HomeStandard Blog Whole Post (Page 443)

Szanowni Państwo, pragniemy dzisiaj zaprezentować historię tego, jak nasz czytelnik z Witebska Denis Krawczenko, wnuk Juliana Bortko, jednego z bohaterów akcji „Dziadek w polskim mundurze”, zafascynował się falerystyką (kolekcjonowanie odznaczeń i orderów) i co z tego wyszło.

Historię swej pasji falerystycznej Denis opisał sam:

Denis Krawczenko

Denis Krawczenko

Ta historia zaczęła się tak dawno, że czasami wydaje mi się, iż minęły wieki, a przedmioty kolekcji stały się integralną częścią mojego życia.

Wszystko zaczęło się w dalekim dzieciństwie, kiedy spędzałem wakacje letnie we wsi Zaborze niedaleko Głębokiego, nad jeziorem Okuniewo obok ruin majątku, w którym urodził się Tadeusz Dołęga-Mostowicz.

Za każdym razem, jadąc na wieś autobusem, doznawałem uczucia radości, kiedy autobus za osadą Wietryno mijał byłą granicę polsko-radziecką. Do dzisiaj pozostały tam mroczne, monumentalne, betonowe stanowiska ogniowe przypominające o przeszłości. Moje młodzieńcze uczucie radości stawało się naturalne, kiedy dojeżdżałem do domu mojego dziadka Juliana Bortko w Zaborzu.

Każdy dzień pobytu w Zaborzu i wyprawy na ruiny nad jeziorem Okuniewo przynosiły jakieś odkrycie. Marzyłem że odnajdę skarb, ale tu i tam trafiały mi się tylko carskie monety, polskie przedwojenne grosze oraz łuski nabojów z okresu wojny polsko-bolszewickiej. To wszystko dawała mi ziemia obok domu dziadka Juliana! Lubiłem słuchać opowiadań starych mieszkańców Zaborza, zwłaszcza opowiadań dziadka, który bardzo ciekawie opowiadał o Polsce. O tym jak się żyło „za polskim czasem”, jak służył w Wojsku Polskim. O wojnie nie opowiadał dużo, musiałem z niego „wyciągać” wspomnienia wojenne. Starszym ludziom podobała się moja obecność, nazywali mnie „panoczak” (panicz). W swych opowiadaniach starsi ludzie dzielili życie na okresy: „za polskich czasów”, „za Sowietów”, „za Niemców”. Z tych opowiadań wyłaniała się historia, której nie wykładano w radzieckiej szkole.

Wracając ze wsi do domu, ciągle przywoziłem masę różnych przedmiotów. Rodzice gniewali się, że zaśmiecam nimi mieszkanie. Kiedy część mych „skarbów” trafiała na śmietnik było morze łez i obraza na rodziców. Na szczęście mama i tata nie odważyli się wyrzucić najcenniejszej mojej zdobyczy – guzika z orzełkiem w koronie, który dostałem od przyjaciela ze wsi. Mój wiejski koleżka znalazł ten guzik w pudełku z guzikami u swojej babci. Od tego właśnie guzika z orzełkiem wszystko się zaczęło…

Zapoznałem się z rówieśnikami, poszukiwaczami pozostałości po wojnie i wstąpiłem do drużyny poszukiwaczy. Cały wolny czas spędzałem na wyjazdach, udziale w Wartach Pamięci, uczestniczyłem w ekshumacjach zwłok żołnierzy na terenie Białorusi i Rosji. Moje zbiory pamiątek po żołnierzach armii carskiej, radzieckiej, niemieckiej, a przede wszystkim – polskiej rosły w takim tempie, że już niedługo mój pokój zaczął przypominać muzeum. Dziadek Julian, dostrzegł moją fascynację historią i pewnego dnia wyjął z szafy starą, wytartą, skórzaną, pokrytą kurzem aktówkę. Z niego wyjął i przekazał mi swoje stare fotografie z czasów służby w wojsku, dokument o przyznaniu mu Krzyża Zasługi, sam Krzyż i inne pamiątki.

Wiedziałem, że dziadek służył i walczył w Wojsku Polskim, widziałem zdjęcia krewnych w polskich mundurach, ale o istnieniu takiego „skarbu” nie wiedziałem. Wracając pamięcią do momentu, kiedy dziadek wyjął z aktówki swoje pamiątki, stoi mi przed oczami scena z amerykańskiego filmu „Skarb narodów”, w której dziadek zastaje na strychu młodego Bena Gatesa i opowiada mu niewiarygodną historię.

Po prawej Julian Bortko, dziadek Denisa Krawczenki, w mundurze żołnierza Korpusu Ochrony Pogranicza

Dar dziadka Juliana zadecydował o mojej fascynacji kolekcjonerskiej i zainteresowaniu zwłaszcza falerystyką polską.

Po tym jak wróciłem z wojska zacząłem aktywnie interesować się polskimi nagrodami. Największe trudności sprawiało mi dotarcie do specjalistycznej literatury, której u nas w Witebsku praktycznie nie było. O polskich odznaczeniach i orderach dowiadywałem się od innych kolekcjonerów, z którymi spotykałem się w miejscowym klubie kolekcjonerów. Od nich czasem udawało się kupić także książkę w języku polskim. Zacząłem prowadzić notes, w którym zamieszczałem szkice i opisy polskich nagród.

Część kolekcji Denisa Krawczenki

Część kolekcji Denisa Krawczenki

Gromadziłem kolekcję, wymieniając na polskie, posiadane przeze mnie znaleziska niemieckie i carskie z rozkopów, które prowadziłem z innymi poszukiwaczami militariów.

Stopniowo moja kolekcja polskiej falerystyki rosła, ale niektóre ordery nie miały na przykład odpowiedniej wstążki. Zacząłem poznawać kolekcjonerów w Polsce, którzy pomagali mi uzupełnić braki.

Bardzo owocna okazała się znajomość z kolekcjonerem z Rosji, ze Smoleńska. Brał on udział w rozkopach w Lesie Katyńskim i wskazał wielu potomkom ofiar zbrodni katyńskiej miejsca, w których zostali pogrzebani ich przodkowie. Ten człowiek przekazał Polakom ponad dwadzieścia znalezionych przez niego Krzyży Virtuti Militari. Dzięki niemu w mojej kolekcji pojawiła się między innymi Gwiazda Przemyśla, nagroda, którą odznaczano bohaterów obrony Przemyśla podczas wojny polsko-ukraińskiej 1919 roku.

Gwiazda Przemyśla

Gwiazda Przemyśla

W Lesie Katyńskim były doły, nazywane przez „czarnych”( nielegalnych-red.) poszukiwaczy „śmietnikami”. W tych „śmietnikach” zakopano rzeczy straconych polskich oficerów – szynele, kubki, butelki, torby z rzeczami osobistymi żołnierzy, wśród których było dużo odznaczeń i orderów. W jednym z takich „śmietników” właśnie odnaleziono Gwiazdę Przemyśla z numerem 942 (razem Gwiazd Przemyśla przyznano około 9 tys.).

Na bazarze w Smoleńsku można było kupić dużo polskich odznaczeń. Sumienie nie pozwalało mi kupować je na bazarze, gdyż wszystkie pochodziły z Lasu Katyńskiego.

Dużym nabyciem dla mnie stał się Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, kupiony na aukcji DESA.

Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski

Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski

Gwiazda Orderu Odrodzenia Polski

Gwiazda Orderu Odrodzenia Polski

Prawdziwym przełomem w mojej działalności kolekcjonerskiej stało się pojawienie Internetu. Poznałem polskie strony internetowe kolekcjonerów. Otrzymałem dostęp do literatury falerystycznej. Postęp techniczny otworzył nowe kierunki.
Większośc egzemplarzy w mojej kolekcji pochodzi z tej części obwodu witebskiego, która przed ostatnią wojną leżała w granicach Polski : Głębokie, Brasław, Postawy, Druja. Na przykład Krzyż Niepodległości i odznakę z Armii Ochotniczej generała Hallera nabyłem pod Drują. W Brasławiu napotkałem Krzyż Walecznych, pochodzący z drugiej partii. Wśród kolekcjonerów jest on uważany za rzadkość i, jak twierdzą źródła falerystyczne można go spotkać tylko w kolekcjach prywatnych.

Krzyż Niepodległości

Krzyż Niepodległości

odznaka_Armii_Ochotniczej_generala_Hallera

Odznaka z Armii Ochotniczej generała Hallera

Krzyż Walecznych

Krzyż Walecznych

Powoli ale konsekwentnie moja kolekcja polskiej falerystyki stawała się coraz większa.

W ubiegłym roku znalazł się w niej między innymi Medal 3 Maja i wykonany przez francuską firmę Krzyż na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, którym odznaczano powstańców śląskich.

Krzyż na Śląskiej Wstędze Waleczności i zasługi

Krzyż na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi

Medal 3 Maja

Medal 3 Maja

Spełniło się też moje dawne marzenie. Perłą w mojej kolekcji stał się Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari – najwyższe polskie odznaczenie wojskowe.

Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari

Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari

Historia Orderu Virtuti Militari, najstarszego na świecie orderu wojskowego nadawanego do dzisiaj, jest unikalna. Ustanowiony został przez ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1792 roku.
Opowiadając o historii tylko tego odznaczenia i jego kawalerach można opowiedzieć historię Polski od rozbiorów po dzień dzisiejszy.

Specjalnie dla Znadniemna.pl Denis Krawczenko z Witebska

Szanowni Państwo, pragniemy dzisiaj zaprezentować historię tego, jak nasz czytelnik z Witebska Denis Krawczenko, wnuk Juliana Bortko, jednego z bohaterów akcji „Dziadek w polskim mundurze”, zafascynował się falerystyką (kolekcjonowanie odznaczeń i orderów) i co z tego wyszło. Historię swej pasji falerystycznej Denis opisał sam: [caption id="attachment_8360" align="alignnone"

Ponad dwudziestu maturzystów Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach świętowało w minioną sobotę, 7 lutego, początek odliczania stu dni do egzaminu dojrzałości.

Studniowka_w_Baranowiczach_29

Goście, przybyli na święto szykujących się do wejścia w dorosłe życie młodych Polaków z Baranowicz, zajęli cały pierwszy rząd w szkolnej auli.

Studniowka_w_Baranowiczach_28

Byli wśród nich: założycielka i wieloletnia dyrektor Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana, legenda środowiska baranowickich Polaków Elżbieta Dołęga-Wrzosek, konsul z Konsulatu Generalnego RP w Brześciu Sławomir Łuczak wraz z małżonką konsul Anną Domską-Łuczak, delegacja z oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w Siedlcach na czele z prezesem Jerzym Jackiem Myszkowskim i jego zastępcą Jackiem Grabińskim, dr Barbara Stelingowska z Instytutu Filologii Polskiej i Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, a także delegacja z siedziby głównej Związku Polaków na Białorusi w Grodnie na czele z przewodniczącą Rady Naczelnej ZPB Andżeliką Borys.

