HomeStandard Blog Whole Post (Page 155)

Wczoraj, w ostatni czwartek przed Wielkim Postem, oddziały terenowe Związku Polaków na Białorusi tradycyjnie obchodziły Tłusty Czwartek, nakrywając stoły paczkami, faworkami i przysmakami, którymi w tym dniu, jak każe tradycja, należy się częstować bez ograniczeń.

W niektórych oddziałach ZPB poczęstunek tłustoczwartkowy stał się okazją do rozmowy przy stole w gronie zasłużonych działaczy. Tak się działo, na przykład, w Baranowiczach, gdzie na chrusty i pączki zaproszono m.in. mentorkę miejscowej społeczności polskiej, założycielkę najstarszej na Białorusi Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana Elżbietę Dołęgę-Wrzosek. Biesiadne przyjęcie z pączkami i faworkami zorganizowano także w Oddziale ZPB w Mozyrzu

W innych oddziałach, na przykład w Lidzie, z okazji Tłustego Czwartku zorganizowano karnawałową zabawę z grami i konkursami, po której jej uczestnicy, a byli to głównie uczniowie, działającej przy miejscowym oddziale ZPB Polskiej Szkoły Społecznej, bez ograniczeń częstowali się okolicznościowymi przysmakami. Szkolne przyjęcie z pączkami zorganizowano także w Polskiej Szkole Społecznej przy Oddziale Miejskim ZPB w Brześciu.

Zebraliśmy dla Państwa zdjęcia ze spotkań tłustoczwartkowych w oddziałach ZPB, do których oglądania serdecznie zapraszamy!

Baranowicze

Lida

Mozyrz

 

 

Brześć

Znadniemna.pl

Wczoraj, w ostatni czwartek przed Wielkim Postem, oddziały terenowe Związku Polaków na Białorusi tradycyjnie obchodziły Tłusty Czwartek, nakrywając stoły paczkami, faworkami i przysmakami, którymi w tym dniu, jak każe tradycja, należy się częstować bez ograniczeń. W niektórych oddziałach ZPB poczęstunek tłustoczwartkowy stał się okazją do rozmowy

Milicja wzywa na przesłuchanie mieszkańców Lidy, którzy 18 stycznia przyszli do sądu wesprzeć podczas rozprawy miejscowego aktywistę, więźnia politycznego Witolda Aszurka.

Gdy sąd skazał Witolda Aszurka na 5 lat więzienia, zebrani na sali zaczęli skandować “Hańba!” i “Wierzymy! Możemy! Zwyciężymy!”.

Dwa dni później osoby, które zakłóciły przebieg rozprawy zatrzymano, gdy przyszły na proces miejscowego blogera Iwana Kaspiarowicza.

Wtedy milicja wypuściła zatrzymanych do domów, by teraz wzywać na przesłuchania. Według naszych źródeł służby zarzucają wykroczenie 30 osobom, sprawę prowadzi major Mikałaj Rabuszka. Oddzielnie prowadzone jest śledztwo w sprawie karnej o “grupowe chuligaństwo”.

Wśród prześladowanych jest Irena Biernacka, przewodnicząca lidzkiego oddziału Związku Polaków na Białorusi. Została przesłuchana w tej sprawie 8 lutego i obecnie czeka na proces. Odmówiła składania zeznań.

Pani Irena jest jedną z 10 członków polskiej organizacji w Lidzie, którzy byli prześladowani za udział w protestach po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Została trzy razy skazana: raz na karę aresztu, a dwukrotnie musiała zapłacić grzywnę.

Wczoraj w Lidzie za solidarność z Witoldem Aszurkiem został zatrzymany i wsadzony do aresztu na 72 godziny działacz Oddziału Miejskiego ZPB w Grodnie Jerzy Grygiencza. Działacza zatrzymano gdy stawił się na posterunku milicji na pisemne wezwanie. Jerzy Grygiencza usłyszał zarzut udziału w niedozwolonej akcji masowej.

Lida jest jednym z białoruskich miast, w których ruch protestowy jest szczególnie silny. Milicja i sąd odpowiadają na to represjami. Obecnie toczą się tam dwie sprawy karne: za grupowe chuligaństwo podczas procesu Witolda Aszurka – wiadomo, że jednym z podejrzanych jest Juryj Dziaszuk.

Druga sprawa karna dotyczy zablokowania torów kolejowych w nocy z 29 na 30 stycznia 2021 roku. Jedynie w miasteczku Brzozówka pod Lidą wydział transportowy milicji zrobił w tej sprawie 5 rewizji i przesłuchał 3 osoby. Jedną z rewizji przeprowadzono w mieszkaniu działaczki ZPB w Lidzie, cenionej w mieście lekarki, córki Ireny Biernackiej – Anny Kosko.

Znadniemna.pl za belsat.eu

Milicja wzywa na przesłuchanie mieszkańców Lidy, którzy 18 stycznia przyszli do sądu wesprzeć podczas rozprawy miejscowego aktywistę, więźnia politycznego Witolda Aszurka. Gdy sąd skazał Witolda Aszurka na 5 lat więzienia, zebrani na sali zaczęli skandować “Hańba!” i “Wierzymy! Możemy! Zwyciężymy!”. Dwa dni później osoby, które zakłóciły przebieg

Związek Polaków na Białorusi  i Konsulat Generalny RP w Grodnie zapraszają mistrzów rękodzieła, twórców ludowych, a także mistrzów piekarstwa i cukiernictwa do udziału w tradycyjnym Jarmarku „Kaziuki 2021”, który odbędzie się w Grodnie w dniu 7 marca 2021 roku.

Twórcy ludowi, mistrzowie rękodzieła oraz osoby, zajmujące się piekarstwem i cukiernictwem, już teraz zapraszani są do składania zgłoszeń do udziału w jarmarku, w którego ramach odbędą się konkursy  z cennymi nagrodami w czterech kategoriach tematycznych.

W trakcie jarmarku Jury, powołane przez organizatorów „Kaziuków 2021”, odwiedzi wszystkie stoiska z wyrobami i przyzna Grand Prix oraz wyróżnienia twórcom najlepszych wyrobów w kategorii „rękodzieła ludowego”, a także autorom najlepszego „rękodzieła współczesnego”.

Jurorzy ocenią też najlepsze na Jarmarku wyroby cukiernicze oraz wypieki. Ta kategoria konkursowa będzie miała nazwę „Obwarzanek Kaziukowy”, organizatorzy zachęcają zatem mistrzów piekarnictwa i cukiernictwa do sięgnięcia po tradycyjne polskie przepisy obwarzankowe, które znajdziecie Państwo, klikając TUTAJ.

Organizowanym przez ZPB Jarmarkom Kaziukowym tradycyjnie towarzyszy bogaty program artystyczny, do udziału w którym mogą zgłosić się: zespoły wokalne, soliści,  zespoły kabaretowe, a także zespoły wokalno-instrumentalne.

PODSUMUJMY

Zgłoszenia do udziału w „Kaziukach 2021” przyjmowane są w kategoriach:

– Rękodzieło ludowe;

– Rękodzieło współczesne;

– Obwarzanek Kaziukowy;

– Najładniejsze stoisko;

– Program artystyczny.

