Pozostali na swojej rodzinnej ziemi odciętej od Polski granicą jałtańską. Walczyli przeciw Sowietom, w obronie miejscowej ludności.
Żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa” por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Jerzy Lejkowski, „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny” /Fot.: Instytut Pamięci Narodowej
W 1943 r., niespełna cztery lata po wrześniowej napaści, Sowieci wznowili wojnę z Rzecząpospolitą. Tak można wszak określić działania sowieckiej partyzantki na północno-wschodnich kresach. W dniu 3 maja zostało zamordowanych trzech oficerów AK prowadzących rozmowy z dowódcami lokalnej partyzantki sowieckiej, kilka dni później Brygada im. Stalina dokonała masakry w Nalibokach, mordując 129 Polaków. Zerwanie przez Moskwę stosunków dyplomatycznych z polskim rządem na uchodźstwie (25 kwietnia) sprawiło, że bez żadnych zahamowań tępiono oddziały Armii Krajowej. Taki los spotkał oddział Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Został zamordowany wraz z kilkudziesięcioma swoimi żołnierzami. Pod pretekstem zaproszenia na rozmowy zwabiono i rozbrojono batalion stołpecki AK. Tych, którzy próbowali się bronić, zabito. W styczniu 1944 r. partyzantka sowiecka zamordowała 40 Polaków we wsi Koniuchy. Nie był to jedyny przypadek karania śmiercią za pomoc udzielaną oddziałom Armii Krajowej. Ciężkie walki z Sowietami stoczyły 5. Wileńska Brygada AK Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” i batalion 77. Pułku Piechoty AK dowodzony przez Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”.
Tę małą wojnę przerwał epizod wspólnego zdobywania Wilna w lipcu 1944 r. przez oddziały AK realizujące plan „Burza” i Armię Czerwoną. Polacy chcieli sami zdobyć Wilno i przywitać Sowietów jako gospodarze. Akcja była od początku skazana na niepowodzenie, tak samo jak w sierpniu 1944 r. w Warszawie. W rezultacie żołnierze AK przelewali krew na ulicach Wilna po to, by było ono sowieckie… Polska flaga tylko na moment powiewała nad miastem. Została szybko zerwana przez czerwonoarmistów. Sowieckim „podziękowaniem” za polską pomoc było aresztowanie płk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, dowódcy Okręgu Wileńskiego AK, i rozbrojenie 5,5 tys. AK-owców. Wywieziono ich do obozów. Na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie aresztowanych zostało w latach 1944–1945 ogółem 13 tys. żołnierzy AK i 7 tys. pomagających im Polaków.
„Kotwicz” i „Krysia”
Nie był to jednak koniec Armii Krajowej na północno-wschodnich kresach. W miejscu rozbrajanych przez Sowietów lub rozformowywanych oddziałów powstawały nowe. W ich szeregach znaleźli się ludzie zagrożeni falą sowieckiego terroru, do oddziałów uciekano także przed poborem do Armii Czerwonej. Do lata 1945 r. na Wileńszczyźnie działało co najmniej 17 oddziałów partyzanckich, a na Nowogródczyźnie 45 oddziałów wywodzących się z AK.
W walce z wojskami NKWD zginął w sierpniu 1944 r. pod Surkontami ppłk Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, w latach 1939–1940 żołnierz oddziału „Hubala”, cichociemny. Kalenkiewicz rozważał wyrwanie się z sowieckiej matni, lecz – jak wspominała jego żona Irena – „Niektórzy świadkowie mówią, że pragnął pozostać na tym terytorium, świadcząc swoją obecnością o polskości tych ziem”. Zapewne był świadom – po tym, co się stało po zdobyciu Wilna – że jakiekolwiek współdziałanie z Sowietami było koszmarnym błędem.
Jednym z najsłynniejszych partyzantów walczącym przeciw drugiej sowieckiej okupacji był na terenie Nowogródczyzny por. Jan Borysewicz „Krysia”. W latach 1940–1941 był więźniem NKWD. Za czasów okupacji niemieckiej w ciągu roku sformował 650-osobowy batalion po rozbrojeniu oddziałów AK pod Wilnem.
