HomeStandard Blog Whole Post (Page 243)

Francuski dziennik „Le Figaro” przypomina o zbliżającej się 80. rocznicy zbrodni katyńskiej, w której „polska elita została wymordowana przez Stalina”. Historyk komunizmu Stephane Courtois pisze, że prezydent Rosji Władimir Putin „bardzo źle znosi, gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską”.

„Putin bardzo źle znosi gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską”. Fot.: arch. PAP/TASS/Natalia Fedosenko

Artykuł prof. Courtois, głównego redaktora wydanej w 1997 r. „Czarnej Księgi Komunizmu”, ukazał się na stronie internetowej „Le Figaro”. Ekspert zwraca uwagę, że do poznania przebiegu i rozmiarów zbrodni najbardziej przyczyniły się świadectwa dwóch ocalałych – Józefa Czapskiego i Salomona Slowesa.

Prof. Courtois podkreśla, że ofiarami zbrodni katyńskiej padli przede wszystkim oficerowie rezerwy, „lekarze, architekci, adwokaci, naukowcy, nauczyciele, księża, artyści, przedsiębiorcy – elita narodu polskiego”. Kwalifikuje ją to jako „ludobójstwo” i „czystkę etniczną”, gdyż „jak ukazał to w 1944 r. twórca terminu ludobójstwo polski prawnik Rafał Łemkin, naród opiera się przede wszystkim na swych elitach”.

Ta zbrodnia dokonana była na rozkaz sowieckiego politbiura, który podpisali wszyscy jego członkowie – przypomina historyk i precyzuje, że przy okazji Nikita Chruszczow nakazał wywiezienie do gułagu rodzin straconych wojskowych – 65 tys. kobiet i dzieci, „do których dołączy wkrótce blisko milion Polaków”.

Zdaniem autora artykułu nie ulega wątpliwości, że „Katyń był bezpośrednim wynikiem paktu podpisanego 23 sierpnia 1939 roku przez Hitlera i Stalina”, przygotowującym podział Polski między Niemcy i Związek Sowiecki.

„Sowieci dziko zaprzeczali dokonaniu masakry i gdy Armia Czerwona odzyskała jej teren, zorganizowali kampanię dezinformacji, do której włączyli się komuniści całego świata” – pisze prof. Courtois i dodaje, że jeszcze w 1959 r. ówczesny szef KGB Aleksandr Szelepin wysłał Chruszczowowi raport ze szczegółowym opisem masakry katyńskiej. Wyrażał w nim zadowolenie z sukcesu dezinformacji i radził szefowi sowieckiej partii zniszczenie archiwów, aby „w nieprzewidywalnym wypadku ujawnienia tej operacji uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji dla naszego państwa”.

Stwierdzając, że „masakra katyńska była tylko kroplą w oceanie krwi rozlanej przez partię bolszewicką, która milionami eksterminowała »wrogów ludu«, historyk kładzie nacisk na to, że te zbrodnie umożliwiło stworzenie przez Lenina Czeki czyli policji politycznej w celu posługiwania się „masowym terrorem jako sposobem rządzenia”.

I cytuje pierwszego szefa Czeki Feliksa Dzierżyńskiego: „Jestem wyczerpany, nie mam chwili spokoju. Zdarza się, że sam dokonuję egzekucji na winnych, mam ręce pokryte krwią”.

„Władimir Putin, były czekista, niegdyś pułkownik KGB, który został nieusuwalnym prezydentem Rosji, wciąż czci pamięć Dzierżyńskiego. Bardzo źle znosi też, gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską, do tego stopnia, że usprawiedliwia pakt Hitler/Stalin i oskarża Polaków o wywołanie II wojny światowej. W ten sposób kontynuuje dezinformację uprawiana przez swych poprzedników” – kończy prof. Courtois.

Znadniemna.pl za www.tvp.info

Francuski dziennik „Le Figaro” przypomina o zbliżającej się 80. rocznicy zbrodni katyńskiej, w której „polska elita została wymordowana przez Stalina”. Historyk komunizmu Stephane Courtois pisze, że prezydent Rosji Władimir Putin „bardzo źle znosi, gdy historycy przypominają mu zbrodnię katyńską”. [caption id="attachment_44749" align="alignnone" width="480"] „Putin bardzo źle

Były prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz przyznał się na spotkaniu z Zarządem Głównym ZPB, że po przegranym przez niego, IX Zjeździe ZPB świadomie przywłaszczył należącą do organizacji kwotę pieniężną wysokości 77440 rubli białoruskich (ok. 155 tys. złotych).

Podczas spotkania z Jaśkiewiczem, które odbyło się z jego inicjatywy 25 lutego w siedzibie ZPB, wyszły na jaw także inne nadużycia finansowe byłego prezesa. Jaśkiewicz pytany przez działaczy oddziałów terenowych organizacji, m.in. jednego z największych oddziałów ZPB w Lidzie, dlaczego ich działalność nie miała w okresie jego kadencji prezesa wsparcia finansowego z centrali – nie mógł wytłumaczyć tego paradoksu, choć finansowanie na działalność struktur ZPB otrzymywał regularnie od organizacji partnerskich w Polsce m.in. od Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

Andżelika Borys, prezes Związku Polaków na Białorusi

Irena Biernacka, prezes Oddziału ZPB w Lidzie

Jaśkiewicz potwierdził także, że sporadycznie wspierał finansowo niektórych działaczy ZPB w terenie bez kwitowania przez „obdarowywanych” przekazywanych im pieniędzy. Skąd je brał? Według samego pytanego dysponował funduszem tzw. „czystej” (czyli – niekontrolowanej) gotówki, którą gromadził, zabierając wypłaty pracownikom firmy „Kresowia”, będącej zapleczem gospodarczym Związku Polaków na Białorusi i podmiotem, zapewniającym legalne zatrudnienie na Białorusi działaczom organizacji. Według szacunków okradzionych działaczy ZPB, zabierając wypłaty własnym pracownikom, były prezes ZPB i dyrektor „Kresowii” w okresie swojego urzędowania, wedle najostrożniejszych szacunków, okradł swoich podwładnych na kwotę, równorzędną ponad 35 tys. złotych.

Mieczysław Jaśkiewicz

Dopytywany przez członków Zarządu Głównego ZPB, czy ma zamiar wykonać wolę Rady Naczelnej ZPB i zwrócić organizacji skradzione pieniądze oraz mienie ruchome, Jaśkiewicz oświadczył, że takiego zamiaru nie ma, dlatego że pieniądze już roztrwonił, a mienie się zużyło, gdyż było wykorzystywane przez jego wspólniczkę Helenę Dubowską, wiceprezes ZPB w okresie kadencji Jaśkiewicza.

Helena Dubowska

Helena Dubowska była obecna na spotkaniu Jaśkiewicza z Zarządem Głównym ZPB. Przybyła w grupie sekundantów byłego prezesa, do której oprócz niej weszli Anna Zagdaj, Anna Litwinowicz oraz Józef Porzecki. Dubowska, kierująca firmą MówiszPOL, świadczącą usługi edukacyjne, której przekazał mienie ZPB były prezes organizacji, na propozycję zwrotu bezprawnie otrzymanego mienia odparła, że podobnie jak jej wspólnik nie ma zamiaru tego zrobić.

Mieczysław Jaśkiewicz, Anna Zagdaj i Józef Porzecki

Na spotkanie Zarządu ZPB z byłym prezesem-złodziejem przybył m.in. jeden z założycieli Związku Polaków na Białorusi Zygmunt Piełuć, który przez wiele lat kierował działającą niegdyś przy ZPB Izbą Przemysłowo-Handlową. Doświadczony działacz i przedsiębiorca apelował do sumienia Jaśkiewicza, tłumacząc mu, że takie zachowanie, jakiego się dopuścił, nie tylko osłabia ZPB, lecz deprawuje i kompromituje środowisko mieszkających na Białorusi Polaków. – Kiedy ja odchodziłem z piastowanego przeze mnie w ZPB stanowiska, to rozliczyłem się z organizacją co do grosza, a potem założyłem prywatną firmę. Za własne pieniądze zakupiłem sprzęt, zatrudniłem pracowników i zorganizowałem kursy nauczania języka polskiego. Gdyby postąpił pan podobnie, to nikt do pana nie miałby żadnych pretensji. A to jak postąpił pan, robi z pana pospolitego złodzieja – skwitował sytuacje Zygmunt Piełuć.

Zygmunt Piełuć

Jaśkiewicz próbował się tłumaczyć, że skradzione pieniądze wydał na rozwój na Białorusi polskiej oświaty i kultury. Usprawiedliwienie to brzmiało jednak mało przekonująco i przypominało spowiedź złodzieja, który swoją przestępczą działalność usprawiedliwia tym, że skradzione pieniądze nie tylko trwonił na prowadzenie luksusowego życia, lecz wydawał także na szlachetne cele.

W przestępczym półświatku Rosji, a także Białorusi, istnieje zjawisko działalności filantropijnej największych zbrodniarzy. Niektórzy z nich fundują na przykład budowę świątyń prawosławnych. W świadomości przestępców takie „inwestycje” mają zmazać ich grzechy i usprawiedliwić w oczach ludzi i Boga popełniane przez nich zbrodnicze czyny. Podobną świadomość, usprawiedliwiając kradzież pieniędzy i mienia ZPB przekazaniem ich na rzekome szerzenie polskiej kultury i oświaty, demonstrował na spotkaniu z Zarządem Głównym ZPB Mieczysław Jaśkiewicz.

