HomeStandard Blog Whole Post (Page 102)

Kazimierz IV Jagiellończyk przez wielu uważany jest za najwybitniejszego przedstawiciela dynastii jagiellońskiej. Po 45 latach panowania w Koronie i 52 na Litwie Jagiellonowie stali się jedną z czołowych dynastii panujących w Europie. To za jego rządów, po wojnie trzynastoletniej, Korona odzyskała Pomorze Gdańskie.

Kazimierz Jagiellończyk (1427-1492) – król, który pokonał Krzyżaków

Późną wiosną 1492 roku przebywający w Wielkim Księstwie Litewskim król Kazimierz Jagiellończyk szykował się do powrotu do Polski. Wyjechawszy z Wilna, władca zachorował zaraz po przybyciu do Trok, oddalonych stamtąd o dzień drogi. Już ciężko chory dotarł do Grodna, dokąd pospiesznie wezwano consilium medyków. Gdy na pytanie króla o nadzieje na wyjście z niemocy ich odpowiedź brzmiała przecząco, władca filozoficznie stwierdził tylko: Więc tedy umierać. Śmierć Kazimierza nastąpiła 7 czerwca około godziny trzeciej nad ranem. Liczący w chwili śmierci niespełna 65 lat król pochowany został w katedrze na Wawelu.

Kazimierz, urodzony w 1427 roku młodszy syn Władysława Jagiełły, został już w wieku trzynastu lat powołany na wielkoksiążęcy tron litewski. Królem polskim został ostatecznie w roku 1447, a jego koronacja oznaczała koniec kilkuletniego bezkrólewia, które nastało po klęsce warneńskiej i śmierci z rąk Turków jego starszego brata Władysława Warneńczyka. Kazimierz Jagiellończyk uważany jest przez wielu historyków za najwybitniejszego przedstawiciela dynastii jagiellońskiej. I rzeczywiście, jego panowanie znaczyły niewątpliwe sukcesy. Największym z nich było odzyskanie po wojnie trzynastoletniej Prus Królewskich z wolnym dostępem do morza i zhołdowanie zakonu krzyżackiego. Istotną cechą jego panowania była też przemyślana polityka dynastyczna, skutkująca wprowadzeniem syna Władysława na trony Czech i Węgier oraz spokrewnienie się poprzez córki z licznymi domami panującymi, dzięki którym potomkami Jagiellonów są wszyscy obecnie panujący monarchowie Europy. Na konto korzyści można też zaliczyć poskromienie oligarchii magnackiej i oparcie polityki wewnętrznej na sojuszu ze szlachtą, dokonanym co prawda kosztem zwiększenia jej przywilejów, co zapowiadało już demokrację szlachecką i mający wkrótce nastąpić rozwój polskiego parlamentaryzmu.

Współcześni króla uwiecznili go jednak nie tylko jako polityka. Pamiętający czasy monarchy kronikarz Maciej z Miechowa pisał:

Był człowiekiem zawsze wstrzemięźliwym, pił wodę, a nigdy nie kosztował wina, miodu, piwa i leków, a zapachu ich nie znosił i brzydził się nimi. (…) Łaźnię i częste ćwiczenia lubił, skłonny był ucztować i jeść, a wysiłek, trudy, mrozy, dym, wiatr, upał znosił najcierpliwiej. Kler szanował, od poddanych żądał pieniędzy, o przyrzeczeniach pamiętał, był prawdomówny, pożyczki zwracał (przeł. Mariusz Paradecki).

Jagiellończyk doczekał się trzynaściorga dzieci. Pięć córek wydał dobrze za mąż (dwie zmarły w dzieciństwie), czterech jego synów zostało później królami, jeden – Kazimierz – został nawet świętym, a najmłodszy – Fryderyk – biskupem krakowskim. Co ciekawe wychowanie swoich synów powierzył Janowi Długoszowi, który pracował przy dworze królewskim. Później edukacją książąt zajmował się też Filip Kallimach. Liczne potomstwo Kazimierza i związki jego dzieci z książętami europejskimi do dziś pozwalają doszukiwać się pokrewieństwa władców europejskich z dawnymi Jagiellonami.

Zachowany do dzisiaj pomnik nagrobny z pełnoplastyczną postacią zmarłego monarchy wykonał sam Wit Stwosz. Twarz króla z nagrobka, przedstawiona w pełnym blasku majestatu, choć wykrzywiona jakby niemą przedśmiertną konwulsją, świadczy nie tylko o artyzmie rzeźbiarza, lecz także o ludzkim wymiarze natury tego władcy.

Nagrobek Kazimierza Jagiellończyka w Kaplicy Świętokrzyskiej w katedrze na Wawelu

Wit Stwosz, Nagrobek króla Kazimierza Jagiellończyka (fragment)

Znadniemna.pl/muzhp.pl

Kazimierz IV Jagiellończyk przez wielu uważany jest za najwybitniejszego przedstawiciela dynastii jagiellońskiej. Po 45 latach panowania w Koronie i 52 na Litwie Jagiellonowie stali się jedną z czołowych dynastii panujących w Europie. To za jego rządów, po wojnie trzynastoletniej, Korona odzyskała Pomorze Gdańskie. [caption id="attachment_56663" align="alignnone"

6 czerwca 1841 roku w Miłkowszczyźnie koło Grodna urodziła się Eliza Orzeszkowa z domu Pawłowska. Wszyscy doskonale pamiętamy jej plastyczne opisy przyrody (w „Nad Niemnem” pojawia się około 300 nazw roślin dziko rosnących oraz uprawnych!). W 181. rocznicę urodzin pisarki przypominamy, że nie tylko tworzyła dzieła literackie, ale także „suche ogrody”, o czym niewiele osób wie. 

Botaniczna działalność Elizy Orzeszkowej w Grodnie

Życie i twórczość literacka znanej polskiej powieściopisarki Elizy Orzeszkowej (1841-1910) zawiera wiele ciekawych aspektów dotyczących jej zainteresowań medycyną i ziołami leczniczymi. Eliza Orzeszkowa zamieszkała w Grodnie od 1869 roku po sprzedaży zadłużonego majątku Milkowszczyzna. Mieszkając w tym mieście zajmowała się nie tylko działalnością literacko-publicystyczną, lecz również studiowaniem roślin, popularyzowaniem ich leczniczych i estetycznych właściwości. Wniosła duży wkład w rozwój florystyki, fitogeografii oraz fitoetnografii. Każdego roku na okres letni wyjeżdżała aby pracować i odpoczywać do podmiejskich wsi: Miniewicze, Poniemuń, Horny, Poniżany, Hledowicze, Kołpaki, Kowszowo oraz do puszczy Białowieskiej. Podczas pobytu na wsi starała się jak najczęściej przebywać na łonie przyrody i spotykać się z miejscową ludnością.

O tym, jak powstawała kolekcja roślin świadczy korespondencja Elizy Orzeszkowej. Początki kolekcji sięgają prawdopodobnie roku 1886. W liście do Leopolda Meyeta powieściopisarka donosi, że przebywa w Miniewiczach i pracuje nad powieścią „Nad Niemnem”, w której ma zamiar szeroko opisać przyrodę, życie i byt kraju nadniemeńskiego. W tym celu za pomocą miejscowych mieszkańców zaczęła poznawać rośliny, pieśni, baśnie i zagadki.

