HomeStandard Blog Whole Post (Page 284)

Jest nam niezwykle miło przedstawić dzisiaj Państwu historię kolejnego bohatera z Kresów – Franciszka Goska, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej, ułana Szwadronu Kawalerii Korpusu Ochrony Pogranicza „Stołpce”, dowódcę plutonu w III batalionie 76. Pułku Piechoty Armii Krajowej.

Franciszek Gosk

Swojego bohaterskiego ojca zgłosił do akcji „Dziadek w polskim mundurze”, mieszkający w Białymstoku syn naszego bohatera – Józef Waldemar Gosk.

Nasz czytelnik dostarczył do redakcji nie tylko zdjęcia ojca w polskim mundurze, lecz także kilka opracowań biografii bohatera. Jedno z nich, napisane przez współpracownika Instytutu Pamięci Narodowej dr. Marcina Zwolskiego i zatytułowane „Historia żołnierza ze Stołpców”, wzięliśmy za podstawę do przygotowania niniejszej publikacji.

Autor biogramu Franciszka Goska na samym wstępie zaznacza, że historia życia bohatera jest historią całego pokolenia Polaków, które przyszło na świat w niewoli i wywalczyło wolność. „Nie dane im jednak było długo cieszyć się zwycięstwem i ponownie musieli podjąć walkę. Poległo wielu, Franciszek Gosk także poległ, ale nie przegrał. Jego dzieci i wnuki żyją w wolnej Polsce dzięki niemu i jemu podobnym” – pisze dr Marcin Zwolski.

Ale przejdźmy do streszczenia historii życia naszego dzisiejszego bohatera:

FRANCISZEK GOSK urodził się 15 stycznia 1904 roku w chłopskiej rodzinie Józefa i Aleksandry z Zarębów, w miejscowości Goski-Pełki (gmina Andrzejewo, powiat Ostrów Mazowiecka) niedaleko Zambrowa. Mały Franek miał liczne rodzeństwo – trzech braci Wincentego, Wacława i Stanisława oraz dwie siostry Marię i Annę.

Rodzice zadbali, aby nasz bohater zdobył wykształcenie i wysłali go do szkoły powszechnej w miejscowości Rosochate koło Czyżewa. Franciszek ukończył szkołę w 1918 roku, czyli w roku odrodzenia się Państwa Polskiego. Miał 14 lat. Rodzice prosili syna, aby pozostał w rodzinnym domu i pomagał w prowadzeniu rodzinnego gospodarstwa rolnego. Jednak młody człowiek postanowił opuścić rodzinny dom i wyjechał „za chlebem do Warszawy. W stolicy podejmował różną pracę – pracował u fryzjera, piekarza, szewca i krawca. Oporządzał także konie, które bardzo lubił jeszcze z czasów swojego wiejskiego dzieciństwa.

Rok 1920 i groźba najazdu bolszewickiego zastały naszego bohatera w stolicy. Wobec nieuniknionej bitwy o Warszawę z Armią Czerwoną w stolicy ogłoszono mobilizację. Szesnastoletni Franciszek, wiekowo nie pasował na żołnierza. Zgłosił się jednak do punktu rekrutacyjnego i, podając nieprawdziwy rok urodzenia, zaciągnął się do wojska. Szesnastolatek był zapewne jednym z najmłodszych żołnierzy polskich, który brał udział w Bitwie Warszawskiej i walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, za udział w której został odznaczony Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918-1921.

Po wojnie nasz bohater już nie rozstał się z mundurem. W archiwum rodzinnym naszego czytelnika Józefa Waldemara Goska zachowało się niewiele pamiątek, na podstawie których można by było prześledzić dokładny przebieg służby naszego bohatera w okresie międzywojennym. Zamiłowanie Franciszka Goska do koni pozwala stwierdzić, że trafił do którejś z jednostek ułańskich Wojska Polskiego. Wiadomo, że co najmniej od 1926 roku służył w 26. Pułku Ułanów Wielkopolskich im. hetmana Jana Karola Chodkiewicza. Pułk ten stacjonował w Baranowiczach. Nasz bohater musiał być ułanem, wysoko cenionym przez dowództwo. W 1926 roku leżący niedaleko Baranowicz Nieśwież odwiedził Józef Piłsudski. Młodego ułana włączono w skład straży honorowej pełniącej służbę przy Marszałku. Według przekazów rodzinnych, od chwili spotkania z Józefem Piłsudskim postać Marszałka była dla Franciszka Goska postacią niezwykle ważną. Żołnierz stale nosił na mundurze plakietkę z jego wizerunkiem.

Baranowicze, 1926 rok. Franciszek Gosk jako ułan 26. Pułku Ułanów

Rok 1930 stał się rokiem, kiedy zawodowego ułana Franciszka Goska skierowano do Stołpców, gdzie podjął służbę w Korpusie Ochrony Pogranicza (KOP). Nasz bohater otrzymał przydział do Szwadronu Kawalerii KOP „Stołpce”, wchodzącego w skład Pułku KOP „Snów”, i na długo związał się z kresowym miasteczkiem Stołpce, leżącym wówczas w województwie nowogródzkim II RP, a współcześnie w obwodzie mińskim Republiki Białoruś.

W 1931 roku przystojny ułan ożenił się. Jego wybranką została Genowefa z Tabeńskich, która w 1935 roku urodziła naszemu bohaterowi synka Józefa Waldemara, czyli naszego czytelnika z Białegostoku. Do 1939 roku Franciszek Gosk dosłużył się stopnia wachmistrza (odpowiednik stopnia sierżanta) i objął dowództwo plutonem. Ponadto powierzono mu funkcję szefa zaopatrzenia całego szwadronu. W tym samym okresie nasz bohater za dobre wyniki sportowe i wzorową sprawność fizyczną został odznaczony Państwową Odznaką Sportową. Otrzymał też Odznakę KOP. W marcu 1939 roku zawodowego podoficera KOP Franciszka Goska było stać na kupienie własnego domu w Stołpcach. Większy nabyty na własność lokal był potrzebny, gdyż rodzina Gosków miała się powiększyć. Genowefa bowiem zaszła ponownie w ciążę. Plany kochającej się rodziny przekreślił, niestety, wybuch wojny.

Franciszek Gosk z żoną Genowefą Goskową z Tabeńskich (siedzi po prawej) i siostrą Anną Goskówną (siedzi po lewej)

Franciszek Gosk nie zdążył opowiedzieć żonie i synowi o swoim udziale w kampanii wrześniowej. Prawdopodobnie wraz ze swoim szwadronem „Stołpce” został włączony w skład kawalerii dywizyjnej 38. Dywizji Piechoty. Po walkach na przyczółku rumuńskim w składzie zgrupowania generała Kazimierza Sosnkowskiego, dywizja została okrążona w lasach janowskich pod Lwowem, gdzie w dniach 17-19 września została rozbita. Część żołnierzy przedostała się do Lwowa, a inni usiłowali przekroczyć granicę i ukryć się w Rumunii. Wśród tych drugich musiał znaleźć się wachmistrz Franciszek Gosk. Żołnierzom nie udało się jednak przedostać się do Rumunii. Na początku października nasz bohater znalazł się więc na Lubelszczyźnie. Tam postanowił złożyć broń ukryć mundur i wrócić do rodziny.

Żołnierz cudem uniknął niewoli. 8 października udało mu się uzyskać fałszywe zaświadczenie o tożsamości od władz cywilnych w Bystrzycy (powiat Janów Podlaski). Posługując się tym dokumentem po około miesiącu dotarł do Stołpców, gdzie zastał ciężarną żonę i synka. Dla Genowefy zbliżał się termin rozwiązania. W Stołpcach „instalowała się” władza sowiecka i żołnierz niewiele mógł pomóc małżonce, jeśli chodzi o zapewnienie jej właściwej opieki lekarskiej. Pozbawiona opieki lekarskiej Genowefa zmarła podczas porodu w dniu 15 listopada 1939 roku. Żołnierzowi nie udało się uratować także dziecka. W jednej chwili Franciszek Gosk stracił prawie wszystko – wolną Ojczyznę, żonę, oczekiwane dziecko, a także dom. Byłym polskim wojskowym wkrótce zainteresowało się NKWD i nasz bohater musiał uciekać ze Stołpców.

Stołpce, wiosna 1939 roku. Odprawa dowódstwa Batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza „Stołpce” na placu koszar. Franciszek Gosk – trzeci z lewej

Został mu jedynie czteroletni synek Waldemar i szwagierka Anna. Razem z nimi i przy pomocy miejscowych Żydów, którzy ostrzegli go o niebezpieczeństwie (jako szef zaopatrzenia szwadronu współpracował z Gminą Żydowską i był bardzo ceniony wśród żydowskiej społeczności), Franciszek opuścił Stołpce i wyruszył w rodzinne strony. W Bieńkach Nowych koło Czyżewa bratowa naszego bohatera samotnie prowadziła gospodarstwo (jej mąż – brat Franciszka – trafił do niewoli niemieckiej). Wraz z synem i szwagierką Franciszek zamieszkał w domu brata i podjął pracę na roli u szwagierki.

