HomeStandard Blog Whole Post (Page 505)

Za portalem Kresy24.pl zamieszczamy analizę autorstwa polskiego publicysty Aleksandra Szychta na temat ewentualnych negatywnych skutków fascynacji Białorusinów ideologią skrajnych ukraińskich nacjonalistów.

Na plakatach białoruskiego Młodego Frontu pojawili się ostatnio ludobójcy Bandera i Szuchewycz… Zwykła głupota czy rosyjska prowokacja?

Na plakatach białoruskiego Młodego Frontu pojawili się ostatnio ludobójcy Bandera i Szuchewycz… Zwykła głupota czy rosyjska prowokacja?

O tym, że neobanderowcy mają chętkę na polski Przemyśl wiadomo od dawna. Specjalnie się z tym nie kryją. Natomiast przytłaczająca większość Białorusinów żyje w błogiej nieświadomości co do agresywnych planów ukraińskich szowinistów w stosunku do ich kraju. Tymczasem nie tylko Moskwa ostrzy sobie na zęby na Białoruś.

Z państw sąsiedzkich jedynie Polska, mimo niekiedy inaczej interpretowanej historii, realnie i bezinteresownie wspiera białoruską niepodległość i siły demokratyczne w tym kraju. No, może prawie bezinteresownie, bo oddzielenie się od Rosji przyjaznym nam białoruskim parawanem leży przecież w interesie Warszawy. Natomiast solidarność ukraińsko – białoruska, w której część elit Białorusi widzi szansę na powstrzymanie agresji Moskwy, nie jest już wcale taka oczywista.

22 marca 1998 roku, czyli na dobre kilkanaście lat przed Majdanem, pojawił się w tygodniku Ukraińców w Polsce „Nasze Słowo” artykuł postulujący „odzyskanie” przez Ukrainę „zabranych” jej terytoriów. Pewnie nikt nie zwróciłby wtedy na ten artykuł uwagi bo niewielu Polaków czyta po ukraińsku. Pismo trafiło jednak również do rodzin ofiar UPA, szczególnie wyczulonych na takie kwestie. Wybuchł skandal, była nawet interpelacja poselska, w sprawie „polskiej” części „ukraińskich” roszczeń. Największe emocje budził fakt, że mniejszość ukraińska pobierała na to pismo datacje z kieszeni polskiego podatnika.

Co ciekawe, w artykule tym pojawiły się także roszczenia wobec innych państw: (…) ziemie ukraińskie są w składzie obcych państw: Ziemia Brzeska w Białorusi, Preszowszczyzna na Słowacji, Kubań w Rosji. Białoruski wątek nie wywołał jednak większego echa. Trudno się dziwić. Ja sam traktowałem wiele lat temu pretensje neobanderowców do polskiego terytorium jako fantazję grupy wariatów, a co dopiero jakieś pretensje do Ziemi Brzeskiej.

Potem znajomy zajmujący się sprawami białoruskimi opowiedział mi o zdumiewającej praktyce, która od lat ma miejsce na Podlasiu. Otóż okazuje się, że kiedy do miejscowych wsi przyjeżdża telewizja białoruska, aby zrobić materiał o folklorze mniejszości białoruskiej, tuż po niej pojawia się ekipa ukraińska, która kręci białoruskie babcie jako… Ukrainki z Podlasia!

Mało kto pamięta, że UPA działała również na obecnej południowej Białorusi. Nie dokonywała tam wprawdzie takich pogromów, jak na Polakach, ale jeśli ktoś sądzi, że wdrażała program „Za wolność waszą i naszą”, to bardzo się myli. Banderowcy traktowali miejscową ludność białoruską dokładnie tak, jak Łemków, czyli kogoś w rodzaju „nieuświadomionych, zagubionych Ukraińców”.

Wiemy, że w przypadku Łemków banderowcy ignorowali zarówno ich poczucie odrębności, jak i różnice w wierze. I częściowo dopięli swego – pewna część Łemków, niestety nie bez pomocy operacji „Wisła” i wysiedleń na wschód w ramach wymiany ludności, czuje się do dziś Ukraińcami.

Na podobny mechanizm banderowcy liczyli względem autochtonów w przylegającej do Ukrainy południowej części Białorusi. Czemu miałoby się nie udać, skoro udało się z Łemkami – prawosławnymi i często wręcz moskalofilami, czyli nie – grekokatolikami, z których przecież rekrutowała się większość UPA. Jak wiadomo, już w okresie międzywojennym nacjonaliści ukraińscy przekonali do ich tożsamości prawosławną ludność Wołynia, co wydawałoby się trudne, biorąc pod uwagę różnice wynikające ze specyfiki dawnych zaborów.

Przedwojenne państwo polskie bezskutecznie starało się nie dopuścić do przeszczepienia ukraińskiego nacjonalizmu „z terenów Galicji”, jak zwyczajowo określano ten obszar tuż po zakończeniu I wojny. Była to jedna z dotkliwych porażek II RP, choć oczywiście gdyby nie II wojna, nacjonalizm ukraiński musiałby ten pojedynek przegrać.

Dzisiaj ukraiński ruch narodowy jest nieporównanie silniejszy niż analogiczny ruch białoruski. Młodym Białorusinom to imponuje, podobnie jak ukraińska determinacja w walce z Moskwą. To co się dzieje na Ukrainie daje bowiem nadzieję, że kiedyś ich czas także nadejdzie. Nie zdają sobie jednak sprawy, że współpraca z nacjonalizmem ukraińskim to droga donikąd. Czy zastanawiają się na przykład, po co mniejszość ukraińska wydaje pismo „Nad Buhom i Narwoju”? Jakie Ukraińcy mogą mieć prawa do Narwi? Czy nie chodzi przypadkiem o „nawracanie” ludności białoruskiej na „ukraińskość”?

Zaledwie trzy lata temu Rościsław Nowożeniec, jeden z fanatyków kultu UPA, na wiecu we Lwowie publicznie wyciągał ręce nie tylko po ziemie znajdujące się w granicach Rzeczypospolitej, ale także Białorusi:

Straciliśmy Łemkoszczyznę, Nadsanie, Chełmszczyznę i Podlasie, które weszły w skład Polski oraz Ziemię Brzeską i Homelszczyznę, które znajdują się na Białorusi. Jedności kraju jeszcze nie osiągnęliśmy, lecz powinniśmy do niej dążyć. To prawda: jeszcze nie wszystkie etniczne ziemie zostały zebrane w całość. Do prawdziwej jedności dojdziemy, kiedy zbierzemy te ziemie, które znajdują się jeszcze poza granicami Ukrainy.

Trudno będzie po raz kolejny nacjonalistom ukraińskim zwalić to wszystko na karb moskiewskiej propagandy – są to bowiem konkretne wypowiedzi ich ludzi, od których się bynajmniej nie odcięli. Podobnie faktem jest, że w pracy „Ukrainians in Ontario” wydanej przez nich w Toronto w 1988 r. możemy zobaczyć zaznaczone na Białorusi „ukraińskie terytoria etniczne”. Ukraiński nacjonalizm jest bowiem równie wszystkożerny terytorialnie jak imperialna Rosja.

