HomeStandard Blog Whole Post (Page 447)

Z przyjemnością prezentujemy Państwu historię życia Franciszka Jakowczyka, naszego ziomka, żołnierza Armii Krajowej, syna ziemi wołkowyskiej, mieszkającego obecnie w miasteczku Dołbysz w obwodzie żytomierskim na Ukrainie.

Franciszek_Jakowczyk_druga_publikacja_03

Franciszek Jakowczyk

O panu Franciszku dowiedzieliśmy się dzięki ukraińskim historykom i dziennikarzom, którzy skontaktowali się z redakcją w jego imieniu, żeby przekazać od niego pozdrowienia jego przyjaciółce z dzieciństwa i towarzyszce broni kapitan Weronice Sebastianowicz, prezes Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej przy Związku Polaków na Białorusi.

Franciszek Jakowczyk urodził się 12 maja 1928 roku w Samołowiczach obok Pacewicz (gmina Piaski, powiat Wołkowysk) w rodzinie inteligenckiej. Rodzice nazwali syna Franciszkiem na cześć świętego Franciszka. Ojciec Włodzimierz był wojskowym i w czasach I Wojny Światowej służył w armii Piłsudskiego. Matka Anna pracowała nauczycielem historii w szkole wiejskiej.

Franciszek Jakowczyk był drugim dzieckiem w rodzinie. Starszy brat Leonid, urodził się w 1926 roku, siostra i dwóch kolejnych braci urodzili się po nim, ale całe rodzeństwo oprócz siostry zmarło, kiedy Franciszek był jeszcze małym dzieckiem.

Małego Franciszka szanowali przede wszystkim za jego inteligencję oraz sprawiedliwość. Do dzisiaj pamięta on, jak pouczał go ojciec: „Franek, musisz umieć walczyć o siebie, ale nigdy nie obrażaj młodszych i słabszych, walcz w słusznej sprawę i zła nie trzymaj…”.

W 1935 roku Franciszek poszedł do szkoły. Na całe życie zapamiętał swojego pierwszego nauczyciela, który uczył swoich uczniów miłości do Ojczyzny. Do dziś Jakowczyk cytuje jego słowa: „Jeżeli kochasz Ojczyznę, jak ojca i matkę, to nigdy ją nie zdradzisz, a będziesz walczyć za nią, a może i życie oddasz”.

Tragicznym dla rodziny Jakowczyków okazał się rok 1939. Samołowicze zostały okupowane przez wojska radzieckie. Mieszkańców wsi wysyłano na Sybir, czerwoni komisarze zabierali cały pożytek i przejmowali gospodarstwa domowe. W 1941 roku do wsi i okolic po Sowietach przyszli nowi okupanci – Niemcy.

Po ukończeniu siedmioletniej szkoły – wiosną 1942 roku – Franciszek poszedł uczyć się zawodu szewca do Grodna, rozumiejąc, że ta profesja zawsze pozwoli mu zarobić na chleb.

Nauczycielem Jakowczyka był Jan Żukowski. Z czasem pozwolił on młodemu Franciszkowi osobiście remontować i zanosić buty ludziom do domu. Czasem w tych butach leżały zapiski. Młody szewc nie miał pojęcia, co tam było napisane.

W roku 1943 rodzina Jakowczyków nadal mieszkała w okupowanych Samołowiczach. W weekendy Franciszek wracał do rodzinnej wsi, gdzie spotykał się z kolegą Michałem Zasteńczykiem.

Walka w szeregach Armii Krajowej

Z czasem Jakowczyk zaczął postrzegać działalność AK w okolicy.

Dziś pan Franciszek opowiada o wszystkim bardzo ciekawie, wdając się w najdrobniejsze szczegóły:

– Niemcy nagle zaczęły organizować naloty i przeszukiwania. Przyszli do nas, ale broni nie mieliśmy. Właśnie zabiliśmy świnię, a Niemcy zabraniali to robić, bo mięso trzeba było oddawać okupantom. Oni znaleźli mięso, przez to mój ojciec został aresztowany, a naszego psa zastrzelili. Zacząłem ich nienawidzić i postanowiliśmy z Michałem, że się zemścimy. Późnym wieczorem wzięliśmy schowany między krzakami karabin maszynowy i zaczęliśmy czekać na Niemców. Dwóch żołnierzy jechało na motocyklu i głośno rozmawiali po niemiecku o jakiejś uczcie. Gdy odległość między nimi i nami zmniejszyła się do 10-12 metrów, zrobiliśmy pierwsze strzały. Motocykl przewrócił się i wybuchnął. Staliśmy bez ruchu, nie rozumiejąc, co się stało, a następnie Michał krzyknął, że trzeba uciekać. Nikt nie domyślił się, kto zabił tych Niemców. Długo trzymałem w tajemnicy tą naszą przygodę, ale mój pracodawca Jan Żukowski dowiedziawszy się o wszystkim, zabrał mnie na spotkanie z oficerem Armii Krajowej – Alfonsem Kopaczem, pseudonim „Wróbel”.

Po tym spotkaniu postanowiłem zaciągnąć się w szeregi AK i otrzymałem pseudonim „Karny”.

Armia Krajowa zajmowała się konspiracyjną walką z okupantami – najpierw z Niemcami, później z armią radziecką.

Od 1944 roku, po tym jak okupanta niemieckiego zastąpił radziecki, grupa „Wróbla” wykonywała operacje likwidacji organizatorów kołchozów, szefów rejonowych komitetów partii komunistycznej i innych prominentnych przedstawicieli władzy radzieckiej. Ostatnią akcję likwidacyjną przeprowadzono w 1948 roku.

Szykowaliśmy się do niej w ciągu dziesięciu dni, planując wszystko bardzo dokładnie i szczegółowo. Nawet nie podejrzewałem, że może to być ostatnia moja akcja.

Wóz wiozący kapitana, Daniłę Tomkowa (ówczesnego szefa komitetu partii komunistycznej rejonu Mostowskiego – red.) z dwoma enkawudzistami i młodą dziewczyną zbliżał się do miejsca zasadzki. Dziewczyna zdjęła z głowy chustkę i zeskoczyła z wozu. To był sygnał – Tomkow jest tu. Strzałami z karabinów maszynowych „Ślązaka” i „Lotnika” została zlikwidowana ochrona. Tomkow z pistoletem stał sam na skraju drogi, bo konie, spłoszone przez strzały, uciekły. „Kapitan Tomkow!” – krzyknąłem. On nagle się odwrócił i strzelił. Jego strzał i salwa z mojego karabinu buchnęły jednocześnie. Ale jedna kula nie mogła mierzyć się z dziesiątkami. Tomków upadł. Kiedy podeszliśmy do niego był już martwy. Zawisła cisza. Zadanie wykonane. Ale radości nie poczuliśmy. Przed nami leżeli już nie wrogowie, lecz zabici młodzi ludzie. Każdy z nich miał bliskich i krewnych, którzy czekają na nich. Na tym polega tragedia, gdyż każdy po swojemu miał rację.

Operację skończyliśmy 10 kwietnia 1948 roku. Odbyło się to między miejscowościami Piaski i Mosty. Zrozumieliśmy, że nie wybaczą nam tego, co zrobiliśmy i nie dadzą spokoju. Polowanie na nas odbywało się w dzień i w nocy. Otoczeni ze wszystkich stron, bez chwili odpoczynku, miotaliśmy się, raz gubiąc pościg, raz natrafiając na zasadzkę. Nogi nas już nie trzymały. 24 kwietnia 1948 roku trafiliśmy do zasadzki. Nasza grupa liczyła sześć osób „Ślązaka”, „Wołodyjowskiego”, „Lotnika”, „Litwina”, „Tygrysa” i mnie. „Ślązak” i „Tygrys” zginęli od razu, ja zostałem zraniony w bark, ale z bojem wyrwaliśmy się z otoczenia i na jakiś czas zgubiliśmy pościg. Krew zalewała pierś, odzież była cała mokra, ból przecinał ciało przy każdym ruchu, przed oczami miałem kolorowe kręgi, nogi odmawiały posłuszeństwa. Chciało się tylko się położyć i dać spokój zmęczonemu ciału. Chociaż na chwilę zapaść w niebyt i zasnąć. Ulegając bardziej instynktowi, niż rozumowi, jeszcze szedłem na oślep, dopóki nie straciłem przytomności. Wczesnym rankiem 25 kwietnia znaleźli mnie w lesie wiejscy pastuszkowie. Ich rodzice, poznając mnie, załadowali ciało na wóż, przykryli sianem i zawieźli do domu. W domu przebywałem nie długo. W maju o świcie budynek został otoczony, a mnie schwytała grupa pod dowództwem kapitana Żarowa i Rasinskiego. Kapitan Żarow powiedział, że wydałem na siebie wyrok po 1 kwietnia, gdyż kapitana Tomkowa nam nie wybaczą. I że marne są nasze próby ucieczki przed nimi. Mnie ze skrępowanymi rękami wrzucili do samochodu i przywieźli do Wołkowyska, a potem do Grodna.