Z listu do Jana Karłowicza wynika, że do jesieni 1887 roku zgromadziła ona około 200 roślin. Latem 1888 roku kolekcja powiększyła się o kolejne 100 okazów. W liście do Edwarda Pawłowicza z dnia 1 października 1888 roku pisze, że ogólna ilość zebranych roślin wynosi 300, dla każdej jest ustalona jej nazwa miejscowa. Taka sama liczba figuruje również w liście do znanego botanika Jerzego Aleksandrowicza, przy czym autorka pisze, że zebrała „pod przewodnictwem znachorek na przestrzeni mil 5-7-miu około trzystu roślin, mających ludową nazwę i jakiekolwiek w życiu ludowym zastosowanie”. Do roku 1903, jak wynika z listu do Aurelego Doroszewskiego, kolekcja zwiększyła się do 460 okazów.

Szczególne zainteresowanie Orzeszkowej budziły rośliny miejscowe, które były używane do celów leczniczych. Według osobistego wyznania powieściopisarki, to zainteresowanie rozpoczęło się jeszcze w dzieciństwie i stanowiło to po jej twórczości literackiej, „drugie szczęście na całe życie”. Podczas letniego odpoczynku na wsi, który zazwyczaj trwał do 4 miesięcy, prawie nie pisała, lecz dużo zajmowała się „botanizowaniem”. Zbierane okazy flory nadniemeńskiej były suszone oraz przechowywane w specjalnych albumach. W zeszytach specjalnych były robione notatki naukowe uwzględniające nazwy miejscowych roślin oraz ukazujące ich pożyteczne właściwości. Tak z czasem zostały zebrane całe kolekcje specjalistycznej flory tworzące bogatą bibliotekę.

Zgromadzoną i stale uzupełnianą kolekcję Eliza Orzeszkowa używała w różnych celach: dla poznania bogactw roślinnych, dla samokształcenia oraz dla zaspokojenia potrzeb estetycznych; w celu włączenia w swoje teksty literackie informacji o używaniu roślin w życiu codziennym i medycynie ludowej; układanie zielników dla studiowania i opisywania flory kraju nadniemeńskiego; używania wysuszonych roślin dla tworzenia dzieł sztuki plastycznej.

W swojej pracy Eliza Orzeszkowa nieraz zwracała się o poradę do specjalistów, ponieważ będąc botanikiem-amatorem, nie posiadała niezbędnej wiedzy, by samodzielnie w sposób naukowy zbadać i opisać zgromadzoną kolekcję. W 1887 roku pomagał jej w ustaleniu łacińskich nazw części zebranych ziół Witold Wróblewski (1838-1927), geograf i przyrodnik, rodem z Grodna, dyrektor jednego z gimnazjów warszawskich i jeden z redaktorów czasopisma „Wszechświat”. Bywając w Grodnie, odwiedzał on pisarkę i udzielał jej rad w dziedzinie botaniki.

Ale największą pomoc w opracowaniu kolekcji okazał Elizie Orzeszkowej profesor botaniki Jerzy Aleksandrowicz (1818-1894). Na prośbę powieściopisarki przysłał jej z Warszawy kilka podręczników botaniki. Po ich przestudiowaniu Orzeszkowa stała się swego rodzaju specjalistką w dziedzinie zbioru, i przechowywania roślin. Ale ta wiedza była niewystarczająca, gdy chodziło o określenie gatunków i nazw zebranych okazów. Zwracała się w tej sprawie do Jerzego Aleksandrowicza. Uczony uważał za sprawę honoru okazanie pomocy znanej powieściopisarce. W 1891 roku, będąc już na emeryturze, opracował naukowo przysłany mu zielnik.

Zielnik jest dobrze zachowany, oprawiony w sztywną oprawę, pokrytą granatowym płótnem. Zawiera 280 roślin na 120 ponumerowanych ołówkiem stronach, przy czym 23 ostatnie strony są puste. Na pierwszej stronie tytułowej znajduje się kompozycja kwiatowa, a w górnej części widnieje odręczny napis: Zielnik Elizy Orzeszkowej. W prawym dolnym rogu autorka wymieniła nazwy miejscowości, z których okolic pochodzą zbiory roślin: Z pól, łąk i lasów, nadniemeńskich miejscowości: Miniewicze, Poniżany, Hledowicze, Koszów, Ponemuń, Horny,  Kołpaki. Na każdej stronie znajduje się po 3-5 roślin, podpisanych nazwą łacińską, polską i ludową.

Część zgromadzonej kolekcji Eliza Orzeszkowa wykorzystała do stworzenia dzieł sztuki stosowanej. Zebrana przez Elizę Orzeszkową kolekcja botaniczna składała się z podstawowego zielnika oraz kilku kopii. Z pozostałego materiału Eliza Orzeszkowa zrobiła kilka (prawdopodobnie sześć) albumów kompozycji zielnych.

Wybrana strona zielnika Elizy Orzeszkowej przechowywanego w Poznaniu

Wybrana strona zielnika Elizy Orzeszkowej przechowywanego w Poznaniu

Wybrana strona zielnika Elizy Orzeszkowej przechowywanego w Poznaniu

Oprócz albumów, Eliza Orzeszkowa w podobnym układzie wykonała duże kompozycje, które zostały umieszczone w ramki pod szkłem. Ze słów naocznych świadków dowiadujemy się, że tymi obrazami były ozdobione ściany pokojów jej domu w Grodnie.

Karta z albumów florystycznych autorstwa Elizy Orzeszkowej ze zbiorów Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, fot. Jan Prosiński

Karta z albumów florystycznych autorstwa Elizy Orzeszkowej ze zbiorów Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, fot. Jan Prosiński

Karta z albumów florystycznych autorstwa Elizy Orzeszkowej ze zbiorów Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, fot. Jan Prosiński

Eliza Orzeszkowa opublikowała równie kilka przyrodniczo-etnograficznych reportaży w magazynie „Wisła”. W pracach tych pisarka, oprócz problemów botaniki i medycyny ludowej, szeroko przedstawiła ustną twórczość ludową i życie codzienne ludności. Niezbędnych komentarzy do tekstów dokonali: Witold Wróblewski oraz znany zoolog Antoni Ślusarski (1843-1897), jeden ze współredaktorów „Wszechświata”. Po ukazaniu się w „Wiśle” szkiców przyrodniczo-etnograficznych imię Elizy Orzeszkowej stało się jeszcze bardziej znane. Prawdopodobnie zwróciło to uwagę znanych profesorów botaniki Antoniego Rehmana i Edwarda Wołoszczaka ze Lwowa, którzy w tym czasie rozpoczęli prace nad zielnikiem flory Polski i regionów sąsiednich.

Eliza Orzeszkowa zajmowała się twórczością charytatywną. Wchodziła w skład komisji niesienia pomocy poszkodowanym podczas pożaru w Grodnie w 1885 roku. Należała także do animatorów życia kulturalnego. Razem z lekarzem A. K. Talheimem (1873-1937) w roku 1907 była inicjatorką założenia wspólnoty miłośników sztuk dramatycznych i muzycznych „Muza” . Przewodniczącym Zarządu Wspólnoty został wybrany A. K. Talheim. W skład założycieli i członków Zarządu weszli lekarze: K. K. Dąbrowski, S. A. Szumkowski, I. J. Jakimowicz, W. I. Kulikowski oraz prowizor farmacji E. I: Stępniewski. Eliza Orzeszkowa stała się nie tylko „honorowym”, lecz i najaktywniejszym członkiem „Muzy” . Dzięki Elizie Orzeszkowej literacko-muzyczne wieczory, organizowane dwa razy w miesiącu, odbywały się z dużym sukcesem. Podarowała społeczeństwu 706 książek dla stworzenia biblioteki.

