z działaczy Oddziału ZPB w Lidzie, który powstał z inicjatywy Leokadii Sachoń, Anatola Szumskiego oraz Walentego Anacko – Polaków z Lidy, znanych miejscowej społeczności polskiej z talentów muzycznych. Dorośli Polacy zaprezentowali publiczności polskie pieśni religijne i patriotyczne.

Dzieciaki, uczące się języka polskiego otrzymały Dyplomy Uznania i prezenty

Dzieciaki, uczące się języka polskiego otrzymały Dyplomy Uznania i prezenty

Dzieciaki pozują z prezentami do zdjęcia pamiątkowego

Radosna uroczystość powitania wakacji zakończyła się wręczeniem dzieciakom, uczącym się języka polskiego, Dyplomów Uznania za dobre wyniki w nauce języka polskiego oraz słodkich prezentów, przekazanych na tę okazję do Lidy przez przewodniczącą Rady Naczelnej ZPB Andżelikę Borys.

Irena Biernacka z Lidy

Uroczystość z okazji zakończenia roku szkolnego 2014-2015 dla stu dwudziestu sześciu dzieciaków, uczących się języka polskiego i religii w dwóch szkółkach społecznych, działających przy parafiach miasta Lida, zorganizował w ostatnich dniach maja miejscowy oddział Związku Polaków na Białorusi. [caption id="attachment_10323" align="alignnone" width="480"] Występ uczniów szkółek społecznych

Kilkudziesięcioosobowa grupa 12-14-letnich Polaków z Białorusi, uczących się języka polskiego w Witebsku, Baranowiczach, Brześciu, Mińsku i Grodnie, wspólnie ze swoimi nauczycielami zwiedziła w pierwszych dniach czerwca dawną stolicę Polski – Kraków.

Polska młodzież z Białorusi przed Bazyliką Mariacką w Krakowie

Polska młodzież z Białorusi przed Bazyliką Mariacką w Krakowie

Wycieczkę, która miała charakter wyjazdu edukacyjnego, zorganizowała, we współpracy z Urzędem Miasta Krakowa i osobiście Prezydentem Miasta Krakowa Jackiem Majchrowskim, przewodnicząca Rady Naczelnej Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys.

 

W programie dwudniowego pobytu polskich dzieci z Białorusi w Krakowie było zwiedzanie samego miasta, Wawelu oraz kopalni soli w Wieliczce.

Na Wawelu

Na Wawelu

zwiedzanie

zwiedzanie_1

Kluczem do rekrutacji uczestników wycieczki do Krakowa była aktywność społeczna młodzieży i dobre wyniki w nauce języka polskiego. – Typowali kandydatów do ich nauczyciele. Poza tym w grupie znalazły się dzieciaki, które wykazały się dobrym wynikiem podczas konkursu Mistrz Ortografii 2015 i otrzymały wyróżnienie od jury konkursu – tłumaczy Andżelika Borys. Jej zdaniem wyjazdy edukacyjne do Polski młodzieży, uczącej się języka polskiego, są niezwykle skuteczną formą motywacji uczniów do zgłębiania wiedzy o Polsce i osiągania lepszych wyników w nauce języka polskiego.

W Sali Portretowej w Urzędzie Miasta Krakowa

W Sali Portretowej w Urzędzie Miasta Krakowa

w_UMK_1

Podczas pobytu w Krakowie uczniowie i ich opiekunowie zostali przyjęci w Urzędzie Miasta Krakowa, gdzie mieli okazję porozmawiać z krakowskimi samorządowcami.

Podczas przyjęcia w Urzędzie Miasta Krakowa. Delegację z Białorusi wita Anna Okońska Wilkowicz, doradca Prezydenta Miasta Krakowa

Podczas przyjęcia w Urzędzie Miasta Krakowa. Delegację z Białorusi wita Anna Okońska-Walkowicz, doradca Prezydenta Miasta Krakowa

Andżelika Borys i Anna Okońska-Walkowicz

Andżelika Borys i Anna Okońska-Walkowicz

Uczestnicy spotkania w Urzędzie Miasta Krakowa

Uczestnicy spotkania w Urzędzie Miasta Krakowa

Andżelika Borys, biorąca udział w wycieczce, jako jej organizator, usłyszała od władz Krakowa zapewnienie, iż współpraca z ZPB w zakresie organizowania wyjazdów edukacyjnych do Krakowa dzieci i nauczycieli z Białorusi będzie kontynuowana.