Studniowka_w_Baranowiczach_24

W przepięknie udekorowanej przez uczniów auli zmieściło się około dwustu widzów, wśród których byli rodzice i dziadkowie tegorocznych maturzystów ich nauczyciele i wychowawcy szkolni oraz młodsze rodzeństwo, kontynuujące bądź dopiero rozpoczynające naukę jednym z najlepszych polskich ośrodków oświatowych, jakim jest Społeczna Szkoła Polska im. Tadeusza Rejtana.

Studniowka_w_Baranowiczach_25

Program artystyczny święta tradycyjnie rozpoczął się od poloneza. Taniec w wykonaniu maturzystów zachwycił publiczność, czemu wyraz dał w swoim późniejszym przemówieniu między innymi prezes siedleckiego oddziału „Wspólnoty Polskiej” Jerzy Jacek Myszkowski, zaznaczając, iż układ poloneza, jaki zobaczył, był niezwykle uroczy i oryginalny.

Studniowka_w_Baranowiczach_27

Studniowka_w_Baranowiczach_26

Andżelika Borys tańczy poloneza

Maturzyści popisali się nie tylko talentem tanecznym. W ponad godzinnym koncercie dali z siebie wszystko także, jako wokaliści i aktorzy. Przy czym kilka numerów wokalnych i tanecznych młodzież wykonała wspólnie ze swoimi rodzicami, nie raz wychwytując na scenę do wspólnego tańczenia i śpiewania, siedzących w pierwszym rzędzie gości.

Studniowka_w_Baranowiczach_22

Studniowka_w_Baranowiczach_23

Studniowka_w_Baranowiczach_19

Studniowka_w_Baranowiczach_21

Studniowka_w_Baranowiczach_17

Studniowka_w_Baranowiczach_16

Studniowka_w_Baranowiczach_15

Studniowka_w_Baranowiczach_18

Studniowka_w_Baranowiczach_13

Studniowka_w_Baranowiczach_10

Studniowka_w_Baranowiczach_11

Studniowka_w_Baranowiczach_9

Studniowka_w_Baranowiczach_20

Studniowka_w_Baranowiczach_8

Występ rodziców

Studniowka_w_Baranowiczach_6

Studniowka_w_Baranowiczach_2

Studniowka_w_Baranowiczach_4

Studniowka_w_Baranowiczach_5

Studniowka_w_Baranowiczach_3

Studniowka_w_Baranowiczach_1

Kulminacyjną i najbardziej wzruszającą częścią uroczystości było składanie przez maturzystów podziękowań za lata nauki pedagogom szkoły na czele z dyrektor Eleonorą Raczkowską-Jarmolicz.

Studniowka_w_Baranowiczach

Grono pedagogiczne szkoły

Studniowka_w_Baranowiczach_7

Tańczy Teresa Sieliwończyk, dyrektor Domu Polskiego w Baranowiczach

Studniowka_w_Baranowiczach_34

Goście z Siedlec, Brześcia i Grodna, dziękując maturzystom za możliwość udziału w ich zabawie studniówkowej i życząc dzielnego stawiania czoła wyzwaniom, które czekać będą ich w dorosłym życiu, wręczyli młodzieży prezenty i upominki. Dr Barbara Stelingowska zachęcała do kontynuowania nauki na Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach, a przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys apelowała do wzięcia udziału w ogłoszonym niedawno przez Związek Polaków, wspólnie z uczelnią w Siedlcach, konkursie „Mistrz Ortografii 2015», którego laureaci zostaną nagrodzeni tygodniową wycieczką do Rzymu.

Studniowka_w_Baranowiczach_41

Przemawia konsul RP w Brześciu Sławomir Łuczak

Studniowka_w_Baranowiczach_37

Jerzy Jacek Myszkowski, prezes Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w Siedlcach

Studniowka_w_Baranowiczach_36

Eleonora Raczkowska-Jarmolicz, dyrektor Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach  i Jerzy Jacek Myszkowski

Studniowka_w_Baranowiczach_40

Przemawia przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys

Studniowka_w_Baranowiczach_39

Przemawia Jacek Grabiński, wiceprezes Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w Siedlcach

Studniowka_w_Baranowiczach_42

Dr Barbara Stelingowska wręcza prezenty maturzystom

Studniowka_w_Baranowiczach_38

Studniowka_w_Baranowiczach_33

Studniowka_w_Baranowiczach_32

Studniowka_w_Baranowiczach_31

Studniowka_w_Baranowiczach_35

Studniowka_w_Baranowiczach_30

Znadniemna.pl

Ponad dwudziestu maturzystów Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach świętowało w minioną sobotę, 7 lutego, początek odliczania stu dni do egzaminu dojrzałości. Goście, przybyli na święto szykujących się do wejścia w dorosłe życie młodych Polaków z Baranowicz, zajęli cały pierwszy rząd w szkolnej auli. Byli

Z ogromną satysfakcją prezentujemy Państwu historię kapitana Wojska Polskiego Władysława Ejsmonta przydomek „Wujo”, którą opisujemy dzięki materiałom, dostarczonym do redakcji przez Konstantego Jurewicza, zasłużonego działacza Związku Polaków na Białorusi z Wołkowyska i szwagra naszego dzisiejszego bohatera.

Pan Konstanty z niezwykłą pieczołowitością pielęgnuje pamięć o swoim bohaterskim szwagrze, którego zdjęcia użyczył na potrzeby niniejszej publikacji.

Władysław Ejsmont  w stopniu podporucznika

Władysław Ejsmont w stopniu podporucznika

WŁADYSŁAW ADAM EJSMONT urodził się 27 kwietnia 1912 roku w Wołkowysku (napis na jego grobie na Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino twierdzi, że urodził się w 1911 r. w miejscowości Walk (Valga) w Estonii, ale przyjmujemy wersję pana Konstantego, którą potwierdzają inne źródła, m.in. portal www.genealogia.okiem.pl, że nasz bohater urodził się w Wołkowysku).

Przed wybuchem II wojny światowej wraz z ojcem i matką mieszkał w Lidzie, gdzie ojciec Władysława był zawiadowcą stacji kolejowej. W Lidzie Władysław ukończył szkołę, pomyślnie zdał maturę i próbował dostać się do szkoły lotnictwa, prawdopodobnie w Dęblinie. Niestety, ze względu na stan zdrowia – doznaną w dzieciństwie kontuzję nóg – został zdyskwalifikowany przez komisję lekarską.

Mimo doznanej w dzieciństwie kontuzji nóg, Władysław robił wszystko , co w jego mocy, aby pod względem sprawności fizycznej być nie gorszym od innych i dostał się do Szkoły Podchorążych Rezerwy (patrz korpusówkę na kołnierzyku munduru – red.).

Władysław Ejsmont jako słuchacz Szkoły Podchorążych Rezerwy

Władysław Ejsmont jako słuchacz Szkoły Podchorążych Rezerwy

Korpusówka Szkoły Podchorążych Rezerwy - widoczna na kołnierzyku munduru Władysława Ejsmonta

Korpusówka Szkoły Podchorążych Rezerwy , fot.: dobroni.pl

Władysław uprawiał sport i osiągał wyniki na poziomie, uprawniającym go do noszenia Państwowej Odznaki Sportowej, którą widzimy na jego zdjęciu w mundurze słuchacza Szkoły Podchorążych Rezerwy. Władysław Ejsmont działał także w Związku Strzeleckim i osiągnął dobre wyniki, jako strzelec. Świadczy o tym Odznaka Strzelecka, którą widzimy na zdjęciu – na wysokości drugiego od góry guzika.

Państwowa Odznaka Sportowa, fot.: odkrywca.pl

Państwowa Odznaka Sportowa, fot.: odkrywca.pl

Odznaka Strzelecka, fot. odkrywca.pl

Odznaka Strzelecka, fot. odkrywca.pl

Kilka lat przed wybuchem wojny ojciec Władysława został przeniesiony z Lidy do Warszawy, gdzie wyjechał wraz z żoną i synem. W Lidzie zostawił starszą córkę Walentynę, która wyszła za mąż zaStanisława Roubo, pilota instruktora w  stacjonującym w Lidzie 5. Pułku Lotniczym.

Według Konstantego Jurewicza, Stanisław Roubo po klęsce kampanii wrześniowej przedostał się do Anglii i walczył jako pilot w stopniu porucznika w Królewskich Siłach Powietrznych Wielkiej Brytanii (RAF), biorąc udział między innymi w Bitwie o Anglię. Po wojnie porucznik RAF wrócił do Polski, odnalazł krewnych i zamieszkał w Gdyni. Zmarł tamże 19 lutego 1997 roku.

Tymczasem Władysława Ejsmonta wybuch wojny zastał w Warszawie, gdzie niedoszły lotnik, absolwent Szkoły Podchorążych Rezerwy, podobnie jak ojciec, pracował na kolei, na stanowisku dyżurnego ruchu jednego z głównych węzłów kolejowych stolicy.

Władysław Ejsmont, w momencie wybuchu wojny miał stopień podporucznika rezerwy. Podczas kampanii wrześniowej, cofając się na Wschód przed niemieckim natarciem, nasz bohater trafił do Grodna, do którego zbliżała się już Armia Czerwona.

W Grodnie nasz bohater przystępuje do szeregów obrońców miasta pod dowództwem kapitana Grzywacza. Po klęsce poniesionej przez obrońców Grodna ppor. Władysław Ejsmont trafia do sowieckiej niewoli i zostaje wywieziony w głąb Rosji sowieckiej i trafia do obozu jenieckiego NKWD w Griazowcu pod Wołogdą.

W 1941 roku, kiedy na mocy układu Sikorski-Majski na terenie ZSRR zaczęły się tworzyć oddziały Wojska Polskiego podporządkowanego rządowi RP na emigracji. Nasz bohater z obozu jenieckiego w Griazowcu trafił do 5. Wileńskiej Dywizji Piechoty. Po wyprowadzeniu dywizji do Iranu, a później – Iraku, Władysław Ejsmont został przydzielony do 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” w 5. Wileńskiej Brygadzie Piechoty podporządkowanej 5. Kresowej Dywizji Piechoty.

W 15. Wileńskim Batalionie Strzelców „Wilków” Władysław Ejsmont dowodził plutonem, awansując do stopnia porucznika, potem dowodził kompanią, aż wreszcie został adiutantem batalionu.

Nasz bohater był oficerem cenionym zarówno przez dowództwo, jak i podwładnych, którzy nadali mu przydomek „Wujo”. Oto, co czytamy w jednym ze wspomnień żołnierzy 5. Kresowej Dywizji Piechoty na temat Władysława Ejsmonta:

„Cenili i lubili go przełożeni. Koledzy przezwali go „Wujem” za wyjątkowo męskie cechy charakteru, za fenomenalne zdolności łagodzenia dysonansów służbowych. Emanował radością i humorem, dowcipem strzelał, jak petardą – był nadzwyczajnym kolegą. Sumienność, takt i uczynność zjednały mu sympatię od strzelca do dowódcy batalionu”.