Z kolei na początku lat 90-ch w ręce weteranów Armii Krajowej wpadł inny dokument, przypisywany nacjonalistom ukraińskim, planujący ich przyszłą strategię. Darujemy sobie jego antypolską część, przechodząc od razu do wątku białoruskiego:

Popieramy gorąco wysiłki wyzwoleńcze narodów bałtyckich, Litwy, Łotwy i Estonii, popieramy wysiłki wyzwoleńcze Mołdawian, Gruzinów i Ormian. Solidaryzujemy się z walką o wolność bratniego narodu białoruskiego, pamiętając jednocześnie, że wywodzi się on z naszego ukraińskiego gniazda – Kijowskiej Rusi i do tego gniazda w przyszłości powinien wrócić.

Środowiska poprawne politycznie w Polsce natychmiast ogłosiły, że dokument ten został spreparowany, podobnie ocenił Związek Ukraińców w Polsce. Jego autorstwo przypisywano Edwardowi Prusowi, od którego weterani AK go uzyskali. Prus był uważany za największego wroga Ukraińców.

Prus to rzeczywiście postać kontrowersyjna, związana zresztą z PRL-em, a według opinii niektórych, nie cofająca się przed tzw. „hate speech”. Fakt, że AK-owcy uzyskali dokument właśnie od niego był jednak jedyną poszlaką mająca świadczyć o fałszerstwie. Prus twierdził natomiast uparcie, że dokument wyciekł do niego z rąk ukraińskich, choć nigdy nie zdradził swojego informatora.

Weterani AK, włącznie z Andrzejem Żupańskim, nie wykluczali oczywiście możliwości sfałszowania dokumentu. Jednak Żupański, odpowiedzialny w Światowym Związku Żołnierzy AK za rozmowy ze związkiem ukraińskim i specjalista w temacie napisał jednak wyraźnie jeszcze w 2006 roku, coś co niepokoiło polskich weteranów: Warto zaznaczyć, że niektóre „wytyczne” wymienione w tekście wydają się być realizowane przez niektórych działaczy Związku Ukraińców w Polsce.

Można by ten dokument potraktować jako zwykłą ciekawostkę, gdyby nie fakt, że – niezależnie od jego autorstwa – był doskonale osadzony w meandrach etnicznych i politycznych naszego regionu, a przede wszystkim – ze zdumiewającą dokładnością przewidział konkretne działania nacjonalistów ukraińskich przez następne 20 lat! Nawet gdyby założyć, że tekst ten był prowokacją „trzeciej strony”, to dziwnym trafem środowiska neobanderowskie bynajmniej go nie potępiły i nie odcięły się od jego założeń. Dlaczego?

Ktoś zarzuci mi, że tym tekstem chcę skłócać Białorusinów z Ukraińcami (na pewno z ruskiego poduszczenia – no bo jakżeby inaczej?). Nieprawda. Niepokoi mnie po prostu to, jak bezkrytycznie część Białorusinów daje się zdominować przez neobanderowską ideologię, która prędzej czy później uderzy w nich samych. Ta naiwność wynika w dużej mierze z kompletnej nieznajomości ludobójczego oblicza banderyzmu i zafascynowania wyłącznie jego narodową, antyrosyjską fasadą.

„Dlaczego akurat teraz o tym piszecie?!” – będą histerycznie krzyczeć neobanderowcy, powołując się na „trudny czas”, jaki obecnie przeżywa Ukraina. Warto jednak pamiętać, że na mówienie prawdy o UPA zawsze był dla nich „trudny czas”, zawsze był jakiś pretekst, żeby milczeć o banderowskich zbrodniach.

Ponadto nie piszę tego przecież przeciwko Ukrainie i Ukraińcom, lecz przeciwko nacjonalistom ukraińskim, którzy dla własnego kraju i narodu stanowią zagrożenie nie mniejsze niż agresja rosyjska. Nie chcę, aby to zagrożenie rozlało się także na naszych braci-Białorusinów.

Załóżmy nawet, że jestem w tym co piszę, jako Polak, subiektywny, podobnie jak i strona druga: neobanderowcy. Białorusini powinni jednak na chłodno i bez emocji zweryfikować oba te punkty widzenia, aby wyciągnąć z tego odpowiednie dla siebie wnioski. Najgorszy jest bowiem wybór oparty tylko na emocjach i wiadomościach podsuwanych tylko przez jedną stronę.

Dziś Polaków i Białorusinów nie dzieli emocjonalna przepaść, jak w przypadku naszych relacji z Lietuvisami i Ukraińcami. Nawet jak ktoś w Polsce powie coś o „polskim Grodnie”, a ktoś na Białorusi o „białoruskim Białymstoku”, nie ma między nami tego zacietrzewienia i nienawiści.

Tym bardziej więc z zaniepokojeniem obserwowałem jak – zapewne pod wpływem kontaktów z neobanderowskim bagnem – również wśród opozycji białoruskiej pojawiły się niedawno antypolskie sygnały, na szczęście nieznaczne.

Wydaje się, że niektórym marzy się antypolska wersja Wielkiego Księstwa Litewskiego, bądź Rusi. Faktycznie leży to jedynie w interesie tych imperialistycznych sił, które przez wieki chciały skłócić Koronę z Wielkim Księstwem Litewskim. A przecież z kim jak z kim, ale właśnie z Białorusinami, prawdziwymi dziedzicami Wielkiego Księstwa Litewskiego, Polacy powinni umieć się dogadać.

Białoruska tożsamość może się dziś wydawać słabsza od ukraińskiej. Stało się tak, gdyż tradycja WKL została siłą wytarta ze świadomości wielu Białorusinów. Trzeba ją odtwarzać zamiast przejmować fałszywe pseudotradycje, usłużnie podsuwane Białorusinom przez nacjonalistów ukraińskich, Moskwę czy reżim Łukaszenki. Tradycja WKL rozłoży je bowiem na łopatki.

Nie można z sympatią traktować UPA, tylko dlatego, że oprócz dokonywanych mordów na cywilach, walczyła także z sowietami. Tak jak z powodu wyzwolenia obozu w Oświęcimiu przez znienawidzonych sowietów, nie można z sympatią traktować jego niemieckiej załogi.

Nie każdy wróg naszego wroga musi być automatycznie naszym przyjacielem. My, Polacy doświadczyliśmy tego boleśnie na własnej skórze w czasie II wojny, kiedy znaleźliśmy się w koalicji antyniemieckiej wspólnie ze Związkiem Sowieckim.

Dziś Białorusini powinni więc zastanowić się, czy chcąc wyrwać się spod wpływów Moskwy przy pomocy neobanderowców, nie trafią przypadkiem z deszczu pod rynnę?

Aleksander Szycht/ Kresy24.pl

Za portalem Kresy24.pl zamieszczamy analizę autorstwa polskiego publicysty Aleksandra Szychta na temat ewentualnych negatywnych skutków fascynacji Białorusinów ideologią skrajnych ukraińskich nacjonalistów. [caption id="attachment_5381" align="alignnone" width="480"] Na plakatach białoruskiego Młodego Frontu pojawili się ostatnio ludobójcy Bandera i Szuchewycz… Zwykła głupota czy rosyjska prowokacja?[/caption] O tym, że neobanderowcy mają

Taką hipotezę, podczas zorganizowanej w weekend w Warszawie konferencji poświęconej tej sowieckiej zbrodni z lipca 1945 roku, postawił profesor Nikita Pietrow, wiceprzewodniczący rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał. – To pokrywa się z naszymi przypuszczeniami – komentują zajmujący się Obławą polscy historycy.

