HomeStandard Blog Whole Post (Page 482)

Mieszkańcy Głębokiego na Brasławszczyźnie udowodnili, że są prawdziwymi patriotami swojej ziemi. Gdy okazało się, że na aukcji internetowej została wystawiona kolorowa pocztówka z panoramą ich miasteczka, sprzed I wojny światowej, nie zastanawiając się długo nad ceną, postanowili ją nabyć dla miejscowego muzeum.

pocztowka_braslaw_01

pocztowka_braslaw

Kilka lat przed wybuchem wojny, handlarz książkami z Głębokiego, niejaki pan Rom ( w jego sklepie można było kupić książki i kalendarze wydane po białorusku) wydał serię kolorowych pocztówek z widoczkami Głębokiego – pisze Kastuś Szytal na łamach internetowego wydania Naszej Niwy.

Kolorowe zdjęcia były wówczas rzadkością. Najpierw robiło się zdjęcia czarno – białe, następnie artysta je kolorował, a dopiero potem była drukowana pocztówka

Kolorowe pocztówki ze zdjęciami placu Bazarowego i ulicy Dokszyckiej od dawna znane są mieszkańcom Głębokiego, pojawiały się w publikacjach historyczno – krajoznawczych. Kolorowa pocztówka przedstawiająca klasztor bazylianów w Berezweczu (obecnie w granicach Głębokiego – mieści się w nim więzienie – red.) jest przechowywana w muzeum historycznym w Brasławiu.

W grudniu 2014 roku, na aukcji internetowej ay.by ktoś wystawił pocztówkę, jakiej nikt w Głębokiem do tej pory nie widział. Kolorowe zdjęcie przedstawia zabudowania i kościół pw. Świętej Trójcy, który odbija się w spokojnej tafli Jeziora Kahalnego.

Pocztówka wysłana była z Głębokiego do Mińska 20 października 1915 roku, zaledwie kilka tygodni po pierwszej, trwającej dwa tygodnie okupacji miasteczka przez wojska niemieckie.

Sprzedawca wycenił pocztówkę na 85 dolarów, ale w trakcie negocjacji cena spadła do 50 dolarów. Gdy miejscowi krajoznawcy dowiedzieli się o jej istnieniu, postanowili zebrać pieniądze na cenny artefakt.

Zbiórkę pieniędzy koordynował i zakupem pocztówki zajął się nauczyciel i przewodnik turystyczny Jurij Kołbasicz.

„Jeśli mieszkańcy Białorusi mogli wykupić Statut Wielkiego Księstwa Litewskiego za 45 tys. dolarów, to dlaczego mieszkańcy Głębokiego nie mieliby wykupić pocztówki za 85 dolarów? – mówi Kołbasicz.

W sumie, na cenny zakup zrzuciło się 15 osób. 4 stycznia został on zlicytowany za 52 dolary. Za kilka dni zostanie przekazany do muzeum historyczno – etnograficznego.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/nn

Mieszkańcy Głębokiego na Brasławszczyźnie udowodnili, że są prawdziwymi patriotami swojej ziemi. Gdy okazało się, że na aukcji internetowej została wystawiona kolorowa pocztówka z panoramą ich miasteczka, sprzed I wojny światowej, nie zastanawiając się długo nad ceną, postanowili ją nabyć dla miejscowego muzeum. Kilka lat przed wybuchem

Artyści z zespołów muzycznych, działających przy Oddziale Związku Polaków na Białorusi w Mińsku, wybrali się 11 stycznia z koncertem do miejscowości Łuczaj w rejonie postawskim obwodu witebskiego. Zorganizowała wyprawę prezes stołecznego oddziału ZPB Helena Marczukiewicz.

Koncert_piesni_religijnej_w_Luczaju_03

Chór „Polonez”

W Łuczaju na gości z Mińska czekał proboszcz miejscowej parafii pw. św. Tadeusza Apostoła ks. Mikołaj Lipski. Artyści przybyli tuż przed rozpoczęciem mszy świętej, której przebieg uświetnili wspólnym śpiewem wraz z parafianami i przybyłymi na nabożeństwo katolikami z Szarkowszczyzny.

Po mszy św. ksiądz Mikołaj poprosił wiernych o pozostanie w świątyni, gdyż stołeczni goście przygotowali dla łuczajan koncert kolęd i pieśni religijnych. Koncert zaczął się od występu chóru „Polonez” pod kierownictwem Natalii Kriwoszejewej. Chórzyści zaśpiewali kolędy z różnych stron świata. Jednak najbardziej podniośle w ich wykonaniu zabrzmiała pieśń, uznawana za hymn wszystkich chrześcijan Białorusi – „Mahutny Boża”.

Koncert_piesni_religijnej_w_Luczaju_04

Po występie „Poloneza” uwagę widzów skupił na sobie zespół „Młode Babcie”. W ich wykonaniu łuczajanie usłyszeli między innymi kolędę „Dzień jeden w roku” na słowa Krzysztofa Dzikowskiego i muzykę Seweryna Krajewskiego.

Potem z dużym powodzeniem wystąpiła orkiestra dziecięca pod kierownictwem Walentyny Korżakowej. Orkiestra akompaniowała też do występu solistki Alesi Kasacz, która wykonała pieśni w kilku językach: „Ave Maria”, „Modlitwa o pokój”, „Boże Narodzenie to czas miłości”(po rosyjsku) oraz „Kupalinka” i „Mój kąt rodzinny” (po białorusku).

Koncert_piesni_religijnej_w_Luczaju_02

Śpiewa Alesia Kasacz

Po koncercie proboszcz ks. Mikołaj Lipski wystąpił, jak zauważyła Helena Marczukiewicz, „w charakterze Świętego Mikołaja” i zaprosił artystów, ku uciesze zwłaszcza tych najmłodszych z orkiestry dziecięcej, na słodki poczęstunek z gorącą herbatą i kawą.

Koncert_piesni_religijnej_w_Luczaju_01

Przemawia Helena Marczukiewicz, prezes Oddziału ZPB w Mińsku

Wizyta w Łuczaju pozostanie na długo w pamięci Polaków z Mińska, nie tylko ze względu na ciepłe przyjęcie ze strony miejscowego proboszcza i parafian, lecz także z uwagi na to, że była to dla nich okazja wystąpienia w przepięknej zabytkowej świątyni, jaką jest kościół pw. św. Tadeusza Apostoła.

Koncert_piesni_religijnej_w_Luczaju

Kościół ten ufundowała Elżbieta Puzynina z Ogińskich. Został wzniesiony w latach 1766 – 1776 w stylu barokowym. W pierwszej połowie XIX wieku świątynię przebudowano w stylu klasycystycznym i przekazano misji jezuickiej. Po kasacji zakonu świątynia stała się kościołem parafialnym.

luchay-kascel-5030-1344439354_b3

Kościół pw. św. Tadeusza Apostoła, fot.: radzima.org

Oto jak opisuje ten kościół znany polski krajoznawca i podróżnik Grzegorz Rąkowski: „Jest to trójnawowa bazylika z transeptem i półkoliście zamkniętym prezbiterium z dwiema zakrystiami. Fasadę flankują dwie trójkondygnacyjne wieże ozdobione pilastrami, płaskimi niszami i trójkątnymi frontonami. Górne kondygnacje wież swój obecny wygląd uzyskały w wyniku XIX wiecznej przebudowy; są cylindryczne, nakryte sferycznymi kopułami. Pomiędzy wieżami znajduje się attykowy szczyt z półokrągłym frontonem. Ciekawiej prezentują się barokowe szczyty ramion transeptu i prezbiterium. Elewacje ozdabiają pilastry, nisze, gzyms i fryz tryglifowy. Nawa nakryta jest sklepieniem kolebkowym z lunetami, a nawy boczne sklepieniami krzyżowymi. Sklepienie nad skrzyżowaniem naw ma kształt kopuły. Wnętrze zdobią cenne malowidła iluzjonistyczne i figuralne z końca XVIII wieku”.

W 1948 roku Sowieci zamknęli kościół. Stał nieczynny do roku 1989, kiedy na fali przebudowy został zwrócony wiernym. Ksiądz Mikołaj Lipski jest jego proboszczem od 2006 roku.

Maria Rewucka z Łuczaja, zdjęcia Aleksandra Wasilenki

Artyści z zespołów muzycznych, działających przy Oddziale Związku Polaków na Białorusi w Mińsku, wybrali się 11 stycznia z koncertem do miejscowości Łuczaj w rejonie postawskim obwodu witebskiego. Zorganizowała wyprawę prezes stołecznego oddziału ZPB Helena Marczukiewicz. [caption id="attachment_7764" align="alignnone" width="480"] Chór "Polonez"[/caption] W Łuczaju na gości z Mińska

Miło jest nam zaprezentować Państwu kolejnego bohatera naszej rubryki – Ignacego Synowca, bohatera walk o odzyskanie przez Polskę Niepodległości, w okresie międzywojennym – strażnika więziennego w Lidzie.

