HomeStandard Blog Whole Post (Page 206)

Siedmiu polskich policjantów zginęło w 1924 r. broniąc Stołpców – miasta na Kresach II RP – przed sowiecką bandą. Ich grób jest dziś w kompletnej ruinie – alarmuje na swoim blogu w serwisie Salon24.pl dziennikarka Bogna Janke.

Pomnik na grobach polskich policjantów poległych w obronie miasta w 1924 roku w Stołpcach. Fot.:pol.org.pl

Po wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 r. wschodnia granica II Rzeczypospolitej była częstym celem ataków sowieckich grup dywersyjnych. W nocy z 3 na 4 sierpnia 1924 r. na Stołpce w województwie nowogródzkim napadła 150-osobowa uzbrojona banda. Zaatakowała budynek starostwa, magazyny kolejowe, bank miejski, dworzec kolejowy i komendę policji. Obrabowano sklepy i prywatne mieszkania. Po napaści na Stołpce powołano Korpus Ochrony Pogranicza (KOP).

Siedmiu policjantów i urzędnik starostwa, którzy stanęli w obronie miasta, stracili życie. Policjantów pochowano 6 sierpnia 1924 r. na katolickim cmentarzu w Stołpcach. Byli to: Bernard Foss, Ignacy Korziuk, Kazimierz Kwaśniewski, Paweł Lisiewicz, Ryszard Matyjaszkiewicz, Lucjan Rostek i Stanisław Wojdera. W kwaterze zbudowano pomnik z orłem umieszczonym na szczycie kolumny.

Stołpce. Pomnik na grobach polskich policjantów poległych w obronie miasta w 1924 r. Fot.: NAC

Dziś ich kwatera to niestety rozsypujące się ogrodzenie, resztki cokołu pomnika i zapadające w ziemi płyty nagrobne. Nie ma pomnika, nie ma krzyża, nie ma tablicy z nazwiskami pochowanych. Są ruiny, które nie przypominają ani grobu, ani pomnika. Tylko z kartki przyczepionej do płotu cmentarza można dowiedzieć się, co to jest za miejsce. Gdy w lipcu 2019 r. odwiedziłam na tym cmentarzu grób mojego pradziadka, Ignacego Pankiewicza, kwatera policjantów była porośnięta chwastami. Smutny, zawstydzający widok.

Kartka na ogrodzeniu cmentarza. Stołpce 2019. Fot.: Bogna Janke

W tym roku obchodzimy 100-lecie wojny polsko-bolszewickiej. W ostatnich kilku latach groby polskich żołnierzy na Wschodzie, w tym na Białorusi (m.in. w Nowym Świerżeniu), poległych w 1920 r., zostały odremontowane i uporządkowane. Prace finansuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Po powrocie do Polski dowiedziałam się, że w 2017 r. pracownicy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odwiedzili kwaterę polskich policjantów w Stołpcach. W tym samym roku odbyła się oddzielna wizyta pracowników Instytutu Pamięci Narodowej. W wyniku wizji lokalnej obie instytucje ustaliły, że remont kwatery zostanie przeprowadzony przez IPN. Mimo dwukrotnego zapytania w IPN o tę sprawę, nie uzyskałam z tej instytucji żadnej odpowiedzi. Obecny stan grobu nie wskazuje, aby wykonano tam jakiekolwiek prace.

Na cmentarzu w Stołpcach jest pochowanych wielu polskich obywateli, bo przed II wojną światową było to polskie miasto. Od czasu zakończenia wojny grzebano tam też Białorusinów. Ale gdy szukałam tego cmentarza, nikt w mieście nie rozumiał, o który mi chodzi. Przedwojenny? Katolicki? Ludzie bezradnie rozkładali ręce, a ja dzięki temu utrwaliłam sobie w głowie rosyjskie słowo „kladbiście”, czyli „cmentarz”. Ktoś skojarzył dopiero wtedy, gdy zapytałam o polski cmentarz.

Policyjna kwatera to groby i pomnik. Jak mówi Andrzej Poczobut ze Związku Polaków na Białorusi, gdyby znaleźli się krewni pochowanych policjantów, można by je bez problemu wyremontować. Ale na renowację pomnika zgodę musi wyrazić białoruskie MON. A to jest już sprawa trudniejsza, choć z pewnością nie beznadziejna, bo – jak zapewnia MKiDN – białoruski resort podchodzi życzliwie do remontu polskich grobów wojennych z 1920 r.

Potrzebne jest pilne działanie IPN lub innej polskiej instytucji państwowej: renowacja grobów, pomnika i umieszczenie tablicy z nazwiskami polskich policjantów pochowanych na cmentarzu w Stołpcach, którzy polegli na służbie dla ojczyzny.

Znadniemna.pl za Bogna Janke/Salon24.pl

Siedmiu polskich policjantów zginęło w 1924 r. broniąc Stołpców - miasta na Kresach II RP - przed sowiecką bandą. Ich grób jest dziś w kompletnej ruinie - alarmuje na swoim blogu w serwisie Salon24.pl dziennikarka Bogna Janke. [caption id="attachment_44392" align="alignnone" width="480"] Pomnik na grobach polskich policjantów

Maturzyści Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach w dniu 1 lutego zaczęli odliczanie stu dni do egzaminu dojrzałości, po którym otrzymają świadectwa ukończenia najstarszej na Białorusi polskiej społecznej placówki edukacyjnej.

Gośćmi studniówki w Baranowiczach byli przedstawiciele Zarządu Głównego ZPB na czele z prezes Andżeliką Borys, delegacja Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w Siedlcach na czele z prezesem Jerzym Myszkowskim, reprezentacja Konsulatu Generalnego RP w Brześciu, a także rodzice, dziadkowie i rodzeństwo tegorocznych maturzystów.

Największymi owacjami, szczerymi słowami podziwu oraz wdzięczności maturzyści i zgromadzona na sali publiczność powitali mentorkę polskiej społeczności Baranowicz i obwodu brzeskiego – Elżbietę Dołęgę-Wrzosek, założycielkę i byłą wieloletnią dyrektor Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach.

Elżbieta Dołęga-Wrzosek, która w ubiegłym roku obchodziła jubileusz 90. rocznicy urodzin, jeszcze pod koniec lat 80. minionego stulecia zorganizowała w swoim prywatnym mieszkaniu nauczanie języka polskiego dla dzieci z miejscowych rodzin polskich.

Z czasem liczba chętnych do nauki języka polskiego w Baranowiczach zaczęła rosnąć lawinowo i zaistniała potrzeba założenia szkoły, która przez ponad 30 lat istnienia wypuściła w dorosły świat tysiące doskonale znających polski język, kulturę, historię i tradycję absolwentów.

Dowodem tego, że poziom wykształcenia i wychowania uczniów w Społecznej Szkole Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach wciąż jest utrzymywany na doskonałym poziomie stał się przygotowany przez tegorocznych maturzystów program, nawiązujący do szkolnych tradycji i historii szkoły oraz przesiąknięty autentycznym duchem polskości.

Okres szkolnych studniówek potrwa w polskich ośrodkach edukacyjnych przez cały luty. Jedną z najciekawiej zapowiadających się imprez, inaugurujących odliczanie stu dni do matury, wydaje się być studniówka, przygotowywana obecnie przez maturzystów Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie. Według administracji „Batorówki” grodzieńską szkołę społeczną przy ZPB opuści w tym roku około 160 absolwentów. Studniówka w „Batorówce” jest planowana na 21 lutego.

Znadniemna.pl

Maturzyści Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach w dniu 1 lutego zaczęli odliczanie stu dni do egzaminu dojrzałości, po którym otrzymają świadectwa ukończenia najstarszej na Białorusi polskiej społecznej placówki edukacyjnej. Gośćmi studniówki w Baranowiczach byli przedstawiciele Zarządu Głównego ZPB na czele z prezes Andżeliką

Delegacja Szkoły Podstawowej im. Mikołaja Bakałarza w Bakałarzewie (powiat suwalski) na czele z dyrektorem Kazimierzem Leończukiem oraz wójt gminy Bakalarzewo dr Tomasz Naruszewicz w dniu 31 stycznia odbyli wizytę w siedzibie ZPB i spotkali się z kadrą pedagogiczną i dyrekcją Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie („Batorówki”) oraz z prezes ZPB Andżeliką Borys.

