HomeStandard Blog Whole Post (Page 157)

Gdyby nie Kresowiacy, Wrocław nie wyglądałby tak jak dziś. To mieszkańcy polskich Kresów Wschodnich odbudowali po wojnie to miasto ze zniszczeń i można powiedzieć, że stworzyli je na nowo. Panorama Racławicka, Ossolineum czy pomnik Fredry to najbardziej znane ikony łączące Wrocław z przedwojennymi Kresami. Był taki żart: „Pan z Wrocławia? Bo ja też ze Lwowa”. Prawie to samo mogłaby powiedzieć o sobie Bożena Słupska, z którą rozmawiamy o historii jej rodziny.

Rodzice Bożeny Słupskiej – Tomasz i Halina Ostrowscy

Skąd pochodzi Pani ojciec?

Mój ojciec, Tomasz Ostrowski, herbu Korczak, urodził się w Kijowie. Rodzice ojca mieli majątek Szepetówka, ale większość czasu rodzina spędzała w Kijowie, bo dzieci chodziły do polskiego gimnazjum. Dwaj starsi bracia ojca zginęli podczas wojny polsko-bolszewickiej. Ojciec też wtedy wstąpił do wojska, mimo to, że miał 16 lat. Od dziecka jeździł konno, więc zabrał konia. Jak skończyła się wojna, to uczył się w szkole kadetów we Lwowie, a potem poszedł do Państwowej Szkoły dla Leśniczych w Białowieży i został leśniczym w nadleśnictwie Czartorysk na Wołyniu, leśniczówka Zarzecze, którą sam wybudował w 1936 roku.

Tomasz Ostrowski jako leśniczy, lata 30. XX wieku

Matka Pani też pochodzi z Kresów?

Mama urodziła się w Rewlu. Jej rodzice pochodzą z Polesia, z okolic Siehniewicz koło Berezy. Mój pradziadek Michał Łukaszewicz był zesłany na Syberię za udział w powstaniu styczniowym. Babcia, Waleria Łukaszewicz (herbu Łuk), wyszła za mąż za Jana Mireckiego (herbu Szeliga), zamieszkali w posiadłości babci – Jarówce. Mieli trzech synów i córkę, moją mamę. Dziadek najpierw pracował w Pińsku, a potem w Rewlu, na fabryce salonek, takich luksusowych wagonów, tam byli do zakończenia pierwszej wojny światowej. Szkołę podstawową mama ukończyła w Kobryniu, a do gimnazjum chodziła w Prużanie.

Halina Ostrowska, lata 30. XX wieku

Dwoje kresowiaków musiało się na Kresach zapoznać?

Ojciec poznał moją mamę na balu karnawałowym w Twierdzy Brzeskiej, brat mamy Kazimierz Mirecki był tam kierownikiem szkoły dla dzieci wojskowych. Mama wspominała, że tańczył fatalnie i ciągle nadeptał na jej balowe pantofelki. Ale chyba mimo to spodobał się mamie (śmieje się). Pobrali się 15 sierpnia 1935 roku i zamieszkali w leśniczówce Zarzecze. Ojciec był miłośnikiem koni, psów, strzelb, lubił polowanie, przejazdy parostatkiem. Miał motocykl.

Tomasz Ostrowski był miłośnikiem koni i psów

Na zdjęciach mama Pani wygląda bardzo atrakcyjnie, modnie.

Ponieważ mieszkali gdzie świat zabity deskami, w lesie, ojcu zależało, żeby mama miała piękne modne ubrania, jeździli od czasu do czasu do Lwowa, do księgarni, kupowali książki, do modystki po kapelusze, do krawcowej. Czasami się jeździło do Brześcia, do Warszawy.

Uczennice gimnazjum w Prużanie

Na zdjęciach rodzice Pani są bardzo szczęśliwi.

Nasze szczęśliwe życie skończyło się w 1939 roku, kiedy Sowieci wkroczyły na tereny Polski. Ojca od razu aresztowali. Po dwóch tygodniach uciekł, ukrywał się, lecz aresztowali go ponownie i wywieźli do Charkowa. Właśnie stąd napisał do mamy list z prośbą wysłać konia na stację, bo będzie wracał na Wielkanoc. Mama tak i zrobiła. Woźnica wrócił bez ojca. Wkrótce jakiś posłaniec przyniósł mamie od ojca karteczkę z takimi słowami: „Niektórych z nas mają wysłać w dalekie lasy. Cokolwiek by się stało, pamiętaj, że masz dzieci wychować na dobrych Polaków”. Nie żalił się nad sobą, a myślał o wychowaniu dzieci.