DLOBI

Nikita Pietrow, fot.: Marcin Onufryjuk/Agencja Gazeta

Według profesora Pietrowa doły śmierci, w których Sowieci pochowali blisko 600 zamordowanych przez siebie osób, aresztowanych w 1945 roku w okolicach Augustowa, powinny się znajdować w okolicach miejscowości Kalety w Białorusi, nieopodal polskiej granicy. Hipotezę tę rosyjski historyk zaprezentował w niedzielę w Warszawie, podczas zorganizowanej przez Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej konferencji naukowej.

– To wciąż domniemanie, nie opierające się niestety na żadnych nowych dokumentach. Logiczny wywód wynikający z analizy dostępnych źródeł, pokrywający się z wcześniejszymi hipotezami. Nie były one dotąd sprawdzone, a powinny. Autorytet Nikity Pietrowa może teraz w tym pomóc – ocenia Danuta Kaszlej, augustowska historyk od wielu lat badająca tę sowiecką zbrodnię, nazywaną często „Małym Katyniem”.

Mały Katyń w Białorusi?

Danuta Kaszlej przypomina, że według świadków ciężarówki, którymi aresztowanych za związki z polskim podziemiem niepodległościowym wywożono z punktu filtracyjnego w Gibach, wracały tam puste po, w zależności od relacji, albo po 45 minutach, albo po dwóch godzinach. To wskazywałoby na to, że miejsce w którym dokonywano masowych egzekucji, było stosunkowo nieodległe. W powiązaniu z relacjami partyzantów, którzy ponad miesiąc po stoczonej z Sowietami, nad jeziorem Brożane bitwie, przybyli tam i widzieli rozjeżdżoną ciężarówkami drogę prowadzącą do Kalet, należy ten rejon lasu uznać za bardzo prawdopodobne miejsce dokonania zbrodni.

– Biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia Sowietów z ujawnieniem masowych grobów w Katyniu, zapewne starali się oni ofiary swojej zbrodni pochować na terenie, co do którego mieli pewność, że będzie on pod ich kontrolą, czyli właśnie już na terytorium Białorusi – dodaje. Miejscowa ludność wskazuje też miejsce w puszczy przy drodze do Rygoli.

Augustowska historyk zarazem jednak zastrzega, że wobec braku źródeł archiwalnych wciąż nie można też wykluczyć, że wywożeni z Gib trafiali po prostu do innego punktu zbiorczego a co za tym idzie, rozstrzelani zostali jeszcze gdzie indziej. W tym kontekście pojawia się m.in. teren fortów w Grodnie, gdzie spoczywa wiele ofiar niemieckich i sowieckich, czy też przedwojenny poligon Wojska Polskiego w okolicach Lidy.

Jesteśmy to winni rodzinom ofiar

– To bardzo dobrze, że profesor Pietrow głośno wyartykułował tę hipotezę. Przed konferencją ustaliłam ze Zbigniewem Kulikowskim – prokuratorem pionu śledczego w białostockim IPN prowadzącym śledztwo w sprawie Obławy Augustowskiej, że na przełomie września i października wskażemy mu wraz ze świadkami historii, miejsca w okolicach Rygoli i w pasie przygranicznym warte sprawdzenia – mówi Danuta Kaszlej.

Przypomina, że głównym celem konferencji w Warszawie było podsumowanie akcji zbierania podpisów pod apelem Polskiej Akademii Nauk do polskich władz, o zintensyfikowanie wszelkich działań na rzecz wyjaśnienia ludobójstwa z lipca 1945 roku. Jest to konieczne.

– Rodziny pomordowanych wówczas mają prawo do tego, by przynajmniej zapalić świeczki na grobach swoich bliskich. Dlatego tak ważne jest, by tę sprawę wyjaśnić do końca. A czas nagli, mówimy o osobach, które są coraz starsze, których jest po prostu coraz mniej – podsumowuje prezes Klubu Historycznego im. Armii Krajowej w Augustowie, zaznaczając, że w jej opinii przez ostatnich 20 lat kolejne polskie rządy nie robiły wszystkiego co można w sprawie Obławy Augustowskiej.

Kilka miesięcy temu Instytut Pamięci Narodowej, którego prokuratorzy zajmują się rozwikłaniem zagadki tej największej sowieckiej zbrodni na terytorium dzisiejszej RP, zwrócili się o pomoc prawną również do Białorusi. Współpraca z kolejnymi rządami Federacji Rosyjskiej w tej sprawie, niezależnie od tego kto rządziłby w Polsce, nie układa się najlepiej.

Znadniemna.pl za bialystok.gazeta.pl

Taką hipotezę, podczas zorganizowanej w weekend w Warszawie konferencji poświęconej tej sowieckiej zbrodni z lipca 1945 roku, postawił profesor Nikita Pietrow, wiceprzewodniczący rosyjskiego Stowarzyszenia Memoriał. - To pokrywa się z naszymi przypuszczeniami - komentują zajmujący się Obławą polscy historycy. [caption id="attachment_5376" align="alignnone" width="480"] Nikita Pietrow, fot.:

Dwadzieścioro pięcioro dzieci, uczących się języka polskiego w szkółce parafialnej w Lidzie, uczestniczyło w zorganizowanych przez miejscowy oddział Związku Polaków na Białorusi półkoloniach edukacyjno-krajoznawczych.

Polkolonie_Lida_01

Dzieciaki spędziły razem 11 dni, każdy, z których zaczynał się od Mszy świętej i kończył wspólną modlitwą. Grupa młodych Polaków codziennie wychodziła na miasto, aby zwiedzić miejsca pamięci oraz zabytkowe obiekty Lidy: Zamek Lidzki, lidzkie świątynie katolickie, Cmentarz Lotników i inne.

Nie zabrakło podczas półkolonii wycieczki krajoznawczej poza miasto. Dzieci zwiedziły między innymi kościoły w Ossowie i Trokielach.

Polkolonie_Lida

Sprzyjające warunki pogodowe pozwoliły dzieciakom na codzienne zajęcia sportem. Wychowankowie lidzkiej szkółki parafialnej grały w piłkę nożną, siatkówkę i koszykówkę. Wysiłek fizyczny na boisku dzieciaki przeplatały z wysiłkiem intelektualnym, doskonaląc w formie gier i zabaw znajomość języka polskiego.

Półkolonie dla dzieci polskich w Lidzie zostały wsparte finansowo przez Zarząd Główny Związku Polaków na Białorusi.

Irena Biernacka z Lidy

Dwadzieścioro pięcioro dzieci, uczących się języka polskiego w szkółce parafialnej w Lidzie, uczestniczyło w zorganizowanych przez miejscowy oddział Związku Polaków na Białorusi półkoloniach edukacyjno-krajoznawczych. Dzieciaki spędziły razem 11 dni, każdy, z których zaczynał się od Mszy świętej i kończył wspólną modlitwą. Grupa młodych Polaków codziennie wychodziła

Nowa struktura młodzieżowo-patriotyczna powstała przy Związku Polaków na Białorusi.