Znadniemna.pl, zdjęcia Aleksandry Gwozdowskiej

Kilkudziesięcioosobowa grupa 12-14-letnich Polaków z Białorusi, uczących się języka polskiego w Witebsku, Baranowiczach, Brześciu, Mińsku i Grodnie, wspólnie ze swoimi nauczycielami zwiedziła w pierwszych dniach czerwca dawną stolicę Polski – Kraków. [caption id="attachment_10310" align="alignnone" width="480"] Polska młodzież z Białorusi przed Bazyliką Mariacką w Krakowie[/caption] Wycieczkę, która miała

Mogli o tym się przekonać we wtorek, 9 czerwca, grodzieńscy dziennikarze, dla których polska placówka konsularna zorganizowała konferencję prasową poświęconą wprowadzonemu przez Komisję Europejską wymogowi pobierania od 23 czerwca od obywateli, ubiegających się o wizę Schengen, danych biometrycznych, czyli – odcisków palców.

Skaner do pobierania odcisków palców, zainstalowanmy przy okienku w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie

Skaner do pobierania odcisków palców, zainstalowany przy okienku w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie

O nowej procedurze wydawania wiz Schengen opowiedzieli dziennikarzom Konsul Generalny RP w Grodnie Andrzej Chodkiewicz i szef sekcji wizowej Konsulatu Generalnego RP w Grodnie konsul Piotr Lewczuk.

Piotr Lewczuk, szef sekcji wizowej w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie i szef placówki Konsul Generalny RP Andrzej Chodkiewicz

Konsul Piotr Lewczuk, szef sekcji wizowej w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie i Konsul Generalny RP Andrzej Chodkiewicz, szef placówki

Obaj dyplomaci podkreślali, że wymóg pobierania odcisków palców dla ubiegających się o wizę Schengen, nie wydłuży dotychczas obowiązującego w polskich placówkach konsularnych czasu (10 dni roboczych) oczekiwania na wizę. – Nieco się wydłuży czas składania wniosku, gdyż wnioskodawca będzie musiał za pomocą urządzeń, które widzicie państwo przy okienkach, oddać odciski palców – tłumaczył dziennikarzom Andrzej Chodkiewicz.

Piotr Lewczuk zaznaczył z kolei, iż odciski palców, pobrane podczas składania wniosku na wizę Schengen, będą przechowywane w Wizowym Systemie Informacyjnym Schengen (VIS) przez okres 59 miesięcy, czyli przez pięć lat. – W tym okresie, przy składaniu wniosku na każdą kolejną wizę, każdego kraju, wchodzącego w strefę Schengen, wnioskodawca będzie zwolniony z obowiązku oddawania odcisków palców – mówił szef sekcji wizowej konsulatu. Podkreślił, że podczas ubiegania się o kolejną wizę Schengen wnioskodawca będzie musiał okazać oryginał wizy biometrycznej (będzie zawierała napis „VIS”, oznaczający, że dane biometryczne osobnika znajdują się w systemie VIS), wydanej w okresie nieprzekraczającym 59 miesięcy do momentu złożenia kolejnego wniosku wizowego. W przypadku braku takiej wizy wnioskodawca będzie musiał poddać się procedurze skanowania palców.

Jak zaznaczył Andrzej Chodkiewicz, rozpowszechniony przez podległą mu placówkę komunikat o jednodniowej przerwie w przyjmowaniu wniosków wizowych przed 23 czerwca nie powinien budzić obaw. – Przerwa nie oznacza, że nastąpią jakieś dodatkowe utrudnienia w uzyskaniu wizy poza prostą procedurą skanowania palców wnioskodawcy, którego zapozna z nią współpracownik konsulatu, przyjmujący wniosek wizowy – mówił konsul generalny.

Procedura oddawania odcisków palców przewiduje skanowanie na specjalnym urządzeniu wszystkich, posiadanych przez ubiegającą się o wizę osobę, palców na dłoniach obu rąk. Skaner zeskanuje najpierw cztery palce na jednej dłoni, potem – na drugiej, a na samym końcu wnioskodawca położy na urządzeniu oba kciuki. Zwolnieni z oddawania odcisków palców zostaną tylko dzieci w wieku do 12 lat. Otrzymana przez nie, na przykład, wiza pięcioletnia nie utraci ważności po osiągnięciu wieku, w którym muszą być poddane procedurze skanowania palców przy składaniu wniosku wizowego.

Ważna informacja dla posiadaczy Karty Polaka, ubiegających się o polską wizę krajową: jej uzyskanie nie wymaga oddawania odcisków palców!

Uczestniczący w konferencji prasowej dziennikarzy interesowało zapowiadane przez polską dyplomację na Białorusi otwarcie Centrów Wizowych między innymi w Grodnie i Lidzie.

Według Andrzeja Chodkiewicza obecnie trwa przetarg na świadczenie usług pośredniczenia w przyjmowaniu wniosków wizowych na zlecenie polskich placówek konsularnych na Białorusi. Otwarcie Centrów Wizowych, których zadaniem będzie przyjmowanie paszportu i wniosku wizowego, pobranie od wnioskodawcy odcisków palców, dostarczenie wszystkich uzyskanych danych do konsulatu oraz odebranie i przekazanie zainteresowanemu paszportu z ważną wizą, odbędzie się prawdopodobnie w listopadzie tego roku.