Ignacy_Synowiec_01

Ignacy Synowiec

Informacji o Ignacym Synowcu i jego potomkach dostarczył do redakcji mieszkaniec Lidy, praprawnuk bohatera Aleksander Surwiła. Aleksander przekazał nam także zdjęcia swojego prapradziadka, zarówno portretowe – w mundurze, jak i takie, gdzie Ignacy Synowiec pozuje do kamery w towarzystwie żony i dzieci.

Praprawnuk Ignacego Synowca na podstawie wspomnień krewnych spisał krótkie życiorysy swoich przodków, poczynając od prapradziadka. Na podstawie tej relacji proponujemy Państwu zapoznać się z dostępnymi nam fragmentami życiorysu Ignacego Synowca oraz jego żony i dzieci, który uzupełniliśmy naszymi przypuszczeniami.
Na wstępie zaznaczmy, że niektóre nasze przypuszczenia mogą być błędne, ale mogą też być prawdziwe.

Zacznijmy tym nie mniej:

IGNACY SYNOWIEC urodził się w 1882 roku, przypuszczamy, że na terenie Wielkopolski w okolicach Jutrosina (obecnie – centrum gminy miejsko-wiejskiej Jutrosin w powiecie rawickim województwa wielkopolskiego). Jak zaznacza w swoim opisie jego praprawnuk – w młodości Ignacy Synowiec brał udział w walkach zbrojnych, za które miał nagrody.

Ignacy_Synowiec

Ignacy Synowiec

Zakładamy, że nasz bohater mógł brać udział w Powstaniu Wielkopolskim. Walczył najpierw w szeregach kompanii jutrosińskiej Wojsk Wielkopolskich, później – 11. Pułku Strzelców Wielkopolskich, a jeszcze później – 69. Pułku Piechoty.

str. 6 i 7

Grupa Powstańców Wielkopolskich 9 kompanii III Batalionu 11. Pułku Strzelców Wielkopolskich z 1919 roku. Fot.: mgok.jutrosin.eu

Jako powstaniec wielkopolski Ignacy Synowiec brał udział między innymi w I bitwie rawickiej w nocy z 3 na 4 lutego 1919 roku, podczas której został ranny.

Po zwycięstwie Powstania Wielkopolskiego nasz bohater pozostał na służbie wojskowej i 27 stycznia 1920 roku wraz z pułkiem udał się na front wschodni w rejon Lidy. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, podczas której awansował do stopnia sierżanta i za męstwo na polu walki został odznaczony srebrnym krzyżem Orderu „Virtuti Militari” V klasy.

Jeszcze przed powstaniem Ignacy Synowiec ożenił się z Marianną (nazwisko panieńskie Rog, ew. – Róg).

Marianna_Synowiec_02

Marianna Synowiec

Po wojnie małżeństwo Ignacego i Marianny Synowców zamieszkało w Opocznie (niedaleko Łodzi). Mieli czworo dzieci – córkę Franciszkę i synów: Stanisława, Jana oraz Tadeusza.

Ignacy, jako weteran walk o niepodległość, „posiadający staż wojskowy obywatel polski o nieskazitelnej przeszłości”, zatrudnił się w służbie więziennej. Ukończył Oficerską Szkołę Więziennictwa Ministerstwa Sprawiedliwości, o czym świadczy widoczna na mundurze naszego bohatera odznaka pamiątkowa tej uczelni.

Synowiec_odznaka

Odznaka pamiątkowa Oficerskiej Szkoły Więziennictwa Ministerstwa Sprawiedliwości. Fot.:wcn.pl

W 1926 roku Ignacy Synowiec dostał pracę w Lidzie, do której przeniósł się wraz z żoną i dziećmi.

Rodzina_Synowiec_03

W dolnym rzędzie od lewej: Marianna Synowiec, Tadeusz Synowiec, corka Jana i Franciszki Maksymowicz z domu Synowiec – Regina Maksymowicz, Jan Synowiec, Ignacy Synowiec (na mundurze widać Medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości oraz odznakę pamiątkową Oficerskiej Szkoły Więziennictwa Ministerstwa Sprawiedliwości. W górnym rzędzie od lewej: Stanisław Synowiec, Franciszka Maksymowicz z domu Synowiec i Jan Maksymowicz

Niestety, weteran walk o Niepodległość Polski nie pożył długo. Zmarł w Lidzie w 1935 roku, w wieku 57 lat.

Musiał być dobrym ojcem i patriotą, o czym świadczą losy jego dzieci:

Franciszka Maksymowicz, z domu Synowiec, wyszła za mąż za kolejarza – Polaka Jana Maksymowicza, który, ratując się przed reżimem stalinowskim, przedostał się do Lidy zza wschodniej granicy, po tym jak jego brat Józef Maksymowicz został wysłany na Syberię. Franciszka Maksymowicz miała z mężem ośmioro dzieci i wielu wnuków oraz prawnuków, którzy do dzisiaj pamiętają o swoich polskich korzeniach i pielęgnują polskie tradycje. Zmarła Franciszka w Lidzie w 1994 roku, osiemnaście lat po tym jak zmarł jej mąż Jan Maksymowicz.

Stanisław Synowiec, starszy syn Ignacego, podczas II wojny światowej walczył prawdopodobnie w szeregach Armii Krajowej. Zginął w 1942 roku, został pochowany w Lidzie.

Jan Synowiec, średni syn Ignacego, w 1941 roku przed napadem Niemiec na ZSRR wraz mamą został zesłany do Kazachstanu. W 1943, gdy na Wschodzie formowało się Ludowe Wojsko Polskie (LWP), wstąpił w jego szeregi. Jako żołnierz LWP Jan Synowiec walczył w największych bitwach stoczonych przez tę formację, między innymi w bitwie pod Lenino, pod Dęblinem, gdzie został ranny. Także wyzwalał wschodnie tereny Polski, walcząc w bitwie o Nysę Łużycką. Za udział w bitwach II wojny światowej syn powstańca wielkopolskiego został odznaczony wieloma nagrodami, między innymi Krzyżem Walecznych oraz Orderem Odrodzenia Polski. Po wojnie Jan Synowiec zamieszkał w Gdyni, do której ściągnął mamę Mariannę, która repatriowała się z ZSRR. Wdowa po Ignacym Synowcu zmarła w Gdyni w 1956 roku, gdzie też została pochowana. Jan Synowiec robił tymczasem karierę, jako oficer Marynarki Wojennej, w której dosłużył się do stopnia komandora porucznika. Zmarł Jan Synowiec w 1971 roku po ciężkiej chorobie. Został pochowany w Gdyni.

Dramatycznie, ale względnie szczęśliwie, potoczył się los najmłodszego syna naszego bohatera – Tadeusza Synowca. Wybuch II wojny światowej zastał Tadeusza w Białymstoku, gdzie ten się uczył w jednej z uczelni technicznych. Administracja uczelni, wobec groźby nadejścia Niemców kazała uczniom uciekać z miasta. Wraz z kolegami Tadeusz wyruszył w podróż wagonami towarowymi. Po pewnym czasie przybyli na północ ZSRR, aż w okolice Archangielska. Zamieszkali w jednej ze wsi. Po jakimś czasie Tadeuszowi udało się wejść na pokład statku, który wyruszał do mórz południowych. Dopłynął do Morza Śródziemnego, gdzie w jednym z portów musiał spotkać polskich żołnierzy z Armii Andersa. Zaciągnął się do niej, walcząc między innymi pod Monte Cassino. Po zakończeniu wojny Tadeusz Synowiec osiedlił się w Anglii w Cambridge, gdzie założył rodzinę i miał dwie córki i syna. Najmłodszy syn Ignacego Synowca zmarł 10 lipca 1998 roku w Cambridge, gdzie też został pochowany na miejscowym cmentarzu katolickim.

Taka jest historia życia powstańca wielkopolskiego Ignacego Synowca i jego potomków.

Cześć Ich Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie materiałów, udostępnionych przez Aleksandra Surwiłę, praprawnuka Ignacego Synowca

Miło jest nam zaprezentować Państwu kolejnego bohatera naszej rubryki - Ignacego Synowca, bohatera walk o odzyskanie przez Polskę Niepodległości, w okresie międzywojennym – strażnika więziennego w Lidzie. [caption id="attachment_7754" align="alignnone" width="480"] Ignacy Synowiec[/caption] Informacji o Ignacym Synowcu i jego potomkach dostarczył do redakcji mieszkaniec Lidy, praprawnuk bohatera

Członkowie lokalnych rad deputowanych na Białorusi nie będą mogli otrzymywać Karty Polaka. Odpowiednie zmiany w ustawodawstwie zostały opublikowane na Państwowym Portalu Prawnym.

Karta_Polaka_01

Zgodnie ze znowelizowaną ustawą o statusie deputowanego lokalnej rady deputowanych, nie może on „otrzymywać od innych państw dokumentów, przyznających prawa do ulg i preferencji w związku z poglądami politycznymi i religijnymi albo przynależnością narodową, a także korzystania z takich ulg i preferencji, jeśli co innego nie wynika z międzynarodowym umów Republiki Białoruś”. Dokument został opublikowany na Narodowym Portalu Prawnym.