Stołpce. Grób pierwszej żony Franciszka Goska Genowefy Goskowej z Tabeńskich, 10.IV.1910r. – 15.XI.1939r., z inskrypcją na pomniku: Najukochańszej Żonie i Matce/Mąż i 4-letni syn Waldeczek

Będąc stosunkowo młodym wdowcem Franciszek podjął próbę ułożenia sobie życia. Związał się z siostrą zmarłej żony – szwagierką Anną, która w 1940 roku urodziła mu syna Antoniego.

Franciszek nie mógł jednak żyć spokojnie, widząc jak jego Ojczyzna jest szargana przez okupantów. Jesienią 1941 roku nadarzyła się okazja i były zawodowy żołnierz wstąpił w szeregi Związku Walki Zbrojnej (przekształconego później w Armię Krajową). Franciszek Gosk przybrał pseudonim „Sęk”. Konspirator zaczął organizować ludzi i wkrótce sformował pluton na placówce Czyżew, którego został dowódcą. „Sęk” poprzez akcje rozbrojeniowe i kupowanie broni od strażników kolejowych zaopatrzył swoich żołnierzy w broń i amunicję. Doświadczenie i zdolności kwatermisztrzowskie naszego bohatera doceniło dowództwo i w lipcu 1944 roku objął on funkcję referenta żywnościowego Komendy Obwodu Wysokie Mazowieckie AK.

Latem 1944 roku Armia Czerwona zajmowała Białostocczyznę, a na tyłach sił niemieckich działania zbrojne w ramach akcji „Burza” prowadziła Armia Krajowa. Franciszek Gosk dowodził działaniami plutonu, walczącego w składzie III batalionu 76. Pułku Piechoty AK.

Najpoważniejszą akcją, w jakiej dowódca plutonu wziął udział ze swoimi żołnierzami, była zasadzka na Niemców nad rzeką Nurzec w okolicach wsi Wyszonki-Nagórki i bój stoczony ze zorganizowanym przez Niemców pościgiem.

Dla większości żołnierzy AK wojna nie skończyła się z chwilą wypędzenia okupanta hitlerowskiego z ojczystych terenów. Nie mogli zaakceptować nowej, narzuconej władzy i wszechobecności nowych okupantów – Sowietów. Franciszek Gosk pozostał w konspiracji i podjął walkę w szeregach utworzonej przez ppłk. Władysława Liniarskiego „Mścisława” Armii Krajowej Obywatelskiej (AKO). Latem 1945 roku nasz bohater objął dowództwo 11. kompanii AKO Obwodu Wysokie Mazowieckie (kompania Czyżew). Jesienią został zastępcą dowódcy 4. batalionu (Czyżew) Obwodu Wysokie Mazowieckie Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” (WiN), w którego skład weszła AKO. Wtedy podjął też pracę w Rejonowej Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Samopomoc Chłopska” jako członek Zarządu Gminnego i dostawca towarów.

Mając legalną pracę Franciszek próbował odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. Zalegalizował swój związek z Anną, która urodziła mu kolejnych synów Romualda i Kazimierza.

W 1946 roku urodził się jemu najmłodszy syn – Janusz. Temu dziecku nie było jednak dane zapamiętać tatusia, gdyż w grudniu tegoż roku funkcjonariusze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Wysokiem Mazowieckiem aresztowali żołnierza WiN, który w trakcie śledztwa zeznał, że jego szefem w konspiracyjnej organizacji, a zarazem dowódcą miejscowego batalionu WiN jest Franciszek Gosk.

21 grudnia oficer UB Antoni Kisielewski zatrzymał w Czyżewie naszego bohatera. Przez trzy dni przesłuchań Franciszek nie przyznawał się do działalności w konspiracji zbrojnej. Jednak 24 grudnia, w wigilię Bożego Narodzenia, bity i torturowany przez ubeków pod przewodnictwem Kisielewskiego, nie wytrzymał tortur i przyznał się, że należy do konspiracji. Wskazał także miejsce, w którym ukrył swój pistolet. Sprawę Goska przekazano prokuratorowi Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Białymstoku Ireneuszowi Bolińskiemu, który był znany z tego, że zawsze, kiedy tylko miał taką możliwość, żądał przed sądem kary śmierci dla oskarżonego (z oskarżenia prokuratora Bolińskiego skazano na śmierć co najmniej 88 osób). Od razu po otrzymaniu akt sprawy Franciszka Goska prokurator wydał postanowienie o jego tymczasowym aresztowaniu, a w ostatnim dniu roku sporządził akt oskarżenia.

Władza komunistyczna w tym okresie szybko i krwawo rozprawiała się z żołnierzami podziemia niepodległościowego. Już 14 stycznia 1947 roku do Czyżewa przybył Wojskowy Sąd Rejonowy z Białegostoku. 14 stycznia był dniem targowym, więc do miasteczka zjechało się dużo ludzi z całej okolicy. Wojsko spędziło, kogo się dało, do Domu Ludowego i na plac wokół niego. W sumie zgromadzić udało się około siedemset osób. Po wysłuchaniu przez obecnych przemówienia zastępcy starosty powiatu Wysokie Mazowieckie odbyła się pokazowa rozprawa sądowa.

Oskarżał prokurator Boliński, obrońcą z urzędu był plutonowy Ministerstwa Obrony Eugeniusz Dorosiński. Składowi sędziowskiemu przewodniczył owiany niedobrą sławą ppłk Włodzimierz Ostapowicz, znany z przydomku „sędzia-śmierć”. „Sędzia-śmierć” zasłużył na taki przydomek tym, że w swojej karierze orzekł ponad dwieście wyroków śmierci, z których większość została wykonana. Ławnikami przy takim monstrum byli: chorąży Stanisław Woźniak i sierżant Stanisław Gąsiorek.

Gdy oskarżał Boliński, a sądził Ostapowicz, wynik mógł być tylko jeden – kara śmierci. Franciszkowi Goskowi nie udowodniono udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej, ale fakt przynależności do Zrzeszenia „WiN”, pełnienia w nim funkcji kierowniczej i nielegalnego posiadania broni wystarczyły, by zapadł taki a nie inny wyrok.

Po rozprawie żonie Franciszka Annie pozwolono na widzenie się z mężem. Opowiadała potem, że na jego butach i ubraniu widziała krew, co dowodziło, że był torturowany.

Najstarszy syn Franciszka Waldek miał wówczas dwanaście lat i nie został wpuszczony na rozprawę. Stał przy gmachu Domu Ludowego i od wychodzących z niego ludzi usłyszał: „Walduś, nie masz już ojca”. Oszołomiony, wbiegł do środka, odszukał sędziego i prokuratora, i rzucił się im do nóg… Odtrącili chłopaka. Kilka dni później Anna z pięciorgiem dzieci, z których najmłodsze miało zaledwie 9 miesięcy, dostała się do domu sędzi Ostapowicza, aby błagać o łaskę dla męża. „Sędzia-śmierć” bezlitośnie wyrzucił matkę z dziećmi za drzwi, niemal zrzucając ich ze schodów.

Rodzina nie traciła nadziei na ułaskawienie skazańca przez prezydenta Bolesława Bieruta. Franciszkowi nie udowodniono przecież zbrojnej walki przeciwko władzy. Żona i dzieci nie wiedziały jednak, że sędzia Ostapowicz w dołączonej do wyroku opinii domagał się od Bieruta niestosowania prawa łaski ze względu na fakt działalności Goska na terenie, jak napisał, „szczególnie zagrożonym działalnością band”.

24 stycznia do więzienia w Białymstoku, gdzie przebywał skazaniec, dotarł szyfrogram, informujący o nieskorzystaniu przez prezydenta z prawa łaski. Wyrok wykonano na miejscu, w więzieniu, trzy dni później. Franciszek Gosk został prawdopodobnie zastrzelony w piwnicy budynku więzienia, przez kata, którym był jeden z więziennych strażników. Rodzinie nie wydano zwłok straconego, nie ujawniono też miejsca ich pochówku. Rodzina, która wkrótce po egzekucji przybyła do więzienia, aby otrzymać widzenie, dowiedziała się, że widzeń już nigdy nie będzie…

Bliscy Franciszka Goska nigdy nie zaprzestali walki o jego dobre imię. Próbowali wnieść rewizję nadzwyczajną, najpierw w 1958 roku, a potem w roku 1971. Próby kończyły się jednak niepowodzeniem. Franciszek Gosk został zrehabilitowany dopiero w wolnej Polsce, 22 października 1990 roku, po 43 latach od śmierci. W 2006 roku bohater został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Do dzisiaj jednak nie jest znane miejsce jego ostatniego spoczynku.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie opracowań i materiałów, udostępnionych przez syna bohatera – Józefa Waldemara Goska

Jest nam niezwykle miło przedstawić dzisiaj Państwu historię kolejnego bohatera z Kresów - Franciszka Goska, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej, ułana Szwadronu Kawalerii Korpusu Ochrony Pogranicza „Stołpce”, dowódcę plutonu w III batalionie 76. Pułku Piechoty Armii Krajowej. [caption id="attachment_44801" align="alignnone" width="480"] Franciszek Gosk[/caption] Swojego bohaterskiego ojca

Pierwszy przypadek infekcji wykryto u jednego ze studiujących na Białorusi studentów z Iranu.