– Nie wiemy ile będzie kosztowała ta usługa. Zasadą przetargu jest, iż prawo do świadczenia usługi zostanie przyznane podmiotowi, który przedstawi najkorzystniejszą, także dla wnioskodawców, ofertę – mówił Andrzej Chodkiewicz.

Niedogodnościądla zainteresowanych, wynikającą z nowej procedury składania wniosków wizowych,  będzie to, że wobec wymogu pobierania danych biometrycznych, wnioskodawcy będą musieli osobiście składać wniosek w konsulacie, bądź w Centrum Wizowym (po ich otwarciu). Wyjątek dotyczy dzieci do 12 lat oraz obywateli, ubiegających się o wizę krajową, między innymi – posiadaczy Karty Polaka.

18 czerwca Konsulat Generalny RP w Grodnie wspólnie ze Strażą Graniczną RP zorganizuje dla dziennikarzy grodzieńskich wyjazd na przejście graniczne w Kuźnicy Białostockiej, aby pokazać, jak po 23 czerwca będzie wyglądała procedura odprawy paszportowej dla posiadaczy wiz biometrycznych.

Znadniemna.pl

Mogli o tym się przekonać we wtorek, 9 czerwca, grodzieńscy dziennikarze, dla których polska placówka konsularna zorganizowała konferencję prasową poświęconą wprowadzonemu przez Komisję Europejską wymogowi pobierania od 23 czerwca od obywateli, ubiegających się o wizę Schengen, danych biometrycznych, czyli – odcisków palców. [caption id="attachment_10302" align="alignnone" width="480"]

Publikujemy kolejny, przedostatni, odcinek relacji naszego czytelnika Mikołaja Sienkiewicza z Berezy o jego wycieczce etnograficznej na mało znane Polesie w okolice Zielonej Góry. Początek relacji opublikowaliśmy 30 maja.

Zapraszamy do lektury:

Waclaw_Towpik_Jan Powchowicz_Karol_Peterleiner

Repatrianci z Polesia do Ochli: Wacław Towpik, Jan Powchowicz, Karol Peterleiner

„Moi rozmówcy dowiadują się, że pochodzę z Błudenia, i od razu przypominają o swoich relacjach z błudnianami.

Peterleiter: – Miejsce za klasztorem nazywało się Kodziłowo. Błudnianie mieli większe pastwiska, ale ludzie z Berezy na nich podpasywali. Zawiązywały się bójki na kije. Kiedy błudnianie chcieli zaopatrzyć się w klasztorze amunicją, tam po wojnie był magazyn wojskowy, wypędzaliśmy ich z kijami.

Powchowicz: -Wówczas byliśmy pastuszkami, a błudnianie nie puszczali nas na swoje pastwisko koło Kreczetu (rzeczka koło Berezy- red.)No to z kijami w rękach toczyliśmy boje za pastwisko.

Byli mieszkańcy Berezy, są z reguły ludźmi pracowitymi, i na nowym miejscu, zapewniając sobie byt – kontynuowali pracę jako rolnicy. Rodzaj zajęć każdego następnego pokolenia jednak się zmieniał.

Towpik: – Byliśmy nieco rozczarowani, kiedy w latach 50. w Polsce zaczęto tworzyć kołchozy (PGR-y –red.). Po co nam te kołchozy?Przecież przed nimi uciekaliśmy. Wyuczyłem się więc na księgowego, Jan – na mechanika, a Karol – na elektryka.

Peterleiner: – Chleba już sami nie pieczemy, kupujemy w sklepach. Dzieci i wnukowie mają już taki temp życia, że Bereza ich prawie nie interesuje.

Jak układaliście relacje z miejscowymi Polakami?

– My, wschodniacy, jesteśmy zadziorni, trzymamy się jeden drugiego i nie pozwalamy się krzywdzić. Więc nas się nawet obawiali.

Obecnie czuje cie się już jako miejscowi, czy wciąż jako przyjezdni?

Powchowicz: – Generalnie się już przyzwyczailiśmy i zadomowiliśmy, ale duszą i sercem wciąż jesteśmy tam.

I pyta mnie: – W Nowosiołkach już położyli asfalt?

Tak. Tam są domy, ulice.

Peterleiner: – No to możesz wracać na swoją ojczyznę (śmieje się).

Powchowicz: -Nie mogę nawet jej odwiedzić, bo lata, a i zdrowie nie dopisuje. Pięć razy tam byłem…

Rozmawiać z nimi można w nieskończoność, ale czas mam limitowany.