Zgłoszenia we wszystkich kategoriach należy wysłać do dnia 25 lutego drogą e-mailową na adres: [email protected].

Osobą przyjmującą zgłoszenia jest wiceprezes ZPB ds. Kultury Renata Dziemiańczuk.

Przed wysłaniem zgłoszenia do udziału w Jarmarku „Kaziuki2021” zapoznaj się z REGULAMINEM!

Znadniemna.pl

Związek Polaków na Białorusi  i Konsulat Generalny RP w Grodnie zapraszają mistrzów rękodzieła, twórców ludowych, a także mistrzów piekarstwa i cukiernictwa do udziału w tradycyjnym Jarmarku „Kaziuki 2021”, który odbędzie się w Grodnie w dniu 7 marca 2021 roku. Twórcy ludowi, mistrzowie rękodzieła oraz osoby, zajmujące

81 lat temu, 10 lutego 1940 r., władze ZSRR przeprowadziły pierwszą z czterech masowych deportacji obywateli polskich, podczas której do obwodów Rosji i Syberii wywieziono ok. 140 tys. osób. W trakcie transportu ludzie umierali z zimna, głodu i wyczerpania.

Stalin i jego otoczenie zdawali sobie sprawę, że zajęcie wschodniej połowy Polski oraz propagandowe „wcielenie” do sowieckiej Białorusi i Ukrainy nie rozwiązuje problemu podporządkowania tych obszarów. Jesienią 1939 r. wysiłki sowieckiego aparatu terroru skupiły się na aresztowaniach polskich oficerów, którzy ukrywając się w najważniejszych miastach Kresów, stanowili bazę dla powstających struktur polskiego państwa podziemnego. 5 października zastępca szefa NKWD Wsiewołod Mierkułow podpisał rozkaz sporządzenia list potencjalnych wrogów nowej władzy. W warunkach sowieckiego terroru były one równoznaczne z listami proskrypcyjnymi. Uwaga sowieckiej bezpieki i „wymiaru sprawiedliwości” miała się skoncentrować na największych skupiskach ludności polskiej. W nocy z 9 na 10 grudnia 1939 r. na polecenie gen. Iwana Sierowa NKWD rozpoczęło masowe aresztowania polskich oficerów.

W tym samym czasie Sowieci rozpoczęli przesiedlenia uchodźców zamieszkałych przed wrześniem 1939 r. na terenach w tym momencie okupowanych przez Niemców. Ogromną część z deportowanych stanowili Żydzi. Większość z nich została wywieziona na wschodnie obszary Białorusi i Ukrainy. Deportacje dotknęły również polskich i ukraińskich chłopów przesiedlanych do Besarabii i Bukowiny. W sumie przesiedlenia z jesieni i wczesnej zimy objęły ok. 80 tys. osób. Wywożeni nie trafiali jednak, tak jak w przypadku wielkich deportacji z lat 1940–1941, do kołchozów, osad specjalnych i obozów pracy przymusowej, ale zwyczajnych osad i miast.

Deportacje te nie rozwiązywały więc „problemu” polskich elit wrogo nastawionych do nowej władzy. 2 grudnia 1939 r. szef NKWD Ławrientij Beria przesłał Stalinowi dokument, w którym proponował zorganizowanie wielkiej akcji wysiedlenia osadników wojskowych. Ostateczną decyzję podjęła 5 grudnia 1939 r. Rada Komisarzy Ludowych. Przez następne dwa miesiące trwały przygotowania do jej przeprowadzenia, w czasie których sporządzano listy i prowadzono „rozeznanie terenu”.

Pod koniec grudnia NKWD podjęło decyzję o rozciągnięciu akcji na funkcjonariuszy straży leśnej, a następnie ich rodziny. Sowiecka bezpieka uznała, że dzięki swojej wiedzy o warunkach terenowych oraz umiejętności posługiwania się bronią leśnicy stanowią zaplecze dla potencjalnego ruchu partyzanckiego. Białoruskie i ukraińskie struktury NKWD niemal natychmiast przystąpiły do opracowania imiennych list wysiedlanych oraz instrukcji dotyczących kolejności wysiedleń, regulaminów tzw. osad specjalnych oraz zatrudniania deportowanych przez poszczególne gałęzie sowieckiej gospodarki. Do prac przystąpiły też struktury NKWD i administracji terenowej w sowieckich republikach Kazachstanu i Uzbekistanu. Całość akcji miał nadzorować osobiście Wsiewołod Mierkułow.

Ostatecznie do deportacji zakwalifikowanych zostało 150 375 osób. Z tej liczby 99 065 pochodziło z obszaru „Zachodniej Ukrainy”, a 51 310 z „Zachodniej Białorusi”. W transportach znalazło się 139 764 osób. Poza funkcjonariuszami służby leśnej oraz osadnikami wojskowymi wśród zesłanych byli uciekinierzy z Rosji rządzonej przez bolszewików, a nawet chłopi, którzy otrzymali lub nabyli gospodarstwa na ziemiach parcelowanych majątków lub terenów należących do państwa. Polacy stanowili niemal 82 proc. wszystkich deportowanych, Ukraińcy ok. 9 proc., Białorusini 8 proc., Niemcy 0,1 proc., a inne narodowości (Rosjanie, Żydzi) ok. 1,3 proc. Na skutek stosowania sowieckiej zasady odpowiedzialności zbiorowej wśród zsyłanych 58 tys. stanowiły osoby poniżej szesnastego roku życia.

eportacja przeprowadzona przez NKWD 10 lutego 1940 r. odbyła się w straszliwych warunkach, które dla wielu były wyrokiem śmierci. W czasie jej realizacji temperatura dochodziła nawet do -40°C. Na spakowanie się wywożonym dawano od kilkunastu do kilkudziesięciu minut. Bywało i tak, że nie pozwalano zabrać z sobą niczego.

Wtargnięcie sowieckich funkcjonariuszy tak opisywał kilkunastoletni chłopiec z powiatu dubieńskiego na Wołyniu: „N.K.W.D. wpadli jak wilki z naganami i sztyletami do naszego domu, zaczęli niszczyć obrazy święte, łamali meble, wyzywać nas od polskich burżuij. Ojca z oka nie spuszczali wciąsz pytali się o broń, której tatuś nie miał, więc poczęli wyrywać deski z podłogi, wyżucać ubranie z szaf, łamać łóżka. Po godzinnym zniszczeniu naszego domu kazano nam zbierać się przyczym wolno nam było zabrać trochę odzierzy i tylko 5 kg mąki, choć wywieziono nas 5 cioro. Jak więźni pod naganem wprowadzono nas na sanie i powieziono przez miasto jako pośmiewisko do stacji”. („W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali. Polska a Rosja 1939–1942”; zachowano oryginalną pisownię tekstu).

Deportowanych przewożono w wagonach towarowych z zakratowanymi oknami, do których ładowano po pięćdziesiąt osób, a czasami więcej. Podróż na miejsce zsyłki trwała niekiedy nawet kilka tygodni. Warunki panujące w trakcie transportu były przerażające, ludzie umierali z zimna, z głodu i wyczerpania.