Harcerze

Podczas organizowanych przez ZPB pod Wołkowyskiem obozów dla szkolnej młodzieży ze Smorgoni, Ostrowca, Szczuczyna, Grodna, Lidy, Wołkowyska i innych miejscowości zrodził się pomysł założenia przy Związku Polaków organizacji harcerskiej o nazwie Harcerstwo Polskie.

Harcerze_1

Młodym ludziom, w ich postanowieniu żyć zgodnie z etosem i zasadami harcerskimi, pomocy organizacyjnej udzielił doświadczony harcmistrz Antoni Chomczukow, były komendant Harcerstwa Polskiego na Białorusi, który wraz z żoną Stanisławą przybył na zebranie założycielskie harcerskiej organizacji.

Założenie struktury odbywało się sprawnie, gdyż wśród obecnej na obozie młodzieży byli harcerze między innymi ze Smorgoni (drużyna harcerska „Szare Wilki” im. K. Kalinowskiego) Grodna i Ostrowca.

Harcerze_2

Na przewodniczącą Harcerstwa Polskiego przy ZPB została wybrana grodnianka Anna Żytkiewicz. Jak zapewniła, ma już wstępne porozumienie o współpracy ze Związkiem Harcerstwa Rzeczypospolitej (ZHR), ale planuje zawiązać kontakty także ze Związkiem Harcerstwa Polskiego (ZHP) . – Od harcerzy w Polsce oczekujemy zarówno wsparcia merytorycznego przy zakładaniu naszych drużyn terenowych, jak i zabezpieczenia nas w mundurki oraz harcerskie akcesoria i literaturę – mówi Anna Żytkiewicz. Według przewodniczącej Harcerstwa Polskiego przy ZPB w zebraniu założycielskim organizacji uczestniczyło 36 młodych ludzi, uczących się w różnych formach języka polskiego. – Zakładamy, że akces do organizacji do jesieni zgłosi około 50 młodych Polaków – dodaje.

Harcerstwo Polskie przy ZPB, jest organizacją harcerską, działającą niezależnie od zarejestrowanego przez władze Białorusi Republikańskiego Społecznego Zjednoczenia „Harcerstwo” i ma zamiar rozwijać tradycje polskiego harcerstwa wśród młodzieży szkolnej na Białorusi, kładąc nacisk na jej wychowanie patriotyczne.

grob_zolnierzy_Reduta

Podczas pobytu na obozie pod Wołkowyskiem młodzież odwiedziła mogiłę polskich żołnierzy z oddziału „Reduta”, którzy byli zamordowani przez NKWD w 1945 roku we wsi Wielka Święcica. Harcerze pomalowali stojący na grobie poległych krzyż i zrobili pamiątkowe zdjęcia na tle krzyża i ufundowanej przez harcerzy tablicy, upamiętniającej ofiarę żołnierzy, złożoną na ołtarzu Ojczyzny.

Znadniemna.pl

Nowa struktura młodzieżowo-patriotyczna powstała przy Związku Polaków na Białorusi. Podczas organizowanych przez ZPB pod Wołkowyskiem obozów dla szkolnej młodzieży ze Smorgoni, Ostrowca, Szczuczyna, Grodna, Lidy, Wołkowyska i innych miejscowości zrodził się pomysł założenia przy Związku Polaków organizacji harcerskiej o nazwie Harcerstwo Polskie. Młodym ludziom, w ich postanowieniu

Piotr Kościński, prezes warszawskiej Fundacji Joachima Lelewela, będącej producentem filmu o obronie Grodna przed Armią Czerwoną we wrześniu 1939 roku, wraz z synem Pawłem, pomagającym w charakterze wolontariusza w realizacji filmowego projektu i operatorem Kamilem Nowakiem odwiedzili Grodno w miniony weekend.

Piotr_Koscinski_Grodno_01

Rzecznik prasowy ZPB Andrzej Pisalnik opowiada o zbiórce środków na film przeprowadzonej przez ZPB

Wizyta twórców obrazu filmowego o roboczej nazwie GRODNO 1939, niezwykle ważnego dla grodnian, ale też wszystkich Polaków zarówno na Białorusi jak i w Polsce, stała się okazją do uroczystego przekazania prezesowi Fundacji Joachima Lelewela środków na produkcję filmu, zebranych przez oddziały ZPB w całej Białorusi.

Piotr_Koscinski_Grodno_06

Uczestnicy spotkania

W spotkaniu z twórcami filmu GRODNO 1939 wzięło udział kilkudziesięciu działaczy Oddziału Związku Polaków w Grodnie. Prezes ZPB Mieczysław Jaśkiewicz w imieniu całej organizacji podziękował gościom za podjęcie się niezwykle potrzebnego zadania, jakim jest utrwalenie w filmowym obrazie jednego z najbardziej bohaterskich zdarzeń w historii Grodna, jedynego miasta na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej, które stawiło zdecydowany opór Stalinowi, kiedy ten w porozumieniu z Hitlerem uderzył ze wschodu na Polskę, walczącą na zachodzie z faszystowskim najeźdźcą.

Piotr_Koscinski_Grodno_02

Przemawia Mieczysław Jaśkiewicz

– Mamy sytuację wyjątkową, gdyż to my w Polsce czujemy obowiązek wspierania finansowo was, Polaków za wschodnią granicą. Tym większą wdzięczność i podziw dla was odczuwamy, otrzymując pomoc od was – mówił Piotr Kościński, przyjmując z rąk prezesa ZPB ponad 9 tysięcy złotych, uzbieranych przez członków ZPB na produkcję filmu. – Wasz wkład jest rekordowy – oznajmił prezes Fundacji Joachima Lelewela, informując, że wielkość związkowej „cegiełki” jest porównywalna z darowiznami, otrzymanymi przez twórców filmu od instytucji o wiele zamożniejszych od Polaków na Białorusi.

Piotr_Koscinski_Grodno_03

Według Piotra Kościńskiego już we wrześniu tego roku na 75. rocznicę obrony Grodna ma powstać około dwudziestominutowy filmowy dokument, zawierający sceny obrony Grodna z udziałem grup rekonstrukcyjnych. W filmie wystąpi czterech historyków. Po dwóch z Polski i Białorusi. Białoruski punkt widzenia przedstawi szef białoruskiej redakcji portalu historycznego Istpravda.ru Ihar Mielnikau. Polaków z Białorusi będzie w filmie reprezentował historyk, szef Komitetu Ochrony Miejsc Pamięci Narodowej przy ZPB Józef Porzecki. Podczas wizyty w Grodnie Piotr Kościński z kolegami nakręcili z Józefem Porzeckim około 45-minutowy wywiad na potrzeby filmu.

Piotr_Koscinski_Grodno_07

Mieczysław Jaśkiewicz przekazuje zebrane przez działaczy ZPB środki finansowe

Pobyt w Grodnie stał się dla gości z Polski okazją do zwiedzenia miejsc ważnych podczas walk mieszkańców Grodna z nacierającą na miasto we wrześniu 1939 Armią Czerwoną. Operator Kamil Nowak sfilmował między innymi Wzgórze Bernardyńskie, na którym podczas walk stały dwa działka przeciwlotnicze strzelające do sowieckich czołgów. Na potrzeby filmu goście sfilmowali też most przez Niemen, na którym Sowieci natrafili na mocny opór ze strony obrońców miasta, dawne koszary 81 Pułku Strzelców Grodzieńskich im. Króla Stefana Batorego, Stary i Nowy Zamki. Udało się też sfilmować widoki starych grodzieńskich uliczek, które zostaną wmontowane w powstający film.