Deputowany, który już posiada takie dokumenty, „jest zobowiązany zdać je na czas wypełniania swoich obowiązków do wspomnianego lokalnego organu władzy wykonawczej i administracyjnej”.

W czerwcu ubiegłego roku Białoruś zakazała korzystania z Karty Polaka żołnierzom i ratownikom. W październiku 2012 r. wszedł w życie podobny zakaz dotyczący członków parlamentu i urzędników.

Portal internetowy „TUT.BY” zwraca uwagę, że działania białoruskich władz mające na celu ograniczenie funkcjonowania Karty Polaka rozpoczęły się w 2011 roku. Wtedy białoruski Sąd Konstytucyjny uznał, że polska ustawa o Karcie Polaka jest niezgodna z prawem międzynarodowym. „Szereg prawników i polscy dyplomaci uznali decyzję Sądu Konstytucyjnego za bezprecedensową gdyż zgodnie z ogólnymi zasadami sądy jednego kraju nie mogą wypowiadać na temat prawodawstwa innego państwa” – pisze portal TUT.by.

Karta Polaka weszła w życie w marcu 2008 roku. Jest to dokument potwierdzający przynależność do narodu polskiego i przyznający jego posiadaczowi pewne przywileje dotyczące m.in. uzyskania wizy do Polski, podjęcia w Polsce pracy czy działalności gospodarczej. O Kartę mogą ubiegać się obywatele państw byłego ZSRR. Jak wyjaśnia ustawa, stanowi to spełnienie „moralnego obowiązku wobec Polaków na Wschodzie, którzy na skutek zmiennych losów naszej Ojczyzny utracili obywatelstwo polskie”.

Od dnia wejścia w życie ustawy o Karcie Polaka do 15 maja 2014 roku polskie urzędy konsularne przyjęły około 140 tys. wniosków o KP. Wnioskodawcy odebrali 110 tys. Kart Polaka. Najwięcej wniosków (ok. 63 tys.) złożono na Białorusi, na Ukrainie (ok. 60 tys.), w krajach bałtyckich (m.in. na Litwie 5 917, na Łotwie 1 562). Na terytorium Federacji Rosyjskiej złożono 3 665 wniosków, a w Kazachstanie – 1 828.

Znadniemna.pl za PAP/IAR/agkm

Członkowie lokalnych rad deputowanych na Białorusi nie będą mogli otrzymywać Karty Polaka. Odpowiednie zmiany w ustawodawstwie zostały opublikowane na Państwowym Portalu Prawnym. Zgodnie ze znowelizowaną ustawą o statusie deputowanego lokalnej rady deputowanych, nie może on "otrzymywać od innych państw dokumentów, przyznających prawa do ulg i preferencji

Dziewięć dni ferii zimowych w miejscach, związanych z żywotem św. Jana Pawła II – jeszcze jako Karola Wojtyły, spędziły w styczniu lidzkie dzieci, uczące się języka polskiego oraz młodzi sportowcy z Klubu Sportowego „Sokół”.

Wyjazd_dzieci_z_Lidy_do Zakopanego_str

Grupa dzieci polskich z Lidy w Zakopanem

Podczas pobytu w Polsce, zorganizowanego przez oddział Warszawski Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” we współpracy z Oddziałem ZPB w Lidzie, młodzi lidzianie odwiedzili Warszawę, Kraków, Wadowice oraz Zakopane.

Przy okazji wyjazdów do poszczególnych miast mogli poznawać ich historię, kulturę, zabytki oraz tradycje miejscowej społeczności. Podczas wycieczek do Krakowa, Wadowic, ale też w Zakopanem, gdzie dzieci mieszkały przez czas pobytu w Polsce, szczególnie interesowały ich pamiątki o pobycie w tych miejscach Karola Wojtyły, św. Jana Pawła II. W Zakopanem dla dzieci z Lidy zostało zorganizowane spotkanie z góralami, którzy opowiedzieli o swojej kulturze i tradycjach, uświadamiając małym lidzianom bogactwo i różnorodność kulturalną Narodu Polskiego, którego częścią są także goście z Lidy.

Opiekunami grupy dzieci polskich z Lidy, podczas pobytu w Polsce, byli działacze Oddziału ZPB w tym mieście. „Wszystkie dzieciaki będą niezwykle ciepło wspominać te ferie zimowe” – mówi jedna z opiekunek.

Z Zakopanego – Irena Biernacka, kierownik grupy i prezes Oddziału ZPB w Lidzie

Dziewięć dni ferii zimowych w miejscach, związanych z żywotem św. Jana Pawła II - jeszcze jako Karola Wojtyły, spędziły w styczniu lidzkie dzieci, uczące się języka polskiego oraz młodzi sportowcy z Klubu Sportowego „Sokół”. [caption id="attachment_7747" align="alignnone" width="480"] Grupa dzieci polskich z Lidy w Zakopanem[/caption] Podczas pobytu

Szanowni Państwo!

Stypendia_str

Studium Europy Wschodniej UW

ogłasza Jubileuszowy XV-ty doroczny konkurs na STYPENDIA WSCHODNIE dla kandydatów z: Europy Wschodniej, Bałkanów, Kaukazu i Azji Środkowej.

Stypendia będą przeznaczone na odbycie 2-letnich magisterskich „STUDIÓW WSCHODNICH UW” w okresie 2015-2017.

Warunki i zakres stypendium oraz wymagania stawiane kandydatom znajdziecie Państwo na stronie internetowej: http://www.studium.uw.edu.pl/

 

Kapituła Nagrody im. Lwa Sapiehy

ogłasza nabór kandydatur do nagrody na rok akademicki 2015/16.

Nagroda im. Lwa Sapiehy pod Patronatem Prezydenta RP ma na celu honorowanie wybitnych zasług obywateli Białorusi w kształtowaniu i rozwoju społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi oraz budowaniu niepodległej, demokratycznej Białorusi – skierowanej ku Europie, uwzględniającej najlepsze
tradycje historyczne Rzeczypospolitej Obojga Narodów oraz w kształtowaniu i rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Europie Środkowej i Wschodniej.

Zgłoszenia, zawierające opis zasług i osiągnięć kandydata – od organizacji, instytucji, stowarzyszeń etc. lub osób prywatnych, a także zgłoszenia samych ubiegających się o Nagrodę (pod warunkiem poparcia przez instytucje lub osoby zaufania publicznego) prosimy nadsyłać do Studium Europy Wschodniej
do dn. 5 lutego 2015 r. na adres [email protected].
Więcej informacji nas tronie internetowej: http://www.studium.uw.edu.pl/

 

Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu i Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego

ogłaszają nabór do kolejnej edycji WSCHODNIEJ SZKOŁY ZIMOWEJ.

Wschodnia Szkoła Zimowa przeznaczona jest dla studentów ostatniego roku studiów humanistycznych, którzy nie przekroczyli 25. roku życia – przygotowujących prace magisterskie (dyplomowe) z zakresu historii i współczesności Europy Środkowej i Wschodniej (historia, politologia, stosunki międzynarodowe, filologia, socjologia, literatura, kulturoznawstwo, etnologia, geografia, prawo, ekonomia).

Zajęcia w ramach Szkoły będą odbywać się w WARSZAWIE oraz we WROCŁAWIU – WOJNOWICACH w terminie od 1 do 14 MARCA 2015 r.

Termin zgłaszania się do Szkoły mija 20 stycznia 2015r.

Więcej szczegółów na : www.studium.uw.edu.pl lub www.kew.org.pl

Wszelkie pytania proszę kierować pod adres: [email protected]

Znadniemna.pl

Szanowni Państwo! Studium Europy Wschodniej UW ogłasza Jubileuszowy XV-ty doroczny konkurs na STYPENDIA WSCHODNIE dla kandydatów z: Europy Wschodniej, Bałkanów, Kaukazu i Azji Środkowej. Stypendia będą przeznaczone na odbycie 2-letnich magisterskich "STUDIÓW WSCHODNICH UW" w okresie 2015-2017. Warunki i zakres stypendium oraz wymagania stawiane kandydatom znajdziecie Państwo na

Wraz z portalem belaruspartisan.org udajemy się na wycieczkę szlakiem „granicy ryskiej”, czyli po dawnym polsko – sowieckim pograniczu. Przewodnikiem jest znany białoruski historyk Igor Mielnikow. Uczestnicy ekskursji odwiedzili miejsca i obiekty związane z historią lat 1920-40.

Igor_Kuzniecow

Na zdjęciu w polskim mundurze Igor Mielnikow

Wycieczka rozpoczęła się w starym Zasławiu pod Mińskiem. To magazyn unikalnych, historycznych obiektów. Min. kościół pw. Przemienienia Pańskiego, Kościół Najświętszej Maryi Panny, „Młyn” i oczywiście, pozostała do dziś infrastruktura 15-go Zasławskiego oddziału wojsk pogranicznych NKWD BSSR.

wycieczka

Nie każdy mieszkaniec Zasławia wie, że do dnia dzisiejszego w centrum miasteczka przetrwały koszary i komendantura.

glaz

Uczestnicy wycieczki przy bunkrze nr 105 – VII ufortyfikowanego batalionu. „Bunkier z gwiazdą”. Dalej wycieczka skierowała się do zachowanych obiektów Armii Czerwonej.