Celem wizyty pedagogów i przedstawiciela bakałarzewskiego samorządu w ZPB było zawiązanie kontaktów i wyznaczenie kierunków współpracy między środowiskiem uczniowskim oraz pedagogicznym Bakałarzewa, a największą na Białorusi organizacją polską, jaką jest Związek Polaków na Białorusi oraz czołową placówką oświatową, prowadzoną przez ZPB, jaką jest grodzieńska „Batorówka”, kierowana przez dyrektor Danutę Karpowicz.

Prezes ZPB Andżelika Borys opowiedziała gościom z Suwalszczyzny o specyfice działalności Związku Polaków na Białorusi oraz o systemie polskiej oświaty, który działa w kraju. Mówiła, że wobec nieprzychylności władz białoruskich nauczaniu języka polskiego w państwowym systemie edukacji, większość obywateli Białorusi, uczących się obecnie języka polskiego, uczęszcza do społecznych ośrodków edukacyjnych.

Kazimierz Leończuk, opowiadając o kierowanej przez niego szkole w Bakałarzewie, zaznaczył, że przy wsparciu władz samorządowych i społeczności Bakałarzewa jego placówka byłaby w stanie realizować wspólne z ZPB projekty, m.in. w zakresie wymiany uczniowskiej, wizytacji pedagogów oraz pobytów edukacyjno-integracyjnych dzieci polskich z Białorusi w środowisku rówieśników w Bakałarzewie.

Znadniemna.pl

Delegacja Szkoły Podstawowej im. Mikołaja Bakałarza w Bakałarzewie (powiat suwalski) na czele z dyrektorem Kazimierzem Leończukiem oraz wójt gminy Bakalarzewo dr Tomasz Naruszewicz w dniu 31 stycznia odbyli wizytę w siedzibie ZPB i spotkali się z kadrą pedagogiczną i dyrekcją Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla

Miło jest nam przedstawić Państwu kolejnego bohatera akcji  „Dziadek w polskim mundurze”- kaprala 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” w Armii Andersa Aleksandra Akulicza.

Aleksander Akulicz w mundurze strzelca, podczas pełnienia służby zasadniczej w 41. Suwalskim Pułku Piechoty. 1935 rok

Swojego bohaterskiego ojca zgłosił do akcji nasz czytelnik z Grodna Sergiusz Akulicz. Pan Sergiusz pieczołowicie przechowuje pamiątki po swoim ojcu. W lutym 2018 roku został zaproszony do Mińska, aby uroczyście odebrać z rąk brytyjskiej ambasador w Republice Białoruś Fionny Gibb kopie brytyjskich odznaczeń kaprala Aleksandra Akulicza, którymi nasz dzisiejszy bohater został nagrodzony za udział w kampanii włoskiej, w tym Bitwie o Monte Cassino, w której walczył jako żołnierz II Korpusu Polskiego, wchodzącego w czasie II wojny światowej w skład 8. Armii Sił Zbrojnych Wielkiej Brytanii i zwanego potocznie Armią Andersa.

Los naszego dzisiejszego bohatera jest podobny do losów setek żołnierzy Armii Andersa, którzy po wojnie zdecydowali się na powrót w rodzinne strony, znajdujące się po sowieckiej agresji z 17 września 1939 roku i po zakończeniu wojny pod okupacją sowiecką.

Opowiedzmy jednak historię życia Aleksandra Akulicza od samego początku:

ALEKSANDER AKULICZ urodził się 6 maja 1914 roku we wsi Starzyńce (w II RP – w gminie Brzostowica Wielka, powiecie grodzieńskim, województwie białostockim) w chłopskiej rodzinie prawosławnej. Nie wiemy dokładnie z jaką narodowością utożsamiali siebie rodzice naszego bohatera. W jego dokumentach z okresu wojny wpisy, dotyczące narodowości zostały zamazane przez urzędników radzieckich. Być może Aleksander Akulicz uważał się za Polaka – stąd ingerencja radzieckich cenzorów do rubryczki „narodowość” w książeczce wojskowej naszego dzisiejszego bohatera.

Książeczka wojskowa Aleksandra Akulicza z zamazanymi przez radzieckich cenzorów wpisami o narodowości właściciela książeczki i narodowości jego rodziców

Od małego dziecka Aleksander pomagał ojcu w uprawianiu roli. Prawdopodobnie pomoc syna w prowadzeniu gospodarstwa miała priorytet przed zdobywaniem przez Aleksandra wykształcenia, więc ukończył on tylko dwie klasy szkoły podstawowej.

Po osiągnięciu wieku poborowego, w roku 1935, Aleksander jako obywatel II RP dostał wezwanie  do wojska. Służbę zasadniczą odbywał w jednej z jednostek strzeleckich, prawdopodobnie – w 41. Suwalskim Pułku Piechoty im. Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Aleksander Akulicz (po prawej) z kolegami z wojska podczas odbywania służby zasadniczej w 41. Suwalskim Pułku Piechoty im. Marszałka Józefa Piłsudskiego

Na zdjęciach z okresu służby zasadniczej na mundurze Aleksandra widzimy Państwową Odznakę Sportową oraz Odznakę Strzelecką, które świadczą o tym, że młody żołnierz osiągał w wojsku dobre wyniki sportowe i był dobry na strzelnicy. O tym że nasz bohater zdobył w wojsku kwalifikacje „bardzo dobrego strzelca” świadczą także wystające spod naramiennika chwasty na sznurze strzeleckim.

Syn Aleksandra Sergiusz opowiedział nam, że jego ojciec, wspominając służbę zasadniczą w Wojsku Polskim, opowiadał, że żołnierze wyznania prawosławnego mieli taką samą możliwość obchodzenia świąt chrześcijańskich według obowiązującego w prawosławiu kalendarza juliańskiego, jak i katolicy, których święta przypadały na odpowiednie dni, obowiązującego w II RP kalendarza gregoriańskiego.

Aleksander Akulicz (po prawej) z kolegą z wojska

Po odbyciu służby zasadniczej Aleksander wrócił do rodzinnych Starzyńców i zamieszkał z rodzicami.

1 września 1939 wybuchła II wojna światowa. Aleksander tego samego dnia został zmobilizowany. Trafił do stacjonującego w Grodnie 81. Pułku Strzelców Grodzieńskich.

O walce w kampanii wrześniowej i swoich dalszych losach wojennych nasz bohater opowiedział sam we wspomnieniu, które napisał dla potomków. Rękopis tego wspomnienia jest przechowywany przez syna bohatera Sergiusza i został udostępniony na potrzebę niniejszej publikacji.

Oto jak wspominał wojnę nasz bohater:

„W 1939 roku, kiedy Niemcy zaatakowały Polskę, a miało to miejsce 1 września, zostałem zmobilizowany do Wojska Polskiego. Trafiłem do Grodna, do 81. Pułku Strzelców, który skierowano do obrony Lwowa. We Lwowie przebywałem do 20 września. Wkrótce do Lwowa wkroczyła Armia Czerwona i otrzymaliśmy rozkaz złożenia broni. Tak też zrobiliśmy, po czym próbowaliśmy wracać do domu, gdyż takie dostaliśmy zalecenie od radzieckich wojskowych. Z grupą kolegów wyruszyliśmy pociągiem na północ. Dojechaliśmy do Baranowicz, skąd nas już nie wypuszczono, a pociąg, którym jechaliśmy, skierowano w kierunku Rosji. Dotarliśmy do miejscowości Juchnow w obwodzie smoleńskim (obecnie – w obwodzie kałuskim Federacji Rosyjskiej – red.). Stamtąd zawieziono nas do Krzywego Rogu na kopalnię rud żelaza.

Na kopalni przepracowaliśmy do 22 maja 1940 roku, po czym wywieziono nas do Komi na północy ZSRR. Tam przebywaliśmy do wybuchu wojny między ZSRR i Niemcami.

W lipcu 1941 roku załadowano nas do wagonów i zawieziono do obwodu Iwanowskiego, w którym ogłoszono, że formowane jest polskie wojsko pod dowództwem generała Sikorskiego (ówczesny premier Rządu RP na uchodźstwie i sygnatariusz polsko-radzieckiego Układu Sikorski-Majski, na mocy którego powstała na terenie ZSRR Polska Armia pod dowództwem generała Władysława Andersa – red.). W sierpniu 1941 przewieziono nas do miejscowości Tatiszczewo w 40 kilometrach od Saratowa i ja zaciągnąłem się do powstającego wojska, w którym mi nadano stopień starszego strzelca. Stało się to już we wrześniu 1941 roku, kiedy powstające wojsko wizytował premier Sikorski. A naszą dywizję nazwano 5. Kresową Dywizją Piechoty. Otrzymałem przydział do 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków”.