Skazaniec, więzień GUŁAG-u

Od tego momentu zaczął się całkiem nowy etap mojego życia – życia oskarżonego, a potem i skazańca. Wolność pozostała za grubymi murami więzień i śmierdzących baraków łagrów.

Śledztwo zaczęło się od strasznego pobicia, torturowania głodem i pozbawieniem snu. Bili długo i umiejętnie, otworzyła się rana, a oni nie pozwalali, żeby się zagoiła. Cały czas, zmieniając jeden drugiego, śledczy powtarzali „Przyznawaj się. Mów, nie milcz!”. A ja milczałem. Jak długo to trwało, nie pamiętam, gdyż straciłem rachubę czasu. Moje ciało wydawało mi się obce i tylko ból, nieznośny ból, dawał o sobie znać. Dzięki niemu domyślałem się, że wciąż żyję. A mam zaledwie 20 lat. Wreszcie – sąd. Wyrok – 25 lat łagrów. Czemu nie rozstrzelali? No, bo wtedy kara śmierci została skasowana.

W 1948 roku jesienią zostałem wysłany do łagru w Autonomicznej Sowieckiej Socjalistycznej Republice Komi, do miasta Inta. W ten sposób ja, Polak, zostałem pełnoprawnym więźniem Rosji. Gdy tylko przybyłem do Inty, przysięgnąłem sobie, że ucieknę, gdyż życia bez Ojczyzny, bez Polski, sobie nie wyobrażam. W piersi wirowała nienawiść do wszystkiego, co obce, do niewoli. Bez wolności życie mi nie jest potrzebne. Bo i jaki jest sens życia w niewoli w łagrze. Ale stopniowo zacząłem poznawać tajemnice takiego życia. Okazało się, że wśród nas – więźniów działa mocna organizacja przygotowująca masową ucieczkę. Na jej czele stał były pułkownik Pawłow. Organizacja zrzeszała Rosjan, Ukraińców, Polaków, Litwinów i innych. Konspiracja była bardzo mocna, ponieważ udało się nawiązać łączność z innymi łagrami. Ochrona odczuwała, że coś się święci, pachniało buntem. Z naszej strony toczyły się intensywne przygotowania.

Wiosną 1950 roku w wagonach ze sprzętem górniczym z Niemiec przybyła broń, która miała zostać złożona w jednym z szybów kopalni.

Sześciu członków naszej organizacji na czele z pułkownikiem Pawłowem prewencyjnie rozstrzelano, ale organizacja przeżyła trudne chwile i nikt nie zdradził. Choć pokusa dla każdego była ogromna. Przecież zdrada oznaczała wolność. Świadczy to o wysokim moralnym duchu członków organizacji. Pojedyncze ucieczki wciąż się zdarzały, było kilka prób ucieczek niewielkimi grupami. Ale kończyły się one niepowodzeniem, uciekinierów łapano i przywożono do łagru już martwych, żeby zastraszyć pozostałych.

Cały czas myślałem o ucieczce. Ale nie o przypadkowej ucieczce, lecz o dobrze splanowanej.

Organizacja też wyciągnęła pewne wnioski, długo naradzaliśmy się i doszliśmy do wspólnego wniosku – uciekać najlepiej z bronią w ręku. Naszą dewizą stały się słowa „Wolność albo Śmierć!” Nasza czwórka, ci, którzy bezgranicznie ufali jeden drugiemu – Władimir Diediunow, Wasyl Ganszyn, Leon Tereszczenko i ja – sporządziliśmy plan ucieczki. Wyznaczyliśmy datę i czas.

Ale wszystko poszło jakoś nie tak. Z łagru nie przekazano nam produktów i białej broni. Diediunow proponował przenieść ucieczkę na później. Większość nalegała jednak, że trzeba uciekać, jak zaplanowaliśmy. Pewnego razu zaczęliśmy się ładować do ciężarówki. Wraz z nami jeszcze siedemnastu więźniów, trzech konwojentów oraz starszy grupy w kabinie z kierowcą. Wieziono nas na roboty polowe. Na tym polegała szansa dla naszej ucieczki, która się zdarza jedna na tysiąc. W jednym momencie, zgodnie z wcześniejszym ustaleniem, po drodze rozbroiliśmy ochronę i w naszych rękach znalazły się dwa karabiny i automat. Do nich doszedł pistolet starszego grupy oraz mundury żołnierzy. Samochód zepsuliśmy, a ochronę pozostawiliśmy przy życiu. Oni z błaganiem w oczach patrzyli na nas i nikomu ręka przeciwko nim się nie podniosła. Nie jesteśmy przecież mordercami i cudza niewinna krew nie powinna była splamić naszych rąk. Przed nami stali już nie żołnierze, lecz zwykli, ogarnięci strachem, ludzie. Zaproponowaliśmy im, żeby uciekali. Za nami tymczasem wyruszył pościg. Wysłano za nami żołnierzy, psy służbowe i nawet samolot, który podawał nasze koordynaty grupie pościgowej. Jak czekaliśmy nadejścia nocy! A słońce, zdawało się, stoi w miejscu. I nie ma upragnionej ciemności. Próbowali nas otoczyć i pędzić bez ryzyka dla siebie. Jeszcze było widno, kiedy natrafiliśmy na zasadzkę, w której zginęli Diediunow i Tereszczenko. My z Ganszynem zgubiliśmy pościg, aż wreszcie zapadła ciemność i schowała nas. Na nocleg podeszliśmy do rzeczki Pieczory i schowaliśmy się w lesie. Nogi nas już nie trzymały, spadliśmy na ziemię. Głodni, ledwo żywi od zmęczenia, leżeliśmy, bojąc się nie tylko rozpalić ognisko, lecz nawet głośno rozmawiać. Wokół nas wszystko było nieznajome, obce i wrogie. Przeciwko nam byli żołnierze, sowiecka władza, organa bezpieki, miejscowa ludność Komi, każdy. Rzecz w tym, że z łagrów uciekali nie tylko polityczni, lecz także kryminalni zbrodniaże. Ludność bała się ich bardziej niż żołnierzy. To bardzo okrutni, niebezpieczni ludzie.

Żywiliśmy się produktami z magazynów stojących wzdłuż rzeki. Głownie były to mąka i suchary, a z karmy pod nogami – grzyby i jagody. Pewnego razu przebiegaliśmy przez łąkę, na której kołchoźnicy kosili trawę. Powiedziałem Ganszynowi: „Już, zauważyli nas”. Oni jednak nawet nie dali po sobie poznać, że nas widzieli. Wiedziałem od razu jednak, że będą nas szukać w tym kwadracie. Pobłądziwszy, wróciliśmy do rzeki. Śmiertelnie zmęczeni weszliśmy do pustego baraku, położyliśmy się, żeby odsapnąć i zapadliśmy w sen. Przewróciłem się we śnie, czując niebezpieczeństwo. Cichutko podpełzłem do drzwi: na odległości 10-15 metrów chodzili wojskowi, a przy brzegu stały dwie barki. Tam też byli żołnierze. Moje obawy się sprawdziły. Przybyły posiłki. Miejsce, w którym byliśmy rano, zostało otoczone. Tu, gdzie byliśmy, nie czekano na nas. Niebezpieczeństwo polegało jednak na tym, że mogli przypadkiem zajrzeć do baraku. Ale wyjść na zewnątrz też nie można było. Oznaczało to bój i śmierć. Serce krzyczało tymczasem: „Wolność albo Śmierć!” Na barce być może pozostała ochrona, a główne siły zostały rzucone na okrążenie. Zbliżał się wieczór. Dzienny upał zmienił się chłodem. Nerwy w napięciu. Nawet pragnienie przeszło, chłód nas jakby napoił. Wyszliśmy z baraku, tylko chcieliśmy pójść za zakręt drogi, jak, niby na złość, wprost na nas idzie żołnierz. Zobaczył nas i zapytał: „Z jakiej barki?” – „A ty?” – „Z pierwszej jestem” – „A my z drugiej”. Ten krótki dialog trwał przez chwilę, a nam zdawało się, że mijały wieki. Jeszcze kilkakrotnie trafialiśmy na zasadzki, ale Wszechmogący Boże ratował przed śmiercią.