Czy karteczka była podpisana?

Nie, nie było ani podpisu, ani adresu, to było bardzo niebezpieczne. Nie chciał narażać nas. Mama poznała charakter pisma ojca.

Widziała Pani tę karteczkę?

A skąd! Którejś nocy gajowy, który trzymał straż wokół domu nocą, zobaczył, że nadjeżdżają NKWD-ziści. Obudził mamę, podała mu przez okno mojego starszego trzyletniego brata, sama wzięła mnie, miałam wtedy roczek, i w koszuli nocnej uciekła z leśniczówki. Więcej domu nie zobaczyliśmy. Potem przez wiele lat była tułaczka, Lwów, Warszawa, na Rzeszowszczyźnie, u różnych ludzi. Jak faszyści wkroczyli na teren ZSRR, jakiś czas mieszkaliśmy u siostry ojca w Stryju pod Lwowem, w oficynie, a za szafą w tej samej oficynie ukrywała się rodzina Żydów – Braunowie, lekarze.

Ale jak się udało przechować te wszystkie unikatowe rodzinne zdjęcia?

We Lwowie był głód, i mama zdecydowała się wrócić do leśniczówki na Wołyniu, żeby zabrać trochę żywności, ukryte kosztowności – parę pierścionków. Dom był splądrowany, ale zdjęcia nie były nikomu potrzebne, nawet w albumach były, stąd mam je.

Tomasz Ostrowski, zdjęcie przedwojenne

Obok koni i psów pasją ojca Pani Bożeny była broń

Jak rodzina Pani okazała się tu, na zachodzie?

Ostatni rok wojny spędziliśmy u krewnych w Krakowie. Ja przez głód byłam bardzo słaba i często chorowałam. Mama obawiała się, że mogę mieć gruźlicę, i jakiś lekarz poradził jej pojechać na zachód, na Ziemie Odzyskane, w góry, zmienić klimat. Tak nasza rodzina okazała się w Szklarskiej Porębie.

Czy mama Pani wiedziała, że mąż nie żyje?

W czasie wojny mama szukała ojca przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, pisała do Szwajcarii, ale cały czas dostawała odpowiedź: brak wieści. Łudziła się, że mąż przebywa w łagrze. Nauczyła nas z bratem pacierza w którym były takie słowa: „Boże, spraw, żeby nasz tatuś prędzej do nas wrócił”. Odmawialiśmy z bratem ten pacierz co wieczór. Dopiero na studiach przestałam.

Bo dowiedziała się Pani, że ojciec nie żyje?

Już po śmierci Stalina mama napisała do Moskwy, też do Czerwonego Krzyża, i dostała odpowiedź, że Tomasz Ostrowski zmarł (!) w 1942 roku na terenie ZSRR, ale gdzie? Mama pracowała kierownikiem w kilku ośrodkach wczasowych na Dolnym Śląsku. W 1955-56 Fundusz Wczasów Pracowniczych oddelegował ją do Domu Wczasowego „Krokus”, w którym byli Polacy wypuszczeni z łagrów stalinowskich – kierowano ich najpierw do szpitali, a potem do domów wczasowych. Mama zorganizowała dla nich pierwszą Wigilię na ojczystej ziemi. Wszyscy płakali ze wzruszenia. Byłam tam. Do dziś pamiętam oczy tamtych ludzi.

Życie po wojnie było spokojne?

Nie zawsze. Mama dużo pracowała, lubiła swoją pracę. Ale w pewnym momencie zaproponowali jej zapisać się do partii komunistycznej. Odmówiła kategorycznie. „Jeśli Pani chce nadal pracować kierowniczką, niech Pani zapisze się przynajmniej do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej”. Powiedziała: „Najpierw oddajcie mi mojego męża, a dopiero potem możemy porozmawiać na ten temat”. Zwolnili ją. Ale mama nigdy nie żałowała. Poradziliśmy sobie.