Album kwiatowe Elizy Orzeszkowej

Eugeniusz Tiszczenko z Grodna

6 czerwca 1841 roku w Miłkowszczyźnie koło Grodna urodziła się Eliza Orzeszkowa z domu Pawłowska. Wszyscy doskonale pamiętamy jej plastyczne opisy przyrody (w "Nad Niemnem" pojawia się około 300 nazw roślin dziko rosnących oraz uprawnych!). W 181. rocznicę urodzin pisarki przypominamy, że nie tylko tworzyła

Od 5 czerwca w Muzeum w Nieborowie można oglądać wystawę „W Radziwiłłowskim stały domu…” . Została ona zbudowana w oparciu o eksponaty znajdujące się w prywatnych kolekcjach, głównie zbiorów Macieja Radziwiłła.

Ekspozycja mieści się na drugim piętrze Pałacu Radziwiłłów w Nieborowie. Miejsce to dotychczas nie było udostępniane zwiedzającym.

Maciej Radziwiłł

– Tym samym powierzchnia ekspozycyjna Muzeum w Nieborowie zwiększyła się o około 300 metrów kwadratowych. Wśród różnych eksponatów znajduje się tam blisko 300 przedmiotów z mojej kolekcji oraz ze zbiorów Fundacji Trzy Trąby – mówi Maciej Radziwiłł.

Na wystawie pokazane są przedmioty pochodzące z dawnych siedzib radziwiłłowskich, położonych na terenach dzisiejszej Białorusi, Litwy, Ukrainy oraz Polski i Niemiec. Po raz pierwszy szerszej publiczności zaprezentowany zostanie wyjątkowy zbiór porcelany z Korca i Baranówki, pochodzący z kolekcji książąt Radziwiłłów z Balic oraz XVI – wieczna zbroja i naczółek konia pochodzące z zamku nieświeskiego.

Do najciekawszych należy też portret Stanisława Augusta Poniatowskiego w stroju Henryka IV namalowany przez Elisabeth Vigee – Lebrun, w czasie pobytu w Petersburgu. Dzieło powstało w 1797 r. na zamówienie bratanicy Stanisława Augusta Urszuli z Zamoyskich Mniszchowej do pałacu w Wiśniowcu. W 1805 r. obraz został podarowany liceum krzemienieckiemu, a obecnie znajduje się w Muzeum Sztuki w Kijowie. Prezentowany w Nieborowie obraz to tzw. replika autorska, która prawdopodobnie powstała jako próbna wersja dzieła (potwierdziły to badania). Portret, który znajduje się w kolekcji Fundacji Trzy Trąby, pochodzi od rodziny drugiego męża Elżbiety z Radziwiłłów Jana D’Ornellas Tomaszewskiego herbu Bończa. Jego dziad był wybitnych lekarzem petersburskim. Jego córka na początku XX wieku przeprowadziła się na Maderę do Portugalii zabierając ze sobą część zbiorów – w tym ten obraz. Do 2019 r. obraz znajdował się w rodzinnym majątku Tomaszewskich w Portugalii, skąd został pozyskany do kolekcji Fundacji Trzy Trąby.

Nie mniej ciekawy jest odnaleziony w Szkocji portret znanego z sienkiewiczowskiego „Potopu” Bogusława Radziwiłła. Został on namalowany przez Willema van Honthorsta (1594-1666?). Bogusław Radziwiłł był synem Janusza, postacią kontrowersyjną m.in. posłem na Sejm. Uchodził za jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych w XVII przedstawicieli kalwińskiej linii Radziwiłłów na Birżach i Dubinkach. Z jednej strony uważany był za zdrajcę za współpracę ze Szwedami, z drugiej za patriotę chcącego ocalić Wielkie Księstwo Litewskie przed władzą carów Rosji.

– Większość rzeczy nigdy nie była eksponowana w Polsce, sporo przedmiotów to polonica sprowadzone przeze mnie zza zagranicy w ostatnich latach. Ekspozycja ma charakter stały, chociaż poszczególne przedmioty mogą być wymieniane na inne – dodaje Maciej Radziwiłł.

Prezentowane na wystawie obiekty pochodzą z kolekcji Fundacji Trzy Trąby, kolekcji Macieja Radziwiłła, kolekcji Andrzeja Wasilewskiego, kolekcji Sylwestra Rudnika oraz kolekcji Michała Sobańskiego.

Publikujemy fotografie z ekspozycji w Pałacu Radziwiłłów w Nieborowie autorstwa Macieja Radziwiłła, który na swoim profilu facebookowym napisał: „Chciałbym kiedyś tę ekspozycję pokazać w odnowionym zamku w Ołyce. A może jeszcze kiedyś będzie można znowu robić wystawy na zamku w Nieświeżu”.

Znadniemna.pl za rp.pl. Fot.: profil facebookowy Macieja Radziwiłła

 

Od 5 czerwca w Muzeum w Nieborowie można oglądać wystawę "W Radziwiłłowskim stały domu

Polskie Biuro Ubezpieczycieli Komunikacyjnych wypowiedziało umowy dwustronne łączące je z Biurami w Rosji i na Białorusi. Wypowiedzenie weszło w życie z 1 czerwca 2022 roku. Zobowiązania dotyczące wzajemnego honorowania certyfikatów Zielonych Kart wygasną 31 maja 2023 roku o godz. 23:59 czasu środkowoeuropejskiego.

– Oznacza to, że po tym terminie jakiekolwiek certyfikaty Zielonych Kart, wystawione przez Członków Biura w jego imieniu, stracą swoją ważność wyłącznie w odniesieniu do terytorium Białorusi i Federacji Rosyjskiej. Pozostaną one jednak nadal ważne w pozostałych krajach Systemu Zielonej Karty, o ile symbol danego kraju nie został wykreślony – mówi Mariusz Wichtowski, prezes zarządu PBUK.

Kierowcy będą kupować ubezpieczenie graniczne

Co do zasady Zielona Karta jest ważna w okresie, na który została wystawiona, nie dłużej jednak niż do 31 maja 2023 roku, i pod warunkiem, że symbole BY oraz RUS nie są na niej wykreślone. Kupowane przez najbliższy rok polisy do tego terminu będą obowiązywały też w Rosji i na  Białorusi.

– W praktyce oznacza to, że od 1 czerwca 2023 roku kierujący pojazdami z polskimi tablicami rejestracyjnymi, przekraczając granicę z Białorusią i Rosją będą musieli wykupić lokalne ubezpieczenie graniczne – dodaje Mariusz Wichtowski.

Również w druga stronę, kierowcy z Rosji i Białorusi, będą musieli  w Polsce kupować ubezpieczenie graniczne.

Czym jest Zielona Karta

Zielona Karta to Międzynarodowy Certyfikat Ubezpieczeniowy. Stanowi dowód tego, że jej posiadacz objęty jest ubezpieczeniem OC zgodnie z prawem kraju, który odwiedza, a który należy do systemu Zielonej Karty. Nazwa pochodzi od koloru dokumentu.

System Zielonej Karty gwarantuje, że poszkodowani w wypadkach komunikacyjnych otrzymają odszkodowanie spowodowane przez kierowcę z zagranicy, a kierowca ten nie będzie musiał kupować ubezpieczenia granicznego.

Zielona Karta działa w taki sam sposób, jak polisa OC. Towarzystwo, które wydało Zieloną Kartę, bierze na siebie odpowiedzialność cywilną w zakresie wypłaty należnego odszkodowania, czyli wypłaci odszkodowanie zamiast sprawcy. Dla wysokości odszkodowania kluczowe znaczenie mają przepisy państwa, w którym doszło do kolizji bądź wypadku.

Wybierając się samochodem do innych państw, spoza systemu Zielonej Karty, trzeba na granicy kupić ubezpieczenie graniczne. Wystawcą takiej polisy, przeważnie krótkoterminowej, do 30 dni, jest lokalny zakład ubezpieczeń, na warunkach prawa obowiązującego w danym kraju.