Pewnego razu Ganszyn poszedł na zwiady i natrafił na żołnierza, który szedł prosto na mnie. Zmylił go mój wojskowy mundur. Odległość skracała się do minimum. Trzymałem automat gotowy do strzału. Raptem on się odwrócił i poszedł powoli precz, rozumiejąc na pewno, że nie strzelę. Nie wygadał się, że doszło do naszego spotkania. Broń niejednokrotnie dawała nam możliwość zgubić pościg, ale pierścień wokół nas się ściskał, co raz bardziej. Rozumieliśmy, że jesteśmy skazani na porażke. „Wolność albo Śmierć”. Ostatni bój stoczyliśmy w świetle księżyca. Malutkie ognisko dogorywało, zjedliśmy mizerną kolację. I każdy po cichu się modlił. Ganszyn nie był człowiekiem wierzącym, ale po swojemu prosił pomocy u Boga. Niespodziewanie ciszę przerwało szczekanie psów. Wydawało się, że biegną ze wszystkich stron. Krótki bój stoczyliśmy na swoją korzyść. Zabiliśmy jednego psa i oni nie chcieli, tracąc jednego psa, ryzykować własne życie i inne psy. Ale my z Ganszynem rozeszliśmy się w różne strony. Ganszyn pobiegł do przodu, a ja do tyłu. Ta taktyka nie raz nas ratowała. Jednak instynkt samozachowawczy pędzi człowieka do przodu i on przegrywa. Ważne jest zmusić siebie do cofnięcia się – to ryzyko, ale się opłaca. Pokrążywszy, wróciłem na miejsce noclegu. Zgodnie z umową czekałem do świtu – Ganszyn się nie pojawił. Oznaczało to, że zginął. W ten sposób pozostałem sam przeciwko wrogom.

Ciężar samotności wypróbowywał mnie jeszcze ponad miesiąc. Strasznie jest pozostać samemu, a jeszcze straszniejsza jest samotność w obcym, nieznajomym kraju, co chwila czekając na śmierć. Przecież jesteś zupełnie sam. Jedyne, co ratowało, to poczucie wolności, że oddycham pełną piersią, jak wolny człowiek.

Wygłodzony, obszarpany, zaszczuty, ale wolny. Tego wielkiego poczucia doznajemy, kiedy raz straciwszy wolność, znowu ją odzyskujemy. „Wolność albo Śmierć!” O świcie, w gęstej mgle, natrafiłem na osadę. Nic nie pozostawało, jak tylko iść dalej. Mgła szkodziła orietnacji w przestrzeni, trzeba zaczekać. Poczułem okrzyki żołnierzy: „Poddawaj się!” Nie byłem w stanie podnieść automatu, gdyż już powaliły mnie psy, rwały zębami odzież i ciało. Mnie skrępowano i odwieziono do Inty. A w obozach o naszej śmierci ogłoszono już dwa miesiące temu.

Boże, jakie straszne to były dni, takiego nie zobaczysz nawet w nocnych koszmarach. Morzyli głodem, nie dawali spać oraz bili często i okrutnie. Ciało reagowało na ból, potem był tylko ból: i wówczas, gdy torturowali, i wtedy, kiedy nie torturowali. Na pewno byłoby lżej, gdyby dobili podczas schwytania. Wtedy przyprowadzili mnie do wsi, do sielsowietu i starszy lejtnant, który tu był, uderzył mnie butem po kostce nogi. Spadłem, skręcając się z bólu, zakrzyczałem: „Dobij mnie, emgeboska mordo!” A oficer z grupy, która mnie schwytała, krzyknął: „Odstawić, wzięliśmy go żywego!” być może już wtedy skończyłby się mój koszmar? Wreszcie – sąd. Wyrok jednoznaczny – śmierć. I jakoś lżej mi się zrobiło. Oznaczało, bowiem, że wszystko mam już za sobą. Nie będzie więcej przesłuchań, tortur. A w świadomości jeszcze ciepli się nadzieja, wszczepiona do mózgu. Poprzednich śledczych zmienił adwokat Budnik. Spokojnie ze mną porozmawiał i powiedział, że razem znajdziemy drogę do życia. Po pierwsze, wszystkim trzeba obciążać martywych, po drugie, przy tej ilości nabojów, jaka była w automacie, taka liczba postrzeleń, jaką mi przypisują jest niemożliwa. O tym, że mogłem mieć naboje zapasowe – nie ma mowy. Oznacza to, że podczas strzelaniny żołnierze mogli trafiać swoich. Tylko zabity pies służbowy powinien figurować w protokóle. Na moich oczach Budnik podarł poprzedni protokół i powiedział, że zgodnie z wypracowaną wersją zdarzeń zostanie sporządzony nowy, który już podpiszę. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie, co zmusiło tego człowieka, żeby mi pomagać? Czemu mu zaufałem?

Moskwa zastąpiła wyrok śmierci 25 latami pozbawienia wolności, z których 10 lat miałem spędzić w więzieniu. W 1955 roku etapowano mnie z Inty do miasta Władimir. Tam siedziałem do 1963 roku, potem wysłano mnie do Mordowskiej ASRR, stacja Pot’ma, ITK-196 (poprawczy obóz pracy nr 196 – red.), w którym przebywałem do 27 sierpnia 1969 roku – skasowali mi 10 lat odsiadki.

W więzieniach i łagrach byłem odcięty od świata zewnętrznego. Dużo informacji do mnie nie dochodziło. A przecież między ZSRR i Polską była podpisana umowa o repatriacji. Skorzystali z niej wcześniej moi koledzy: Marian Sorokowski i Czesław Czernecki powrócili do Polski, a Tadek Bykowski wyjechał do Niemiec. A ja zostałem w łagrze. Dowiedziawszy się o tym wszystkim też napisałem do Moskwy i otrzymałem odpowiedź od generała Gorbienki: „Nie podlega repatriacji ze względu na ciężką zbrodnię przeciwko narodowi ZSRR”.

Przez cały czas, przebywając w niewoli, zadawałem sobie pytanie: „Czy prawidłowego wyboru dokonałem, mając nieukończone szesnaście lat?” I dochodziłem do wniosku – prawidłowego. Nie sam jeden walczyłem o wolność dzisiejszej Polski, walczyli o nią tysiące Polaków. Los jednak zdecydował o moim życiu po swojemu. I za to niskie mu ukłony.

Po wyjściu z łagru

Po zwolnieniu się z łagru pojechałem do miasta Mikołajów, do znajomego z łagru. A gdzie miałem jechać? Do Polski nie puszczają, ale mieszkać gdzieś trzeba. Zatrudniłem się na budowie. Byłem cenionym robotnikiem. Nawet zdjędcie moje wisiało na tablicy honoru. Napisałem list do mamy do Polski i otrzymałem od niej zaproszenie w gości. I znowu, który już raz, odmówili mi wyjazdu. I taki smutek ogarnął moją duszę, a wraz z nim złość i rozpacz popchnęły mnie do decyzji – wyjechać. Ale tak, żeby Polska była niedaleko.

Franciszek_Jakowczyk_druga_publikacja_01

Z żoną Zofią

Jeszcze w łagrze poznałem Miedwiedkowa, który dużo opowiadał o Dołbyszu na Żytomierszczyźnie, gdzie mieszka dużo Polaków, że Dołbysz był nawet kiedyś polskim rejonem (W 1926 r. władze Ukraińskiej SRR zmieniły nazwę miasteczka Dołbysz na Marchlewsk (na cześć Juliana Marchlewskiego), ustanawiając je stolicą polskiego rejonu autonomicznego – tzw. Marchlewszczyzny – red.). On zapoznał mnie zaocznie z siostrą zwojej dziewczyny, z którą korespondowaliśmy. Przyjechałem do Dołbysza, znalazłem ją, stworzyliśmy rodzinę Jakowczyka Franka i Zofii Sarnickiej. Ona w bardzo młodym wieku owdowiała, zostając z małym dzieckiem na rękach. Zatrudniłem się w kombinacie przemysłowym jako ślusarz od naprawy maszyn do szycia, pracowałem tam do 1986 roku. Pracę zostawiłem w związku z wyjściem na emeryturę, której naliczono mi 637 hrywien. Wybudowaliśmy budyneczek mieszkalny, mieliśmy niewielkie gospodarstwo i kupę różnych chorób na dodatek.

Żyję nadzieją, że Polska o mnie nie zapomni, jak ja o niej nigdy nie zapomniałem i nie zapomnę, i że wreszcie zwycięży sprawiedliwość. Nie byłem jej synem marnotrawnym, lecz byłem patriotą, i ona też przypomni sobie o mnie, który walczył o jej wolność z bronią w ręku.

W mojej sprawie jest napisane: „Armia Krajowa miała na celu czynem zbrojnym przyłączyć Białoruś Zachodnią do burżuazyjnej Polski i mocarstw zachodnich…”

Franciszek_Jakowczyk_druga_publikacja

Franciszek Jakowczyk podczas pobytu u swoich krewnych – mamy i siostry w Polsce

Mieszkam na Ukrainie i Polska znowu daleko ode mnie. Co prawda, kiedy w ZSRR zaczęła się przebudowa, dwukrotnie wyjeżdżałem do Ojczyzny w gości. Kiedy pierwszy raz przekroczyłem granicę, płakałem, nie wierząc, że to się dzieje na prawdę. Gościliśmy z żoną u moich krewnych. Om moja żona się spodobała. Żonie też podobało się w Polsce.