„Por. „Krysia” zorganizował na nowo północną część powiatu lidzkiego (Zgrupowanie „Północ” – siedem kompanii konspiracyjnych i kilkanaście grup partyzanckich). Był niezwykle aktywny, reagował natychmiast na akty sowieckiego terroru. Zdarzyło się, że jednego dnia trzykrotnie walczył z bolszewikami, m.in. likwidując w walce dowódcę zmotoryzowanego batalionu NKWD wraz z eskortą. Pracując w tak trudnych warunkach, wznowił wydawanie pisma konspiracyjnego „Szlakiem Narbutta” będącego dla akowców i ludności cywilnej symbolem polskiego trwania na kresach” – pisali Kazimierz Krajewski i Piotr Niwiński w „Kresach w ogniu Sowietów. Żołnierze Wyklęci 1943–1963”. Historycy stwierdzają, że już za życia por. Borysewicz był dla mieszkańców Nowogródczyzny postacią legendarną.
Jedną z najważniejszych akcji, którymi dowodził por. „Krysia”, było rozbicie aresztu NKWD w Ejszyszkach i uwolnienie kilkudziesięciu więźniów. Jan Borysewicz „Krysia” poległ 21 stycznia 1945 r. w walce z sowieckimi pogranicznikami NKWD pod Kowalkami koło Naczy, a jego ciało – jak pisali wspomniani autorzy – obwożono po okolicznych wsiach, by złamać ducha polskiego oporu. Nie jest znane miejsce pochowania por. Borysewicza. W 2014 r. w Kowalkach został odsłonięty pomnik upamiętniający Borysewicza w miejscu jego śmierci. Pomnik ufundowała polska Fundacja „Wolność i Demokracja”. Kowalki znajdują się niedaleko Dubicz, gdzie w 1863 r. poległ Ludwik Narbutt – dowódca oddziału partyzanckiego. Borysewicz, tak jak głosiło wydawane w jego oddziale pismo, szedł „szlakiem Narbutta”.
Zdecydowali się pozostać
Od wiosny do jesieni 1945 r. trwała akcja demobilizacji oddziałów AK z okręgów wileńskiego i nowogródzkiego, połączona z akcją przerzutu żołnierzy w nowe granice Polski. Wykorzystywano do tego tzw. repatriację, ale niektóre oddziały postanowiły przejść granicę jałtańską z bronią w ręku. Część z nich została jednak rozbita przez wojska NKWD. I choć w wyniku akcji przerzutowej północno-wschodnie kresy opuściło kilka tysięcy żołnierzy AK, nie oznaczało to jednak końca walki z Sowietami. Brali w niej udział ci, którzy postanowili pozostać z różnych przyczyn na swojej ziemi ojczystej okupowanej przez Związek Sowiecki. Jedni liczyli na to, że ostateczne ustalenie granicy dokonane będzie na konferencji pokojowej, inni – przeciwnie – mieli nadzieję na wojnę zachodnich aliantów ze Związkiem Sowieckim. Najgłębszą i najbardziej powszechną motywacją było jednak trwanie mimo wszystko.
„Ludzie, którzy zdecydowali się pozostać na ojcowiźnie, uważali, że przetrwają rządy sowieckie, tak jak ich przodkowie przetrwali półtorawiekowy okres zaboru rosyjskiego” – pisał Kazimierz Krajewski w książce „Na straconych posterunkach. Armia Krajowa na kresach wschodnich Rzeczypospolitej 1939–1945”.
Nie można nie podziwiać hartu ducha tych Polaków, którzy doświadczyli już pierwszej okupacji sowieckiej. Oddziały partyzanckie na okupowanych przez Związek Sowiecki terenach tworzyli – jak stwierdzał Grzegorz Motyka – „ludzie zdecydowani prowadzić dalszą walkę bez względu na to, czy mieli szanse zwycięstwa, czy nie, i przekonani, że w ten sposób zaświadczą o przywiązaniu do polskości mieszkańców północno-wschodnich ziem II RP” („Na białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944–1954”).
Polskie bastiony
Mapa w „Atlasie polskiego podziemia niepodległościowego 1944–1956” pokazuje, że bastionem polskiego oporu na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej w pierwszych latach powojennym było terytorium między Grodnem na zachodzie, Ejszyszkami na północy, miejscowością Iwie na wschodzie i Wołkowyskiem na południu. W jego środku leżały Szczuczyn i Lida. Na tym terenie istniały trzy ośrodki zbrojnego oporu przeciw sowieckiej władzy.