Zginął „nadzwyczajny kolega”, adiutant 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków”, Władysław Ejsmont „Wujo” 17 maja 1944 roku podczas Bitwy o Monte Cassino. Tego samego dnia przez dowództwo został pośmiertnie awansowany do stopnia kapitana i przedstawiony do Krzyża Virtuti Militari.

We wspomnieniach towarzysze broni Władysława Ejsmonta tak pisali o ostatnich chwilach życia „Wuja”:

„Moloch wojenny chciwie pożera swoje ofiary. Bój o klasztor był „walką o Wilno i Lwów” – jak to słusznie powiedział generał Anders.
W pierwszej fazie natarcia „Wujo” wychodził cało. Dnia 17 maja przed świtem rozpoczęto drugi gwałtowny szturm. W pobliżu widma – pada śmiertelnie rażony pociskiem artyleryjskim”.

Po tym, jak Władysław Ejsmont zginął na polu walki, jego prochy zostały złożone przez towarzyszy broni na prowizorycznym cmentarzu w miejscowości Acquafondata (jeden z dwóch cmentarzy prowizorycznych powstałych na najbliższym zapleczu frontu walk o Monte Cassino. Dla poległych z 3. Dywizji Strzelców Karpackich – w San Vittore del Lazio , a dla żołnierzy z 5. Kresowej Dywizji Piechoty – w Acquafondata).

Koledzy „Wuja” tak opisują to miejsce:

„W Acquafondata jest cmentarz „kresowej” . Okalają go ostre zbocza szaro-popielatych gór Wśród kilkuset mogił jest jedna, taka skromna jak inne, z drewnianym krzyżem – a jednak tragicznie bliska, najbliższa, którą odwiedził każdy «Wilk»”.

Grób kpt. Władysława Adama Ejsmonta na Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino, fot.: polskiecmentarzewewloszech.eu

Grób kpt. Władysława Adama Ejsmonta na Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino, fot.: polskiecmentarzewewloszech.eu

Niezwykle ciepłe zobowiązanie złożyli towarzysze broni „Wuja” nad grobem poległego przyjaciela:

„Doszedł „Wujo” do kresu wędrówki – wchłonęła cię wieczysta noc…
Śpij spokojnie drogi towarzyszu.
Gdy wejdziemy do kraju, przed ruinami zamku Giedymina w Lidzie, zatrzymamy się, by odszukać miejsce, w którym marzyłeś o skrzydłach Ikara, snułeś wizję szczęścia i gdzie kształtowałeś siebie na wspaniałego żołnierza.
Zostaniesz w naszej pamięci na zawsze”.

Z powyższej dedykacji wynika, że Władysław Ejsmont przez lata wojny pielęgnował pamięć o stronach rodzinnych, o Lidzie, w której dorastał, zanim przeniósł się do Warszawy, gdzie zastała go wojna. Opowiadał kolegom nawet o swoich młodzieńczych marzeniach zostania lotnikiem.

Nie wiemy, czy koledzy „Wuja” spełnili obietnicę i odnaleźli przy zamku Giedymina miejsce, w którym Władysław Ejsmont „marzył o skrzydłach Ikara”.

Wiemy natomiast, że pamięć o dzielnym żołnierzu Władysławie Ejsmoncie przetrwała między innymi dzięki jego niezwykle zasłużonej dla Polski rodzinie.

Siostra Władysława Ejsmonta Walentyna – żona lotnika instruktora z Lidy Stanisława Roubo – w czasie wojny też znalazła się w Warszawie (chyba wyjechała tam do ojca i mamy – red.), działała w konspiracji i walczyła w Powstaniu Warszawskim, które przeżyła, ale trafiła do łagru w Pruszkowie, po którym – schorowana i wycieńczona – nie pożyła długo.

Bohaterski los miała też kuzynka Władysława Ejsmonta „Wuja”, śp. Walentyna Jurewicz – żona Konstantego Jurewicza.

Walentyna Jurewicz z domu Ejsmont w czasie wojny walczyła w szeregach Armii Krajowej jako łączniczka w Obwodzie Sokółka. Po wojnie została ujęta przez NKWD i skazana na 25 lat łagrów. Zmarła w Wołkowysku 17 września 2009 roku.

Także bracia i siostry Konstantego Jurewicza, pielęgnującego pamięć o swoim szwagrze Władysławie Ejsmoncie walczyli w szeregach AK na Grodzieńszczyźnie, za co siostra Konstantego Wiktoria Jurewicz została skazana na 10 lat łagrów. Natomiast brat Konstantego Mieczysław Jurewicz – akowiec, choć skazany na łagry jako „element antysowiecki” – odzyskał wolność po dwóch latach pobytu w miejscowości Uchta (w republice Komi na północy Rosji). Sowieci uznali, iż udział Mieczysława Jurewicza w operacji „Ostra Brama”, czyli jego udział w walkach o wyzwolenie Wilna u boku Armii Czerwonej jest okolicznością łagodzącą.

Mając wśród bliskich tylu bohaterów Konstanty Jurewicz z niezwykłą pieczołowitością pielęgnuje pamięć zwłaszcza o swoim szwagrze – Władysławie Ejsmoncie, którego historię poprosił opisać w ramach naszej akcji „Dziadek w polskim mundurze”, za co panu Konstantemu serdecznie dziękujemy!

Dodajmy tylko, że prochy kapitana Władysława Ejsmonta „Wuja” zostały przeniesione z cmentarza w Acquafondata na Polski Cmentarz Wojenny na Monte Cassino i spoczywają w grobie, oznaczonym numerem 7-F-3.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie wspomnień i materiałów, dostarczonych przez Konstantego Jurewicza, szwagra Władysława Ejsmonta „Wuja”

Z ogromną satysfakcją prezentujemy Państwu historię kapitana Wojska Polskiego Władysława Ejsmonta przydomek „Wujo”, którą opisujemy dzięki materiałom, dostarczonym do redakcji przez Konstantego Jurewicza, zasłużonego działacza Związku Polaków na Białorusi z Wołkowyska i szwagra naszego dzisiejszego bohatera. Pan Konstanty z niezwykłą pieczołowitością pielęgnuje pamięć o swoim bohaterskim szwagrze,

„Mińsk – miasto w opiece Matki Bożej” – to nazwa wycieczki po stolicy Białorusi, którą można zamówić u mińskiego przewodnika Pawła Dziusiekaua. Na początku lutego na dwugodzinną wycieczkę, od której dochód został przekazany na potrzeby schroniska dla zwierząt „Superkot”, przewodnik zaprosił mieszkańców białoruskiej stolicy.

Z zaproszenia skorzystała także nasza autorka Ludmiła Burlewicz.

herb_Minska

Herb Mińska na frontonie czerwonego kościoła

Interesowało mnie, czy podczas wycieczki Paweł Dziusiekau nie pominie, związanych z Mińskiem akcentów polskich. Okazało się, że nie tylko nie pominął, wręcz oświadczył na samym początku, że symbolem Mińska dla niego jest czerwony kościół, kojarzący się miejscowym mieszkańcom z aktywnością mieszkających w Mińsku Polaków, między innymi działalnością stołecznego oddziału Związku Polaków na Białorusi.

Opowiadając o historii wzniesienia kościoła pw. św. Szymona i Heleny (czerwonego kościoła) Paweł Dziusiekau zaznaczył, iż budynek świątyni był wzorowany na kościele pw. św. Elżbiety w Jutrosinie (woj. wielkopolskie). Uczestnicy wycieczki dowiedzieli się także, iż cegłę na budowę mińskiej świątyni sprowadzano spod Częstochowy, dach pokryto dachówką z Włocławka, a prace wewnętrzne wykonał polski artysta Zygmunt Otto.

tablica_kosciol

Na trasie wycieczki „Mińsk – miasto w opiece Matki Bożej” znalazł się też między innymi miński pomnik Adama Mickiewicza oraz katedra rzymskokatolicka.

Dlaczego mińscy strażacy musieli umieć grać na instrumentach muzycznych? Jaki związek budynek Czerwonego Kościoła ma z żywą krowa? Czemu Mińsk jest jedynym miastem na świecie na herbie którego Matka Boża ma ręcę ułożone, jakby do oklasków? – odpowiedzi na te i inne pytania ciekawskich, udzielał podczas wycieczki przewodnik.

Pawel_Dziusiekau

Opowiada przewodnik po Mińsku Paweł Dziusiekau

Paweł Dziusiekau jest przewodnikiem po Mińsku, realizującym duży projekt „Wędrówki w przeszłość”, którego częścią jest wycieczka pod nazwą „Mińsk – miasto w opiece Matki Bożej”, będąca pracą absolwencką na kursach „Didżeje Odrodzenia”, prowadzonych przez białoruskiego polityka i działacza społecznego Pawła Sewiarynca.

Zapraszamy na fotorelację z wycieczki:

zbiorka_wycieczkowiczow

kapliczka_tablica_Woynillowicz

 

przy_kosciele

uczestnicy _wycieczki

 

P1370776

pomnik_Mickiewicza_1

pomnik_Mickiewicza

 

minska_katedra

Na kolejną wycieczkę trasą „Mińsk – miasto w opiece Matki Bożej” Paweł Dziusiekau zaprawsza w kwietniu. Z usług tego przewodnika można skorzystać, kontaktując się z nim za pośrednictwem jego profilu na stronie by.holiday.by. Wycieczki Pawła Dziusiekaua są prowadzone w języku białoruskim bądź rosyjskim.

Ludmiła Burlewicz z Mińska

„Mińsk – miasto w opiece Matki Bożej” – to nazwa wycieczki po stolicy Białorusi, którą można zamówić u mińskiego przewodnika Pawła Dziusiekaua. Na początku lutego na dwugodzinną wycieczkę, od której dochód został przekazany na potrzeby schroniska dla zwierząt „Superkot”, przewodnik zaprosił mieszkańców białoruskiej stolicy. Z zaproszenia

Dwa najwyższe stopnie podium zajęły drużyny parafialne z Grodna w odbywających się w tych dniach rozgrywkach XXIV Międzynarodowego Turnieju Halowego w Piłce Nożnej AWF 2015.

Podczas finału. W żóltych koszulkach - pilkarze z parafii dzielnicy Południowy w Grodnie, w czarno - białych  - reprezentacja grodzieńskich parafii

Podczas finału. W żółtych koszulkach – piłkarze z parafii dzielnicy Południowy w Grodnie, w czarno – białych – reprezentacja grodzieńskich parafii

Doroczny międzynarodowy turniej piłkarski organizuje Katolickie Stowarzyszenie Sportowe Rzeczypospolitej Polskiej. Grodzieńskie drużyny okazały się bezkonkurencyjne w najstarszej, dopuszczanej do udziału w turnieju, kategorii wiekowej – chłopców urodzonych w 1998 roku.