Mieszkanka Grodna, żona podoficera WP, wspominała: „Droga była wprost nie do opisania, gdyż niedość, że podczas snu przymarzały włosy, ubrania i kołdry do ścian, to jeszcze podczas jazdy trzęśli wagonami tak, że ludzie spadali na palące się piecyki i na ziemię, ulegając poważnym uszkodzeniom ciała, po trzy dni nie dawali wody, a gdy łapaliśmy przez okienka śnieg to gdy milicjant zauważył to bił kolbą po ręku i po naczyniu. Na koniec 4 marca przyjechaliśmy na posiołek Kwitesa, Irkuckiej obłasti, rejonu Tajszet. W barakach w których nas umieszczono ogłaszano nam, że o zgniłej Polsce mamy zapomnieć na zawsze, a tu mamy dokończyć życia naszego, nie zapominając o tem, że wszyscy musimy pracować…” („W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali. Polska a Rosja 1939–1942”).

Po dotarciu na miejsce zsyłki zesłańców czekały niewolnicza praca, nędza, choroby i głód. Zostali rozlokowani w 115 osadach specjalnych, rozsianych na niemal wszystkich bezludnych terenach sowieckiej republiki Komi oraz w obwodach Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej – archangielskim, czelabińskim, czkałowskim, nowosybirskim, omskim, swierdłowskim, Kraju Krasnojarskim i Ałtajskim.

Już w marcu 1940 r. rozpoczęto przygotowania do kolejnej zsyłki. Kolejne deportacje obywateli polskich przeprowadzono w kwietniu i czerwcu 1940 r. Ostatnią rozpoczęto w przededniu wojny niemiecko-sowieckiej pod koniec maja 1941 r. W sumie według danych NKWD w czterech deportacjach zesłano ok. 340 tys. osób. Ich celem była eksterminacja elit oraz ogółu świadomej narodowo polskiej ludności; miały one rozbić społeczną strukturę, dostarczając jednocześnie totalitarnemu sowieckiemu imperium siłę roboczą.

Liczba wszystkich ofiar wśród obywateli polskich, którzy w latach 1939–1941 znaleźli się pod sowiecką okupacją, do dziś nie jest w pełni znana. Według szacunków zawartych w „Czarnej księdze komunizmu” sowieckie represje między wrześniem a lipcem 1941 r. dotknęły ponad 1 mln osób – mieszkańców Kresów – a więc co dziesiątego obywatela Rzeczypospolitej, który mieszkał lub znalazł się na tym terytorium. Co najmniej 30 tys. osób zostało rozstrzelanych, a śmiertelność wśród łagierników i deportowanych szacuje się na 8–10 proc., czyli 90–100 tys. osób.

 Znadniemna.pl za Michał Szukała/Dzieje.pl/PAP

81 lat temu, 10 lutego 1940 r., władze ZSRR przeprowadziły pierwszą z czterech masowych deportacji obywateli polskich, podczas której do obwodów Rosji i Syberii wywieziono ok. 140 tys. osób. W trakcie transportu ludzie umierali z zimna, głodu i wyczerpania. Stalin i jego otoczenie zdawali sobie sprawę,

Sąd odroczył we wtorek do 16 lutego proces dwóch dziennikarek Biełsatu, którym oskarżenie zarzuca „kierowanie protestami”. Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa zostały zatrzymane za relacjonowanie wydarzeń w Mińsku, ich proces uznawany jest za motywowany politycznie.

Andrejewa i Czulcowa są sądzone za prowadzenie relacji online z rozpędzenia zgromadzenia obywateli na Placu Przemian w Mińsku 15 listopada. Z artykułu o „działaniach poważnie naruszających porządek publiczny” grozi im do trzech lat pozbawienia wolności.

Oskarżenie zarzuca im, że działały „w zmowie ze sobą nawzajem oraz z nieustalonymi osobami i miały na celu organizację działań poważnie naruszających porządek publiczny, którym towarzyszyło ewidentne niepodporządkowanie się żądaniom funkcjonariuszy”.

Działania reporterek miały doprowadzić do paraliżu komunikacyjnego, a zostały wykonane przy użyciu „telefonów komórkowych, kamer wideo, statywu i kamizelek z napisem „PRASA”.

Relacjonując wydarzenia online, Andrejewa i Czulcowa miały doprowadzić do „zebrania aktywnych uczestników, poważnie naruszających porządek publiczny” w celu zgromadzenia tłumu i możliwego oporu wobec milicji. Dziennikarki nie przyznają się do winy, a Andrejewa nazwała proces „zemstą służb specjalnych”.

28-letnia Andrejewa i 24-letnia Czulcowa 15 listopada prowadziły relację online z brutalnego rozpędzenia przez OMON spontanicznej akcji upamiętnienia pobitego na śmierć Ramana Bandarenki.

Bandarenka zmarł trzy dni wcześniej w szpitalu na skutek brutalnego pobicia przez „nieznanych sprawców”, najprawdopodobniej funkcjonariuszy struktur siłowych. Zawinił tym, że próbował ich zniechęcić do obcinania wywieszonych na płocie biało-czerwono-białych wstążek, będących symbolem białoruskiego protestu.

Władze twierdzą, że był pijany, chociaż zaprzeczył temu lekarz, który przyjmował pobitego do nieprzytomności Bandarenkę do szpitala. Medyk i dziennikarka, która o tym napisała, również mają zarzuty karne. Ich proces rozpocznie się 19 lutego.

Andrejewa i Czulcowa nadawały z mieszkania na 13. piętrze, jednak służby wyśledziły je, wtargnęły do środka i zatrzymały.

W czasie rozprawy we wtorek przesłuchano kilkoro świadków, w tym pracownika przedsiębiorstwa transportu miejskiego, który twierdził, że dziennikarki naraziły je na straty o równowartości około 15,6 tys. zł.

„W działaniach obu kobiet nie było żadnej winy. Nie tylko nie złamały prawa, ale ściśle przestrzegały zasad etyki dziennikarskiej” – powiedział PAP Barys Harecki z niezależnego Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ). „Żądamy ich natychmiastowego uwolnienia i zaprzestania postępowania wobec nich” – podkreślił.

BAŻ zwrócił się z apelem o solidarność z dziennikarkami. Ich proces uznał za motywowany politycznie.

W związku z odbywającymi się od lata 2020 roku protestami przeciw sfałszowaniu wyborów na Białorusi trwa fala represji. Zatrzymano ponad 33 tys. osób, zapadło już wiele wyroków.

Represje dotknęły również wielu dziennikarzy, którzy byli m.in. zatrzymywani jako uczestnicy lub „koordynatorzy” protestów. Z monitoringu BAŻ wynika, że obecnie w białoruskich więzieniach przebywa 11 dziennikarzy, w tym dziewięcioro – w związku z zarzutami karnymi.

Obie dziennikarki zostały uznane przez organizacje praw człowieka za więźniarki polityczne. Pomimo wezwań do władz Białorusi o ich uwolnienie, od listopada przebywały w areszcie. We wtorek podczas rozprawy prowadząca postępowanie sędzia Natalla Buhuk nie zgodziła się na zmianę środka zapobiegawczego.