Irańczyk przybył do kraju 22 lutego, a pięć dni później oficjalnie zdiagnozowano u niego obecność koronawirusa. Potwierdziły to badania przeprowadzone w Republikańskim Centrum Naukowo-Praktycznym Epidemiologii i Mikrobiologii.

– Studenta oraz osoby, które się z nim kontaktowały, umieszczono w Mińskim Szpitalu Infekcyjnym – podało biuro prasowe białoruskiego resortu zdrowia.

Lekarze informują, że stan chorego jest „zadowalający”.

Ministerstwo zdrowia Białorusi przypomniało też, że kontrolami sanitarnymi zostaną objęte wszystkie osoby, które zechcą przyjechać na Białoruś z Włoch, Iranu i Korei Południowej. Podobne środki zastosowano już wobec podróżujących z Chin, gdzie w grudniu 2019 roku wykryto koronawirusa. Chory student przyjechał na Białoruś z Iranu przez Azerbejdżan.

Pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem Covid-19 potwierdziło dziś też litewskie ministerstwo zdrowia potwierdziło w piątek. Zainfekowaną jest 39-letnia kobieta, która w poniedziałek wróciła z Werony na północy Włoch – poinformowały władze.

Litewski rząd poinformował, że po powrocie do kraju zakażona koronawirusem 39-latka została odizolowana w szpitalu w Szawlach. Od tamtej pory przebywa na obserwacji i ma nieznaczne objawy, w tej chwili bez podwyższonej temperatury.
Kobieta wraz z innymi osobami uczestniczyła we Włoszech w konferencji, następnie przyleciała do Kowna – uściślił minister zdrowia Aurelijus Veryga. Jak dodał, pasażerowie siedzący obok niej w sąsiednich rzędach zostaną przebadani na obecność koronawirusa.

We Włoszech znajduje się największe w Europie ognisko zakażeń. Z powodu choroby wywołanej nowym koronawirusem zmarło tam 17 osób, a 650 jest zakażonych.

Znadniemna.pl za belsat.eu/PAP

Pierwszy przypadek infekcji wykryto u jednego ze studiujących na Białorusi studentów z Iranu. Irańczyk przybył do kraju 22 lutego, a pięć dni później oficjalnie zdiagnozowano u niego obecność koronawirusa. Potwierdziły to badania przeprowadzone w Republikańskim Centrum Naukowo-Praktycznym Epidemiologii i Mikrobiologii. – Studenta oraz osoby, które się z

25 lutego w Mińsku, w obecności Dyrektora Generalnego Służby Zagranicznej polskiego MSZ Andrzeja Papierza oraz wiceministra architektury i budownictwa Republiki Białoruśi Aleksieja Ananicza została podpisana umowa na budowę nowej siedziby polskiej placówki dyplomatycznej na Białorusi.

Już ósmy rok polska ambasada wynajmuje pomieszczenia w budynku centrum biznesowego przy ulicy Biaduli 11 w obrębie centrum Mińska.

Po przeprowadzce do tymczasowej siedziby w 2012 roku ambasada miała nadzieję, że uda się pobudować polskie przedstawicielstwo w ciągu 5 lat, ale biurokratyczne przeszkody opóźniły plany o kilka lat.

Nowy budynek ma się znajdować przy ulicy Starowileński Trakt – niedaleko istniejącej już nowej ambasady Rosji.

Jak przypomina Wikipedia, pierwsza polska placówka dyplomatyczna w Mińsku – konsulat generalny, mieścił się na I piętrze domu Mielcara, budynku b. hotelu Nowo-Moskiewskiego, róg ówczesnych ulic Zacharewskiej i Gubernatorskiej. A było to w latach 1924-39.
Pomieszczenia te były zajmowane wcześniej przez mińską ekspozyturę delegacji RP w Komisji Mieszanej ds. Repatriacji z BSSR i USRR (1924-1927).

Konsulat w Mińsku został utworzony na podstawie uchwały Rady Ministrów RP z 30 maja 1924 w sprawie uznania państwa radzieckiego. Jego okręg konsularny obejmował terytorium Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Bezpośredni nadzór sprawowało Poselstwo w Moskwie.

Po II wojnie światowej, pomimo zgody władz radzieckich na uruchomienie konsulatu polskiego w Mińsku (1945), ponowne jego otwarcie nastąpiło dopiero 20 marca 1972, z siedzibą w pałacyku przy ul. Rumiancewa 6.

W tym budynku mieściła się też otwarta w 1992 Ambasada RP. W 2012 przeniesiono ją na ul. Krapotkina 91a, a w 2014 do budynku przy ul. Z. Biaduli 11.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl

25 lutego w Mińsku, w obecności Dyrektora Generalnego Służby Zagranicznej polskiego MSZ Andrzeja Papierza oraz wiceministra architektury i budownictwa Republiki Białoruśi Aleksieja Ananicza została podpisana umowa na budowę nowej siedziby polskiej placówki dyplomatycznej na Białorusi. Już ósmy rok polska ambasada wynajmuje pomieszczenia w budynku centrum biznesowego

W pierwszą niedzielę każdego miesiąca w kościele franciszkańskim w Grodnie odbywa się procesja. Mężczyźni w białych komżach niosą chorągwie, na jednej z nich można przeczytać napis: „Krucjata Eucharystyczna. Grodzieńskie ogólne szkoły Nr 7 i Nr 10. 1938 rok”.

Uczniowie i nauczyciele szkoły nr 8. Po prawej stronie stoi dyrektor Józef Wiewiórski

Ta chorągiew jest jedynym przypomnieniem o przedwojennej historii wciąż istniejącego budynku szkoły w Grodnie, która i dziś pełni funkcje edukacyjne i jest szkołą nr 6.

W latach 20. ub. wieku Przedmieście Zaniemeńskie Grodna rosło w szybkim tempie. Zostało odbudowane ze zniszczeń po wojnie polsko-bolszewickiej, a mieszkańcy rozpoczęli szybko budować domy na dawnych ziemiach majątku Augustówek. Powstały wtedy ulice Migowska, Gdańska, Goniądzka, Tomasza Zana, Stanisława Moniuszki i wiele innych. Populacja zaniemeńskiej części Grodna szybko rosła, a miasto nie miało w tej dzielnicy żadnej szkoły. Dopiero w roku 1925 rozpoczęto budowę szkoły ogólnej imienia Stefana Żeromskiego pod numerem 7. Budowa szkoły, jak realizacja niemal każdego projektu publicznego, ciągnęła się bardzo długo. Konsekracja budynku szkoły odbyła się dopiero w dn. 7 lipca 1930 roku.

Pokryty czerwoną dachówką żółty ceglany budynek był prawdziwą ucztą dla oczu rodziców i uczniów. Szkoła posiadała ponad trzydzieści sal lekcyjnych, w tym pokoje dla malarstwa i rysunku, kaplicę, a kryta dachem sala gimnastyczna z dużymi łukowatymi oknami była rzadkością w tamtych czasach.

Szkoła mogła pomieścić tysiąc uczniów, mieszkania dla nauczycieli zostały ulokowane na poddaszu. Powstał naprawdę ciekawy budynek, który łączył tradycje architektury przedwojennej oraz poszukiwania polskich architektów w stworzeniu własnego stylu narodowego. Jednak i dalej Przedmieście Zaniemeńskie w szybkim tempie rosło i odpowiednio powiększała się liczba uczniów. W 1938 roku w stosunkowo niedużym budynku szkoły im. Żeromskiego naukę pobierało już 1280 dzieci, szkołę nawet podzielono na dwie placówki – szkołę nr 7 oraz szkołę nr 10. Obie placówki szkolne mieściły się w tym samym budynku, z czego byli niezadowoleni rodzice.

W październiku 1938 roku mieszkańcy lewobrzeżnego Grodna zaapelowali do władz miasta, aby te zbudowały kolejną szkołę na Zaniemniu. W memoriale do magistratu miasta zauważono, iż populacja Przedmieścia Zaniemeńskiego stanowi prawie 1/3 od całej liczby mieszkańców miasta, a szkoła istnieje tylko jedna. Dlatego ponad 500 dzieci z lewobrzeża musi codziennie chodzić do szkół na prawym brzegu Niemna.

W ciągu kilku dni, właściciel posiadłości Augustówek Maurycy O’Brien de Lacy przeznaczył na budowę nowej szkoły hektar gruntów przy ulicy Łososiańskiej. Szkołę tę planowano zbudować w latach 1939- 1940. Lecz historia potoczyła się inaczej… Nie mamy dokumentalnych potwierdzeń na to, czy w ogóle rozpoczęto budowę szkoły. Po wrześniu 1939 roku kolejną szkołę w zaniemeńskiej części miasta, już sowiecką, zbudowano w latach 1940-1941, lecz nie przy ulicy Łososiańskiej, a przy dawnej ulicy Lipowej (teraz Garnawych). Dziś w tym budynku mieści się centrum twórczości dziecięcej „Promyk”.

Szkoła im. Stefana Żeromskiego

Po II wojnie światowej była szkoła imienia Stefana Żeromskiego funkcjonowała jako szkoła nr 6 z polskim językiem wykładowym, ale już pod koniec lat 40. ub.w. wszystkie szkoły w Grodnie z polskim językiem nauczania przekształcono na rosyjskie, w tym i nr 6. W ciągu siedmiu powojennych dekad przeszły przez szkołę tysiące dzieci z tak zwanej Palestyny, ulic Nikołajewa, Titowa i innych.