Zdobywcy drufiego miejsca ze swoim trenerem Markiem Zaniewskim, wiceprezesem Klubu Sportowego "Sokół" przy ZPB

Zdobywcy drugiego miejsca ze swoim trenerem Markiem Zaniewskim, wiceprezesem Klubu Sportowego „Sokół” przy ZPB

W tej kategorii zgłosiło się do rywalizacji osiem drużyn, reprezentujących parafie z Warszawy, Mińska Mazowieckiego, Ostrowa Wielkopolskiego, Kutna, Sulejówka i Radomia.Parafie miasta Grodna zgłosiły do udziału w turnieju w najstarszej kategorii, aż dwie drużyny. Jedna to reprezentacja czterech parafii grodzieńskich, której trenerem i selekcjonerem jest organizator Parafiady dla Dzieci i Młodzieży Diecezji Grodzieńskiej – ksiądz Artur Małafiej z parafii pw. NMP Ostrobramskiej Matki Miłosierdzia na Augustówku. Druga drużyna grodzieńska, prowadzona przez wiceprezesa działającego przy Związku Polaków na Białorusi Klubu Sportowego „Sokół” Marka Zaniewskiego, składała się z młodzieży katolickiej z parafii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP z dzielnicy Południowy w Grodnie.

To właśnie młodzi grodnianie w finale zdecydowali o losie dwóch pierwszych miejsc turnieju. W bezpośrednim starciu lepsza okazała się reprezentacja czterech grodzieńskich parafii. Wygrała z kolegami z parafii dzielnicy Południowy z wynikiem 4:0.

Wszyscy uczestnicy XXIV Międzynarodowego Turnieju Halowego w Piłce Nożnej AWF 2015, rozgrywanego w hali sportowej Akademii Wychowania Fizycznego im. J. Piłsudskiego w Warszawie, otrzymali od organizatorów upominki i nagrody. Trofeum za zdobycie pierwszego miejsca jest puchar, ufundowany przez Katolickie Stowarzyszenie Sportowe Rzeczypospolitej Polskiej.

Znadniemna.pl

Dwa najwyższe stopnie podium zajęły drużyny parafialne z Grodna w odbywających się w tych dniach rozgrywkach XXIV Międzynarodowego Turnieju Halowego w Piłce Nożnej AWF 2015. [caption id="attachment_8242" align="alignnone" width="480"] Podczas finału. W żółtych koszulkach - piłkarze z parafii dzielnicy Południowy w Grodnie, w czarno - białych

Z głęboką satysfakcją publikujemy korespondencję, nadesłaną przez naszą czytelniczkę z miasta Huddersfield w Wielkiej Brytanii – panią Xenię Jacoby, która 18 stycznia uczestniczyła w obchodach 102. rocznicy urodzin śp. Romualda Rodziewicza ps. „Roman” – naszego ziomka, urodzonego pod Wołożynem, hubalczyka, żołnierza Armii Krajowej, więźnia między innymi KL Auschwitz i KL Buchenwald, żołnierza niezłomnego, który po II wojnie światowej zamieszkał w Północnej Anglii, w mieście Huddersfield, gdzie dokończył żywota 24 października 2014 roku.

Śp. Romuald Rodziewicz ps. "Roman" w Domu Opieki "Jasna Góra" w Huddersfield

Śp. Romuald Rodziewicz ps. „Roman” w Domu Opieki „Jasna Góra” w Huddersfield

Z relacji pani Xenii Jacoby dowiadujemy się między innymi, iż w tym roku urna z prochami śp. Romualda Rodziewicza „Romana” zostanie złożona w grobie na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.

Pani Xenia osobiście znała bohatera , 102. rocznicę urodzin którego obchodzili Polacy w Huddersfield i niezwykle ciepło wspomina o chwilach obcowania z nim. Tym przyjemniej jest nam opublikować poniższą relację:

Romuald „Roman” Rodziewicz – Ostatni Hubalczyk , więzień KL Auschwitz, nr obozowy 165642

Na niedzielę 18 stycznia 2015 roku przypadła 102. rocznica Urodzin Ostatniego Hubalczyka ppłk Romualda „Romana’’ Rodziewicza.(ur. 18 stycznia 1913 w Ławskim Brodzie na Wileńszczyźnie (obecnie – wieś Truskowicze w rejonie wołożyńskim obwodu mińskiego – red.), zm. 24 października 2014r. w Huddersfield w Płn. Anglii)

Zostałam serdecznie zaproszona przez kapelana (Domu Polskiego w Huddersfield –red.) ks. Jana Wojczyńskiego TCHR, do udziału we mszy św. o godz. 11:00 na okoliczność 102. Rocznicy Urodzin Hubalczyka. Msza miała być odprawiona w kaplicy Domu Opiekuńczego „Jasna Góra’’ w Huddersfield, gdzie śp. jubilat był rezydentem. Potem w kolejności premiera filmu Pana Marka Zdziarskiego nakręconego we współpracy z ks. J. Wojczyńskim pt. „Ostatnia Droga Ostatniego Hubalczyka’’. Zwieńczeniem dnia stał się wspólny obiad, w gronie osób, związanych z postacią śp. Romualda Rodziewicza „Romana”.

Zimnym rankiem wybrałam się w drogę do Huddersfield, miasta w hrabstwie West Yorkshire w Północnej Anglii. Przyjechała po mnie samochodem Beata, nauczycielka z angielskiej i polskiej Szkoły Sobotniej. Wyruszyłyśmy w drogę pod górę. Naokoło mijałyśmy pięknie obsypane śniegiem okoliczne wzgórza i pagórki. Samochód zaczął kaszleć, nie dając rady podczas „wspinaczki” pod górę. Wszyscy nas mijali. Miałyśmy dojechać do Huddersfield na poranną mszę św. Drogi nam się pogubiły, szosy poplątały a czas kurczył. Myślałam sobie o słowach majora Hubala i chciałam w nie wierzyć, że „Trzeba rzucić serce za przeszkodę, jak przy skoku”. Mjr Henryk Dobrzański ps. „Hubal”, był bardzo utalentowanym dowódcą, kawalerzystą i członkiem drużyny olimpijskiej w hippice, gdzie na koniu „Generał” pokazywał wielką klasę doskonałego polskiego jeźdźca. Rzuciłam więc serce, no i – mimo przeszkód – dojechałyśmy na czas. Punkt 11:00 otworzono nam drzwi domu i ks. Jan rozpoczął mszę św. w przytulnej kaplicy. Mała trzódka modliła się o życie wieczne dla śp. „Romana”, byłego rezydenta Domu Opiekuńczego „Jasna Góra”. Na parapecie przy oknie stało zdjęcie Hubalczyka, jako znak duchowej obecności rezydenta, który do niedawna był uczestnikiem każdej mszy celebrowanej przez swego kapelana ks. Jana. Ojciec duchowny podczas swej homilii nawiązywał do minionego życia swego rezydenta, który jako najwierniejszy z wiernych mjr Hubala był oddany Bogu i Ojczyźnie – Polsce. Ja natomiast błądząc oczami po kaplicy, przystrojonej bożonarodzeniową choinką i drewnianą szopką, w której wciąż sianko pachniało – myślałam o życiu w zgodzie z przeznaczeniem. Myśli moje zagalopowały do kościoła z kadru filmowego o majorze Hubalu i jego kawalerii. Przed oczami stanął mi ten moment, kiedy plutonowy Rodziewicz został zganiony przez majora, że takiego cymbała przedstawił do awansu, a on wraz z plutonowym Alickim Józefem paradował przed całą wsią w mundurze, będąc na Pasterce. Wtedy Rodziewicz pokornie tłumaczył majorowi, że właśnie na okoliczność tego awansu poszli do kościoła się pomodlić. Wtedy major długo nie zastanawiając się zarządził wyjście swego oddziału do kościoła na poranną mszę, ku wielkiemu zdziwieniu Rodziewicza i Alickiego. Ten przejmujący moment kiedy wierni rozstępowali się na boki wiejskiego kościoła, robiąc miejsce partyzantom – swym obrońcom i głośne odśpiewanie pieśni „Boże, coś Polskę” a w niej Ojczyznę racz nam wrócić Panie…, stały się manifestacją uczuć patriotycznych ludu i wojska –które swym mundurem określało ciągłość państwa polskiego (dodam tylko, że pieśń ta po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918r. jako polska katolicka pieśń religijna, konkurowała z Mazurkiem Dąbrowskiego o uznanie jej za hymn państwowy – aut.). Wspomnę także, że reżyser filmu Bohdan Poręba, opowiadał o próbie usunięcia przez ówczesnych cenzorów kina dokładnie tej sceny z kościoła. Jednakże ówczesny minister obrony narodowej gen. W. Jaruzelski osobiście interweniował w tej sprawie, będąc pod wrażeniem sceny i ekspresji, jaka płynęła z jej symboliki. Wracały do mnie także słowa „Romana”, który mówił mi podczas swego ostatniego wywiadu 2 sierpnia 2014r., że „ludność wtedy była bardzo patriotyczna. Karmili partyzantów i ich konie, nie szukając wynagrodzenia. Chłopi bardzo pomagali lotnemu oddziałowi”. Dla tamtych ludzi mundur polski był bardzo ważnym symbolem. Mundur chronił spokój i każdy polski dom. Mundur był „widocznym znakiem oporu a w konkretnej sytuacji – ciągłością państwa”. W czasie wojny polski mundur był otuchą dla narodu a żołnierskim obowiązkiem było walczyć i trwać, gdzie krzywda. „Ludzie szli do munduru jak do Przenajświętszego Sakramentu”.[z filmu „Hubal”] Niezłomny żołnierz Henryk Dobrzański Hubal mjr Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego przyrzekł: „Ja w żadnym razie broni nie złożę, munduru nie zdejmę. Tak mi dopomóż Bóg”. Niemcy bali się Go jak ognia i nazywali Go „Der tolle major”, co znaczy „szalony major”. Pamiętam jak „Roman” podczas swego wywiadu mówił, iż „Niemcy bardzo bali się „bandy” Hubala”. W takim oddziale ułanów mjr Hubala służył plut., potem wachmistrz Romuald „Roman” Rodziewicz. W filmie „Hubal” wyreżyserowanym w 1973r. przez Bohdana Porębę, rolę tytułową kreował świetny aktor Ryszard Filipski, a w plut. „Romana” wcielił się Jan Stawarz.