Komendantem połączonych obwodów Szczuczyn i Lida (Obwód 49/67) był Anatol Radziwonik „Olech”, przed wojną nauczyciel w szkole w Iszczołnianach koło Szczuczyna, a w latach wojny dowódca jednej z placówek AK w obwodzie Szczuczyn, następnie dowódca plutonu w 77. Pułku Piechoty AK. Jego oddział nie dotarł na koncentrację do operacji „Ostra Brama” i dzięki temu uniknął rozbrojenia. Radziwonik powrócił w rodzinne strony i zaczął organizować oddział partyzancki, który liczył 70 żołnierzy. Radziwionik postanowił pozostać na Kresach mimo zarządzonej przez dowództwo Okręgu Nowogródzkiego ewakuacji żołnierzy za granicę jałtańską.
„Pozostał bowiem wśród tych, którzy postanowili nie opuszczać ojczyzny, aby bronić miejscowej ludności przed komunistycznym terrorem […]. W szeregach konspiracji i partyzantki dowodzonej przez „Olecha” panował prawdziwie obywatelski duch, wywodzący się z tradycji Armii Krajowej. Służyli tu obok siebie przedwojenni obywatele Rzeczypospolitej bez względu na wyznawaną wiarę – najliczniej katolicy i mniej liczni prawosławni. Znajdujemy tu także antykomunistów niebędących Polakami – pojedynczych ochotników narodowości ukraińskiej lub rosyjskiej. Jeden z nich, pochodzący z Ukrainy lejtnant Armii Sowieckiej o pseudonimie „Zielony”, wsławił się ogromną odwagą osobistą w walkach z NKWD” – pisał Andrzej Poczobut w szkicu „Anatol Radziownik „Olech” – zapomniany bohater Polski Walczącej” („Biuletyn IPN”, 5–6, 2007 r.).
Żołnierzem „Olecha” był też ppor. Wiktor Maleńczyk, który zbiegł z 1. Armii Wojska Polskiego (Berlinga). W oddziale Radziwonika było około 100 partyzantów wspieranych przez liczącą około 600–800 osób siatkę konspiracyjną.
Wśród akcji oddziału „Olecha” były: zwycięska potyczka stoczona w maju 1945 r. z grupą operacyjną pułku piechoty NKWD pod Iszczołną, uwolnienie z aresztu w osadzie Toboła kilkunastu więzionych z powodów politycznych.
Jak stwierdza Andrzej Poczobut, jeszcze w 1948 r. na terenie rejonów lidzkiego i szczuczyńskiego panowała dwuwładza. W dzień rządzili komuniści, w nocy – partyzanci. Tamtego roku „Olech” niszczył kołchozy i likwidował szczególnie gorliwych aktywistów. W dniu 11 listopada 1948 r., w Święto Niepodległości, żołnierze „lecha” spalili kołchoz im. Stalina w Kulbaczynie.
Mimo że sytuacja konspiratorów i partyzantów była coraz trudniejsza, „Olech” na sugestie rozpuszczenia oddziału odpowiadał: „Nie mogę tego wszystkiego rzucić, trzeba walczyć”. Grzegorz Motyka cytuje słowa jednego z jego żołnierzy: „Lubił swoich żołnierzy, ale nie było w nim roztkliwiania się. Był zarazem człowiekiem chłodnym i beznamiętnym. Niejednokrotnie powtarzał, iż każda walka, w szczególności walka o niepodległość Ojczyzny, zawsze pociąga ofiary. A w naszej mentalności tylko ofiara ma prawdziwą wartość”.
Anatol Radziwonik zginął w maju 1949 r. Miejsce jego śmierci nie jest pewne. Kazimierz Krajewski uważa, że „Olech” poległ koło wsi Raczkowszczyzna. Tam też w roku 2013, staraniem Związku Polaków na Białorusi, ufundowano krzyż na prywatnym terenie. Inicjatorów ukarano wysokimi grzywnami, a krzyż został zniszczony przez „nieznanych sprawców”.
Zygmunt Olechnowicz, adiutant „Olecha” (ur. 1926 r.), skazany został na 25 lat łagrów i odsiedział cały wyrok. Po powrocie do Lidy nie mógł z powodu swej przeszłości znaleźć pracy, był aresztowany za włóczęgostwo, a następnie został osadzony w zakładzie psychiatrycznym.
