Boże, broń Białorusinów przed banderowską pajęczyną!
Za portalem Kresy24.pl zamieszczamy analizę autorstwa polskiego publicysty Aleksandra Szychta na temat ewentualnych negatywnych skutków fascynacji Białorusinów ideologią skrajnych ukraińskich nacjonalistów.
O tym, że neobanderowcy mają chętkę na polski Przemyśl wiadomo od dawna. Specjalnie się z tym nie kryją. Natomiast przytłaczająca większość Białorusinów żyje w błogiej nieświadomości co do agresywnych planów ukraińskich szowinistów w stosunku do ich kraju. Tymczasem nie tylko Moskwa ostrzy sobie na zęby na Białoruś.
Z państw sąsiedzkich jedynie Polska, mimo niekiedy inaczej interpretowanej historii, realnie i bezinteresownie wspiera białoruską niepodległość i siły demokratyczne w tym kraju. No, może prawie bezinteresownie, bo oddzielenie się od Rosji przyjaznym nam białoruskim parawanem leży przecież w interesie Warszawy. Natomiast solidarność ukraińsko – białoruska, w której część elit Białorusi widzi szansę na powstrzymanie agresji Moskwy, nie jest już wcale taka oczywista.
22 marca 1998 roku, czyli na dobre kilkanaście lat przed Majdanem, pojawił się w tygodniku Ukraińców w Polsce „Nasze Słowo” artykuł postulujący „odzyskanie” przez Ukrainę „zabranych” jej terytoriów. Pewnie nikt nie zwróciłby wtedy na ten artykuł uwagi bo niewielu Polaków czyta po ukraińsku. Pismo trafiło jednak również do rodzin ofiar UPA, szczególnie wyczulonych na takie kwestie. Wybuchł skandal, była nawet interpelacja poselska, w sprawie „polskiej” części „ukraińskich” roszczeń. Największe emocje budził fakt, że mniejszość ukraińska pobierała na to pismo datacje z kieszeni polskiego podatnika.
Co ciekawe, w artykule tym pojawiły się także roszczenia wobec innych państw: (…) ziemie ukraińskie są w składzie obcych państw: Ziemia Brzeska w Białorusi, Preszowszczyzna na Słowacji, Kubań w Rosji. Białoruski wątek nie wywołał jednak większego echa. Trudno się dziwić. Ja sam traktowałem wiele lat temu pretensje neobanderowców do polskiego terytorium jako fantazję grupy wariatów, a co dopiero jakieś pretensje do Ziemi Brzeskiej.
Potem znajomy zajmujący się sprawami białoruskimi opowiedział mi o zdumiewającej praktyce, która od lat ma miejsce na Podlasiu. Otóż okazuje się, że kiedy do miejscowych wsi przyjeżdża telewizja białoruska, aby zrobić materiał o folklorze mniejszości białoruskiej, tuż po niej pojawia się ekipa ukraińska, która kręci białoruskie babcie jako… Ukrainki z Podlasia!
Mało kto pamięta, że UPA działała również na obecnej południowej Białorusi. Nie dokonywała tam wprawdzie takich pogromów, jak na Polakach, ale jeśli ktoś sądzi, że wdrażała program „Za wolność waszą i naszą”, to bardzo się myli. Banderowcy traktowali miejscową ludność białoruską dokładnie tak, jak Łemków, czyli kogoś w rodzaju „nieuświadomionych, zagubionych Ukraińców”.
Wiemy, że w przypadku Łemków banderowcy ignorowali zarówno ich poczucie odrębności, jak i różnice w wierze. I częściowo dopięli swego – pewna część Łemków, niestety nie bez pomocy operacji „Wisła” i wysiedleń na wschód w ramach wymiany ludności, czuje się do dziś Ukraińcami.
Na podobny mechanizm banderowcy liczyli względem autochtonów w przylegającej do Ukrainy południowej części Białorusi. Czemu miałoby się nie udać, skoro udało się z Łemkami – prawosławnymi i często wręcz moskalofilami, czyli nie – grekokatolikami, z których przecież rekrutowała się większość UPA. Jak wiadomo, już w okresie międzywojennym nacjonaliści ukraińscy przekonali do ich tożsamości prawosławną ludność Wołynia, co wydawałoby się trudne, biorąc pod uwagę różnice wynikające ze specyfiki dawnych zaborów.
Przedwojenne państwo polskie bezskutecznie starało się nie dopuścić do przeszczepienia ukraińskiego nacjonalizmu „z terenów Galicji”, jak zwyczajowo określano ten obszar tuż po zakończeniu I wojny. Była to jedna z dotkliwych porażek II RP, choć oczywiście gdyby nie II wojna, nacjonalizm ukraiński musiałby ten pojedynek przegrać.