Dzisiaj to jest jedna z najmniejszych szkół w mieście. Zdarza się, że uczą się tu prawnukowie tych uczniów, którzy siedzieli w ławkach tych klas jesienią 1930 roku. W tym roku szkoła będzie obchodziła swoje 90-lecie.

 

Dawna szkoła nr 6 w Grodnie

Dawna szkoła nr 6 w Grodnie

Po I wojnie światowej Grodno się rozszerzało nie tylko na Zaniemniu, ale i na północ. Grodnianie lubili tu osiedlać się od połowy XIX wieku. Bo tutaj, na Zamiejskiej Słobodzie albo na Słobódce, niedaleko tak zwanych ogrodów bazyliańskich, powietrze było znacznie czystsze niż w centrum.

Od lat 20. XX wieku rozbudowywano ulicę Bazyliańską (obecnie Lermontowa), istniała dzielnica żydowska przy ulicach Garbarskiej i Rzeźniczej. Zwykli chłopi z okolic miasta zaczęli osiedlać się na zboczach Rowu Przesiółkowskiego. Ludzie próbowali tu zbudować dom w ciągu jednej nocy, ponieważ nawet jak nędzna chałupa była już przykryta jakimś dachem – policja nie miała prawa jej wyburzyć.

Ta część miasta była jedną z najnowszych w Grodnie i władze zdecydowały się wybudować szkołę pod numerem 8.

Dawna szkoła nr 8 w Grodnie

Duży drewniany budynek powstał na ulicy Bazyliańskiej w drugiej połowie lat 30. Większość uczniów ze szkoły byli chrześcijanami, pochodzili z niebogatych rodzin grodzieńskich (90% dzieci pochodzenia żydowskiego uczyło się we wspólnotowych szkołach podstawowych). Dziś żyje jeszcze kilka osób, które jako uczniowie uczęszczały do tej szkoły w latach przedwojennych. Wspominają one jak odmawiali modlitwę rano przed rozpoczęciem zajęć, codziennie uczniowie otrzymywali szklankę mleka, finansowanego ze środków miasta dla dzieci niezamożnych grodnian.

Byli uczniowie mają dobre wspomnienia o miłym dyrektorze szkoły Józefie Wiewiórskim, który wraz z rodziną mieszkał w drewnianym domu w pobliżu szkoły i nigdy nie karał uczniów, tylko najwyżej mógł postawić łobuza przy dużym zegarze na szkolnym korytarzu.

Sam był ojcem czwórki dzieci. Tutaj, na ulicach Żwirki i Wigury (obecnie Czkałowa i Asipienki), na tak zwanej Kolonii Nauczycielskiej wybudowano domy dla nauczycieli tej szkoły. Po niemieckiej okupacji Grodna latem 1941 roku Niemcy zakazali jakiegokolwiek nauczania w języku polskim i przekształcili szkołę w koszary żandarmerii.

Byli uczniowie szkoły zamiast uczyć się w szkole obierali ziemniaki dla kuchni wojskowej, a nauczyciele pozostali bez pracy w swoim zawodzie. Od jesieni 1942 roku hitlerowcy rozpoczęli aresztowania przedstawicieli inteligencji polskiej jako zakładników za zabitych żołnierzy niemieckich. Został więc aresztowany dyrektor szkoły Józef Wiewiórski.

Miał zostać rozstrzelany, ale na prośbę profesora Jana Kochanowskiego, twórcy ZOO w Grodnie, Wiewiórskiego zastąpiono Kochanowskim. Tak Jan Kochanowski ratując dyrektora szkoły, powtórzył czyn św. Maksymiliana Kolbego. Dyrektor Wiewiórski mieszkał przy ulicy Czwartackiej przez kolejny rok, aż znowu został aresztowany przez hitlerowców jako zakładnik i tym razem rozstrzelany przez nich na fortach w Naumowiczach.

Razem z nim rozstrzelano jeszcze kilku nauczycieli szkoły nr 8 i członków ich rodzin. Przedwojenna „ósemka” po wojnie przez dłuższy czas była szkołą przeznaczoną dla dzieci z opóźnionym rozwojem intelektualnym, nazywaną szkołą specjalną nr 4. Niestety kilka lat temu w budynku byłej szkoły wybuchł pożar, obecnie obiekt stoi pusty. Czy dawna placówka szkolna zostanie uratowana, czy zastąpi ją nowoczesny biurowiec – nie wiadomo…

Znadniemna.pl za Adam Łojkowicz/Magazyn Polski na uchodźstwie nr 2/2020

W pierwszą niedzielę każdego miesiąca w kościele franciszkańskim w Grodnie odbywa się procesja. Mężczyźni w białych komżach niosą chorągwie, na jednej z nich można przeczytać napis: „Krucjata Eucharystyczna. Grodzieńskie ogólne szkoły Nr 7 i Nr 10. 1938 rok”. [caption id="attachment_44784" align="alignnone" width="480"] Uczniowie i nauczyciele szkoły

Uczniowie „Batorówki” i innych ośrodków edukacyjnych ZPB przeszli do II etapu  IV Olimpiady Historii Polski dla Polonii i Polaków za granicą 2019/2020 „W drodze do Niepodległości”. I etap Olimpiady odbył się w 25. szkolnych komisjach egzaminacyjnych w 10 krajach europejskich.

fot.: wid.org.pl

15 i 16 listopada 2019 roku młodzież polskiego pochodzenia w wieku licealnym przystąpiła do egzaminu pisemnego Olimpiady Historii Polski na Ukrainie: w Chmielnickim, Kijowie, we Lwowie, w Łucku, Równem, Winnicy, Żytomierzu, Odessie, Kropywnyckim i Krzywym Rogu; na Białorusi: w Grodnie, Mińsku, Berezie, na Litwie w Wilnie; w Niemczech: w Berlinie, Monachium, Norymberdze i Remseck; w Austrii w Wiedniu; Holandii w Hadze; Belgii w Antwerpii i Mons; Norwegii w Oslo; we Francji w Paryżu oraz w Grecji w Atenach.

Ponad 300 osób zmierzyło się z pytaniami z zakresu historii Polski od Piastów do współczesności. Nagrodą główną dla grupy laureatów Olimpiady Historii Polski są indeksy na polskie uniwersytety państwowe: Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, Uniwersytet Opolski oraz Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie. Dodatkowo dla uczestników III etapu przewidziane są nagrody rzeczowe, w tym kilkudniowy pobyt w Polsce.

Do II etapu Olimpiady Historii Polski dla Polonii i Polaków za granicą 2019/2020 „W drodze do Niepodległości” zostało zakwalifikowanych 89 osób. Na Białorusi sukces na półmetku zmagań z historią Polski odnieśli: Paweł Harmatny i Margarita Ciuszkiewicz, uczniowie szkoły średniej w miejscowości Strihiń (rejon bereski, obwód brzeski), Nikita Dziwejkus z Polskiej Szkoły Społecznej przy ZPB w Mińsku oraz dwoje uczniów Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie Agnieszka Komincz i Dymitr Sieliło.

Organizatorem Olimpiady Historii Polski dla Polonii i Polaków za granicą 2019/2020 „W drodze do Niepodległości” jest wieloletni partner Związku Polaków na Białorusi w Polsce – Fundacja Wolność i Demokracja.

Pełną listę zakwalifikowanych do II etapu Olimpiady można obejrzeć tutaj.

 Znadniemna.pl za wid.org.pl

Uczniowie „Batorówki” i innych ośrodków edukacyjnych ZPB przeszli do II etapu  IV Olimpiady Historii Polski dla Polonii i Polaków za granicą 2019/2020 „W drodze do Niepodległości”. I etap Olimpiady odbył się w 25. szkolnych komisjach egzaminacyjnych w 10 krajach europejskich. [caption id="attachment_44758" align="alignnone" width="480"] fot.: wid.org.pl[/caption] 15

Francuski dziennik „Le Figaro” przypomina o zbliżającej się 80. rocznicy zbrodni katyńskiej, w której „polska elita została wymordowana przez Stalina”. Historyk komunizmu Stephane Courtois pisze, że prezydent Rosji Władimir Putin „bardzo źle znosi, gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską”.

„Putin bardzo źle znosi gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską”. Fot.: arch. PAP/TASS/Natalia Fedosenko

Artykuł prof. Courtois, głównego redaktora wydanej w 1997 r. „Czarnej Księgi Komunizmu”, ukazał się na stronie internetowej „Le Figaro”. Ekspert zwraca uwagę, że do poznania przebiegu i rozmiarów zbrodni najbardziej przyczyniły się świadectwa dwóch ocalałych – Józefa Czapskiego i Salomona Slowesa.

Prof. Courtois podkreśla, że ofiarami zbrodni katyńskiej padli przede wszystkim oficerowie rezerwy, „lekarze, architekci, adwokaci, naukowcy, nauczyciele, księża, artyści, przedsiębiorcy – elita narodu polskiego”. Kwalifikuje ją to jako „ludobójstwo” i „czystkę etniczną”, gdyż „jak ukazał to w 1944 r. twórca terminu ludobójstwo polski prawnik Rafał Łemkin, naród opiera się przede wszystkim na swych elitach”.