Tutaj msza św. w kaplicy, a ja oglądam film w swych myślach i tak klatka po klatce cwałuję, by nadążyć za szarżą kawalerii, która 30 marca 1940r. w ciężkim boju pod Huciskami „zsiekła na drzazgi oddziały niemieckie aż iskry leciały”. To autentyczne słowa „Romana”, które brzmiały w moich uszach, kiedy wypowiadał się o swej historycznej przeszłości. Mówił mi, że „dla nich – ułanów mjr Hubal był ich opiekunem. Był jak ojciec, prawdziwy troskliwy ojciec”. Wtedy zagadnęłam także o Mariannę Cel ps. „Tereska”, o ułana babę, co służyła z nimi, przenosiła meldunki i też chciała Niemca bić. Roman odrzekł, że „ona była bardzo odważna, że patriotką była”.

Kapelan Domu Opieki "Jasna Góra" w Huddersfield ks. Jan Wojczyński TChr, wygłasza homilię

Kapelan Domu Opieki „Jasna Góra” w Huddersfield ks. Jan Wojczyński TChr, wygłasza homilię

Podczas podniesienia w trakcie mszy św. w intencji śp. Hubalczyka

Podczas podniesienia w trakcie mszy św. w intencji śp. Hubalczyka

Po piekle Holokaustu w niemieckich obozach koncentracyjnych w Auschwitz (trafił tam po aresztowaniu w sierpniu 1943r. jako więzień polityczny i żołnierz AK, gdzie wytatułowanomu na lewej ręce nr obozowy 165642), Brzezince, Buchenwaldzie oraz na terenie Austrii, które to obozy zagłady przetrzymał – Rodziewicz chciał po wyzwoleniu odszukać „Tereskę”. Rozpytywał o nią swych nielicznych kompanów ułanów, którzy ocaleli. Żaden nic nie słyszał o niej. Rodziewicz pojechał w okolice, gdzie stacjonowała kiedyś ich kawaleria, by rozpytać tamtejszą ludność o „Tereskę”. Ślad po niej zaginął. Ze smutkiem mówił, że „musiała być zabita przez Niemców, a ciało jej przepadło” i zamyślił się głęboko… Po czym zapytał na głos: „Mógłbym papieRosa od kogoś popRosić?…” i powiedział to z tym swoim dźwięcznym, pięknie brzmiącym „R”.

Przepadło też ciało samego legendarnego majora Hubala, który zginął 30 kwietnia 1940r. pod Anielinem k/Opoczna. Koń majora „Demon” też poległ od kul. Poległo wielu partyzantów.

„Każdy ginący człowiek to cały świat sam w sobie” [Melchior Wańkowicz]. Cudem wachmistrz „Roman” ocalał. Pomimo iż wiele razy otarł się o śmierć (także w obozach koncentracyjnych), nigdy nie był ranny. Mówiono o nim, że kule się go nie imały a Pan Bóg kule nosił. Raz jedyny był draśnięty kamieniem z szosy, który uderzył go w okolice nosa. Taki to był prawdziwy polski superman, superhero.

„Jeszcze Polska nie zginęła! I nie zginie! Jeszcze Polska nie zginęła! – Niech żyje Polska!” To słowa, które dodawały otuchy podczas okupacji. Major Dobrzański „Hubal” nie uznał kapitulacji Warszawy w 1939r. i dlatego przeprowadził swój oddział 300 żołnierzy z okolic Grodna w Góry Świętokrzyskie, by toczyć nierówną walkę z przeważającymi siłami niemieckiego wroga (jak w 480r. p.n.e. 300–osobowy oddział Spartan dowodzony przez króla Leonidasa, stawił czoła 100-tys. armii perskiej pod Termopilami). Major jako pierwszy z żołnierzy polskich podjął działania partyzanckie. Miało to ogromne znaczenie dla kraju i ludności, że Polska żyje i walczy, aby nie zginął duch nadziei i walki w narodzie. Rozeszły się wieści, że pierwszy zorganizowany oddział partyzancki nazwany przez mjr „Hubala” Oddziałem Wydzielonym Wojska Polskiego, walczy przeciwko okupantowi, a tocząc boje za sprawy Ojczyzny z oddziałami SS – wychodzi zwycięsko, walcząc do ostatniego tchu.

„…Za gruzy naszych miast
Za braci naszych krew,
Szarpajmy wrogów ciała!
Niech zniknie szwabski chwast!
Odpowie na nasz zew,
Powstając Polska cała!…”

Autorem tej piosenki był ppor. ps. „Tchórzewski”, czyli Józef Wüstenberg z zawodu prawnik, co pełnił w oddziale funkcję oficera ds. zleceń. Na przełomie marca i kwietnia 1940r. na kwaterach we wsi Gałki, napisał słowa pierwszej oryginalnej piosenki „Hubalczyków“: „My partyzanci majora Hubali“. Melodię zaczerpnął z pieśni powstańców 1863r. – „Marsz strzelców“. Tak powstała pierwsza w okupowanej Polsce pieśń partyzancka.

„ My partyzanci majora Hubali,
Idziemy dziś na krwawy z Niemcem bój.
Pragnienie zemsty serca nasze pali,
A przeciw nam bombowców wroga rój!“

„Hubal” i Jego dzielny wachmistrz Rodziewicz, przysięgali Bogu być wiernymi Ojczyźnie swej Rzeczypospolitej Polskiej. Na straży honoru żołnierza polskiego stać wiernie i tak postępować, aby móc żyć i umierać jak prawy żołnierz polski.„Hubal” i „Roman” to nieustraszeni żołnierze, wierni do końca przysiędze i Ojczyźnie. Upór i wierność wartościom Bóg, Honor i Ojczyzna uczyniły ich niezłomnymi rycerzami. „Hubal” to człowiek legenda, a „Roman” to człowiek historia, którą dane mi było poznać. Całe swe młode życie poświęcił walkom frontowym i działalności konspiracyjnej. Tak po ludzku nic dla siebie nie miał z tego młodzieńczego życia. Historia o nim nadaje się na realizację dobrego filmu historyczno – przygodowego o podłożu patriotycznym, jako antidotum na zakłamywanie historii II wojny światowej, a zwłaszcza ZAPOMNIANEGO HOLOKAUSTU, dokonanego na nas Polakach. Rodziewicz to wyjątkowy, niecodzienny świadek czasu, gdyż przeżył aż cały wiek w naszej polskiej historii. Jego długie życie było skarbnicą doświadczeń kilku pokoleń Polaków. Wraz z „Romanem” odchodzi pewna epoka ludzi niezłomnych.

Romuald Rodziewicz "Roman" z numerem z KL Auschwitz na lewej ręce

Romuald Rodziewicz „Roman” z numerem z KL Auschwitz na lewej ręce

nr_z_KL

„Mimo, że o nim napisano książki – to on był normalnym człowiekiem. Bardzo skromnym. Do ostatniego dnia zachował pełną świadomość mimo prawie 102 lat. Miał ten dar od Boga, że mógł nam opowiadać i zachować taką pełną tężyznę duchową i fizyczną prawie aż do końca…”, tak ks. Jan Wojczyński wspominał w audycji dla Polskiego Radia „Ostatniego Hubalczyka”.

Te wszystkie myśli, głosy, wspomnienia i obrazy nachodziły mnie patrzącą na portret Hubalczyka. A przecież był tu z nami tak niedawno… Odszedł, aby żyć wiecznie w naszej pamięci jako niezłomny. Wzorzec dla nas.

Po mszy św. ks. Jan zaprosił nas i panie rezydentki (także weteranki II wojny światowej, co przeszły przez Syberię) do salonu, na projekcję filmu dot. ostatniej drogi Romualda Rodziewicza. Poznałam tutaj panią Janinę Stanowską z 316. Kompanii Transportowej, która walczyła pod Monte Cassino, panią Czesię Jarosz, która była w czasie wojny w Ugandzie, panie Wandę Orlińską, Wincentynę Tkocz, Irenę Chajdas oraz panią Marię Spychalską. W zamyśleniu oglądaliśmy chwile pożegnania z „Romanem”. To z prawej to z lewej migała mi jasna postać młodziutkiej opiekunki Magdy Masłowskiej, która pamiętnej nocy była przy konaniu Rodziewicza. To przy niej Hubalczyk żegnał się z tym światem, przechodząc w inny.

Rezydentki Domu Opieki "Jasna Góra" w Huddersfield podczas mszy św. w kaplicy. Od prawej: Zofia Skotnicka, Wincentyna Tkocz, Czesława Jarosz

Rezydentki Domu Opieki „Jasna Góra” w Huddersfield podczas mszy św. w kaplicy. Od prawej: Zofia Skotnicka, Wincentyna Tkocz, Czesława Jarosz

Ks. Jan siedział w fotelu i ocierał łzy… Łamał mu się głos, kiedy wspominał swego niezwykłego rezydenta, sam przecież także będąc unikatem, postacią ciekawą, charyzmatyczną i zatrzymującą myśli zabieganego człowieka w czasie. Przy kawie i tortowym cieście, ksiądz snuł swoje opowieści jak gawędę, która była niezwykła. Tworzył się niecodzienny klimat, tak jakby się było uczestnikiem tych opowieści i podświadomie czuło się jakby one były własnymi doświadczeniami. W tym miejscu powiedział nam o niepowszechnej postawie swego rezydenta. Kiedy Melchior Wańkowicz chciał podzielić się honorarium z Rodziewiczem za książkę „Hubalczycy”, to ten stanowczo odmówił, nie chcąc ani grosza.
Ksiądz uchylił nam rąbka tajemnicy, oznajmiając nowinę, że ma cichą nadzieję, iż na wiosnę, otworzy Izbę Pamięci Ostatniego Hubalczyka w Domu Opieki „Jasna Góra” Huddersfield. Znajdą tu swoje miejsce pamiątki po „Romanie”.

Rezydentki Domu Opieki "Jasna Góra" w Huddersfield. 1-szy rząd od prawej: Janina Stanowska, Zofia Skotnicka, Wincentyna Tkocz, 2-gi rząd od prawej: Anna Herman, Wanda Orlińska, Irena Chajdas, Maria Spychalska, Czesława Jarosz, goście, od lewej: Beata Steinhagen, Marek Zdziarski, Joanna Dudzic z mężem Darkiem, opiekun Mateusz Wala oraz ks. Jan Wojczyński

Rezydentki Domu Opieki „Jasna Góra” w Huddersfield. 1-szy rząd od prawej: Janina Stanowska, Zofia Skotnicka, Wincentyna Tkocz, 2-gi rząd od prawej: Anna Herman, Wanda Orlińska, Irena Chajdas, Maria Spychalska, Czesława Jarosz, goście, od lewej: Beata Steinhagen, Marek Zdziarski, Joanna Dudzic z mężem Darkiem, opiekun Mateusz Wala oraz ks. Jan Wojczyński

Zaproszeni przez ks. Jana na obiad – pojechaliśmy samochodami do restauracji Toby Carvery na wieczorny angielski posiłek. Ruch był tam jak w ulu. Czekaliśmy na wolny stół aż w końcu cierpliwość została nagrodzona smakowitym gorącym daniem. Wypiliśmy toast za dobre imię Ostatniego Hubalczyka i za nas. Trudno było odejść od stołu, rozmawiając o historii Polski i wspominając postać ppłk WP Romualda „Romana” Rodziewicza. Spytałam księdza o losy prochów Hubalczyka i o pochówek w Polsce. Ponieważ dochodziły do mnie głosy czytelnicze z prośbą, abym pomogła w doprowadzeniu do pochówku prochów Hubalczyka na Szańcu Hubala w Anielinie. Zadałam to pytanie ks. Janowi. Wyjaśnił mi, że otrzymał oficjalną wiadomość na piśmie od Konsula Generalnego Pana Łukasza Lutostańskiego z Manchester i „jest już pewne, iż ceremonia pochówku urny z prochami śp. Romualda Romana Rodziewicza zaplanowana została na 12 czerwca 2015r. na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie”.