Piotr_Koscinski_Grodno

Piotr Kościński opowiada o filmie

– W perspektywie chcemy nakręcić półtoragodzinny film fabularny o obronie Grodna, który można będzie wyświetlać w kinach – informował działaczy ZPB Piotr Kościński. Przyznał, że takie przedsięwzięcie, nawet gdyby wszyscy zaangażowani w nie aktorzy i filmowcy zgodzili się pracować bez wynagrodzenia, kosztowałoby niestety ogromnych pieniędzy. – Ale jestem optymistą i wierzę, że nawet tak ambitne zadanie uda się zrealizować – powiedział prezes Fundacji Joachima Lelewela. Według niego zarówno powstający film dokumentalny, jak i planowany film fabularny o obronie Grodna są niezwykle potrzebne, gdyż utrwalane w nich wydarzenia nie są znane szerokiej opinii ani w Polsce ani na Białorusi. – Musimy opowiedzieć tę historię w formie dostępnej i atrakcyjnej zwłaszcza dla młodzieży, która na przykładzie patriotyzmu grodnian, również tych najmłodszych, jak chociażby Tadka Jasińskiego – poległego tragicznie trzynastoletniego obrońcy Grodna, będzie mogła uczyć się patriotyzmu – mówił Piotr Kościński.

Piotr_Koscinski_Grodno_05

Piotr Kościński

Przypomnijmy, że do 8 sierpnia każdy może wesprzeć produkcję filmu o obronie Grodna we wrześniu 1939 roku, ofiarując dowolną kwotę za pomocą portalu „Polak Potrafi”.

Znadniemna.pl

Piotr Kościński, prezes warszawskiej Fundacji Joachima Lelewela, będącej producentem filmu o obronie Grodna przed Armią Czerwoną we wrześniu 1939 roku, wraz z synem Pawłem, pomagającym w charakterze wolontariusza w realizacji filmowego projektu i operatorem Kamilem Nowakiem odwiedzili Grodno w miniony weekend. [caption id="attachment_5351" align="alignnone" width="480"] Rzecznik

Ogłoszenie Dyrektora Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej.

Powstanie_Warszawskie_2

Szanowni Państwo,

4 stycznia 1944 r. Armia Czerwona przekroczyła przedwojenną granicę polsko-radziecką na Wołyniu. Był to sygnał do rozpoczęcia przez Armię Krajową Akcji „Burza” – operacji wojskowej i politycznej, pozwalającej objąć władzę na terenie Polski przez prawowite władze podległe rządowi Rzeczpospolitej. Walka AK z Niemcami miała być dowodem, że Polacy nie złożyli broni, są gotowi do zapewnienia bezpieczeństwa swoim obywatelom. Sowieci byli jednak bezwzględni: w czasie walk z Niemcami korzystali ze wsparcia AK, następnie jednak polskie jednostki były rozbrajane, a żołnierze aresztowani bądź wcielani do jednostek podporządkowanym komunistom. Polska spod okupacji niemieckiej stopniowo dostawała się pod okupację sowiecką. Jedyną nadzieją na wsparcie polskich aspiracji do niepodległości było wołanie o pomoc do wolnego, demokratycznego świata. Wołanie, które popłynie z serca Polski, z jej stolicy – Warszawy. Powstanie, które wybuchło 1 sierpnia 1944 r. było właśnie tym wołaniem. Wołaniem, którego jednak nikt nie chciał słuchać…

1 sierpnia 2014 r. minie równo 70 lat od wybuchu Powstania. W Polsce tego dnia o godz. 17 zatrzymają się samochody i piesi, zawyją syreny. Myśli pobiegną kolejny raz ku 63 powstańczym dniom. Mamy okazję, by przypomnieć światu o tych, których wołania o wolność nie usłyszano. Poniżej znajdziecie Państwo symbol przypominający o Powstaniu Warszawskim. Namawiam, by był on używany w czasie obchodów rocznicowych, na wydawnictwach, stronach internetowych, jako nadruk na koszulki czy nalepki. Warto, by pojawił się on wszędzie tam, gdzie będą go mogli zobaczyć ci, którzy o Powstaniu nigdy nie słyszeli. Warto, by dzieci z polskich szkół poza granicami kraju na zakończenie roku otrzymali koszulki z tym symbolem. Najważniejsze, by 1 sierpnia 2014 r., wszyscy, którym bliska jest pamięć o Powstaniu Warszawskim, symbol ten mieli na sobie. Przypomnijmy światu o zrywie do wolności!

dr Andrzej Zawistowski 

Dyrektor Biura Edukacji Publicznej 

Instytutu Pamięci Narodowej 

Pamiec.pl/Znadniemna.pl

Ogłoszenie Dyrektora Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej. Szanowni Państwo, 4 stycznia 1944 r. Armia Czerwona przekroczyła przedwojenną granicę polsko-radziecką na Wołyniu. Był to sygnał do rozpoczęcia przez Armię Krajową Akcji „Burza” – operacji wojskowej i politycznej, pozwalającej objąć władzę na terenie Polski przez prawowite władze podległe

Pamiątki po Białorusinie walczącym w armii Andersa po latach trafią do jego córki. Ilja Lisaj jeszcze w łagrze marzył, że podaruje swym córkom pierścionki. Marzenie to nigdy się nie ziści.

Foto_Armia_Andersa_03

Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino nr. 18852 fot. IA

Kapsuła czasu

Obrączka, medal za zdobycie Monte Cassino, stosik czarno-białych fotografii w metalowym pudełku po cukierkach, zegarek na łańcuszku, pamiątka z Ziemi Świętej. Stolik w jednej z warszawskich kawiarni, przy którym siedzę z moimi rozmówcami wygląda tak, jakby przed chwilą ktoś otworzył 70-letnią kapsułę czasu. Nie ma się co dziwić, że siedzący obok z zaciekawieniem przyglądają się jego zawartości.

foto_Armia_Andersa копия

Przedmioty trafiły w ręce moich rozmówców Wiesława i Tatiany Szypulskich wprost z Centralnego Archiwum Wojskowego, którego siedziba mieści się w podwarszawskim Rembertowie. Pani Tatiana pochodzi z miasteczka Mosty, które teraz znajduje się na terytorium Białorusi. Jej stryjeczny dziadek Ilja (Eliasz) Lisaj był żołnierzem armii gen. Andersa, który przeszedł szlak od łagrów w dalekiej republice Komi aż do włoskiego miasteczka Montefano, gdzie zginął podczas walk z Niemcami. Pozostały przedmioty, które najpierw 60 lat przeleżały w wojskowym archiwum w Wielkiej Brytanii, 10 lat temu trafiły do Polski. Mąż pani Tatiany, zaciekawiwszy się losem jej krewnego, wrzucił po prostu jego imię i nazwisko do Googla, który zaprowadził go na stronę Centralnego Archiwum Wojskowego. Okazało się, że na krewnych żołnierzy, którzy zginęli w szeregach armii Andersa, nadal czekają pamiątki, listy i fotografie pozostawione przez żołnierzy i przekazane przez ich kolegów do archiwum.