Kapral Aleksander Akulicz, jako żołnierz 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” w Armii Andersa

W Tatiszczewie stacjonowaliśmy do lutego 1942 roku, a 5 lutego wyruszyliśmy do Uzbekistanu, gdzie rozlokowano nas w Kotlinie Fergańskiej niedaleko miasta Dżalalabad (w Kirgizji – red.). Stacjonowaliśmy tam do sierpnia 1942 roku, kiedy przeniesiono nas do Krasnowodzka i załadowano  na statek, którym popłynęliśmy do Iranu, aby wyładować się w porcie Pachlewi. Dalsza nasza wędrówka prowadziła przez Irak i Egipt. W porcie Aleksandria załadowano nas znowu na statki i popłynęliśmy przez Morze Śródziemne do Włoch. Wyładowaliśmy się na wyspie Sycylia i poszliśmy na północ Włoch, zajmując kolejne miejscowości. To się działo w grudniu 1943 roku. Potem były walki z Niemcami. Najcięższą z bitew stoczyliśmy pod Monte Cassino.

Legitymacja Krzyża Pamiątkowego Monte Cassino, którym został odznaczony Aleksander Akulicz

Kapral Aleksander Akulicz (po prawej) z towarzyszem broni w Armii Andersa

Żołnierze Armii Andersa w Egipcie

Aleksander Akulicz (po prawej) z towarzyszem broni podczas pobytu na Bliskim Wschodzie

Aleksander Akulicz przed swoją wojskową ciężarówką marki „Ford”

Aleksander Akulicz (po lewej) we Wloszech

Aleksander Akulicz (po lewej) przed fontanną w Rzymie

Na froncie we Włoszech walczyłem do 1945 roku. Po zakończeniu wojny stacjonowaliśmy jeszcze we Włoszech do roku 1946. W listopadzie 1946 roku przeniesiono nas do Anglii, gdzie zostaliśmy zdemobilizowani.

Napiszę, jakie otrzymałem odznaczenia wojenne:

Krzyż Monte Cassino;

Krzyż Walecznych;

Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami;

Medal Wojska;

Gwiazdę za Wojnę 1939-1945.

Odczuwam wielką krzywdę z powodu tego, że nie jestem uznawany za weterana wojny. Przecież  walczyłem na froncie ponad rok przeciwko hitlerowskim najeźdźcom. Przeciwko Niemcom walczyłem jeszcze w 1939 roku, podczas obrony Lwowa.

Oto dlaczego odczuwam krzywdę”.

Takie wspomnienie o wojnie nasz bohater Aleksander Akulicz napisał 5 września 1988 roku.

Jego syn i nasz czytelnik Sergiusz Akulicz opowiedział z kolei o powojennym losie swojego ojca:

W momencie, kiedy rząd brytyjski przeprowadzał demobilizację żołnierzy Armii Andersa, do skupisk polskich żołnierzy, pochodzących z Kresów Wschodnich II RP dopuszczani byli agitatorzy sowieccy, którzy zachęcali, aby żołnierze wracali do swoich rodzinnych miejscowości, których znaczna część leżała już w granicach ZSRR. Agitatorzy opowiadali, że ZSRR jest krajem kwitnącym, w którym wszystko się robi dla prostych ludzi, więc żołnierze na pewno odnajdą się w nowej rzeczywistości i ułożą sobie szczęśliwe życie.

Aleksander Akulicz uległ komunistycznej propagandzie i po demobilizacji wrócił z Anglii do rodzinnych Starzyńców, które leżały już w granicach  ZSRR. Był mocno rozczarowany tym, co zobaczył, gdyż wbrew temu, co opowiadali komunistyczni agitatorzy w Anglii, zorganizowanie i prowadzenie w ZSRR prywatnego gospodarstwa rolnego, na przykład, nie było możliwe. Jedyną pozytywną okolicznością po powrocie żołnierza do domu stało się to, że Aleksander spotkał tu miłość swojego życia. Była nią miejscowa dziewczyna o imieniu Lidia z domu Szczęsnowicz, z którą się ożenił.

Młode małżeństwo nie długo cieszyło się spokojnym życiem. Pewnego dnia 1951 roku, do ich domu w Starzyncach przyszli uzbrojeni żołnierze NKWD i kazali w ciągu dwóch godzin przygotować się do wyjazdu. Na stacji kolejowej małżeństwo Alukiczów zobaczyło wiele innych rodzin, które zapędzano do podstawionych wagonów bydlęcych. Pociąg wyruszył we wschodnim kierunku. Podczas długiej podróży w nieznośnych warunkach sanitarnych Aleksander Akulicz przypominał słowa polskiego  majora, który ostrzegał swoich żołnierzy przed sowiecką agitacją i przed wyjazdem do ZSRR. Oficer był bowiem lepiej poinformowany o represyjnej naturze sowieckiej władzy, więc kategorycznie odradzał Aleksandrowi i innym żołnierzom Armii Andersa z Kresów Wschodnich II RP powrotu do ich rodzinnych stron, zajętych przez Sowietów.

Pociąg, którym wieziono Aleksandra i Lidię Akuliczów zatrzymał się wreszcie w miejscowości Tajturka, w rejonie usolskim obwodu irkuckiego. Młode małżeństwo zakwaterowano w baraku. Lidia i Aleksander musieli dzielić jeden pokój z jeszcze czterema rodzinami.

Aleksandra skierowano do pracy przy wyrębie tajgi. Wkrótce małżeństwo Akuliczów doczekało się pierwszego dziecka. Pierwszego synka nazwano na cześć ojca – Aleksandrem. Jako drugi urodził się  nasz czytelnik Sergiusz. Tuż przed zakończeniem zesłania w rodzinie Akuliczów urodziły się bliźniaczki Ludmiła i Walentyna. Powrócić do domu Akuliczom pozwolono dopiero po sześciu latach zesłania. W 1957 roku małżeństwo wróciło do rodzinnych Starzyńców. Na szczęście w starej rodzinnej chatce naszego bohatera mieszkała jeszcze jego matka, więc Aleksander i Lidia z dziećmi mieli gdzie zamieszkać. Po warunkach, jakie mieli na zesłaniu, nawet nieduży wiejski domek wydawał się luksusowy.

Aleksander Akulicz z żoną Lidią w rodzinnych Starzyńcach

Podczas służby w Armii Andersa  Aleksander był szoferem. Jeździł na ciężarówce, dowożąc amunicję kolegom, walczącym w okopach. Kwalifikacje szoferskie przydały mu się po powrocie z zesłania na Syberię. Znalazł pracę kierowcy w rejonowym szpitalu. Z czasem rodzina Akuliczów w miejscu rodzinnej chatki Aleksandra wybudowała większy dom.

Jako szofer ciężarówki Aleksander pracował w różnych przedsiębiorstwach państwowych do emerytury. Świadczenia socjalne nie uwzględniały okresu służby w wojsku podczas wojny. Wracając do domu z Anglii Aleksander, również na zesłaniu na Syberię, przechowywał jako najcenniejsze pamiątki z okresu wojny dwa odznaczenia wojenne – Krzyż Monte Cassino oraz Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami. Nie zabrał ze sobą do ZSRR innych polskich i brytyjskich odznaczeń, prawdopodobnie w obawie przed posądzeniem o nielojalność wobec sowieckiej władzy. Zresztą tych, które ze sobą zabrał również nie przypinał do marynarki, gdyż oficjalnie nie był uważany za weterana wojny.

Dopiero po rozpadzie ZSRR kapral Armii Andersa mógł się ujawnić publicznie, jako weteran wojenny. Artykuł o jego losie wojennym i powojennym opublikowany został w księdze „Pamięć” rejonu brzostowickiego, w którym mieszkał nasz bohater.

Mimo trudnego losu i ciężkich doświadczeń Aleksander Akulicz przeżył długie i jednak chyba szczęśliwe życie. Miał kochającą żonę oraz czworo dzieci, których wychował na porządnych ludzi. Zaszczepił też dzieciom szacunek do Polski i jej historii, którą sam współtworzył, walcząc na wojnie z Niemcami i znosząc trudy zesłania na Syberię za to, że był żołnierzem Wojska Polskiego.