Do ich uwolnienia i zaprzestania prześladowań dziennikarzy na Białorusi wzywały m.in. UE i szereg organizacji zrzeszających dziennikarzy. Ambasada USA w Mińsku nazwała w oświadczeniu z 8 lutego postępowanie przeciwko reporterkom „jednym z wielu przykładów politycznie motywowanego manipulowanie przepisami ze strony władz, by zmusić media do milczenia”.

 Znadniemna.pl za gazetaprawna.pl/PAP, na foto: Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa, źródło: PAP/EPA STRINGER

Sąd odroczył we wtorek do 16 lutego proces dwóch dziennikarek Biełsatu, którym oskarżenie zarzuca „kierowanie protestami”. Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa zostały zatrzymane za relacjonowanie wydarzeń w Mińsku, ich proces uznawany jest za motywowany politycznie. Jest to pierwszy proces dziennikarzy w ramach sprawy karnej, wszczętej w

70 lat temu, 8 lutego 1951 r., w więzieniu mokotowskim w Warszawie wykonano wyrok śmierci na mjr. Zygmuncie Szendzielarzu „Łupaszce” – legendarnym dowódcy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, a następnie oddziałów partyzanckich Wileńskiego Okręgu AK. Proces majora był jednym z najważniejszych elementów komunistycznej kampanii propagandowej przeciwko podziemiu niepodległościowemu.

Zygmunt Szendzielarz urodził się 12 marca 1910 r. w Stryju. Tam też ukończył w 1929 r. gimnazjum matematyczno-przyrodnicze. W listopadzie 1931 r. wstąpił jako ochotnik na kurs Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej, który zakończył w sierpniu następnego roku.

Po ukończeniu Szkoły Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu w 1934 r. w stopniu podporucznika został skierowany do 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich w Wilnie. W jednostce tej walczył we wrześniu 1939 r. w składzie Wileńskiej Brygady Kawalerii, będącej częścią Armii „Prusy”. Pod koniec starć dołączył do Grupy Operacyjnej Kawalerii dowodzonej przez gen. Władysława Andersa. Za udział w kampanii wrześniowej został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy.

W ostatnich dniach września 1939 r. dostał się do sowieckiej niewoli, z której uciekł, i dotarł do Lwowa. Po nieudanych próbach przedostania się na Węgry w listopadzie 1939 r. powrócił do Wilna. Od początku 1940 r. działał w konspiracji w środowisku 4 Pułku Ułanów, przyjmując pseudonim „Łupaszka”.

Pod koniec 1941 r. rozpoczął organizację siatki wywiadowczej w rejonie Wilno–Podbrodzie–Ryga i Łyntupy–Kiemieliszki–Świr. W kwietniu 1943 r. nawiązał kontakt z Komendą Wileńskiego Okręgu Armii Krajowej i w sierpniu tego roku rozkazem ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka” został skierowany na stanowisko dowódcy oddziału partyzanckiego AK działającego na Pojezierzu Wileńskim pod dowództwem ppor. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Po dotarciu do jego bazy dowiedział się, iż oddział został rozbrojony przez sowiecką brygadę partyzancką Fiodora Markowa, a „Kmicic” wraz z 80 żołnierzami AK zamordowany.

Żołnierze V Wileńskiej Brygady AK. Stoją od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, wachm. Jerzy Lejkowski „Szpagat”, Zdzisław Badocha „Żelazny”. Źródło: IPN

Szendzielarz z resztek oddziału utworzył nową jednostkę, od listopada 1943 r. noszącą nazwę V Brygady Wileńskiej AK. Walczyła ona z okupacyjnymi wojskami niemieckimi i z litewskimi jednostkami, które z nimi kolaborowały, a także z wrogo nastawioną sowiecką partyzantką. W starciu z Niemcami pod Worzianami 31 stycznia 1944 r. został ranny. Kilka miesięcy później, w kwietniu 1944 r., podczas pobytu w Wilnie, został aresztowany przez Niemców. Udało mu się jednak uciec i powrócić do oddziału.

W tym czasie żołnierze V Wileńskiej Brygady wzięli udział w akcji odwetowej za zbrodnię, którą popełnił 20 czerwca 1944 r. oddział kolaboracyjnej policji litewskiej, zabijając 39 Polaków w Glinciszkach na Wileńszczyźnie. Żołnierze Brygady zaatakowali 23 czerwca 1944 r. miejscowość Dubinki na terenie tzw. Litwy Kowieńskiej. W wyniku akcji odwetowej zginęło 27 osób. Zakres odpowiedzialności „Łupaszki” – dowódcy V Brygady – za przeprowadzony czyn do dziś wzbudza spory wśród historyków.

V Brygada Wileńska zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami z komendantem okręgu nie brała udziału w operacji wileńskiej. Jej żołnierze walcząc z niemieckimi jednostkami, wycofywali się na zachód. 23 lipca 1944 r. Brygada została częściowo rozbrojona przez Armię Czerwoną w Puszczy Grodzieńskiej. Wielu jej żołnierzy przedzierało się jednak nadal na zachód w małych grupach w kierunku Puszczy Augustowskiej. W sierpniu 1944 r. część z nich ponownie znalazła się pod dowództwem Szendzielarza w rejonie Bielska Podlaskiego. Po podporządkowaniu się Komendzie Białostockiego Okręgu AK „Łupaszka” na czele niewielkiego oddziału przeszedł do Puszczy Różańskiej.

W listopadzie 1944 r. został awansowany na stopień majora. Odbudowana V Brygada Wileńska weszła do akcji na wiosnę 1945 r., podlegając Komendzie Białostockiego Okręgu AKO (Armii Krajowej Obywatelskiej). Licząca w połowie tego roku ok. 250 żołnierzy przeprowadziła kilkadziesiąt akcji przeciwko NKWD, UBP, MO i KBW. We wrześniu 1945 r. na rozkaz Komendy Białostockiego Okręgu AKO Szendzielarz rozformował V Brygadę Wileńską.

Jesienią tego roku wyjechał na Pomorze, gdzie po nawiązaniu kontaktu z konspiracyjnymi strukturami podporządkował się komendantowi eksterytorialnego Wileńskiego Okręgu AK, ppłk. Antoniemu Olechnowiczowi „Pohoreckiemu”. W 1946 r. wrócił do walki, rozpoczynając działalność dywersyjną. W kwietniu tego roku odtworzył w Borach Tucholskich V Brygadę Wileńską i stanął na jej czele. Jej liczebność wynosiła w tym czasie ok. 70 ludzi. Działała na terenie województwa zachodniopomorskiego, gdańskiego i olsztyńskiego. Oddział wyróżniał się dużą mobilnością i skutecznością w partyzantce. „Umiejętnie wykorzystywał topografię terenu i dbał o oszczędzanie swoich żołnierzy. Prowadził permanentną ofensywę przypominającą działania dzisiejszych sił specjalnych” – podkreślił w rozmowie z PAP dr hab. Piotr Niwiński, badacz dziejów podziemia antykomunistycznego z Uniwersytetu Gdańskiego. Jego zdaniem na decyzję o kontynuowaniu walki z siłami komunistycznymi istotny wpływ miały jego nadzieje na konflikt zbrojny między mocarstwami zachodnimi a Związkiem Sowieckim. „Większości polskiego społeczeństwa trudno było uwierzyć, że władza komunistyczna jest trwała. Uważano, że coś musi się zmienić” – zaznaczył historyk.