Ta zbrodnia dokonana była na rozkaz sowieckiego politbiura, który podpisali wszyscy jego członkowie – przypomina historyk i precyzuje, że przy okazji Nikita Chruszczow nakazał wywiezienie do gułagu rodzin straconych wojskowych – 65 tys. kobiet i dzieci, „do których dołączy wkrótce blisko milion Polaków”.

Zdaniem autora artykułu nie ulega wątpliwości, że „Katyń był bezpośrednim wynikiem paktu podpisanego 23 sierpnia 1939 roku przez Hitlera i Stalina”, przygotowującym podział Polski między Niemcy i Związek Sowiecki.

„Sowieci dziko zaprzeczali dokonaniu masakry i gdy Armia Czerwona odzyskała jej teren, zorganizowali kampanię dezinformacji, do której włączyli się komuniści całego świata” – pisze prof. Courtois i dodaje, że jeszcze w 1959 r. ówczesny szef KGB Aleksandr Szelepin wysłał Chruszczowowi raport ze szczegółowym opisem masakry katyńskiej. Wyrażał w nim zadowolenie z sukcesu dezinformacji i radził szefowi sowieckiej partii zniszczenie archiwów, aby „w nieprzewidywalnym wypadku ujawnienia tej operacji uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji dla naszego państwa”.

Stwierdzając, że „masakra katyńska była tylko kroplą w oceanie krwi rozlanej przez partię bolszewicką, która milionami eksterminowała »wrogów ludu«, historyk kładzie nacisk na to, że te zbrodnie umożliwiło stworzenie przez Lenina Czeki czyli policji politycznej w celu posługiwania się „masowym terrorem jako sposobem rządzenia”.

I cytuje pierwszego szefa Czeki Feliksa Dzierżyńskiego: „Jestem wyczerpany, nie mam chwili spokoju. Zdarza się, że sam dokonuję egzekucji na winnych, mam ręce pokryte krwią”.

„Władimir Putin, były czekista, niegdyś pułkownik KGB, który został nieusuwalnym prezydentem Rosji, wciąż czci pamięć Dzierżyńskiego. Bardzo źle znosi też, gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską, do tego stopnia, że usprawiedliwia pakt Hitler/Stalin i oskarża Polaków o wywołanie II wojny światowej. W ten sposób kontynuuje dezinformację uprawiana przez swych poprzedników” – kończy prof. Courtois.

Znadniemna.pl za www.tvp.info

Francuski dziennik „Le Figaro” przypomina o zbliżającej się 80. rocznicy zbrodni katyńskiej, w której „polska elita została wymordowana przez Stalina”. Historyk komunizmu Stephane Courtois pisze, że prezydent Rosji Władimir Putin „bardzo źle znosi, gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską”. [caption id="attachment_44749" align="alignnone" width="480"] „Putin bardzo źle

Były prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz przyznał się na spotkaniu z Zarządem Głównym ZPB, że po przegranym przez niego, IX Zjeździe ZPB świadomie przywłaszczył należącą do organizacji kwotę pieniężną wysokości 77440 rubli białoruskich (ok. 155 tys. złotych).

Podczas spotkania z Jaśkiewiczem, które odbyło się z jego inicjatywy 25 lutego w siedzibie ZPB, wyszły na jaw także inne nadużycia finansowe byłego prezesa. Jaśkiewicz pytany przez działaczy oddziałów terenowych organizacji, m.in. jednego z największych oddziałów ZPB w Lidzie, dlaczego ich działalność nie miała w okresie jego kadencji prezesa wsparcia finansowego z centrali – nie mógł wytłumaczyć tego paradoksu, choć finansowanie na działalność struktur ZPB otrzymywał regularnie od organizacji partnerskich w Polsce m.in. od Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

Andżelika Borys, prezes Związku Polaków na Białorusi

Irena Biernacka, prezes Oddziału ZPB w Lidzie

Jaśkiewicz potwierdził także, że sporadycznie wspierał finansowo niektórych działaczy ZPB w terenie bez kwitowania przez „obdarowywanych” przekazywanych im pieniędzy. Skąd je brał? Według samego pytanego dysponował funduszem tzw. „czystej” (czyli – niekontrolowanej) gotówki, którą gromadził, zabierając wypłaty pracownikom firmy „Kresowia”, będącej zapleczem gospodarczym Związku Polaków na Białorusi i podmiotem, zapewniającym legalne zatrudnienie na Białorusi działaczom organizacji. Według szacunków okradzionych działaczy ZPB, zabierając wypłaty własnym pracownikom, były prezes ZPB i dyrektor „Kresowii” w okresie swojego urzędowania, wedle najostrożniejszych szacunków, okradł swoich podwładnych na kwotę, równorzędną ponad 35 tys. złotych.

Mieczysław Jaśkiewicz

Dopytywany przez członków Zarządu Głównego ZPB, czy ma zamiar wykonać wolę Rady Naczelnej ZPB i zwrócić organizacji skradzione pieniądze oraz mienie ruchome, Jaśkiewicz oświadczył, że takiego zamiaru nie ma, dlatego że pieniądze już roztrwonił, a mienie się zużyło, gdyż było wykorzystywane przez jego wspólniczkę Helenę Dubowską, wiceprezes ZPB w okresie kadencji Jaśkiewicza.

Helena Dubowska

Helena Dubowska była obecna na spotkaniu Jaśkiewicza z Zarządem Głównym ZPB. Przybyła w grupie sekundantów byłego prezesa, do której oprócz niej weszli Anna Zagdaj, Anna Litwinowicz oraz Józef Porzecki. Dubowska, kierująca firmą MówiszPOL, świadczącą usługi edukacyjne, której przekazał mienie ZPB były prezes organizacji, na propozycję zwrotu bezprawnie otrzymanego mienia odparła, że podobnie jak jej wspólnik nie ma zamiaru tego zrobić.

Mieczysław Jaśkiewicz, Anna Zagdaj i Józef Porzecki

Na spotkanie Zarządu ZPB z byłym prezesem-złodziejem przybył m.in. jeden z założycieli Związku Polaków na Białorusi Zygmunt Piełuć, który przez wiele lat kierował działającą niegdyś przy ZPB Izbą Przemysłowo-Handlową. Doświadczony działacz i przedsiębiorca apelował do sumienia Jaśkiewicza, tłumacząc mu, że takie zachowanie, jakiego się dopuścił, nie tylko osłabia ZPB, lecz deprawuje i kompromituje środowisko mieszkających na Białorusi Polaków. – Kiedy ja odchodziłem z piastowanego przeze mnie w ZPB stanowiska, to rozliczyłem się z organizacją co do grosza, a potem założyłem prywatną firmę. Za własne pieniądze zakupiłem sprzęt, zatrudniłem pracowników i zorganizowałem kursy nauczania języka polskiego. Gdyby postąpił pan podobnie, to nikt do pana nie miałby żadnych pretensji. A to jak postąpił pan, robi z pana pospolitego złodzieja – skwitował sytuacje Zygmunt Piełuć.

Zygmunt Piełuć

Jaśkiewicz próbował się tłumaczyć, że skradzione pieniądze wydał na rozwój na Białorusi polskiej oświaty i kultury. Usprawiedliwienie to brzmiało jednak mało przekonująco i przypominało spowiedź złodzieja, który swoją przestępczą działalność usprawiedliwia tym, że skradzione pieniądze nie tylko trwonił na prowadzenie luksusowego życia, lecz wydawał także na szlachetne cele.

W przestępczym półświatku Rosji, a także Białorusi, istnieje zjawisko działalności filantropijnej największych zbrodniarzy. Niektórzy z nich fundują na przykład budowę świątyń prawosławnych. W świadomości przestępców takie „inwestycje” mają zmazać ich grzechy i usprawiedliwić w oczach ludzi i Boga popełniane przez nich zbrodnicze czyny. Podobną świadomość, usprawiedliwiając kradzież pieniędzy i mienia ZPB przekazaniem ich na rzekome szerzenie polskiej kultury i oświaty, demonstrował na spotkaniu z Zarządem Głównym ZPB Mieczysław Jaśkiewicz.

Znadniemna.pl

Były prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz przyznał się na spotkaniu z Zarządem Głównym ZPB, że po przegranym przez niego, IX Zjeździe ZPB świadomie przywłaszczył należącą do organizacji kwotę pieniężną wysokości 77440 rubli białoruskich (ok. 155 tys. złotych). Podczas spotkania z Jaśkiewiczem, które odbyło się

Ponad stu pięćdziesięciu młodych ludzi opuści w tym roku mury Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie. Dokładnie na sto dni przed egzaminem dojrzałości, w dniu 21 lutego, młodzież z „Batorówki” wydała z tej okazji Bal Studniówkowy, który odbył się w gmachu Obwodowej Filharmonii Grodzieńskiej.

Szkolną uroczystość zaszczycili obecnością wysocy goście. Z pozdrowieniami od Komisji Łączności z Polakami za Granicą w Sejmie RP przybył z Warszawy poseł na Sejm Tomasz Rymkowski. Z Mińska do grodzieńskich maturzystów z „Batorówki” przyjechał Nadzwyczajny i Pełnomocny Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Białorusi Artur Michalski. Polskich dyplomatów, akredytowanych w grodzie nad Niemnem, reprezentował osobiście konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek z małżonką Elżbietą.