Tęsknicie za Berezą?

Peterleiner: – Aż do dzisiaj. W Berezie żyliśmy biednie, ale było wesoło.

Z Wacławem Towpikiem jeszcze długo przeglądamy stertę zdjęć Berezy z 1968 roku, wykonanych przez jego brata. Niektóre ulice i miejsca znacznie się zmieniły od tamtej pory i z trudem można je zidentyfikować. Następnie wyjmuje kilka rodzinnych zdjęć z początku XX stulecia. Są na nich przystojni wojskowi i wystrojone panienki. Pan Wacław nazywa ich po imieniu. Zadziwiającą rzeczą jest ludzka pamięć.

Maria i Włodzimierz Małeccy

Maria i Włodzimierz Małeccy

Włodzimierz i Maria Małeccy mieszkają obok zabytkowego kościoła, wzniesionego pod koniec XIII stulecia. Cała chłopska rodzina Maleckich – matka, dziadek, babcia i czworo dzieci, w tym mały Włodek – mieszkała w Berezie przy ulicy Tatarskiej. Do Ochli wyjechali w 1945 roku. Ojciec Włodzimierza zmarł jeszcze w 1936 roku.

Już w Ochli Włodzimierz poznał Marię Weremiejczyk ze wsi Jastrąb i ożenił się z nią.

Najbardziej trwałe wspomnienia Włodzimierz ma z okresu wojny:

– Niemcy wieszali partyzantów na słupach w Berezie i spędzali wszystkich ludzi, aby zobaczyli. Dwa razy spędzali nas do czerwonych koszar, bo gdzieś w piekarni partyzanci podłożyli ładunek wybuchowy. Wszystkich ludzi – mężczyzn, kobiety, dzieci – spędzono na plac przed koszarami i nie pozwalano się rozejść, słychać było tylko lament i płacz. Tak ludzi trzymano przez cały dzień.

Włodzimierz pamięta dwa takie przypadki. Jego żona potwierdza, że tak samo było w Jastrąbiu. Partyzanci coś robili – całą wieś spędzano przed dom sołtysa i ludzie stali tam boso.

Włodzimierz i Maria chętnie, ze szczegółami, opowiadają o swoim życiu pod okupacją niemiecką. Kiedy dochodzimy do okresu powojennego, to okazuje się, iż obaj wyjechali do Polski tuż po kapitulacji Niemiec.

Włodzimierz po wojnie przyjeżdżał do Berezy, ale nie do rodzinnego domu, który spłonął, kiedy Niemcy wycofywali się z miasta paląc prawie całe centrum.

Maria wspomina, że wraz z rodzicami i czterema braćmi opuściła rodzinne strony ostatnim pociągiem, który wiózł ich z Błudenia do Ochli przez cały miesiąć.

Z Jastrąbia wyjechało wówczas pięć polskich rodzin. Repatriować się chcieli też Białorusini, ale ich nie wypuszczano.

Maria: – My też tęskniliśmy za domem. Chciało się wrócić. Wyjeżdżając, nie sądziliśmy, że to na zawsze. Liczyliśmy na powrót. Potem ośmiokrotnie jeździliśmy na Białoruś: do rodzinnej wsi i do Mińska, do krewnych. Do dzisiaj otrzymuję od nich listy z Mińska.

Na pytanie, czy pamięta kogoś, z kim przyjechali do Ochli, Włodzimierz wymienia nazwiska: Powchowicz, Priłucki, a z Błufenia – Chadrysiak, Ciuszkiewicz, Łopurko, Czyż.

Założone w 2002 roku Stowarzyszenie Przyjaciół Wsi Ochla jednoczy ludzi, którzy nawiązują kontakty i organizują wyjazdy do ojczyzn przodków – na Białoruś, do krajów bałtyckich, na Ukrainę i nawet już współpracują z Niemcami – byłymi tutejszymi mieszkańcami. W Stowarzyszeniu działają Polacy z Berezy, Ukrainy i innych regionów Polski, a także Serbowie łużyccy. Prezes organizacji – Tadeusz Chrystowicz – jest jedyny, kto się urodził na Kresach, w Szczuczynie. Reszta działaczy to dzieci repatriantów.

Kiedy docieramy do domu Tadeusza Chrystowicza na spotkanie działaczy Stowarzyszenia, gospodarz przyjmuje nas w swoim ogrodzie w przytulnej altance z zastawionym jedzeniem stołem.

– Jerzy Poźniak z Berezy – przedstawia tęgiego mężczyznę, siedzącego przy stole.