Znadniemna.pl

Były prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz przyznał się na spotkaniu z Zarządem Głównym ZPB, że po przegranym przez niego, IX Zjeździe ZPB świadomie przywłaszczył należącą do organizacji kwotę pieniężną wysokości 77440 rubli białoruskich (ok. 155 tys. złotych). Podczas spotkania z Jaśkiewiczem, które odbyło się

Ponad stu pięćdziesięciu młodych ludzi opuści w tym roku mury Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie. Dokładnie na sto dni przed egzaminem dojrzałości, w dniu 21 lutego, młodzież z „Batorówki” wydała z tej okazji Bal Studniówkowy, który odbył się w gmachu Obwodowej Filharmonii Grodzieńskiej.

Szkolną uroczystość zaszczycili obecnością wysocy goście. Z pozdrowieniami od Komisji Łączności z Polakami za Granicą w Sejmie RP przybył z Warszawy poseł na Sejm Tomasz Rymkowski. Z Mińska do grodzieńskich maturzystów z „Batorówki” przyjechał Nadzwyczajny i Pełnomocny Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Białorusi Artur Michalski. Polskich dyplomatów, akredytowanych w grodzie nad Niemnem, reprezentował osobiście konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek z małżonką Elżbietą.

Ne zabrakło na Studniówce także kierownictwa Związku Polaków na Białorusi, które w pełnym składzie reprezentował Zarząd Główny organizacji na czele z prezes Andżeliką Borys. Obecna była także była dyrektor „Batorówki”, pełniąca funkcję przewodniczącej Rady Naczelnej ZPB Anżelika Orechwo.

Licznie przybyli na Studniówkę także rodzice i dziadkowie tegorocznych maturzystów.

Po tym, jak na uroczystość przybyli wszyscy zaproszeni goście dyrektor „Batorówki” Danuta Karpowicz oznajmiła, że Bal Studniówkowy uznaje za rozpoczęty i zgodnie z tradycją oczekuje od tegorocznych maturzystów wykonania polskiego tańca narodowego, czyli – Poloneza. Po tych słowach hall Obwodowej Filharmonii Grodzieńskiej wypełniły dźwięki muzyki, pod które na parkiet zaczęły wyłaniać się jedna za drugą pary maturzystów. Dziewczyny w pięknych sukniach balowych, a chłopcy w ciemnych garniturach. Ogółem do zatańczenia studniówkowego Poloneza przygotowała się ponad połowa tegorocznych maturzystów, więc tańczącym ledwo starczyło miejsca w ogromnym hallu filharmonii.

Po Polonezie na gości Studniówki rodziców i nauczycieli „Batorówki” czekał program artystyczny, w którym nie zabrakło chóralnego i solowego śpiewania, tańców towarzyskich, humorystycznych skeczy i popisów wirtuozyjnej gry na instrumentach muzycznych, a także multimedialnej prezentacji, opowiadającej o życiu szkoły.

Starszych kolegów ze szkoły w przygotowaniu koncertu wsparli najmłodsi uczniowie „Batorówki”, śpiewający w działającym przy szkole zespole wokalnym „Akwarele”.

Po koncercie przyszedł czas na przemówienia okolicznościowe, a także na uroczyste odznaczenie tegorocznych maturzystów dyplomami i nagrodami za sukcesy w nauce i za wysokie miejsca, zajmowane przez nich w konkursach i olimpiadach, zarówno tych o zasięgu ogólnobiałoruskim, jak i ogólnopolskim, dopuszczającym udział Polaków zza granicy.

Z przemówień gości szkolnej uroczystości wynikało, że są oni nie tylko przyjemnie zaskoczeni poziomem talentów artystycznych, które zademonstrowała polska młodzież grodzieńska w trakcie koncertu. Wspólnym postulatem, który zabrzmiał we wszystkich przemówieniach, było stwierdzenie, że „Batorówka” jest szkołą, która uczy nie tylko znajomości języka polskiego, polskiej historii i kultury, lecz jest to miejsce, które skutecznie przygotowuje swoich wychowanków do dobrego startu w dorosłym życiu i na wymarzonych studiach, które absolutna większość absolwentów „Batorówki” podejmuje na wyższych uczelniach polskich.

Polska Szkoła Społeczna im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie po przybraniu dwa lata temu za patrona jednego z najwybitniejszych władców Polski, niezwykle zasłużonego dla grodu nad Niemnem, jest być może najbardziej prestiżową polską placówką oświatową w Grodnie. Naukę w „Batorówce” w bieżącym roku szkolnym pobiera ponad tysiąc młodych ludzi i dzieci, uczęszczających na co dzień do szkół państwowych. Dodatkowo w szkole prowadzone są kursy języka polskiego dla dorosłych. O renomie szkoły świadczy fakt, iż jeszcze przed rozpoczęciem rekrutacji na przyszły rok szkolny, wstępny akces do podjęcia nauki w „Batorówce” zgłosiło kilkaset nowych uczniów.

Zapraszamy Państwa do obejrzenia fotorelacji ze Studniówki 2020 w grodzieńskiej „Batorówce”:

Znadniemna.pl

Ponad stu pięćdziesięciu młodych ludzi opuści w tym roku mury Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie. Dokładnie na sto dni przed egzaminem dojrzałości, w dniu 21 lutego, młodzież z „Batorówki” wydała z tej okazji Bal Studniówkowy, który odbył się w

Po kilku prezentacjach na Białorusi, m.in. w Grodnie i Lidzie, wystawa pt. „Dziadek w polskim mundurze”, będąca podsumowaniem pięciolecia akcji o tej samej nazwie, prowadzonej przez redaktorów mediów Związku Polaków na Białorusi Iness Todryk-Pisalnik i Andrzeja Pisalnika, została zaprezentowana w Polsce. Pierwszym polskim miastem, które gości wystawę jest Białystok.

Wernisaż odbył się 20 lutego, w ramach dorocznego tłustoczwartkowego spotkania członków i sympatyków Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, w Centrum Wystawienniczo-Konferencyjnym Archidiecezji Białostockiej.

Przemawia konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek

Przemawia prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys

Autorzy wystawy, którą udało się zrealizować dzięki wsparciu Konsulatu Generalnego RP w Grodnie, przybyli na wernisaż w składzie delegacji Związku Polaków na Białorusi na czele z prezes ZPB Andżeliką Borys. Obecny był także fundator wystawy – konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek z małżonką Elżbietą, która koordynowała proces przygotowania i wykonania plansz do wystawy, na których znalazły się informacje o bohaterach akcji „Dziadek w polskim mundurze”, będącej formą upamiętnienia przodków czytelników gazety ZPB „Glos znad Niemna na uchodźstwie” oraz portalu związkowego Znadniemna.pl.

Prezes Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Anna Kietlińska (po prawej) przedstawia autorów wystawy: Andrzeja Pisalnika i Iness Todryk-Pisalnik

Przemawia Iness Todryk-Pisalnik

Andrzej Pisalnik

Jak mówili podczas wernisażu inicjatorzy akcji, jej idea i koncepcja zrodziła się wówczas, kiedy Andrzej Pisalnik zaproponował swojej małżonce i redakcyjnej koleżance Iness Todryk-Pisalnik opublikowanie na portalu i w gazecie zdjęcia swojego dziadka Bronisława Sienkiewicza w mundurze ułana 1. Pułku Ułanów Krechowieckich. – Z tego pomysłu wywiązała się między nami dyskusja – wspominał Pisalnik początki akcji. Z jednej bowiem strony redaktorzy mediów ZPB mogli opublikować zdjęcie, ale stwierdzili, że byłoby to z ich strony nadużyciem swoich kompetencji redaktorskich. Doszli w końcu do wniosku, że w publikacji zdjęcia dziadka Andrzeja Pisalnika nie będzie niczego złego, jeśli taką samą możliwość zapewnią swoim czytelnikom, posiadającym w archiwach rodzinnych zdjęcia przodków w polskim mundurze wojskowym, bądź w mundurze jakiejkolwiek polskiej formacji mundurowej z dowolnego okresu dziejowego.

Z odpowiednim apelem i ofertą, publikując zdjęcie dziadka redaktora portalu Znadniemna.pl, małżeństwo Pisalników zwróciło się do swoich czytelników, którzy zaczęli dostarczać do redakcji zdjęcia swoich przodków w mundurach polskich i opowiadać dziennikarzom historie życia upamiętnionych na zdjęciach ludzi.

Na podstawie zgromadzonych zdjęć i wspomnień potomków w ciągu pięciu lat redaktorom mediów ZPB udało się zgromadzić, opracować i opublikować ponad 70 biogramów związanych z Kresami Wschodnimi II RP ludzi, którzy wkładali polski mundur, aby służyć dla dobra Polski.

Wszystkie publikowane w ciągu pięciu lat biogramy zostały zebrane pod wspólną okładką w albumie pt. „Dziadek w polskim mundurze”, który ze środków Senatu RP sfinansowała i wydała Fundacja Wolność i Demokracja, będąca wieloletnim partnerem mediów ZPB.

Podczas tłustoczwartkowego spotkania z członkami i sympatykami Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Pisalnikowie zachęcali obecnych na spotkaniu mieszkańcom Białegostoku do tego, aby zgłaszali do akcji „Dziadek w polskim mundurze” swoich przodków.