Kolejnym punktem wycieczki była wioska Mietkowo, gdzie do dnia dzisiejszego zachował się budynek 5- sowieckiej pogranicznej zastawy.

08_granica_rakov_20141207_voj_tutby_phsl_img_3509

Pałac Druckich -Lubeckich

W Nowym Polu uczestnicy wycieczki zobaczyli pałac Druckich -Lubeckich. Właśnie tu sowieccy pogranicznicy przywozili zatrzymanych na granicy dezerterów i przemytników.

ekskursja

W Nowym Polu

Wycieczka przekroczyła granicę i nalazła się w II Rzeczpospolitej. Raków – magiczne miejsce. Tu wybrzmiała fantastyczna opowieść o najbardziej znanym przemytniku II Rzeczpospolitej – Sergiuszu Piaseckim, Kościół pw. Matki Bożej Różańcowej, Kościół Przemienienia Pańskiego, cmentarz rzymsko-katolicki.

98_granica_rakov_20141207_voj_tutby_phsl_img_4636

Kościół Najświętszej Marii Panny w Rakowie

cmentarz_Rakow

Przy mogile „ofiary polsko – sowieckiego pogranicza” Krystyny Druckiej – Lubeckiej na cmentarzu w Rakowie

11_granica_rakov_20141207_voj_tutby_phsl_img_3527

Polski cmentarz w Rakowie

I wreszcie, ostatni punkt podróży na granicę „ryską” – miejscowości Duszkowo. Tu oprócz mogiły towarzysza wielkiego Tadeusza Kościuszki, generała Karola Morawskiego, doskonale zachowana linia byłego kordonu. Przemarsz drogą, którą pokonywali międzywojenni kontrabandziści – doświadczenie niezapomniane i wierzcie mi, warto je przeżyć – relacjonuje belaruspartisan.org.

Jedna z uczestniczek wyprawy powiedziała na zakończenie: „Często tędy jeździmy, ale do tej pory wszystkie te miejsca milczały. A teraz one przemówiły.

cywil

Na ciekawą wycieczkę szlakiem ryskiej granicy „Pogranicze. Od Zasławia do Rakowa” może wybrać się każdy. Wystarczy zapisać się pod adresem:

УП «Международный бизнес»

220004, г. Минск, переулок Тучинский, 4, офис 301

e-mail: [email protected]

Kresy24.pl za belaruspartisan.org

Wraz z portalem belaruspartisan.org udajemy się na wycieczkę szlakiem „granicy ryskiej”, czyli po dawnym polsko – sowieckim pograniczu. Przewodnikiem jest znany białoruski historyk Igor Mielnikow. Uczestnicy ekskursji odwiedzili miejsca i obiekty związane z historią lat 1920-40. [caption id="attachment_7722" align="alignnone" width="480"] Na zdjęciu w polskim mundurze Igor

Z niezwykłą radością prezentujemy Państwu kolejnego bohatera naszej rubryki rotmistrza kawalerii Wojska Polskiego, żołnierza Armii Krajowej Konstantego Bojarczuka. Szczególnie nam miło, że o swoim przodku informacje, które publikujemy niżej, zebrał i opracował prawnuk Konstantego Bojarczuka – Sergiusz Bojarczuk.

Dom_kominek

Kominek w domu Sergiusza Bojarczuka. Po lewej od zegara zdjęcie jego pradziadków – Urszuli i Konstantego Bojarczuków, które zaispirowało prawnuka do zbadania historii rodziny

Sergiusz Bojarczuk jest absolwentem Polskiej Szkoły w Wołkowysku i jeszcze w 2008 roku, będąc uczniem 9 klasy, napisał wypracowanie pt. „Zdjęcie nad kominkiem”, z którym zwyciężył w konkursie „Ocalmy od Zapomnienia – polskie losy” Fundacji Semper Polonia. Jak wynika z tytułu pracy konkursowej do jej napisania Sergiusza zainspirowało zdjęcie, które przez lata widział nad kominkiem w swoim domu rodzinnym.

Konstanty_Urszula_Bojarczukowie

Urszula i Konstanty Bojarczukowie

Na zdjęciu tym, jak napisał sam Sergiusz, widać „piękną młodą kobietę i przystojnego wojskowego”. Na odwrotnej stronie zdjęcia było napisane, że zostało ono zrobione w trzecią rocznicę ślubu Urszuli i Konstantego Bojarczuków – prababci i pradziadka Sergiusza.

Gratulujemy Sergiuszowi Bojarczukowi zwycięstwa w konkursie Fundacji Semper Polonia i doskonale wykonanej pracy badawczej nad losem pradziadka i innych krewnych.

Na podstawie zwycięskiego wypracowania zamieszczamy opis życia Konstantego Bojarczuka:

KONSTANTY BOJARCZUK, syn Wincentego, urodził się 15 sierpnia 1896 roku we wsi Ozieranki obok Wołkowyska. W Ozierankach Bojarczukowie mieli dom i gospodarstwo, które dobrze prosperowało. Dzięki temu Bojarczukowie kupili ziemię wraz z domem w Wołkowysku przy ulicy Wola. Niedaleko, przy tej samej ulicy, mieszkała Urszula z domu Zdanowicz, w której zakochał się i którą poślubił Konstanty Bojarczuk.

Urszula_Zdanowicz_z_lewej_strony

Urszula Zdanowicz po lewej

Przystojny młody mężczyzna był dobrze wykształcony, gdyż po ukończeniu szkoły wyuczył się na weterynarza. Ten zawód był bardzo ceniony w wojskowych jednostkach kawaleryjskich, więc Konstantemu Bojarczukowi zaproponowano stanowisko w stacjonującym w Wołkowysku 3. Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Stefana Czarneckiego.

Koszary_w_Wolkowysku_01

Koszary 3. Pułku Strzelców Konnych w Wołkowysku przy ul. Koszarowej (obecnie Krasnoarmiejskaja)

Koszary_w_Wolkowysku_02

Stan obecny

Jako wojskowy weterynarz Konstanty Bojarczuk bardzo dobrze zarabiał, więc stać go było na wybudowanie niedaleko koszar 3PSK dużego domu mieszkalnego, w którym zamieszkał wraz z żoną. Działkę wokół domu Konstanty Bojarczuk zasadził drzewami owocowymi. Wiśnie sprowadził, aż z samej Warszawy. Był to gatunek, którego zazdrościli Bojarczukom wszyscy sąsiedzi. Cztery wiśnie z ogrodu Konstantego Bojarczuka rosną obecnie przy domu, w którym mieszka jego prawnuk Sergiusz.

3_Pulk_Strzelcow_Konnych

Konstanty Bojarczuk (w centrum) z kolegami

Koszary_w_Wolkowysku

3. Pułk Strzelców Konnych

Jako żołnierz 3PSK Konstanty Bojarczuk był bardzo ceniony przez dowództwo jednostki i szybko awansował do stopnia wachmistrza. Jak dostrzegł na zdjęciu, na którym Konstanty Bojarczuk stoi z synem Wackiem, Sergiusz – poza odznaką pułku jego pradziadek ma na piersi medal z podobizną Marszałka Józefa Piłsudskiego (Medal Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości). Oznacza to, że jeszcze przed II wojną światową za nienaganną służbę w 3PSK Konstanty Bojarczuk został wyróżniony tym prestiżowym odznaczeniem.

Konstanty_Bojarczuk_z_synem_Waclawem

Konstanty Bojarczuk ze swoim synkiem Wackiem

Jako zdolny podoficer zostaje skierowany do Warszawskiej Akademii Wojskowej, którą kończy, otrzymując stopień oficerski.

Konstanty_Bojarczuk_Warszawa_22_05_1939

Defilada 21 maja 1939 roku w Warszawie. Pierwszy od lewej – Konstanty Bojarczuk

Wybuch wojny zastaje naszego bohatera już w stopniu rotmistrza.

Jak słusznie zauważa Sergiusz, szybki rozwój kariery wojskowej jego pradziadka i odznaczenie go Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości świadczy o tym, że Konstanty Bojarczuk był wzorowym żołnierzem.

Konstanty_Bojarczuk_pierwszy_z_lewej_w_pierwszym_rzedzie

Weterynarze 3 PSK w Wolkowysku z adiutantami. Pierwszy od lewej siedzi Konstanty Bojarczuk

Podczas kampanii wrześniowej rotmistrz Konstanty Bojarczuk walczył wraz z rodzimym pułkiem z najeźdźcą niemieckim. Po ostatnim starciu z wrogiem, wrócił do Wołkowyska, który zastał już pod okupacją radziecką. Po pewnym czasie Konstanty Bojarczuk włączył się do polskiego ruchu oporu. Jego działalność stała się nieoceniona dla polskiej konspiracji, zwłaszcza podczas okupacji niemieckiej po 22 czerwca 1941 roku.