– Nie Bereza, tylko Nowosiołki – poprawia gospodarza pan Jerzy, nieźle, choć z akcentem, mówiący po rosyjsku. – Mieszkaliśmy niedaleko wsi na chutorze, teraz tamtędy biegnie droga. Ja już tutaj się urodziłem, podobnie jak moja siostra i brat. O Berezie słyszałem od rodziców, wiele razy do niej jeździłem. Znamy Berezę tak samo dobrze, jak Ochlę. Rodzice wyjechali w 1945roku: ojciec Józef, mama Ewa, tata ojca – Gabriel i dziadek mamy – Adam. Do Ochli z nazwiskiem Poźniak przyjechało osiem rodzin. Kuzyni mojego taty zostali na Białorusi. Dla mnie są już obcy. W Nowosiołkach mieszka jeszcze ciocia, też z Poźniaków…

Kolejny berezianin Czesław Smoliński:

– Moja mama Józefa miała panieńskie nazwisko Małecka, teraz jest Smolińska, jak i ja. Ojciec pochodzi z Ternopolszczyzny. Ja urodziłem się już tutaj w 1946 roku. Nasz dom stał na ulicy Tatarskiej za uniwermagiem ( duży sklep wielobranżowy – red.). To była mała niebieska chatka niedaleko cmentarza.

Zwracam się do Jerzego Poźniaka:

Gdzie tak dobrze nauczył się pan rozmawiać po rosyjsku, rodzice nauczyli?

– Nie, w szkole. Przez półtora roku mieliśmy niemiecki, a potem przyjechał nauczyciel z Rosji i zaczęliśmy się uczyć rosyjskiego. Przez wiele lat uczenie się rosyjskiego było w Polsce obowiązkowe.

Ma pan może jakąś pamiątkę rodzinną z Berezy?

– Nie, podczas wojny w nasz dom trafił pocisk i dom, wybudowany jeszcze przez pradziadka spłonął. Mama, wówczas jako 14 -latka, pracowała w niemieckiej komendaturze, dzięki temu udało się dogadać w sprawie wyrębu drzew w lesie, aby zbudować nowy dom. Tym zajmował się już dziadek. Pracował nawet za konia, sam targając z lasu bierwiona. Moja babcia przywiozła ze sobą typowy strój nowosiołkowski, potem jednak pożyczyła go komuś ze szkoły i strój zaginął.

Sześcioro mężczyzn głośno gadają, przerywając jeden drugiemu, każdy, włącznie z Serbami łużyckimi, chce opowiedzieć własną historię i co jakiś czas wznoszą toasty: za spotkanie, za nowych znajomych i za przyjaźń.

Też wyjmuję butelkę pieskowskiej wódki. Na twarzach dostrzegam zdziwienie i ciekawość. Zasypują mnie pytaniami o naszej gorzelni.

Życie czasem sprawia niespodziewane figle. Niemcy, wysiedleni z Ochli i innych okolicznych miejscowości, odczuwając nostalgię, też zaczęli tu przyjeżdżać, żeby zobaczyć swoje domy i ziemię, żeby się smucić i powspominać.

– Na pierwsze spotkanie byłych mieszkańców Ochli z nami przyjechało około 200 ludzi – opowiada Tadeusz Chrystowicz. – Nawet potrafiliśmy się z nimi zaprzyjaźnić. Przecież oni, podobnie jak my, musieli opuścić rodzinne strony. Jesteśmy więc w podobnej sytuacji. Raz do roku na miejscowym cmentarzu, gdzie znajdują się groby ich przodków, organizujemy ekumeniczne spotkania. Ekumeniczne, gdyż są protestantami, a my – katolikami.

Cmentarz w Ochli. Nazwiska na nagrobkach są takie same jakie mają współcześni mieszkańcy Berezy

Cmentarz w Ochli. Nazwiska na nagrobkach są takie same, jakie mają współcześni mieszkańcy Berezy i Prużany

Dopiero z nadejściem wieczoru udało nam się opuścić gościnną altankę. Zdążyliśmy jeszcze na miejscowy cmentarz. Jest on podzielony na dwie części. Jedna to łąka, w centrum której stoi obelisk otoczony kilkoma ocalałymi nagrobkami niemieckimi. Ocalałymi, gdyż w latach 1960-80 ten cmentarz został zburzony. Do obelisku, upamiętniającego byłą nekropolię, dzisiaj przyjeżdżają potomkowie Niemców z Ochli. Druga część cmentarza jest nowa – otwarta przez repatriantów po wojnie. Około 80. proc. nazwisk na nagrobkach – takie same, jakie noszą ludzie w Berezie i Prużanie: Bortnowski, Uglik, Olichwier, Radczyc, Miziewicz, Malecki, Stacewicz, Bielewicz, Jakuszyk, Marczenia, Bilibuch, Radziwonski, Szydłowski, Powchowicz, Wojciechowski, Witkowski, Czyż, Brodko, Chocianowski, Bogusz, Towpik, Jankowski, Poźniak…

Późnym wieczorem, pokonując 70 kilometrów, docieramy do wsi Białków, jemy kolację u farmera, a jednocześnie miejscowego sołtysa Eugeniusza Niparki. Pan Eugeniusz jawi się nam w porządnym białym kożuchu dawnej roboty. Specjalnie go włożył, żeby się pochwalić. Kożuch dostał w spadku od ojca. Jest to autentyczny wyrób, pochodzący z dalekiej małej ojczyzny i będący teraz relikwią rodzinną. W czasie, gdy pani Joanna, żona pana Eugeniusza, nakrywa do stołu, mamy czas na rozmowę.