Apel okazał się skuteczny i w kuluarach spotkania jego uczestnicy podchodzili do małżeństwa Pisalników, aby zdobyć kontakty reprezentowanych przez dziennikarzy mediów w celu dostarczenia do redakcji materiałów o swoich przodkach.

W dniu otwarcia wystawy „Dziadek w polskim mundurze” w Białymstoku Centrum Wystawienniczo-Konferencyjne Archidiecezji Białostockiej odwiedziła grupa młodzieży z Zespołu Szkół Katolickich im. Matki Bożej Miłosierdzia w Białymstoku. Iness Todryk-Pisalnik i Andrzej Pisalnik chętnie oprowadzili młodych ludzi po wystawie, opowiedzieli o jej idei i koncepcji, a także zachęcili białostockich licealistów do sprawdzenia w albumach rodzinnych, czy mają zdjęcia ubranych w polskie mundury dziadków, którzy mogliby zostać bohaterami akcji, prowadzonej przez redaktorów mediów ZPB.

Wernisaż wystawy „Dziadek w polskim mundurze” w Centrum Wystawienniczo-Konferencyjnym Archidiecezji Białostockiej wywołał zainteresowanie miejscowych mediów. Relacje o wystawie ukazały się już m.in. na antenach Polskiego Radia Białystok oraz TVP Białystok.

W Centrum Wystawienniczo-Konferencyjnym Archidiecezji Białostockiej wystawa będzie dostępna do zwiedzania jeszcze przez dwa tygodnie, a następnie zagości w innych miastach Polski.

Zapraszamy do obejrzenia fotorelcji z wydarzenia:

Zwiedzanie wystawy przez białostocką młodzież licealną

Spotkanie tłustoczwartkowe w Podlaskim Oddziale Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”

Prezes ZPB Andżelika Borys składa życzenia z okazji Jubileuszu Urodzin Annie Kietlińskiej, prezes Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”

 

Znadniemna.pl, Fot.:Władysław Tokarski i Iness Todryk-Pisalnik

Po kilku prezentacjach na Białorusi, m.in. w Grodnie i Lidzie, wystawa pt. „Dziadek w polskim mundurze”, będąca podsumowaniem pięciolecia akcji o tej samej nazwie, prowadzonej przez redaktorów mediów Związku Polaków na Białorusi Iness Todryk-Pisalnik i Andrzeja Pisalnika, została zaprezentowana w Polsce. Pierwszym polskim miastem, które

Pozostali na swojej rodzinnej ziemi odciętej od Polski granicą jałtańską. Walczyli przeciw Sowietom, w obronie miejscowej ludności.

Żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa” por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Jerzy Lejkowski, „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny” /Fot.: Instytut Pamięci Narodowej

W 1943 r., niespełna cztery lata po wrześniowej napaści, Sowieci wznowili wojnę z Rzecząpospolitą. Tak można wszak określić działania sowieckiej partyzantki na północno-wschodnich kresach. W dniu 3 maja zostało zamordowanych trzech oficerów AK prowadzących rozmowy z dowódcami lokalnej partyzantki sowieckiej, kilka dni później Brygada im. Stalina dokonała masakry w Nalibokach, mordując 129 Polaków. Zerwanie przez Moskwę stosunków dyplomatycznych z polskim rządem na uchodźstwie (25 kwietnia) sprawiło, że bez żadnych zahamowań tępiono oddziały Armii Krajowej. Taki los spotkał oddział Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Został zamordowany wraz z kilkudziesięcioma swoimi żołnierzami. Pod pretekstem zaproszenia na rozmowy zwabiono i rozbrojono batalion stołpecki AK. Tych, którzy próbowali się bronić, zabito. W styczniu 1944 r. partyzantka sowiecka zamordowała 40 Polaków we wsi Koniuchy. Nie był to jedyny przypadek karania śmiercią za pomoc udzielaną oddziałom Armii Krajowej. Ciężkie walki z Sowietami stoczyły 5. Wileńska Brygada AK Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” i batalion 77. Pułku Piechoty AK dowodzony przez Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”.

Tę małą wojnę przerwał epizod wspólnego zdobywania Wilna w lipcu 1944 r. przez oddziały AK realizujące plan „Burza” i Armię Czerwoną. Polacy chcieli sami zdobyć Wilno i przywitać Sowietów jako gospodarze. Akcja była od początku skazana na niepowodzenie, tak samo jak w sierpniu 1944 r. w Warszawie. W rezultacie żołnierze AK przelewali krew na ulicach Wilna po to, by było ono sowieckie… Polska flaga tylko na moment powiewała nad miastem. Została szybko zerwana przez czerwonoarmistów. Sowieckim „podziękowaniem” za polską pomoc było aresztowanie płk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, dowódcy Okręgu Wileńskiego AK, i rozbrojenie 5,5 tys. AK-owców. Wywieziono ich do obozów. Na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie aresztowanych zostało w latach 1944–1945 ogółem 13 tys. żołnierzy AK i 7 tys. pomagających im Polaków.

„Kotwicz” i „Krysia”

Nie był to jednak koniec Armii Krajowej na północno-wschodnich kresach. W miejscu rozbrajanych przez Sowietów lub rozformowywanych oddziałów powstawały nowe. W ich szeregach znaleźli się ludzie zagrożeni falą sowieckiego terroru, do oddziałów uciekano także przed poborem do Armii Czerwonej. Do lata 1945 r. na Wileńszczyźnie działało co najmniej 17 oddziałów partyzanckich, a na Nowogródczyźnie 45 oddziałów wywodzących się z AK.

W walce z wojskami NKWD zginął w sierpniu 1944 r. pod Surkontami ppłk Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, w latach 1939–1940 żołnierz oddziału „Hubala”, cichociemny. Kalenkiewicz rozważał wyrwanie się z sowieckiej matni, lecz – jak wspominała jego żona Irena – „Niektórzy świadkowie mówią, że pragnął pozostać na tym terytorium, świadcząc swoją obecnością o polskości tych ziem”. Zapewne był świadom – po tym, co się stało po zdobyciu Wilna – że jakiekolwiek współdziałanie z Sowietami było koszmarnym błędem.

Jednym z najsłynniejszych partyzantów walczącym przeciw drugiej sowieckiej okupacji był na terenie Nowogródczyzny por. Jan Borysewicz „Krysia”. W latach 1940–1941 był więźniem NKWD. Za czasów okupacji niemieckiej w ciągu roku sformował 650-osobowy batalion po rozbrojeniu oddziałów AK pod Wilnem.

„Por. „Krysia” zorganizował na nowo północną część powiatu lidzkiego (Zgrupowanie „Północ” – siedem kompanii konspiracyjnych i kilkanaście grup partyzanckich). Był niezwykle aktywny, reagował natychmiast na akty sowieckiego terroru. Zdarzyło się, że jednego dnia trzykrotnie walczył z bolszewikami, m.in. likwidując w walce dowódcę zmotoryzowanego batalionu NKWD wraz z eskortą. Pracując w tak trudnych warunkach, wznowił wydawanie pisma konspiracyjnego „Szlakiem Narbutta” będącego dla akowców i ludności cywilnej symbolem polskiego trwania na kresach” – pisali Kazimierz Krajewski i Piotr Niwiński w „Kresach w ogniu Sowietów. Żołnierze Wyklęci 1943–1963”. Historycy stwierdzają, że już za życia por. Borysewicz był dla mieszkańców Nowogródczyzny postacią legendarną.

Jedną z najważniejszych akcji, którymi dowodził por. „Krysia”, było rozbicie aresztu NKWD w Ejszyszkach i uwolnienie kilkudziesięciu więźniów. Jan Borysewicz „Krysia” poległ 21 stycznia 1945 r. w walce z sowieckimi pogranicznikami NKWD pod Kowalkami koło Naczy, a jego ciało – jak pisali wspomniani autorzy – obwożono po okolicznych wsiach, by złamać ducha polskiego oporu. Nie jest znane miejsce pochowania por. Borysewicza. W 2014 r. w Kowalkach został odsłonięty pomnik upamiętniający Borysewicza w miejscu jego śmierci. Pomnik ufundowała polska Fundacja „Wolność i Demokracja”. Kowalki znajdują się niedaleko Dubicz, gdzie w 1863 r. poległ Ludwik Narbutt – dowódca oddziału partyzanckiego. Borysewicz, tak jak głosiło wydawane w jego oddziale pismo, szedł „szlakiem Narbutta”.

Zdecydowali się pozostać

Od wiosny do jesieni 1945 r. trwała akcja demobilizacji oddziałów AK z okręgów wileńskiego i nowogródzkiego, połączona z akcją przerzutu żołnierzy w nowe granice Polski. Wykorzystywano do tego tzw. repatriację, ale niektóre oddziały postanowiły przejść granicę jałtańską z bronią w ręku. Część z nich została jednak rozbita przez wojska NKWD. I choć w wyniku akcji przerzutowej północno-wschodnie kresy opuściło kilka tysięcy żołnierzy AK, nie oznaczało to jednak końca walki z Sowietami. Brali w niej udział ci, którzy postanowili pozostać z różnych przyczyn na swojej ziemi ojczystej okupowanej przez Związek Sowiecki. Jedni liczyli na to, że ostateczne ustalenie granicy dokonane będzie na konferencji pokojowej, inni – przeciwnie – mieli nadzieję na wojnę zachodnich aliantów ze Związkiem Sowieckim. Najgłębszą i najbardziej powszechną motywacją było jednak trwanie mimo wszystko.
„Ludzie, którzy zdecydowali się pozostać na ojcowiźnie, uważali, że przetrwają rządy sowieckie, tak jak ich przodkowie przetrwali półtorawiekowy okres zaboru rosyjskiego” – pisał Kazimierz Krajewski w książce „Na straconych posterunkach. Armia Krajowa na kresach wschodnich Rzeczypospolitej 1939–1945”.