Szczerze przyznam, że tylko chwilowo towarzyszyłam Ostatniemu Hubalczykowi w jego życiowej drodze, poznając go w sierpniu. Było to jednak spotkanie jak stygmat, które bardzo na mnie wpłynęło. „Roman” to człowiek honoru i wielkiego formatu. Jakaś zadziwiająca moc osobowości z niego płynęła i przykuwała moją uwagę, tak że oczu nie mogłam od niego oderwać, od tego syna polskiej ziemi. Pomimo swych lat wciąż był tym samym Hubalczykiem, tj. zdyscyplinowanym, prawdomównym żołnierzem, człowiekiem zasad, prawdziwym dżentelmenem. On jako Ostatni Hubalczyk stał na straży prawdy o swym legendarnym „Hubalu” i wiernie z nim służył – obydwaj zakochani i zaślubieni z Polską.

Tak wielu młodych ludzi zna historię ostatniego Mohikanina ale nie wie kim był Polak, Ostatni Hubalczyk z oddziału majora „Hubala”. Powieść „Ostatni Mohikanin” doczekała się kilkakrotnych ekranizacji. Wartkiego i pełnego dramatyzmu życia Ostatniego Hubalczyka nikt jeszcze nie zekranizował. Pociągali nas Indianie, teraz czas na partyzantów, co szli śladem wilka. Oczy Hubalczyka oglądały mego idola, który rozmawiał z nim i dzielił partyzanckie życie leśnej braci. Dałam mu wtedy obietnicę, że będę go odwiedzać, kiedy spytał mnie wprost czy mogę do niego przyjeżdżać, a ja?! -zawiodłam… czego nie umiem sobie wybaczyć. Od dziecka byłam zakochana w legendzie majora „Hubala” i Jego dzielnej kawalerii. Ale zawiodłam, wypadek mnie zatrzymał, życie przygniotło i kazało to unieść. Czy wypełnię swą obietnicę, jaką dałam „Romanowi”, pytającemu mnie:- Czy będziesz do mnie przyjeżdżać? – Czy w takim razie przyjadę z Anglii, by towarzyszyć jego doczesnym szczątkom w kolejnej drodze na miejsce spoczynku w ukochanej Polsce? Polsce, z której to ziemią połączy się tak ściśle, iż staną się jedno…

Polska ziemi o przytul go do siebie, by przyjęty mógł złożyć Ci pocałunek i zabliźnić tamten podły czas pieców, który w nim tkwił. Na moje pytanie „Co pamięta z Auschwitz”? Odpowiedział – „Wolałbym nie pamiętać”…i zastygł gdzieś w głębi siebie prosząc mnie o kolejnego papierosa…

Z każdej podróży wracasz jako inny człowiek. Po drodze wiele możesz się nauczyć i dowiedzieć o sobie, a wtedy opowiesz co widziałeś. To pomaga w życiu wysilić umysł, żeby zapełnić te nieszczęsne puste kartki treścią, z równie pustej głowy. Mój świat z przeszłości rozwiewa się niczym sen i coraz mniej go pamiętam. Bywa, że czasem sny i marzenia z dzieciństwa się spełniają. Nigdy jednak bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek w swym życiu spotkam (i to w Anglii) na swej drodze ostatniego żołnierza, ułana z oddziału mego polskiego Hero majora Hubala, dla którego miałam ogromny podziw od dziecka. Dziecka słuchającego opowiadań wojennych mego Dziadka AK-owca i mego Ojca, sześcio czy siedmioletniego wtedy chłopca, który, nie mając butów, podczas siarczystej zimy na bosaka biegał z młodziutkimi siostrami – pomagał karmić Żydów, czy też jeńców wojennych, umierających z głodu i mrozu w tymczasowym niemieckim oflagu, nosząc im chleb i zupę wyżebraną w koszarach niemieckich żołnierzy (często za to dostając mocnego kopniaka w tyłek od niemieckiego mundurowego, tak że leciał długo zwinięty bólem w powietrzu, zanim spotkał go kolejny kopniak z czubatego niemieckiego buta). Ból, ryzyko i płacz nie powstrzymywały mego małoletniego Ojca od niesienia pomocy tym, którym było gorzej – chociaż u samych w domu bieda aż piszczała.

Dziadek walczył w AK a babcia ciężko pracowała całymi dniami np. na worek mąki po okolicznych wsiach, aby to mój sześcioletni Ojciec, zastępujący w domu swego Ojca, mógł ugotować bryję dla wszystkich do jedzenia, podobną do krochmalu, którą jedli prawie codziennie podczas okupacji, na przemian z ugotowaną lebiodą, brukwią i pokrzywą.

Romuald_Roman_Rodziewicz_w_ogrodzie_Jasna_Gora

Śp. Romuald Rodziewicz „Roman”

Takie to były kiedyś czasy i takie pokolenia Polaków. Inne niż te dzisiejsze. A ten mój Hero Hubal był dla mnie zawsze wzorem cnót patrioty i żołnierza, zakochanego w naszej Ojczyźnie. Za Nią jeden i drugi poświęcali to, co mieli najcenniejsze – życie!

Chwała polskim bohaterom i żołnierzom niezłomnym!

Cześć Ich pamięci!

Z uśpienia wolna powstań Polsko cała!

Specjalnie dla Znadniemna.pl Xenia Jacoby z Huddersfield, zdjęcia autorki

Z głęboką satysfakcją publikujemy korespondencję, nadesłaną przez naszą czytelniczkę z miasta Huddersfield w Wielkiej Brytanii - panią Xenię Jacoby, która 18 stycznia uczestniczyła w obchodach 102. rocznicy urodzin śp. Romualda Rodziewicza ps. „Roman” - naszego ziomka, urodzonego pod Wołożynem, hubalczyka, żołnierza Armii Krajowej, więźnia między

W ciągu trzech dni prezes Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Wołkowysku Maria Tiszkowska i jej zastępca Jerzy Czupreta odwiedzali mieszkających w Wołkowysku i okolicy byłych żołnierzy Armii Krajowej, Sybiraków oraz najstarszych i najbardziej zasłużonych działaczy ZPB, aby wręczyć im dary uzbierane w całej Polsce w ramach akcji „Rodacy Bohaterom”.

Maria Tiszkowska wręcza paczkę z darami od Stowarzyszenia Odra-Niemen Annie Sadowskiej, założycielce i wieloletniej prezes Oddziału ZPB w Wołkowysku

Maria Tiszkowska (po prawej) wręcza paczkę z darami od Stowarzyszenia Odra-Niemen Annie Sadowskiej, założycielce i wieloletniej prezes Oddziału ZPB w Wołkowysku

Akcja, której ideą jest przypomnienie Polakom na Kresach – najbardziej potrzebującym i pielęgnującym polskość mimo przeciwności losu i zawirowań historii i polityki, iż Rodacy w Polsce o nich pamiętają, jest organizowana dwa razy do roku z okazji Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy przez wrocławskie Stowarzyszenie Odra-Niemen.

Paczkę otrzymuje Konstanty Jurewicz, jeden z najbardziej zasłużonych działaczy ZPB w Wołkowysku

Paczkę otrzymuje Konstanty Jurewicz, jeden z najbardziej zasłużonych działaczy ZPB w Wołkowysku

Paczki z darami zostawiła w Wołkowysku goszcząca niedawno w miejscowym oddziale ZPB delegacja Stowarzyszenia Odra-Niemen na czele z prezes Iloną Gosiewską i sekretarzem zarządu Eugeniuszem Gosiewskim. Nasi przyjaciele, przy okazji wizyty na Grodzieńszczyźnie odwiedzili z darami wiele domów Polaków w Grodnie, Lidzie, Wołkowysku i innych miejscowościach. Niestety, nie zdążyli dostarczyć paczki świątecznej każdemu potrzebującemu Rodakowi osobiście.

W Wołkowysku tę misję, z upoważnienia Stowarzyszenia Odra-Niemen, dokończyli działacze ZPB i osobiście prezes miejscowego oddziału organizacji.

Niżej proponujemy Państwu fotorelację ze spotkań, podczas których nie brakło łez wzruszenia, rozmów o Polsce i polskości ziemi wołkowyskiej oraz słów wdzięczności za to, że „Rodacy w Polsce pamiętają o Polakach na Białorusi”.

paczki_Wolkowysk

paczki_Wolkowysk_1

paczki_Wolkowysk_2

paczki_Wolkowysk_3

paczki_Wolkowysk_4

paczki_Wolkowysk_5

paczki_Wolkowysk_6

paczki_Wolkowysk_7

paczki_Wolkowysk_8

 

paczki_Wolkowysk_9

paczki_Wolkowysk_10

paczki_Wolkowysk_11

paczki_Wolkowysk_12

paczki_Wolkowysk_13

 

paczki_Wolkowysk_14

– Dla mnie wręczanie darów od Odry-Niemen było radością i okazją odwiedzić wielu naszych najbardziej zasłużonych działaczy, żywych świadków historii przetrwania polskości na ziemi wołkowyskiej, ludzi od których można się uczyć nie tylko patriotyzmu, lecz po prostu tego, jak należy żyć. W imieniu obdarowanych dziękuję przyjaciołom ze Stowarzyszenia Odra-Niemen za możliwość uczestniczenia w niesieniu pomocy moim ziomkom – pisze Maria Tiszkowska, prezes Oddziału ZPB w Wołkowysku.

Maria Tiszkowska z Wołkowyska, zdjęcia Jerzego Czuprety

W ciągu trzech dni prezes Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Wołkowysku Maria Tiszkowska i jej zastępca Jerzy Czupreta odwiedzali mieszkających w Wołkowysku i okolicy byłych żołnierzy Armii Krajowej, Sybiraków oraz najstarszych i najbardziej zasłużonych działaczy ZPB, aby wręczyć im dary uzbierane w całej Polsce

Festiwal Polskiej Animacji zorganizował w Mińsku i Grodnie absolwent grodzieńskiej Polskiej Szkoły Społecznej przy Związku Polaków na Białorusi Edward Kurczewski, obecnie – student Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schilera w Łodzi.