Rzecz w tym, że dom Konstantego Bojarczuka stał obok niemieckiego kacetu (niemiecki obóz koncentracyjny – red.), do którego często trafiali żołnierze Armii Krajowej. Z narażeniem własnego życia, Konstanty Bojarczuk wyciągnął z niewoli niemieckiej niejednego akowca, przerzucając uwolnionych żołnierzy do lasu i zaopatrując ich w broń i prowiant.

Poza tym, jak wynika ze wspomnień krewnych prawnuka naszego bohatera, Konstanty Bojarczuk brał udział w akcjach bojowych AK na terenie ziemi wołkowyskiej. „Na szczęście nigdy nie został zdemaskowany przez Niemców” – pisze w swojej pracy Sergiusz, zaznaczając, iż najczęściej bezpośrednio broń i amunicję do lasu dostarczał najmłodszy syn Konstantego – Wacek (dziadek Sergiusza Bojarczuka). Niemcom nie przychodziło do głowy podejrzewać, że dostarczaniem akowcom broni i amunicji zajmuje się małe dziecko.

Staszek_i_Wacek_Bojarczukowie_przed_wojna_w_Wolkowysku

Synowie Konstantego Bojarczuka – Staszek i Wacek przed wojną

Po ponownym przyjściu Sowietów i zakończeniu II wojny światowej Konstanty Bojarczuk trafił w pole uwagi NKWD, czyli zaczął być postrzegany, jako element wrogi władzy radzieckiej. Słusznie skądinąd podejrzewany o współpracę z Armią Krajową, nasz bohater został oskarżony, a jego młodszy syn, 14-letni wówczas Wacek – schwytany i osadzony w wilgotnej zimnej celi aresztu NKWD. Śledczy próbowali wydobyć od Wacka informacje na temat funkcjonowania polskiego podziemia, których nastolatek nie mógł posiadać, gdyż ojciec nie wtajemniczał go w szczegóły działalności polskiej konspiracji zbrojnej. Mimo tego, że syn Konstantego nie złożył żadnych zeznań obciążających ojca, podczas rewizji w domu Konstantego enkawudziści znaleźli broń palną. Tego starczyłoby skazać pradziadka Sergiusza na 10 lat łagrów.

 

Staszek_i_Wacek_Bojarczukowie_wracaja_z_Kosciola

Wacek i Staszek Bojarczukowie wraz z macochą (po prawej) wracają z kościoła

Nastoletni Wacek natomiast, po wypuszczeniu z celi NKWD, przerażony tym, co przeżył, uciekł z Wołkowyska do wsi rodzinnej swojego ojca – Ozieranek, gdzie się schował u krewnych.

O tym, co przeżył Konstanty Bojarczuk podczas pobytu w łagrach, Sergiusz pytał u siostrzenicy pradziadka. Jak pisze w swoim wypracowaniu „Zdjęcie nad kominkiem”: „Pani Renia mówiła mi, że katowano go tam strasznie. Gdy poprosiłem ją, żeby więcej o tym opowiedziała – po prostu się rozpłakała…”

Synów Konstantego Bojarczuka – starszego Staszka i młodszego Wacka – czekał niełatwy los. Po wysłaniu ojca do łagrów, cały dorobek ojca skonfiskowano, a oni pozostali z macochą (druga żona Konstantego, którą poślubił po tym jak owdowiał, kiedy Wacek miał zaledwie trzy lata).

Żyli bardzo ubogo, korzystając z przypadkowych okazji, aby zarobić, a Wacek „za jakieś okruchy”, jak pisze Sergiusz, pasał bydło.

Konstanty Bojarczuk wrócił z łagrów ze zniszczonym zdrowiem i tylko jednym pragnieniem: wyjechać z ZSRR do Polski jak najszybciej i zapomnieć o koszmarze, który musiał przejść. Rodzinie Bojarczuków udało się repatriować w ostatniej fali repatriacji. Wyjechali wszyscy włącznie z Konstantym, pozostawiając Wacka, który się ożenił i pozostał, by doglądać dużego ośmiopokojowego domu rodzinnego w Wołkowysku.

W Polsce Ludowej Konstanty Bojarczuk znalazł pracę, jako weterynarz. Potem nadszedł czas przejścia na emeryturę.

Zmarł Konstanty Bojarczuk, rotmistrz kawalerii Wojska Polskiego, weterynarz 3 Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Stefana Czarneckiego, żołnierz AK, łagiernik, 11 czerwca 1986 roku.

Cześć Jego Pamięci!

PS. Dodajmy, że, jak wynika z pracy Sergiusza Bojarczuka, potomkowie naszego bohatera – starszy syn Stanisław Bojarczuk i jego syn Witold Bojarczuk – mieszkając w Polsce też związali swoje życie z wojskiem. Witold Bojarczuk dosłużył się do stopnia kapitana.

Konstanty_Bojarczuk_mundur

Stanisław Bojarczuk, starszy syn Konstantego

Wiktor_Bojarczuk

Witold Bojarczuk, syn Stanisława i wnuk Konstantego

Wacek_i_Staszek_z_macocha

Wacław i Stanisław Bojarczukowie z macochą

PPS. Na samym końcu zamieśćmy słowa, którymi prawnuk Konstantego Bojarczuka zakończył swoje wypracowanie pt.„Zdjęcie nad kominkiem”:

„Czas mija szybko. Pradziadka, dziadka już nie ma na świecie. Wszelkie próby zniszczyć pamięć o nich się nie powiodły… Przypominają o tym każdego roku kwitnące w ogródku warszawskie wiśnie i zdjęcie nad kominkiem…”

Znadniemna.pl na podstawie wypracowania prawnuka Konstantego Bojarczuka pt. „Zdjęcie nad kominkiem”

Z niezwykłą radością prezentujemy Państwu kolejnego bohatera naszej rubryki rotmistrza kawalerii Wojska Polskiego, żołnierza Armii Krajowej Konstantego Bojarczuka. Szczególnie nam miło, że o swoim przodku informacje, które publikujemy niżej, zebrał i opracował prawnuk Konstantego Bojarczuka - Sergiusz Bojarczuk. [caption id="attachment_7701" align="alignnone" width="480"] Kominek w domu Sergiusza

Spotkania opłatkowe z udziałem kierownictwa Związku Polaków na Białorusi odbywają się w oddziałach terenowych organizacji.

Spotkanie_oplatkowe_Poczobuty_04

W miniony weekend prezes ZPB Mieczysław Jaśkiewicz z życzeniami świąteczno-noworocznymi odwiedził działaczy w Jeziorach, Szczuczynie i Wasiliszkach, a przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys wzięła udział w spotkaniu opłatkowym Oddziału ZPB w Poczobutach.

Proponujemy kilka wybranych zdjęć z ostatnich spotkań opłatkowych w terenie.

Poczobuty

W spotkaniu wzieli udział członkowie ZPB z Poczobutów, Brzostowicy i Makarowców.

Spotkanie_oplatkowe_Poczobuty_02

Spotkanie_oplatkowe_Poczobuty_03

Życzenia świąteczno-noworoczne składa konsul RP w Grodnie Zbigniew Pruchniak

Spotkanie_oplatkowe_Poczobuty

Spotkanie_oplatkowe_Poczobuty_01

 Jeziory

W spotkaniu wzieli udział członkowie ZPB z Jezior, Wierciliszek, Skidla i Porzecza.

Spotkanie_oplatkowe_Jeziory_04

Spotkanie_oplatkowe_Jeziory_02

Konsul RP w Grodnie Krzysztof Adam Zieliński dzieli się opłatkiem z prezem ZPB Mieczysławem Jaśkiewiczem

Spotkanie_oplatkowe_Jeziory

 Wasiliszki

Spotkanie_noworoczne_w_Wasiliszkach

Znadniemna.pl

Spotkania opłatkowe z udziałem kierownictwa Związku Polaków na Białorusi odbywają się w oddziałach terenowych organizacji. W miniony weekend prezes ZPB Mieczysław Jaśkiewicz z życzeniami świąteczno-noworocznymi odwiedził działaczy w Jeziorach, Szczuczynie i Wasiliszkach, a przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys wzięła udział w spotkaniu opłatkowym Oddziału ZPB

Z przyjemnością prezentujemy Państwu historię życia Franciszka Jakowczyka, naszego ziomka, żołnierza Armii Krajowej, syna ziemi wołkowyskiej, mieszkającego obecnie w miasteczku Dołbysz w obwodzie żytomierskim na Ukrainie.

Franciszek_Jakowczyk_druga_publikacja_03

Franciszek Jakowczyk

O panu Franciszku dowiedzieliśmy się dzięki ukraińskim historykom i dziennikarzom, którzy skontaktowali się z redakcją w jego imieniu, żeby przekazać od niego pozdrowienia jego przyjaciółce z dzieciństwa i towarzyszce broni kapitan Weronice Sebastianowicz, prezes Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej przy Związku Polaków na Białorusi.

