Zapraszamy do dyskusji
Białorusinom i Polakom udało by się uniknąć wielu nieporozumień i konfliktów we wzajemnych relacjach, gdyby jedni i drudzy lepiej znali i rozumieli wspólną historię obu narodów – uważa publicysta Aleksander Szycht. Jego artykuł, opublikowany na portalu Kresy24.pl chętnie udostępniamy na naszej witrynie i zachęcamy czytelników do aktywnego komentowania prezentowanych przez autora tez i koncepcji.
Białorusini – prawdziwi, historyczni Litwini
Polaków i Białorusinów łączy więcej niż mogliby się spodziewać. I jedni i drudzy w swojej masie zazwyczaj nie rozumieją swojej pięknej wspólnej historii, która powinna przepełniać ich dumą. Kto w Polakach widzi okupantów, polonizatorów, a w Białorusinach wyłącznie obywateli zacofanego kraiku, targanego reżimem – grzeszy nieznajomością dziejów swoich przodków. Zaprzecza też wartości własnego dziedzictwa kulturowego, które Polska i Białoruś ma wspólne.
Białoruska tradycja jest tak naprawdę tradycją litewską, a Białoruś – Litwą historyczną. To właściwie oczywistość, ale dzisiaj pamiętają o tym głównie historycy. Niestety, ta prawda została odgrodzona murem od rzeczywistości politycznej i nie może się nijak przebić do masowej świadomości. Gdyby to się udało, skutecznie przytemperowany zostałby nacjonalizm i szowinizm straszący dziś w Republice Litewskiej. A przecież dziedzictwo Wielkiego Księstwa Litewskiego należy się przede wszystkim Białorusi. Nie tylko jej obecne ziemie stanowiły centrum Księstwa, również jej język dominował na tym obszarze, współistniejąc z językiem polskim.
Jednak poskromienie megalomanii bałtyckiej Litwy to tylko uboczna korzyść z odrodzenia dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego. Najważniejsza jest taka, że Białorusini mogą czerpać z niego pełną garścią i budować na nim swoją tożsamość, wyrzucając do kosza sowiecką ideologię i pseudo-tożsamość odziedziczoną po ZSRR, którą reżim Łukaszenki tak usilnie stara się im narzucić. Białorusini, czyli prawdziwi historyczni Litwini, w odróżnieniu od tych bałtyckich, rządzonych przez zakompleksione władze, mają też nieporównanie większą od nich historyczną podstawę, by uważać Wilno za swoją stolicę. Białoruś jako Litwa historyczna ciążyłaby też o wiele silniej ku Polsce i Zachodowi. Niestety, dzisiaj mało kto w Europie o tym myśli.
W kampanii promującej wstąpienie Polski do Unii Europejskiej posługiwano się wyjątkowo paskudnym i głupim hasłem: „Jeśli nie Europa to Białoruś?”. Mechanicznie postawiono znak równości między Białorusią, a białoruskim reżimem. A przecież Litwa historyczna, czyli Białoruś, to także nasza dawna ojczyzna, tak jak jest nią dzisiejsza Polska. Sprowadzanie historii Rzeczypospolitej wyłącznie do historii obecnej Polski, bez prawdziwych Litwinów stojących obok niej i razem z nią – to również sztuczność.
Dzisiejsze ziemie białoruskie to ojczyzna Mickiewicza, Moniuszki, Orzeszkowej, Kościuszki, Traugutta i wielu innych naszych twórców i bohaterów. Zdeformowana Białoruś postsowiecka kompletnie ignoruje te postacie. Dopóki Białoruś oparta jest na sztucznie uszytej i pocerowanej historii, łapczywie wymyślając własnych bohaterów i podkreślając swoją „ruskość” na styl moskiewski, dopóty mówienie o tych wielkich ludziach jako bohaterach białoruskich będzie miało charakter sztuczny, a nawet humorystyczny, podobnie jak zabawnie brzmi teza o „białoruskim zwycięstwie pod Grunwaldem”. W tym przypadku nie chodzi bynajmniej o złośliwość Polaków czy bałtyckich Litwinów wobec Białorusinów tylko o fakt, że bolszewizm uciął kontynuację tradycji tych ziem, która była dla niego niekorzystna, tworząc w jej miejsce tradycję kompletnie sztuczną.
Bez ponownego odwołania się do tradycji WKL i Rzeczypospolitej Białoruś jest skazana na bycie państwem małym i ubogim w każdym tego słowa znaczeniu, łatwym do wykorzystania i manipulowania przez Moskwę. W równym stopniu odnosi się to zresztą do współczesnej Polski czy Republiki Litewskiej. Dawna Rzeczpospolita podzielona na małe kraje, z których każdy czuje się pod jakimś względem gorszy niż inni, nie jest już poważnym partnerem do prowadzenia polityki.
Jeśli piszę, że Białorusini powinni odkryć w sobie Litwinów, to mam na myśli zupełnie co innego, niż durna odmiana podobnego hasła eksponowana przez szowinistów litewskich, pragnących uczynić ze wszystkich ludzi Bałtów. Chodzi o coś odwrotnego – o to by Białorusini, którzy są naszymi przyjaciółmi, odebrali w końcu „szaulisom” monopol na litewskość. By zrobili to, co my Polacy „schrzaniliśmy”, godząc się na taką uzurpację tradycji przez Litwę Kowieńską, bezpodstawnie pretendującą do całego dziedzictwa WKL.
Odrodzenie w Białorusinach poczucia, że są Litwinami historycznymi byłoby dla nich o wiele korzystniejsze i bardziej atrakcyjne niż szczątkowa tożsamość oferowana im w przeszłości przez Niemców i sowiety. Nawiązywanie do białoruskich formacji w ramach niemieckich czy sowieckich to sprawa historyczno i moralnie kompletnie nieopłacalna. Jedynie Polacy są na tyle sentymentalni, że chociażby dla strof Mickiewicza zawsze traktowaliby białoruskich Litwinów jako równych i byliby gotowi stać na straży ich odrodzenia.
