HomeStandard Blog Whole Post (Page 103)

Podczas zebrania rodziców, w dniu 19 maja br., dyrektor Polskiej Szkoły w Grodnie Danuta Surmacz poinformowała, że w placówce od nowego roku szkolnego nie będzie nauczania języka polskiego nawet jako przedmiotu, czyli  jedna godzina tygodniowo języka polskiego, którą obiecały zostawić uczniom władze oświatowe Grodna również zostanie zlikwidowana. De facto oznacza to całkowitą likwidację nauczania języka polskiego w  dwóch, do niedawna polskich szkołach w Grodnie i Wołkowysku.

 – Ostatni polonez w Polskiej Szkole w Grodnie…. Dzisiejsze zakończenie roku szkolnego w klasach 4. było symboliczne. Serce mnie boli na samą myśl, że szkoła, z którą jestem związana od 26 lat, przestanie istnieć jako placówka kształcąca w najlepszych polskich tradycjach, jako szkoła mająca niepowtarzalną atmosferę i ucząca nasze dzieci po polsku. Jestem niezmiernie wdzięczna wam nauczyciele za wysiłek i ofiarną pracę i cieszę się, że mogłam wam powierzyć wychowanie moich dzieci – napisała na swoim profilu facebookowym Anżelika Orechwo, rodzicielka dwóch uczniów tej szkoły.

Według kolejnej rodzicielki Natalii Soroki, rodzice będą próbowali bronić prawa swoich dzieci do pobierania zajęć z języka i literatury polskiej lub będą się domagać zorganizowania w szkole chociażby zajęć fakultatywnych z języka polskiego.

O tym, że od nowego roku szkolnego, czyli od września 2022 roku, uczniowie polskiej szkoły w Grodnie będą uczyli się wszystkich przedmiotów w jednym z dwóch jeżyków państwowych Białorusi (rosyjski i białoruski) rodzice dowiedzieli się podczas zebrania, które odbyło się 6 kwietnia br. Dyrekcja powołała się wówczas na znowelizowaną ustawę o edukacji, która nie przewiduje nauczania w języku mniejszości narodowych. Dyrektorka szkoły zapewniła wówczas, że nauczanie języka polskiego i literatury zostanie zorganizowane w wymiarze jednej godziny tygodniowo, wyłącznie na życzenie rodziców oraz za zgodą władz lokalnych.

Kwestia języka nauczania w polskich szkołach w Grodnie i Wołkowysku, była podnoszona od lat. Po raz pierwszy w 2012 roku zaproponowano utworzenie w placówkach oddzielnych klas rosyjskojęzycznych. W 2017 roku Ministerstwo Edukacji Białorusi planowało wykładanie w językach państwowych niektórych przedmiotów i odpowiednio zdawanie w tych że językach egzaminów. Wtedy rodzice, walczący o zachowanie przez szkołę statusu polskojęzycznej, odwołali się do polsko-białoruskich porozumień, zgodnie z którymi ta zbudowana za polskie pieniądze placówka, miała być wykorzystywana tylko do nauczania w języku polskim.

W sierpniu 1995 roku Związek Polaków na Białorusi podpisał porozumienie z Miejskim Komitetem Wykonawczym Grodna. Punkt 1.3 tej umowy stanowi, że budynek szkolny, wybudowany za pieniądze polskich podatników, powinien być wykorzystywany jako szkoła z polskim językiem nauczania. Można to zmienić tylko za zgodą stron. Na tych samych warunkach w 1999 roku otwarto szkołę w Wołkowysku.

W tym roku rusyfikacja dotknęła nie tylko Polskiej Szkoły w Grodnie. To samo dzieje się również w Polskiej Szkole  w Wołkowysku.

Według informacji, przekazanych nam przez rodziców dzieci, uczących się języka polskiego w Mohylewie i w Brześciu, od roku szkolnego 2022/2023 także ich pociechy przerwą pobieranie  w swoich szkołach nauki polskiego języka i literatury.

Zmiany językowe rozpowszechnią się także na dwie istniejące na Białorusi szkoły z litewskim językiem nauczania  w Pielasie i Rymdziunach. Zamiast języka ojczystego litewskiej mniejszości narodowej językiem wykładowym w obu placówkach stanie się język rosyjski bądź białoruski.

Znadniemna.pl

Podczas zebrania rodziców, w dniu 19 maja br., dyrektor Polskiej Szkoły w Grodnie Danuta Surmacz poinformowała, że w placówce od nowego roku szkolnego nie będzie nauczania języka polskiego nawet jako przedmiotu, czyli  jedna godzina tygodniowo języka polskiego, którą obiecały zostawić uczniom władze oświatowe Grodna również

Michał Kazimierz Ogiński, generał, hetman wielki litewski i wojewoda wileński, a przede wszystkim kompozytor, poeta i literat. Miał nieprzeciętny talent muzyczny, a jego kunszt gry na harfie wzbudzał zachwyt na paryskich salonach. Diderot poprosił go nawet o napisanie artykułu o harfie do wydawanej właśnie Encyklopedii i w ten sposób, jako jedyny Polak, został Ogiński autorem jednego z jej haseł. Do tego jeszcze budowniczy kanału po poleskich rzekach, który połączył Bałtyk z Morzem Czarnym.

Polityk kochający muzykę

Urodził się w roku 1730 chociaż istnieją źródła wskazujące, że mógł to być rok 1728. Był synem Józefa Tadeusz Ogińskiego i Anny Korybut-Wiśniowieckiej. Kształcił się w Wiedniu i w Paryżu jednocześnie rozwijając swoje talenty muzyczne. Uczył się m.in. gry na skrzypcach, harfie i klarnecie. Mając 31 lat poślubił wdowę po Michale Antonim Sapiesze, a zarazem swoją rówieśniczkę – księżną Aleksandrę Czartoryską. Ślub chociaż podyktowany głębokim uczuciem był uznawany jako scementowanie więzów między rodzinami Ogińskich i Czartoryskich. Ojcem Aleksandry był książę na Klewaniu i Żukowie Fryderyk Michał Czartoryski, współtwórca i przywódca Familii, a jednocześnie znany zwolennik przeprowadzenia głębokich reform w Sejmie.

Od najmłodszych lat Ogiński angażował się w sprawy publiczne. Był posłem na Sejm kolejno z powiatów pińskiego i starodubowskiego. Przebywając we Francji, gdzie szkolił się z umiejętności wojskowych pracował jako wolontariusz podczas wojny z Prusami. Myślał nawet o koronie, ale wiedząc, że jest to nierealne poparł Stanisława Poniatowskiego. Niedługo potem został wojewodą wileńskim oraz wszedł w skład delegacji Sejmu mającej na celu przygotowanie zasad ustroju Rzeczpospolitej. Dołączył do Konfederacji Barskiej, stał na czele zwycięskich potyczek na Polesiu, ale też sromotnej klęski ze starciami z wojskami rosyjskimi pod Stołowiczami.

Ratunkiem dla Michała Ogińskiego okazała się emigracja. Mieszkał m.in. w Wiedniu i Paryżu, gdzie poświęcił się swojej największej pasji – muzyce. Nie tylko zachwycał grając na harfie, ale również zaczął komponować. Tłumy przybywał na jego koncerty. Po powrocie na ziemie polskie należał m.in. do konfederacji Sejmu Czteroletniego, stojąc po stronie Stronnictwa Patriotycznego. Po raz kolejny pracował nad przygotowaniem ustroju Rzeczpospolitej, a po upadku Konstytucji 3 maja złożył buławę i wyjechał do Wiednia.

Budownicy kanału

W XVIII wieku transport w dużej mierze był możliwy dzięki żegludze śródlądowej. Niezmiennie, tak jak od wieków do przewozu zboża czy drewna wykorzystywano Wisłę, Dniepr, Prypeć i Niemen. Dwie ostatnie rzeki nie były ze sobą połączone, co uwierało ziemian i prowadzących interesy na Polesiu i Podolu. Połączenie wodne Bałtyku z Morzem Czarnym traktowano jako szansę na rozwój gospodarczy całego regionu. Miejscowa szlachta coraz śmielej o to zabiegała. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle powstały kanał bez osobistego zaangażowanie wojewody wileńskiego Michała Kazimierz Ogińskiego. Sam posiadał w tamtym regionie pokaźne włości, co nie pozostało bez wpływu na determinację w zwieńczeniu projektu.