Franciszek Jakowczyk urodził się 12 maja 1928 roku w Samołowiczach obok Pacewicz (gmina Piaski, powiat Wołkowysk) w rodzinie inteligenckiej. Rodzice nazwali syna Franciszkiem na cześć świętego Franciszka. Ojciec Włodzimierz był wojskowym i w czasach I Wojny Światowej służył w armii Piłsudskiego. Matka Anna pracowała nauczycielem historii w szkole wiejskiej.

Franciszek Jakowczyk był drugim dzieckiem w rodzinie. Starszy brat Leonid, urodził się w 1926 roku, siostra i dwóch kolejnych braci urodzili się po nim, ale całe rodzeństwo oprócz siostry zmarło, kiedy Franciszek był jeszcze małym dzieckiem.

Małego Franciszka szanowali przede wszystkim za jego inteligencję oraz sprawiedliwość. Do dzisiaj pamięta on, jak pouczał go ojciec: „Franek, musisz umieć walczyć o siebie, ale nigdy nie obrażaj młodszych i słabszych, walcz w słusznej sprawę i zła nie trzymaj…”.

W 1935 roku Franciszek poszedł do szkoły. Na całe życie zapamiętał swojego pierwszego nauczyciela, który uczył swoich uczniów miłości do Ojczyzny. Do dziś Jakowczyk cytuje jego słowa: „Jeżeli kochasz Ojczyznę, jak ojca i matkę, to nigdy ją nie zdradzisz, a będziesz walczyć za nią, a może i życie oddasz”.

Tragicznym dla rodziny Jakowczyków okazał się rok 1939. Samołowicze zostały okupowane przez wojska radzieckie. Mieszkańców wsi wysyłano na Sybir, czerwoni komisarze zabierali cały pożytek i przejmowali gospodarstwa domowe. W 1941 roku do wsi i okolic po Sowietach przyszli nowi okupanci – Niemcy.

Po ukończeniu siedmioletniej szkoły – wiosną 1942 roku – Franciszek poszedł uczyć się zawodu szewca do Grodna, rozumiejąc, że ta profesja zawsze pozwoli mu zarobić na chleb.

Nauczycielem Jakowczyka był Jan Żukowski. Z czasem pozwolił on młodemu Franciszkowi osobiście remontować i zanosić buty ludziom do domu. Czasem w tych butach leżały zapiski. Młody szewc nie miał pojęcia, co tam było napisane.

W roku 1943 rodzina Jakowczyków nadal mieszkała w okupowanych Samołowiczach. W weekendy Franciszek wracał do rodzinnej wsi, gdzie spotykał się z kolegą Michałem Zasteńczykiem.

Walka w szeregach Armii Krajowej

Z czasem Jakowczyk zaczął postrzegać działalność AK w okolicy.

Dziś pan Franciszek opowiada o wszystkim bardzo ciekawie, wdając się w najdrobniejsze szczegóły:

– Niemcy nagle zaczęły organizować naloty i przeszukiwania. Przyszli do nas, ale broni nie mieliśmy. Właśnie zabiliśmy świnię, a Niemcy zabraniali to robić, bo mięso trzeba było oddawać okupantom. Oni znaleźli mięso, przez to mój ojciec został aresztowany, a naszego psa zastrzelili. Zacząłem ich nienawidzić i postanowiliśmy z Michałem, że się zemścimy. Późnym wieczorem wzięliśmy schowany między krzakami karabin maszynowy i zaczęliśmy czekać na Niemców. Dwóch żołnierzy jechało na motocyklu i głośno rozmawiali po niemiecku o jakiejś uczcie. Gdy odległość między nimi i nami zmniejszyła się do 10-12 metrów, zrobiliśmy pierwsze strzały. Motocykl przewrócił się i wybuchnął. Staliśmy bez ruchu, nie rozumiejąc, co się stało, a następnie Michał krzyknął, że trzeba uciekać. Nikt nie domyślił się, kto zabił tych Niemców. Długo trzymałem w tajemnicy tą naszą przygodę, ale mój pracodawca Jan Żukowski dowiedziawszy się o wszystkim, zabrał mnie na spotkanie z oficerem Armii Krajowej – Alfonsem Kopaczem, pseudonim „Wróbel”.

Po tym spotkaniu postanowiłem zaciągnąć się w szeregi AK i otrzymałem pseudonim „Karny”.

Armia Krajowa zajmowała się konspiracyjną walką z okupantami – najpierw z Niemcami, później z armią radziecką.

Od 1944 roku, po tym jak okupanta niemieckiego zastąpił radziecki, grupa „Wróbla” wykonywała operacje likwidacji organizatorów kołchozów, szefów rejonowych komitetów partii komunistycznej i innych prominentnych przedstawicieli władzy radzieckiej. Ostatnią akcję likwidacyjną przeprowadzono w 1948 roku.

Szykowaliśmy się do niej w ciągu dziesięciu dni, planując wszystko bardzo dokładnie i szczegółowo. Nawet nie podejrzewałem, że może to być ostatnia moja akcja.

Wóz wiozący kapitana, Daniłę Tomkowa (ówczesnego szefa komitetu partii komunistycznej rejonu Mostowskiego – red.) z dwoma enkawudzistami i młodą dziewczyną zbliżał się do miejsca zasadzki. Dziewczyna zdjęła z głowy chustkę i zeskoczyła z wozu. To był sygnał – Tomkow jest tu. Strzałami z karabinów maszynowych „Ślązaka” i „Lotnika” została zlikwidowana ochrona. Tomkow z pistoletem stał sam na skraju drogi, bo konie, spłoszone przez strzały, uciekły. „Kapitan Tomkow!” – krzyknąłem. On nagle się odwrócił i strzelił. Jego strzał i salwa z mojego karabinu buchnęły jednocześnie. Ale jedna kula nie mogła mierzyć się z dziesiątkami. Tomków upadł. Kiedy podeszliśmy do niego był już martwy. Zawisła cisza. Zadanie wykonane. Ale radości nie poczuliśmy. Przed nami leżeli już nie wrogowie, lecz zabici młodzi ludzie. Każdy z nich miał bliskich i krewnych, którzy czekają na nich. Na tym polega tragedia, gdyż każdy po swojemu miał rację.

Operację skończyliśmy 10 kwietnia 1948 roku. Odbyło się to między miejscowościami Piaski i Mosty. Zrozumieliśmy, że nie wybaczą nam tego, co zrobiliśmy i nie dadzą spokoju. Polowanie na nas odbywało się w dzień i w nocy. Otoczeni ze wszystkich stron, bez chwili odpoczynku, miotaliśmy się, raz gubiąc pościg, raz natrafiając na zasadzkę. Nogi nas już nie trzymały. 24 kwietnia 1948 roku trafiliśmy do zasadzki. Nasza grupa liczyła sześć osób „Ślązaka”, „Wołodyjowskiego”, „Lotnika”, „Litwina”, „Tygrysa” i mnie. „Ślązak” i „Tygrys” zginęli od razu, ja zostałem zraniony w bark, ale z bojem wyrwaliśmy się z otoczenia i na jakiś czas zgubiliśmy pościg. Krew zalewała pierś, odzież była cała mokra, ból przecinał ciało przy każdym ruchu, przed oczami miałem kolorowe kręgi, nogi odmawiały posłuszeństwa. Chciało się tylko się położyć i dać spokój zmęczonemu ciału. Chociaż na chwilę zapaść w niebyt i zasnąć. Ulegając bardziej instynktowi, niż rozumowi, jeszcze szedłem na oślep, dopóki nie straciłem przytomności. Wczesnym rankiem 25 kwietnia znaleźli mnie w lesie wiejscy pastuszkowie. Ich rodzice, poznając mnie, załadowali ciało na wóż, przykryli sianem i zawieźli do domu. W domu przebywałem nie długo. W maju o świcie budynek został otoczony, a mnie schwytała grupa pod dowództwem kapitana Żarowa i Rasinskiego. Kapitan Żarow powiedział, że wydałem na siebie wyrok po 1 kwietnia, gdyż kapitana Tomkowa nam nie wybaczą. I że marne są nasze próby ucieczki przed nimi. Mnie ze skrępowanymi rękami wrzucili do samochodu i przywieźli do Wołkowyska, a potem do Grodna.

Skazaniec, więzień GUŁAG-u

Od tego momentu zaczął się całkiem nowy etap mojego życia – życia oskarżonego, a potem i skazańca. Wolność pozostała za grubymi murami więzień i śmierdzących baraków łagrów.

Śledztwo zaczęło się od strasznego pobicia, torturowania głodem i pozbawieniem snu. Bili długo i umiejętnie, otworzyła się rana, a oni nie pozwalali, żeby się zagoiła. Cały czas, zmieniając jeden drugiego, śledczy powtarzali „Przyznawaj się. Mów, nie milcz!”. A ja milczałem. Jak długo to trwało, nie pamiętam, gdyż straciłem rachubę czasu. Moje ciało wydawało mi się obce i tylko ból, nieznośny ból, dawał o sobie znać. Dzięki niemu domyślałem się, że wciąż żyję. A mam zaledwie 20 lat. Wreszcie – sąd. Wyrok – 25 lat łagrów. Czemu nie rozstrzelali? No, bo wtedy kara śmierci została skasowana.