Za udział w wojnie Aleksander Akulicz został odznaczony przez Polskę: Krzyżem Walecznych, Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Krzyżem Monte Cassino nr 17040, oraz Medalem Wojska, a przez Wielką Brytanię: Gwiazdą za Wojnę 1939 – 1945, Gwiazdą Italii, Medalem Obrony oraz Medalem Wojny 1939 – 1945.

Polskie i brytyjskie odznaczenia wojenne Aleksandra Akulicza

Kopie brytyjskich odznaczeń w roku 2018 odebrał  w Mińsku z rąk ambasador Wielkiej Brytanii  Fionny Gibb syn bohatera Sergiusz Akulicz.

Zmarł Aleksander Akulicz,obrońca polskiego Lwowa w 1939 roku, kapral 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” 5. Kresowej Dywizji Piechoty w Armii Andersa 10 lipca 2007 roku w wieku 93 lat. Pochowany został na cmentarzu w Brzostowicy Wielkiej.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie dokumentów i materiałów, udostępnionych przez Sergiusza Akulicza, syna bohatera

Miło jest nam przedstawić Państwu kolejnego bohatera akcji  „Dziadek w polskim mundurze”- kaprala 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” w Armii Andersa Aleksandra Akulicza. [caption id="attachment_44346" align="alignnone" width="480"] Aleksander Akulicz w mundurze strzelca, podczas pełnienia służby zasadniczej w 41. Suwalskim Pułku Piechoty. 1935 rok[/caption] Swojego bohaterskiego ojca zgłosił

Trzeba reagować, gdy Senat chce prowadzić alternatywną wobec rządu politykę zagraniczną; Polonia nie może być przedmiotem gier politycznych – podkreślił w czwartek sekretarz stanu w KPRM, pełnomocnik rządu do spraw Polonii i Polaków za granicą Jan Dziedziczak.

Premier RP Mateusz Morawiecki i Jan Dziedziczak, pełnomocnik Rządu ds. Polonii i Polaków. Fot.:PAP/Leszek Szymański

Prawo i Sprawiedliwość przygotowało poprawkę do projektu budżetu na 2020 r., która zakłada przeniesienie ponad 100 mln zł środków przeznaczonych na Polonię z gestii Senatu m.in. do KPRM, MRPiPS, MEN, MSZ, MKiDN. Poprawka została zgłoszona do Biura Analiz Sejmowych we wtorek i jest w agendzie czwartkowego posiedzenia sejmowej komisji finansów publicznych.

„Uważamy, że polityka wobec naszych rodaków za granicą powinna być elementem polityki zagranicznej państwa. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby w imię rywalizacji politycznej, polityka wobec Polonii różniła się od polityki państwa. Jeżeli chcemy, żeby Polonia na przykład włączała się w obronę dobrego imienia Polski i była elementem naszej polityki zagranicznej, trzeba tu działać wspólnie i władza wykonawcza realizuje zadania władzy wykonawczej, a Senat jest izbą ustawodawczą” – oświadczył Dziedziczak w czwartek, podczas rozmowy z dziennikarzami w Sejmie.

Dziedziczak był pytany czy to jest rodzaj wotum nieufności wobec b. marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego (PiS), bo do tej pory tymi pieniędzmi dysponował Senat kierowany przez niego oraz czy wykorzystywanie wtedy tych środków było złe.

„Współpraca była dobra, natomiast z informacji i różnych zachowań, które mieliśmy w ostatnich miesiącach, możemy domniemać, że Senat chce prowadzić alternatywną politykę zagraniczną. Mając w gestii środowiska polonijne, (Senat) prowadziłby alternatywną wobec naszej polityki zagranicznej politykę polonijną. Jeśli chcemy, żeby Polonia i polityka polonijna była elementem polityki zagranicznej państwa, tak jak to robią wszystkie poważne kraje na świecie, to powinna być ona w sposób skoordynowany prowadzona przez władzę wykonawczą” – przekonywał minister.

Przypomniał, że mówi o tym Konstytucja i podkreślił, że polityka zagraniczna to także polityka polonijna. „Jeśli chcemy, żeby to działało sprawnie, musi być to pod kierownictwem rządu, a więc władzy wykonawczej” – zaznaczył Dziedziczak. Na uwagę, że będzie to więc pod kierownictwem PiS, Dziedziczak odparł, że (pod kierownictwem) „rządu wskazanego przez Polaków”.

Pytany, czy gdyby PiS miał teraz władzę w Senacie, to te pieniądze na politykę polonijną zostałyby w Izbie Wyższej, Dziedziczak zapewnił, że „nie”. „To jest element reformy, którą przygotowywaliśmy od dawna” – podkreślił.

Dziedziczak mówił także o podnoszeniu wydatków na Polonię przez Zjednoczoną Prawicę. „Kiedy obejmowaliśmy rządy, wydatki na Polonię wynosiły około pięćdziesięciu kilku milionów (złotych), i około 60 milionów zł w następnym roku. W tej chwili wydatki wynoszą 110 milionów zł w Senacie, plus 20 milionów zł jeszcze przez działania konsularne MSZ, a więc razem 130 milionów zł” – poinformował. Według ministra, jest to dowód na „różnicę jakościową” w podejściu do Polonii.

Na uwagę, że gdy PiS rządziło Senatem, to tam były przekierowane środki na te cele, a gdy PiS nie rządzi Izbą Wyższą, to zabiera pieniądze na Polonię, minister zwrócił uwagę, że kierunek przekazania pieniędzy do rządu zapoczątkował za rządów PO-PSL ówczesny szef dyplomacji Radosław Sikorski. „Uzyskując wsparcie od polityków PO-PSL” – zaznaczył.

„Jeśli Senat pod wodzą Platformy Obywatelskiej, opozycji totalnej, daje wyraźne sygnały, że chce prowadzić alternatywną wobec wskazanego przez Konstytucję rządu do prowadzenia polityki zagranicznej, no to trzeba reagować. Robimy to po to, żeby Polonia nie była przedmiotem gier politycznych, tylko żeby mogła w sposób skoordynowany wspólnie z państwem polskim działać na rzecz Polski, żeby była ważnym partnerem. Po to wzrosły za naszych rządów tak bardzo wydatki na Polonię, Przypomnę, że z 50-u kilku milionów do 130, a więc 110 w Senacie i prawie 20 milionów przez MSZ, przez działania konsularne” – podkreślił.

Znadniemna.pl za PAP

Trzeba reagować, gdy Senat chce prowadzić alternatywną wobec rządu politykę zagraniczną; Polonia nie może być przedmiotem gier politycznych - podkreślił w czwartek sekretarz stanu w KPRM, pełnomocnik rządu do spraw Polonii i Polaków za granicą Jan Dziedziczak. [caption id="attachment_44342" align="alignnone" width="480"] Premier RP Mateusz Morawiecki i

Polska naprawdę może utracić fragment swojego terytorium. Ekspansja rosyjska jest nieobliczalna, a nasi zachodni sojusznicy nie do końca godni zaufania przekonuje w rozmowie z Karolem Wasilewskim Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor telewizji Bielsat.

Karol Wasilewski (Wprost): Bezpośrednia granica polsko-rosyjska na wschodzie – jest Pani w stanie sobie wyobrazić tak czarny scenariusz zarówno dla Białorusi jak i dla Polski?

Agnieszka Romaszewska-Guzy (Bielsat): Niestety przyznam, że już sobie wyobrażam. I z bólem serca muszę dodać, że nie jest to dla Polski przyjemna wizja. Dzisiaj media chcą podgrzewać ten temat, bo jest klikalny, ale w rzeczywistości, w głębi duszy, mało kto wierzy, że Putin wchłonie Białoruś. Więc ja przestrzegam: to nie jest fantasmagoria. To się naprawdę może zdarzyć i musimy być na to przygotowani. Choć to niekoniecznie będzie jakieś jedno, spektakularne wydarzenie.

Dlaczego w globalnej rozgrywce mocarstw malutka Białoruś ma mieć tak istotne znaczenie?

– Bo dla Putina sprawa postawienia stopy rosyjskiego żołnierza w twierdzy brzeskiej jest sprawą prestiżową. On „odwojowuje” tereny stracone przez ZSRR. Kwestia czystej geopolityki jest też istotna, bo powstałaby wspólna granica Rosji kontynentalnej z NATO. Dzisiaj oczywiście już mamy Obwód Kaliningradzki, który jest jedną wielką bazą wojskową oddaloną od Warszawy zaledwie o 300 km. Ale sam Obwód nie ma bezpośredniej łączności z resztą kraju. Dlatego jestem przekonana, że Putin będzie dążył do wchłonięcia Białorusi w jakiejś formie.