Nie można nie podziwiać hartu ducha tych Polaków, którzy doświadczyli już pierwszej okupacji sowieckiej. Oddziały partyzanckie na okupowanych przez Związek Sowiecki terenach tworzyli – jak stwierdzał Grzegorz Motyka – „ludzie zdecydowani prowadzić dalszą walkę bez względu na to, czy mieli szanse zwycięstwa, czy nie, i przekonani, że w ten sposób zaświadczą o przywiązaniu do polskości mieszkańców północno-wschodnich ziem II RP” („Na białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944–1954”).

Polskie bastiony

Mapa w „Atlasie polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956” pokazuje, że bastionem polskiego oporu na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej w pierwszych latach powojennym było terytorium między Grodnem na zachodzie, Ejszyszkami na północy, miejscowością Iwie na wschodzie i Wołkowyskiem na południu. W jego środku leżały Szczuczyn i Lida. Na tym terenie istniały trzy ośrodki zbrojnego oporu przeciw sowieckiej władzy.

Komendantem połączonych obwodów Szczuczyn i Lida (Obwód 49/67) był Anatol Radziwonik „Olech”, przed wojną nauczyciel w szkole w Iszczołnianach koło Szczuczyna, a w latach wojny dowódca jednej z placówek AK w obwodzie Szczuczyn, następnie dowódca plutonu w 77. Pułku Piechoty AK. Jego oddział nie dotarł na koncentrację do operacji „Ostra Brama” i dzięki temu uniknął rozbrojenia. Radziwonik powrócił w rodzinne strony i zaczął organizować oddział partyzancki, który liczył 70 żołnierzy. Radziwionik postanowił pozostać na Kresach mimo zarządzonej przez dowództwo Okręgu Nowogródzkiego ewakuacji żołnierzy za granicę jałtańską.

„Pozostał bowiem wśród tych, którzy postanowili nie opuszczać ojczyzny, aby bronić miejscowej ludności przed komunistycznym terrorem […]. W szeregach konspiracji i partyzantki dowodzonej przez „Olecha” panował prawdziwie obywatelski duch, wywodzący się z tradycji Armii Krajowej. Służyli tu obok siebie przedwojenni obywatele Rzeczypospolitej bez względu na wyznawaną wiarę – najliczniej katolicy i mniej liczni prawosławni. Znajdujemy tu także antykomunistów niebędących Polakami – pojedynczych ochotników narodowości ukraińskiej lub rosyjskiej. Jeden z nich, pochodzący z Ukrainy lejtnant Armii Sowieckiej o pseudonimie „Zielony”, wsławił się ogromną odwagą osobistą w walkach z NKWD” – pisał Andrzej Poczobut w szkicu „Anatol Radziownik „Olech” – zapomniany bohater Polski Walczącej” („Biuletyn IPN”, 5–6, 2007 r.).

Żołnierzem „Olecha” był też ppor. Wiktor Maleńczyk, który zbiegł z 1. Armii Wojska Polskiego (Berlinga). W oddziale Radziwonika było około 100 partyzantów wspieranych przez liczącą około 600–800 osób siatkę konspiracyjną.

Wśród akcji oddziału „Olecha” były: zwycięska potyczka stoczona w maju 1945 r. z grupą operacyjną pułku piechoty NKWD pod Iszczołną, uwolnienie z aresztu w osadzie Toboła kilkunastu więzionych z powodów politycznych.

Jak stwierdza Andrzej Poczobut, jeszcze w 1948 r. na terenie rejonów lidzkiego i szczuczyńskiego panowała dwuwładza. W dzień rządzili komuniści, w nocy – partyzanci. Tamtego roku „Olech” niszczył kołchozy i likwidował szczególnie gorliwych aktywistów. W dniu 11 listopada 1948 r., w Święto Niepodległości, żołnierze „lecha” spalili kołchoz im. Stalina w Kulbaczynie.

Mimo że sytuacja konspiratorów i partyzantów była coraz trudniejsza, „Olech” na sugestie rozpuszczenia oddziału odpowiadał: „Nie mogę tego wszystkiego rzucić, trzeba walczyć”. Grzegorz Motyka cytuje słowa jednego z jego żołnierzy: „Lubił swoich żołnierzy, ale nie było w nim roztkliwiania się. Był zarazem człowiekiem chłodnym i beznamiętnym. Niejednokrotnie powtarzał, iż każda walka, w szczególności walka o niepodległość Ojczyzny, zawsze pociąga ofiary. A w naszej mentalności tylko ofiara ma prawdziwą wartość”.

Anatol Radziwonik zginął w maju 1949 r. Miejsce jego śmierci nie jest pewne. Kazimierz Krajewski uważa, że „Olech” poległ koło wsi Raczkowszczyzna. Tam też w roku 2013, staraniem Związku Polaków na Białorusi, ufundowano krzyż na prywatnym terenie. Inicjatorów ukarano wysokimi grzywnami, a krzyż został zniszczony przez „nieznanych sprawców”.

Zygmunt Olechnowicz, adiutant „Olecha” (ur. 1926 r.), skazany został na 25 lat łagrów i odsiedział cały wyrok. Po powrocie do Lidy nie mógł z powodu swej przeszłości znaleźć pracy, był aresztowany za włóczęgostwo, a następnie został osadzony w zakładzie psychiatrycznym.

W 1945 r. porucznik AK Mieczysław Niedziński („Niemen”, „Ren”) zorganizował Samoobronę Ziemi Grodzieńskiej, a w jej ramach oddział partyzancki, który rok później został podzielony na trzy mniejsze. Także żołnierze Niedzińskiego musieli likwidować konfidentów. Jeden z nich, dosypując środków nasennych do przyniesionego przez siebie alkoholu, doprowadził do ujęcia żołnierzy jednego z trzech pododdziałów. Ludzie Niedzińskiego zabili m.in. zastępcę dowódcy kontrwywiadu 87. pułku pogranicznego, dwóch prokuratorów, naczelnika więzienia w Skidlu, naczelnika rejonowej placówki NKWD we wsi Łukawica, rozbili areszt w Putryszkach. W Samoobronie Ziemi Grodzieńskiej było 500–600 osób.

Niedziński poległ w walce w maju 1948 r. Jego śmierć nie przerwała akcji zbrojnej podkomendnych na Grodzieńszczyźnie. Do 1950 r. utrzymał się tam m.in. oddział Józefa Stasiewicza „Samotnego”. Otoczeni przez wojsko sowieckie trzej partyzanci popełnili 17 stycznia 1950 r. samobójstwo. „Nieżywym żołnierzom AK zaczepiono sznury do nóg i powleczono ich przez bagna na stały ląd około 2 km – do drogi, głowami bili i zaczepiali o zmarznięte kępy i krzaki” – wspominał jeden z partyzantów cytowany w książce Kazimierza Krajewskiego. Pięciu partyzantów, którzy się poddali, zostało skazanych na 25 lat łagrów.

„Podkomendni Mena zdawali sobie sprawę z beznadziejności swego położenia, panowało jednak wśród nich wysokie morale i do końca dostrzegali celowość swej walki podjętej z sowieckim systemem” – pisał Kazimierz Krajewski w książce „Na straconych posterunkach”. Trzecią strukturą konspiracyjną i partyzancką była tzw. Samoobrona Wołkowyska, założona z inicjatywy ks. Antoniego Bańkowskiego „Eliasza”, kapelana oddziałów Armii Krajowej, i Bronisława Chwieduka. Liczyła ok. 100–200 osób. Blisko 20–30 żołnierzy gromadziły trzy plutony. „Cechą charakterystyczną Samoobrony Wołkowyskiej była jej zdolność do ciągłej reaktywacji pomimo kolejnych strat i aresztowań” – pisał Tomasz Łabuszewski w „Kresach w ogniu Sowietów”.

Po aresztowaniu ks. Bańkowskiego i Chwieduka (wyszedł na wolność dopiero w 1971 r.) działały jeszcze kilkuosobowe oddziałki, m.in. Alfonsa Kopacza, który działał w rejonie Zelwy, Mostów i Wołkowyska aż do marca 1953 r. Członkiem Samoobrony Wołkowyskiej była Weronika Sebastianowicz. Aresztowana w 1951 r., została skazana na 25 lat łagrów. Po amnestii wyszła na wolność w 1955 r. Jest dziś prezesem Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej przy Związku Polaków na Białorusi. W 2015 r. otrzymała nagrodę IPN – Świadek Historii.

Grzegorz Motyka podaje, że w latach 1947–1953 na Białorusi Zachodniej, a więc tam, gdzie działały trzy poakowskie struktury konspiracyjno-partyzanckie, podziemie przeprowadziło 575 zamachów i 39 dywersji, zabijając 96 funkcjonariuszy MWD-MGB, 107 czerwonoarmistów, 290 aktywistów partyjnych. Zginęło 161 partyzantów, aresztowano 465 partyzantów oraz 2121 współpracowników podziemia.