Znadniemna.pl za prawo.pl

Polskie Biuro Ubezpieczycieli Komunikacyjnych wypowiedziało umowy dwustronne łączące je z Biurami w Rosji i na Białorusi. Wypowiedzenie weszło w życie z 1 czerwca 2022 roku. Zobowiązania dotyczące wzajemnego honorowania certyfikatów Zielonych Kart wygasną 31 maja 2023 roku o godz. 23:59 czasu środkowoeuropejskiego. - Oznacza to, że

3 czerwca 1881 roku w Grodnie urodził się Juliusz Rómmel, dowódca Armii „Łódź”, a następnie Armii „Warszawa” w wojnie obronnej 1939 roku.

Juliusz Rómmel w generalskim mundurze, pod Komarowem dowodził jako pułkownik

Rycerz rodem z Kurlandii

Pochodził z bardzo starej rodziny, wywodzącej się od rycerzy Kawalerów Mieczowych w Kurlandii. W młodości służył w wojsku rosyjskim, w którym doszedł do stopnia pułkownika. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wstąpił do Wojska Polskiego.

Wykazał się ułańską fantazją podczas wojny polsko-bolszewickiej. Dowodził wówczas 1. Dywizją Legionów, a następnie 1. Dywizją Jazdy.

III Międzynarodowe Konkursy Hippiczne w Warszawie. Generał Juliusz Rómmel (czwarty z prawej) z ekipą francuską przybyłą na konkursy hippiczne. 1929 rok

Święto Kawalerii w Krakowie z okazji 250. rocznicy Odsieczy Wiedeńskiej. Marszałek Józef Piłsudski w rozmowie z generałami. Od lewej: pułkownik Witold Wartha, generał Aleksander Osiński, generał Bernard Mond, marszałek Józef Piłsudski, generał Mieczysław Norwid-Neugebauer, generał Juliusz Rómmel, generał Kazimierz Fabrycy. 1933 rok

Największa bitwa kawaleryjska

– Spuścił łupnia Budionnemu (dowódcy niesławnej Armii Konnej – przyp. red.), dokonał znakomitego zagonu kawalerii na Korosteń – mówił prof. Janusz Odziemkowski. Jego adwersarzem był dr Janusz Osica.

Zagon na Korosteń, czyli rajd kawaleryjski na tyły bolszewików, był – według niektórych historyków – największą bitwą kawaleryjską XX wieku. To zwycięstwo ugruntowało opinię o odwadze i zdolnościach Rómmla oraz stało się przepustką do najważniejszych funkcji w armii.

Wręczenie i poświęcenie sztandarów pułkom artylerii na Krakowskich Błoniach. Dowódca 5 Pułku Artylerii Ciężkiej składa przysięgę na sztandar, by wstawszy odebrać go z rąk Inspektora Armii generała dywizji Juliusza Rómmla. 1938 rok

Kontrowersje wrześniowe

W marcu 1939 roku został dowódcą Armii „Łódź”. W czasie walk na początku września podjął decyzję, która do dziś budzi wśród historyków sprzeczne opinie: 7 września opuścił swój sztab i udał się do Warszawy.

– Jako dowódca Armii „Łódź” zachował się w sposób, który budzi co najmniej kontrowersje, a dla wielu jest naganny czy wręcz dyskwalifikujący go moralnie – mówił dr Janusz Osica. – Rómmel, doświadczony frontowiec, powinien wiedzieć, że dowódca wycofuje się ostatni, a w każdym razie nie idzie w awangardzie.

Rómmel przedostał się do stolicy i objął dowództwo nad formującą się Armią „Warszawy”, jednak faktycznym dowódcą obrony był gen. Walerian Czuma. To Rómmel wydał rozkaz kapitulacji stolicy.

Po wojnie

Wojnę spędził w niemieckiej niewoli. Po wyzwoleniu z obozu jenieckiego i krótkim pobycie we Francji powrócił do Polski. Przeniesiony w stan spoczynku w 1947 roku, przebywał na uboczu życia publicznego w obawie przed represjami. W 1956 roku wstąpił do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.

– Jego działalność po wojnie spotykała się z ostrą krytyką, zarówno w kraju, jak i na emigracji. Generał największy wysiłek włożył w pomoc żołnierzom walczącym w 1939 roku – podkreślał historyk prof. Michał Klimecki.

Był autorem wielu artykułów i książek, m.in.: „Moje walki z Budionnym”(1932), „Kawaleria polska w pościgu za Budionnym”(1933), „Za Honor i Ojczyznę”(1958).

Zmarł 3 września 1967 r. w Warszawie. Pochowany został w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Był odznaczony m.in.: Orderem Virtuti Militari kl. II, IV i V, Krzyżem Niepodległości, Orderem Polonia Restituta kl. IV, czterokrotnie Krzyżem Walecznych oraz Złotym Krzyżem Zasługi.

Znadniemna.pl za PAP/Polskie Radio

3 czerwca 1881 roku w Grodnie urodził się Juliusz Rómmel, dowódca Armii "Łódź", a następnie Armii "Warszawa" w wojnie obronnej 1939 roku. [caption id="attachment_56611" align="alignnone" width="667"] Juliusz Rómmel w generalskim mundurze, pod Komarowem dowodził jako pułkownik[/caption] Rycerz rodem z Kurlandii Pochodził z bardzo starej rodziny, wywodzącej się od

W przededniu Dnia Dziecka syn więźnia politycznego, członka Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi, znanego dziennikarza Andrzeja Poczobuta otrzymał list, który wcześniej wysłał do ojca.

Wysłana 23 maja przesyłka nie dotarła do celi nr 61 Aresztu Śledczego nr 1 przy ulicy Wołodarskiego 2 w Mińsku, gdzie przetrzymywany jest Andrzej Poczobut. Napisany po polsku list został zawrócony przez cenzurę, która wymaga, by w korespondencji z aresztantami używać języka rosyjskiego lub białoruskiego. Jarosław Poczobut rozmawia jednak z ojcem wyłącznie po polsku i zasady tej stara się przestrzegać także teraz.

List Jarosława Poczobuta do ojca – Andrzeja Poczobuta odesłany przez cenzurę. Fot.: Oksana Poczobut

Dziennikarz, członek Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi został zatrzymany 25 marca 2021 roku, w obchodzonym przez białoruskie społeczeństwo obywatelskie Dniu Wolności. Andrzejowi Poczobutowi, prezes ZPB Andżelice Borys, a także członkinią Zarządu Głównego ZPB Irenie Biernackiej i Marii Tiszkowskiej białoruskie służby zarzuciły „rozniecanie wrogości na tle narodowym” i „rehabilitację nazizmu”. Tak reżim Aleksandra Łukaszenki sklasyfikował imprezy i publikacje poświęcone Armii Krajowej i podziemiu antysowieckiemu, które przygotowali zatrzymani. Grozi im za to 12 lat więzienia. Nikt z oskarżonych nie przyznał się do winy i nie poprosił o ułaskawienie.

Obecnie jedynie Poczobut przebywa za kratami – aresztowane kobiety zostały wypuszczone, jednak przeciwko nim dalej toczy się sprawa karna. Dziennikarz przeżył już w areszcie zakażenie koronawirusem, pogorszył się także stan jego serca. Reżim wywiera przy tym na niego silną presję psychiczną – m.in. niedostarczając mu listów lub umieszczając w oddziale, w którym przebywają skazani śmierć.

Andrzej Poczobut jest jednym 1217 więźniów politycznych białoruskiego reżimu.

Znadniemna.pl za belsat.eu/  Fot.: Na zdjęciu Andrzej Poczobut ze swoim synem Jarosławem. 2019 rok.