Centrum trwającej 18 lat budowy znajdowało się w pięknie położonym w rozlewisku rzeki Jasiodły w miasteczku Telechany, należącym do rodziny Ogińskich. Kanał powstał przy wykorzystaniu naturalnych rzek Polesia, na których postawiono m.in. kilkanaście śluz komorowych. Efekt – jak na tamte czasy – był imponujący. Kanał łączący Morza Bałtyckie i Czarne miał aż 46 kilometrów długości. Mogły nim przemieszczać się pokaźne statki rzeczne ponieważ jego szerokość wynosiła od 12 do aż 18 metrów. Kanał pozwolił na rozkwit kilku ośrodków w tym Telechan i Słonimia kolejnego majątku Ogińskich. W tym ostatnim miasteczku powstał port rzeczny, a w następnych latach pałac. Rozwój żeglugi był również impulsem do kolejnych inwestycji w tej okolicy. Ogińscy zbudowali na Polesiu kilka manufaktur i fabryk, a nawet drukarnię. Z kolei w Telechanach rozpoczęła działalność fabryka fajansu oraz stocznia rzeczna.

Gospodarz kochający sztukę

„Posiadłość Muz” Michała Kazimierza Ogińskiego w Słonimiu (autorzy rekonstrukcji Andrej Gripicz i Aleksander Sokolkow, 2003 rok)

Teatr Michała Kazimierza Ogińskiego w Słonimiu (rysunek-rekonstrukcja Wasilija Griniewicza)

Ruiny posiadłości Michała Kazimierza Ogińskiego w Słonimiu

Jak przystało na dobrego gospodarza Ogiński starał się dbać i rozwijać rodzinne majątki. Jednak wyróżniała go otwartość na kulturę i sztukę. W swoim dworze w Słonimiu zorganizował teatr operowy i orkiestrę. Uczynił z niego największe w okolicy centrum kultury. Był tłumaczem utworów literackich oraz autorem wierszy, bajek oraz kilku książek. Tworzył pieśni i libretta, komponował głównie polonezy na fortepiany i skrzypce. Ale najwięcej uwagi poświęcał harfie. Pracował i w efekcie udoskonali jej mechanizm. Pasją do muzyki zaraził swoje dzieci. Jego synem był znany teoretyk muzyki i kompozytor Michał Kleofas, autor sławnego poloneza „Pożegnanie ojczyzny”.

Michał Kazimierz Ogiński zmarł w roku 1800, prawdopodobnie w Słonimiu lub w Warszawie. Nieznane jest miejsce jego pochówku. Na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie znajduje się tablica upamiętniająca wojewodę wileńskiego. Wyryto na niej słowa: „Michałowi Kazimierzowi kniaziowi z Kozielska Ogińskiemu, hetmanowi W.W.X LIT. który za Ojczyznę walczył, wiele za nią ucierpiał, a zawsze jej wiernie służył, pamiątkę uszanowania, żalu i wdzięczności, służy dla pana położyli. Żył lat 72, umarł 1800 r.”.

Znadniemna.pl/Opr. IT-P/polskatimes.pl/

Michał Kazimierz Ogiński, generał, hetman wielki litewski i wojewoda wileński, a przede wszystkim kompozytor, poeta i literat. Miał nieprzeciętny talent muzyczny, a jego kunszt gry na harfie wzbudzał zachwyt na paryskich salonach. Diderot poprosił go nawet o napisanie artykułu o harfie do wydawanej właśnie Encyklopedii

Los uchodźców wojennych spotyka w ostatnich trzech miesiącach wielu mieszkańców walczącej z rosyjską inwazją Ukrainy. Nie są wyjątkiem mieszkający w tym kraju Polacy. Wybitny przedstawiciel środowiska polskiego w Kijowie, redaktor naczelny „Dziennika Kijowskiego”, nasz kolega i przyjaciel w rozmowie z Leszkiem Wątróbskim opowiada o swoich uchodźczych perypetiach. 

Redaktor naczelny „Dziennika Kijowskiego” Stanisław Panteluk. Fot.: Leszek Wątróbski

„Zadziwiła nas wspaniała przychylność Polaków okazywana uchodźcom ukraińskim. Te ciepłe relacje pojawiły się od samego początku wojny – mimo ciążących od lat zaszłości historycznych, powiązanych z UPA czy tragedią wołyńską. To pojednanie naszych narodów stało się ważniejsze od rozliczeń z niedawną przeszłością, aby lepiej przeciwstawić się rosyjskiej inwazji, która, któż to wie, może spotkać także i Polskę” – mówi Stanisław Panteluk, redaktor naczelny „Dziennika Kijowskiego”.

Znamy się, Staszku, od lat. Opowiedz, proszę, co wydarzyło się w Waszym życiu od 24 lutego 2022 roku?

– Zaraz po przemówieniu „towarzysza Putina” i jego zapowiedzi „operacji specjalnej” na Ukrainie zrozumieliśmy, że trzeba z Kijowa wyjeżdżać jak najszybciej. Pomógł nam w tym syn Andżeliki, mojej żony, i jeszcze tej samej nocy, o godzinie 5:30 rano, wyjechaliśmy z miasta trasą w kierunku Odessy. Słyszeliśmy po drodze pierwsze odgłosy detonacji. Udało nam się uciec przed makabrycznymi zatorami samochodów, które wręcz deptały nam po piętach. Schronienia użyczyli nam krewni mieszkający za Białą Cerkwią, u których – zamiast planowanych kilku dni – spędziliśmy prawie dwa miesiące.

Obserwowaliśmy tam przeróżne działania wojenne: przemieszczanie sprzętu wojskowego, rakiety i samoloty lecące nad nami. Syreny wyły kilkanaście razy na dobę. Wieczorem musieliśmy dla bezpieczeństwa gasić światło. Bardzo to wszystko przeżywaliśmy. Nie byliśmy w Kijowie w najbardziej gorących momentach. Utrzymywaliśmy kontakt z Kijowem przez mego syna, który tam został. Dzięki niemu mieliśmy codzienną, dokładną informację, co się tam dzieje. Na szczęście nasze mieszkanie, na razie, nie zostało zniszczone. Takich jak my, którzy wyjechali z Kijowa, było wielu.

Ludzie uciekali, dokąd mogli. Niektórzy pod Kijów, inni na Ukrainę zachodnią – na przykład do Lwowa, który stał się bramą wyjazdową z Ukrainy do Polski. Wielu dotarło też do innych krajów Unii Europejskiej, głównie do swoich rodzin i znajomych.

Dziś Polska ponosi główny ciężar pomocy dla uchodźców wojennych z Ukrainy. To jest z pewnością bardzo pozytywne zaskoczenie dla obu stron.

– Tak. Nawet nieco zadziwiła nas wspaniała przychylność Polaków okazywana uchodźcom ukraińskim. Te ciepłe relacje w przestrzeni ukraińsko-polskiej pojawiły się od samego początku wojny – mimo ciążących od lat zaszłości historycznych, powiązanych z UPA czy tragedią wołyńską. To pojednanie naszych narodów stało się jednak ważniejsze od rozliczeń z niedawną przeszłością – powiedziałbym nawet konieczne, aby lepiej przeciwstawić się rosyjskiej inwazji, która, któż to wie, może spotkać także i Polskę.

Jesteście obecnie w Polsce, w Łańcucie. Dlaczego dopiero teraz?