Logo_str

Festiwal Polskiej Animacji, którego pierwsza odsłona odbyła się w Mińsku 26 – 27 stycznia, a w Grodnie 31stycznia – 1 lutego, składał z prezentacji filmów, laureatów ogólnopolskiego festiwalu animacji O!PLA (pierwszy dzień pokazów) oraz z dnia konkursowego, na który się złożyła projekcja krótkich filmów animowanych, nakręconych w ramach zajęć przez kolegów organizatora festiwalu – studentów Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schilera w Łodzi (PWSFTviT).

Publiczność podczas pokazów w Mińsku, fot.: vk.com

Publiczność podczas pokazów w Mińsku, fot.: vk.com

W trwającym 90 minut przeglądzie konkursowym Edward Kurczewski przedstawił pod osąd mińskiej i grodzieńskiej publiczności 20 krótkometrażowych prac studenckich, z których mińscy i grodzieńscy widzowie mieli okazję wyłonić trzy najlepsze.

Pierwszy dzień festiwalu w Grodnie, fot.: vk.com

Pierwszy dzień festiwalu w Grodnie, fot.: Irena Nowik

fot.: vk.com

Fot.: vk.com

Fot.: vk.com

Mińskiej publiczności najbardziej spodobał się film animowany zrealizowany przez studentkę PWSFTviT Natalię Krawczuk pt. „Płoty”. Drugie miejsce w stolicy Białorusi wywalczyła praca Marcina Podolca pt. „Dokument”. Na trzecim zaś miejscu uplasował się obraz pt. „Adam i Ewa” Zofii Dąbrowskiej.

Kadt z filmu "Płoty" - 1. miejsce według mińskiej publiczności, fot.: vk.com

Kadr z filmu „Płoty” – 1. miejsce według mińskiej publiczności, fot.: vk.com

Kadr z filmu "Dokument - 2 miejsce zarówno w Mińsku, jak i w Grodnie", fot.: vk.com

Kadr z filmu „Dokument – 2. miejsce zarówno w Mińsku, jak i w Grodnie”, fot.: vk.com

Kadr z filmu "Adam i Ewa" - 3. miejsce w Mińsku, fot.: vk.com

Kadr z filmu „Adam i Ewa” – 3. miejsce w Mińsku, fot.: vk.com

Gust publiczności grodzieńskiej różnił się od gustu mieszkańców białoruskiej stolicy. Najwyżej oceniony został w Grodnie film autorstwa organizatora festiwalu Edwarda Kurczewskiego pt. „Gerard: tale of man” (Gerard: opowieść o człowieku). Na drugim miejscu, podobnie jak w Mińsku, uplasował się „Dokument”. Trzecie zaś miejsce przypadło pracy pt. „Little Boxes” (Małe pudła) zrealizowanej przez Macieja Wierzejskiego.

Kadr z filmu "Gerard: tale of a man", fot.: vk.com

Kadr z filmu „Gerard: tale of a man” – 1. miejsce w Grodnie, fot.: vk.com

Kadr z filmu"Little Boxes" - 3. miejsce w Grodnie, fot.: vk.com

Kadr z filmu”Little Boxes” – 3. miejsce w Grodnie, fot.: vk.com

Jak powiedział nam Edward Kurczewski, nagrodą dla jego kolegów studentów – autorów prac, uczestniczących w pokazach konkursowych na Białorusi – jest sam fakt tego, że prace te zostały zademonstrowane publiczności białoruskiej i przez nią ocenione.

Edward Kurczewski otwiera przegląd konkursowy w Grodnie

Edward Kurczewski otwiera przegląd konkursowy w Grodnie

Publiczność podczas przeglądu konkursowego w Grodnie

Publiczność podczas przeglądu konkursowego w Grodnie

Regulamin zorganizowanego przez Edwarda konkursu prac kolegów ze studiów niewiele się różni od regulaminu, obowiązującego na organizowanym w Polsce festiwalu O!PLA. W nim w charakterze jurorów także występuje publiczność, składająca się z mieszkańców dużych i mniejszych miast Polski, a nawet niektórych niedużych miasteczek i wsi. – Tylko podczas O!PLA prace są oceniane w sześciu nominacjach – zaznacza organizator Festiwalu Polskiej Animacji na Białorusi.

Edward Kurczewski - pomysłodawca i organizator Festiwalu Polskiej Animacji w Mińsku i Grodnie

Edward Kurczewski – pomysłodawca i organizator Festiwalu Polskiej Animacji w Mińsku i Grodnie

Festiwal Polskiej Animacji w Mińsku i Grodnie odbył się z inicjatywy Edwarda Kurczewskiego po raz pierwszy, ale za rok młody człowiek planuje ponownie go zorganizować.

Znadniemna.pl

Festiwal Polskiej Animacji zorganizował w Mińsku i Grodnie absolwent grodzieńskiej Polskiej Szkoły Społecznej przy Związku Polaków na Białorusi Edward Kurczewski, obecnie - student Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schilera w Łodzi. Festiwal Polskiej Animacji, którego pierwsza odsłona odbyła się w Mińsku 26

Władze Białorusi i obwodu grodzieńskiego, mimo wieloletnich starań polskiej dyplomacji, odmawiają wydania zgody na ekshumację i przeniesienie na cmentarz katolicki w Koreliczach szczątków z otoczonej polami uprawnymi mogiły zbiorowej około 40 żołnierzy Armii Krajowej Samoobrony Ziemi Wileńskiej z oddziałów rotmistrza Władysława Kitowskiego „Groma” i porucznika Witolda Turonka „Tura”. Grób znajduje się nieopodal miejscowości Rowiny i Kaczyce (ok. 5 kilometrów na południe od Korelicz).

Mogiła zbiorowa około 40 żołnierzy z oddziałów "Groma" i "Tura"

Mogiła zbiorowa około 40 żołnierzy z oddziałów „Groma” i „Tura”

Ostatni raz prośbę o wydanie zgody na ekshumację polskich żołnierzy i godny pochówek ich szczątków na cmentarzu w Koreliczach wystosował w ubiegłym roku do władz obwodu grodzieńskiego konsul generalny RP w Grodnie Andrzej Chodkiewicz. Odmowę wydania zgody władze uzasadniły tym, że ekshumacja i pochówek szczątków poległych w bitwie z wojskami NKWD Polaków „poruszyłyby miejscową ludność”. – Odmowę godnego pochówku dla żołnierzy i pozostawienie ich grobu w szczerym polu nie mogę nazwać inaczej niż decyzją barbarzyńską – ocenia zachowania władz białoruskich polski dyplomata.

W sobotę, 30 stycznia, w 70. rocznicę bitwy pod Rowinami i Kaczycami, która według źródeł Instytutu Pamięci Narodowej i dokumentów NKWD odbyła się 29 stycznia 1945 roku, wraz z delegacją z podległej mu placówki konsularnej oraz delegacją Związku Polaków na Białorusi, na czele z prezesem ZPB Mieczysławem Jaśkiewiczem i szefem Komitetu Ochrony Miejsc Pamięci Narodowej przy ZPB Józefem Porzeckim, Andrzej Chodkiewicz oddał hołd poległym polskim żołnierzom w miejscu ich spoczynku przy wąwozie pod Kaczycami, przecinającym pola uprawne.

Aby trafić na grób polskich żołniezry, trzeba przejść przez pole

Aby trafić na grób polskich żołnierzy, trzeba przejść przez pole

Dotarcie do mogiły żołnierzy polskich z oddziałów „Groma” i „Tura” w zimie – w czasie odwilży – wiąże się z koniecznością włożenia na nogi obuwia, którego po przejściu przez zaorane jesienią pole, nie było by szkoda wyrzucić. Latem natomiast, gdy pola pod Kaczycami są zasiane zbożem bądź kukurydzą, dotarcie do grobu żołnierzy wiąże się z ryzykiem zabłądzenia lub koniecznością niszczenia przyszłych plonów, a więc jest prawie niemożliwe.

Przejście przez wąwóz, za którym znajduje się mogiła polskich żołnierzy

Przejście przez wąwóz, za którym znajduje się mogiła polskich żołnierzy

Na szczęście w minioną sobotę, choć była odwilż, pokrywa śnieżna na polach pod Kaczycami była względnie trwała, a członkowie delegacji Konsulatu Generalnego RP w Grodnie i ZPB byli ubrani odpowiednio do warunków pogodowych.
Po dotarciu do mogiły, pracownicy konsulatu i działacze ZPB ku swojemu zdziwieniu zauważyli, iż grób żołnierzy, których ekshumacja i godny pochówek ma, według władz obwodu grodzieńskiego, „poruszyć miejscową ludność”, jest odwiedzany przez miejscowych mieszkańców. Na mogile stało co najmniej kilkanaście niedużych wypalonych zniczy, zapalonych tu prawdopodobnie na Wszystkich Świętych.

Znicze na grobie, postawione przez miejscową ludność

Znicze na grobie, postawione przez miejscową ludność

W 70. Rocznicę bitwy pod Rowinami i Kaczycami na grobie poległych w niej żołnierzy AK zapłonęło sześć dużych zniczy, a przybyli tu Polacy odmówili za dusze bohaterów modlitwę Anioł Pański.

Modlitwa przy grobie żołnierzy AK

Modlitwa przy grobie żołnierzy AK

Józef Porzecki opowiada o przebiegu bitwy

Józef Porzecki opowiada o przebiegu bitwy

W bitwie pod Rowinami i Kaczycami poległo 89 żołnierzy AK, ciała których miejscowa ludność złożyła w dwóch grobach zbiorowych. Na podstawie wspomnień mieszkańców Kaczyc – na początku lat 90. udało się zlokalizować tylko jedno z dwóch miejsc pochówku. Wtedy też na mogile pod Kaczycami staraniem Straży Mogił Polskich i osobiście profesora Zdzisława Juliana Winnickiego z Wrocławia został postawiony metalowy krzyż z tablicą: „ZOŁNIERZOM ARMII KRAJOWEJ-SAMOOBRONY ZIEMI WILEŃSKIEJ-ODDZIAŁÓW „TURA” I „GROMA”-ZABITYCH W BOJU POD ROWINAMI 9.02.1945 r.”

Krzyż straży Mogił Polskich stanął na grobie jeszcze na początku lat 90.

Krzyż straży Mogił Polskich stanął na grobie jeszcze na początku lat 90.

Tablica z dedykacją poległym żołnierzom

Tablica z dedykacją poległym żołnierzom

Wybita na tablicy data nawiązuje do wspomnień rotmistrza Władysława Kitowskiego „Groma”, spisanych wiele lat po wojnie , gdy były dowódca oddziału AK mieszkał na emigracji Zachodzie. Data ta jest sprzeczna z podawaną przez inne źródła – w tym przez Instytut Pamięci Narodowej.

Tym niemniej wspomnienia dowódcy doskonale oddają atmosferę i okoliczności, w których doszło do tragicznych wydarzeń 70 lat temu.