Ne zabrakło na Studniówce także kierownictwa Związku Polaków na Białorusi, które w pełnym składzie reprezentował Zarząd Główny organizacji na czele z prezes Andżeliką Borys. Obecna była także była dyrektor „Batorówki”, pełniąca funkcję przewodniczącej Rady Naczelnej ZPB Anżelika Orechwo.

Licznie przybyli na Studniówkę także rodzice i dziadkowie tegorocznych maturzystów.

Po tym, jak na uroczystość przybyli wszyscy zaproszeni goście dyrektor „Batorówki” Danuta Karpowicz oznajmiła, że Bal Studniówkowy uznaje za rozpoczęty i zgodnie z tradycją oczekuje od tegorocznych maturzystów wykonania polskiego tańca narodowego, czyli – Poloneza. Po tych słowach hall Obwodowej Filharmonii Grodzieńskiej wypełniły dźwięki muzyki, pod które na parkiet zaczęły wyłaniać się jedna za drugą pary maturzystów. Dziewczyny w pięknych sukniach balowych, a chłopcy w ciemnych garniturach. Ogółem do zatańczenia studniówkowego Poloneza przygotowała się ponad połowa tegorocznych maturzystów, więc tańczącym ledwo starczyło miejsca w ogromnym hallu filharmonii.

Po Polonezie na gości Studniówki rodziców i nauczycieli „Batorówki” czekał program artystyczny, w którym nie zabrakło chóralnego i solowego śpiewania, tańców towarzyskich, humorystycznych skeczy i popisów wirtuozyjnej gry na instrumentach muzycznych, a także multimedialnej prezentacji, opowiadającej o życiu szkoły.

Starszych kolegów ze szkoły w przygotowaniu koncertu wsparli najmłodsi uczniowie „Batorówki”, śpiewający w działającym przy szkole zespole wokalnym „Akwarele”.

Po koncercie przyszedł czas na przemówienia okolicznościowe, a także na uroczyste odznaczenie tegorocznych maturzystów dyplomami i nagrodami za sukcesy w nauce i za wysokie miejsca, zajmowane przez nich w konkursach i olimpiadach, zarówno tych o zasięgu ogólnobiałoruskim, jak i ogólnopolskim, dopuszczającym udział Polaków zza granicy.

Z przemówień gości szkolnej uroczystości wynikało, że są oni nie tylko przyjemnie zaskoczeni poziomem talentów artystycznych, które zademonstrowała polska młodzież grodzieńska w trakcie koncertu. Wspólnym postulatem, który zabrzmiał we wszystkich przemówieniach, było stwierdzenie, że „Batorówka” jest szkołą, która uczy nie tylko znajomości języka polskiego, polskiej historii i kultury, lecz jest to miejsce, które skutecznie przygotowuje swoich wychowanków do dobrego startu w dorosłym życiu i na wymarzonych studiach, które absolutna większość absolwentów „Batorówki” podejmuje na wyższych uczelniach polskich.

Polska Szkoła Społeczna im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie po przybraniu dwa lata temu za patrona jednego z najwybitniejszych władców Polski, niezwykle zasłużonego dla grodu nad Niemnem, jest być może najbardziej prestiżową polską placówką oświatową w Grodnie. Naukę w „Batorówce” w bieżącym roku szkolnym pobiera ponad tysiąc młodych ludzi i dzieci, uczęszczających na co dzień do szkół państwowych. Dodatkowo w szkole prowadzone są kursy języka polskiego dla dorosłych. O renomie szkoły świadczy fakt, iż jeszcze przed rozpoczęciem rekrutacji na przyszły rok szkolny, wstępny akces do podjęcia nauki w „Batorówce” zgłosiło kilkaset nowych uczniów.

Zapraszamy Państwa do obejrzenia fotorelacji ze Studniówki 2020 w grodzieńskiej „Batorówce”:

Znadniemna.pl

Ponad stu pięćdziesięciu młodych ludzi opuści w tym roku mury Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie. Dokładnie na sto dni przed egzaminem dojrzałości, w dniu 21 lutego, młodzież z „Batorówki” wydała z tej okazji Bal Studniówkowy, który odbył się w

Po kilku prezentacjach na Białorusi, m.in. w Grodnie i Lidzie, wystawa pt. „Dziadek w polskim mundurze”, będąca podsumowaniem pięciolecia akcji o tej samej nazwie, prowadzonej przez redaktorów mediów Związku Polaków na Białorusi Iness Todryk-Pisalnik i Andrzeja Pisalnika, została zaprezentowana w Polsce. Pierwszym polskim miastem, które gości wystawę jest Białystok.

Wernisaż odbył się 20 lutego, w ramach dorocznego tłustoczwartkowego spotkania członków i sympatyków Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, w Centrum Wystawienniczo-Konferencyjnym Archidiecezji Białostockiej.

Przemawia konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek

Przemawia prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys

Autorzy wystawy, którą udało się zrealizować dzięki wsparciu Konsulatu Generalnego RP w Grodnie, przybyli na wernisaż w składzie delegacji Związku Polaków na Białorusi na czele z prezes ZPB Andżeliką Borys. Obecny był także fundator wystawy – konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek z małżonką Elżbietą, która koordynowała proces przygotowania i wykonania plansz do wystawy, na których znalazły się informacje o bohaterach akcji „Dziadek w polskim mundurze”, będącej formą upamiętnienia przodków czytelników gazety ZPB „Glos znad Niemna na uchodźstwie” oraz portalu związkowego Znadniemna.pl.

Prezes Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Anna Kietlińska (po prawej) przedstawia autorów wystawy: Andrzeja Pisalnika i Iness Todryk-Pisalnik

Przemawia Iness Todryk-Pisalnik

Andrzej Pisalnik

Jak mówili podczas wernisażu inicjatorzy akcji, jej idea i koncepcja zrodziła się wówczas, kiedy Andrzej Pisalnik zaproponował swojej małżonce i redakcyjnej koleżance Iness Todryk-Pisalnik opublikowanie na portalu i w gazecie zdjęcia swojego dziadka Bronisława Sienkiewicza w mundurze ułana 1. Pułku Ułanów Krechowieckich. – Z tego pomysłu wywiązała się między nami dyskusja – wspominał Pisalnik początki akcji. Z jednej bowiem strony redaktorzy mediów ZPB mogli opublikować zdjęcie, ale stwierdzili, że byłoby to z ich strony nadużyciem swoich kompetencji redaktorskich. Doszli w końcu do wniosku, że w publikacji zdjęcia dziadka Andrzeja Pisalnika nie będzie niczego złego, jeśli taką samą możliwość zapewnią swoim czytelnikom, posiadającym w archiwach rodzinnych zdjęcia przodków w polskim mundurze wojskowym, bądź w mundurze jakiejkolwiek polskiej formacji mundurowej z dowolnego okresu dziejowego.

Z odpowiednim apelem i ofertą, publikując zdjęcie dziadka redaktora portalu Znadniemna.pl, małżeństwo Pisalników zwróciło się do swoich czytelników, którzy zaczęli dostarczać do redakcji zdjęcia swoich przodków w mundurach polskich i opowiadać dziennikarzom historie życia upamiętnionych na zdjęciach ludzi.

Na podstawie zgromadzonych zdjęć i wspomnień potomków w ciągu pięciu lat redaktorom mediów ZPB udało się zgromadzić, opracować i opublikować ponad 70 biogramów związanych z Kresami Wschodnimi II RP ludzi, którzy wkładali polski mundur, aby służyć dla dobra Polski.

Wszystkie publikowane w ciągu pięciu lat biogramy zostały zebrane pod wspólną okładką w albumie pt. „Dziadek w polskim mundurze”, który ze środków Senatu RP sfinansowała i wydała Fundacja Wolność i Demokracja, będąca wieloletnim partnerem mediów ZPB.

Podczas tłustoczwartkowego spotkania z członkami i sympatykami Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Pisalnikowie zachęcali obecnych na spotkaniu mieszkańcom Białegostoku do tego, aby zgłaszali do akcji „Dziadek w polskim mundurze” swoich przodków.

Apel okazał się skuteczny i w kuluarach spotkania jego uczestnicy podchodzili do małżeństwa Pisalników, aby zdobyć kontakty reprezentowanych przez dziennikarzy mediów w celu dostarczenia do redakcji materiałów o swoich przodkach.

W dniu otwarcia wystawy „Dziadek w polskim mundurze” w Białymstoku Centrum Wystawienniczo-Konferencyjne Archidiecezji Białostockiej odwiedziła grupa młodzieży z Zespołu Szkół Katolickich im. Matki Bożej Miłosierdzia w Białymstoku. Iness Todryk-Pisalnik i Andrzej Pisalnik chętnie oprowadzili młodych ludzi po wystawie, opowiedzieli o jej idei i koncepcji, a także zachęcili białostockich licealistów do sprawdzenia w albumach rodzinnych, czy mają zdjęcia ubranych w polskie mundury dziadków, którzy mogliby zostać bohaterami akcji, prowadzonej przez redaktorów mediów ZPB.