– U rodziny pod Białą Cerkwią marzliśmy nieco, a ciągłe syreny i przeloty pocisków nie nastrajały nas optymistycznie. Zdecydowaliśmy się więc na wyjazd do Polski. Jesteśmy teraz w Łańcucie, w domu mojego przyjaciela. Tu poczułem dopiero prawdziwe zmęczenie wojną. Pewnego dnia podskoczyło mi ciśnienie i wylądowałem w szpitalu. Wcześniej w Kijowie wszystko było w najlepszym porządku. Lekarz, który mnie badał, stwierdził, że mam kłopoty z pracą serca i trzeba niezwłocznie podłączyć mi rozrusznik. I tak się właśnie stało. Musimy teraz czekać na kontrolę lekarską. I dopiero wtedy będziemy mogli wrócić do Kijowa, do naszego domu. W Łańcucie o nas dbają. Mieszkamy, jak mówiłem, u przyjaciela Janka Soldaty, z którym 40 lat temu, że tak powiem, budowaliśmy podwaliny dobrych stosunków polsko-ukraińskich, obsługując regularne turystyczne rejsy statkami po Dnieprze – od Kijowa do Odessy i z powrotem. Polacy poznawali w ten sposób naszą Ukrainę i do dziś wspominają te czasy bardzo mile…

W Polsce wszędzie przyjmowani jesteśmy z otwartymi rękoma. Jest tylko pewna obawa, że ten wielki entuzjazm może się z czasem wyczerpać. Problemy mogą się pojawić w dużych skupiskach, takich jak Warszawa, Kraków czy Łódź. Widziałem niedawno transmisję z Podkarpacia, z miejsca, w którym przebywa jednocześnie 60 osób i gdzie jest tylko jeden prysznic. Podobne sytuacje mogą powoli stwarzać pewne napięcia. Podobnie dziać się może z małymi dziećmi, które trzeba leczyć, co doprowadzi do kolejnych napięć w polskiej służbie zdrowia. Stopniowo jednak uchodźcy wracają do swych gniazd… I wraca ich coraz więcej. My też zaczynamy coraz poważniej myśleć o powrocie do Kijowa.

Mam nadzieję, że wrócisz do Kijowa i do wydawania polskiej gazety…

– Oczywiście. Nasz dwutygodnik „Dziennik Kijowski” to jest pismo społeczne, ekonomiczne i literackie wydawane w Kijowie od roku 1992. Uważamy nasz „Dziennik Kijowski” za spadkobiercę podobnego pisma, o identycznej nazwie, wydawanego w Kijowie od roku 1906 do końca I wojny światowej.

Ukazujemy się aktualnie jako pismo polskiej wspólnoty etnicznej w Ukrainie. Jego współzałożycielami byli: Ministerstwo Kultury Ukrainy i Związek Polaków na Ukrainie, przy współfinansowaniu przez Fundację „Wolność i Demokracja”.

Strona tytułowa pierwszego w 2022 roku, styczniowego wydania „Dziennika Kijowskiego”

Wśród naszych dziennikarzy, korespondentów i publicystów znajdują się m.in. Eugeniusz Gołybard, Olga Ozolina, Lesia Jermak, Rozalia Lipińska, Stanisław Szewczenko, Sergiusz Rudnicki, Sergiusz Borszczewski, Wiktoria Laskowska-Szczur i Andżelika Płaksina – zajmująca się stroną graficzną i techniczną. Zamieszczamy artykuły związane z życiem Polaków na Kijowszczyźnie i w Ukrainie, poruszamy tematy historyczne, kulturalne i społeczne, sporo uwagi poświęcamy stosunkom polsko-ukraińskim.

W tym roku ukazały się tylko trzy numery „Dziennika”. Mam nadzieję, że teraz będziemy mieli dużo ciekawych tekstów. Już dziś zaczynają napływać do nas takie właśnie materiały. Niestety, będzie on zupełnie inny niż numery sprzed wojny. Oczywiście zachowamy tradycje, kulturę, oświatę – ale i konkretne problemy dnia codziennego. Mamy już podpisaną nową umowę z Fundacją „Wolność i Demokracja”, dotyczącą pomocy w finansowaniu naszego czasopisma. Chcemy dalej go wydawać. Nie możemy tego jednak robić z Polski. W Kijowie mamy komputery z odpowiednimi programami edytorskimi czy graficznymi. Tu korzystamy z niewielkiego laptopa, który takich możliwości nie posiada. Poza tym z daleka robić się wszystkiego nie da. Tam, w Kijowie, nadal dużo się dzieje, tam bije przecież serce naszej Ukrainy. Nie wspomnę już o samym tytule naszej gazety – „Dziennik Kijowski”. A jak tu np. w Łańcucie wydawać „Dziennik Kijowski”?

Kiedy więc planujecie powrót do Ukrainy?

– Zamierzamy wyjechać do domu pod koniec maja. Czy jednak wrócimy i kiedy zależeć będzie od tego, co się wydarzy w najbliższej przyszłości. 9 maja – tak zwanym Dniu Zwycięstwa – Putin zorganizował wielką paradę w Moskwie i ciekawe, czy ona go choć trochę przyhamuje. Od jego decyzji zależy przecież, w dużym stopniu, jak będzie wyglądać sytuacja w Kijowie. Aktualnie praktycznie na każde miasto Ukrainy Rosjanie zrzucają tysiące bomb i wysyłają setki rakiet. Reakcja dyktatora jest nie do przewidzenia. Jeśli mu się nie uda w Donbasie, to będzie dalej drążył i męczył Ukrainę ekonomicznie. Będzie się starał, aby nie było u nas spokoju. Będzie chciał nadal niszczyć autorytet naszego państwa, rządu i samego prezydenta. Ta wojna może jeszcze trwać wiele, wiele lat.

Ale wracać trzeba, bo nie można długo żyć w ten sposób. Nie potrafiłbym też wszystko rzucić i zamieszkać w Polsce na stałe. Tam mam przecież najbliższych, rodzinę i przyjaciół. To jest forma lokalnego patriotyzmu. Do Kijowa wróciło już około 70 procent mieszkańców.

Bardzo podobała się nam decyzja polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego, który jako jedyny nie wyjechał z naszej stolicy. Inne ambasady, na czas wojny, przeniosły się na zachód, do Lwowa albo zupełnie opuściły Ukrainę. Na szczęście wiele z nich teraz wraca.

Ukraina dzielnie walczy już ponad trzy miesiące…

– Mamy wreszcie niezłe uzbrojenie dzięki USA. Także pomoc Polski jest znacząca, w porównaniu na przykład do Niemiec. A, niestety, Polska i Ukraina odwiecznie znajdują się pomiędzy dwoma biegunami: Niemcami i Rosją. Trudno jest naprawdę przewidzieć koniec tej wojny.

Dużo zależy teraz od tego, na jakim etapie zahamuje Putin. Jeżeli jednak zrobi jakąś dłuższą przerwę, to armia ukraińska przejdzie do ofensywy, a posiadając coraz lepsze uzbrojenie i ducha walki z najeźdźcą (bo żołnierze walczą o swój kraj) może wygrać tę okropną wojnę. Bać się tylko należy możliwości użycia przez tego rosyjskiego dyktatora broni chemicznej lub biologicznej. Nie sądzę natomiast, aby wykorzystał on broń jądrową. Byłoby to brzemienne w skutkach dla sąsiadującej z nami Rosji. Obserwując jednak jego działania, wysyłanie na front młodych i niedoświadczonych żołnierzy, należy się go bać. Ostatnie przemówienia telewizyjne Putina są bardzo wyreżyserowane. I nikt nie wie, czy nie jest to jakiś fotomontaż. Czy może zamiast niego pokazują się jego sobowtóry? W Rosji tradycyjnie kłamali i oszukiwali i niewiele się pod tym względem zmieniło. Putin to kreatura, która terroryzuje cały świat. Decyzja Jelcyna, że tylko Federalna Służba Bezpieczeństwa może uratować przed zupełnym rozpadem Rosję, zupełnie się nie sprawdziła.

Ukraińcy mówią o Putinie – cytuję: żeby on zdechł! Ale co z tego, kiedy ma on dominujące poparcie u większości obywateli Rosji. A zatem potęguje się u nas zdecydowanie nienawiść do wszystkich Rosjan. Ludzie uważają, że nawet rozmawiać po rosyjsku (także na Facebooku) jest niezręcznie – przechodzą totalnie na język ukraiński.