Na Białorusi żołnierze Armii Krajowej są nadal żołnierzami wyklętymi, o czym świadczy niszczenie upamiętnień poległych dowódców i nękanie przez białoruskie władze kultywującej pamięć o nich Weroniki Sebastianowicz.

Znadniemna.pl za Tomasz Stańczyk/superhistoria.pl

Pozostali na swojej rodzinnej ziemi odciętej od Polski granicą jałtańską. Walczyli przeciw Sowietom, w obronie miejscowej ludności. [caption id="attachment_44576" align="alignnone" width="480"] Żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko "Lufa" por. Marian Pluciński "Mścisław", mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", Jerzy Lejkowski, "Szpagat", por. Zdzisław Badocha

Lokalne obchody 80. rocznicy deportacji Polaków z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej na Syberię i do Kazachstanu zorganizował 16 lutego Oddział Związku Polaków na Białorusi w Smorgoniach.

Na smorgońskie obchody 80. rocznicy masowych deportacji Polaków na Syberię przybyło dużo młodzieży

Na spotkanie, które odbyło się w domu prezes Oddziału ZPB w Smorgoniach Teresy Pietrowej, przybyli nie tylko dorośli, lecz także ich dzieci i wnukowie.

O znaczeniu przekazywania młodemu pokoleniu prawdziwej historii o prześladowaniach Polaków w ZSRR mówiła, witając uczestników spotkania Teresa Pietrowa. Powołała się przy tym na własne doświadczenie. Opowiedziała, że pamięta z dzieciństwa, jak w domu jej rodziców spotykali się byli zesłańcy na Syberię i rozmawiali o swoich tragicznych przeżyciach na nieludzkiej ziemi. – Dzięki temu, że byłam świadkiem tych rozmów, temat wywózek i cierpień Polaków jest mi znany z dzieciństwa – mówiła. Krewni z rodziny mamy Teresy Pietrowej zresztą także byli zesłańcami do Kazachstanu, więc masowe deportacje Polaków w głąb ZSRR dotknęły bezpośrednio także rodzinę prezes Oddziału ZPB w Smorgoniach.

Wspomnieniami o rozmowach zesłańców w jej domu rodzinnym dzieli się Teresa Pietrowa, prezes ZPB w Smorgoniach

Podczas spotkania z okazji smutnego jubileuszu smorgońscy Polacy wspominali swoich sławnych ziomków, którzy pozostawili po sobie spisane i wydane w formie drukowanej wspomnienia o komunistycznych represjach, które dotknęły  kresowych Polaków. Byli nimi m.in. pisarze Zbigniew Żakiewicz i Wiktor Miko oraz wójt gminy Żodziszki w II RP Feliks Żyłko.

Okolicznością miłą dla redakcji portalu Znadniemna.pl i gazety „Głos znad Niemna na uchodźstwie” stało się omówienie przez uczestników spotkania w Smorgoniach znaczenia dla sprawy przetrwania pamięci o losach Polaków z Kresów Wschodnich II RP książki  pt. „Dziadek w polskim mundurze”, która stała się pokłosiem 5-lecia akcji o tej samej nazwie, prowadzonej przez redakcje. W książce tej znalazły się także wspomnienia smorgońskich Polaków, m.in. Maryny Sumiec, wnuczki bohatera spod Monte Cassino Edwarda Baranowskiego.

W ramach spotkania z okazji 80. rocznicy masowych deportacji Polaków w głąb ZSRR smorgońscy Polacy obejrzeli film dokumentalny o Polakach z ziemi nowogródzkiej, wywiezionych przez Sowietów na nieludzką ziemię. Miejscowa młodzież recytowała uczestnikom spotkania wiersze, napisane w zsyłce przez Polaków, deportowanych z ojczystej ziemi.

Młodzież recytowała wiersze,napisane przez deportowanych w zsyłce

Obecność na spotkaniu młodzieży i dzieci stała się okolicznością niezwykle istotną w kontekście przybliżania młodemu pokoleniu smorgońskich Polaków prawdziwej historii, której świadkami byli ich dziadkowie i pradziadkowie. Sprzyjały temu opowieści rodzinne, którymi dzielili się najstarsi członkowie Oddziału ZPB w Smorgoniach, m.in. Piotr Stankiewicz, Czesława Pietrowicz , Jadwiga Dziewiacień i inni. Niektórzy z nich byli wzruszeni do takiego stopnia, że mówienie przychodziło im z wielkim trudem. 95-letni Czesław Kieżun opowiedział na przykład o losach swoich krewnych, deportowanych na Syberię, a także o tych, którzy stali się ofiarami masowych egzekucji, dokonanych przez NKWD w Kuropatach. O swoim wywiezionym na Syberię pradziadku Bronisławie Oszukowskim opowiedziała także działaczka Inga Ignatowicz.

O tragicznym losie swojego pradziadka opowiada Inga Ignatowicz

W pewnym momencie wydawało się, że rozmowom o ofiarach deportacji nie będzie końca. Więc po prawie trzech godzinach wspomnień gospodyni spotkania zaprosiła obecnych na herbatę, podczas której miejscowi Polacy wciąż wspominali o tragicznych losach swoich bliskich.

Tatiana Kleszczonok ze Smorgoń

Lokalne obchody 80. rocznicy deportacji Polaków z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej na Syberię i do Kazachstanu zorganizował 16 lutego Oddział Związku Polaków na Białorusi w Smorgoniach. [caption id="attachment_44575" align="alignnone" width="480"] Na smorgońskie obchody 80. rocznicy masowych deportacji Polaków na Syberię przybyło dużo młodzieży[/caption] Na spotkanie, które odbyło

Spotkanie z  przedstawicielkami Politechniki Gdańskiej Julią Kulnewą i Moniką Czerepak , a także z Zenoviyą Shits z Politechniki Warszawskiej  odbyło się 14 lutego w siedzibie Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Mińsku.

Rozmowa o studiach w Polsce wzbudziła duże zainteresowanie wśród Polaków Mińska

Przedstawicielki polskich uczelni politechnicznych opowiedziały o kierunkach studiów, oferowanych przez reprezentowane przez nie ośrodki akademickie, warunkach i terminach rekrutacji  kandydatów na studia, a także o perspektywach zawodowych, które otwierają się przed absolwentami wymienionych uczelni.

Po prezentacji maturzyści  Polskiej Szkoły Społecznej, działającej przy Oddziale ZPB w Mińsku, a także  ich rodzice mogli zadawać prelegentkom pytania.

Najwięcej pytań uczestnicy spotkania kierowali do przedstawicielki Politechniki Warszawskiej, będącej najstarszą uczelnią techniczną w Polsce, mającą trwałe tradycje i wysoką renomę, a także potrafiącą  uczyć jednocześnie ponad 30 tysięcy studentów. Aktualna liczba studiujących na Politechnice Warszawskiej wynosi 28 tysięcy. Oznacza to, że uczelnia może przyjąć abiturientów, na przykład, z Białorusi i innych krajów.

O Politechnice Warszawskiej opowiada jej reprezentantka Zenoviya Shits

Politechnika Warszawska w ostatnich latach regularnie zajmuje pierwsze miejsce w rankingu polskich uniwersytetów technicznych. Ponad 10 procent prezesów firm międzynarodowych w Polsce są jej absolwentami. Jak podkreśliła Zenoviya Shits – żaden uniwersytet w Polsce nie może się pochwalić takim wynikiem.

Poza centralą w stolicy Polski Politechnika Warszawska posiada filię w Płocku, miejscowości lezącej w 100 kilometrach od Warszawy. Filia w Płocku posiada własne miasteczko studenckie, a także wyposażenie i kadrę, nie ustępujące jakością posiadanym przez centralę.

Na Politechnice Warszawskiej regularnie pojawiają się nowe perspektywiczne kierunki studiów, m.in. takie, jak „utylizacja śmieci” oraz „cyberbezpieczeństwo”. Uczelnia współpracuje z polskimi oraz międzynarodowymi firmami, m.in.  takimi gigantami jak Samsung, czy LG.

Od bieżącego roku , zgodnie z nowymi uregulowaniami prawnymi, studenci-cudzoziemcy mają możliwość starać się  o uzyskanie stypendium rektorskiego za dobrą naukę i osiągnięcia sportowe.

Minimalny poziom znajomości języka polskiego, wymagany do studiowania na Politechnice Warszawskiej  to poziom B1 (średniozaawansowany). Zgodnie z aktualnymi regulacjami prawnymi, poziom znajomości języka ma być potwierdzony certyfikatem znajomości języka polskiego jako obcego. Jeśli kandydat nie posiada takiego certyfikatu, to może on w reżimie online  zdać test z polskiego na stronie internetowej uczelni – pw.edu.pl. Poza tym, dla studentów I roku Politechnika Warszawska prowadzi kursy adaptacyjne. Uczelnia nie prowadzi egzaminowanie wstępne kandydatów na studia, rekrutując studentów na podstawie wyników, uzyskanych na egzaminie maturalnym. Dla kandydatów z Białorusi i innych krajów oznacza to konieczność zdawania testu z matematyki, fizyki lub chemii.

Niezwykle atrakcyjnie według reprezentantki Politechniki Warszawskiej wyglądają perspektywy zawodowe jej absolwentów.