Aneksja naszego wschodniego sąsiada nadal jednak nie powoduje połączenia z Królewcem

– Tym bardziej niebezpieczne jest potencjalne wchłonięcie Białorusi przez Rosję. Bo w tym przypadku kolejnym krokiem Putina może być chęć połączenia swoich terytoriów. Tzw. Przesmyk Suwalski jest wówczas poważnie zagrożony. To byłoby strategiczne zagranie, bo z jednej strony scalałoby Rosję, z drugiej osłabiało Polskę, a w ostateczności odcinało państwa bałtyckie od reszty UE i NATO.

Czy nie idziemy w tych dywagacjach za daleko? Rosja zajęłaby Suwalszczyznę?

– Niektórzy mogą powiedzieć, że Romaszewska fantazjuje, ale to jest do wyobrażenia. W jakimś momencie może nam naprawdę zagrozić utrata kontroli nad fragmentem polskiego terytorium. Może chodzić nawet nie o całą Suwalszczyznę, jak Pan mówi, ale jakąś niewielką jej część. Zbyt malutką na wojnę, ale wystarczającą na bezpośrednie połączenie Rosji.

Putin ośmieliłby się podnieść rękę na członka Sojuszu Północnoatlantyckiego?

– W naszej najnowszej historii mieliśmy już raz żądanie autostrady eksterytorialnej… (śmiech) Tutaj może padłoby żądanie linii kolejowej? Albo inny pomysł, który nam nie przychodzi do głowy, a który w głowie Putina rozkwitnie. Przed pojawieniem się „zielonych ludzików” nikt nie pomyślał nawet, że w taki sposób można w naszym regionie prowadzić wojnę. Putin konsekwentnie realizuje swoją wizję wielkiej Rosji. Ale niekoniecznie będzie chciał wchodzić w otwarty konflikt zbrojny. Z Ukrainą, według niego, również nie jest w stanie wojny.

To niezwykle pesymistyczna wizja…

– Podczas Pomarańczowej Rewolucji w 2004 r. przez krotki czas zastępowałam korespondenta TVP w Rosji. Ówczesny mer Moskwy prowadził wtedy w przestrzeni publicznej jakieś absurdalne seanse nienawiści wobec Ukrainy. Żądał przyłączenia Krymu. Pamiętam taki telemost z Krymem w którymś z programów rosyjskiej TV. Bo jego rodacy tam cierpią i są uciskani. Wówczas traktowałam to jedynie jako „czarnosecinną” retorykę. Element gry wewnętrznej. Nie mieściło mi się w głowie, że minie 10 lat i Rosjanie zajmą Krym.

Wydaje mi się, że kraje Zachodu nie widzą tego, że działania Rosji są dokładnie takie jak działania Hitlera. Udają że problemu nie ma i nic się na Wschodzie nie dzieje. Czy my naprawdę możemy być pewni, że nasi sojusznicy nie zachowają się tak, jak w 1939 r.? Ukrainie nikt nie pomógł mimo Memorandum Budapesztańskiego (traktat w którym USA, Wielka Brytania i Rosja zobowiązały się do respektowania nienaruszalności granic Ukrainy w zamian za oddanie broni jądrowej)

– Rzeczywiście Ukraina oddała broń atomową za kawałek papieru. Z tym, że Ukraina nie jest też częścią NATO. No i mimo wszystko, tym co powstrzymuje Putina przed siłowym przejęciem Białorusi są sankcje, które Zachód na niego nakłada za akcję wobec Ukrainy… Ale wracając do clue pytania. Oczywiście, że to wszystko wygląda trochę jak niesławny Układ Monachijski. Nie chcę broń Boże porównywać Putina z Hitlerem, ale same mechanizmy międzynarodowe są podobne. Ma Pan rację. Nasi partnerzy nie są, w tej sprawie mówiąc delikatnie, bardzo chętni do działania. Może poza Stanami Zjednoczonymi..

Tylko czy Rosję stać na utrzymywanie Białorusi? Moskwa już dziś musi dokładać miliardy dol. do Krymu

– Słyszę takie głosy, że to względy ekonomiczne blokują Putina. Otóż całkowicie się z tym nie zgadzam. Myślę, że w sprawach gospodarczych interesuje go głownie jego prywatna gospodarka i prywatne pomnażanie majątku… Kraj i obywatele się pod tym względem nie liczą. Prestiż i polityka zawsze w Rosji wygrają z ekonomią. Przecież i teraz, do niedawna Moskwa w jakimś stopniu utrzymywała Mińsk. Można dołożyć jeszcze trochę więcej… Dawać od 20 lat pieniądze i nic wyraźnego z tego nie mieć? To może lepiej mieć Łukaszenkę całkowicie pod pełną kontrolą? Bo dzisiaj on jednak opiera się Putinowi. Raz mówi, że jego stolica jest w Moskwie, innym razem że w Mińsku. Próbuje się targować, lawirować między Wschodem, Zachodem, a nawet Chinami. A Rosja na gwałt potrzebuje potwierdzenia, że jest mocarstwem. Więc potrzebuje sukcesu.

To może łatwiej jest obalić Łukaszenkę i zainstalować tam kogoś prosto z Kremla?

– Nie. Uważam, że Łukaszenkę Rosja będzie systematycznie zmiękczać. Upolowanego zająca, też się wiesza za nóżki i czeka aż skruszeje i będzie smaczniejszy do spożycia. Przewrót pałacowy jest niezwykle niebezpieczny, bo w takich rozgrywkach nigdy nie wiadomo, kto ostatecznie wygra. Świata nie da się kontrolować idealnie zaplanowanymi spiskami. Bo w ostatecznym rachunku można dostać, coś czego nikt się nie spodziewał. Dlatego Putin czeka, aż Białoruś sama mu wskoczy na talerz, a potem da się dobrowolnie połknąć. Bez wojsk, bez rozlewu krwi, bez dramatów ludzkich.

No właśnie. Jak na aneksję zareagowałoby samo społeczeństwo?

– To wielka niewiadoma. Bo jest to społeczeństwo o wciąż bardzo nieskrystalizowanej tożsamości i chwiejnych politycznych tendencjach. Wciąż nie ma stałych i utrwalonych sympatii czy antypatii międzynarodowych. Charakterystyczną różnicą, widoczną w badaniach socjologicznych nad społeczeństwem polskim i białoruskim, jest duża chwiejność tego ostatniego w geopolitycznych tendencjach. Jeśli na przestrzeni czasu bada się stosunek Polaków np. do NATO to jest to w zasadzie prawie niezmienne. Na Białorusi stosunek do NATO może się zmienić przez kilka miesięcy nawet o 10 proc. Raz popularność Rosji (zazwyczaj dość wysoka) nagle spada, innym razem znów rośnie. Z jednej strony przytłaczająca większość Białorusinów nie chce być Rosjanami, ale z drugiej strony język rosyjski jest przez nich używany na codzień. Dominuje tam kultura i pop-kultura rosyjska.

Białorusin mentalnie różni się od Rosjanina?

– Zdecydowanie! Sam Łukaszenka mówił kiedyś, że Białorusini to tacy lepsi Rosjanie (śmiech). Ale przede wszystkim Białorusini boją się Rosjan ze względu na ich wojowniczość. Białorusini to jeden z najbardziej pokojowych narodów na świecie. Oni od XVI w. tak się nacierpieli we wszystkich wojnach, że nawet przez myśl im nie przejdzie kolejny rozlew krwi. Nie do pomyślenia jest dla nich, by ich chłopcy mieli jeździć do Syrii czy Czeczenii z kałasznikowami. Warto tu mieć jasność: uważam, że Białoruś może da się połknąć. Ale nie da się łatwo strawić.

A czy my powinniśmy walczyć z Rosją o ich strefę wpływów? Dla Moskwy Mińsk i Kijów to ich tereny do których mają casus belli. My próbujemy wojować ze światowym mocarstwem o te teremy. Według posłów lewicy jednym z narzędzi takiej ingerencji w sprawy rosyjsko-białoruskie jest Bielsat. Stać nas na takie rozgrywki?