W 1945 r. porucznik AK Mieczysław Niedziński („Niemen”, „Ren”) zorganizował Samoobronę Ziemi Grodzieńskiej, a w jej ramach oddział partyzancki, który rok później został podzielony na trzy mniejsze. Także żołnierze Niedzińskiego musieli likwidować konfidentów. Jeden z nich, dosypując środków nasennych do przyniesionego przez siebie alkoholu, doprowadził do ujęcia żołnierzy jednego z trzech pododdziałów. Ludzie Niedzińskiego zabili m.in. zastępcę dowódcy kontrwywiadu 87. pułku pogranicznego, dwóch prokuratorów, naczelnika więzienia w Skidlu, naczelnika rejonowej placówki NKWD we wsi Łukawica, rozbili areszt w Putryszkach. W Samoobronie Ziemi Grodzieńskiej było 500–600 osób.
Niedziński poległ w walce w maju 1948 r. Jego śmierć nie przerwała akcji zbrojnej podkomendnych na Grodzieńszczyźnie. Do 1950 r. utrzymał się tam m.in. oddział Józefa Stasiewicza „Samotnego”. Otoczeni przez wojsko sowieckie trzej partyzanci popełnili 17 stycznia 1950 r. samobójstwo. „Nieżywym żołnierzom AK zaczepiono sznury do nóg i powleczono ich przez bagna na stały ląd około 2 km – do drogi, głowami bili i zaczepiali o zmarznięte kępy i krzaki” – wspominał jeden z partyzantów cytowany w książce Kazimierza Krajewskiego. Pięciu partyzantów, którzy się poddali, zostało skazanych na 25 lat łagrów.
„Podkomendni Mena zdawali sobie sprawę z beznadziejności swego położenia, panowało jednak wśród nich wysokie morale i do końca dostrzegali celowość swej walki podjętej z sowieckim systemem” – pisał Kazimierz Krajewski w książce „Na straconych posterunkach”. Trzecią strukturą konspiracyjną i partyzancką była tzw. Samoobrona Wołkowyska, założona z inicjatywy ks. Antoniego Bańkowskiego „Eliasza”, kapelana oddziałów Armii Krajowej, i Bronisława Chwieduka. Liczyła ok. 100–200 osób. Blisko 20–30 żołnierzy gromadziły trzy plutony. „Cechą charakterystyczną Samoobrony Wołkowyskiej była jej zdolność do ciągłej reaktywacji pomimo kolejnych strat i aresztowań” – pisał Tomasz Łabuszewski w „Kresach w ogniu Sowietów”.
Po aresztowaniu ks. Bańkowskiego i Chwieduka (wyszedł na wolność dopiero w 1971 r.) działały jeszcze kilkuosobowe oddziałki, m.in. Alfonsa Kopacza, który działał w rejonie Zelwy, Mostów i Wołkowyska aż do marca 1953 r. Członkiem Samoobrony Wołkowyskiej była Weronika Sebastianowicz. Aresztowana w 1951 r., została skazana na 25 lat łagrów. Po amnestii wyszła na wolność w 1955 r. Jest dziś prezesem Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej przy Związku Polaków na Białorusi. W 2015 r. otrzymała nagrodę IPN – Świadek Historii.
Grzegorz Motyka podaje, że w latach 1947–1953 na Białorusi Zachodniej, a więc tam, gdzie działały trzy poakowskie struktury konspiracyjno-partyzanckie, podziemie przeprowadziło 575 zamachów i 39 dywersji, zabijając 96 funkcjonariuszy MWD-MGB, 107 czerwonoarmistów, 290 aktywistów partyjnych. Zginęło 161 partyzantów, aresztowano 465 partyzantów oraz 2121 współpracowników podziemia.
Na Białorusi żołnierze Armii Krajowej są nadal żołnierzami wyklętymi, o czym świadczy niszczenie upamiętnień poległych dowódców i nękanie przez białoruskie władze kultywującej pamięć o nich Weroniki Sebastianowicz.
Znadniemna.pl za Tomasz Stańczyk/superhistoria.pl
Pozostali na swojej rodzinnej ziemi odciętej od Polski granicą jałtańską. Walczyli przeciw Sowietom, w obronie miejscowej ludności.
[caption id="attachment_44576" align="alignnone" width="480"] Żołnierze 5. Wileńskiej Brygady AK. Od lewej: ppor. Henryk Wieliczko "Lufa" por. Marian Pluciński "Mścisław", mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", Jerzy Lejkowski, "Szpagat", por. Zdzisław Badocha