Wysokość pierwszej pensji absolwenta Politechniki Warszawskiej może wynosić od 3 do nawet 20 tysięcy złotych. Ze znalezieniem pierwszego miejsca zatrudnienia studenci ostatnich lat nie mają zazwyczaj żadnych problemów, gdyż to nie studenci szukają pracodawców, lecz pracodawcy polują na zdolnych studentów.

Dwa razy do roku Politechnika organizuje targi pracy, na które przyjeżdżają przedstawiciele nie tylko  polskich przedsiębiorstw, lecz także firm niemieckich, francuskich, włoskich i innych państw.

Na koniec rozmowy Zenoviya Shits powiedziała, że Politechnika Warszawska jest znana nie tylko ze swojego potencjału naukowego i edukacyjnego, słynie także z bogatego i urozmaiconego życia studenckiego, którego pokłosiem są działające przy uczelni: teatr, chór, klub żeglarski i orkiestra jazzowa.

Nikita Afanasjew i Maksym Katużeniec z Mińska, zdjęcia Tatiany Słonskiej

Spotkanie z  przedstawicielkami Politechniki Gdańskiej Julią Kulnewą i Moniką Czerepak , a także z Zenoviyą Shits z Politechniki Warszawskiej  odbyło się 14 lutego w siedzibie Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Mińsku. [caption id="attachment_44568" align="alignnone" width="480"] Rozmowa o studiach w Polsce wzbudziła duże zainteresowanie wśród Polaków Mińska[/caption] Przedstawicielki

Do 22 marca Instytut Pamięci Narodowej przyjmuje zgłoszenia kandydatów do Nagrody „Kustosz Pamięci Narodowej”, przyznawanej osobom i instytucjom za upamiętnianie dziejów Polaków z lat 1939-89, a także za działalność publiczną zbieżną z misją IPN.

Nagroda – jak podkreśla IPN – ma przywrócić szacunek dla narodowej przeszłości, chronić wartości, dzięki którym Polska przetrwała przez lata zniewolenia.

Do tej pory jej laureatami zostali m.in. Władysław Bartoszewski, Adam Borowski, Paweł Jasienica, prezydenci – Ryszard Kaczorowski i Lech Kaczyński, rosyjskie stowarzyszenie „Memoriał”, a także Tomasz Merta, Zofia i Zbigniew Romaszewscy, Tomasz Strzembosz czy Związek Sybiraków. W sumie w latach 2002-2019 IPN wyróżnił 83 osób i instytucji.

„Nagroda +Kustosz Pamięci Narodowej+ przyznawana jest za wybitne dokonania na polu upamiętniania historii narodu polskiego w latach 1939–1989 oraz za działalność zbieżną z ustawowymi celami Instytutu Pamięci Narodowej” – przypomniał rzecznik IPN Adam Stefan Lewandowski. Dodał też, że laureatów wyłania Kapituła Nagrody, na czele której stoi prezes IPN. Nagrodę otrzymuje osoba, instytucja lub organizacja społeczna.

„Nagroda +Kustosz Pamięci Narodowej+ przyznawana jest za wybitne dokonania na polu upamiętniania historii narodu polskiego w latach 1939–1989 oraz za działalność zbieżną z ustawowymi celami Instytutu Pamięci Narodowej” – przypomniał we wtorek rzecznik IPN Adam Stefan Lewandowski. Dodał też, że laureatów wyłania Kapituła Nagrody, na czele której stoi prezes IPN. Nagrodę otrzymuje osoba, instytucja lub organizacja społeczna.

Od 2012 r. jedno z pięciu wyróżnień może zostać przyznane pośmiertnie, co pozwala wyrazić wdzięczność i uznanie także tym osobom, które nie mogły ich doświadczyć za życia. Wyróżnienie ma charakter honorowy, a jego laureaci otrzymują tytuł Kustosza Pamięci Narodowej.

W tym roku nagroda zostanie przyznana po raz dziewiętnasty. „Wszystkich zainteresowanych zachęcamy do zgłaszania kandydatur poprzez wypełnienie i przesłanie formularza online” – podał rzecznik IPN, dodając, że formularz dostępny jest na stronach IPN.

Zgłoszenia przyjmowane będą do 22 marca 2020 r.

Nagrodę „Kustosz Pamięci Narodowej” w lipcu 2002 r. ustanowił ówczesny prezes IPN prof. Leon Kieres, a jej pomysłodawcą był ówczesny dyrektor krakowskiego oddziału IPN prof. Janusz Kurtyka (prezes IPN w latach 2005-2010).

Znadniemna.pl za PAP

Do 22 marca Instytut Pamięci Narodowej przyjmuje zgłoszenia kandydatów do Nagrody „Kustosz Pamięci Narodowej”, przyznawanej osobom i instytucjom za upamiętnianie dziejów Polaków z lat 1939-89, a także za działalność publiczną zbieżną z misją IPN. Nagroda - jak podkreśla IPN - ma przywrócić szacunek dla narodowej przeszłości,

125 lat temu, 18 lutego 1895 r., urodził się Aleksander Krzyżanowski ps. „Wilk”, oficer Wojska Polskiego i Armii Krajowej. Jako komendant Okręgu Wileńskiego AK dowodził operacją „Ostra Brama” mającą na celu wyzwolenie okupowanego przez Niemców Wilna. Więziony przez Sowietów i polskich komunistów.

Aleksander Krzyżanowski, ok. 1939 r. w stopniu majora. Fot.: Wikipedia Commons

Aleksander Krzyżanowski urodził się w Briańsku w Rosji. Był trzecim dzieckiem Jakuba i Zofii Wilamowskiej-Knobelsdorf. Jego dziadek ze strony ojca walczył w Powstaniu Styczniowym. Po odbyciu kary zesłania pozostał w głębi Rosji. Ojciec przyszłego oficera Armii Krajowej został wcielony do armii rosyjskiej. Walczył w kampanii bałkańskiej podczas jednej z wojen rosyjsko-tureckich. Po odbyciu pięcioletniej służby wojskowej znalazł zatrudnienie na kolei. Wówczas jedenastoletni Aleksander przeniósł się wraz z rodziną do Homla, gdzie uczył się w tamtejszym gimnazjum. Atmosfera szkoły i presja rusyfikacyjna sprawiły, że znienawidził naukę, ale zainteresował się polską literaturą; według jego wspomnień szczególny wpływ na jego poglądy miał „Potop” Sienkiewicza. Podczas wakacji zetknął się z działaczami nielegalnej PPS.

W 1916 r. rozpoczął studia na Wydziale Elektromechanicznym Instytutu Technologicznego w Piotrogrodzie. W następnym roku odbył przyspieszony kurs w elitarnej Konstantynowskiej Szkole Artylerii. Został wcielony do 18. Syberyjskiego Dywizjonu Artylerii Polowej. W stopniu chorążego walczył na północnym odcinku frontu. Za bohaterstwo w trakcie walk pod Rygą został odznaczony Orderem św. Stanisława III stopnia. Jesienią 1917 r. wstąpił do utworzonego kilka miesięcy wcześniej I Korpusu Polskiego dowodzonego przez gen. Józefa Dowbora Muśnickiego. Do tej samej formacji wszedł jego młodszy brat. Szybko otrzymał awans oficerski. Od początku 1918 r. I Korpus stale walczył z bolszewikami.

Po rozwiązaniu I Korpusu w maju 1918 r. Krzyżanowski wraz z bratem osiadł w Warszawie. Podjęli studia na odrodzonym uniwersytecie. Tu spotkał również trzeciego z braci, niedawno wypuszczonego z niemieckiej niewoli. Wszyscy wstąpili do budowanego Wojska Polskiego i uczestniczyli w rozbrajaniu żołnierzy niemieckich w listopadzie 1918 r. Następnie Krzyżanowski został skierowany na kurs oficerski w Dęblinie.

Wiosną 1919 r. rozpoczął swój szlak bojowy w wojnie z bolszewikami. Za zniszczenie samochodu pancernego pod Lidą został odznaczony Krzyżem Walecznych i awansowany do stopnia porucznika. Był jednym z pierwszych polskich żołnierzy wkraczających do wyzwalanego z rąk bolszewików Mińska. W lutym następnego roku złożył podanie o przyjęcie w poczet korpusu oficerów zawodowych. „Oficer bardzo dobry, sumienny i pracowity. Jako oficer zawodowy w Wojsku Polskim może być chlubą takowego i przynosić wielką korzyść” – czytamy w opinii jego przełożonego. Po wojnie został przeniesiony do 21. Dywizjonu Artylerii Ciężkiej w Niepołomicach, gdzie szybko objął stanowisko dowódcy jednej z baterii. Od 1924 r. służył w Rembertowie, m.in. współpracując z Zakładami Amunicyjnymi „Pocisk”. W tym samym czasie otrzymaławans do stopnia kapitana.

Podczas przewrotu majowego Krzyżanowski poparł władze państwowe z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim na czele. Po tych doświadczeniach rozważał porzucenie służby wojskowej, a nawet wyjazd z kraju. O rezygnacji z tych planów zdecydowały względy osobiste. Kpt. Krzyżanowski poznawał wówczas swoją przyszłą żonę Janinę, studentkę medycyny. W 1929 r. urodziła się ich jedyna córka Olga. W tym samym roku rozpoczął służbę jak dowódca szkoły podoficerskiej w Bydgoszczy. Pięć lat później, jako major, otrzymał dowodzenie jednego z dywizjonów 20. Pułku Artylerii Lekkiej w Prużanie na Polesiu. Przez niemal rok Krzyżanowski próbował „cywilizować” miejscowych oficerów i podoficerów, których standardy zachowań odbiegały od tych znanych z Bydgoszczy czy Rembertowa. Wreszcie w 1935 r. został przeniesiony do nieco mniej prowincjonalnego Tarnopola.