Za moją emeryturę 637 hrywien często jeździć do Polski nie możemy, a tak by się chciało. Jestem przecież Polakiem, który nigdy nie zrzekł się polskiego obywatelstwa i nigdy nie wystąpił o obywatelstwo radzieckie. Miałem wszystko na przekór sobie. Ale żyłem i nie traciłem nadziei. Nie traciłem nadziei i żyłem.

Nareszcie w maju 2008 roku otrzymałem Kartę Polaka, potwierdzającą moją przynależność do Narodu Polskiego. 14 października 2005 zostałem wyróżniony medalem ProMemoria za zasługi w okresie II wojny światowej…

Wspomnienia Franciszka Jakowczyka, mieszkańca miasteczka Dołbysz w rejonie baranowskim obwodu żytomierskiego Ukrainy, spisał dnia 10 maja 2011 roku Wiktor Sołogub, ukraiński historyk i publicysta.

Znadniemna.pl

Z przyjemnością prezentujemy Państwu historię życia Franciszka Jakowczyka, naszego ziomka, żołnierza Armii Krajowej, syna ziemi wołkowyskiej, mieszkającego obecnie w miasteczku Dołbysz w obwodzie żytomierskim na Ukrainie. [caption id="attachment_7677" align="alignnone" width="480"] Franciszek Jakowczyk[/caption] O panu Franciszku dowiedzieliśmy się dzięki ukraińskim historykom i dziennikarzom, którzy skontaktowali się z redakcją

Igor Kuzniecow: Zatwierdzona przez Ministerstwo Kultury strefa ochronna wokół Kuropat usankcjonowała istnienie kompleksu rozrywkowego Bulbasz Hall, a planowane centrum wystawiennicze, może powstać na „Drodze śmierci”.

Kuropaty_budowa_03

Ministerstwo Kultury zatwierdziło projekt stref ochronnych wokół Kuropat. Uroczysku nadano status „Miejsca zagłady ofiar represji politycznych w latach 1930-1940”. Sęk w tym, że strefę ochronną dzieli od kompleksu rozrywkowego „Bulbash Hall” zaledwie 50 metrów. Jak powiedział portalowi euroradio.fm historyk Igor Kuzniecow, decyzja resortu kultury legitymizuje w pełni istnienie centrum rozrywki tuż obok miejsca kaźni tysięcy ofiar NKWD.

„Wcześniej, domki dla gości należące do kompleksu „Bulbasz Hall” stały w tymczasowej strefie ochronnej, która została zatwierdzona przez MK jeszcze w 2004 roku. Teraz okazuje się, że centrum rozrywki może działać zupełnie legalnie. O ile wcześniej prokuratura wydała instrukcję, że obiekty na tym terenie powstały niezgodnie z prawem, i należy je znieść, o tyle teraz stoją tam legalnie.”.

Zgodnie z decyzją MK strefa ochronna od strony Bulbasz Hall została okrojona – ze 100 do 50 metrów, a od strony „Expobel” o ponad 100 metrów.

Jak powiedział Igor Kuzniecow reporterowi Euroradia Artiomowi Martynowiczowi, planowana w tym miejscu budowa centrum wystawienniczego, może zagrozić przebiegającej tam „Drodze śmierci”.

Przy Krzyżu – Straż Mogił Polskich

Działacze Oddziału ZPB w Mińsku przy Krzyżu – Straż Mogił Polskich

Skandal wokół budowy w pobliżu uroczyska Kurapaty pod Mińskiem, w miejscu masowej zagłady ofiar stalinowskiego terroru rozpoczął się jeszcze w 2012 roku, gdy rozpoczęła się budowa „Bulbasz Hall”.

Tylko zdecydowana postawa działaczy społecznych zmusiła inwestorów do tymczasowego wstrzymania budowy, prokuratura pod wpływem presji społecznej wydała nakaz rozbiórki kilku domków gościnnych należących do kompleksu.

Skupieni wokół organizacji powołanych wówczas do obrony przed zbezczeszczeniem miejsca uświęconego krwią, działacze odwoływali się do sądu, aby wydał prokuraturze nakaz wypełnienia jej wcześniejszego postanowienia, czyli zniesienia domków. Sąd jednak nie stanął po stronie skarżących.

Zdaniem historyków, na Kuropatach może spoczywać 3 872 Polaków z tzw. „białoruskiej listy katyńskiej” zamordowanych w kwietniu i maju 1940 r. Są tu także ofiary tzw. „operacji polskiej” NKWD i Polacy z zajętych przez sowietów przedwojennych Kresów zabici po roku 1940.

kurapaty-1

Na zdjęciu strefa ochronna, gdzie budowa jest zabroniona, zaznaczona jest na fioletowo, Na żółto – strefa regularnej zabudowy.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/euroradio.fm

Igor Kuzniecow: Zatwierdzona przez Ministerstwo Kultury strefa ochronna wokół Kuropat usankcjonowała istnienie kompleksu rozrywkowego Bulbasz Hall, a planowane centrum wystawiennicze, może powstać na „Drodze śmierci”. Ministerstwo Kultury zatwierdziło projekt stref ochronnych wokół Kuropat. Uroczysku nadano status „Miejsca zagłady ofiar represji politycznych w latach 1930-1940”. Sęk w

Inicjatywę poparł też Tadeusz Truskolaski. Pozytywnie odpisał na interpelację.

Grodno w 1938 roku, fot.: Creative Commons CC0 1.0 Universal Public Domain Dedication

Grodno w 1938 roku, fot.: Creative Commons CC0 1.0 Universal Public Domain Dedication

Myślimy, że nadszedł czas, by w Białymstoku pamięć o Obrońcach Grodna 1939 roku przetrwała dla dalszych pokoleń – czytamy w piśmie, które trafiło do magistratu.

Członkowie Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna chcą przekonać władze miasta, by jedną z nowych ulic nazwać właśnie Obrońców Grodna. Z interpelacją w tej sprawie wystąpił też Piotr Jankowski, radny PiS.

– Zgłosiła się do mnie grupa mieszkańców. Popieram tę inicjatywę. Mamy w mieście wiele cennych nazw ulic, m.in. rondo Żołnierzy Wyklętych. Pamięć o Grodnie 1939 roku też powinna być zachowana – uważa radny.

Nie wskazuje, która z ulic powinna mieć taką nazwę.

– Nad tym można się jeszcze zastanowić. Nadaniu nazwy towarzyszyłaby sesja popularno-naukowa oraz projekt skierowany do szkół – tłumaczy Piotr Jankowski.

Nie powinno być problemu ze znalezieniem większości, która poprze tę inicjatywę.

– Warto upamiętniać ludzi walczących o wolną Polskę – mówi Zbigniew Nikitorowicz, radny PO.

Zgadza się też Marcin Szczudło, radny z Komitetu Truskolaskiego. Zastrzega jednak, że należałoby dodać do nazwy datę.

– Żeby nie było wątpliwości, bo np obrońcami Warszawy z 1944 roku byliby Niemcy – podkreśla.

Nic przeciwko Obrońcom Grodna nie ma też Sławomir Nazaruk, radny Forum Mniejszości Podlasia.

– Będą głosował za taką inicjatywą.

Przypomnijmy, że w poprzedniej kadencji rady miejskiej to radni z FMP nie zgadzali się, by jedno z rond nazywało się: Żołnierzy Wyklętych.
Podkreślali, że kilku żołnierzy miało krew na rękach. Chodzi w szczególności o oddział kpt. Romualda Rajsa ps. „Bury”, który mordował ludność prawosławną w powiecie bielskim. Ostatecznie uchwalono nazwę z zapisem, że nie popiera się działań przestępczych niektórych wyklętych.

– To dwie różne sprawy. Nazwa: Żołnierze Wyklęci dzieli, nie łączy. W przypadku Obrońców Grodna tak nie jest – podkreśla Sławomir Nazaruk.

Znadniemna.pl za poranny.pl

Inicjatywę poparł też Tadeusz Truskolaski. Pozytywnie odpisał na interpelację. [caption id="attachment_4629" align="alignnone" width="480"] Grodno w 1938 roku, fot.: Creative Commons CC0 1.0 Universal Public Domain Dedication[/caption] Myślimy, że nadszedł czas, by w Białymstoku pamięć o Obrońcach Grodna 1939 roku przetrwała dla dalszych pokoleń - czytamy w piśmie,

O tym, że w Mińsku ma powstać Akademia Teologiczna im. św Jana Pawła II, społeczność katolicka na Białorusi dowiedziała się jesienią 2014 roku. Oficjalny portal Kościoła Katolickiego catholic.by poinformował, że 26 września na specjalnym posiedzeniu Konferencji Biskupów Katolickich na Białorusi, przyjęty został statut przyszłej uczelni.

Papiez_Kondrusiewicz

Spotkanie metropolity Tadeusza Kondrusiewicza z papieżem Franciszkiem

Na dzień dzisiejszy dwie próby rejestracji Akademii Teologii Katolickiej nie powiodły się – pisze Natalia Kostiukowicz na portalu tut.by.