– Polski nie stać na to, żeby nie interesować się losem Białorusi i Ukrainy. W ostatnich dziesięcioleciach polska opinia publiczna niejednokrotnie zachowywała się jak struś, który włożył głowę piasek i myśli że się schował. My wysunęliśmy głowę na Zachód i uważamy, że cali jesteśmy tam schowani. Ale zapominamy, że kuper nam został na Wschodzie. Posiadamy tysiąc km wschodniej granicy i w żaden sposób tego nie zmienimy. To czy będziemy „grzeczni”, czy nie wobec Moskwy, nie ma niestety większego wpływu na to, jak Rosja będzie się zachowywać wobec Polski. Bo to Moskwa nie chce się poukładać z Warszawą, a nie odwrotnie. Z punktu widzenia geopolitycznego i historycznego Polska jest zasadniczą przeszkodą na drodze Rosji do dogadania się z szeroko pojętym Zachodem. Ułożenia „koncertu mocarstw”. Więc albo będziemy graczem przy stole, albo będziemy daniem na stole.

Tylko czy my nie przeceniamy swoich sił, by prowadzić ekspansywną politykę wschodnią, jednocześnie będąc za słabi na Zachodzie, by tam nasz głos został odpowiednio usłyszany i zrozumiany?

– To nie jest polityka ekspansywna a raczej defensywna. Oczywiście nie jesteśmy gigantem. Ale jesteśmy najwięksi ze wszystkich krajów Europy Środkowo – Wschodniej. To kto, jak nie Polska, ma przeciwstawiać się Putinowi? Oczywiście jego kraj ma surowce naturalne, którymi usiłuje w jakimś stopniu kupować /korumpować partnerów i sojuszników. Ale proszę pamiętać, że nowoczesnej gospodarki nie buduje się wyłącznie na dochodach z eksportu ropy czy gazu. Przy tym, co Rosja dostała od natury i od historii, powinna być jednym z największych rynków świata i jednym z najbogatszych państw. A wcale tak nie jest.

To dlaczego Łukaszenka sam nie chce zacząć współpracy z Zachodem? Oczywiście on oficjalnie twierdzi, że chce, ale jak przychodzi do konkretów to odwraca się plecami

– On się po prostu boi utraty kontroli. Jest przekonany, że to by oznaczało utratę władzy. No i mentalnie jest nieodrodnym synem Związku Radzieckiego. Więc ma barierę, której także jako człowiek nie jest w stanie przeskoczyć. Nie jest w stanie nagle stać się człowiekiem Zachodu swobodnie poruszającym się w innych realiach gospodarczo – społecznych. Jest też ważniejszy aspekt, choć od razu zaznaczam, że to wyłącznie moje przypuszczenia. Nie poparte twardymi dowodami. Uważam że rosyjskie służby doskonale znają i mają udokumentowane wszystkie jego nieoficjalne biznesy i majątki.

Rozmawiał Karol Wasilewski/Wprost.pl

Polska naprawdę może utracić fragment swojego terytorium. Ekspansja rosyjska jest nieobliczalna, a nasi zachodni sojusznicy nie do końca godni zaufania przekonuje w rozmowie z Karolem Wasilewskim Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor telewizji Bielsat. Karol Wasilewski (Wprost): Bezpośrednia granica polsko-rosyjska na wschodzie – jest Pani w stanie sobie wyobrazić

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko oświadczył, że nie chce być ostatnim szefem tego państwa. Zarzucił przy tym Rosji wywieranie nacisku na jego kraj i poinformował o prowadzeniu rozmów na temat alternatywnych dostaw ropy. Według niego istnieje kilka możliwości alternatywnych dostaw ropy na Białoruś, w tym z Polski.

Aleksander Łukaszenko/Shutterstock.com/Siarhei Liudkevich

– Nie chcę być ostatnim prezydentem Białorusi. Być pierwszym to honor, ale ostatnim być nie chcę. Chcę, żeby moje dzieci żyły na tym kawałku ziemi w pokoju i zgodzie. W objęciach z Rosjanami – oznajmił Łukaszenko na spotkaniu z pracownikami zakładów papierniczych w Szkłowie.

Prezydent podkreślił, że Białoruś jest suwerenna i niezawisła, a jej mieszkańcy zarobili na ten kraj swoimi mózgami i rękami. – I nie możemy być częścią żadnego państwa. Nie mogę was sprzedać i roztrwonić Białorusi, choćby nawet naszej bratniej Rosji – powiedział.

Według niego Rosja wprowadziła zmiany opodatkowania w sektorze naftowym, by wywrzeć presję na Białoruś. Zmiany te powodują stopniowy wzrost ceny surowca dla Białorusi. Według państwowego koncernu Biełnaftachim w 2020 r. cena tony ropy dla białoruskich rafinerii wzrośnie o ok. 20 dol. Średnia cena w okresie styczeń-październik ubiegłego roku wynosiła 364 dol. za tonę surowca – podały Naviny.by.

Z powodu sporu o cenę surowca Białoruś i Rosja nie zawarły dotąd porozumienia w sprawie dostaw rosyjskiej ropy dla Białorusi na 2020 r. Po wstrzymaniu przez Rosję od 1 stycznia przesyłu ropy dla Białorusi strony porozumiały się tylko w sprawie częściowych dostaw w styczniu, które zapewniają możliwość funkcjonowania dwóch białoruskich rafinerii na minimalnych mocach.

– Co roku przed nowym rokiem musimy klękać i wymodlić produkty naftowe – powiedział Łukaszenko.

„To nie był blef”

Zaznaczył, że nie blefował w rozmowie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, rysując wizję postępowania, jeśli strona rosyjska nie zmieni swego stanowiska.

Według niego istnieje kilka możliwości alternatywnych dostaw ropy na Białoruś, w tym z Polski. Podkreślił jednak, że jego kraj prowadzi też rozmowy np. ze Stanami Zjednoczonymi, Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. – Mam z nimi wspaniałe stosunki. Mówią, że dostarczą tyle ropy, ile trzeba. Oczywiście cena będzie światowa. Ale jakość tej ropy jest lepsza – oznajmił.

Wśród alternatywnych tras dostaw ropy wymienił porty na Bałtyku i zaznaczył, że w ten sposób została już dostarczona partia ropy norweskiej.

Inna możliwość to według niego szlak z Gdańska jedną z nitek rurociągu Przyjaźń. – Powiedziałem Putinowi wprost: jeśli dogadamy się z Polakami, to na pierwszym etapie będziemy dostarczać (surowiec) rewersem jednym z trzech rurociągów – oznajmił Łukaszenka, cytowany przez agencję BiełTA. Kolejna możliwość to według niego dostawy przez Ukrainę z Morza Czarnego.

Zaczęliśmy testować te szlaki, chcemy sprawdzić, co z tego wyjdzie, jakie będziemy mieć straty w porównaniu z obecną ceną ropy rosyjskiej” – powiedział, podkreślając, że „to nie blef”.

Zaznaczył, że ten problem trzeba rozwiązać teraz, bo za dwa lata trzeba by to robić w szaleńczym tempie. – Chcemy tego czy nie, będziemy iść tą drogą. Nie możemy zależeć od jednego kraju, jednego przedsiębiorstwa. To monopol – powiedział.

Dodał, że na bezpieczeństwo Białorusi wpłynie też uruchomienie elektrowni atomowej w Ostrowcu, które według niego obniży ilość gazu kupowanego przez Białoruś o jedną czwartą.

– Nie zginiemy. Nie takie czasy bywały. Teraz też przetrwamy – powiedział.

Zarzucił też Rosji, że „bezpardonowo i bez przyczyny” zamyka swój rynek przed białoruskimi produktami spożywczymi, żeby zwiększyć presję na Mińsk. Zaznaczył jednak, że Białoruś ma znakomite relacje z wieloma państwami, na przykład duże dostawy idą na rynek chiński.

Podkreślił przy tym, że Białorusi zależy na przyjacielskich stosunkach z Rosją mimo istniejących różnic zdań. „Nie chcemy niepotrzebnie stresować naszego głównego sojusznika. Bo to rzeczywiście nasz główny sojusznik. Może się opamiętają i wrócą do normalnych stosunków. Chcemy z nimi pracować, ale na równych zasadach” – oznajmił.

Według agencji Interfax Łukaszenko zaproponował Putinowi nowę rundę rozmów w sprawie dostaw ropy.