Trzeba też pamiętać, iż normalne życie toczy się w Rosji wyłącznie w dużych miastach, takich jak Moskwa czy Petersburg. Tam ludzie żyją na stosunkowo wysokim poziomie. Natomiast w mniejszych miejscowościach, czy w tzw. „Głubinkach”, żyło i żyje się biednie i prymitywnie.

Wielkim też błędem Putina było zaufanie okazywane swoim urzędnikom, którzy nie chcąc narazić się dyktatorowi i przedstawić mu jakąś negatywną wiadomość, zazwyczaj koloryzowali rzeczywistość. Zresztą tak było i tak jest z większością dyktatorów. W Rosji była też zawsze totalna korupcja. Tak przecież powstały majątki wielu oligarchów. I dziś dowiadujemy się o tajemniczych pożarach w Rosji i o ich przyczynach, co z pewnością jest sposobem na ukrycie wielkich przekrętów.

O czym jeszcze rozmawia się w Ukrainie? Zapewne wojna ujawniła wiele ważnych problemów.

– Dużo mówi się o bezczelnej kłamliwości, będącej elementem rosyjskiej polityki zagranicznej. Dochodzą jeszcze do tego szantaże znanych polityków. Do ataku na Ukrainę przygotowywano się latami. Ewidentną tego ilustracją są programy Nord Stream 1 i 2. Putinowi chodziło o uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu i o przyszłe szantaże państw Unii Europejskiej.

Opowiadali mi niedawno znajomi ze Lwowa, że już 10, 15 lat temu dziwni ludzie odwiedzali lwowskie muzea. Ich „wizyty” były wcześniej precyzyjnie zaplanowane. Rosjanie na szczęście nie przewidzieli jednego, że ich „braterski” stosunek do Ukrainy i Ukraińców spowoduje otrzeźwienie całego narodu. Ich wielkie zbrodnie w Buczy czy Mariupolu ukazały całemu światu prawdziwe oblicze Rosji i jednocześnie pełną kompromitację ich wojska.

Mam tu na myśli sposób prowadzenia działań wojennych, czyli dowodzenie, korupcję w armii oraz „nowoczesne” wyposażenie – np. w przypadku zatopionego niedawno krążownika „Moskwa”, dumy rosyjskiego dyktatora. Uważam, że Putin to mały człowiek. Takich, i jemu podobnych jest dzisiaj w Rosji dużo więcej. Można śmiało powiedzieć, że takie jest całe społeczeństwo rosyjskiej prowincji.

W dużych miastach jest jednak inaczej. W Moskwie czy Petersburgu pozytywny stosunek do dyktatora wyraża już tylko 50 procent mieszkańców. W dużych miastach jest więcej „inteligentnych ludzi” – jeżeli o Rosjanach można tak teraz mówić, szczególnie po tym, co zrobili z naszymi cywilami w Buczy czy Mariupolu. Globalnie też Rosja cieszy się bardzo złą opinią. Rosjanie od wieków lubili „wyzwalać” inne narody bądź też przychodzić z „bratnią pomocą” „uciskanej” ludności rosyjskojęzycznej. Miejmy jednak nadzieję, że spełni się nieubłagana zasada rozwoju ludzkości i zamiast reanimacji ZSRR nastąpi rozpad putinowskiego imperium.

Rozmawiał Leszek Wątróbski/dziennik.com/Fot.: Stanisław Panteluk ze swoją żoną Andżeliką Plaksiną, dziennikarką „Dziennika Kijowskiego”

 

Los uchodźców wojennych spotyka w ostatnich trzech miesiącach wielu mieszkańców walczącej z rosyjską inwazją Ukrainy. Nie są wyjątkiem mieszkający w tym kraju Polacy. Wybitny przedstawiciel środowiska polskiego w Kijowie, redaktor naczelny "Dziennika Kijowskiego", nasz kolega i przyjaciel w rozmowie z Leszkiem Wątróbskim opowiada o swoich

Również „lusterko” naszego portalu glosznadniemna.pl zostało uznane za ekstremistyczne.

Szanowni Czytelnicy, zwłaszcza Ci, czytający nas na Białorusi, dyktatorski reżim Aleksandra Łukaszenki nie może darować tego, że nam i wam udało się nawiązać kontakt po uznaniu portalu Związku Polaków na Białorusi za ekstremistyczny, które nastąpiło pod koniec ubiegłego roku.

Po tamtej haniebnej, godzącej w interesy polskiej mniejszości narodowej na Białorusi, decyzji marionetkowego sądu rejonu leninowskiego Grodna dostęp do naszego – uznanego przez dyktaturę za ekstremistyczny – portalu został zablokowany na terenie Białorusi.

Na wieść o tym zrobiliśmy „lusterko” naszego portalu, które było dostępne pod adresem glosznadniemna.pl. Przy pomocy „lusterka” udało nam się wznowić kontakt i współpracę informacyjną z naszymi wiernymi Czytelnikami na Białorusi.

Ten nasz wspólny sukces musiał bardzo zaboleć władze, które w dniu 20 maja bieżącego roku decyzją sądu rejonu leninowskiego Grodna uznał za ekstremistyczne także „lusterko” naszego portalu. Za chwilę może nastąpić blokada dostępu do niego.

Zanim to nastąpi powinniśmy ostrzec naszych Czytelników na Białorusi, że za udowodniony fakt czytania naszego portalu, bądź rozpowszechniane ukazujących się na nim treści, grozi ze strony łukaszenkowskiego reżimu odpowiedzialność administracyjna.

Mamy nadzieję, że większość naszych Czytelników na Białorusi już opanowała umiejętność korzystania z zasobów internetowych  z zachowaniem środków ostrożności i dyskrecji, a więc pozostaniemy w kontakcie wbrew podejmowanym przez dyktaturę próbom zamykania nam ust i wbrew zastraszaniu.

Znadniemna.pl

Również „lusterko” naszego portalu glosznadniemna.pl zostało uznane za ekstremistyczne. Szanowni Czytelnicy, zwłaszcza Ci, czytający nas na Białorusi, dyktatorski reżim Aleksandra Łukaszenki nie może darować tego, że nam i wam udało się nawiązać kontakt po uznaniu portalu Związku Polaków na Białorusi za ekstremistyczny, które nastąpiło pod koniec

Obchody 74. rocznicy śmierci rtm. Witolda Pileckiego rozpoczęły się w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL porannym briefingiem dla dziennikarzy z udziałem Zofii Pileckiej, córki rtm. Pileckiego, która tego dnia zaprezentowała kilka autentycznych pamiątek po swoim bohaterskim ojcu. Każda z tych pamiątek ma swoją niepowtarzalną historię.

Od lewej: Jacek Pawłowicz, Zofia Pilecka, dr hab. Filip Musiał. Obchody 74. rocznicy śmierci rtm. Witolda Pileckiego na Rakowieckiej – Warszawa, 25 maja 2022. Fot. Sławek Kasper (IPN)

W godz. 10.00–18.00 wszyscy odwiedzający Muzeum mogli złożyć kwiaty i zapalić znicz Rotmistrzowi pod ścianą śmierci, gdzie po wojnie wykonywano wyroki, strzelając w tył głowy żołnierzom antykomunistycznego podziemia. Można było również zwiedzić Muzeum śladami Rotmistrza i zobaczyć eksponowane tylko tego dnia pamiątki po Witoldzie Pileckim.

Wieczorną część obchodów rozpoczęła Msza św. polowa, podczas której kazanie wygłosił ks. Tomasz Trzaska, kapelan Muzeum.

Polowa msza św. na terenie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Fot. Mikołaj Bujak (IPN)

Po jej zakończeniu nastąpiło wręczenie pamiątkowych statuetek kilkunastu osobom wspierającym Muzeum w latach 2016–2022. Statuetki przyjaciół muzeum otrzymali m.in.: córka rotmistrza Zofia Pilecka-Optułowicz, marszałek Antoni Macierewicz, szef Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk, a także prof. Krzysztof Szwagrzyk – dyrektor Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN oraz dr Tomasz Łabuszewski, naczelnik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie.