Czy mama wspominała Polesie?

Przez całe życie mama miała wielki sentyment do Kresów. Pamiętam, jak śpiewała swoją ulubioną piosenkę – „Polesia czar”.

Odwiedzała Pani strony, w których mieszkali rodzice?

Od 2000  roku dziewięć razy byłam na Kresach – i na Ukrainie, i na Białorusi. Chciałam zobaczyć leśniczówkę, w której rodzice byli szczęśliwi, lecz dowiedziałam się, że nie ma śladu od domu wybudowanego dla nas przez ojca w 1936 roku.

Tomasz Ostrowski z kuzynkami, lata 30. XX wieku

Czasami rozmyślam nad swoim życiem. Było ono trudne, ale bardzo ciekawe. Los jak wiatr, jak wicher historii, przeniósł moją rodzinę od kresów wschodnich na kresy zachodnie. Niemowlęciem dowiedziałam się, czym jest stalinizm i faszyzm. Mogłam nie przeżyć. Spotkałam na swojej drodze cudownych ludzi. Byłam szczęśliwa działając na rzecz „Solidarności” i później, kiedy przez dwadzieścia lat zajmowałam się organizacją Festiwali Kultury Kresowej. Zawsze staram się pomagać ludziom. Bo tak nauczyła mnie moja mama, kresowianka z Polesia, Halina Ostrowska z domu Mirecka.

Rozmawiała we Wrocławiu Marta Tyszkiewicz, zdjęcia z archiwum Bożeny Słupskiej

 

 

Gdyby nie Kresowiacy, Wrocław nie wyglądałby tak jak dziś. To mieszkańcy polskich Kresów Wschodnich odbudowali po wojnie to miasto ze zniszczeń i można powiedzieć, że stworzyli je na nowo. Panorama Racławicka, Ossolineum czy pomnik Fredry to najbardziej znane ikony łączące Wrocław z przedwojennymi Kresami. Był

13 699 złotych – taką kwotę udało się uzbierać w ramach dorocznej akcji charytatywnej pt. „Podaruj gwiazdkę polskim dzieciom na Białorusi”, którą piąty rok z rzędu prowadziło na swojej antenie Polskie Radio Białystok we współpracy z Podlaskim Oddziałem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

Pieniądze pozyskano  licytując na antenie białostockiego radia w dniach 13-15 grudnia dziewięć obrazów autorstwa malarzy  z Litwy, Izraela, Mołdawii i Białorusi zaprzyjaźnionych z Towarzystwem Plastyków Polskich przy Związku Polaków na Białorusi.

Ogółem,  w ciągu czterech poprzednich edycji akcji charytatywnej, uzbierano  na prezenty dla polskich dzieci na Białorusi kwotę przewyższającą 65 tysięcy złotych.

Pod względem hojności uczestników licytacji tegoroczna edycja nie okazała się zatem rekordowa. Uzyskanej kwoty powinno jednak starczyć na obdarowanie słodkimi podarunkami bożonarodzeniowymi setek dzieci z polskich rodzin na Białorusi

Znadniemna.pl na podstawie radio.bialystok.pl

13 699 złotych – taką kwotę udało się uzbierać w ramach dorocznej akcji charytatywnej pt. „Podaruj gwiazdkę polskim dzieciom na Białorusi”, którą piąty rok z rzędu prowadziło na swojej antenie Polskie Radio Białystok we współpracy z Podlaskim Oddziałem Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Pieniądze pozyskano  licytując na antenie

Izba Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego ( niższa izba parlamentu) Białorusi uchwaliła w środę, 14 grudnia, nowelizację do ustawy o obywatelstwie, umożliwiającą pozbawianie obywatelstwa osób, skazanych za udział w organizacji ekstremistycznej lub za wyrządzenie ciężkiej szkody interesom państwa, a przebywających za granicą.

Nowe brzmienie ustawy przewiduje możliwość pozbawienia obywatelstwa Białorusi w przypadku prawomocnego wyroku za „udział w organizacji ekstremistycznej” lub wyrządzenie poważnej szkody interesom Białorusi. Dotyczy to osób przebywających za granicą.