Dzisiaj ukraiński ruch narodowy jest nieporównanie silniejszy niż analogiczny ruch białoruski. Młodym Białorusinom to imponuje, podobnie jak ukraińska determinacja w walce z Moskwą. To co się dzieje na Ukrainie daje bowiem nadzieję, że kiedyś ich czas także nadejdzie. Nie zdają sobie jednak sprawy, że współpraca z nacjonalizmem ukraińskim to droga donikąd. Czy zastanawiają się na przykład, po co mniejszość ukraińska wydaje pismo „Nad Buhom i Narwoju”? Jakie Ukraińcy mogą mieć prawa do Narwi? Czy nie chodzi przypadkiem o „nawracanie” ludności białoruskiej na „ukraińskość”?
Zaledwie trzy lata temu Rościsław Nowożeniec, jeden z fanatyków kultu UPA, na wiecu we Lwowie publicznie wyciągał ręce nie tylko po ziemie znajdujące się w granicach Rzeczypospolitej, ale także Białorusi:
Straciliśmy Łemkoszczyznę, Nadsanie, Chełmszczyznę i Podlasie, które weszły w skład Polski oraz Ziemię Brzeską i Homelszczyznę, które znajdują się na Białorusi. Jedności kraju jeszcze nie osiągnęliśmy, lecz powinniśmy do niej dążyć. To prawda: jeszcze nie wszystkie etniczne ziemie zostały zebrane w całość. Do prawdziwej jedności dojdziemy, kiedy zbierzemy te ziemie, które znajdują się jeszcze poza granicami Ukrainy.
Trudno będzie po raz kolejny nacjonalistom ukraińskim zwalić to wszystko na karb moskiewskiej propagandy – są to bowiem konkretne wypowiedzi ich ludzi, od których się bynajmniej nie odcięli. Podobnie faktem jest, że w pracy „Ukrainians in Ontario” wydanej przez nich w Toronto w 1988 r. możemy zobaczyć zaznaczone na Białorusi „ukraińskie terytoria etniczne”. Ukraiński nacjonalizm jest bowiem równie wszystkożerny terytorialnie jak imperialna Rosja.
Z kolei na początku lat 90-ch w ręce weteranów Armii Krajowej wpadł inny dokument, przypisywany nacjonalistom ukraińskim, planujący ich przyszłą strategię. Darujemy sobie jego antypolską część, przechodząc od razu do wątku białoruskiego:
Popieramy gorąco wysiłki wyzwoleńcze narodów bałtyckich, Litwy, Łotwy i Estonii, popieramy wysiłki wyzwoleńcze Mołdawian, Gruzinów i Ormian. Solidaryzujemy się z walką o wolność bratniego narodu białoruskiego, pamiętając jednocześnie, że wywodzi się on z naszego ukraińskiego gniazda – Kijowskiej Rusi i do tego gniazda w przyszłości powinien wrócić.
Środowiska poprawne politycznie w Polsce natychmiast ogłosiły, że dokument ten został spreparowany, podobnie ocenił Związek Ukraińców w Polsce. Jego autorstwo przypisywano Edwardowi Prusowi, od którego weterani AK go uzyskali. Prus był uważany za największego wroga Ukraińców.
Prus to rzeczywiście postać kontrowersyjna, związana zresztą z PRL-em, a według opinii niektórych, nie cofająca się przed tzw. „hate speech”. Fakt, że AK-owcy uzyskali dokument właśnie od niego był jednak jedyną poszlaką mająca świadczyć o fałszerstwie. Prus twierdził natomiast uparcie, że dokument wyciekł do niego z rąk ukraińskich, choć nigdy nie zdradził swojego informatora.
Weterani AK, włącznie z Andrzejem Żupańskim, nie wykluczali oczywiście możliwości sfałszowania dokumentu. Jednak Żupański, odpowiedzialny w Światowym Związku Żołnierzy AK za rozmowy ze związkiem ukraińskim i specjalista w temacie napisał jednak wyraźnie jeszcze w 2006 roku, coś co niepokoiło polskich weteranów: Warto zaznaczyć, że niektóre „wytyczne” wymienione w tekście wydają się być realizowane przez niektórych działaczy Związku Ukraińców w Polsce.
Można by ten dokument potraktować jako zwykłą ciekawostkę, gdyby nie fakt, że – niezależnie od jego autorstwa – był doskonale osadzony w meandrach etnicznych i politycznych naszego regionu, a przede wszystkim – ze zdumiewającą dokładnością przewidział konkretne działania nacjonalistów ukraińskich przez następne 20 lat! Nawet gdyby założyć, że tekst ten był prowokacją „trzeciej strony”, to dziwnym trafem środowiska neobanderowskie bynajmniej go nie potępiły i nie odcięły się od jego założeń. Dlaczego?