Zofia Pilecka-Optułowicz i zastępca prezesa IPN, dr hab. Krzysztof Szwagrzyk. Fot. Mikołaj Bujak (IPN)

Zofia Pilecka-Optułowicz. Fot. Mikołaj Bujak (IPN)

O godz. 20.30 podczas wyjątkowego koncertu „W hołdzie Rotmistrzowi” zaśpiewali znani artyści starszego i młodego pokolenia: Krzysztof Cugowski, Krzysztof Iwaneczko, Klaudia Kołata, Andrzej Lampert, Basia Pospieszalska, Barbara Ewa Pospieszalska i Natalia Rzeźniak-Pospieszalska. Fragmenty testamentu Witolda Pileckiego, czyli wybrane sentencje z książeczki „O naśladowaniu Chrystusa” recytował Adam Woronowicz.

Koncert „W hołdzie Rotmistrzowi”. Na zdjęciu Krzysztof Cugowski. Fot. Mikołaj Bujak (IPN)

Koncert „W hołdzie Rotmistrzowi”. Na pierwszym planie Basie Pospieszalska. Fot. Mikołaj Bujak (IPN)

Utwory wybrane przez wykonawców nawiązywały do niezwykłej biografii Witolda Pileckiego, ukazując wojnę, niezłomność, tęsknotę i ofiarę życia. Krzysztof Cugowski zaśpiewał „Pieśń niepokorną” i „Martwe morze” z repertuaru Budki Suflera, Andrzej Lampert – „Biały krzyż”, Krzysztof Iwaneczko „Modlitwę Narodową”, a Basia Pospieszalska „Moją piosnkę” Cypriana Kamila Norwida.

Po koncercie, w blasku pochodni trzymanych przez żołnierzy WOT, uczestnicy uroczystości przeszli w milczeniu pod ścianę śmierci, aby o godz. 21.30, w godzinę śmierci rtm. Pileckiego, oddać mu hołd.

Przemarsz pod ścianę śmierci. Fot. Mikołaj Bujak (IPN)

Wieczorem była także możliwość zaopatrzenia się w książki i gry edukacyjne IPN oraz specjalnie wydany muzealny biuletyn „Rakowiecka 37” z płytą zespołu „Forteca”.

Organizatorami obchodów 74. rocznicy śmierci rtm. Witolda Pileckiego były Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL oraz Instytut Pamięci Narodowej. Patronat nad obchodami objęła 6 Mazowiecka Brygada Obrony Terytorialnej im. rtm. Witolda Pileckiego.

Pamiątki po Witoldzie Pileckim. Fot. Mikołaj Bujak (IPN)

Koncert dedykowany pamięci rotmistrza Pileckiego

Widowisko muzyczno-literackie oddające hołd i upamiętniające legendarnego bohatera – osadzonego i straconego w więzieniu na Mokotowie – ofiarę zbrodni komunistycznej. Dobór utworów i tekstów niesie metafizyczną refleksję o miłości do Ojczyzny, niezłomności, wojnie, tęsknocie, o ofierze życia. Narrację oparto na fragmentach rozważań mistycznego dzieła „O naśladowaniu Chrystusa”, Tomasza a Kempis.

Według świadectwa najbliższych Witolda Pileckiego to właśnie lektura „O naśladowaniu Chrystusa” była duchową pociechą Rotmistrza w najstraszniejszych chwilach uwięzienia w mokotowskim areszcie. Swoim dzieciom polecał ją jako swoisty testament. Wydarzenie ukazuje cenę, jaką zapłacili nasi bohaterowie walcząc o najwyższe wartości, prawdę, wiarę, ludzką godność i niepodległość Polski.

Na warstwę muzyczną składają się utwory napisane do wierszy polskich poetów (m.in. Norwida, Herberta) a także tradycyjne pieśni i piosenki o tematyce patriotycznej i religijnej. Przesłanie utworów muzycznych obok odniesień do Ojczyzny, zawiera wyznanie wiary, skargę i oddanie się w opiekę Opatrzności Bożej i Matce Najświętszej Królowej Polski, a także pieśni i piosenki świeckie opowiadające o tym doświadczeniu.

Znadniemna.pl za ipn.gov.pl

 

Obchody 74. rocznicy śmierci rtm. Witolda Pileckiego rozpoczęły się w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL porannym briefingiem dla dziennikarzy z udziałem Zofii Pileckiej, córki rtm. Pileckiego, która tego dnia zaprezentowała kilka autentycznych pamiątek po swoim bohaterskim ojcu. Każda z tych pamiątek ma swoją

Szanowni Czytelnicy, z głębokim żalem informujemy, że odeszła do Pana nasza koleżanka – dziennikarka i działaczka środowiska polskiego we Lwowie na Ukrainie – Teresa Dutkiewicz, wiceprzewodnicząca Federacji Polskich na Ukrainie i redaktor naczelna czasopisma „Nasze Drogi”.

Teresa Dutkiewicz urodziła się w 1941 r. we Lwowie.

Była wychowanką polskiej szkoły im. Marii Magdaleny we Lwowie. W czasie próby ograniczenia działalności szkoły, razem z komitetem rodzicielskim intensywnie walczyła na rzecz przywrócenia statusu szkoły 11-letniej i wszystkich jej uprawnień, a także przywrócenia imienia patronki św. Marii Magdaleny.

Teresa Dutkiewicz była absolwentką Politechniki Lwowskiej. Ukończyła kierunek: technologia szkła i tu pracowała od ponad 50 lat.

Jako polska patriotka dużo pracowała społecznie na rzecz polskiej społeczności Lwowa i polskiej mniejszości narodowej na Ukrainie. Była wiceprezesem Federacji Organizacji Polskich na Ukrainie, a od 1993 roku – także redaktorką naczelną czasopisma tej organizacji pt. „Nasze Drogi”.

Teresa Dutkiewicz należała również do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na Ukrainie. Pasja dziennikarska sprawiła, że wielokrotnie zostawała laureatką konkursów literackich.

Jej ofiarna praca na rzecz środowiska Polaków na Ukrainie, a także umacniania więzi z Ojczyzną została doceniona i wyróżniona odznaczeniami: Medal Komisji Edukacji Narodowej, Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP, Krzyż Oficerski Orderu Zasługi RP, Odznaka Zasłużony dla Kultury Polskiej, Order Uśmiechu.

Redaktorzy mediów ZPB mieli szczęście poznać Teresę Dutkiewicz i obcować z nią w ramach odbywających się w Warszawie dorocznych zjazdów Federacji Mediów Polskich na Wschodzie. Jej poglądy na rolę pracy polskojęzycznej za wschodnią granicą Polski były zbieżne z naszym rozumieniem roli tejże prasy dla społeczności polskich zarówno na Białorusi, jak też na Ukrainie.

Żegnając śp. Teresę Dutkiewicz, tracimy osobę, z którą łączyła nas wspólnota wartości i celów, która była dla nas przykładem oddania pracy na rzecz innych. Na zawsze pozostanie w naszych sercach i pamięci.

Rodzinie, przyjaciołom i współpracownikom Zmarłej składamy wyrazy szczerego współczucia i modlimy się, aby dobry Bóg przyjął ją do swojego królestwa.

Redakcje Znadniemna.pl i „Głosu znad Niemna na uchodźstwie”

Szanowni Czytelnicy, z głębokim żalem informujemy, że odeszła do Pana nasza koleżanka - dziennikarka i działaczka środowiska polskiego we Lwowie na Ukrainie – Teresa Dutkiewicz, wiceprzewodnicząca Federacji Polskich na Ukrainie i redaktor naczelna czasopisma „Nasze Drogi”. Teresa Dutkiewicz urodziła się w 1941 r. we Lwowie. Była wychowanką

23 maja minęła 180 rocznica urodzin Marii Konopnickiej, uhonorowanej przez Sejm Rzeczpospolitej Polski jako ,,wybitna postać polskiego pozytywizmu mająca niepowtarzalny wpływ na kształtowanie polskiej tożsamości narodowej’’.