W 1948 roku jesienią zostałem wysłany do łagru w Autonomicznej Sowieckiej Socjalistycznej Republice Komi, do miasta Inta. W ten sposób ja, Polak, zostałem pełnoprawnym więźniem Rosji. Gdy tylko przybyłem do Inty, przysięgnąłem sobie, że ucieknę, gdyż życia bez Ojczyzny, bez Polski, sobie nie wyobrażam. W piersi wirowała nienawiść do wszystkiego, co obce, do niewoli. Bez wolności życie mi nie jest potrzebne. Bo i jaki jest sens życia w niewoli w łagrze. Ale stopniowo zacząłem poznawać tajemnice takiego życia. Okazało się, że wśród nas – więźniów działa mocna organizacja przygotowująca masową ucieczkę. Na jej czele stał były pułkownik Pawłow. Organizacja zrzeszała Rosjan, Ukraińców, Polaków, Litwinów i innych. Konspiracja była bardzo mocna, ponieważ udało się nawiązać łączność z innymi łagrami. Ochrona odczuwała, że coś się święci, pachniało buntem. Z naszej strony toczyły się intensywne przygotowania.

Wiosną 1950 roku w wagonach ze sprzętem górniczym z Niemiec przybyła broń, która miała zostać złożona w jednym z szybów kopalni.

Sześciu członków naszej organizacji na czele z pułkownikiem Pawłowem prewencyjnie rozstrzelano, ale organizacja przeżyła trudne chwile i nikt nie zdradził. Choć pokusa dla każdego była ogromna. Przecież zdrada oznaczała wolność. Świadczy to o wysokim moralnym duchu członków organizacji. Pojedyncze ucieczki wciąż się zdarzały, było kilka prób ucieczek niewielkimi grupami. Ale kończyły się one niepowodzeniem, uciekinierów łapano i przywożono do łagru już martwych, żeby zastraszyć pozostałych.

Cały czas myślałem o ucieczce. Ale nie o przypadkowej ucieczce, lecz o dobrze splanowanej.

Organizacja też wyciągnęła pewne wnioski, długo naradzaliśmy się i doszliśmy do wspólnego wniosku – uciekać najlepiej z bronią w ręku. Naszą dewizą stały się słowa „Wolność albo Śmierć!” Nasza czwórka, ci, którzy bezgranicznie ufali jeden drugiemu – Władimir Diediunow, Wasyl Ganszyn, Leon Tereszczenko i ja – sporządziliśmy plan ucieczki. Wyznaczyliśmy datę i czas.

Ale wszystko poszło jakoś nie tak. Z łagru nie przekazano nam produktów i białej broni. Diediunow proponował przenieść ucieczkę na później. Większość nalegała jednak, że trzeba uciekać, jak zaplanowaliśmy. Pewnego razu zaczęliśmy się ładować do ciężarówki. Wraz z nami jeszcze siedemnastu więźniów, trzech konwojentów oraz starszy grupy w kabinie z kierowcą. Wieziono nas na roboty polowe. Na tym polegała szansa dla naszej ucieczki, która się zdarza jedna na tysiąc. W jednym momencie, zgodnie z wcześniejszym ustaleniem, po drodze rozbroiliśmy ochronę i w naszych rękach znalazły się dwa karabiny i automat. Do nich doszedł pistolet starszego grupy oraz mundury żołnierzy. Samochód zepsuliśmy, a ochronę pozostawiliśmy przy życiu. Oni z błaganiem w oczach patrzyli na nas i nikomu ręka przeciwko nim się nie podniosła. Nie jesteśmy przecież mordercami i cudza niewinna krew nie powinna była splamić naszych rąk. Przed nami stali już nie żołnierze, lecz zwykli, ogarnięci strachem, ludzie. Zaproponowaliśmy im, żeby uciekali. Za nami tymczasem wyruszył pościg. Wysłano za nami żołnierzy, psy służbowe i nawet samolot, który podawał nasze koordynaty grupie pościgowej. Jak czekaliśmy nadejścia nocy! A słońce, zdawało się, stoi w miejscu. I nie ma upragnionej ciemności. Próbowali nas otoczyć i pędzić bez ryzyka dla siebie. Jeszcze było widno, kiedy natrafiliśmy na zasadzkę, w której zginęli Diediunow i Tereszczenko. My z Ganszynem zgubiliśmy pościg, aż wreszcie zapadła ciemność i schowała nas. Na nocleg podeszliśmy do rzeczki Pieczory i schowaliśmy się w lesie. Nogi nas już nie trzymały, spadliśmy na ziemię. Głodni, ledwo żywi od zmęczenia, leżeliśmy, bojąc się nie tylko rozpalić ognisko, lecz nawet głośno rozmawiać. Wokół nas wszystko było nieznajome, obce i wrogie. Przeciwko nam byli żołnierze, sowiecka władza, organa bezpieki, miejscowa ludność Komi, każdy. Rzecz w tym, że z łagrów uciekali nie tylko polityczni, lecz także kryminalni zbrodniaże. Ludność bała się ich bardziej niż żołnierzy. To bardzo okrutni, niebezpieczni ludzie.

Żywiliśmy się produktami z magazynów stojących wzdłuż rzeki. Głownie były to mąka i suchary, a z karmy pod nogami – grzyby i jagody. Pewnego razu przebiegaliśmy przez łąkę, na której kołchoźnicy kosili trawę. Powiedziałem Ganszynowi: „Już, zauważyli nas”. Oni jednak nawet nie dali po sobie poznać, że nas widzieli. Wiedziałem od razu jednak, że będą nas szukać w tym kwadracie. Pobłądziwszy, wróciliśmy do rzeki. Śmiertelnie zmęczeni weszliśmy do pustego baraku, położyliśmy się, żeby odsapnąć i zapadliśmy w sen. Przewróciłem się we śnie, czując niebezpieczeństwo. Cichutko podpełzłem do drzwi: na odległości 10-15 metrów chodzili wojskowi, a przy brzegu stały dwie barki. Tam też byli żołnierze. Moje obawy się sprawdziły. Przybyły posiłki. Miejsce, w którym byliśmy rano, zostało otoczone. Tu, gdzie byliśmy, nie czekano na nas. Niebezpieczeństwo polegało jednak na tym, że mogli przypadkiem zajrzeć do baraku. Ale wyjść na zewnątrz też nie można było. Oznaczało to bój i śmierć. Serce krzyczało tymczasem: „Wolność albo Śmierć!” Na barce być może pozostała ochrona, a główne siły zostały rzucone na okrążenie. Zbliżał się wieczór. Dzienny upał zmienił się chłodem. Nerwy w napięciu. Nawet pragnienie przeszło, chłód nas jakby napoił. Wyszliśmy z baraku, tylko chcieliśmy pójść za zakręt drogi, jak, niby na złość, wprost na nas idzie żołnierz. Zobaczył nas i zapytał: „Z jakiej barki?” – „A ty?” – „Z pierwszej jestem” – „A my z drugiej”. Ten krótki dialog trwał przez chwilę, a nam zdawało się, że mijały wieki. Jeszcze kilkakrotnie trafialiśmy na zasadzki, ale Wszechmogący Boże ratował przed śmiercią.

Pewnego razu Ganszyn poszedł na zwiady i natrafił na żołnierza, który szedł prosto na mnie. Zmylił go mój wojskowy mundur. Odległość skracała się do minimum. Trzymałem automat gotowy do strzału. Raptem on się odwrócił i poszedł powoli precz, rozumiejąc na pewno, że nie strzelę. Nie wygadał się, że doszło do naszego spotkania. Broń niejednokrotnie dawała nam możliwość zgubić pościg, ale pierścień wokół nas się ściskał, co raz bardziej. Rozumieliśmy, że jesteśmy skazani na porażke. „Wolność albo Śmierć”. Ostatni bój stoczyliśmy w świetle księżyca. Malutkie ognisko dogorywało, zjedliśmy mizerną kolację. I każdy po cichu się modlił. Ganszyn nie był człowiekiem wierzącym, ale po swojemu prosił pomocy u Boga. Niespodziewanie ciszę przerwało szczekanie psów. Wydawało się, że biegną ze wszystkich stron. Krótki bój stoczyliśmy na swoją korzyść. Zabiliśmy jednego psa i oni nie chcieli, tracąc jednego psa, ryzykować własne życie i inne psy. Ale my z Ganszynem rozeszliśmy się w różne strony. Ganszyn pobiegł do przodu, a ja do tyłu. Ta taktyka nie raz nas ratowała. Jednak instynkt samozachowawczy pędzi człowieka do przodu i on przegrywa. Ważne jest zmusić siebie do cofnięcia się – to ryzyko, ale się opłaca. Pokrążywszy, wróciłem na miejsce noclegu. Zgodnie z umową czekałem do świtu – Ganszyn się nie pojawił. Oznaczało to, że zginął. W ten sposób pozostałem sam przeciwko wrogom.