Metropolita Mińsko – Mohylewski Abp Tadeusz Kondrusiewicz, odmowę rejestracji tłumaczy tym, że uczelnia, która ma kształcić zarówno duchownych jak i osoby, które będą służyć kościołowi w stanie świeckim – nie ma jeszcze pomieszczeń.

– Ale mam inne pytanie: jak mogę mieć pomieszczenie, prosić o ziemię pod budowę budynku, albo kupić ją, jeśli oczywiście byłyby pieniądze, nie posiadając statusu osoby prawnej?

Jako przykład klinczu, Metropolita podaje przykład procedury, poprzedzającej budowę kościołów na Białorusi:

– Najpierw musimy zarejestrować parafię, mamy adres prawny. Wtedy parafia jako podmiot prawny prosi o zgodę na pozwolenie na budowę.

Metropolita przypomniał, że Kościół Katolicki w Mińsku otrzymał dziesiątki ofert takich terenów do zabudowy, zauważył, że rozmowy z władzami dotyczące realizacji projektu powstania Akademii Teologii Katolickiej cały czas są w toku.

Według niego, Białoruś zasługuje na to, żeby istniała w nim wyższa szkoła teologiczna.

– Ja doskonale wiem, jakie znaczenie miało seminarium duchowne w Sankt-Petersburgu, gdzie katolików nie jest wcale tak wielu. Nasi profesorowie uczestniczyli w wielu konferencjach… Petersburski Uniwersytet Państwowy zwracał się do mnie o pozwolenie na korzystanie przez studentów z naszej biblioteki. Tłumaczyli, że a to jakiś student postanowił napisać pracę o świętym Augustynie, a gdzie mógłby znaleźć informacje na ten temat? Była dobra współpraca. Nawet obecność na Białorusi, Mińskiego Koledżu Teologicznego im. św Jana Chrzciciela, – mówi zwierzchnik Kościoła Katolickiego na Białorusi, daje wiele możliwości współpracy i udziału w różnych wydarzeniach.

Przypomnijmy, Kościół na Białorusi posiada cztery placówki kształcące księży i osoby świeckie: Międzydiecezjalne Wyższe Seminarium Duchowne im. Świętego Tomasza z Akwinu w Pińsku, Wyższe Seminarium Duchowne w Grodnie, Miński Teologiczny Koledż im. św Jana Chrzciciela i Katechetyczny Koledż im. Zygmunta Łozińskiego w Baranowiczach.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/tut.by

O tym, że w Mińsku ma powstać Akademia Teologiczna im. św Jana Pawła II, społeczność katolicka na Białorusi dowiedziała się jesienią 2014 roku. Oficjalny portal Kościoła Katolickiego catholic.by poinformował, że 26 września na specjalnym posiedzeniu Konferencji Biskupów Katolickich na Białorusi, przyjęty został statut przyszłej uczelni. [caption

W najbliższą sobotę, 10 stycznia, o godzinie 20.20 odbiorcy telewizji Biełsat będą mieli okazję obejrzeć dokument inscenizowany „Krew na bruku. Grodno 1939”. To będzie telewizyjna premiera wyreżyserowanego przez Roberta Miękusa filmu o bohaterskiej obronie Grodna przed Armią Czerwoną we wrześniu 1939 roku.

Scena z filmu „KREWNA BRUKU. GRODNO 1939”, fot.: Lunar Six

Scena z filmu „KREWNA BRUKU. GRODNO 1939”, fot.: Lunar Six

Film, którego producentami są warszawska Fundacja Joachima Lelewela, firma producencka LunarSix oraz Związek Polaków na Białorusi, można będzie obejrzeć równolegle z wyświetlaniem filmu na antenie telewizyjnej także w Internecie, na stronie belsat.eu.

Telewizyjna premiera cieszącego się dużym zainteresowaniem wśród Poilaków an Białorusi filmu „Krew na bruku. Grodno 1939” jest odpowiedzią na liczne pytania, kierowane zarówno do ZPB i innych producentów: Gdzie i kiedy można obejrzeć film?

Przed premierą telewizyjną film obejrzeli na specjalnie organizowanych pokazach setki miłośników najnowszej historii Kresów Wschodnich zarówno w Polsce, jak i na Białorusi. Na Białorusi film gromadził pełne sale w Grodnie, Wołkowysku i w Lidzie, gdzie trzeba było zorganizować aż dwa pokazy, żeby, chociaż częściowo zadowolić zainteresowanie miejscowych Polaków.

Publiczość na pokazie filmu w szkółce parafii Swiętej Rodziny

Publiczość na pokazie filmu w szkółce parafii Swiętej Rodziny w Lidzie

Związek Polaków na Białorusi „Krew na bruku. Grodno 1939” jako współproducent filmu, a portal Znadniemna.pl i gazeta „Głos znad Niemna na uchodźstwie” jako patroni medialni, zapraszają w sobotę wieczorem wszystkich zainteresowanych na telewizyjną premierę filmu o wciąż mało znanym, lecz jakże bohaterskim świadectwie patriotyzmu mieszkańców polskiego Grodna!

Znadniemna.pl

W najbliższą sobotę, 10 stycznia, o godzinie 20.20 odbiorcy telewizji Biełsat będą mieli okazję obejrzeć dokument inscenizowany „Krew na bruku. Grodno 1939”. To będzie telewizyjna premiera wyreżyserowanego przez Roberta Miękusa filmu o bohaterskiej obronie Grodna przed Armią Czerwoną we wrześniu 1939 roku. [caption id="attachment_6307" align="alignnone" width="480"]

W ostatnich dniach minionego 2014 roku otrzymaliśmy niezwykle wzruszający list z Ukrainy od panów Jerzego Gradowskiego i Olega Sołoguba. Napisali do nas na prośbę mieszkającego w ukraińskiej wsi Dowbysz (obwód żytomierski) Franciszka Jakowczyka, przyjaciela z dzieciństwa i towarzysza broni kapitan Weroniki Sebastianowicz, prezes Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej przy Związku Polaków na Białorusi.

Franciszek_Jakowczyk

Franciszek Jakowczyk, fot.: wizyt.net

Franciszek Jakowczyk z naszego portalu dowiedział się o działalności Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi i jego przewodniczącej, którą pamięta z przedwojennych lat dzieciństwa i z późniejszej działalności w polskim podziemiu antykomunistycznym ziemi wołkowyskiej podczas i po zakończeniu II wojny światowej.

Pana Franciszka bardzo zaniepokoiły informacje o tym, że władze białoruskie prześladują jego koleżankę z AK i przyjaciółkę z lat dzieciństwa między innymi za upamiętnienie we wsi Raczkowszczyzna poległego tu w 1949 ostatniego dowódcy połączonego oddziału AK Lida-Szczuczyn Anatola Radziwonika „Olecha” i jego żołnierzy.

Pana Franciszka oburzyło też to, że jego przyjaciółka była prześladowana za niesienie pomocy żywnościowej członkom kierowanego przez nią stowarzyszenia – mieszkającym często w trudnych warunkach żołnierzom Armii Krajowej.

Franciszek Jakowczyk prosił przekazać pani Weronice Sebastianowicz numer swojego telefonu, co z ogromnym zadowoleniem zrobiliśmy ku radości pani kapitan, która przypomniała sobie o „kochanym Franku”, z którym razem chodziła do szkoły i bawiła się jako dziecko.

W imieniu pani kapitan Weroniki Sebastianowicz ze stron portalu Znadniemna.pl pragniemy przekazać panu Franciszkowi Jakowczykowi serdeczne życzenia świąteczno-noworoczne oraz zapewnić, iż jego przyjaciółka z dzieciństwa czuje się dobrze i dzielnie stawia czoło przykrościom, które sprawiają jej władze białoruskie. Pani Weronika sprawnie kieruje też Stowarzyszeniem Żołnierzy AK na Białorusi, a także dba o miejsca pamięci, związane z walką żołnierzy Armii Krajowej na terenie obecnej Białorusi.

Przyjaciel z dzieciństwa kapitan Weroniki Sebastianowicz podobnie jak ona w młodym wieku, mając zaledwie piętnaście lat, wstąpił w szeregi Armii Krajowej. Otrzymał pseudonim „Karny” i walczył razem z bratem pani Weroniki Antonim Oleszkiewiczem „Iwanem” pod dowództwem Alfonsa Kopacza „Wróbla”, ostatniego dowódcy Armii Krajowej w Obwodzie AK Wołkowysk.

Franciszek Jakowczyk był uczestnikiem jednej z ostatnich udanych akcji podziemia wołkowyskiego. W kwietniu 1948 roku wraz z towarzyszami dokonał likwidacji Daniły Tomkowa, szefa partii komunistycznej w rejonie mostowskim. Niedługo po tej akcji został schwytany, torturowany i wreszcie skazany na karę śmierci, zamienioną na 25 lat łagrów, w których pan Franciszek przebywał do 1969 roku.