Jesienią 1946 r. Szendzielarz razem z niewielką grupą żołnierzy przeniósł się na teren Białostocczyzny, gdzie dołączył do VI Brygady Wileńskiej, dowodzonej przez ppor. Lucjana Minkiewicza „Wiktora”. W marcu 1947 r. opuścił oddział. Początkowo przebywał w Warszawie, później w okolicach Głubczyc, a następnie ukrywał się w Osielcu k. Makowa Podhalańskiego.

W ciągu kilku kolejnych miesięcy w ręce komunistycznej bezpieki wpadło wielu żołnierzy i oficerów związanych z „Łupaszką”. Wśród nich byli m.in. „Pohorecki” oraz szef wywiadu na Dolnym Śląsku kpt. Aleksander Tomaszewski „Bończa”. Prawdopodobnie 25 czerwca 1948 r. resort bezpieczeństwa zdobył wiedzę na temat miejsca pobytu Szendzielarza. W ciągu kolejnych dwóch dni funkcjonariusze bezpieki z Krakowa oraz miejscowego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego rozpoczęli obserwację „Łupaszki”. Zrezygnowano z zaangażowania większych sił milicyjnych oraz wojskowych, ponieważ władzom zależało na aresztowaniu i zorganizowaniu procesu pokazowego. Ubecja zainscenizowała pościg za uciekającym bandytą, który miał ukryć się w domu zamieszkanym przez Szendzielarza i Lidię Lwow „Lalę”.

Po przewiezieniu do Warszawy „Łupaszka” został wprowadzony do gabinetu szefa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, Stanisława Radkiewicza. „No i co, panie majorze, ja nie wiszę na sośnie, a mimo to spotkaliśmy się” – powiedział funkcjonariusz. Było to nawiązanie do jednoznacznej odpowiedzi, której Szendzielarz udzielił kilka miesięcy wcześniej na jego propozycję spotkania w zamian za swobodny wyjazd do Wielkiej Brytanii: „Panie ministrze, możemy się spotkać pod jednym warunkiem – kiedy pan będzie wisiał na sośnie, ja pod nią przyjdę”. „No cóż, panie ministrze, normalna kolej rzeczy, raz jest się na wozie, raz pod wozem. W tym wypadku pan wygrał. Z satysfakcją jednak stwierdzam, że ciągle się mnie boicie” – odpowiedział major.

W trakcie śledztwa trwającego blisko dwa i pół roku zachował godną postawę, biorąc na siebie całkowitą odpowiedzialność za działania podległych mu oddziałów. Śledztwo i proces były ściśle nadzorowane przez najwyżej postawionych funkcjonariuszy reżimu. Jakub Berman w liście do Radkiewicza podkreślał, że w akcie oskarżenia należy uwzględnić: „a. agenturalny charakter londyńczyków i ich nędzną rolę wobec mocodawców anglosaskich (uwypuklić odnośne dokumenty, antypolską politykę wywiadu amerykańskiego i angielskiego, zeznania świadków, głosy prasy emigracyjnej itp.), b. organizowanie dywersji i szpiegowska działalność obliczona była na zniszczenie kraju i masowe niszczenie całej ludności zgodnie z bandyckimi planami Anglosasów i ich przygotowań wojennych”. W raporcie z dochodzenia wicedyrektor Departamentu Śledczego MBP Adam Humer dodawał, że celem śledztwa musi być również zaprezentowanie wileńskich struktur AK jako „ekspozytury niemieckiej Abwehry” oraz „rozbicie obłudnej legendy akowskiej o rzekomym wyzwoleniu Wilna przez oddziały AK spod okupacji niemieckiej”. Aresztowanie podkomendnego „Łupaszki”, Lecha Leona Beynara „Nowiny” (Pawła Jasienicy), zamierzano wykorzystać do ataku na krakowski „Tygodnik Powszechny”, którego Jasienica był publicystą.

Na wymiar propagandowy procesu zwraca uwagę także dr hab. Piotr Niwiński. „Komuniści uważali mjr. Szendzielarza za jednego ze swoich największych przeciwników. Próbowali go unicestwić nie tylko w sposób fizyczny, ale również propagandowy. Obarczano go winą za wiele zbrodni, posługując się przy tym określeniami typowymi dla propagandy niemieckiej, która nazywała żołnierzy polskiego podziemia bandytami” – stwierdził. Historyk przypomniał, że podobne oskarżenia wobec „Łupaszki” pojawiają się też dzisiaj. „Ci, którzy sięgają po te zarzuty, nie są świadomi ich powstania na kartach propagandy komunistycznej. To także element walki światopoglądowej. Obiektywne spojrzenie na jego postać skłania jednak do wniosku, że można w nim dostrzec w nim więcej elementów, które mogą być wzorcem dla młodzieży i całego społeczeństwa” – dodał w rozmowie z PAP.

Z cytowanymi wyżej dokumentami MBP współgra akt oskarżenia: „Historia wileńskiego okręgu AK, historia zdrady i zaprzaństwa polskiej reakcji nie kończy się z chwilą wyzwolenia terenów Wileńszczyzny przez bohaterską Armię Radziecką, a wręcz przeciwnie, działalność ta wzmaga się na odcinku walki z Władzą Ludową w Polsce”. Szendzielarza określono mianem „wykonawcą zbrodniczych dyrektyw zagranicznych ośrodków wywiadu anglosaskiego imperializmu”. Akt oskarżenia opierał się na zapisach dekretu PKWN z 31 sierpnia 1944 r. „o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy”. Majorowi i pozostałym oskarżonym zarzucano też dążenie do „obalenia władzy ludowej”.

2 listopada 1950 r. „Łupaszka” został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie pod przewodnictwem jednego z największych komunistycznych zbrodniarzy sądowych, Mieczysława Widaja, na osiemnastokrotną karę śmierci. Ppor. Lucjan Minkiewicz otrzymał ośmiokrotną karę śmierci, ppłk. Antoniego Olechnowicza i kpt. Henryka Borowskiego (m.in. dowódca Ośrodka Mobilizacyjnego Wileńskiego Okręgu AK) skazano na karę śmierci, Lidię Lwow na karę dożywocia, Wandę Minkiewicz – na dwanaście lat więzienia. W rozmowie z PAP dr hab. Piotr Niwiński zaznaczył, że rola sędziów stalinowskich oraz prokuratorów była stosunkowo niewielka. „Główną rolę w procesach przeciwko bohaterom naszego podziemia odgrywali ludzie, którzy w normalnych czasach byliby zwykłymi urzędnikami, sędziami czy prokuratorami. Wśród nich był Mieczysław Widaj, który ukończył studia prawnicze i służył w Armii Krajowej. Jego działalność w aparacie komunistycznym ograniczała się do jak najskuteczniejszego wykonania planu narzuconego przez zwierzchników. Celem było skazanie jak największej liczby oskarżonych na karę śmierci” – tłumaczył historyk. Po 1989 r. Widaj nie poniósł odpowiedzialności za popełnione zbrodnie sądowe. Zmarł w 2008 r. Odpowiedzialność karną poniósł Adam Humer, skazany na 7,5 roku więzienia.