Ciężar samotności wypróbowywał mnie jeszcze ponad miesiąc. Strasznie jest pozostać samemu, a jeszcze straszniejsza jest samotność w obcym, nieznajomym kraju, co chwila czekając na śmierć. Przecież jesteś zupełnie sam. Jedyne, co ratowało, to poczucie wolności, że oddycham pełną piersią, jak wolny człowiek.

Wygłodzony, obszarpany, zaszczuty, ale wolny. Tego wielkiego poczucia doznajemy, kiedy raz straciwszy wolność, znowu ją odzyskujemy. „Wolność albo Śmierć!” O świcie, w gęstej mgle, natrafiłem na osadę. Nic nie pozostawało, jak tylko iść dalej. Mgła szkodziła orietnacji w przestrzeni, trzeba zaczekać. Poczułem okrzyki żołnierzy: „Poddawaj się!” Nie byłem w stanie podnieść automatu, gdyż już powaliły mnie psy, rwały zębami odzież i ciało. Mnie skrępowano i odwieziono do Inty. A w obozach o naszej śmierci ogłoszono już dwa miesiące temu.

Boże, jakie straszne to były dni, takiego nie zobaczysz nawet w nocnych koszmarach. Morzyli głodem, nie dawali spać oraz bili często i okrutnie. Ciało reagowało na ból, potem był tylko ból: i wówczas, gdy torturowali, i wtedy, kiedy nie torturowali. Na pewno byłoby lżej, gdyby dobili podczas schwytania. Wtedy przyprowadzili mnie do wsi, do sielsowietu i starszy lejtnant, który tu był, uderzył mnie butem po kostce nogi. Spadłem, skręcając się z bólu, zakrzyczałem: „Dobij mnie, emgeboska mordo!” A oficer z grupy, która mnie schwytała, krzyknął: „Odstawić, wzięliśmy go żywego!” być może już wtedy skończyłby się mój koszmar? Wreszcie – sąd. Wyrok jednoznaczny – śmierć. I jakoś lżej mi się zrobiło. Oznaczało, bowiem, że wszystko mam już za sobą. Nie będzie więcej przesłuchań, tortur. A w świadomości jeszcze ciepli się nadzieja, wszczepiona do mózgu. Poprzednich śledczych zmienił adwokat Budnik. Spokojnie ze mną porozmawiał i powiedział, że razem znajdziemy drogę do życia. Po pierwsze, wszystkim trzeba obciążać martywych, po drugie, przy tej ilości nabojów, jaka była w automacie, taka liczba postrzeleń, jaką mi przypisują jest niemożliwa. O tym, że mogłem mieć naboje zapasowe – nie ma mowy. Oznacza to, że podczas strzelaniny żołnierze mogli trafiać swoich. Tylko zabity pies służbowy powinien figurować w protokóle. Na moich oczach Budnik podarł poprzedni protokół i powiedział, że zgodnie z wypracowaną wersją zdarzeń zostanie sporządzony nowy, który już podpiszę. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie, co zmusiło tego człowieka, żeby mi pomagać? Czemu mu zaufałem?

Moskwa zastąpiła wyrok śmierci 25 latami pozbawienia wolności, z których 10 lat miałem spędzić w więzieniu. W 1955 roku etapowano mnie z Inty do miasta Władimir. Tam siedziałem do 1963 roku, potem wysłano mnie do Mordowskiej ASRR, stacja Pot’ma, ITK-196 (poprawczy obóz pracy nr 196 – red.), w którym przebywałem do 27 sierpnia 1969 roku – skasowali mi 10 lat odsiadki.

W więzieniach i łagrach byłem odcięty od świata zewnętrznego. Dużo informacji do mnie nie dochodziło. A przecież między ZSRR i Polską była podpisana umowa o repatriacji. Skorzystali z niej wcześniej moi koledzy: Marian Sorokowski i Czesław Czernecki powrócili do Polski, a Tadek Bykowski wyjechał do Niemiec. A ja zostałem w łagrze. Dowiedziawszy się o tym wszystkim też napisałem do Moskwy i otrzymałem odpowiedź od generała Gorbienki: „Nie podlega repatriacji ze względu na ciężką zbrodnię przeciwko narodowi ZSRR”.

Przez cały czas, przebywając w niewoli, zadawałem sobie pytanie: „Czy prawidłowego wyboru dokonałem, mając nieukończone szesnaście lat?” I dochodziłem do wniosku – prawidłowego. Nie sam jeden walczyłem o wolność dzisiejszej Polski, walczyli o nią tysiące Polaków. Los jednak zdecydował o moim życiu po swojemu. I za to niskie mu ukłony.

Po wyjściu z łagru

Po zwolnieniu się z łagru pojechałem do miasta Mikołajów, do znajomego z łagru. A gdzie miałem jechać? Do Polski nie puszczają, ale mieszkać gdzieś trzeba. Zatrudniłem się na budowie. Byłem cenionym robotnikiem. Nawet zdjędcie moje wisiało na tablicy honoru. Napisałem list do mamy do Polski i otrzymałem od niej zaproszenie w gości. I znowu, który już raz, odmówili mi wyjazdu. I taki smutek ogarnął moją duszę, a wraz z nim złość i rozpacz popchnęły mnie do decyzji – wyjechać. Ale tak, żeby Polska była niedaleko.

Franciszek_Jakowczyk_druga_publikacja_01

Z żoną Zofią

Jeszcze w łagrze poznałem Miedwiedkowa, który dużo opowiadał o Dołbyszu na Żytomierszczyźnie, gdzie mieszka dużo Polaków, że Dołbysz był nawet kiedyś polskim rejonem (W 1926 r. władze Ukraińskiej SRR zmieniły nazwę miasteczka Dołbysz na Marchlewsk (na cześć Juliana Marchlewskiego), ustanawiając je stolicą polskiego rejonu autonomicznego – tzw. Marchlewszczyzny – red.). On zapoznał mnie zaocznie z siostrą zwojej dziewczyny, z którą korespondowaliśmy. Przyjechałem do Dołbysza, znalazłem ją, stworzyliśmy rodzinę Jakowczyka Franka i Zofii Sarnickiej. Ona w bardzo młodym wieku owdowiała, zostając z małym dzieckiem na rękach. Zatrudniłem się w kombinacie przemysłowym jako ślusarz od naprawy maszyn do szycia, pracowałem tam do 1986 roku. Pracę zostawiłem w związku z wyjściem na emeryturę, której naliczono mi 637 hrywien. Wybudowaliśmy budyneczek mieszkalny, mieliśmy niewielkie gospodarstwo i kupę różnych chorób na dodatek.

Żyję nadzieją, że Polska o mnie nie zapomni, jak ja o niej nigdy nie zapomniałem i nie zapomnę, i że wreszcie zwycięży sprawiedliwość. Nie byłem jej synem marnotrawnym, lecz byłem patriotą, i ona też przypomni sobie o mnie, który walczył o jej wolność z bronią w ręku.

W mojej sprawie jest napisane: „Armia Krajowa miała na celu czynem zbrojnym przyłączyć Białoruś Zachodnią do burżuazyjnej Polski i mocarstw zachodnich…”

Franciszek_Jakowczyk_druga_publikacja

Franciszek Jakowczyk podczas pobytu u swoich krewnych – mamy i siostry w Polsce

Mieszkam na Ukrainie i Polska znowu daleko ode mnie. Co prawda, kiedy w ZSRR zaczęła się przebudowa, dwukrotnie wyjeżdżałem do Ojczyzny w gości. Kiedy pierwszy raz przekroczyłem granicę, płakałem, nie wierząc, że to się dzieje na prawdę. Gościliśmy z żoną u moich krewnych. Om moja żona się spodobała. Żonie też podobało się w Polsce.

Za moją emeryturę 637 hrywien często jeździć do Polski nie możemy, a tak by się chciało. Jestem przecież Polakiem, który nigdy nie zrzekł się polskiego obywatelstwa i nigdy nie wystąpił o obywatelstwo radzieckie. Miałem wszystko na przekór sobie. Ale żyłem i nie traciłem nadziei. Nie traciłem nadziei i żyłem.

Nareszcie w maju 2008 roku otrzymałem Kartę Polaka, potwierdzającą moją przynależność do Narodu Polskiego. 14 października 2005 zostałem wyróżniony medalem ProMemoria za zasługi w okresie II wojny światowej…

Wspomnienia Franciszka Jakowczyka, mieszkańca miasteczka Dołbysz w rejonie baranowskim obwodu żytomierskiego Ukrainy, spisał dnia 10 maja 2011 roku Wiktor Sołogub, ukraiński historyk i publicysta.

Znadniemna.pl

Z przyjemnością prezentujemy Państwu historię życia Franciszka Jakowczyka, naszego ziomka, żołnierza Armii Krajowej, syna ziemi wołkowyskiej, mieszkającego obecnie w miasteczku Dołbysz w obwodzie żytomierskim na Ukrainie. [caption id="attachment_7677" align="alignnone" width="480"] Franciszek Jakowczyk[/caption] O panu Franciszku dowiedzieliśmy się dzięki ukraińskim historykom i dziennikarzom, którzy skontaktowali się z redakcją

Skip to content