Z kolei język polski funkcjonujący jako coś scalającego, nie jest i nigdy nie był dla Białorusi żadnym zagrożeniem. To przekonanie wpoili narodom dawnej Rzeczypospolitej zaborcy, głównie Rosjanie. Wspólna tożsamość, która się ukształtowała, zaczęła zwać się „polską” na drodze wymieniania się obyczajami kulturowymi, a dzisiejsi Polacy czerpali również pełnymi garściami ze Wschodu, czego śladów jest dziś całe mnóstwo w polskim języku, kulturze i obyczajach. Tak więc nikt nikogo siłą do Rzeczypospolitej nie przyłączał i nie polonizował w tym państwie, które po 1795 roku upadło. Jeśli już koniecznie chcemy mówić o jakimś „przyłączeniu” to z przymrużeniem oka można stwierdzić, że to raczej większe i bardziej zróżnicowane kulturowo Wielkie Księstwo Litewskie przyłączyło małą, choć znacznie lepiej zagospodarowaną Koronę.
Wrogowie Rzeczypospolitej zawsze obawiali się jej potęgi. Nie wystarczyło więc im potem zwykłe podzielenie na dwie części Unii, która stanowiła o naszej wspólnej wielkości. Również sama Litwa została rozerwana na Litwę bałtycką i Białoruś. Preambuła unii podpisanej w 1501 roku w Mielniku, gdzie Litwę reprezentowali wyłącznie „Białorusini”, brzmi wyraźnie: „Nos Lithuani’” – My Litwini. Jeszcze przed Unią Lubelską w 1569 roku szlachta litewska i polska czytała utwory tych samych autorów i była wystarczająco zintegrowana na bazie kultury polskiej, ale z dużymi wpływami naszych pobratymców. Jednocześnie fakt przejęcia części kultury polskiej nie oznaczał wcale bliźniaczego „skopiowania” tożsamości polskiej, która funkcjonowała nad Wisłą. Polska kultura była dla Rzeczypospolitej jak kultura grecka dla starożytnego Rzymu. Dominowała, ale wcale nie stanowiła bliźniaczej kopii.
Kształtująca się tożsamość kieruje się własnymi prawami. Dziś nikt nie odmawia już Amerykanom tożsamości, a posługują się oni przecież, mimo kulturowego tygla, językiem angielskim, przy czym w poszczególnych grupach etnicznych funkcjonują normalnie także inne języki. Niezależnie od tego wszyscy uważają się za Amerykanów. Ich tożsamość powstała w pewnym procesie, tak jak powstała ona w Rzeczypospolitej. Nikt dziś nie rozlicza Stanów Zjednoczonych za „amerykanizację”, czy wtłaczanie języka angielskiego. Nikt bowiem nie jest w stanie zagrozić ich potędze ani podzielić ich tak, jak nas podzielono i dzieli się do dziś, podsycając kompleksy naszych narodów. Najbardziej żałosna jest sytuacja kiedy Polacy i białoruscy Litwini robią to sobie nawzajem, kłócąc się o kulturowe dziedzictwo. Nie musimy o to walczyć – to jest nasze wspólne. Bez zrozumienia tego będziemy ciągle w ślepej uliczce.
Po upadku powstań narodowych represje, takie jak likwidacja Uniwersytetu Wileńskiego, zakaz nauczania w języku polskim, zakładanie szkół rosyjskich, czy likwidacja cerkwi unickiej, uderzały we wszystkich mieszkańców Rzeczypospolitej. Rosjanie nie bez przyczyny zrabowali kilkaset kolekcji książek i dokumentów w zbiorach szlacheckich oraz klasztornych. Nie była to tylko kradzież cennych księgozbiorów, ale także chęć zatarcia historii tych ziem oraz śladów historycznego polsko-litewskiego mocarstwa. Podstawowym jego elementem byli zawsze Koroniarze, czyli Polacy i Litwini, czyli w większości Białorusini.
Nasi bałtyccy bracia – Litwini, których zaborcom udało się przeistoczyć w rezydentów małego nietolerancyjnego dla innej tożsamości kraju, byli tylko niedużą, choć nie znaczy, że nieistotną częścią dawnego wielkiego narodu. Białorusinom odebrano z kolei alfabet łaciński i tożsamość historycznych Litwinów. Dziś jednak powinniśmy sobie to wszystko ponownie uświadomić i to Polacy podchodzą z największym sercem do trudnej sytuacji swoich pobratymców ze wschodu. Nie chodzi nam przy tym – w odróżnieniu od innych sąsiadów – o zdobycie rynku zbytu na Białorusi, czy skapitalizowanie jej majątku. To nie jest dla Polaków motywacja. Po prostu my – Polacy mamy jeszcze w większości sentymenty, których inni się już pozbyli. Mają je nawet ci z nas, którzy grzeszą niezbyt pokaźną wiedzą historyczną. W nich także drzemią gdzieś głęboko mickiewiczowskie ideały, nawet jeśli nie do końca sobie to uświadamiają.
Oby ta pamięć odżyła też w Białorusinach – historycznych Litwinach.
Aleksander Szycht, Kresy24.pl
Białorusinom i Polakom udało by się uniknąć wielu nieporozumień i konfliktów we wzajemnych relacjach, gdyby jedni i drudzy lepiej znali i rozumieli wspólną historię obu narodów – uważa publicysta Aleksander Szycht. Jego artykuł, opublikowany na portalu Kresy24.pl chętnie udostępniamy na naszej witrynie i zachęcamy czytelników