W przededniu Dnia Dziecka syn więźnia politycznego, członka Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi, znanego dziennikarza Andrzeja Poczobuta otrzymał list, który wcześniej wysłał do ojca. Wysłana 23 maja przesyłka nie dotarła do celi nr 61 Aresztu Śledczego nr 1 przy ulicy Wołodarskiego 2 w Mińsku, gdzie

Podczas zebrania rodziców, w dniu 19 maja br., dyrektor Polskiej Szkoły w Grodnie Danuta Surmacz poinformowała, że w placówce od nowego roku szkolnego nie będzie nauczania języka polskiego nawet jako przedmiotu, czyli  jedna godzina tygodniowo języka polskiego, którą obiecały zostawić uczniom władze oświatowe Grodna również zostanie zlikwidowana. De facto oznacza to całkowitą likwidację nauczania języka polskiego w  dwóch, do niedawna polskich szkołach w Grodnie i Wołkowysku.

 – Ostatni polonez w Polskiej Szkole w Grodnie…. Dzisiejsze zakończenie roku szkolnego w klasach 4. było symboliczne. Serce mnie boli na samą myśl, że szkoła, z którą jestem związana od 26 lat, przestanie istnieć jako placówka kształcąca w najlepszych polskich tradycjach, jako szkoła mająca niepowtarzalną atmosferę i ucząca nasze dzieci po polsku. Jestem niezmiernie wdzięczna wam nauczyciele za wysiłek i ofiarną pracę i cieszę się, że mogłam wam powierzyć wychowanie moich dzieci – napisała na swoim profilu facebookowym Anżelika Orechwo, rodzicielka dwóch uczniów tej szkoły.

Według kolejnej rodzicielki Natalii Soroki, rodzice będą próbowali bronić prawa swoich dzieci do pobierania zajęć z języka i literatury polskiej lub będą się domagać zorganizowania w szkole chociażby zajęć fakultatywnych z języka polskiego.

O tym, że od nowego roku szkolnego, czyli od września 2022 roku, uczniowie polskiej szkoły w Grodnie będą uczyli się wszystkich przedmiotów w jednym z dwóch jeżyków państwowych Białorusi (rosyjski i białoruski) rodzice dowiedzieli się podczas zebrania, które odbyło się 6 kwietnia br. Dyrekcja powołała się wówczas na znowelizowaną ustawę o edukacji, która nie przewiduje nauczania w języku mniejszości narodowych. Dyrektorka szkoły zapewniła wówczas, że nauczanie języka polskiego i literatury zostanie zorganizowane w wymiarze jednej godziny tygodniowo, wyłącznie na życzenie rodziców oraz za zgodą władz lokalnych.

Kwestia języka nauczania w polskich szkołach w Grodnie i Wołkowysku, była podnoszona od lat. Po raz pierwszy w 2012 roku zaproponowano utworzenie w placówkach oddzielnych klas rosyjskojęzycznych. W 2017 roku Ministerstwo Edukacji Białorusi planowało wykładanie w językach państwowych niektórych przedmiotów i odpowiednio zdawanie w tych że językach egzaminów. Wtedy rodzice, walczący o zachowanie przez szkołę statusu polskojęzycznej, odwołali się do polsko-białoruskich porozumień, zgodnie z którymi ta zbudowana za polskie pieniądze placówka, miała być wykorzystywana tylko do nauczania w języku polskim.

W sierpniu 1995 roku Związek Polaków na Białorusi podpisał porozumienie z Miejskim Komitetem Wykonawczym Grodna. Punkt 1.3 tej umowy stanowi, że budynek szkolny, wybudowany za pieniądze polskich podatników, powinien być wykorzystywany jako szkoła z polskim językiem nauczania. Można to zmienić tylko za zgodą stron. Na tych samych warunkach w 1999 roku otwarto szkołę w Wołkowysku.

W tym roku rusyfikacja dotknęła nie tylko Polskiej Szkoły w Grodnie. To samo dzieje się również w Polskiej Szkole  w Wołkowysku.

Według informacji, przekazanych nam przez rodziców dzieci, uczących się języka polskiego w Mohylewie i w Brześciu, od roku szkolnego 2022/2023 także ich pociechy przerwą pobieranie  w swoich szkołach nauki polskiego języka i literatury.

Zmiany językowe rozpowszechnią się także na dwie istniejące na Białorusi szkoły z litewskim językiem nauczania  w Pielasie i Rymdziunach. Zamiast języka ojczystego litewskiej mniejszości narodowej językiem wykładowym w obu placówkach stanie się język rosyjski bądź białoruski.

Znadniemna.pl

Podczas zebrania rodziców, w dniu 19 maja br., dyrektor Polskiej Szkoły w Grodnie Danuta Surmacz poinformowała, że w placówce od nowego roku szkolnego nie będzie nauczania języka polskiego nawet jako przedmiotu, czyli  jedna godzina tygodniowo języka polskiego, którą obiecały zostawić uczniom władze oświatowe Grodna również

Michał Kazimierz Ogiński, generał, hetman wielki litewski i wojewoda wileński, a przede wszystkim kompozytor, poeta i literat. Miał nieprzeciętny talent muzyczny, a jego kunszt gry na harfie wzbudzał zachwyt na paryskich salonach. Diderot poprosił go nawet o napisanie artykułu o harfie do wydawanej właśnie Encyklopedii i w ten sposób, jako jedyny Polak, został Ogiński autorem jednego z jej haseł. Do tego jeszcze budowniczy kanału po poleskich rzekach, który połączył Bałtyk z Morzem Czarnym.

Polityk kochający muzykę

Urodził się w roku 1730 chociaż istnieją źródła wskazujące, że mógł to być rok 1728. Był synem Józefa Tadeusz Ogińskiego i Anny Korybut-Wiśniowieckiej. Kształcił się w Wiedniu i w Paryżu jednocześnie rozwijając swoje talenty muzyczne. Uczył się m.in. gry na skrzypcach, harfie i klarnecie. Mając 31 lat poślubił wdowę po Michale Antonim Sapiesze, a zarazem swoją rówieśniczkę – księżną Aleksandrę Czartoryską. Ślub chociaż podyktowany głębokim uczuciem był uznawany jako scementowanie więzów między rodzinami Ogińskich i Czartoryskich. Ojcem Aleksandry był książę na Klewaniu i Żukowie Fryderyk Michał Czartoryski, współtwórca i przywódca Familii, a jednocześnie znany zwolennik przeprowadzenia głębokich reform w Sejmie.

Od najmłodszych lat Ogiński angażował się w sprawy publiczne. Był posłem na Sejm kolejno z powiatów pińskiego i starodubowskiego. Przebywając we Francji, gdzie szkolił się z umiejętności wojskowych pracował jako wolontariusz podczas wojny z Prusami. Myślał nawet o koronie, ale wiedząc, że jest to nierealne poparł Stanisława Poniatowskiego. Niedługo potem został wojewodą wileńskim oraz wszedł w skład delegacji Sejmu mającej na celu przygotowanie zasad ustroju Rzeczpospolitej. Dołączył do Konfederacji Barskiej, stał na czele zwycięskich potyczek na Polesiu, ale też sromotnej klęski ze starciami z wojskami rosyjskimi pod Stołowiczami.

Ratunkiem dla Michała Ogińskiego okazała się emigracja. Mieszkał m.in. w Wiedniu i Paryżu, gdzie poświęcił się swojej największej pasji – muzyce. Nie tylko zachwycał grając na harfie, ale również zaczął komponować. Tłumy przybywał na jego koncerty. Po powrocie na ziemie polskie należał m.in. do konfederacji Sejmu Czteroletniego, stojąc po stronie Stronnictwa Patriotycznego. Po raz kolejny pracował nad przygotowaniem ustroju Rzeczpospolitej, a po upadku Konstytucji 3 maja złożył buławę i wyjechał do Wiednia.