Sołtys Białkowa Eugeniusz Niparko w kożuchu poleskim odziedziczonym po ojcu

Sołtys Białkowa Eugeniusz Niparko w kożuchu poleskim, który dostał w spadku po ojcu

– Moi rodzice mieszkali na chutorze koło wsi Michnowicze – opowiada gospodarz. – Mieli około 20 hektarów ziemi. Dziadek dwa razy jeździł do Ameryki i na zarobione tam pieniądze kupował ziemię. Zaledwie przez kilka lat mieszkali na tym chutorze do 1939 roku. Kiedy z ojcem odwiedzaliśmy rodzinne strony, on pokazywał mi miejsce, gdzie stał dom. Wówczas było tam kołchozowe pole z żytem.

A jak tutaj przydzielano wam domy?

– Sami wybieraliśmy, kto gdzie chciał się osiedlić. Jechaliśmy pociągiem przez Warszawę, Poznań. Z Poznania można było jechać prosto, albo skręcić w prawo bądź w lewo.
W pociągu był leśniczy, który miał niemieckie mapy. Spojrzał na mapę – zielonym kolorem w kierunku prostym zaznaczony był las. Pojedziemy do lasu – tam przeżyjemy. Dojechali do dużej stacji Rzepin, a stamtąd do Cybinki. W Cybince skończyły się tory i wszystkim kazano wysiadać z pociągu. Odczepiono parowóz. Ludzie jednak jeszcze przez kilka dni siedzieli w wagonach, nie chcieli tu wysiadać. Spodziewali się, że do wagonów doczepią jakiś inny parowóz, który zaciągnie je w lepsze miejsce. Tam gdzie stali było pustkowie, ale w końcu musieli wysiąść. Okazało się, że ziemia tutaj jest lepsza, niż w Michnowiczach.

Tablica przy Domu Poleskim w Białkowie, przypominająca o pochodzeniu miejscowych mieszkańców.

Tablica przy Domu Poleskim w Białkowie, przypominająca o pochodzeniu miejscowych mieszkańców.

Nocowaliśmy w Domu Poleskim – odpowiednik wiejskiego domu kultury na Białorusi – ale skoro wszyscy w Białkowie są z Polesia, to i dom się nazywa „Poleski”. Na piętrze w budynku są pokoje hotelowe, na parterze – Muzeum Polesia i kilka pomieszczeń, przeznaczonych do różnych celów. Z jednego z pomieszczeń donosi się dyskotekowa muzyka – ktoś z miejscowej młodzieży hucznie świętuje ukończenie osiemnastu lat.

Po obudzeniu się udajemy się do Muzeum Polesia. Jest z nami pan Eugeniusz oraz prezes miejscowego Stowarzyszenia Miłośników Polesia i Białkowa Maria Dobryniewska z domu Weriszko, której rodzice pochodzą ze wsi Petelewo.

muzeum_w_Bialkowie_1

W Muzeum Poleskim w Białkowie

W muzeum robi wrażenie zbiór książek o Polesiu, dokumentów, zdjęć i eksponatów, z których wiele nie spotykałem nawet w naszych białoruskich muzeach. Oto kalosze, wykonane przez jakiegoś „złotą rączkę” z opony autobusa – w trudnych powojennych czasach wielu miało takie. Oto garnuszek odlany przez innego mistrza z metalu, pochodzącego z zestrzelonego samolotu! Gilotyna do cięcia tytoniu. Dwa egzemplarze prawa jazdy – do kierowania autem i rowerem (!), wydane w Brześciu Litewskim na początku lat 30.minionego stulecia na imię Romana Sienkiewicza. Szczegółowy plan działek ziemi we wsi Petelewo. Tutaj znajduję też galerię portretową sołtysów Białkowa z okresu powojennego, wszyscy byli nasi – z Berezy.

IMG_8016

Zdjęcia Poleszuków – obecnie mieszkańców Białkowa – w miejscowym muzeum

Przy Domu Poleskim jest zbudowana drewniana scena, ogromna stodoła i mniejszy chlew. W obu budynkach jest zgromadzona kolekcja narzędzi rolnych, poczynając od trzepaczek do lnu i na furmankach kończąc – wszystko przywieziono tu z Berezy i okolic. Trochę dalej leży kamień młyński od wiatraka.