Foto_Armia_Andersa_02

Tatiana Szypulska nad pamiątkami po stryjecznym dziadku, fot. IA

Foto_Armia_Andersa_04

Ilia Lisaj – fotografia z depozytu CAW

Foto_Armia_Andersa_05

Żona Ilji Lisaja – Wolha fot. z depozytu CAW

Foto_Armia_Andersa_06

Ilja Lisaj i inni żołnierze, fotografia z depozytu CAW

Listy na Trasiance

Żołnierze armii Andersa pochodzili głownie z terenów wschodnich II Rzeczpospolitej zawłaszczonych przez Związek Radziecki 17 września. I tak dla wielu z nich polski wcale nie był językiem ojczystym. Wystarczy rzucić okiem na listy wysyłane z łagru przez Ilję Lisaja do swojej żony Wolhi. Pisane są one mieszaniną rosyjskiego i białoruskiego, tzw. trasianką – Ilja sam wychował się bowiem za Uralem, dokąd jego rodzina wyjechała w czasie I wojny światowej. Ich autor określa się zresztą mianem Białorusina.

Foto_Armia_Andersa_01

Cmentarz w Loreto, na którym spoczął Ilja Lisaj, fot. wiki

Zesłanie na północ

Przed rozpoczęciem II wojny światowej 37-letni Ilja dostaje powołanie do polskiego wojska. We wrześniu 1939 r., gdy na wschodnie tereny Polski wkracza Armia Czerwona, zostaje aresztowany przez NKWD w rejonie Kostopola – (obecnie obwód rowieński na Ukrainie). Na początku jest przetrzymywany w Krzywym Rogu, potem po długiej podróży w więziennych transportach 4 maja 1940 r. trafia na północ – do leżącej w europejskiej części ZSRR Autonomicznej Republiki Komi, gdzie mieścił się Północny Kolejowy Poprawczy Obóz Pracy NKWD (Sewżeldorłag).

Pamiatki_Armia_Andersa

Budynek administracji Sewżeldorlaga, Republika Komi fot. gulagmuseum.org

„Jak tylko będą robić kołchoz – sprzedawaj konia”

Kilka miesięcy w sowieckiej niewoli dają mu wgląd w system panujący w ZSRR. W liście z 5 marca 1940 r. daje żonie rady, jak należy zachowywać się przy nowej władzy, by uniknąć jego losu. „Jeśli, będą tam u was robić kołchozy – nie okazujcie żadnego oporu i od razu zgódźcie się albo zapisać do kołchozu, albo oddać ziemię. Sami znajdzie jakiś prywatny zarobek albo idźcie do pracy w fabryce. I z domu nigdzie nie wyjeżdżajcie, siedźcie na miejscu. Może ktoś wam powie, że gdzieś żyje się lepiej, nie wierzcie mu, bo zawsze tam lepiej, gdzie nas nie ma. Jeśli chodzi o bydło, to postaraj się przysposobić jedną, ale dobrą i młodą krowę, a jak przeżyjemy, to i drugą wyhodujemy. Najważniejsze to strzec ubrań i zboża – to największe bogactwo naszego życia. […] Jeszcze informuję, jak tylko będą robić kołchoz – sprzedaj konia.”

Pamiatki_Armia_Andersa_01

Więźniowie Sewżeldorlaga budują linię kolejową, 1940 r. fot. gulagmuseum.org

Wielki post

Ilja pisał też o cenach w łagrowym sklepie, miedzy wierszami informując o panującym głodzie: „Informuje Cię, że kilo słoniny kosztuje 26 rubli, a nawet 30 rubli. Kiełbasa 40 rubli. Tak więc mamy wielki post i dopościmy wszystkie posty, których wcześniej nie przestrzegaliśmy.”

W następnym liście więzień prosi żonę, by nie przysyłała mu więcej pieniędzy, bo korespondencja jest okradana po drodze i przez to wraz z pieniędzmi przepadają również listy. „Mówią, że wkrótce wyjdziemy, ale my nie wierzymy, dlatego że nas teraz mocniej pilnują, a to z powodu, że wielu Polaków zabiera się do domu, a nam Białorusinom powiedzieli, że wkrótce wypuszczą, tylko nie wiadomo kiedy. Teraz nas sfotografowali i mówią, że to do paszportów, i z tych fotografii, które okazały się być niepotrzebne i oddali mi – posyłam ci jedną, żebyś zobaczyła jak teraz wyglądam. Co do listu, który będziesz pisać – pisz o swoim życiu, niczego niepotrzebnego nie pisz i nie ufaj nikomu, cokolwiek będą mówić.” – pisze w liście z 4 maja 1940 r., gdy wizja uwolnienia wydawała się być odległym marzeniem.

Nieoczekiwane wyzwolenie

W lipcu 1941 r. po rozpoczęciu inwazji Niemiec na wschód – Polska i ZSRR pod naciskiem Wielkiej Brytanii odnawiają stosunki dyplomatyczne. 30 lipca generał Władysław Sikorski i ambasador ZSRR Iwan Majski podpisują w Londynie umowę przewidującą stworzenie na terytorium ZSRR armii, w której służyć mają osoby, które w 1939 r. posiadały polskie paszporty. Większość z nich jest ofiarami represji: przesiedleń i deportacji do łagrów. W wyniku sierpniowej amnestii wolność odzyskuje ok. 400 tyś osób – są wśród nich Białorusini posiadający przed wojną polskie obywatelstwo.

Pamiatki_Armia_Andersa_02

Były więzień łagru zapisuje się do armii Andersa, fot. KARTA

Z północy na południe

Ilja Lisaj najpierw zostaje wysłany do lagru w obwodzie saratowskim na południu Rosji, a potem do Tatiszczewa, gdzie 3 września 1941 r. wstępuje do nowotworzonej 5 Wileńskiej Dywizji Piechoty. Władze radzieckie naciskają, by Polacy jak najszybciej trafili na front – jednak dla wyniszczonych łagrami i niedoświadczonych żołnierzy oznaczałoby to szybką śmierć. Andersowi udaje się jednak wywalczyć u Stalina zgodę na ewakuację wojska na Bliski Wschód.

Dywizja, w której służy Lisaj na początku 1942 r. przemieszcza się w okolice Dżelalabadu w Kirgizji, a w sierpniu przez Samarkandę, Aszchabad, Krasnowodzk i Morze Kaspijskie ewakuuje się do Iranu następnie – Iraku. Tam po dwóch reorganizacjach staje ona się częścią 5 Kresowej Dywizji Piechoty, która weszła w skład Polskiego II Korpusu. Od kwietnia 1943 r. żołnierze dywizji ochraniali pola naftowe i uczestniczyli w szkoleniach. Nieznośna spiekota, malaria, choroby układu pokarmowego zbierały śmiertelne żniwo.

Pamiatki_Armia_Andersa_03

Ewakuacja żołnierzy Andersa do Iranu, fot. KARTA

We wrześniu dywizja zostaje przeniesiona do Palestyny, gdzie panuje łagodniejszy klimat i lepsze warunki życia. W czasie wolnym żołnierze mogą też odwiedzić święte miejsca. Na początku 1944 r. przez Egipt dywizja trafia do Włoch.