Wernisaż wystawy „Dziadek w polskim mundurze” w Centrum Wystawienniczo-Konferencyjnym Archidiecezji Białostockiej wywołał zainteresowanie miejscowych mediów. Relacje o wystawie ukazały się już m.in. na antenach Polskiego Radia Białystok oraz TVP Białystok.

W Centrum Wystawienniczo-Konferencyjnym Archidiecezji Białostockiej wystawa będzie dostępna do zwiedzania jeszcze przez dwa tygodnie, a następnie zagości w innych miastach Polski.

Zapraszamy do obejrzenia fotorelcji z wydarzenia:

Zwiedzanie wystawy przez białostocką młodzież licealną

Spotkanie tłustoczwartkowe w Podlaskim Oddziale Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”

Prezes ZPB Andżelika Borys składa życzenia z okazji Jubileuszu Urodzin Annie Kietlińskiej, prezes Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”

 

Znadniemna.pl, Fot.:Władysław Tokarski i Iness Todryk-Pisalnik

Po kilku prezentacjach na Białorusi, m.in. w Grodnie i Lidzie, wystawa pt. „Dziadek w polskim mundurze”, będąca podsumowaniem pięciolecia akcji o tej samej nazwie, prowadzonej przez redaktorów mediów Związku Polaków na Białorusi Iness Todryk-Pisalnik i Andrzeja Pisalnika, została zaprezentowana w Polsce. Pierwszym polskim miastem, które

Pozostali na swojej rodzinnej ziemi odciętej od Polski granicą jałtańską. Walczyli przeciw Sowietom, w obronie miejscowej ludności.

Żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa” por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Jerzy Lejkowski, „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny” /Fot.: Instytut Pamięci Narodowej

W 1943 r., niespełna cztery lata po wrześniowej napaści, Sowieci wznowili wojnę z Rzecząpospolitą. Tak można wszak określić działania sowieckiej partyzantki na północno-wschodnich kresach. W dniu 3 maja zostało zamordowanych trzech oficerów AK prowadzących rozmowy z dowódcami lokalnej partyzantki sowieckiej, kilka dni później Brygada im. Stalina dokonała masakry w Nalibokach, mordując 129 Polaków. Zerwanie przez Moskwę stosunków dyplomatycznych z polskim rządem na uchodźstwie (25 kwietnia) sprawiło, że bez żadnych zahamowań tępiono oddziały Armii Krajowej. Taki los spotkał oddział Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Został zamordowany wraz z kilkudziesięcioma swoimi żołnierzami. Pod pretekstem zaproszenia na rozmowy zwabiono i rozbrojono batalion stołpecki AK. Tych, którzy próbowali się bronić, zabito. W styczniu 1944 r. partyzantka sowiecka zamordowała 40 Polaków we wsi Koniuchy. Nie był to jedyny przypadek karania śmiercią za pomoc udzielaną oddziałom Armii Krajowej. Ciężkie walki z Sowietami stoczyły 5. Wileńska Brygada AK Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” i batalion 77. Pułku Piechoty AK dowodzony przez Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”.

Tę małą wojnę przerwał epizod wspólnego zdobywania Wilna w lipcu 1944 r. przez oddziały AK realizujące plan „Burza” i Armię Czerwoną. Polacy chcieli sami zdobyć Wilno i przywitać Sowietów jako gospodarze. Akcja była od początku skazana na niepowodzenie, tak samo jak w sierpniu 1944 r. w Warszawie. W rezultacie żołnierze AK przelewali krew na ulicach Wilna po to, by było ono sowieckie… Polska flaga tylko na moment powiewała nad miastem. Została szybko zerwana przez czerwonoarmistów. Sowieckim „podziękowaniem” za polską pomoc było aresztowanie płk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, dowódcy Okręgu Wileńskiego AK, i rozbrojenie 5,5 tys. AK-owców. Wywieziono ich do obozów. Na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie aresztowanych zostało w latach 1944–1945 ogółem 13 tys. żołnierzy AK i 7 tys. pomagających im Polaków.

„Kotwicz” i „Krysia”

Nie był to jednak koniec Armii Krajowej na północno-wschodnich kresach. W miejscu rozbrajanych przez Sowietów lub rozformowywanych oddziałów powstawały nowe. W ich szeregach znaleźli się ludzie zagrożeni falą sowieckiego terroru, do oddziałów uciekano także przed poborem do Armii Czerwonej. Do lata 1945 r. na Wileńszczyźnie działało co najmniej 17 oddziałów partyzanckich, a na Nowogródczyźnie 45 oddziałów wywodzących się z AK.

W walce z wojskami NKWD zginął w sierpniu 1944 r. pod Surkontami ppłk Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, w latach 1939–1940 żołnierz oddziału „Hubala”, cichociemny. Kalenkiewicz rozważał wyrwanie się z sowieckiej matni, lecz – jak wspominała jego żona Irena – „Niektórzy świadkowie mówią, że pragnął pozostać na tym terytorium, świadcząc swoją obecnością o polskości tych ziem”. Zapewne był świadom – po tym, co się stało po zdobyciu Wilna – że jakiekolwiek współdziałanie z Sowietami było koszmarnym błędem.

Jednym z najsłynniejszych partyzantów walczącym przeciw drugiej sowieckiej okupacji był na terenie Nowogródczyzny por. Jan Borysewicz „Krysia”. W latach 1940–1941 był więźniem NKWD. Za czasów okupacji niemieckiej w ciągu roku sformował 650-osobowy batalion po rozbrojeniu oddziałów AK pod Wilnem.

„Por. „Krysia” zorganizował na nowo północną część powiatu lidzkiego (Zgrupowanie „Północ” – siedem kompanii konspiracyjnych i kilkanaście grup partyzanckich). Był niezwykle aktywny, reagował natychmiast na akty sowieckiego terroru. Zdarzyło się, że jednego dnia trzykrotnie walczył z bolszewikami, m.in. likwidując w walce dowódcę zmotoryzowanego batalionu NKWD wraz z eskortą. Pracując w tak trudnych warunkach, wznowił wydawanie pisma konspiracyjnego „Szlakiem Narbutta” będącego dla akowców i ludności cywilnej symbolem polskiego trwania na kresach” – pisali Kazimierz Krajewski i Piotr Niwiński w „Kresach w ogniu Sowietów. Żołnierze Wyklęci 1943–1963”. Historycy stwierdzają, że już za życia por. Borysewicz był dla mieszkańców Nowogródczyzny postacią legendarną.

Jedną z najważniejszych akcji, którymi dowodził por. „Krysia”, było rozbicie aresztu NKWD w Ejszyszkach i uwolnienie kilkudziesięciu więźniów. Jan Borysewicz „Krysia” poległ 21 stycznia 1945 r. w walce z sowieckimi pogranicznikami NKWD pod Kowalkami koło Naczy, a jego ciało – jak pisali wspomniani autorzy – obwożono po okolicznych wsiach, by złamać ducha polskiego oporu. Nie jest znane miejsce pochowania por. Borysewicza. W 2014 r. w Kowalkach został odsłonięty pomnik upamiętniający Borysewicza w miejscu jego śmierci. Pomnik ufundowała polska Fundacja „Wolność i Demokracja”. Kowalki znajdują się niedaleko Dubicz, gdzie w 1863 r. poległ Ludwik Narbutt – dowódca oddziału partyzanckiego. Borysewicz, tak jak głosiło wydawane w jego oddziale pismo, szedł „szlakiem Narbutta”.

Zdecydowali się pozostać

Od wiosny do jesieni 1945 r. trwała akcja demobilizacji oddziałów AK z okręgów wileńskiego i nowogródzkiego, połączona z akcją przerzutu żołnierzy w nowe granice Polski. Wykorzystywano do tego tzw. repatriację, ale niektóre oddziały postanowiły przejść granicę jałtańską z bronią w ręku. Część z nich została jednak rozbita przez wojska NKWD. I choć w wyniku akcji przerzutowej północno-wschodnie kresy opuściło kilka tysięcy żołnierzy AK, nie oznaczało to jednak końca walki z Sowietami. Brali w niej udział ci, którzy postanowili pozostać z różnych przyczyn na swojej ziemi ojczystej okupowanej przez Związek Sowiecki. Jedni liczyli na to, że ostateczne ustalenie granicy dokonane będzie na konferencji pokojowej, inni – przeciwnie – mieli nadzieję na wojnę zachodnich aliantów ze Związkiem Sowieckim. Najgłębszą i najbardziej powszechną motywacją było jednak trwanie mimo wszystko.
„Ludzie, którzy zdecydowali się pozostać na ojcowiźnie, uważali, że przetrwają rządy sowieckie, tak jak ich przodkowie przetrwali półtorawiekowy okres zaboru rosyjskiego” – pisał Kazimierz Krajewski w książce „Na straconych posterunkach. Armia Krajowa na kresach wschodnich Rzeczypospolitej 1939–1945”.

Nie można nie podziwiać hartu ducha tych Polaków, którzy doświadczyli już pierwszej okupacji sowieckiej. Oddziały partyzanckie na okupowanych przez Związek Sowiecki terenach tworzyli – jak stwierdzał Grzegorz Motyka – „ludzie zdecydowani prowadzić dalszą walkę bez względu na to, czy mieli szanse zwycięstwa, czy nie, i przekonani, że w ten sposób zaświadczą o przywiązaniu do polskości mieszkańców północno-wschodnich ziem II RP” („Na białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944–1954”).