Znadniemna.pl za PAP

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko oświadczył, że nie chce być ostatnim szefem tego państwa. Zarzucił przy tym Rosji wywieranie nacisku na jego kraj i poinformował o prowadzeniu rozmów na temat alternatywnych dostaw ropy. Według niego istnieje kilka możliwości alternatywnych dostaw ropy na Białoruś, w tym z

28 stycznia przypada 95. rocznica urodzin Profesora Andrzeja Stelmachowskiego – założyciela i pierwszego prezesa Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

ANDRZEJ STANISŁAW KSAWERY STELMACHOWSKI

Andrzej Stanisław Ksawery Stelmachowski urodził się 28 stycznia 1925 roku w Poznaniu. Pochodził z rodziny wywodzącej się z Kujaw. Jego ojciec Bronisław Stelmachowski walczył w Powstaniu Wielkopolskim. Po wojnie był profesorem Uniwersytetu Adama Mickiewicza oraz prezesem Sądu Apelacyjnego w Poznaniu. We wrześniu 1939 roku wraz z innymi urzędnikami wyjechał na wschód. Andrzej Stelmachowski po raz ostatni widział go w połowie września 1939 roku. Został aresztowany przez sowietów. Jego nazwisko znajduje się wśród ofiar białoruskiej części Listy Katyńskiej.

MŁODOŚĆ W CZASACH OKUPACJI

Po agresji sowieckiej większość rodziny uciekła na Litwę. W czerwcu 1940 roku Andrzej Stelmachowski ukończył gimnazjum polskie w Kownie. Wkrótce potem Litwa stała się częścią ZSRS. Dzięki pomocy przyjaciół jego ojca rodzinie Stelmachowskich udało się uzyskać dokumenty konieczne do wyjazdu do Szwajcarii. Ostatecznie jednak, pod wrażeniem klęski Francji, zdecydowali o przyjeździe do Warszawy. W Pruszkowie rodzina zamieszkała w domu dziadka Andrzeja Stelmachowskiego. W okresie okupacji Stelmachowski uczył się w podziemnym liceum. W kwietniu 1943 roku złożył przysięgę żołnierza Armii Krajowej. Przyjął pseudonim Jaźwiec. Ukończył podziemną podchorążówkę.

We wspomnieniach opowiadał, że żałował, iż nie wziął udziału w bezpośredniej walce. Po upadku Powstania Warszawskiego niewielki dom jego dziadka przyjął około pięćdziesięciu mieszkańców niszczonego miasta.

PRAWNIK, WYKŁADOWCA

Podczas wojny rozpoczął studia prawnicze na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Ukończył je w 1947 roku na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Równolegle zdał egzamin sędziowski. Kilka lat orzekał jako sędzia w sprawach cywilnych. W następnych latach pracował jako asystent na Wydziale Prawa Uniwersytetu Poznańskiego (1947–1950). Od 1962 do 1969 roku był wykładowcą na Uniwersytecie Wrocławskim oraz na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego (1950–1962).

Uczestniczył w wiecach zwoływanych na warszawskich uczelniach w okresie odwilży politycznej jesienią 1956 roku. W przeciwieństwie do większości ówczesnych wykładowców prawa nie zaangażował się politycznie. Zbliżył się do Kościoła.

W 1956 roku wziął udział w pielgrzymce prawników na Jasną Górę. Jak sam wspominał, udział w niej oznaczał dla niego kres kariery sędziowskiej. W 1962 roku został profesorem nadzwyczajnym, a w 1973 roku zwyczajnym.

W roku 1969 powrócił na Uniwersytet Warszawski. Od 1970 roku wykładał również w Akademii Teologii Katolickiej. Był także kierownikiem Zakładu Prawa Cywilnego Filii UW w Białymstoku. Specjalizował się w prawie cywilnym i prawie rolnym. Był autorem ponad 160 publikacji książkowych, rozpraw i artykułów.

W 1973 roku wstąpił do Klubu Inteligencji Katolickiej. Wielokrotnie był wybierany na członka zarządu KIK, a w roku 1987 został prezesem jego warszawskiego oddziału. W 1976 roku wraz z innymi członkami tego środowiska skrytykował przygotowywane zmiany w konstytucji PRL. Zaangażował się też we wsparcie dla represjonowanych robotników biorących udział w strajkach w czerwcu 1976 roku. Pomimo ograniczonego zaufania episkopatu do Klubów Inteligencji Katolickiej od 1975 roku był członkiem Rady Prymasowskiej Budowy Kościołów, której głównym celem było negocjowanie z władzami prawa do wznoszenia świątyń.

WSPARCIE OPOZYCJI

Podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku został delegatem KIK, który miał przekazać poparcie tego środowiska dla strajkujących robotników. Po przekroczeniu bram stoczni został doradcą Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Następnie pełnił funkcję eksperta Ośrodka Prac Społeczno-Zawodowych przy Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Jako ekspert prawa rolnego został również doradcą NSZZ Rolników Indywidualnych „S”.

Po wprowadzeniu stanu wojennego, podobnie jak wielu innych działaczy katolickich, nie został internowany. Był jednak wielokrotnie przesłuchiwany. Podczas rewizji w jego mieszkaniu Służba Bezpieczeństwa poszukiwała „watykańskich instrukcji” do negocjacji z komunistami. Kilka miesięcy w więzieniu spędził jego syn, który działał w zdelegalizowanym Niezależnym Związku Studentów. Stelmachowski pełnił także funkcję doradcy działającej w podziemiu Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność”. Mimo jej delegalizacji pracował nad statutem związku. Był zwolennikiem twardego oporu przeciw władzom. Był też członkiem krajowej Papieskiej Rady „Iustitia et Pax”.

W latach 1982–1985 przewodniczył Komitetowi Organizacyjnemu Kościelnej Fundacji na rzecz Rolnictwa. Wspierał stworzony przez niemiecki episkopat plan pomocy dla polskich rolników. Zakładał on przekazanie środków o równowartości ok. 5 mld marek niemieckich. Ich rozdysponowaniem miał się zająć polski episkopat. Ostatecznie reżim Wojciecha Jaruzelskiego nie zgodził się na przekazanie pomocy. Udało się jednak przyjąć amerykańskie dotacje, które były podstawą stworzenia Fundacji Wspomagającej Zaopatrzenie Wsi w Wodę.

Odegrał ważną rolę w przygotowaniach okrągłego stołu, prowadził m.in. w sierpniu 1988 roku poufne rozmowy z sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR Józefem Czyrkiem w sprawie spotkania przedstawicieli władzy komunistycznej z opozycją. Pomysł nawiązania rozmów pośredniczących narodził się w środowisku warszawskiego KIK-u. Poza Stelmachowskim ich uczestnikami mieli być Andrzej Wielowieyski i Bronisław Geremek.

20 sierpnia Stelmachowski po raz pierwszy spotkał się z Józefem Czyrkiem. Wśród warunków podjęcia rozmów z władzami wymienił m.in. zapowiedź legalizacji NSZZ „Solidarność” i uczestnictwo w dialogu jej byłego przewodniczącego, Lecha Wałęsy. Były to jednocześnie warunki odwołania planowanego strajku w Stoczni Gdańskiej. Władze nie dotrzymały tych warunków i strajk został rozpoczęty.

24 sierpnia profesor pojawił się w Stoczni i ustalił z Wałęsą warunki dalszych rozmów. 26 sierpnia władze zdecydowały o przystąpieniu do dalszych negocjacji. We wspomnieniach Stelmachowski podkreślał, że ten kształt wstępnego porozumienia uważał za podstawę do dalszych kroków. W jego opinii w 1988 roku należało pamiętać o sile władz komunistycznych, które wciąż dysponowały atutem pełnego posłuszeństwa bezpieki i milicji. Przedmiotem sporu nadal pozostawała sprawa legalizacji „Solidarności”. Kwestia ta pojawiała się w kolejnych rozmowach Stelmachowskiego i Czyrka.

NA DRODZE DO WOLNEJ POLSKI

Andrzej Stelmachowski był również uczestnikiem rozmowy Wałęsy z gen. Czesławem Kiszczakiem 15 września 1988 roku oraz spotkań przedstawicieli władz PRL, opozycji i episkopatu w ośrodku MSW w podwarszawskiej Magdalence, które odbyły się 16 września 1988 roku i 27 stycznia 1989 roku. W grudniu 1988 roku został członkiem Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Lechu Wałęsie, w którym pełnił funkcję przewodniczącego komisji wsi i rolnictwa. W czasie okrągłego stołu był członkiem zespołu ds. gospodarki i polityki społecznej oraz współprzewodniczącym podzespołu ds. rolnictwa.