Rok 1938 to załamanie kariery i życia osobistego majora. Rozpadło się jego małżeństwo. Krzyżanowski popadł również w konflikt z dowódcą dywizji. Pod koniec roku trafił do szpitala psychiatrycznego z objawami, które dziś określilibyśmy jako depresję. Po długim leczeniu i pobycie w sanatorium powrócił do dowodzenia dywizjonem artylerii w Skierniewicach. Tam zastał go wybuch wojny.

W trakcie kampanii polskiej Krzyżanowski walczył w składzie 26. Dywizji Piechoty Armii „Poznań”, która następnie została przydzielona do Armii „Pomorze”. Po bitwie nad Bzurą i walkach w okolicach Łowicza, nie mogąc przebić się do oblężonej Warszawy, z garstką żołnierzy dotarł w Góry Świętokrzyskie. Stworzył oddział partyzancki, który operował do połowy października. Później dotarł do okupowanej Warszawy, gdzie mieszkała jego żona, z którą pozostawał w separacji. „Siedział na schodach naszego domu, czekał na nas. Był majorem, zawsze wyprostowany, w nienagannym mundurze. A tu jakiś stary płaszcz, zarośnięty, w jakimś okropnym kapeluszu i niedopasowanym cywilnym ubraniu. To był dla mnie szok. Naoczny dowód, że świat się zawalił” – wspominała po latach jego córka Olga Krzyżanowska, posłanka na Sejm RP w latach 1989–2001 i senator.

Niemal natychmiast Krzyżanowski zaangażował się w tworzenie Służby Zwycięstwu Polski. Mieszkanie jego żony było jednym z ważnych miejsc kontaktów oficerów ukrywających się w Warszawie. Prowadzony przez nią gabinet dentystyczny dawał wygodną zasłonę dla działań konspiracyjnych. W grudniu wraz z innymi działaczami podziemia wyruszył w podróż na Wileńszczyznę w celu zorganizowania i podporządkowania miejscowej konspiracji warszawskiemu dowództwu SZP.

Od 1940 r. Krzyżanowski pełnił w Wilnie funkcję kwatermistrza, a następnie szefa sztabu Związku Walki Zbrojnej. Od jesieni tego roku sytuacja miejscowych struktur konspiracyjnych uległa szybkiemu pogorszeniu. Stosunkową swobodę działań pod okupacją litewską zastąpił sowiecki terror. Wiosną 1941 r. uniknął fali aresztowań NKWD dzięki temu, że opuścił Wilno i schronił się w Karaciszkach. W tym samym czasie został awansowany na podpułkownika, ale z powodu niemal całkowitego paraliżu miejscowej łączności miał ogromne problemy z dowodzeniem. „Aresztowania na terenie Okręgu spowodowały bardzo duże straty w sztabach i szeregach organizacji […].

Ogółem zabrano ponad 100 osób. Według przeświadczenia bolszewików i Litwinów zlikwidowana została rzekomo cała sieć organizacyjna. Pozostały na stanowisku szefa sztabu Okręgu ob. Smętek [Krzyżanowski – przyp. red.] podtrzymał świadomie to mniemanie, aby zabezpieczyć się przed rozszerzeniem wsypy. Mimo niezmiernie trudnych warunków i braku funduszów ob. Smętek prowadził robotę bez przerwy” – informował w meldunku do Londynu gen. Stefan Rowecki „Grot”.

W maju 1941 objął stanowisko komendanta Okręgu Wileńskiego ZWZ-AK, które sprawował do lipca 1944 r. W tym czasie w nowych warunkach okupacji niemieckiej pracował na rzecz rozbudowy siatki konspiracyjnej, rozwijał działalność sabotażowo-dywersyjną. Był jednym z założycieli Biura Informacji i Propagandy w Wilnie. Ten obszar aktywności konspiracyjnej był rozwijany bardzo słabo pod okupacją sowiecką. Z inicjatywy wileńskich struktur ZWZ wydano m.in. ulotkę „Etyka walczącego Polaka”, w której w 26 punktach nakreślono listę nakazów i zakazów zachowań wobec okupanta. „POLAK stałym, codziennym i ofiarnym wysiłkiem przygotowuje siebie i otoczenie do bezpośredniej walki z okupantem o Polskę Niepodległą” – czytamy w punkcie pierwszym.

W wielu dokumentach mieszkańcom Wileńszczyzny uświadamiano wyjątkowość sytuacji, w jakiej się znajdowali. Określano ją jako „okupację niemiecko-litewską”. Od połowy 1943 r. trzecim wrogiem Polskiego Państwa Podziemnego była partyzantka sowiecka. W tamtym momencie władze sowieckie wydały rozkaz zwalczania wszystkich niepodporządkowanych im struktur konspiracyjnych. W kolejnych miesiącach mnożyły się starcia polsko-sowieckie. 14 grudnia 1943 r. „Wilk” i Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” rozpoczęli negocjacje dotyczące zawarcia polsko-sowieckiego zawieszenia broni i rozpoczęcia wspólnej walki z okupantem. W ciągu kilku tygodni okazało się, że sowieckie propozycje są grą na czas mającą na celu osłabienie rosnącej w siłę 5. Wileńskiej Brygady AK. Porozumienie proponowali również Niemcy, zainteresowani zapewnieniem bezpieczeństwa zaplecza frontu i szlaków komunikacyjnych. W zamian niemieckie dowództwo proponowało dostawy broni do walki z sowiecką partyzantką. Krzyżanowski zgodził się na spotkanie, w trakcie którego przedstawił warunki zawarcia zawieszenia broni: uznanie niepodległości Polski w granicach z 1939 r., pokrycie wszystkich strat wojennych, zwolnienie wszystkich jeńców i więźniów obozów pracy oraz przekazanie broni pancernej i artylerii dla 30 tys. partyzantów. Propagandowy charakter tych żądań pokazuje, że „Wilk” i wszyscy pozostali dowódcy AK zdawali sobie sprawę, iż rzeczywistym celem Niemców jest uczynienie z wileńskich brygad Armii Krajowej własnych formacji pomocniczych na wzór litewskich brygad kolaboracyjnych.

W czerwcu 1944 r. Krzyżanowski nadzorował przygotowania podległych sobie oddziałów do wileńskiej części akcji „Burza”. Podczas jednej z narad z dowódcami podkreślił: „Mamy rozkaz przyjąć Rosjan jako sprzymierzeńców naszych sprzymierzeńców i z nimi współpracować niezależnie od nurtujących nas wątpliwości”. Na rozkaz „Wilka” ppor. Lech Beynar (Paweł Jasienica) przygotował odezwę do ludności cywilnej, w której wzywał do wsparcia „ostatecznej rozgrywki” o przyszłość tych ziem. W pierwszych dniach lipca Krzyżanowski próbował także pozytywnie uregulować stosunki z oddziałami sowieckimi. Zdając sobie sprawę z wagi tego zadania, 12 lipca poprosił Komendę Główną AK o przysłanie złożonej z brytyjskich i amerykańskich oficerów komisji rozjemczej.

Od 7 do 13 lipca 1944 r. w ramach operacji „Ostra Brama” (będącej strategiczną częścią akcji „Burza”) oddziały Wileńskiego i Nowogródzkiego Okręgu AK dowodzone przez Krzyżanowskiego atakowały bronione przez 17-tysięczny garnizon niemiecki oraz zamienione w tzw. strefę ufortyfikowaną Wilno. Miasto szturmowały też wojska sowieckie. Następnego dnia po zdobyciu Wilna – 14 lipca 1944 r. – „Wilk” został zaproszony na rozmowy z dowództwem 3. Frontu Białoruskiego, które wyraziło chęć współpracy z Armią Krajową. 17 lipca sowieckie dowództwo zaproponowało rozmowę dotyczącą zawarcia ostatecznego porozumienia o współpracy. Krzyżanowski początkowo chciał udać się na spotkanie w obstawie oddziału kawalerii. W końcu uległ namowom. Został podstępnie aresztowany przez Sowietów wraz z kilkoma innymi oficerami.

Po aresztowaniu Krzyżanowski był więziony w Wilnie i Moskwie. 28 września naczelny wódz gen. Kazimierz Sosnkowski awansował ppłk. Krzyżanowskiego do stopnia pułkownika. Nominacja nie została ogłoszona w dzienniku personalnym WP. Sowieci oraz ich polscy klienci ze Związku Patriotów Polskich namawiali „Wilka” do wydania odezwy do oddziałów AK na Wileńszczyźnie oraz „podporządkowania się” marionetkowym władzom Polski. W lutym 1945 r., w obliczu ustaleń konferencji jałtańskiej, „Wilk” podjął negocjacje, mając nadzieję na wytargowanie gwarancji bezpieczeństwa dla żołnierzy Armii Krajowej. Ostatecznie jego działania zakończyły się fiaskiem.