5 lutego 1951 r. komunistyczny prezydent Bolesław Bierut odmówił skorzystania z prawa łaski. Wyrok wykonano 8 lutego 1951 r. w warszawskim więzieniu na Mokotowie. Pierwszym zamordowanym był ppłk. Olechnowicz. Tuż po godz. 18 strażnik wywołał „Łupaszkę”, który w tym momencie wychodził z więziennej kaplicy. „Podszedł spokojnie do drzwi [celi – przyp. PAP], następnie zatrzymał się przez chwilę, odwracając bokiem do pozostających w celi i pożegnał słowami +Z Bogiem, Panowie+” – wspominał po latach kpr. Mieczysław Chojnacki „Młodzik”. Wyroki metodą katyńską (przez strzał w potylicę) wykonał funkcjonariusz UB, sierż. Aleksander Drej.

Miejsce pochówku mjr. Zygmunta Szendzielarza przez kilkadziesiąt lat nie było znane. Pierwszy, symboliczny pogrzeb odbył się w 2008 r. w kwaterze żołnierzy podziemia na warszawskich Powązkach Wojskowych. Rok wcześniej major został odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Jego szczątki zidentyfikowano dopiero w 2013 r. w wyniku ekshumacji przeprowadzonych przez IPN na tzw. Łączce Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Pośmiertnie awansowany do stopnia pułkownika w 2016 r. został pochowany z wojskowym ceremoniałem na Powązkach Wojskowych.

Znadniemna.pl za Michał Szukała/PAP

70 lat temu, 8 lutego 1951 r., w więzieniu mokotowskim w Warszawie wykonano wyrok śmierci na mjr. Zygmuncie Szendzielarzu „Łupaszce” – legendarnym dowódcy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, a następnie oddziałów partyzanckich Wileńskiego Okręgu AK. Proces majora był jednym z najważniejszych elementów komunistycznej kampanii propagandowej

Nowy konkurs wokalny pod nazwą  „Śpiewać każdy może” ogłosił Dział Kultury przy Związku Polaków na Białorusi. Konkurs jest przeznaczony tylko  dla amatorów śpiewu, którzy nie pobierali nauki wokalu w profesjonalnych instytucjach muzycznych i nie wychodzili na profesjonalną scenę.

W Regulaminie Konkursu czytamy, że jego celem jest popularyzacja śpiewania wśród osób dorosłych, a także zachęcanie ich do samokształcenia muzycznego.

Umożliwiając miłośnikom śpiewu publiczną prezentację swoich zdolności, organizatorzy Konkursu chcą odnajdywać ukryte dotąd talenty i promować je  na szeroką skalę.

Konkurs „Śpiewać każdy może” jest przeznaczony dla osób dorosłych i podzielony na dwie kategorie wiekowe. W pierwszej z nich mogą brać udział osoby w przedziale wiekowym od lat 25-ciu do lat 50-ciu. Druga kategoria nazywa się „senior śpiewający” i do udziału w niej zapraszani są osoby, mające ponad 50 lat.

Nowy konkurs wokalny będzie się składał z pięciu etapów i potrwa przez cały rok.

Zgłoszenia do I etapu, w którym należy wykonać polską piosenkę ludową bądź biesiadną  będą przyjmowane do dnia 21 marca po wypełnieniu przez zainteresowanego Karty Zgłoszeniowej, w której uczestnik powinien wpisać:

– Imię i nazwisko;

– Instytucję, zgłaszającą uczestnika (na przykład – terenowy oddział ZPB);

– Kontakt do osoby zgłaszającej (e-mail oraz nr tel. komórkowego)

– Tytuł utworu.

Ponadto, wraz z Kartą Zgłoszeniową uczestnik powinien dostarczyć organizatorowi Konkursu nagranie wideo wykonania utworu konkursowego.

Zarówno Kartę Zgłoszeniową, jak  i nagranie należy wysłać drogą e-mailową pod adres: [email protected].

Dodatkowych informacji, dotyczących Konkursu,  udziela organizator – wiceprezes ZPB ds. Kultury Renata Dziemiańczuk pod telefonem: +37529 2084842.

Szczegółowe informacje o Konkursie pt. „Śpiewać każdy może” zawarte są w Regulaminie Konkursu, który można pobrać TUTAJ.

 Znadniemna.pl

Nowy konkurs wokalny pod nazwą  „Śpiewać każdy może” ogłosił Dział Kultury przy Związku Polaków na Białorusi. Konkurs jest przeznaczony tylko  dla amatorów śpiewu, którzy nie pobierali nauki wokalu w profesjonalnych instytucjach muzycznych i nie wychodzili na profesjonalną scenę. W Regulaminie Konkursu czytamy, że jego celem jest

Uroczystości z okazji 81. rocznicy pierwszej masowej deportacji Polaków na Sybir zorganizował 7 lutego w Lidzie Związek Polaków na Białorusi.

Wybór Lidy na miejsce głównych obchodów tragicznej rocznicy nie był przypadkowy. To w Lidzie właśnie jest jedno z najliczniejszych na Białorusi środowisko ofiar masowych wywózek polskiej ludności na nieludzką ziemię. Tutaj, przy miejscowym oddziale Związku Polaków na Białorusi, prężnie działa też Oddział Stowarzyszenia Polaków – Ofiar Represji Politycznych (Sybiraków) na czele z żywą legendą ruchu sybirackiego Heleną Giebień.

Uroczystości rocznicowe rozpoczęły się od Mszy św. w intencji Sybiraków, tych jeszcze żyjących, jak również tych, którzy już odeszli, czy nigdy nie wrócili z zesłania. Nabożeństwo odbyło się w lidzkim kościele farnym, a celebrował je ksiądz proboszcz Włodzimierz Hulaj. Kapłan, zwracając się do zgromadzonych w świątyni parafian i gości, wśród których była prezes ZPB Andżelika Borys oraz delegacja Sybiraków z Grodna na czele z prezes Stowarzyszenia Polaków – Ofiar Represji Politycznych (Sybiraków) Haliną Niekrasową, przypomniał, ze wśród ofiar wywózek było wielu lidzkich Polaków i wiernych katolickich. – Wszyscy znamy piękne świadectwo naszej parafianki Heleny Giebień, która wyznała, że wielu zesłańcom udało się znieść trudy wygnania na nieludzką ziemię i przeżyć gehennę zesłania dzięki gorliwej modlitwie – mówił ksiądz Włodzimierz Hulaj.

Po wzruszającym nabożeństwie Sybiracy Lidy i Grodna udali się do miejscowej siedziby Związku Polaków na Białorusi. Tutaj czekała na nich miejscowa młodzież, ucząca się języka polskiego w Polskiej Szkole Społecznej przy Oddziale ZPB w Lidzie.

Młodzi Polacy Lidy zaprezentowali zgromadzonym na sali Sybirakom widowisko patriotyczno-artystyczne, przypominające o tragicznych wydarzeniach sprzed 81 lat.

Historie cierpień wypędzonych ze swoich domów Polaków i pieśni, opowiadające o miłości zesłańców do utraconej Ojczyzny u niejednego widza wywołały łzy wzruszenia.