W powszechnej świadomości Maria Konopnicka funkcjonuje przede wszystkim jako autorka dla dzieci, a przecież w swoich czasach była szalenie popularna i czytana przez wszystkich. Jej teksty wzbudzały kontrowersje, wywoływały polemiki. Pisała nie tylko wiersze, lecz i poematy, nowele, szkice, obrazki, teksty publicystyczno-reportażowe, prace krytycznoliterackie, tłumaczyła. Wiersze Konopnickiej będące pokłosiem jej pobytu we Włoszech i Francji należą bez wątpienia do najlepszych osiągnięć poezji współczesnej.

Maria Stanisława Konopnicka z Wasiłowskich (pseudonim Jan Sawa i in.) urodziła się 23 maja 1842 roku w Suwałkach. Z domu Maria wyniosła znajomość Biblii, a także twórczości Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. Domową edukację uzupełniała w latach 1855-1856 na pensji u sióstr sakramentek w Warszawie. Tam zetknęła się z Elizą Pawłowską, późniejszą Orzeszkową, z którą połączyła ją wieloletnia przyjaźń. Szkolna znajomość Elizy Pawłowskiej i Marii Wasiłowskiej byłaby w ich biografiach nic nie znaczącym epizodem, gdyby nie twórczość literacka Orzeszkowej i „odkrycie” Konopnickiej – poetki na przełomie 1878/1879 roku. Orzeszkowa wspierała Konopnicką w początkach jej kariery artystycznej, broniła przed atakami konserwatywno-katolickiej krytyki, wydała „fragmenty dramatyczne „Z przeszłości” (1881), czytała z upodobaniem kolejne zbiory wierszy, uczyła się ich na pamięć, włączała do listów, cytowała i parafrazowała, a w lutym 1909 roku przygotowała w Grodnie wieczór literacko-artystyczny poświęcony jej twórczości. Przez 40 prawie lat toczył się ukryty w listach dialog Orzeszkowej z liryką Konopnickiej. Ten fascynujący dwugłos utrwalony został w korespondencji pisarek.

Maria Konopnicka przebijała się do literatury o własnych siłach. Uznanie poetce przyniósł cykl „W górach” (1876 r.), który – w cyklu „Listy z podróży” w „Gazecie Polskiej” – przychylnie zrecenzował Henryk Sienkiewicz: „Co za śliczny wiersz, […] sam się śpiewa jak jaki mazurek Szopena. […] ta pani lub panna ma prawdziwy talent, który prześwieca przez wiersze jak promienie świtu przez mgłę.”

Była nie tylko pisarką, lecz i działaczką społeczną, uczestniczyła w konspiracyjnych i jawnych akcjach społecznych, które koncentrowały się wokół opieki nad więźniami politycznymi, upowszechniania oświaty, a także praw kobiet. Kosztem wielu wyrzeczeń samotnie wychowywała sześcioro dzieci. Przez wiele lat tułała się po Europie, nie zrywając kontaktów z krajem – w tym czasie była jedną z czołowych organizatorek protestu światowej opinii publicznej przeciw okrucieństwom Prus wobec strajkujących dzieci Wrześni. W 1908 w miesięczniku „Przodownica” Konopnicka opublikowała „Rotę” – najsłynniejszy ponadczasowy wiersz, który stanowił punkt kulminacyjny publicystycznej kampanii poetki przeciwko polityce germanizacyjnej w zaborze pruskim. Po raz pierwszy została wykonana publicznie 15 lipca 1910 w czasie uroczystości odsłonięcia Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie. W roku 1926 pretendowała do roli hymnu narodowego.

Pierwodruk Roty w Przodownicy. 1908 rok

Nazywano ją „Hamletem w spódnicy”. Młody Stefan Żeromski, wówczas gimnazjalista, napisał: „nasze pokolenie ma swego wieszcza w osobie Konopnickiej”.

„ … była ona chyba największym nowelistą polskim. „Banasiowa”, „Urbanowa”, „Nasza szkapa” – to arcydzieła, bardzo ludzkie, ale bez cienia sentymentalizmu” (Jan Lechoń).

Jej imieniem nazywane są szkoły, ulice i ważne instytucje państwowe. Od lat polski Przedbórz zbiera uczestników na Światowy Festiwal Poezji Marii Konopnickiej, który cieszy się zasłużona renomą, pielęgnując pamięć o twórczości Marii Konopnickiej wśród Polaków za granicą, zwłaszcza na Kresach Wschodnich. Dzięki temu pamięć o słynnej pisarce i poetce jest kultywowana, a wydarzenie to na stale wpisało się w kalendarz imprez patriotycznych i kulturalnych. W różnych latach uczestniczyli w nim soliści i zespoły działające przy ZPB.

Zespół „Młode Babcie” na XIX Światowym Festiwalu Poezji Marii Konopnickiej w Przedborzu. 2010 rok

Marina Towarnicka, laureatką I nagrody na Światowym Festiwalu Poezji Marii Konopnickiej w Przedborzu. 2013 rok

Maria Konopnicka zmarła 8 października 1910 r. we Lwowie, tam została pochowana na cmentarzu Łyczakowskim w Panteonie Wielkich Lwowian. Jej pogrzeb stał się wielką manifestacją patriotyczną, w której udział wzięło blisko 50 000 osób. Na cokole popiersia nagrobnego wyryto fragment wiersza Konopnickiej „Na cmentarzu”, który nadal brzmi niezwykle aktualnie:

…Proście wy Boga o takie mogiły,
Które łez nie chcą, ni skarg, ni żałości,
Lecz dają sercom moc czynu, zdrój siły
Na dzień przyszłości…

Grób Marii Konopnickiej na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie

Marta Tyszkiewicz

23 maja minęła 180 rocznica urodzin Marii Konopnickiej, uhonorowanej przez Sejm Rzeczpospolitej Polski jako ,,wybitna postać polskiego pozytywizmu mająca niepowtarzalny wpływ na kształtowanie polskiej tożsamości narodowej’’. W powszechnej świadomości Maria Konopnicka funkcjonuje przede wszystkim jako autorka dla dzieci, a przecież w swoich czasach była szalenie popularna

25 maja mija czternaście miesięcy od momentu uwięzienia przez białoruski reżim prezes Związku Polaków na Białorusi Andżeliki Borys i członka Zarządu Głównego ZPB Andrzeja Poczobuta w ramach tzw. „sprawy Polaków”.

Związek Polaków na Białorusi i Podlaski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” zapraszają jutro, 25 maja br., o godz. 19.00 do skweru przy pomniku księdza Jerzego Popiełuszki w Białymstoku na akcję solidarności z prześladowanymi przez reżim Łukaszenki przedstawicielami polskiej mniejszości na Białorusi Andżeliką Borys i Andrzejem Poczobutem.

Działacz ZPB, dziennikarz Andrzej Poczobut od 14 miesięcy przebywa w białoruskim areszcie. Obecnie znajduje się w areszcie śledczym przy ulicy Wołodarskiego w Mińsku, do którego został przeniesiony 3 maja z więzienia śledczego w Żodzinie. Natomiast prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys opuściła białoruski areszt po roku uwięzienia i znajduje się od dwóch miesięcy w areszcie domowym pod kontrolą służb specjalnych. Polskim działaczom grozi od 5 do 12 lat więzienia.

Kościół NMP Królowej Polski w Kopisku

Z inicjatywy członkini Zarządu Głównego ZPB Ireny Biernackiej w środę, 25 maja, o godz. 8:00, w intencji odzyskania wolności przez Andżelikę Borys i Andrzeja Poczobuta zostanie odprawiona Msza św. w Kościele Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Kopisku.

Zachęcamy Polaków z Białorusi oraz sympatyków ZPB we wszystkich miejscach Polski do organizowania spontanicznych akcji, informujących o niesprawiedliwym uwięzieniu przez reżim Łukaszenki liderów polskiej mniejszości na Białorusi.