„Kresowiacy” najpierw utrzymują linie obrony nad rzeką Sangro, a następnie uczestniczą w bitwie o Monte Cassino, wyzwalają Ankonę, Bolonię i okoliczne miejscowości. I właśnie tam 4 lipca 1944 r. w czasie zdobywania miasteczka Montefano traci życie Ilja Lisaj. Następnego dnia zostaje pochowany na miejscowym cmentarzu, później jego ciało przeniesiono na polski cmentarz wojskowy w Loreto.

Pamiatki_Armia_Andersa_04

Żołnierze 5 Dywizji Kresowej i żołnierze z Indii fot. KARTA

Po wojnie większość żołnierzy 5 Dywizji Kresowej zostaje na emigracji. Lisaj, który przed śmiercią wspominał o swojej chęci powrotu na Białoruś, gdyby zrealizował swój pomysł to najprawdopodobniej z miejsca pojechałby do łagru. Taki bowiem los spotkał innych andersowców, którzy po wojnie wracali do swoich rodzinnych stron znajdujących się już wtedy na terytorium ZSRR.

Tymczasem bracia Lisaja walczyli w Armii Czerwonej – jeden z nich zakończył swój szlak bojowy w Berlinie, drugi w Królewcu. Wolha Lisaj – żona andersowca wzięła sobie do serca jego rady i rozpoczęła pracę w fabryce mebli, w której przepracowała do emerytury. Tatiana Szypulska opowiada, że mieszkająca na Białorusi rodzina nigdy nie wspominała o swoim krewnym, który trafił do łagru, jednak nie zniszczyli jego więziennych listów. Zachowała je do dziś jego córka Walentyna Wałkowicz, do której też trafią pamiątki po zmarłym ojcu. Szypulscy przywieźli z Białorusi jej akt uroczenia i świadectwo ślubu rodziców, na podstawie których wydano im depozyt.

Depozyty czekają

Nie tylko Polacy, ale wszyscy krewni żołnierzy Andersa mieszkający obecnie na terytorium b. ZSRR mogą odbierać rzeczy pozostawione w depozytach Centralnego Archiwum Wojskowego. Depozyty 1648 żołnierzy trafiły do CAW 10 lat temu z wielkiej Brytanii. Jerzy Śliwiński odpowiedzialny za wydawanie pamiątek rodzinom podkreśla w rozmowie z Biełsatem, że dotychczas zwrócono pamiątki dopiero po 52 żołnierzach. Krewni andersowców często nie zdają sobie sprawy z takiej możliwości. Do tego swoje pokrewieństwo muszą dowieść przy pomocy odpowiednich dokumentów. Sytuacja wygląda jeszcze gorzej w przypadku osób mieszkających za granicą, które muszą również dostarczyć poświadczone notarialnie tłumaczenia.

Depozyt nr. 965 Ilji Lisaja:

1) Legitymacja i Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino nr 18852;

2) Legitymacja odznaki pamiątkowej 6 Lwowskiej Dywizji Piechoty;

3) Odznaka pamiątkowa 6 Lwowskiej Dywizji Piechoty;

4) Zegarek kieszonkowy z dewizką;

5) Obrączka z żółtego metalu;

6) Trzy krzyżyki jerozolimskie z żółtego metalu;

7) Cztery medaliony z białego metalu;

8) 12 monet;

9) Pamiątka z Ziemi Świętej Via Doloroso: zbiór pocztówek o tematyce religijnej;

10) Pamiątka z Ziemi Świętej: zbiór pocztówek;

11) 41 fotografii;

12) Nowy Testament w jęz. rosyjskim;

13) Skórzany portfel;

14) Metalowe pudełko.

Znadniemna.pl za Inga Astraucowa, Biełsat

Pamiątki po Białorusinie walczącym w armii Andersa po latach trafią do jego córki. Ilja Lisaj jeszcze w łagrze marzył, że podaruje swym córkom pierścionki. Marzenie to nigdy się nie ziści. [caption id="attachment_5305" align="alignnone" width="480"] Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino nr. 18852 fot. IA[/caption] Kapsuła czasu Obrączka, medal za zdobycie

Delegacja Związku Polaków na Białorusi wzięła udział we wczorajszym posiedzeniu sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą.

Posiedzenie_Komisji_Sejmowej_w_sprawie_ZPB

Andżelika Borys, Mieczysław Jaśkiewicz, Wojciech Tyciński i Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz

Tematem obrad Komisji była sytuacja mniejszości polskiej na Białorusi i mechanizmy wspierania przez rząd Polski naszej organizacji, będącej, mimo działalności w warunkach podziemia, najbardziej prężną strukturą, reprezentującą społeczność polską na Białorusi.

Posiedzenie_Komisji_Sejmowej_w_sprawie_ZPB_04

Wojciech Ziemniak, Adam Lipiński i Joanna Fabisiak

Z ramienia ZPB w obradach sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, której przewodniczy poseł na Sejm RP z ramienia partii Prawo i Sprawiedliwość Adam Lipiński, udział wzięli prezes Mieczysław Jaśkiewicz oraz przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys.

Posiedzenie_Komisji_Sejmowej_w_sprawie_ZPB_07

Przemawia Wojciech Tyciński

Obrady Komisji zostały zainaugurowane zreferowaniem analizy MSZ o sytuacji mniejszości polskiej na Białorusi przez Wojciecha Tycińskiego, zastępcę dyrektora Departamentu Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Przedstawiciel MSZ odnotował tymczasowe zawieszenie przez władze Białorusi działań represyjnych wobec ZPB, wspominając wszakże o tym, iż nie gwarantuje to Związkowi Polaków nieskrępowanej działalności. Jako przykład tego, że władze białoruskie w każdej chwili mogą użyć mechanizmów represyjnych wobec Polaków, Wojciech Tyciński przytoczył sprawę sądową, wytoczoną przez Urząd Celny Grodna przeciwko Weronice Sebastianowicz, przewodniczącej Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi.

Posiedzenie_Komisji_Sejmowej_w_sprawie_ZPB_05

Przemawia Mieczysław Jaśkiewicz

O tym, że kwestia legalizacji działalności na Białorusi demokratycznie wybranego zarządu ZPB jest podnoszona przez polską dyplomację w kontaktach ze stroną białoruską mówiła obecna na posiedzeniu wiceminister spraw zagranicznych Polski Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Pani minister powiedziała, że osobiście poruszyła tę kwestię podczas niedawnego spotkania z wiceminister spraw zagranicznych Białorusi Aleną Kupczyną.

Posiedzenie_Komisji_Sejmowej_w_sprawie_ZPB_02

Przedstawiciele MSZ nie potrafili sprognozować, czy i kiedy strona białoruska wykaże się gotowością do rozwiązania problemu ZPB i zwrotu Związkowi Polaków na Białorusi zajętego przy wsparciu władz przez marionetkową organizację o tej samej nazwie, mienia związkowego.

Posiedzenie_Komisji_Sejmowej_w_sprawie_ZPB_01

Z rozeznania, posiadanego przez polską dyplomację, potwierdzanego przez reprezentantów polskiej mniejszości, ufundowane przez podatnika polskiego dla rodaków na Białorusi Domy Polskie nie służą polskiej społeczności na Białorusi, po wypędzeniu z nich w 2005 roku przez władze Białorusi działaczy demokratycznego ZPB.