W październiku 1946 r. Krzyżanowski został przewieziony do obozu w Diagilewie koło Riazania. Przebywało tam ok. 3 tys. jeńców, głównie żołnierzy AK. Około 1/3 stanowili oficerowie. W obozie panował wzorcowy wojskowy porządek, włącznie z podziałem na oddziały. Krzyżanowski był obdarzany największym autorytetem. W marcu 1947 r. wraz z kilkoma oficerami rozpoczął przygotowania do ucieczki. Początkowe plany pokrzyżowało przeniesienie oficerów do Griazowca. Tam przebywało wielu oficerów Wehrmachtu i SS.

11 sierpnia 1947 r. uciekł z Griazowca i pociągiem dojechał do Wilna. Podczas wizyty w polskim konsulacie ujawnił swoje prawdziwe nazwisko, co zadecydowało o jego ponownym aresztowaniu, a następnie osadzeniu w więzieniu na moskiewskich Butyrkach. Po przesłuchaniu uzyskał zgodę na powrót do Polski. 4 listopada znalazł się w kraju.

Po przyjeździe, zgodnie z obowiązującymi przepisami, zgłosił się w Departamencie Personalnym MON. Oficjalnie zadeklarował pełną lojalność wobec nowych władz. Stan jego zdrowia został oceniony jako bardzo słaby, ale jednocześnie uznano, że Krzyżanowski jest niezwykle odporny psychicznie. Zamieszkał w domu swojej siostry w Milanówku. Niemożliwe jednak okazało się odbudowanie więzi z niewidzianą od 1939 r. żoną. Utrzymywał kontakty z córką.

Mimo wielu prób podejmowanych przez przedstawicieli podziemia odmawiał zaangażowania w walkę zbrojną. Uważał, że jest skazana na niepowodzenie. Odmówił również władzom komunistycznym, które proponowały mu wysokie funkcje w administracji państwowej, m.in. urząd wojewody szczecińskiego. Były podkomendny zaproponował mu pracę na stanowisku dyrektora oddziału Zjednoczenia Roszarń Lnu i Konopi w Pakości koło Mogilna. Pod koniec czerwca zaprosił do siebie córkę, studentkę pierwszego roku Akademii Medycznej w Gdańsku. Przyjechała do Pakości 5 lipca. Dwa dni wcześniej jej ojciec został aresztowany przez UB, a następnie osadzony w więzieniu mokotowskim.

W czasie kolejnych przesłuchań zarzucano mu utrzymywanie kontaktów z organizacjami podziemia antykomunistycznego. Był także wypytywany o okres dowodzenia strukturami AK na Wileńszczyźnie. Oskarżano go o kolaborację z Niemcami. Śledztwo przeciw „Wilkowi” miało więc charakter propagandowy. Jego celem było przedstawienie Armii Krajowej jako formacji kolaboracyjnej. Swoistą odpowiedzią na te zarzuty jest fragment grypsu dostarczonego byłej żonie oraz córce: „Byłem li tylko żołnierzem, który walczył pod orłem z koroną, i to jest uważane za zbrodnię”. W kolejnym grypsie z listopada 1949 r. wyrażał żal, że jako oskarżony nie pozostawi córce „dobrego imienia”. „Okazuje się, że mój cały i szczery żołnierski wysiłek był li tylko zbrodnią. Po powrocie do kraju chciałem tylko odpocząć i odżegnałem się od wszelkiego rodzaju zaszczytów, odchodząc jak najdalej od polityki. Ale nie uratowało mnie to od mego dzisiejszego losu”. Przestrzegał ją przed angażowaniem się w politykę i zalecał poświęcenie zawodowi lekarza. Wbrew jego radom w 1980 r. Olga Krzyżanowska wstąpiła do „Solidarności”, zasiadała w Krajowej Komisji Koordynacyjnej Służby Zdrowia. W 1989 r. w czasie wyboru wicemarszałków sejmu kontraktowego posłowie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego przypominali jej korzenie rodzinne.

W 1948 r. UB zwerbował żonę „Wilka”. Planowano wykorzystać jej znajomości do rozpracowania środowiska wileńskiej Armii Krajowej. Nie spełniła tych nadziei i uchylała się od przekazywania istotnych informacji.

W trakcie przygotowań do procesu pokazowego stan zdrowia „Wilka” gwałtownie się pogarszał. Pod koniec 1950 r. w sali zabiegowej więzienia mokotowskiego widział go podkomendny „Łupaszki” wachmistrz Wacław Beynar „Orszak”. Początkowo nie poznał wyniszczonego dowódcy. Po wysłuchaniu raportu o losach innych żołnierzy z Wileńszczyzny powiedział: „Synu, widzisz, jak nas mordują niewinnych, którzy oddaliśmy krew dla obrony naszej Ojczyzny. Być może przeżyjesz, więc pamiętajcie o nas, bo ja już dogorywam, a Ciebie niech Bóg ma w swojej opiece”. „Orszak” został skazany na śmierć. Wyrok zamieniono na karę dożywocia, a następnie piętnaście lat więzienia. Wolność odzyskał w 1956. Zmarł w 1997 r.

Aleksander Krzyżanowski „Wilk” zmarł na gruźlicę w szpitalu więziennym 29 września 1951 r. 31 października sąd na czele ze zbrodniarzem komunistycznym mjr. Mieczysławem Widajem umorzył śledztwo z powodu śmierci oskarżonego. Jego ciało zostało w tajemnicy zakopane między cmentarzem komunalnym a wojskowym na warszawskich Powązkach. W 1957 r. miejsce porzucenia zwłok wskazał jeden z pracujących na cmentarzu grabarzy. Szczątki „Wilka” zostały ekshumowane. Pogrzeb 27 kwietnia 1957 r. zamienił się w manifestację środowisk wileńskiej AK. Uroczystości były dokładnie obserwowane przez bezpiekę, mimo że jednym z głównych organizatorów było Stowarzyszenie „Pax” wpływowego Bolesława Piaseckiego. Na nagrobku napisano, że Krzyżanowski „zginął śmiercią tragiczną w więzieniu mokotowskim”. W 1975 r. zniszczony metalowy krzyż został zamieniony na nagrobek z piaskowca, ale nie ma na nim informacji o okolicznościach śmierci.

W 1994 r. „Wilk” został awansowany do stopnia generała brygady. 17 maja 2012 r. postanowieniem prezydenta RP został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.

Znadniemna.pl za Michał Szukała/PAP

125 lat temu, 18 lutego 1895 r., urodził się Aleksander Krzyżanowski ps. "Wilk", oficer Wojska Polskiego i Armii Krajowej. Jako komendant Okręgu Wileńskiego AK dowodził operacją „Ostra Brama” mającą na celu wyzwolenie okupowanego przez Niemców Wilna. Więziony przez Sowietów i polskich komunistów. [caption id="attachment_44561" align="alignnone" width="480"]

Dyplomaci z Ambasady RP w Mińsku odwiedzili stoiska polskich uczelni na Targach Edukacja i Kariera w Mińsku oraz udzielili uczelniom informacji w zakresie wsparcia wizowego i konsularnego oraz zasad współpracy z partnerami białoruskimi.

Polskie stoisko na Targach Edukacja i Kariera w Mińsku, fot.: vk.com/eduexpominsk

Polskie uczelnie promowały się podczas odbywających się w Mińsku w dniach 13-15 lutego Targów Edukacja i Kariera. „W naszym kraju studiuje już ok. 8 tys. młodych ludzi z Białorusi. To druga największa grupa obcokrajowców po Ukraińcach”- mówił Waldemar Siwiński, prezes Fundacji Perspektywy. Polskie uczelnie prezentowały swoją ofertę na wspólnym ogólnokrajowym stoisku programu „Study in Poland”, a także na kilku mniejszych stanowiskach poszczególnych uczelni i miejskich programów wsparcia dla studentów z zagranicy jak „Study in Wroclaw” czy „Study in Lublin”.

„Study in Poland” to program promocji uczelni polskich za granicą prowadzony przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich i Fundację Edukacyjną Perspektywy. Zrzesza ponad 50 polskich uczelni państwowych i prywatnych. „Zaletą polskiej edukacji jest to, że oferuje dobre wykształcenie za rozsądną cenę” – mówił podczas targów prezes Siwiński.

W ciągu ostatnich trzech lat liczba studentów z Białorusi w Polsce wzrosła mniej więcej dwukrotnie. W 2019 r. studiowało w Polsce ponad 7,3 tys. studentów z tego kraju, w tym roku jest ich znowu nieco więcej. Jest to jednak znaczniej mniej liczna grupa niż studenci z Ukrainy, których było w 2019 r. prawie 40 tys. W sumie w Polsce uczy się ok. 80 tys. obcokrajowców. „Białorusini coraz liczniej pojawiają się na wrocławskich uczelniach. Są cenieni jako dobrzy kandydaci, dobrze przygotowani, łatwo się aklimatyzują” – mówił Mirosław Lebiedź, koordynator projektu „Study in Wrocław”.

Znadniemna.pl za www.gov.pl

Dyplomaci z Ambasady RP w Mińsku odwiedzili stoiska polskich uczelni na Targach Edukacja i Kariera w Mińsku oraz udzielili uczelniom informacji w zakresie wsparcia wizowego i konsularnego oraz zasad współpracy z partnerami białoruskimi. [caption id="attachment_44555" align="alignnone" width="480"] Polskie stoisko na Targach Edukacja i Kariera w Mińsku,

Skip to content