Znadniemna.pl

25 maja mija czternaście miesięcy od momentu uwięzienia przez białoruski reżim prezes Związku Polaków na Białorusi Andżeliki Borys i członka Zarządu Głównego ZPB Andrzeja Poczobuta w ramach tzw. „sprawy Polaków”. Związek Polaków na Białorusi i Podlaski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” zapraszają jutro, 25 maja br., o

Białoruskie Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiosna” ogłosiło 21 maja na Białorusi Dniem Więźnia Politycznego. Rok temu w tym dniu w białoruskiej kolonii karnej w niewyjaśnionych okolicznościach, zginął białoruski opozycjonista Witold Aszurak. W niedzielę, 22 maja br., dziesiątki osób zebrały się w warszawskim kościele pw. św. Aleksandra, by pomodlić się w rocznicę tragicznej śmierci Witolda Aszurka.

Podczas Mszy św. w intencji zmarłego więźnia politycznego Witolda Aszurka. Foto.: WO/belsat.eu

W nabożeństwie wziął udział brat zmarłego – Andrej Aszurak. Fot.: WO/belsat.eu

– Śmierć więźnia politycznego to tragedia całego narodu – powiedział ksiądz Wiaczasłau Barok, który uciekł z Białorusi przed opresjami ze strony reżimu Łukaszenki, wspominając tragicznie zmarłego Witolda Aszurka.

Po mszy św. uczestnicy nabożeństwa przeszli pod pomnik Mikołaja Kopernika na Krakowskim Przedmieściu, gdzie dołączyli do nich inni białoruscy uchodźcy, by wspólnie uczcić Dzień Więźniów Politycznych. Zabrzmiały białoruskie pieśni patriotyczne, zaprezentowano plakaty po polsku i białorusku oraz zdjęcia innych więźniów politycznych reżimu.

Witold Aszurak, którego białoruscy obrońcy praw człowieka postanowili upamiętnić, ogłaszając rocznicę jego śmierci Dniem Więźnia Politycznego, nie piastował kierowniczych stanowisk w białoruskich strukturach opozycyjnych. Urodzony i mieszkający w Brzozówce koło Lidy, był jednak lokalną znakomitością. Zasłynął m. in. z tego, że w roku 2019 przyłapał władze na zanieczyszczaniu rzek Dzitwa i Niemen, do których zakład gospodarki komunalnej w Lidzie zlał nieczystości.

Jako aktywista ekologiczny walczył też z wdrożeniem przez Hutę Szkła „Niemen” w Brzozowce szkodliwej dla środowiska i mieszkańców produkcji waty szklanej.

Upamiętniał Polaków

Od wielu lat Witold Aszurek był znany w swoim regionie i na całej Białorusi z inicjatyw, które realizował na rzecz upamiętnienia powstańców styczniowych i innych wspólnych polsko-białoruskich bohaterów ziemi lidzkiej, m.in. założyciela Huty Szkła w Brzozówce – polskiego przedwojennego przedsiębiorcy Juliusza Stolle.

Dzięki wysiłkom śp. Witolda Aszuraka Ministerstwo Kultury Białorusi zaakceptowało pomysł postawienia w Brzozówce pomnika założyciela Huty Szkła „Niemen”, któremu zawdzięcza swoim istnieniem rodzinne miasto opozycyjnego aktywisty.

Dziwna śmierć w więzieniu

W czasie kampanii prezydenckiej 2020 roku na Białorusi Witold Aszurak zajmował się agitacją za kandydatami rywalizującymi z dyktatorem Aleksandrem Łukaszenką, a w dniu wyborów organizował w Lidzie monitoring liczenia głosów. Tuż po zamknięciu lokali wyborczych 9 sierpnia 2020 roku Witold Aszurak wyszedł protestować przeciwko fałszowaniu wyników wyborów przez lokalne komisje wyborcze. Został za to schwytany i skazany na 20 dni aresztu, po wyjściu z którego kontynuował udział w protestach powyborczych. We wrześniu znowu znalazł się za kratami, a miesiąc później usłyszał zarzuty karne.

Za udział w protestach powyborczych Witold Aszurak został skazany w styczniu 2021 roku na pięć lat pozbawienia wolności. Wyrok odbywał w kolonii karnej w Szkłowie na wschodzie Białorusi.
Tam 21 maja 2021 roku Witold Aszurak zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, jak poinformowały władze jego rodzinę, „wskutek zatrzymania akcji serca”. Bliscy 50-letniego mężczyzny nie dali wiary oficjalnej wersji, gdyż zmarły nigdy nie skarżył się na problemy z sercem i prowadził aktywny zdrowy tryb życia. Na poparcie oficjalnej wersji przyczyn zgonu opozycjonisty, Komitet Śledczy Republiki Białorusi na swoim kanale w Youtube opublikował film z więzienia, na którym została zarejestrowana śmierć mężczyzny, przypominającego Witolda Aszurka. Na filmie widać, jak więzień słania się na nogach i upada, prawdopodobnie uderzając głową o twardą posadzkę. Po chwili na zmontowanym nagraniu widać, jak więźniowi jest udzielana pomoc, a potem, jak ten sam więzień upada drugi raz. Na końcu demonstrowane jest, jak rzekomy Witold Aszurak leży na plecach, otoczony przez kilku strażników.

W związku ze śmiercią Witolda Aszurka, do której doszło w szkłowskiej kolonii karnej, nie została wszczęta ani sprawa karna, ani nie przeprowadzono obiektywnego dochodzenia i ekspertyz w celu ustalenia przyczyn zgonu. Przyjaciółka rodziny zmarłego Olga Bykowskaja, która wraz z bratem Witolda odbierała zwłoki opozycjonisty, mówiła wówczas Telewizji Biełsat, że ciało mężczyzny oddano „z głową zabandażowaną od czubka do nosa, widać było tylko usta”.

Jaki mógł być motyw znęcania się nad skazanym w więzieniu? Władzom mogło się nie podobać, że Witold Aszurak jako pierwszy z białoruskich więźniów ujawnił, iż w więzieniu „polityczni” są przez strażników znakowani żółtymi łatkami, co przypominało znakowanie Żydów w czasach niemieckiej okupacji.

Irena Biernacka o Witoldzie Aszurku: „był gorliwym katolikiem”

W naturalne przyczyny śmierci więźnia politycznego z Brzozówki koło Lidy do tej pory nie wierzą ludzie, znający go osobiście za życia. Należy do nich prezes oddziału Związku Polaków na Białorusi w Lidzie Irena Biernacka, która została wywieziona do Polski z białoruskiego więzienia po interwencji polskiej dyplomacji, rządu i prezydenta, kilka dni po śmierci Witolda Aszurka.

– Poznałam go dzięki księdzu z Brzozówki, który polecał Witolda jako człowieka, zajmującego się odnawianiem grobów powstańców styczniowych i upamiętnianiem powstańców. Angażowałam śp. Witolda m. in. w sprawę odnawiania przez ZPB kapliczki powstańców styczniowych w Stankiewiczach. Najczęściej jednak spotykaliśmy się w kościele. Witold nie krył tego, że pochodzi z katolickiej rodziny.

Kiedy pytałam go, czy ma też polskie pochodzenie, to mówił, że jest Białorusinem o mieszanych korzeniach, trochę tatarskich i innych. W jednej z rozmów Witold ujawnił jednak, że jego dziadek był polskim oficerem, rozstrzelanym w Katyniu przez NKWD. Witold był bardzo gorliwym katolikiem. Kiedy wraz z działaczami ze swojego oddziału Związku Polaków na Białorusi zainicjowałam obok lidzkiej fary modlitwę pompejańską w intencji powrotu na Białoruś niewpuszczanego przez Łukaszenkę metropolity Kondrusiewicza, Witold przychodził pod kościół codziennie i modlił się razem z nami”.