Podczas kampanii wyborczej wiosną 1989 roku struktury Klubów Inteligencji Katolickiej blisko współpracowały z odradzającą się „Solidarnością” i Komitetami Obywatelskimi. Już 7 kwietnia w warszawskiej siedzibie Klubów powołano Ogólnopolskie Biuro Wyborcze „Solidarności”. Kilka dni później pracę rozpoczął Zespół ds. Kontaktów z Regionami, który miał się zająć wstępnym przygotowaniem list wyborczych i kampanii wyborczej.

W wyborach czerwcowych w 1989 roku Stelmachowski uzyskał mandat senatora. Był także członkiem Prezydium Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Poza nim w nowym parlamencie znalazło się ponad trzydziestu działaczy KIK-ów. Sam profesor kandydując w okręgu białostockim, otrzymał 158 tys. głosów, co stanowiło 60 proc. ważnych oddanych.

Co ciekawe, Służba Bezpieczeństwa prowadziła „rozpracowanie” Stelmachowskiego jeszcze w sierpniu 1989 roku.

MARSZAŁEK SENATU RP

4 lipca 1989 roku Andrzej Stelmachowski został wybrany na pierwszego marszałka Senatu PRL (od 29 grudnia 1989 r. Senatu RP).

Podczas dwuletniej kadencji angażował się w kwestie reform samorządu, zmian w rolnictwie, reform w wymiarze sprawiedliwości oraz rozliczenia systemu komunistycznego (m.in. unieważnienia politycznych wyroków sądów w okresie stalinowskim). Był też jednym z pierwszych inicjatorów zmiany stalinowskiej ustawy o dopuszczalności stosowania aborcji.

W latach 1991–1992 sprawował urząd ministra edukacji narodowej w rządzie premiera Jana Olszewskiego. W trakcie ośmiomiesięcznej pracy na tym stanowisku zaproponował pierwszą po 1989 roku reformę systemu edukacji. W okresie jego misji w MEN wprowadzono nauczanie religii w szkołach. Profesor rozpoczął również proces wspierania polskich szkół na Litwie.

PREZES STOWARZYSZENIA „WSPÓLNOTA POLSKA”

Od roku 1990 do 2008 był prezesem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” zajmującego się sprawami Polonii. Do końca życia pełnił funkcję jego honorowego prezesa. Był zwolennikiem pomocy państwa dla repatriacji Polaków z obszaru dawnego ZSRS. W trakcie sprawowania swojej funkcji odwiedził największe skupiska Polaków rozsiane na kilku kontynentach. Wspierał uchwalenie ustawy o Karcie Polaka, która weszła w życie w roku 2008. Od lutego 2007 roku był doradcą ds. Polonii prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Andrzej Stelmachowski zmarł 6 kwietnia 2009 r. w Warszawie. Następnego dnia prezydent Lech Kaczyński podjął decyzję o odznaczeniu profesora Orderem Orła Białego. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.

Znadniemna.pl za PAI

28 stycznia przypada 95. rocznica urodzin Profesora Andrzeja Stelmachowskiego - założyciela i pierwszego prezesa Stowarzyszenia "Wspólnota Polska". ANDRZEJ STANISŁAW KSAWERY STELMACHOWSKI Andrzej Stanisław Ksawery Stelmachowski urodził się 28 stycznia 1925 roku w Poznaniu. Pochodził z rodziny wywodzącej się z Kujaw. Jego ojciec Bronisław Stelmachowski walczył w Powstaniu

Biografia rotmistrza Witolda Pileckiego „Ochotnik” autorstwa brytyjskiego pisarza i dziennikarza Jacka Fairweathera zdobyła tytuł książki roku 2019 w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów literackich w Wielkiej Brytanii – Costa Book Awards.

Nagrodę otrzymał dziennikarz Jack Fairweather z Wielkiej Brytanii. Fot.: PAP/EPA/WILL OLIVER

Pochodzący z Walii 40-letni Fairweather jest pisarzem i dziennikarzem; był m.in. szefem biura brytyjskiego dziennika „Daily Telegraph” w Bagdadzie i fotoreporterem amerykańskiego „Washington Post” w Afganistanie. Napisał również dwie inne książkiL: „The Good War” i „The War of Choice”, o wojnach w Afganistanie i w Iraku. Jest laureatem prestiżowych nagród dziennikarskich.

– Natknąłem się na tę historyczną postać Pileckiego i chciałem wiedzieć więcej. Kiedy przybył do obozu w 1940 roku, było to brutalne miejsce dla więźniów politycznych, a on był świadkiem kroków podejmowanych przez nazistów zmierzających do „ostatecznego rozwiązania”. Przemycał wiadomości do Londynu, a w tej książce jest mowa o tym, dlaczego nic nie zrobiliśmy – powiedział o swojej książce Fairweather.

– Witold Pilecki to jeden z wielkich bohaterów II wojny światowej. Czuję, że nadszedł czas, by go uhonorować – powiedział autor BBC wkrótce po ogłoszeniu zwycięzcy.

– Ta książka ma tempo i napięcie thrillera. Czyta się to jak fikcję, ale wszystko to jest prawdą – dodała szefowa jury Sian Williams. – Słyszeliśmy już wiele o Auschwitz, ale tej historii jeszcze nie – przyznała.

„Ochotnik” zwyciężył z „Wyznaniami Frannie Langton” Sary Collins, baśnią „Asha and the Spirit Bird” Jasbinder Bilan, tomikiem poezji „Fleche” Mary Jean Chan i brexitową powieścią „Middle England” Jonathana Coe. Nagroda przyznawana jest dziełom o wysokiej klasie literackiej, ale także charakteryzującym się przystępnością dla czytelnika. W przeszłości odbierali ją m.in. Hilary Mantel czy Ian McEwan.

Od 1971 roku nagrodami Costa Book Awards wyróżniane są książki napisane w języku angielskim przez pisarzy mieszkających w Wielkiej Brytanii bądź Irlandii.

Znadniemna.pl za PAP

Biografia rotmistrza Witolda Pileckiego „Ochotnik” autorstwa brytyjskiego pisarza i dziennikarza Jacka Fairweathera zdobyła tytuł książki roku 2019 w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów literackich w Wielkiej Brytanii – Costa Book Awards. [caption id="attachment_44322" align="alignnone" width="480"] Nagrodę otrzymał dziennikarz Jack Fairweather z Wielkiej Brytanii. Fot.: PAP/EPA/WILL OLIVER[/caption] Pochodzący

7 lutego 2020 roku minie 30 lat od chwili powołania Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Z tej okazji Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” ogłasza konkurs na przedsięwzięcie polonijne XXX-lecia. Udostępniamy tym samym formularz zgłoszeniowy dla zainteresowanych osób i organizacji.

Uprzejmie prosimy o nadsyłanie propozycji wraz z uzasadnieniem – zgodnie z przedstawionym poniżej formularzem – do dnia 9 marca 2020 r., na adres [email protected].

Zgłoszenia mogą dotyczyć wszelkich przedsięwzięć służących Polonii i Polakom z zagranicy, bądź przez organizacje polonijne realizowanych, w których Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” miało udział organizacyjny lub finansowy, a które w istotny sposób przyczyniły się do poprawy funkcjonowania środowisk, umacniały narodową tożsamość, promowały wiedzę o historii i dniu dzisiejszym Polonii i Polaków na Wschodzie, wspierały profesjonalizację edukacyjnych i kulturalnych inicjatyw Polonii.

W konkursie mogą brać udział organizacje polonijne (wyłącznie!) które współpracowały ze Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska” przy realizacji przedsięwzięć opisanych powyżej.

KATEGORIE, W KTÓRYCH BĘDĄ PRZYJMOWANE ZGŁOSZENIA TO:

INWESTYCJE – KULTURA – SPORT

EDUKACJA – PROMOCJA – MEDIA

Zgłoszenia wraz z uzasadnianiem zostaną poddane ocenie przez komisję konkursową.

Wyniki zostaną opublikowane na stronie Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

Wyróżnione inicjatywy zostaną zaprezentowane na okolicznościowej wystawie i w rocznicowym wydawnictwie.

FORMULARZE DO POBRANIA:

Formularz zgłoszeniowy do konkursu – wersja PDF

Formularz_zgloszeniowy_30_lat

Znadniemna.pl 

7 lutego 2020 roku minie 30 lat od chwili powołania Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Z tej okazji Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” ogłasza konkurs na przedsięwzięcie polonijne XXX-lecia. Udostępniamy tym samym formularz zgłoszeniowy dla zainteresowanych osób i organizacji. Uprzejmie prosimy o nadsyłanie propozycji wraz z uzasadnieniem – zgodnie z

Skip to content