Ustawa wprowadza także wymóg pisemnego lub elektronicznego powiadomienia władz o posiadaniu obywatelstwa innego państwa, a także prawa pobytu lub innego dokumentu, który uprawnia do ulg i przywilejów w innych państwach (m.in. Karty Polaka).

O pracach nad ustawą o obywatelstwie i możliwych ograniczeniach dla osób posiadających Kartę Polaka władze Białorusi informowały we wrześniu.

„W ramach przygotowanej ustawy trzeba jeszcze raz spojrzeć na tych, którzy wyjechali za granicę i działają na szkodę państwa i narodu, popełniając przestępstwa. (…) Czy ci ludzie są godni pozostania obywatelami Białorusi, jeśli uciekli z kraju ojczystego i faktycznie zerwali z nim więzi” – mówił Aleksandr Łukaszenka podczas narady poświęconej projektowi nowelizacji. Jak dodał „wielu deputowanych i obywateli” proponowało, by takie osoby pozbawić obywatelstwa.

Jak dodał, należy się też zająć osobami, które posiadają Kartę Polaka – to wydawany przez polskie władze dokument, który potwierdza polskie pochodzenie i gwarantuje szereg praw na terenie Polski.

„Powinniśmy wyjaśnić, czy to są obywatele Białorusi, czy oni po prostu zbłądzili, wzięli tę kartę jakby przypadkowo, czy mają inną orientację” – powiedział Łukaszenka. Nie podał jednak więcej szczegółów.

Minister spraw wewnętrznych Iwan Kubrakou oświadczył wówczas, że zmiany w ustawie mają na celu „zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego, stabilności systemu polityczno-społecznego”.

Decyzję o pozbawieniu obywatelstwa, jak podał wtedy minister, miałby podejmować Łukaszenka w oparciu o rekomendacje komisji ds. obywatelstwa. „Następnie wobec osoby pozbawionej obywatelstwa proponowana jest decyzja o zakazie wjazdu na Białoruś na okres do 30 lat” – oświadczył Kubrakou. Jak dodał, władze liczą na „profilaktyczny efekt” takiej inicjatywy ustawodawczej.

Kurbakou wskazał również, że informacje o posiadaniu obywatelstwa lub innych praw i przywilejów przyznawanych przez inne państwo będą uwzględniane podczas przyjmowania do pracy w administracji państwowej.

Media niezależne są zdania, że propozycja pozbawiania obywatelstwa dotyczy osób, które wyemigrowały z powodów politycznych. Po uznanych za sfałszowane wyborach prezydenckich w 2020 r. za granicę, w tym do Polski i na Litwę, wyemigrowały tysiące Białorusinów. Wielu z nich zrobiło to w związku z toczącymi się wobec nich procesami za udział w protestach, w tym o „poważne naruszenie porządku publicznego” i właśnie „ekstremizm”.

Na Białorusi obowiązuje już także ustawa, która umożliwia zaoczne skazywanie obywateli przebywających za granicą.

Na prowadzonej przez MSW Białorusi „liście ekstremistów” figuruje około 2000 osób. Większość z nich przebywa w więzieniu, bądź na wymuszonej emigracji politycznej.

Znadniemna.pl na podstawie PAP, fot.: TUT.BY

Izba Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego ( niższa izba parlamentu) Białorusi uchwaliła w środę, 14 grudnia, nowelizację do ustawy o obywatelstwie, umożliwiającą pozbawianie obywatelstwa osób, skazanych za udział w organizacji ekstremistycznej lub za wyrządzenie ciężkiej szkody interesom państwa, a przebywających za granicą. Nowe brzmienie ustawy przewiduje możliwość pozbawienia

W Sokołach na Podlasiu odsłonięty został 8 grudnia pomnik ofiar tzw. operacji polskiej NKWD, podczas której – w latach 1937–38 – zamordowano ponad 100 tys. Polaków w Związku Sowieckim. Uroczystości towarzyszyło spotkanie naukowe poświęcone wydarzeniom sprzed 85 lat.