Irena Biernacka była wśród mieszkańców Lidy, którzy tłumnie przychodzili w styczniu 2021 roku na proces sądowy Witolda Aszurka. Za „niewłaściwe zachowanie się” w czasie procesu polska działaczka była karana wysoką grzywną, a obecnie jest podejrzaną w sprawie karnej, prowadzonej na Białorusi przeciwko najaktywniejszym obserwatorom procesu Witolda Aszurka w Lidzie w styczniu 2021 roku.

Mateusz Morawiecki o zmarłym: „był wielkim patriota Białorusi”

Zagadkowa śmierć w więzieniu białoruskiego opozycjonisty stała się szokiem nie tylko dla środowisk opozycyjnych na Białorusi. Została zauważona także przez polskich polityków. Kondolencje rodzinie zmarłego opozycjonisty wyraził rok temu m. in. premier Mateusz Morawiecki.

„Łączę się w bólu z Rodziną i modlitwie za duszę zmarłego Witolda Aszurka, więźnia politycznego i wielkiego patrioty Białorusi. Spoczywaj w pokoju wierny Przyjacielu Rzeczypospolitej – napisał premier na Twitterze z powodu śmierci Witolda Aszurka, dodając, że zmarły był „wiernym patriotą Białorusi, którego dziadek został zamordowany przez NKWD w Katyniu”.

Kondolencje od ambasador USA

Kondolencje rodzinie i bliskim Witolda Aszurka złożyła wówczas także ambasador USA na Białorusi (na uchodźstwie w Wilnie – red.) – Julie Fischer. Jak napisała na Twitterze: „Witold Aszurak zginął w walce o wolność i świetlaną przyszłość Białorusi”, a sprawcy powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności za jego „nielegalne uwięzienie i bezsensowną śmierć”.

Znadniemna.pl/polskatimes.pl/belsat.eu

Białoruskie Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiosna” ogłosiło 21 maja na Białorusi Dniem Więźnia Politycznego. Rok temu w tym dniu w białoruskiej kolonii karnej w niewyjaśnionych okolicznościach, zginął białoruski opozycjonista Witold Aszurak. W niedzielę, 22 maja br., dziesiątki osób zebrały się w warszawskim kościele pw. św.

434 lata temu, 23 maja 1588 roku,  w krypcie Katedry Wawelskiej pod kaplicą mariacką został pochowany Stefan Batory. Król zmarł w Grodnie 12 grudnia 1586 roku. Przyczyną zgonu była najprawdopodobniej przewlekła niewydolność nerek.

Nagrobek Stefana Batorego, rycina Fryderyka Dietricha, 1822–1827; Biblioteka Narodowa

Ciało królewskie, sprowadzone z Grodna w trumnie cynowej, złożono najpierw w Łobzowie, skąd kondukt ruszył w kierunku Krakowa. Naprzeciw wyszły mu z Kleparza wszystkie procesje, „każdy swoim zwyczajem i obrzędem”. Jak podawał współczesny opis funeralnej celebry, „był to dzień bardzo gorący”. Trumnę postawiono przed kościołem św. Floriana, gdzie „mszę najpierwszą odprawowali”. Następnie żałobny orszak ruszył w miasto, a „póki stawało świec, dawano każdemu”. Za duchowieństwem i ubogimi jechali chorążowie ziemscy, koronni i litewscy, za którymi niesiono 40 mar „pod rozmaitego złotogłowiu przykryciem”. Dalej masztalerze prowadzili 30 koni okrytych czarnym suknem. Po nich postępowali konno: Tereus Weselin, „miłośnik króla Stefana”, w zbroi, z obnażonym mieczem w ręku; pan Stojowski w zbroi, niosąc „drzewce czarne, magierkę pod pierzem białym”, oraz „Węgrzyn na bardzo cudnym koniu”, z tarczą. Osobę zmarłego prezentował podstoli Srzeniawa, „w szacie króla Stefana”.

Po królewskiej kapeli i muzykach, śpiewających „bardzo żałośnie psalmy łacińskie”, szedł dwór Zygmunta III Wazy, panowie koronni i litewscy oraz posłowie pruski i brandenburski. Następnie niesiono insygnia koronne, poprzedzając wóz zaprzężony w 12 koni „pod czarnym aksamitem” z ciałem królewskim, otoczonym setką dworzan, trzymających zapalone świece. Za wozem postępowali: król Zygmunt III i królowa Anna Jagiellonka, królewna szwedzka Anna Wazówna oraz kardynał Jerzy Radziwiłł, poseł papieski, trzech marszałków oraz dwóch braci Batorych – kardynał Jerzy i Baltazar. Pochód zamykali królewscy drabanci, hajducy, „panie wojewodziny krakowskie” i fraucymer. „I tak ciało na zamek krakowski zaprowadzili – czytamy  w relacji. – (…) W trumnę dębową trumnę cynową z ciałem ułożyli, która bardzo osobliwą robotą była w Gdańsku urobiona, cudnymi kunszty odlewana. Była też w tej trumnie po boku uczyniona tabliczka pod szkłem, malowana twarz króla Stefana własna jako żywa (…). Pochowano ciało za wielkim ołtarzem, na zamku w kościele w kaplicy i nowy grób, z gruntu murowany, w którym leży w tejże trumnie cynowej Batory Stefan I, król Polski”. Dwa dni następne, 24 i 25 maja, przeznaczono na obejście pięciu krakowskich kościołów, w których odprawiono egzekwie, oraz na odprawienie mszy i wygłoszenie kazania na zamku wawelskim.

Trumnę króla Stefana otworzono w 1877 r. Według relacji, zamieszczonej w „Kalendarzu Krakowskim na rok 1878”, leżąca na aksamitnej poduszce sczerniała czaszka Batorego zachowała się dość dobrze, „z wąsem i brodą brunatnego koloru”; na niej widać było zzieleniałą miedzianą („a pewniej ze srebrnej blachy”) koronę, obok berło i jabłko. „Ciała, nawet rąk, nie widać – okrywa je bowiem kapa ze złotogłowiu, snać na tle pąsowym dzianego, brzegami tak na siebie zsunięta, że nie widać będącego zapewne pod nią spodniego ubrania. Nie odsłaniano tej kapy, nie dotykając zwłok. Od kolan chmiel”. Stan królewskich szczątków niewiele zmienił się do czerwca 1930 r., gdy trumnę otwarto ponownie w celu konserwacji cynowych trumien.

31 marca 2015 roku w obecności kard. Stanisława Dziwisza i konsul Republiki Węgierskiej w Krakowie dr Adrienne Körmendy został w katedrze na Wawelu otwarty grobowiec króla Stefana Batorego. Po odmówieniu modlitw sarkofag króla został odsłonięty, by można było go zabrać do pracowni konserwatorskiej. Po dziewięciu miesiącach prac zakończyła się konserwacja sarkofagu króla Stefana Batorego.  Jeden z najpiękniejszych cynowych grobowców w Polsce był w katastrofalnym stanie. Obecnie wygląda tak, jak podczas pogrzebu władcy ponad czterysta lat temu. Na wieko wrócił po latach portret władcy.

Stefan Batory (1533-1586), książę węgierskiego Siedmiogrodu, był królem Polski w latach 1576-1586. 1 maja 1576 r. poślubił w katedrze wawelskiej Annę Jagiellonkę. Został też wówczas koronowany przez bp. Stanisława Karnkowskiego na króla Polski. Zmarł 12 grudnia 1586 r. w Grodnie. 

Opr. IT-P/Znadniemna.pl/Fot: Jacek Bednarczyk/PAP

434 lata temu, 23 maja 1588 roku,  w krypcie Katedry Wawelskiej pod kaplicą mariacką został pochowany Stefan Batory. Król zmarł w Grodnie 12 grudnia 1586 roku. Przyczyną zgonu była najprawdopodobniej przewlekła niewydolność nerek. [caption id="attachment_56523" align="alignnone" width="751"] Nagrobek Stefana Batorego, rycina Fryderyka Dietricha, 1822–1827; Biblioteka Narodowa[/caption] Ciało

Skip to content