Poniżej zamieszczamy fragment tych wspomnień oraz inne relacje, dotyczące bitwy pod Rowinami, opublikowane przez prezesa Komitetu Ochrony Miejsc Pamięci Narodowej przy ZPB Józefa Porzeckiego w Katalogu miejsc polskiej pamięci narodowej na Grodzieńszczyźnie.

Oto, jak Władysław Kitowski „Grom” wspominał bitwę pod Rowinami i Kaczycami:

„…Bolszewicy rzucają przeciwko nam silnie uzbrojone bataliony, wzmocnione artylerią na płozach. Kukuruźniki sowieckie wciąż nas ścigają, nie dając chwili wytchnienia. Robimy codziennie duże przeskoki, a ciągnięta na końcu kolumny jodła zamiata nasze ślady. Zapadnięcie zmroku jest dla nas wytchnieniem. Bywają okresy, że po dwanaście dni nikt z nas nie zachodzi do żadnej chałupy. Mam kłopoty z rannymi i chorymi. Dzień w dzień walki z osaczającymi nas oddziałami bolszewickimi wyczerpują siły fizyczne. Przy bardzo czułym i silnym ubezpieczeniu obchodzimy uroczyście wigilię Bożego Narodzenia w majątku Stefaniszki zorganizowaną przez łączniczkę „Margarytę”, która z narażeniem życia przywiozła z Wilna księdza kapelana z opłatkami oraz dużo prezencików wraz z listami od rodzin i przyjaciół partyzantów. Staczając liczne potyczki w ciężkich warunkach żywimy się przeważnie kawałkami zmarzniętego mięsa odmrażanego we własnych ustach. Silne mrozy dochodzące do -30C powiększały problemy nie do rozwiązania. O rozpalaniu ognisk nie było mowy. Spaliśmy na saniach.
Nadszedł dzień krytyczny 9 lutego 1945 r. W przeddzień dołączył do mnie ze swym oddziałem na saniach por. „Tur”. Niespodziewanie zostaliśmy otoczeni przez hordy bolszewików w Rowinach koło miasteczka Korelicze. Rozpoczęła się walka na śmierć i życie z kilkakrotnie przewyższającym nas liczebnie wrogiem. Śnieg głębokości metra utrudniał poruszanie się. W pewnym momencie jeden z moich sześciu cekaemów „Maxim” zsunął się z podbudowy stanowiska. Karabinowy nie mógł dać sobie rady. Podskoczyłem, aby wyciągnąć ciężką broń ze śniegu. W tym momencie z wysiłku pękła mi przepona brzuszna. Dałem rozkaz wycofania się. Zostałem sam. Widziałem, że nieprzyjaciel otacza mnie, a ja nie mogłem się ruszyć. Chciałem strzelić sobie w łeb. By nie dać się schwytać żywcem sięgnąłem do kabury po pistolet, ale w tym momencie kapral „Grzybek” wyrwał mi broń z ręki, a por. „Jur” ze wszystkimi naszymi siłami rzucił się do przeciwuderzenia. Nieprzyjaciel cofnął się…”

To, co nastąpiło tuż po tym opisał z kolei Edmund Banasikowski w książce „Na zew ziemi wileńskiej”:

„…Nieprzyjaciel, uderzając z boku ześrodkował większość swego ognia na stanowisko „Tura”. Ten próbował się przebić, ale bez skutku. Został ranny w lewy policzek, był zalany krwią. Stracił możność dowodzenia. Z oddziału jego pozostało przy życiu zaledwie kilku żołnierzy… „Turowi” niemal cudem udało się wydrzeć poza obręb śmierci i dotrzeć później do Wilna…”

A oto, jak wspominały tragiczne wydarzenia zimy 1945 roku, pamiętające je mieszkanki Kaczyc Lidia Wysocka i Helena Hańko:

„…zabitych było bardzo dużo. Ciała zwozili na saniach. Grzebały poległych żołnierzy kobiety z Kaczyc. Ciała złożono w dwóch zbiorowych mogiłach pod Kaczycami za wąwozem i koło cmentarza kaczyckiego w tak zwanych „rowkach”…”

Dzięki miejscowym mieszkańcom udało się zlokalizować tylko mogiłę „za wąwozem”. Miejsce drugiej znajduje się prawdopodobnie pod zabudowaniami gospodarczymi miejscowego kołchozu.

Konsul generalny RP w Grodnie Andrzej Chodkiewicz wobec niechęci władz białoruskich do godnego pochówku szczątków żołnierzy, spoczywających w zlokalizowanej mogile zbiorowej, zadbał o to, by trudnodostępne miejsce spoczynku żołnierzy „Tura” i „Groma” wyglądało zadbanie i miało przyzwoite metalowe ogrodzenie.

znicz

Znadniemna.pl

Władze Białorusi i obwodu grodzieńskiego, mimo wieloletnich starań polskiej dyplomacji, odmawiają wydania zgody na ekshumację i przeniesienie na cmentarz katolicki w Koreliczach szczątków z otoczonej polami uprawnymi mogiły zbiorowej około 40 żołnierzy Armii Krajowej Samoobrony Ziemi Wileńskiej z oddziałów rotmistrza Władysława Kitowskiego „Groma” i porucznika Witolda

Konferencja Katolickich Biskupów Białorusi wyraziła głębokie zaniepokojenie oskarżeniami władz białoruskich pod adresem polskich księży i samego Kościoła na Białorusi, uznając je za wzniecanie wrogości międzywyznaniowej.

Lukaszenko_Kondrusiewicz

– My, podobnie jak katoliccy wierni, z głębokim zaniepokojeniem przyjmujemy te zarzuty, które uważamy za nieuzasadnione obrażanie Kościoła katolickiego oraz za wzniecanie międzyetnicznej i międzywyznaniowej wrogości – napisali biskupi w wydanym w piątek oświadczeniu.

Aleksandr Łukaszenka oświadczył w czwartek, że jest niezbyt zadowolony z pracy niektórych polskich księży katolickich, gdyż czasem zajmują się nie tym, czym powinni.

Wcześniej próby uprawiania polityki zarzucił niektórym księżom z Polski pełnomocnik rządu Białorusi ds. religii i narodowości Leanid Hulaka.

Powiedział też, że można odnieść wrażenie, iż kierownictwo Kościoła katolickiego na Białorusi nie jest zainteresowane przygotowaniem własnych kadr, bo w białoruskich seminariach jest niewielu studentów.

Biskupi w piątkowym oświadczeniu podkreślili, że w 1989 r. na Białorusi służyło około 60 miejscowych duchownych katolickich, a teraz jest ich 360, co oznacza sześciokrotny wzrost. – Czyż nie jest to dowód na to, że nasz Kościół wkłada wiele wysiłków w przygotowanie miejscowych duchownych? – zapytali.

Zaznaczyli, że w czasach sowieckich na Białorusi z powodu braku seminariów nie można było przygotowywać księży do służby. – Dzięki Bogu teraz jest to możliwe, ale trzeba pamiętać, że duchowieństwo to nie zawód, tylko powołanie i nikogo nie można posłać do seminarium siłą – zauważyli biskupi.

– Nasz Kościół jeszcze potrzebuje pomocy duchownych z zagranicy. Ale odradzamy Kościół białoruski i księża z zagranicy zajmują się działalnością pasterską wśród obywateli naszego kraju, dobroczynnością, budują i odnawiają świątynie, których ze sobą nie zabiorą, tylko zostawią tutaj. Bez ich pomocy wielu wiernych zostałoby bez opieki pasterskiej – zaznaczyli biskupi.

Dodali, że zapraszają także duchownych z innych państw niż Polska, ale związku z ogólnym niedostatkiem duchownych jest to „praktycznie niemożliwe”. I zauważyli: „W poszczególnych przypadkach niektórzy księża, jacy mogli przyjechać, nie otrzymali zgody władz na służbę”.

Biskupi zwrócili się w związku z tym z prośbą do Hulaki, by przedstawił konkretne fakty na potwierdzenie swoich zarzutów, oraz z propozycją, by w przyszłości merytorycznie omawiał podobne problemy bezpośrednio z nimi.

– Mimo istniejących trudności wyrażamy nadzieję na dalszy konstruktywny rozwój w duchu dialogu stosunków między Kościołem katolickim a państwem i obywatelami, także z innymi wyznaniami, przede wszystkim z białoruską Cerkwią prawosławną dla dobra naszego narodu, jego etycznego wychowania, konsolidacji społeczeństwa oraz rozwoju międzywyznaniowego i międzyetnicznego pokoju – zakończyli biskupi.

Łukaszenka o kazaniach

Łukaszenka, wypowiadając się w czwartek na temat stosunków władz z Kościołem powiedział, że „są problemy, ale nie są one katastroficzne i nie do rozwiązania”. – Spokojnie tu rozwiążemy sprawy, w tym także z obywatelami Polski, którzy wygłaszają kazania, pracując w Kościele katolickim – dodał.

Powiedział, że jest niezbyt zadowolony z pracy niektórych polskich księży katolickich, gdyż czasem zajmują się nie tym, czym powinni. Zaznaczył, że w rozmowach z przedstawicielami Stolicy Apostolskiej postulował, by więcej białoruskich duchownych było przygotowywanych do służby w Kościele katolickim.

Podkreślił też, że władze Białorusi mają dobre stosunki zarówno z prawosławnymi, jak i katolikami. – Mamy znakomite stosunki i takie będą – zapewnił.

Hulaka, zarzucając próby uprawiania polityki niektórym polskim księżom, oznajmił, że w takich przypadkach nie jest udzielana zgoda na dalsze przebywanie danego duchownego na Białorusi. Dodał, że dochodzi również do takich nieprawidłowości jak odprawianie mszy poza regionem, w którym danemu duchownemu zezwolono na pełnienie służby. Według niego nie wszyscy księża cudzoziemcy władają też na odpowiednim poziomie którymś z języków państwowych, czyli rosyjskim lub białoruskim. Wspomniał także o wykroczeniach administracyjnych, popełnianych przede wszystkim przez księży z Polski, m.in. o jeździe pod wpływem alkoholu.

Dodał, że w Białorusi służy obecnie ponad 430 księży, z czego 113 to cudzoziemcy, z reguły z Polski.

Według szacunków metropolity mińsko-mohylewskiego abpa Tadeusza Kondrusiewicza katolicy stanowią około 15 proc. spośród około 9,5 mln mieszkańców Białorusi.

Znadniemna.pl za PAP

Konferencja Katolickich Biskupów Białorusi wyraziła głębokie zaniepokojenie oskarżeniami władz białoruskich pod adresem polskich księży i samego Kościoła na Białorusi, uznając je za wzniecanie wrogości międzywyznaniowej. - My, podobnie jak katoliccy wierni, z głębokim zaniepokojeniem przyjmujemy te zarzuty, które uważamy za nieuzasadnione obrażanie Kościoła katolickiego oraz za

Skip to content