– Jestem szczęśliwa, widząc jak dużo robi dla zachowywania pamięci o Sybirakach Związek Polaków na Białorusi i jego kierownictwo w osobie prezes Andżeliki Borys oraz naszej miejscowej kierowniczki Ireny Biernackiej – powiedziała podsumowując obchody 81. rocznicy pierwszej masowej deportacji Polaków na Sybir Helena Giebień. Sybiraczka dziękowała za wspaniałą współpracę także swojej szefowej z Grodna – prezes Stowarzyszenia Polaków – Ofiar Represji Politycznych (Sybiraków) Halinie Niekrasowej.

Zakończyło się spotkanie Sybiraków Grodna i Lidy wspólną modlitwą za dusze Sybiraków, którzy nie doczekali tej rocznicy. Inicjator modlitwy zadusznej – prezes ZPB Andżelika Borys – w sposób szczególny poprosiła się pomodlić za duszę wieloletniego opiekuna środowiska Sybiraków w Lidzie śp. księdza Józefa Hańczyca, który sam był potomkiem zesłańców na Sybir i pełniąc posługę kapłańską szczególną opieką otaczał miejscowe środowisko Sybiraków.

Ksiądz proboszcz Włodzimierz Hulaj

Prezes Oddziału ZPB w Lidzie Irena Biernacka

Andżelika Borys, prezes ZPB

Halina Niekrasowa, prezes Stowarzyszenia Polaków – Ofiar Represji Politycznych (Sybiraków)

Helena Giebień prezes Oddziału Stowarzyszenia Sybiraków w Lidzie

Znadniemna.pl

Uroczystości z okazji 81. rocznicy pierwszej masowej deportacji Polaków na Sybir zorganizował 7 lutego w Lidzie Związek Polaków na Białorusi. Wybór Lidy na miejsce głównych obchodów tragicznej rocznicy nie był przypadkowy. To w Lidzie właśnie jest jedno z najliczniejszych na Białorusi środowisko ofiar masowych wywózek polskiej

Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi na swoim posiedzeniu w dniu 6 lutego postanowiła, że X Zjazd ZPB odbędzie się w Grodnie w dniu 20 marca. Radni ZPB uchwalili też Oświadczenie, krytykujące wprowadzenie przez władze Białorusi poprawek do Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi i nawołujące Rząd Rzeczypospolitej Polskiej do podjęcia kroków, zapobiegających uchwaleniu zmian ustawodawczych, niekorzystnej dla polskiej oświaty na Białorusi.

Posiedzenie Rady Naczelnej ZPB odbyło się przy prawomocnym kworum, liczącym 22 członków Rady Naczelnej. Głosowanie nad terminem Zjazdu ZPB oraz nad Oświadczeniem ws. poprawek do Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi poprzedziło sprawozdanie prezes ZPB Andżeliki Borys o działalności organizacji w 2020 roku. Andżelika Borys oraz wiceprezes ZPB Renata Dziemiańczuk zapoznały radnych także z planami działalności organizacji na rok 2021.

Najważniejszym punktem obrad stało się głosowanie nad terminem X Zjazdu ZPB, który postanowiono przeprowadzić w Grodnie w dniu 20 marca. Termin Zjazdu został podtrzymany jednogłośnie przez wszystkich obecnych na posiedzeniu członków Rady Naczelnej.

Jednomyślni radni okazali się także w kwestii przygotowywanych z inicjatywy Rządu Republiki Białorusi poprawek do Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi. Radni uznali, że nowe prawo, w przypadku uchwalenia poprawek stanie się „spektakularnym przejawem dyskryminacji przez władze RB polskiej mniejszości narodowej i jej prawa do otrzymywania edukacji w języku ojczystym w ramach państwowego systemu edukacji i oświaty.”

Poniżej publikujemy pełny tekst Oświadczenia Rady Naczelnej ZPB ws. oczekiwanej nowelizacji białoruskiego prawa w dziedzinie edukacji:

OŚWIADCZENIE

Rady Naczelnej Związku Polaków na Białorusi

Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi na swoim posiedzeniu w dniu 6 lutego 2021 roku zapoznała się z projektem zmian do Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi, wniesionych przez Rząd RB pod obrady Izby Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi.
W opinii radnych ZPB proponowane zmiany skrajnie niekorzystnie odbiją się na szkolnictwie polskim na Białorusi i mogą doprowadzić do całkowitej eliminacji języka polskiego z systemu edukacji państwowej Republiki Białorusi.

Szczególny niepokój radnych budzi proponowana przez Rząd RB redakcja art. 82 Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi.

Radni Związku Polaków na Białorusi na swoim posiedzeniu uznali, że uchwalenie Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi w proponowanej redakcji spowoduje zmianę statusu dwóch działających na Białorusi Polskich Szkół w Grodnie i Wołkowysku. Zamiast szkół z polskim językiem wykładowym wspomniane placówki staną się szkołami dwujęzycznymi.

Niepokój radnych ZPB budzą także zmiany, dotyczące uprawnienia organów władzy lokalnej i Ministerstwa Edukacji RB do decydowania o języku, obowiązującym przy zdawaniu przez uczniów egzaminów maturalnych, a także o języku wykładowym szeregu przedmiotów. Według radnych ZPB w praktyce zmiany te spowodują, iż zarówno językiem wykładowym szeregu przedmiotów, jak też językiem egzaminów maturalnych stanie się język rosyjski.

Członkowie Rady Naczelnej ZPB przypominają, iż wszelkie dotychczasowe kontakty Związku Polaków na Białorusi z Ministerstwem Edukacji RB oraz organami władzy lokalnej dowodzą, iż urzędy państwowe konsekwentnie realizują na Białorusi politykę wynaradawiania polskiej mniejszości i jej rusyfikacji. Pod tym względem polityka władz białoruskich wobec polskiej mniejszości jest porównywalna z dramatyczną sytuacją, w jakiej, wskutek prorosyjskiej polityki władz, znalazła się edukacja białoruskojęzyczna.

Zdaniem radnych ZPB polityka zwalczania przez Rząd RB edukacji polskojęzycznej i białoruskojęzycznej może być realizowana jedynie w interesie Federacji Rosyjskiej i drugiej co do wielkości w kraju rosyjskiej mniejszości etnicznej.

W opinii radnych ZPB faworyzowanie w dziedzinie oświaty i edukacji interesów jednej (rosyjskiej) mniejszości kosztem mniejszości polskiej i białoruskiej większości jest ewidentnym przejawem dyskryminacji praw mieszkających na Białorusi Polaków i Białorusinów.

W związku z powyższym radni ZPB pragną przypomnieć Rządowi RP, iż tak zwane „ocieplenie” w relacjach między Polską, a Białorusią, przypadające na lata 2015-2020, zostało wykorzystane przez władze w Mińsku do konsekwentnego eliminowania nauczania języka polskiego z państwowego systemu edukacji Republiki Białorusi. Liczba godzin wykładania języka polskiego drastycznie skróciła się na przykład w Grodnie. W 2019 roku szkolnym język polski wykładany był w zaledwie ośmiu szkołach grodzieńskich, a rok później pozostał już tylko w czterech szkołach i jedynie w formie kółek zainteresowań. Jeszcze gorzej sytuacja z nauczaniem języka polskiego wygląda w miastach obwodu grodzieńskiego, w których mniejszość polska stanowi do połowy mieszkańców. W Lidzie, na przykład, język polski jest nauczany tylko w jednej szkole państwowej, w Słonimiu jeszcze niedawno był nauczany w trzech szkołach, a w roku bieżącym nie ma go już w żadnej ze szkół.