Chcę tu przywieźć jeszcze autentyczną chatę z Polesia, – dzieli się planami pan Eugeniusz.

Może spod Białegostoku pan sprowadzi, bo podobne są i prościej by było – proponuję mu prostsze rozwiązanie.

– Przecież Poleszczucy jesteśmy i nie szukamy łatwych dróg, – chytrze mruży oko rozmówca.

Cóż zgodzę się z nim.

tablica informująca, że tu znajduje się rodzinne gospodarstwo rolne małżeństwa Niparko

tablica informująca, że tu znajduje się rodzinne gospodarstwo rolne małżeństwa Niparko i mieszka sołtys Białkowa

Eugeniusz mieszka w solidnym domu niemieckim (stąd także obecnie – zaledwie 7 kilometrów do granicy z Niemcami) z kamienia, dekorowanym wymyślnymi elementami architektonicznymi. Ma 200 hektarów ziemi. Na ulicy przy bramie stoi tablica informująca, że tu znajduje się „Gospodarstwo rolne Joanny i Eugeniusza Niparko”, a obok – tabliczka „Sołtys”. Na bramie wisi napis z ostrzeżeniem, świadczący o poczuciu humoru gospodarza: „Uwaga! Osobom niepożądanym (inspektorom i kontrolerom wszelakim) wstęp na teren rodzinnego gospodarstwa rolnego bez mojej zgody jest kategorycznie zabroniony. Art.23 Konstytucji RP. Eugeniusz Niparko”.

Na pamiątkę o gościnnym Białkowie bierzemy ze sobą płytkę z nagraniem miejscowego zespołu folklorystycznego „Kryniczeńka” z piosenkami poleskimi, szalik kibiców miejscowej drużyny piłkarskiej „Polesie” i dwie butelki poleskiego bimbru.”

cdn.

Mikołaj Sienkiewicz, Bereza – Zielona Góra

Publikujemy kolejny, przedostatni, odcinek relacji naszego czytelnika Mikołaja Sienkiewicza z Berezy o jego wycieczce etnograficznej na mało znane Polesie w okolice Zielonej Góry. Początek relacji opublikowaliśmy 30 maja. Zapraszamy do lektury: [caption id="attachment_10290" align="alignnone" width="480"] Repatrianci z Polesia do Ochli: Wacław Towpik, Jan Powchowicz, Karol Peterleiner[/caption] „Moi rozmówcy

Trzynastu absolwentów na zawsze opuściło w tym roku progi Polskiej Szkoły w Wołkowysku. Na uroczystości zakończenia roku szkolnego, która odbyła się 30 maja, pojawił się potencjalny kandydat na prezydenta Białorusi hrabia Aleksander Pruszyński.

Goście honorowi apelu szkolnego. Trzeci od lewej - Aleksander Pruszyński, potencjalny kandydat na prezydenta Białorusi

Goście honorowi apelu szkolnego. Trzeci od lewej – Aleksander Pruszyński, potencjalny kandydat na prezydenta Białorusi

Na apelu szkolnym z okazji zakończenia roku szkolnego pojawili się także konsulowie z Konsulatu Generalnego RP w Grodnie Zbigniew Pruchniak i Antoni Koroluk. Sukcesów na egzaminach maturalnych oraz wstępnych na studia życzyła trzynastce absolwentów administracja Polskiej Szkoły w Wołkowysku na czele z dyrektor Haliną Bułaj. Władze rejonu wołkowyskiego reprezentował osobiście przewodniczący Wołkowyskiego Rejonowego Komitetu Wykonawczego Michaił Sitko, któremu towarzyszył wice naczelnik miejscowego kuratorium oświaty Piotr Kraśko.

Ostatni szkolny dzwonek dla absolwentów

Ostatni szkolny dzwonek dla absolwentów

Obecność na apelu działacza polonijnego z Kanady, członka Związku Polaków na Białorusi, a od niedawna – obywatela Białorusi, aspirującego do najwyższego urzędu w państwie, Aleksandra Pruszyńskiego była niespodzianką dla organizatorów uroczystości. Nie wiemy, czy polityk pojawił się na zakończeniu roku szkolnego w Polskiej Szkole w Wołkowysku w celu pozyskania sympatii miejscowych Polaków przed rozpoczęciem tegorocznej kampanii prezydenckiej.
Jak widać na zdjęciu, stał wśród gości honorowych apelu szkolnego tuż obok dyrektor polskiej placówki edukacyjnej.