Ukraińscy dziennikarze w 2011 roku spisali obszerne wspomnienia pana Franciszka o jego życiu i walce w szeregach Armii Krajowej. Przetłumaczone z języka ukraińskiego na polski wspomnienia Franciszka Jakowczyka opublikujemy w najbliższych dniach.

Znadniemna.pl

W ostatnich dniach minionego 2014 roku otrzymaliśmy niezwykle wzruszający list z Ukrainy od panów Jerzego Gradowskiego i Olega Sołoguba. Napisali do nas na prośbę mieszkającego w ukraińskiej wsi Dowbysz (obwód żytomierski) Franciszka Jakowczyka, przyjaciela z dzieciństwa i towarzysza broni kapitan Weroniki Sebastianowicz, prezes Stowarzyszenia Żołnierzy

Adam Mickiewicz należy także do kultury białoruskiej, gdyż urodził się na terenie obecnej Białorusi i w wielu utworach opisuje ziemię nowogródzką (na zachodzie kraju) – przekonywał państwowy dziennik białoruski „Zwiazda”.

Adam_Mickiewicz_by_Jan_Mieczkowski

„W sporach o to, do którego narodu należy poeta Adam Mickiewicz, złamano już wiele dzid. Litwini, Tatarzy i Żydzi spokojnie zaliczają go do grona swoich twórców. A u Polaków książka z poematem „Pan Tadeusz” jest niemal w każdym domu jak Biblia” – czytamy we wtorkowym tekście, który skupia się na argumentach przemawiających za przynależnością poety także do kultury białoruskiej.

Mickiewicz_dworek

Zaosie. Rysunek Napoleona Ordy z 1837 roku, foto: Wikipedia

Dziennik podkreśla, że Mickiewicz urodził się w Zaosiu w obecnym obwodzie brzeskim Białorusi, a dzieciństwo spędził w domu swoich rodziców w Nowogródku (w obwodzie grodzieńskim) i w tamtejszym kościele został ochrzczony.

Mickiewicz_dworek_akt

Muzeum Adama Mickiewicza w Nowogródku

„W środowisku Adama Mickiewicza panował język polski i dlatego poeta właśnie nim się posługiwał. Ale za swoją ojczyznę uważał Nowogródczyznę. W swoich utworach opisuje słynne miejsca tej ziemi (zamek nowogródzki, jezioro Świteź), jej historię (walki z niemieckimi rycerzami) i jej tradycje (Dziady, zwyczaje tatarskie)” – podkreśla dziennik.

Mickiewicz_rekopis_Ody_do_mlodosci

Rękopis „Ody do młodości” Adama Mickiewicza

Gazeta pisze, że Mickiewicz wykorzystywał w swoich utworach miejscową historię, folklor i podania. W artykule zwrócono m.in. uwagę, powołując się na polskie badania nad dramatem „Dziady”, że opiera się on na obrzędzie nowogródzkim, w którym chrześcijaństwo miesza się z pogaństwem. „Mickiewicz ani razu nie był ani w Krakowie, ani w Warszawie i dlatego nie mógł opisać tych terenów” – argumentuje autorka artykułu Nina Szczarbaczewicz. Stawia ona również tezę, że „Sonety krymskie” „tak świetnie się udały dzięki temu, że w Nowogródku był meczet”. „Poeta mógł codziennie kontaktować się z tatarską ludnością. Swoją drogą, meczet działa tam do dziś, choć został przebudowany” – zauważa autorka. Snuje ona również rozważania na temat tego, co poeta rozumiał pod słowem Litwa, którą uważał za swoją ojczyznę, wspierając się opinią dyrektora Muzeum Mickiewicza w Nowogródku Mikałaja Hajby. „Mickiewicz uważał się za Litwina i jest na to wiele dowodów. Na początku XIX wieku inaczej rozumiano to pojęcie, nie jako osobę narodowości litewskiej, tylko obywatela byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego” – podkreśla Hajba. Wyraża on również przekonanie, że w inwokacji do „Pana Tadeusza” Mickiewicz ma na myśli „Litwę, która obejmuje zachodnią część Białorusi, Wileńszczyznę XIX wieku”. Tekst kończy się apelem o to, by także Białorusini uznawali Mickiewicza za swojego. „Gdy inne narody z satysfakcją zaliczają do własnych szeregów naszych twórców i działaczy, gromadząc informacje, które wiążą ich z cudzą ziemią, czyż nie nadszedł czas, byśmy także my obudzili się ze snu i „przyswoili” sobie naszych krajan, ludzi, których te ziemie natchnęły i których pamiętały?” – pyta autorka.

Znadniemna.pl za PAP/agkm

Adam Mickiewicz należy także do kultury białoruskiej, gdyż urodził się na terenie obecnej Białorusi i w wielu utworach opisuje ziemię nowogródzką (na zachodzie kraju) - przekonywał państwowy dziennik białoruski "Zwiazda". "W sporach o to, do którego narodu należy poeta Adam Mickiewicz, złamano już wiele dzid. Litwini,

Mija 630 lat od podpisania aktu unii w Krewie między Koroną i Litwą, w 1385 roku. Świadek tych zdarzeń, zamek w Krewie wymaga prac konserwatorskich. Pozostały z niego obecnie ruiny, a jest niezwykle cennym zabytkiem.

Zamek_w_Krewie

Zamek w Krewie, rekonstrukcja Siergiej Pryszczepa

 

Zamek_w_Krewie_011

Ruiny XIV-wiecznego zamku w Krewie

W tym roku, 14 sierpnia, minie 630 lat od czasu podpisania unii w Krewie, regulującej stosunek Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Niemym świadkiem tej historii są nieco zapomniane ruiny zamku w Krewie wymagające poważnych prac konserwatorskich.

Zamek_w_Krewie_01

W Krewie w 1385 roku Jagiełło podpisał akt regulujący relację Korony Królestwa Polskiego z Wielkim Księstwem Litewskim. W rezultacie rok później włączono Litwę do Królestwa Polskiego, jako jej część składową.

Zamek_w_Krewie_02

Krewo jest obecnie położone na północy dzisiejszej Białorusi niedaleko litewskiej granicy. Dziś to senna osada wiejska z dominującymi nad okolicą ruinami zamku. Kontury kamiennych ścian budowli zachowały się całkiem dobrze. Widoczne są też fragmenty wieży książęcej.

Zamek_w_Krewie_04

Zamek w Krewie był poddany pracom konserwatorskim w okresie, gdy te ziemie należały do II Rzeczypospolitej. – Zachowało się zdjęcie, na którym widać, jak wieża wyglądała z czasów polskich – mówi Siarhiej Wieramiejczyk. Lokalny historyk sztuki w wywiadzie dla Polskiego Radia zwrócił uwagę, że zamek w Krewie, w którym swego czasu przebywał Władysław Jagiełło, późniejszy polski król, jest niezwykle cennym zabytkiem.

Zamek_w_Krewie_03

– Gdy zamek w Krewie był zbudowany z kamienia, to Kreml moskiewski był jeszcze drewniany – mówi Wieremiejczyk. Historyk, który sam mieszka niedaleko Krewa, ma nadzieje, że w przyszłości na zamek zwrócą uwagę konserwatorzy. Tym samym dołączy do grona odnowionych na Białorusi pałaców i zamków.
Unia w Krewie

Zamek_w_Krewie_05

Unię polsko-litewską zawarto z powodu zagrożenia, jakie dla Polski i Litwy stanowił od XIV wieku zakon krzyżacki. Unia w Krewie była pierwszym z sześciu aktów unijnych podpisanych między Wielkim Księstwem Litewskim a Królestwem Polskim.

Zamek_w_Krewie_06

Akt zakładał małżeństwo wielkiego księcia litewskiego Jagiełły z królową Polski Jadwigą, objęcie tronu przez Jagiełłę – a ten w zamian deklarował przyjęcie chrztu, chrystianizację Litwy, zwolnienie jeńców polskich, wypłacenie odszkodowania Habsburgom za zerwane zaręczyny. Zobowiązywał się także do odzyskania ziem utraconych przez Koronę. Jagiełło decydował się także włączyć Litwę do Polski.

 

Zamek_w_Krewie_tablica

Kolejne unie
Szlachta i możni polscy dążyli do inkorporacji Litwy, czemu sprzeciwiali się Litwini i dynastia jagiellońska.Unia wileńsko-radomska w 1401 oddała dożywotnio rządy na Litwie Witoldowi (magnus dux „wielki książę”), Jagiełło (supremus dux „najwyższy książę”) zachował władzę zwierzchnią.

Unia horodelska w 1413 roku (w Horodle) wprowadziła instytucję odrębnego wielkiego księcia na Litwie, wybieranego przy udziale panów polskich, wspólne sejmy i zjazdy polsko-litewskie, urzędy wojewodów i kasztelanów na Litwie; litewskim rodom bojarskim przyznała wiele przywilejów, łącząc je (chodzi o 47 najważniejszych rodów) heraldycznie z rodami polskimi.