Polskie bastiony

Mapa w „Atlasie polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956” pokazuje, że bastionem polskiego oporu na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej w pierwszych latach powojennym było terytorium między Grodnem na zachodzie, Ejszyszkami na północy, miejscowością Iwie na wschodzie i Wołkowyskiem na południu. W jego środku leżały Szczuczyn i Lida. Na tym terenie istniały trzy ośrodki zbrojnego oporu przeciw sowieckiej władzy.

Komendantem połączonych obwodów Szczuczyn i Lida (Obwód 49/67) był Anatol Radziwonik „Olech”, przed wojną nauczyciel w szkole w Iszczołnianach koło Szczuczyna, a w latach wojny dowódca jednej z placówek AK w obwodzie Szczuczyn, następnie dowódca plutonu w 77. Pułku Piechoty AK. Jego oddział nie dotarł na koncentrację do operacji „Ostra Brama” i dzięki temu uniknął rozbrojenia. Radziwonik powrócił w rodzinne strony i zaczął organizować oddział partyzancki, który liczył 70 żołnierzy. Radziwionik postanowił pozostać na Kresach mimo zarządzonej przez dowództwo Okręgu Nowogródzkiego ewakuacji żołnierzy za granicę jałtańską.

„Pozostał bowiem wśród tych, którzy postanowili nie opuszczać ojczyzny, aby bronić miejscowej ludności przed komunistycznym terrorem […]. W szeregach konspiracji i partyzantki dowodzonej przez „Olecha” panował prawdziwie obywatelski duch, wywodzący się z tradycji Armii Krajowej. Służyli tu obok siebie przedwojenni obywatele Rzeczypospolitej bez względu na wyznawaną wiarę – najliczniej katolicy i mniej liczni prawosławni. Znajdujemy tu także antykomunistów niebędących Polakami – pojedynczych ochotników narodowości ukraińskiej lub rosyjskiej. Jeden z nich, pochodzący z Ukrainy lejtnant Armii Sowieckiej o pseudonimie „Zielony”, wsławił się ogromną odwagą osobistą w walkach z NKWD” – pisał Andrzej Poczobut w szkicu „Anatol Radziownik „Olech” – zapomniany bohater Polski Walczącej” („Biuletyn IPN”, 5–6, 2007 r.).

Żołnierzem „Olecha” był też ppor. Wiktor Maleńczyk, który zbiegł z 1. Armii Wojska Polskiego (Berlinga). W oddziale Radziwonika było około 100 partyzantów wspieranych przez liczącą około 600–800 osób siatkę konspiracyjną.

Wśród akcji oddziału „Olecha” były: zwycięska potyczka stoczona w maju 1945 r. z grupą operacyjną pułku piechoty NKWD pod Iszczołną, uwolnienie z aresztu w osadzie Toboła kilkunastu więzionych z powodów politycznych.

Jak stwierdza Andrzej Poczobut, jeszcze w 1948 r. na terenie rejonów lidzkiego i szczuczyńskiego panowała dwuwładza. W dzień rządzili komuniści, w nocy – partyzanci. Tamtego roku „Olech” niszczył kołchozy i likwidował szczególnie gorliwych aktywistów. W dniu 11 listopada 1948 r., w Święto Niepodległości, żołnierze „lecha” spalili kołchoz im. Stalina w Kulbaczynie.

Mimo że sytuacja konspiratorów i partyzantów była coraz trudniejsza, „Olech” na sugestie rozpuszczenia oddziału odpowiadał: „Nie mogę tego wszystkiego rzucić, trzeba walczyć”. Grzegorz Motyka cytuje słowa jednego z jego żołnierzy: „Lubił swoich żołnierzy, ale nie było w nim roztkliwiania się. Był zarazem człowiekiem chłodnym i beznamiętnym. Niejednokrotnie powtarzał, iż każda walka, w szczególności walka o niepodległość Ojczyzny, zawsze pociąga ofiary. A w naszej mentalności tylko ofiara ma prawdziwą wartość”.

Anatol Radziwonik zginął w maju 1949 r. Miejsce jego śmierci nie jest pewne. Kazimierz Krajewski uważa, że „Olech” poległ koło wsi Raczkowszczyzna. Tam też w roku 2013, staraniem Związku Polaków na Białorusi, ufundowano krzyż na prywatnym terenie. Inicjatorów ukarano wysokimi grzywnami, a krzyż został zniszczony przez „nieznanych sprawców”.

Zygmunt Olechnowicz, adiutant „Olecha” (ur. 1926 r.), skazany został na 25 lat łagrów i odsiedział cały wyrok. Po powrocie do Lidy nie mógł z powodu swej przeszłości znaleźć pracy, był aresztowany za włóczęgostwo, a następnie został osadzony w zakładzie psychiatrycznym.

W 1945 r. porucznik AK Mieczysław Niedziński („Niemen”, „Ren”) zorganizował Samoobronę Ziemi Grodzieńskiej, a w jej ramach oddział partyzancki, który rok później został podzielony na trzy mniejsze. Także żołnierze Niedzińskiego musieli likwidować konfidentów. Jeden z nich, dosypując środków nasennych do przyniesionego przez siebie alkoholu, doprowadził do ujęcia żołnierzy jednego z trzech pododdziałów. Ludzie Niedzińskiego zabili m.in. zastępcę dowódcy kontrwywiadu 87. pułku pogranicznego, dwóch prokuratorów, naczelnika więzienia w Skidlu, naczelnika rejonowej placówki NKWD we wsi Łukawica, rozbili areszt w Putryszkach. W Samoobronie Ziemi Grodzieńskiej było 500–600 osób.

Niedziński poległ w walce w maju 1948 r. Jego śmierć nie przerwała akcji zbrojnej podkomendnych na Grodzieńszczyźnie. Do 1950 r. utrzymał się tam m.in. oddział Józefa Stasiewicza „Samotnego”. Otoczeni przez wojsko sowieckie trzej partyzanci popełnili 17 stycznia 1950 r. samobójstwo. „Nieżywym żołnierzom AK zaczepiono sznury do nóg i powleczono ich przez bagna na stały ląd około 2 km – do drogi, głowami bili i zaczepiali o zmarznięte kępy i krzaki” – wspominał jeden z partyzantów cytowany w książce Kazimierza Krajewskiego. Pięciu partyzantów, którzy się poddali, zostało skazanych na 25 lat łagrów.

„Podkomendni Mena zdawali sobie sprawę z beznadziejności swego położenia, panowało jednak wśród nich wysokie morale i do końca dostrzegali celowość swej walki podjętej z sowieckim systemem” – pisał Kazimierz Krajewski w książce „Na straconych posterunkach”. Trzecią strukturą konspiracyjną i partyzancką była tzw. Samoobrona Wołkowyska, założona z inicjatywy ks. Antoniego Bańkowskiego „Eliasza”, kapelana oddziałów Armii Krajowej, i Bronisława Chwieduka. Liczyła ok. 100–200 osób. Blisko 20–30 żołnierzy gromadziły trzy plutony. „Cechą charakterystyczną Samoobrony Wołkowyskiej była jej zdolność do ciągłej reaktywacji pomimo kolejnych strat i aresztowań” – pisał Tomasz Łabuszewski w „Kresach w ogniu Sowietów”.

Po aresztowaniu ks. Bańkowskiego i Chwieduka (wyszedł na wolność dopiero w 1971 r.) działały jeszcze kilkuosobowe oddziałki, m.in. Alfonsa Kopacza, który działał w rejonie Zelwy, Mostów i Wołkowyska aż do marca 1953 r. Członkiem Samoobrony Wołkowyskiej była Weronika Sebastianowicz. Aresztowana w 1951 r., została skazana na 25 lat łagrów. Po amnestii wyszła na wolność w 1955 r. Jest dziś prezesem Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej przy Związku Polaków na Białorusi. W 2015 r. otrzymała nagrodę IPN – Świadek Historii.

Grzegorz Motyka podaje, że w latach 1947–1953 na Białorusi Zachodniej, a więc tam, gdzie działały trzy poakowskie struktury konspiracyjno-partyzanckie, podziemie przeprowadziło 575 zamachów i 39 dywersji, zabijając 96 funkcjonariuszy MWD-MGB, 107 czerwonoarmistów, 290 aktywistów partyjnych. Zginęło 161 partyzantów, aresztowano 465 partyzantów oraz 2121 współpracowników podziemia.

Na Białorusi żołnierze Armii Krajowej są nadal żołnierzami wyklętymi, o czym świadczy niszczenie upamiętnień poległych dowódców i nękanie przez białoruskie władze kultywującej pamięć o nich Weroniki Sebastianowicz.

Znadniemna.pl za Tomasz Stańczyk/superhistoria.pl

Pozostali na swojej rodzinnej ziemi odciętej od Polski granicą jałtańską. Walczyli przeciw Sowietom, w obronie miejscowej ludności. [caption id="attachment_44576" align="alignnone" width="480"] Żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko "Lufa" por. Marian Pluciński "Mścisław", mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", Jerzy Lejkowski, "Szpagat", por. Zdzisław Badocha

Przejdź do treści