Taniec w wykonaniu szczęśliwej "trzynastki" absolwentów

Taniec w wykonaniu szczęśliwej „trzynastki” absolwentów

Absolwenci Polskiej Szkoły w Wołkowysku pożegnali dzieciństwo radosnym żywiołowym tańcem, który był zaprzeczeniem przesądnego przypisywania liczbie tegorocznych maturzystów niefortunnych właściwości, czyli postarali się przekonać wszystkich obecnych, że są szczęśliwą „trzynastką”.

Maria Tiszkowska z Wołkowyska, zdjęcia Jerzego Czuprety

Trzynastu absolwentów na zawsze opuściło w tym roku progi Polskiej Szkoły w Wołkowysku. Na uroczystości zakończenia roku szkolnego, która odbyła się 30 maja, pojawił się potencjalny kandydat na prezydenta Białorusi hrabia Aleksander Pruszyński. [caption id="attachment_10284" align="alignnone" width="480"] Goście honorowi apelu szkolnego. Trzeci od lewej - Aleksander

Wacław i Aleksy Sporscy, ojciec i syn, będący członkami Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB, otworzyli 4 czerwca w grodzieńskiej galerii „Kryga” wspólną wystawę pt. „55×32”. Liczby zawarte w nazwie wystawy odpowiadają wiekowi twórców.

Aleksy i Wacław Sporscy

Aleksy i Wacław Sporscy

W wystawionych w galerii „Kryga” obrazach malarzy Sporskich, mimo różnicy pokoleń artystów, dostrzegalne jest pokrewieństwo i podobny sposób postrzegania rzeczywistości przez obojga malarzy. Można powiedzieć, że ich wystawa przypomina ciepłą rodzinną rozmowę.

Maria Macko, dyrektorka galerii "Kryga", wita gości wernisażu

Maria Macko, dyrektorka galerii „Kryga”, wita gości wernisażu

Zarówno Wacław, jak i Aleksy Sporscy są artystami, których twórczość jest doskonale znana miłośnikom malarstwa zarówno na Białorusi, jak i w Polsce.

Przemawia historyk sztuki Maryna Zagidulina

Przemawia historyk sztuki Maryna Zagidulina

Podczas wernisażu kwestia podobieństw i różnic warsztatu twórczego ojca i syna była podnoszona niejednokrotnie. Czy doświadczenie i postrzeganie siebie we współczesnym świecie przekłada się na warsztat twórczy malarza?
Aleksemu, jako młodemu artyście właściwe jest spojrzenie współczesne oraz dążenie do większej lokalności, prostoty kształtu i treści.

Janina Pilnik, prezes Towarzysatwa Plastyków Polskich przy ZPB składa gratulacje artystom Sporskim

Janina Pilnik, prezes Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB składa gratulacje Wacławowi Sporskiemu i jego synowi – Aleksemu

Dzieła Wacława są nasycone symbolami, szczegółami i emanują swoim niepowtarzalnym klimatem. Każdy obraz jest głębokim przemyśleniem rzeczywistości, które odzwierciedla niewielką, ale z bogatą treścią, historię. Autorski styl Wacława Sporskiego jest wyrazisty i rozpoznawalny.

Koledzy artystów z TPP przy ZPB Wacław Romaszko i Walentyna Brysacz

Koledzy artystów z TPP przy ZPB Wacław Romaszko i Walentyna Brysacz

Goście wernisażu

Goście wernisażu

wernisaz_1

Wybrane obrazy Aleksego Sporskiego:

Aleksy_Sporski

Aleksy_Sporski_1

Aleksy_Sporski_2

Wybrane obrazy Wacława Sporskiego:

Waclaw_Sporski

Waclaw_Sporski_1

Jak zaznaczyły podczas wernisażu wystawy „55×32” historyk sztuki Marina Zagidulina oraz prezes Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB Janina Pilnik, rodzina Sporskich – to przede wszystkim ciekawi, otwarci i dobrzy ludzie, dlatego właśnie ich dzieła są bardzo ciepłe i przyciągają uwagę, emanują niewiarygodnie pozytywną energią.

I taka właśnie atmosfera panowała podczas wernisażu, na który licznie stawili się przyjaciele i koledzy ojca i syna Sporskich z Towarzystwa Plastyków Polskich, składając serdeczne gratulacje obu twórcom.

Wystawa „55×32” potrwa w galerii „Kryga” do 30 czerwca.

Natalia Klimowicz, zdjęcia autorki

Wacław i Aleksy Sporscy, ojciec i syn, będący członkami Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB, otworzyli 4 czerwca w grodzieńskiej galerii „Kryga” wspólną wystawę pt. „55x32”. Liczby zawarte w nazwie wystawy odpowiadają wiekowi twórców. [caption id="attachment_10264" align="alignnone" width="480"] Aleksy i Wacław Sporscy[/caption] W wystawionych w galerii „Kryga” obrazach

Skip to content