Unia grodzieńska 1432 roku (w Grodnie) była wznowieniem sojuszu z Polską. Po okresie całkowitego zerwania unii (1440–47) związek obu państw przekształcił się w unię jedynie personalną (1447–92).

W 1501 zawarto unię mielnicką (w Mielniku), mającą na celu zacieśnienie więzi między państwami (nie weszła w życie).

Po wstąpieniu na tron polski wielkiego księcia litewskiego Aleksandra (1501), a po nim kolejno Zygmunta I Starego i Zygmunta II Augusta, oba państwa łączyła ponownie unia personalna.

Zacieśnianie związku między Polską a Litwą w XV–XVI w. następowało głównie dzięki przejmowaniu przez Litwę polskiej instytucji ustrojowych i dążeniu szlachty litewskiej do uzyskania praw szlachty polskiej. Od połowy XVI w. szlachta i możni polscy coraz wyraźniej zmierzali do zacieśniania unii z Litwą. Tendencje te popierała szlachta litewska, sprzeciwiała się im część możnych litewskich. Niebezpieczeństwo zewnętrzne (wojny z Moskwą) osłabiło litewską opozycję.

W 1564 Zygmunt II August przekazał Koronie swe prawa dziedziczne do Litwy. W 1569 na sejmie w Lublinie (to tzw. unia lubelska) Wielkie Księstwo Litewskie zostało połączone z Polską unią realną. Zachowano odrębne urzędy centralne, skarb, wojsko. Wspólny był monarcha oraz sejm i polityka zagraniczna. Do Polski przyłączono województwa: podlaskie, wołyńskie, bracławskie i kijowskie. Odrębność prawnopaństwową Litwy i Korony zniosła Konstytucja 3 maja 1791, łącząc je w jeden organizm państwowy.

Znadniemna.pl za IAR/Wikipedia/Encyklopedia PWN/agkm

Mija 630 lat od podpisania aktu unii w Krewie między Koroną i Litwą, w 1385 roku. Świadek tych zdarzeń, zamek w Krewie wymaga prac konserwatorskich. Pozostały z niego obecnie ruiny, a jest niezwykle cennym zabytkiem. [caption id="attachment_7640" align="alignnone" width="480"] Zamek w Krewie, rekonstrukcja Siergiej Pryszczepa[/caption]   [caption id="attachment_7649"

Niezmiernie nas cieszy, że dzięki naszej rubryce możemy Państwu przedstawiać dowody na to, że wśród mieszkających na Białorusi Polaków, nie ginie pamięć o ich bohaterskich przodkach, którzy walczyli o wolną i niepodległą Polskę. Nasz czytelnik z Lidy Wiktor Suchojda w sposób wzorowy pielęgnuje pamięć o swoim dziadku Janie Suchojdzie, obrońcy Lwowa w kampanii wrześniowej 1939 roku, żołnierzu Armii Andersa i bohaterze walk o Monte Cassino.

Jan Suchojda

Jan Suchojda

Nie mamy wątpliwości, że pamięć o Janie Suchojdzie, którego historię dzisiaj prezentujemy, będzie pielęgnował także prawnuk bohatera, syn Wiktora Suchojdy – Artiom. To wnuk i prawnuk Jana Suchojdy dostarczyli do redakcji materiały o swoim bohaterskim przodku oraz udostępnili nam jego zdjęcie w mundurze żołnierza 2. Warszawskiej Brygady Pancernej.

Z otrzymanych przez nas materiałów najwięcej informacji biograficznych oraz dotyczących przebiegu służby i szlaku bojowego Jana Suchojdy pozyskaliśmy z posiadanego przez jego potomków i przechowywanego jako jedna z najcenniejszych rodzinnych relikwii, Zeszytu Ewidencyjnego Jana Suchojdy.

Nie mniej cenną pamiątką jest list Jana Suchojdy z Obozu NKWD w Równem, w którym przebywał wraz wziętymi do niewoli przez Sowietów w 1939 roku innymi żołnierzami Wojska Polskiego, między innymi z rodzonym starszym bratem Aleksandrem Suchojdą, który też bronił Polski podczas kampanii wrześniowej i trafił do sowieckiej niewoli. List jest datowany 25 maja 1941 roku.

Ale przejdźmy do chronologicznego opisu losu naszego bohatera:

JAN SUCHOJDA, syn Szymona i Darii, urodził się 25 marca 1910 roku w majątku Jakuń (przed wojną – w gminie Juraciszki powiatu Wołożyn województwa nowogródzkiego, obecnie – w rejonie iwiejskim obwodu grodzieńskiego).

Jak wynika z własnych zeznań naszego bohatera, odnotowanych w jego Zeszycie Ewidencyjnym, w 1920 roku ukończył on dwie klasy szkoły powszechnej i zdobył zawód kowala.

Zasadniczą służbę wojskową Jan Suchojda odbył w latach 20. w stacjonującym w Lidzie 77. Pułku Piechoty.

Po zwolnieniu do rezerwy Jan Suchojda ożenił się z Marią Jagiełło, która jeszcze do wybuchu wojny urodziła mu troje dzieci: Jana ( ur. 10 września 1931 r. – tata naszego czytelnika Wiktora Suchojdy), Jadwigę (ur. 23 maja 1934 r. ) oraz Franciszka (ur. 29 marca 1937 r.).

Jan Suchojda z żoną i dziećmi zamieszkał w majątku Kirianowce pod Lidą i tam prowadził zwyczajne życie, pracując jako kowal.

Do rodzimej jednostki – 77. Pułku Piechoty – Jan Suchojda został zmobilizowany przed wybuchem wojny 18 sierpnia 1939 roku. Jak zeznał później na potrzeby wypełnienia rubryczki Zeszytu Ewidencyjnego pt. „Pobyt na froncie, udział w bitwach” – w połowie września trafił do Lwowa i brał udział w obronie miasta.

Po opanowaniu Lwowa przez Armię Czerwoną Jan Suchojda zostaje rozbrojony i podobnie jak tysiące innych obrońców Lwowa trafia do niewoli sowieckiej. wchodzi w skład grupy 24 tysięcy jeńców, szeregowych i podoficerów Wojska Polskiego, skierowanych na Budowę nr 1 NKWD, czyli na budowę Obozu NKWD w Równem, gdzie zostaje osadzony i spotyka między innymi rodzonego starszego brata Aleksandra, a 25 maja 1941 roku wysyła list do żony, w którym informuje, że „jest żywy i zdrowy”.

Fragment listu Jana Suchojdy z Obozu NKWD w Równem

Fragment listu Jana Suchojdy z Obozu NKWD w Równem

W tym samym czasie na mocy układu Sikorski-Majski w miejscowości Tockoje, (w obwodzie orenburskim w Rosji) trwa formowanie 6. Lwowskiej Dywizji Piechoty. Do niej właśnie, do 18. Pułku zostaje wcielony nasz bohater.

Podobnie jak Jan Suchojda, jego starszy brat Aleksander także zgłasza się do powstającej na terenie ZSRR Armii Polskiej i, zgodnie z posiadaną kwalifikacją wojskową, dostaje przydział do 7. baonu sanitarnego, z którym opuści ZSRR i będzie walczył między innymi na froncie włoskim.

Nasz bohater natomiast 14 maja 1942 roku z transportem z ZSRR przybywa na teren Palestyny, gdzie dostaje skierowanie do Ośrodka Organizacyjnego Broni Pancernej. W ten sposób zostaje pancernym w 4. Pułku Pancernym „Skorpion”.

Odznaka 4. Pułku Pancernego "Skorpion"

Odznaka 4. Pułku Pancernego „Skorpion”, fot.: Wkipedia

Wedle opisu przebiegu służby Jana Suchojdy, w listopadzie 1943 roku doznaje on kontuzji i przez prawie miesiąc przebywa w Polskim Szpitalu Wojennym nr 4.

Potem zaczynają się aktywne działania bojowe na froncie włoskim.
Jan Suchojda w składzie 4. Pułku Pancernego „Skorpion” bierze udział w Bitwie o Monte Cassino, Bitwie o Ankonę i Linię Gotów.

Na przełomie 1944/1945 roku 4. Pułk Pancerny „Skorpion” wspiera dywizje 2. Korpusu Polskiego w walkach w Apeninach Emiliańskich, przynosząc chwałę orężu polskiemu i tracąc w walkach z nieprzyjacielem zaledwie jedną maszynę bojową.

Jan Suchojda kończy swój szlak bojowy wraz z towarzyszami broni, przełamując obronę niemiecką nad rzeką Senio i zdobywając Bolonię.