W porównaniu z ubiegłym rokiem szkolnym w roku bieżącym liczba uczących się języka polskiego w państwowym systemie edukacji zmniejszyła się o 1000 osób.

Politykę eliminowania języka polskiego z państwowego systemu oświaty i edukacji władze RB prowadzą konsekwentnie od wielu lat. Pierwsze próby rusyfikacji Polskich Szkół w Grodnie i Wołkowysku były podejmowane jeszcze w roku 2011, kiedy do Polskiej Szkoły w Grodnie władze chciały wprowadzić klasy z rosyjskim językiem nauczania. Związek Polaków na Białorusi zorganizował wówczas akcję protestacyjną. Wielokrotnie zbieraliśmy także podpisy w obronie Szkół Polskich w Grodnie i Wołkowysku. Wielokrotnie informowaliśmy białoruską oraz polską opinię publiczną, a także przedstawicieli Rządu Rzeczypospolitej Polskiej o pogarszającej się z roku na rok sytuacji z nauczaniem języka polskiego w białoruskim państwowym systemie edukacji.

Obawiamy się, że obecną sytuację społeczno-polityczną na Białorusi władze w Mińsku wykorzystają do ostatecznego rozprawienia się ze Szkołami Polskimi w Grodnie i Wołkowysku, które od chwili upadku ZSRR są największym osiągnięciem mniejszości polskiej na Białorusi i ZPB w dziedzinie odrodzenia polskiej oświaty.

W związku z powyższym Rada Naczelna ZPB

OŚWIADCZA:

Uchwalenie art. 82 Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi w redakcji, proponowanej przez Rząd Republiki Białorusi, jeśli do niego dojdzie, uznamy za spektakularny przejaw dyskryminacji przez władze RB polskiej mniejszości narodowej i jej prawa do otrzymywania edukacji w języku ojczystym w ramach państwowego systemu edukacji i oświaty.

Rząd Rzeczypospolitej Polskiej wzywamy do podjęcia niezbędnych kroków dyplomatycznych oraz do wykorzystania innych dostępnych stronie polskiej instrumentów perswazji wobec białoruskich partnerów, aby strona białoruska, zrezygnowała z uchwalenia kontrowersyjnych poprawek do Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi.

Tekst niniejszego Oświadczenia Rady Naczelnej ZPB poparli jednogłośnie, przy stwierdzonym prawomocnym kworum w liczbie 22 członków Rady, 22 obecnych na posiedzeniu członków Rady.

Przemawia przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Anżelika Orechwo

Andżelika Borys, prezes ZPB wygłasza sprawozdanie z działalności organizacji za ubiegły rok

Przemawia Renata Dziemiańczuk, wiceprezes ZPB ds. Kultury

 

 

Andrzej Poczobut, członek Zarządu Głównego ZPB

Tadeusz Malewicz, prezes Komitetu Ochrony Zabytków i Miejsc Pamięci Narodowej

Lucyna Pietrulewicz, członkini Rady Naczelnej ZPB z Mińska i prezes Oddziału ZPB w Mińsku Helena Marczukiewicz

 

 

Znadniemna.pl

Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi na swoim posiedzeniu w dniu 6 lutego postanowiła, że X Zjazd ZPB odbędzie się w Grodnie w dniu 20 marca. Radni ZPB uchwalili też Oświadczenie, krytykujące wprowadzenie przez władze Białorusi poprawek do Kodeksu o Edukacji Republiki Białorusi i nawołujące

Działacz Związku Polaków na Białorusi Jerzy Horbaczewski zwrócił się do redakcji z prośbą o pomoc w odnalezieniu śladów jego wujka Wiktora Szotty, który po wojnie wyemigrował do Kanady i zamieszkał prawdopodobnie w prowincji Ontario.

Wiktor Szotta  urodził się w miasteczku Łunna (obecnie w rejonie mostowskim obwodu grodzieńskiego) w roku 1904 bądź 1905. Przez cały okres międzywojenny mieszkał w Łunnie, prowadząc kawalerskie życie. Przed samym wybuchem II wojny światowej Wiktor zakochał się w miejscowej dziewczynie.

Jesienią 1939 roku, kiedy Kresy Wschodnie II Rzeczypospolitej zostały okupowane przez ZSRR, Wiktor Szotta postanowił oświadczyć się swojej wybrance i w tym celu udał się do Białegostoku, aby kupić jej zaręczynowy pierścionek. W drodze do wielkiego miasta nasz bohater został zatrzymany przez patrol żołnierzy NKWD, którzy uznali, że przystojnie ubrany mężczyzna wygląda podejrzanie. Na komendzie NKWD Wiktorowi zarzucono, że jest polskim szpiegiem i wkrótce skazano na zesłanie do łagrów syberyjskich.

Będąc na zesłaniu, w roku 1941, wujek naszego czytelnika dowiedział się, że na mocy układu Sikorski-Majski  generał Władysław Anders formuje na terenie ZSRR armię polską i zapisuje do wojska uwięzionych w łagrach Polaków. Wiktor Szotta zapisał się do polskiego wojska i przeszedł z nim cały szlak bojowy. Po demobilizacji nasz bohater skorzystał z możliwości osiedlenia się za oceanem i wyjechał  do Kanady, gdzie musiał osiedlić się w prowincji Ontario. Tak wynika z informacji, które jeszcze w czasach sowieckich na prośbę rodziny Wiktora Szotty próbował odnaleźć na temat żołnierza Armii Andersa Międzynarodowy Ruch Czerwonego Krzyża. W Kanadzie z nazwiska Wiktora Szotty mogła zniknąć jedna litera „t” i  mógł być zapisany w dokumentach jako Victor Szota.

Wiemy, że na nasz portal zaglądają Polacy na całym świecie. Mamy też czytelników w dalekiej Kanadzie.

Jerzy Horbaczewski z Grodna prosi o skontaktowanie się z nim każdego, kto może dostarczyć jakichkolwiek informacji o jego wujku.

Na zdjęciu: Wiktor Szotta stoi po lewej. Fotografia zrobiona w latach 30. XX stulecia i pochodzi ze zbiorów rodzinnych Jerzego Horbaczewskiego.

Skontaktować się z Jerzym Horbaczewskim można, pisząc na adres e-mailowy: [email protected]

 Znadniemna.pl

Działacz Związku Polaków na Białorusi Jerzy Horbaczewski zwrócił się do redakcji z prośbą o pomoc w odnalezieniu śladów jego wujka Wiktora Szotty, który po wojnie wyemigrował do Kanady i zamieszkał prawdopodobnie w prowincji Ontario. Wiktor Szotta  urodził się w miasteczku Łunna (obecnie w rejonie mostowskim obwodu

Skip to content