Ktoś zarzuci mi, że tym tekstem chcę skłócać Białorusinów z Ukraińcami (na pewno z ruskiego poduszczenia – no bo jakżeby inaczej?). Nieprawda. Niepokoi mnie po prostu to, jak bezkrytycznie część Białorusinów daje się zdominować przez neobanderowską ideologię, która prędzej czy później uderzy w nich samych. Ta naiwność wynika w dużej mierze z kompletnej nieznajomości ludobójczego oblicza banderyzmu i zafascynowania wyłącznie jego narodową, antyrosyjską fasadą.
„Dlaczego akurat teraz o tym piszecie?!” – będą histerycznie krzyczeć neobanderowcy, powołując się na „trudny czas”, jaki obecnie przeżywa Ukraina. Warto jednak pamiętać, że na mówienie prawdy o UPA zawsze był dla nich „trudny czas”, zawsze był jakiś pretekst, żeby milczeć o banderowskich zbrodniach.
Ponadto nie piszę tego przecież przeciwko Ukrainie i Ukraińcom, lecz przeciwko nacjonalistom ukraińskim, którzy dla własnego kraju i narodu stanowią zagrożenie nie mniejsze niż agresja rosyjska. Nie chcę, aby to zagrożenie rozlało się także na naszych braci-Białorusinów.
Załóżmy nawet, że jestem w tym co piszę, jako Polak, subiektywny, podobnie jak i strona druga: neobanderowcy. Białorusini powinni jednak na chłodno i bez emocji zweryfikować oba te punkty widzenia, aby wyciągnąć z tego odpowiednie dla siebie wnioski. Najgorszy jest bowiem wybór oparty tylko na emocjach i wiadomościach podsuwanych tylko przez jedną stronę.
Dziś Polaków i Białorusinów nie dzieli emocjonalna przepaść, jak w przypadku naszych relacji z Lietuvisami i Ukraińcami. Nawet jak ktoś w Polsce powie coś o „polskim Grodnie”, a ktoś na Białorusi o „białoruskim Białymstoku”, nie ma między nami tego zacietrzewienia i nienawiści.
Tym bardziej więc z zaniepokojeniem obserwowałem jak – zapewne pod wpływem kontaktów z neobanderowskim bagnem – również wśród opozycji białoruskiej pojawiły się niedawno antypolskie sygnały, na szczęście nieznaczne.
Wydaje się, że niektórym marzy się antypolska wersja Wielkiego Księstwa Litewskiego, bądź Rusi. Faktycznie leży to jedynie w interesie tych imperialistycznych sił, które przez wieki chciały skłócić Koronę z Wielkim Księstwem Litewskim. A przecież z kim jak z kim, ale właśnie z Białorusinami, prawdziwymi dziedzicami Wielkiego Księstwa Litewskiego, Polacy powinni umieć się dogadać.
Białoruska tożsamość może się dziś wydawać słabsza od ukraińskiej. Stało się tak, gdyż tradycja WKL została siłą wytarta ze świadomości wielu Białorusinów. Trzeba ją odtwarzać zamiast przejmować fałszywe pseudotradycje, usłużnie podsuwane Białorusinom przez nacjonalistów ukraińskich, Moskwę czy reżim Łukaszenki. Tradycja WKL rozłoży je bowiem na łopatki.
Nie można z sympatią traktować UPA, tylko dlatego, że oprócz dokonywanych mordów na cywilach, walczyła także z sowietami. Tak jak z powodu wyzwolenia obozu w Oświęcimiu przez znienawidzonych sowietów, nie można z sympatią traktować jego niemieckiej załogi.
Nie każdy wróg naszego wroga musi być automatycznie naszym przyjacielem. My, Polacy doświadczyliśmy tego boleśnie na własnej skórze w czasie II wojny, kiedy znaleźliśmy się w koalicji antyniemieckiej wspólnie ze Związkiem Sowieckim.
Dziś Białorusini powinni więc zastanowić się, czy chcąc wyrwać się spod wpływów Moskwy przy pomocy neobanderowców, nie trafią przypadkiem z deszczu pod rynnę?
Aleksander Szycht/ Kresy24.pl
Za portalem Kresy24.pl zamieszczamy analizę autorstwa polskiego publicysty Aleksandra Szychta na temat ewentualnych negatywnych skutków fascynacji Białorusinów ideologią skrajnych ukraińskich nacjonalistów. [caption id="attachment_5381" align="alignnone" width="480"] Na plakatach białoruskiego Młodego Frontu pojawili się ostatnio ludobójcy Bandera i Szuchewycz… Zwykła głupota czy rosyjska prowokacja?[/caption] O tym, że neobanderowcy mają