Budownicy kanału

W XVIII wieku transport w dużej mierze był możliwy dzięki żegludze śródlądowej. Niezmiennie, tak jak od wieków do przewozu zboża czy drewna wykorzystywano Wisłę, Dniepr, Prypeć i Niemen. Dwie ostatnie rzeki nie były ze sobą połączone, co uwierało ziemian i prowadzących interesy na Polesiu i Podolu. Połączenie wodne Bałtyku z Morzem Czarnym traktowano jako szansę na rozwój gospodarczy całego regionu. Miejscowa szlachta coraz śmielej o to zabiegała. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle powstały kanał bez osobistego zaangażowanie wojewody wileńskiego Michała Kazimierz Ogińskiego. Sam posiadał w tamtym regionie pokaźne włości, co nie pozostało bez wpływu na determinację w zwieńczeniu projektu.

Centrum trwającej 18 lat budowy znajdowało się w pięknie położonym w rozlewisku rzeki Jasiodły w miasteczku Telechany, należącym do rodziny Ogińskich. Kanał powstał przy wykorzystaniu naturalnych rzek Polesia, na których postawiono m.in. kilkanaście śluz komorowych. Efekt – jak na tamte czasy – był imponujący. Kanał łączący Morza Bałtyckie i Czarne miał aż 46 kilometrów długości. Mogły nim przemieszczać się pokaźne statki rzeczne ponieważ jego szerokość wynosiła od 12 do aż 18 metrów. Kanał pozwolił na rozkwit kilku ośrodków w tym Telechan i Słonimia kolejnego majątku Ogińskich. W tym ostatnim miasteczku powstał port rzeczny, a w następnych latach pałac. Rozwój żeglugi był również impulsem do kolejnych inwestycji w tej okolicy. Ogińscy zbudowali na Polesiu kilka manufaktur i fabryk, a nawet drukarnię. Z kolei w Telechanach rozpoczęła działalność fabryka fajansu oraz stocznia rzeczna.

Gospodarz kochający sztukę

„Posiadłość Muz” Michała Kazimierza Ogińskiego w Słonimiu (autorzy rekonstrukcji Andrej Gripicz i Aleksander Sokolkow, 2003 rok)

Teatr Michała Kazimierza Ogińskiego w Słonimiu (rysunek-rekonstrukcja Wasilija Griniewicza)

Ruiny posiadłości Michała Kazimierza Ogińskiego w Słonimiu

Jak przystało na dobrego gospodarza Ogiński starał się dbać i rozwijać rodzinne majątki. Jednak wyróżniała go otwartość na kulturę i sztukę. W swoim dworze w Słonimiu zorganizował teatr operowy i orkiestrę. Uczynił z niego największe w okolicy centrum kultury. Był tłumaczem utworów literackich oraz autorem wierszy, bajek oraz kilku książek. Tworzył pieśni i libretta, komponował głównie polonezy na fortepiany i skrzypce. Ale najwięcej uwagi poświęcał harfie. Pracował i w efekcie udoskonali jej mechanizm. Pasją do muzyki zaraził swoje dzieci. Jego synem był znany teoretyk muzyki i kompozytor Michał Kleofas, autor sławnego poloneza „Pożegnanie ojczyzny”.

Michał Kazimierz Ogiński zmarł w roku 1800, prawdopodobnie w Słonimiu lub w Warszawie. Nieznane jest miejsce jego pochówku. Na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie znajduje się tablica upamiętniająca wojewodę wileńskiego. Wyryto na niej słowa: „Michałowi Kazimierzowi kniaziowi z Kozielska Ogińskiemu, hetmanowi W.W.X LIT. który za Ojczyznę walczył, wiele za nią ucierpiał, a zawsze jej wiernie służył, pamiątkę uszanowania, żalu i wdzięczności, służy dla pana położyli. Żył lat 72, umarł 1800 r.”.

Znadniemna.pl/Opr. IT-P/polskatimes.pl/

Michał Kazimierz Ogiński, generał, hetman wielki litewski i wojewoda wileński, a przede wszystkim kompozytor, poeta i literat. Miał nieprzeciętny talent muzyczny, a jego kunszt gry na harfie wzbudzał zachwyt na paryskich salonach. Diderot poprosił go nawet o napisanie artykułu o harfie do wydawanej właśnie Encyklopedii

Los uchodźców wojennych spotyka w ostatnich trzech miesiącach wielu mieszkańców walczącej z rosyjską inwazją Ukrainy. Nie są wyjątkiem mieszkający w tym kraju Polacy. Wybitny przedstawiciel środowiska polskiego w Kijowie, redaktor naczelny „Dziennika Kijowskiego”, nasz kolega i przyjaciel w rozmowie z Leszkiem Wątróbskim opowiada o swoich uchodźczych perypetiach. 

Redaktor naczelny „Dziennika Kijowskiego” Stanisław Panteluk. Fot.: Leszek Wątróbski

„Zadziwiła nas wspaniała przychylność Polaków okazywana uchodźcom ukraińskim. Te ciepłe relacje pojawiły się od samego początku wojny – mimo ciążących od lat zaszłości historycznych, powiązanych z UPA czy tragedią wołyńską. To pojednanie naszych narodów stało się ważniejsze od rozliczeń z niedawną przeszłością, aby lepiej przeciwstawić się rosyjskiej inwazji, która, któż to wie, może spotkać także i Polskę” – mówi Stanisław Panteluk, redaktor naczelny „Dziennika Kijowskiego”.

Znamy się, Staszku, od lat. Opowiedz, proszę, co wydarzyło się w Waszym życiu od 24 lutego 2022 roku?

– Zaraz po przemówieniu „towarzysza Putina” i jego zapowiedzi „operacji specjalnej” na Ukrainie zrozumieliśmy, że trzeba z Kijowa wyjeżdżać jak najszybciej. Pomógł nam w tym syn Andżeliki, mojej żony, i jeszcze tej samej nocy, o godzinie 5:30 rano, wyjechaliśmy z miasta trasą w kierunku Odessy. Słyszeliśmy po drodze pierwsze odgłosy detonacji. Udało nam się uciec przed makabrycznymi zatorami samochodów, które wręcz deptały nam po piętach. Schronienia użyczyli nam krewni mieszkający za Białą Cerkwią, u których – zamiast planowanych kilku dni – spędziliśmy prawie dwa miesiące.

Obserwowaliśmy tam przeróżne działania wojenne: przemieszczanie sprzętu wojskowego, rakiety i samoloty lecące nad nami. Syreny wyły kilkanaście razy na dobę. Wieczorem musieliśmy dla bezpieczeństwa gasić światło. Bardzo to wszystko przeżywaliśmy. Nie byliśmy w Kijowie w najbardziej gorących momentach. Utrzymywaliśmy kontakt z Kijowem przez mego syna, który tam został. Dzięki niemu mieliśmy codzienną, dokładną informację, co się tam dzieje. Na szczęście nasze mieszkanie, na razie, nie zostało zniszczone. Takich jak my, którzy wyjechali z Kijowa, było wielu.

Ludzie uciekali, dokąd mogli. Niektórzy pod Kijów, inni na Ukrainę zachodnią – na przykład do Lwowa, który stał się bramą wyjazdową z Ukrainy do Polski. Wielu dotarło też do innych krajów Unii Europejskiej, głównie do swoich rodzin i znajomych.

Dziś Polska ponosi główny ciężar pomocy dla uchodźców wojennych z Ukrainy. To jest z pewnością bardzo pozytywne zaskoczenie dla obu stron.