O bieżącej działalności ZPB opowiedział członkom Komisji prezes organizacji Mieczysław Jaśkiewicz. Natomiast przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys zgłosiła szereg postulatów, dotyczących doskonalenia zasad współpracy między Związkiem Polaków na Białorusi, a MSZ, który dysponuje środkami, przeznaczonymi na wspieranie Polonii i Polaków za granicą. Przewodniczący Komisji Adam Lipiński zadeklarował, iż z ramienia Komisji skieruje zgłoszone przez reprezentantów ZPB postulaty do Ministerstwa Spraw Zagranicznych z żądaniem odniesienia się do nich i ich uwzględnienia we współpracy z ZPB, który działa w bardzo specyficznych i nieprzyjaznych warunkach, narażając się za swoją działalność na szykany i represje ze strony władz Białorusi.

Posiedzenie_Komisji_Sejmowej_w_sprawie_ZPB_03

Spotkanie delegacji ZPB z przewodniczącym sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą Adamem Lipińskim

Członkowie sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą wyrażali niezadowolenie z nieroztropności MSZ w zakresie przydzielania środków, przeznaczonych na wspieranie Polonii i Polaków za granicą i apelowali o większe wyczucie dyplomacji wobec specyficznych warunków, w których działa demokratyczny ZPB. Skutkiem kierowanej pod adresem MSZ krytyki ze strony posłów stała się deklaracja przedstawicieli tego resortu, iż zbadają oni możliwości doskonalenia współpracy ze Związkiem Polaków na Białorusi tak, aby zminimalizować ewentualne negatywne skutki tejże współpracy dla działaczy organizacji, funkcjonującej de facto w podziemiu.

Znadniemna.pl

Delegacja Związku Polaków na Białorusi wzięła udział we wczorajszym posiedzeniu sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą. [caption id="attachment_5294" align="alignnone" width="480"] Andżelika Borys, Mieczysław Jaśkiewicz, Wojciech Tyciński i Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz[/caption] Tematem obrad Komisji była sytuacja mniejszości polskiej na Białorusi i mechanizmy wspierania przez rząd Polski naszej organizacji,

Całą kolekcję trofeów zebrali siatkarze „Sokoła Brześć”, wzmocnieni uczniami Szkoły Społecznej przy Oddziale ZPB w Brześciu, w turniejach organizowanych w lipcu przez Centrum Kształcenia i Wychowania OHP w Rowie-Trzcińsku, w ramach trójstronnej wymiany młodzieży.

Turniej_w_Rowie_Trzcinku_Brzesc_01

Projekt, obejmujący młodzież z Białorusi, Polski i Niemiec, był realizowany pod hasłem „Wakacje przy siatce”. W ramach tygodniowego pobytu młodzieżowej reprezentacji sportowców z ZPB w Rowie- Trzcińsku, nasza młodzież zmierzyła się przy siatce z rówieśnikami zarówno z miejscowych drużyn siatkarskich, jak i z młodzieżą z niemieckiego Netzchoten Müncheberg w kilku turniejach.

Polacy z Brześcia zdobyli Puchar Wójta Gminy Kozielice w Turnieju Piłki Siatkowej, rozgrywanym na normalnym boisku. Zdeklasowali też rywali w zawodach o Puchar Sołtysa wsi Góralice.

Turniej_w_Rowie_Trzcinku_Brzesc

Nie było równych naszym siatkarzom także na plaży. Para z Brześcia po sześciogodzinnych zmaganiach par w siatkówce plażowej pokonała w finale z wynikiem 2:1 reprezentantów klubu „Myślibor” z miasta Myślibórz.

Turniej_w_Rowie_Trzcinku_Brzesc_02

Mimo tego, że zgodnie z hasłem przewodnim wymiany młodzieży, zawodnicy większość czasu spędzali przy siatce, w programie pobytu nie zabrakło wspólnych z rówieśnikami z Polski i

Niemiec przedsięwzięć. Młodzież uczestniczyła między innymi w spływie kajakowym rzeką Myślą, podziwiała walory i zabytki miasta Gdańska oraz zwiedziła Myślibórz, Chojnę oraz Trzcińsko Zdrój.

Turniej_w_Rowie_Trzcinku_Brzesc_03

Dla młodzieży z Brześcia tygodniowy pobyt w Rowie-Trzcińsku był okazją do sprawdzenia umiejętności językowych, zdobytych w roku szkolnym na zajęciach z języka polskiego w Szkole Społecznej przy Oddziale ZPB w Brześciu.

Organizatorzy trójstronnej wymiany młodzieży w Rowie-Trzcińsku nie kryli podziwu dla umiejętności sportowych polskiej młodzieży z Brześcia i nie wyobrażają sobie, aby za rok nie doszło do reedycji podobnego spotkania przy siatce.

Anna Adamczyk z Brześcia

Całą kolekcję trofeów zebrali siatkarze „Sokoła Brześć”, wzmocnieni uczniami Szkoły Społecznej przy Oddziale ZPB w Brześciu, w turniejach organizowanych w lipcu przez Centrum Kształcenia i Wychowania OHP w Rowie-Trzcińsku, w ramach trójstronnej wymiany młodzieży. Projekt, obejmujący młodzież z Białorusi, Polski i Niemiec, był realizowany pod hasłem

Alieksiej Szczedrow, prześladowany przez władze za to, że na wsi pod Szczuczynem założył schronisko dla bezdomnych wrócił z Watykanu, gdzie szukał wsparcia u papieskiego sekretarza. Jak powiedział radiu Svaboda, duchowny wyraził zdziwienie, dlaczego władze Białorusi boją się zarejestrować instytucji o charakterze dobroczynnym.

Szczedrow

Na portalu Znadniemna.pl pisaliśmy o sprawie Aleksandra Szczedrowa. Nękany na różne sposoby przez władze Szczuczyna, poddany ostracyzmowi przez okolicznych mieszkańców (on i jego podopieczni nazywani są sekciarzami), nie znalazł zrozumienia rzekomo nawet u biskupa diecezji grodzieńskiej, który miał mu odmówić pomocy, tłumacząc, że przytułek powinien zostać zarejestrowany jako organizacja społeczna na poziomie administracji państwowej.

Szczedrow postanowił zwrócić się o pomoc do Watykanu. Ma nadzieję, że jego schronisko zostanie zarejestrowane jako wspólnota braci misjonarzy. Radiu Svaboda powiedział, że sekretarz papieski zadawał mu podczas spotkania wiele pytań; interesowały go problemy, pytał o trudności, z jakimi musi się mierzyć on i jego podopieczni. Wyraził też zdziwienie, dlaczego białoruskie władze boją się zarejestrować instytucję charytatywną. Stwierdził, że na Białorusi nic się nie zmieniło od czasów Stalina. Szczedrow przekazał dokumenty i statut schroniska, a sekretarz obiecał wziąć sprawę pod kontrolą.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/svaboda.org

Alieksiej Szczedrow, prześladowany przez władze za to, że na wsi pod Szczuczynem założył schronisko dla bezdomnych wrócił z Watykanu, gdzie szukał wsparcia u papieskiego sekretarza. Jak powiedział radiu Svaboda, duchowny wyraził zdziwienie, dlaczego władze Białorusi boją się zarejestrować instytucji o charakterze dobroczynnym. Na portalu Znadniemna.pl pisaliśmy

Skip to content