Za męstwo, wykazane na polach walki, Jan Suchojda zostaje odznaczony: Brązowym Krzyżem z Mieczami po raz pierwszy, Krzyżem Pamiątkowym Monte Cassino, Medalem Wojska po raz pierwszy, a także brytyjskimi odznaczeniami wojennymi: Gwiazdą za wojnę 1939-1945, Gwiazdą Italii, Gwiazdą Afryki oraz Brytyjskim War Medal (Medal Wojny) 1939-1945.

Po zakończeniu II wojny światowej, przebywając we Włoszech, nasz bohater przez pewien czas nie może się zdecydować, czy wracać w rodzinne strony, znajdujące się już w składzie ZSRR, czy wybrać życie emigranta.

Nie wiemy dokładnie, czy Jan Suchojda konsultował się w tej kwestii ze swoim bratem Aleksandrem, który też skończył wojnę we Włoszech. Z dostarczonych nam przez potomków Jana Suchojdy dokumentów wynika, że jest to bardzo prawdopodobne.

Starszy brat Jana Suchojdy - Aleksander Suchojda

Starszy brat Jana Suchojdy – Aleksander Suchojda

Być może bracia, zdając sobie sprawę z tego, że w ZSRR mogą zostać represjonowani, postanowili, że najpierw do domu wróci starszy z nich, czyli Aleksander.

Aleksander Suchojda rzeczywiście wrócił do rodzinnego majątku Jakuń, w którym czekała na niego żona Aleksandra z córkami Jadwigą i Genowefą. Niedługo jednak cieszył się życiem rodzinnym we własnym domu. W kwietniu 1951 roku Aleksander Suchojda zostaje zesłany z rodziną na Syberię, do miejscowości Czeremchów w obwodzie irkuckim. Dopiero po pięciu latach wraz z żoną Aleksandrą i córką Jadwigą (starsza córka Genowefa prawdopodobnie zmarła na zesłaniu) udaje mu się repatriować do Polski. W Polsce Aleksander Suchojda z rodziną zamieszkał w miejscowości Susz (powiat iławski w województwie warmińsko-mazurskim). Zmarł Aleksander Suchojda w wieku 62 lat 29 grudnia 1961 roku i został pochowany na cmentarzu komunalnym w Suszu.

Brat Aleksandra – Jan Suchojda – najwidoczniej nie chcąc próbować losu zesłańca na Syberię, postanowił nie wracać do domu i zamieszkał we Włoszech, w miejscowości Capua, gdzie założył nową rodzinę .

Włoski dokument tożsamości Jana Suchojdy

Włoski dokument tożsamości Jana Suchojdy

Na emigracji nasz bohater spędził 25 lat. Dopiero w latach 70. zdecydował się wrócić w rodzinne strony, gdzie, jak się okazało, jego zasługi wojenne nie interesowały nikogo oprócz najbliższych.

Żeby otrzymać w ZSRR jakieś środki do egzystencji Jan Suchojda skierował do urzędu emerytalnego obwodu grodzieńskiego wniosek o naliczenie mu emerytury i uwzględnienie przy obliczeniu jej wysokości lat, które spędził na frontach II wojny światowej oraz w obozie pracy NKWD.

Jak się okazało, żołnierze, walczący podczas II wojny światowej w formacjach wojskowych innych niż radzieckich, nie mają prawa do świadczeń socjalnych w ZSRR, a czas, spędzony na wojnie i w niewoli nie może być dodany do stażu pracy.

Taką odpowiedź żołnierz legendarnego 4. Pułku Pancernego „Skorpion” Jan Suchojda otrzymał 20 lutego 1976 roku.

Wiktor Suchojda (w centrum) ze swoim synem Artiomem i towarzyszem broni Jana Suchojdy,żołnierzem 4. Pułku Pancernego "Skorpion" spotkali się na zeszłorocznych obchodach 70. rocznicy Bitwy o Monte Cassino we Włoszech. Fot.: "Lidzkaja Gazieta"

Wiktor Suchojda (w centrum) i jego syn Artiom spotkali się we Włoszech (podczas zeszłorocznych obchodów 70. rocznicy Bitwy o Monte Cassino) z towarzyszem broni Jana Suchojdy, żołnierzem 4. Pułku Pancernego „Skorpion”. Fot.: lidanews.by

Niedługo potem zmarł i został pochowany na cmentarzu wiejskim we wsi Tatarce pod Lidą.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie materiałów, udostępnionych przez wnuka Jana Suchojdy – Wiktora Suchojdę

Niezmiernie nas cieszy, że dzięki naszej rubryce możemy Państwu przedstawiać dowody na to, że wśród mieszkających na Białorusi Polaków, nie ginie pamięć o ich bohaterskich przodkach, którzy walczyli o wolną i niepodległą Polskę. Nasz czytelnik z Lidy Wiktor Suchojda w sposób wzorowy pielęgnuje pamięć o

Prezes Zarządu Głównego Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej z Warszawy Artur Kondrat, konsul z Konsulatu Generalnego RP w Grodnie Zbigniew Pruchniak, prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz i inni goście przybyli 3 stycznia do Lidy na spotkanie opłatkowe z polskimi kombatantami – członkami działającego przy ZPB Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi.

Spotkanie_oplatkowe_kombatantow_w_Lidzie

Podczas spotkania, którego gospodarzami byli ubrani odświętnie w mundury kombatanci Armii Krajowej z Lidy i innych miejscowości Grodzieńszczyzny, nie zabrakło wzruszających momentów, między innymi – chwili ciszy, którą zgromadzeni uczcili pamięć bohaterów poległych zarówno w walkach o przetrwanie polskości na Kresach Wschodnich podczas II wojny światowej, czy tuż po jej zakończeniu, jak i tych, którzy zginęli w łagrach stalinowskich, bądź po powrocie z nieludzkiej ziemi odeszli na wieczną wartę w swoich domach w nadziei, że ofiara ich i ich towarzyszy broni nie była daremna.

Spotkanie_oplatkowe_kombatantow_w_Lidzie-06

O znaczeniu pielęgnowania pamięci o polskim podziemiu niepodległościowym na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej oraz o potrzebie opieki nad jeszcze żyjącymi świadkami i twórcami najnowszej historii tej ziemi mówił prezes Zarządu Głównego Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej w Warszawie Artur Kondrat. Zaznaczył on, że w społeczeństwie polskim pragnienie niesienia pomocy, mieszkającym na Kresach byłym żołnierzom AK wzrasta z roku na rok, czego dowodem jest ostatnia bożonarodzeniowa akcja zbierania paczek z żywnością dla weteranów walk o polskość, żyjących obecnie często w bardo trudnych warunkach.

Spotkanie_oplatkowe_kombatantow_w_Lidzie-05

Przemawia Artur Kondrat, prezes Zarządu Głównego Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej w Warszawie

Gość z Warszawy zapewnił, że paczki już docierają do adresatów i wyraził wdzięczność Związkowi Polaków na Białorusi, zwłaszcza członkini Zarządu Głównego ZPB kapitan Weronice Sebastianowicz, będącej też prezesem Stowarzyszenia Żołnierzy AK na Białorusi, za codzienną opiekę nad kombatantami oraz rozsianymi po Białorusi miejscami pamięci, związanymi z działalnością polskiego podziemia niepodległościowego. – Niezwykle mnie cieszy, że są wśród nas przedstawiciele młodego pokolenia polskich patriotów w Lidzie, którzy przejmują sztafetę pielęgnowania tradycji patriotycznych na tej ziemi – podkreślił Artur Kondrat, kierując ukłon do obecnych na spotkaniu przedstawicieli nieformalnego środowiska lidzkiej polskiej młodzieży patriotycznej.

Spotkanie_oplatkowe_kombatantow_w_Lidzie-04

Przemawia Mieczysław Jaśkiewicz, prezes ZPB

Osobistą refleksją, nawiązującą do pielęgnowania pamięci o Armii Krajowej i członkach jego rodziny, walczących w szeregach AK, podzielił się z obecnymi prezes ZPB Mieczysław Jaśkiewicz.

Spotkanie_oplatkowe_kombatantow_w_Lidzie-03

Głęboką wdzięczność w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej kombatantom i mieszkającym na Białorusi Polakom, pielęgnującym polską tradycję patriotyczną, wyraził też konsul RP w Grodnie Zbigniew Pruchniak.

Spotkanie_oplatkowe_kombatantow_w_Lidzie-02

Podczas spotkania nie zabrakło wspólnego śpiewania polskich kolęd, wspomnień i, co najważniejsze, poczucia dumy z powodu tego, iż siedzi się przy jednym stole ze świadkami oraz bohaterami najnowszej historii Grodzieńszczyzny.

Spotkanie_oplatkowe_kombatantow_w_Lidzie-01

Znadniemna.pl

Prezes Zarządu Głównego Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej z Warszawy Artur Kondrat, konsul z Konsulatu Generalnego RP w Grodnie Zbigniew Pruchniak, prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz i inni goście przybyli 3 stycznia do Lidy na spotkanie opłatkowe z polskimi kombatantami - członkami działającego

Skip to content