– Tak. Nawet nieco zadziwiła nas wspaniała przychylność Polaków okazywana uchodźcom ukraińskim. Te ciepłe relacje w przestrzeni ukraińsko-polskiej pojawiły się od samego początku wojny – mimo ciążących od lat zaszłości historycznych, powiązanych z UPA czy tragedią wołyńską. To pojednanie naszych narodów stało się jednak ważniejsze od rozliczeń z niedawną przeszłością – powiedziałbym nawet konieczne, aby lepiej przeciwstawić się rosyjskiej inwazji, która, któż to wie, może spotkać także i Polskę.

Jesteście obecnie w Polsce, w Łańcucie. Dlaczego dopiero teraz?

– U rodziny pod Białą Cerkwią marzliśmy nieco, a ciągłe syreny i przeloty pocisków nie nastrajały nas optymistycznie. Zdecydowaliśmy się więc na wyjazd do Polski. Jesteśmy teraz w Łańcucie, w domu mojego przyjaciela. Tu poczułem dopiero prawdziwe zmęczenie wojną. Pewnego dnia podskoczyło mi ciśnienie i wylądowałem w szpitalu. Wcześniej w Kijowie wszystko było w najlepszym porządku. Lekarz, który mnie badał, stwierdził, że mam kłopoty z pracą serca i trzeba niezwłocznie podłączyć mi rozrusznik. I tak się właśnie stało. Musimy teraz czekać na kontrolę lekarską. I dopiero wtedy będziemy mogli wrócić do Kijowa, do naszego domu. W Łańcucie o nas dbają. Mieszkamy, jak mówiłem, u przyjaciela Janka Soldaty, z którym 40 lat temu, że tak powiem, budowaliśmy podwaliny dobrych stosunków polsko-ukraińskich, obsługując regularne turystyczne rejsy statkami po Dnieprze – od Kijowa do Odessy i z powrotem. Polacy poznawali w ten sposób naszą Ukrainę i do dziś wspominają te czasy bardzo mile…

W Polsce wszędzie przyjmowani jesteśmy z otwartymi rękoma. Jest tylko pewna obawa, że ten wielki entuzjazm może się z czasem wyczerpać. Problemy mogą się pojawić w dużych skupiskach, takich jak Warszawa, Kraków czy Łódź. Widziałem niedawno transmisję z Podkarpacia, z miejsca, w którym przebywa jednocześnie 60 osób i gdzie jest tylko jeden prysznic. Podobne sytuacje mogą powoli stwarzać pewne napięcia. Podobnie dziać się może z małymi dziećmi, które trzeba leczyć, co doprowadzi do kolejnych napięć w polskiej służbie zdrowia. Stopniowo jednak uchodźcy wracają do swych gniazd… I wraca ich coraz więcej. My też zaczynamy coraz poważniej myśleć o powrocie do Kijowa.

Mam nadzieję, że wrócisz do Kijowa i do wydawania polskiej gazety…

– Oczywiście. Nasz dwutygodnik „Dziennik Kijowski” to jest pismo społeczne, ekonomiczne i literackie wydawane w Kijowie od roku 1992. Uważamy nasz „Dziennik Kijowski” za spadkobiercę podobnego pisma, o identycznej nazwie, wydawanego w Kijowie od roku 1906 do końca I wojny światowej.

Ukazujemy się aktualnie jako pismo polskiej wspólnoty etnicznej w Ukrainie. Jego współzałożycielami byli: Ministerstwo Kultury Ukrainy i Związek Polaków na Ukrainie, przy współfinansowaniu przez Fundację „Wolność i Demokracja”.

Strona tytułowa pierwszego w 2022 roku, styczniowego wydania „Dziennika Kijowskiego”

Wśród naszych dziennikarzy, korespondentów i publicystów znajdują się m.in. Eugeniusz Gołybard, Olga Ozolina, Lesia Jermak, Rozalia Lipińska, Stanisław Szewczenko, Sergiusz Rudnicki, Sergiusz Borszczewski, Wiktoria Laskowska-Szczur i Andżelika Płaksina – zajmująca się stroną graficzną i techniczną. Zamieszczamy artykuły związane z życiem Polaków na Kijowszczyźnie i w Ukrainie, poruszamy tematy historyczne, kulturalne i społeczne, sporo uwagi poświęcamy stosunkom polsko-ukraińskim.

W tym roku ukazały się tylko trzy numery „Dziennika”. Mam nadzieję, że teraz będziemy mieli dużo ciekawych tekstów. Już dziś zaczynają napływać do nas takie właśnie materiały. Niestety, będzie on zupełnie inny niż numery sprzed wojny. Oczywiście zachowamy tradycje, kulturę, oświatę – ale i konkretne problemy dnia codziennego. Mamy już podpisaną nową umowę z Fundacją „Wolność i Demokracja”, dotyczącą pomocy w finansowaniu naszego czasopisma. Chcemy dalej go wydawać. Nie możemy tego jednak robić z Polski. W Kijowie mamy komputery z odpowiednimi programami edytorskimi czy graficznymi. Tu korzystamy z niewielkiego laptopa, który takich możliwości nie posiada. Poza tym z daleka robić się wszystkiego nie da. Tam, w Kijowie, nadal dużo się dzieje, tam bije przecież serce naszej Ukrainy. Nie wspomnę już o samym tytule naszej gazety – „Dziennik Kijowski”. A jak tu np. w Łańcucie wydawać „Dziennik Kijowski”?

Kiedy więc planujecie powrót do Ukrainy?

– Zamierzamy wyjechać do domu pod koniec maja. Czy jednak wrócimy i kiedy zależeć będzie od tego, co się wydarzy w najbliższej przyszłości. 9 maja – tak zwanym Dniu Zwycięstwa – Putin zorganizował wielką paradę w Moskwie i ciekawe, czy ona go choć trochę przyhamuje. Od jego decyzji zależy przecież, w dużym stopniu, jak będzie wyglądać sytuacja w Kijowie. Aktualnie praktycznie na każde miasto Ukrainy Rosjanie zrzucają tysiące bomb i wysyłają setki rakiet. Reakcja dyktatora jest nie do przewidzenia. Jeśli mu się nie uda w Donbasie, to będzie dalej drążył i męczył Ukrainę ekonomicznie. Będzie się starał, aby nie było u nas spokoju. Będzie chciał nadal niszczyć autorytet naszego państwa, rządu i samego prezydenta. Ta wojna może jeszcze trwać wiele, wiele lat.

Ale wracać trzeba, bo nie można długo żyć w ten sposób. Nie potrafiłbym też wszystko rzucić i zamieszkać w Polsce na stałe. Tam mam przecież najbliższych, rodzinę i przyjaciół. To jest forma lokalnego patriotyzmu. Do Kijowa wróciło już około 70 procent mieszkańców.

Bardzo podobała się nam decyzja polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego, który jako jedyny nie wyjechał z naszej stolicy. Inne ambasady, na czas wojny, przeniosły się na zachód, do Lwowa albo zupełnie opuściły Ukrainę. Na szczęście wiele z nich teraz wraca.

Ukraina dzielnie walczy już ponad trzy miesiące…

– Mamy wreszcie niezłe uzbrojenie dzięki USA. Także pomoc Polski jest znacząca, w porównaniu na przykład do Niemiec. A, niestety, Polska i Ukraina odwiecznie znajdują się pomiędzy dwoma biegunami: Niemcami i Rosją. Trudno jest naprawdę przewidzieć koniec tej wojny.

Dużo zależy teraz od tego, na jakim etapie zahamuje Putin. Jeżeli jednak zrobi jakąś dłuższą przerwę, to armia ukraińska przejdzie do ofensywy, a posiadając coraz lepsze uzbrojenie i ducha walki z najeźdźcą (bo żołnierze walczą o swój kraj) może wygrać tę okropną wojnę. Bać się tylko należy możliwości użycia przez tego rosyjskiego dyktatora broni chemicznej lub biologicznej. Nie sądzę natomiast, aby wykorzystał on broń jądrową. Byłoby to brzemienne w skutkach dla sąsiadującej z nami Rosji. Obserwując jednak jego działania, wysyłanie na front młodych i niedoświadczonych żołnierzy, należy się go bać. Ostatnie przemówienia telewizyjne Putina są bardzo wyreżyserowane. I nikt nie wie, czy nie jest to jakiś fotomontaż. Czy może zamiast niego pokazują się jego sobowtóry? W Rosji tradycyjnie kłamali i oszukiwali i niewiele się pod tym względem zmieniło. Putin to kreatura, która terroryzuje cały świat. Decyzja Jelcyna, że tylko Federalna Służba Bezpieczeństwa może uratować przed zupełnym rozpadem Rosję, zupełnie się nie sprawdziła.

Ukraińcy mówią o Putinie – cytuję: żeby on zdechł! Ale co z tego, kiedy ma on dominujące poparcie u większości obywateli Rosji. A zatem potęguje się u nas zdecydowanie nienawiść do wszystkich Rosjan. Ludzie uważają, że nawet rozmawiać po rosyjsku (także na Facebooku) jest niezręcznie – przechodzą totalnie na język ukraiński.

Trzeba też pamiętać, iż normalne życie toczy się w Rosji wyłącznie w dużych miastach, takich jak Moskwa czy Petersburg. Tam ludzie żyją na stosunkowo wysokim poziomie. Natomiast w mniejszych miejscowościach, czy w tzw. „Głubinkach”, żyło i żyje się biednie i prymitywnie.

Wielkim też błędem Putina było zaufanie okazywane swoim urzędnikom, którzy nie chcąc narazić się dyktatorowi i przedstawić mu jakąś negatywną wiadomość, zazwyczaj koloryzowali rzeczywistość. Zresztą tak było i tak jest z większością dyktatorów. W Rosji była też zawsze totalna korupcja. Tak przecież powstały majątki wielu oligarchów. I dziś dowiadujemy się o tajemniczych pożarach w Rosji i o ich przyczynach, co z pewnością jest sposobem na ukrycie wielkich przekrętów.

O czym jeszcze rozmawia się w Ukrainie? Zapewne wojna ujawniła wiele ważnych problemów.

– Dużo mówi się o bezczelnej kłamliwości, będącej elementem rosyjskiej polityki zagranicznej. Dochodzą jeszcze do tego szantaże znanych polityków. Do ataku na Ukrainę przygotowywano się latami. Ewidentną tego ilustracją są programy Nord Stream 1 i 2. Putinowi chodziło o uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu i o przyszłe szantaże państw Unii Europejskiej.

Opowiadali mi niedawno znajomi ze Lwowa, że już 10, 15 lat temu dziwni ludzie odwiedzali lwowskie muzea. Ich „wizyty” były wcześniej precyzyjnie zaplanowane. Rosjanie na szczęście nie przewidzieli jednego, że ich „braterski” stosunek do Ukrainy i Ukraińców spowoduje otrzeźwienie całego narodu. Ich wielkie zbrodnie w Buczy czy Mariupolu ukazały całemu światu prawdziwe oblicze Rosji i jednocześnie pełną kompromitację ich wojska.

Mam tu na myśli sposób prowadzenia działań wojennych, czyli dowodzenie, korupcję w armii oraz „nowoczesne” wyposażenie – np. w przypadku zatopionego niedawno krążownika „Moskwa”, dumy rosyjskiego dyktatora. Uważam, że Putin to mały człowiek. Takich, i jemu podobnych jest dzisiaj w Rosji dużo więcej. Można śmiało powiedzieć, że takie jest całe społeczeństwo rosyjskiej prowincji.

W dużych miastach jest jednak inaczej. W Moskwie czy Petersburgu pozytywny stosunek do dyktatora wyraża już tylko 50 procent mieszkańców. W dużych miastach jest więcej „inteligentnych ludzi” – jeżeli o Rosjanach można tak teraz mówić, szczególnie po tym, co zrobili z naszymi cywilami w Buczy czy Mariupolu. Globalnie też Rosja cieszy się bardzo złą opinią. Rosjanie od wieków lubili „wyzwalać” inne narody bądź też przychodzić z „bratnią pomocą” „uciskanej” ludności rosyjskojęzycznej. Miejmy jednak nadzieję, że spełni się nieubłagana zasada rozwoju ludzkości i zamiast reanimacji ZSRR nastąpi rozpad putinowskiego imperium.

Rozmawiał Leszek Wątróbski/dziennik.com/Fot.: Stanisław Panteluk ze swoją żoną Andżeliką Plaksiną, dziennikarką „Dziennika Kijowskiego”

 

Los uchodźców wojennych spotyka w ostatnich trzech miesiącach wielu mieszkańców walczącej z rosyjską inwazją Ukrainy. Nie są wyjątkiem mieszkający w tym kraju Polacy. Wybitny przedstawiciel środowiska polskiego w Kijowie, redaktor naczelny "Dziennika Kijowskiego", nasz kolega i przyjaciel w rozmowie z Leszkiem Wątróbskim opowiada o swoich

Również „lusterko” naszego portalu glosznadniemna.pl zostało uznane za ekstremistyczne.

Szanowni Czytelnicy, zwłaszcza Ci, czytający nas na Białorusi, dyktatorski reżim Aleksandra Łukaszenki nie może darować tego, że nam i wam udało się nawiązać kontakt po uznaniu portalu Związku Polaków na Białorusi za ekstremistyczny, które nastąpiło pod koniec ubiegłego roku.

Po tamtej haniebnej, godzącej w interesy polskiej mniejszości narodowej na Białorusi, decyzji marionetkowego sądu rejonu leninowskiego Grodna dostęp do naszego – uznanego przez dyktaturę za ekstremistyczny – portalu został zablokowany na terenie Białorusi.

Na wieść o tym zrobiliśmy „lusterko” naszego portalu, które było dostępne pod adresem glosznadniemna.pl. Przy pomocy „lusterka” udało nam się wznowić kontakt i współpracę informacyjną z naszymi wiernymi Czytelnikami na Białorusi.

Ten nasz wspólny sukces musiał bardzo zaboleć władze, które w dniu 20 maja bieżącego roku decyzją sądu rejonu leninowskiego Grodna uznał za ekstremistyczne także „lusterko” naszego portalu. Za chwilę może nastąpić blokada dostępu do niego.

Zanim to nastąpi powinniśmy ostrzec naszych Czytelników na Białorusi, że za udowodniony fakt czytania naszego portalu, bądź rozpowszechniane ukazujących się na nim treści, grozi ze strony łukaszenkowskiego reżimu odpowiedzialność administracyjna.

Mamy nadzieję, że większość naszych Czytelników na Białorusi już opanowała umiejętność korzystania z zasobów internetowych  z zachowaniem środków ostrożności i dyskrecji, a więc pozostaniemy w kontakcie wbrew podejmowanym przez dyktaturę próbom zamykania nam ust i wbrew zastraszaniu.

Znadniemna.pl

Również „lusterko” naszego portalu glosznadniemna.pl zostało uznane za ekstremistyczne. Szanowni Czytelnicy, zwłaszcza Ci, czytający nas na Białorusi, dyktatorski reżim Aleksandra Łukaszenki nie może darować tego, że nam i wam udało się nawiązać kontakt po uznaniu portalu Związku Polaków na Białorusi za ekstremistyczny, które nastąpiło pod koniec

Skip to content