Pomnik, który według pomysłodawców jest pierwszym takim w Polsce, tworzą pamiątkowe tablice o wysokości kilku metrów, na których spoczywa krzyż. „Zginęli za to, że byli Polakami. Pamięci ofiar zbrodni sowieckich 1937-1938″” – to jedna z inskrypcji na tablicach.

ak powiedział PAP wójt gminy Sokoły Józef Zajkowski, pomysł pomnika powstał dwa lata temu, a przychylna mu była rada gminy. „My mamy ofiary, które zostały wywiezione na Sybir. W ostatnim czasie, w ramach repatriacji ściągnęliśmy rodzinę z Kazachstanu, której dziadkowie byli wywiezieni właśnie w ramach akcji NKWD” – mówił.

„Jesteśmy zobowiązani wobec historii, aby o takich faktach historycznych pamiętać” – dodał. „My jesteśmy tymi, którzy uczą historii i dlatego podjęliśmy się tego, by pomnik powstał” – powiedział PAP Zajkowski.

Pomysł Fundacji Piękno Życia wsparła finansowo Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Uchwała gminy w sprawie powstania pomnika została podjęta w 2021 roku.

„Operacja antypolska NKWD należy do najtragiczniejszych kart w historii naszego narodu. (…) Pomnik ten ma upamiętnić wszystkie ofiary NKWD. To hołd w kierunku ludzi, którzy poświęcili życie służbie naszej Ojczyźnie. Wszyscy oni zasługują na miejsce w pamięci przyszłych pokoleń, dlatego Rada Gminy Sokoły wyraża zgodę na wzniesienie pomnika Ofiar Operacji Antypolskiej NKWD” – napisano w uzasadnieniu tej uchwały.

Na mocy rozkazu nr 00485 z 11 sierpnia 1937 r., wydanego przez ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRS Nikołaja Jeżowa, pod rzekomym zarzutem przynależności do Polskiej Organizacji Wojskowej, prowadzącej rzekomo działalność szpiegowsko-wywrotową na rzecz Polski, represjonowano nie mniej niż 139 tys. 835 osób, z czego zamordowano – najczęściej strzałem w tył głowy – nie mniej niż 111 tys. 091.

Zbrodnia była całkowicie przemilczana w okresie PRL. Również na emigracji wiedza o masowej eksterminacji Polaków była niewielka. Dopiero w 1991 r. w Polsce ukazała się pierwsza synteza dziejów Polaków w imperium sowieckim pióra Nikołaja Iwanowa „Pierwszy naród ukarany. Polacy w Związku Radzieckim 1921-1939”.

Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku wyniki badań nad zbrodnią na Polakach opublikował „Memoriał”. Kolejnym przełomem w badaniach nad operacją polską było nawiązanie bliskiej współpracy między Instytutem Pamięci Narodowej a archiwistami z Ukrainy, gdzie zachowała się ogromna dokumentacja mordu.

W 2010 r. ukazała się wspólna publikacja IPN i Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy „Polska i Ukraina w latach trzydziestych-czterdziestych XX wieku. Tom 8. Wielki terror. Operacja polska 1937-1938”. Od 2018 r. IPN prezentuje wystawę planszową „Rozkaz nr 00485. Antypolska operacja NKWD na sowieckiej Ukrainie 1937–1938”. Do tej pory oglądali ją widzowie w kilkudziesięciu miejscach w Polsce, Ukrainie, USA i Australii.

W 2009 r. Sejm RP przyjął uchwałę upamiętniającą ofiary zbrodni dokonanych w latach 1937–1939 na Polakach w ZSRS. „Sejm RP oddaje cześć pamięci 150 tys. Polaków zamordowanych przez NKWD w latach 1937–1939 w ramach tzw. operacji polskiej w czasie Wielkiego Terroru. Sejm wyraża wdzięczność działaczom rosyjskiego stowarzyszenia +Memoriał+ oraz tym historykom rosyjskim i ukraińskim, którzy podtrzymują pamięć o ludobójstwie dokonanym na naszych niewinnych rodakach”.

Znadniemna.pl za Sylwia Wieczeryńska, Robert Fiłończuk/PAP/Dzieje.pl, na zdjęciu: odsłonięcie w Sokołach pomnika ofiar operacji polskiej NKWD 1937–1938. Źródło: Fundacja Piękno Życia

W Sokołach na Podlasiu odsłonięty został 8 grudnia pomnik ofiar tzw. operacji polskiej NKWD, podczas której – w latach 1937–38 – zamordowano ponad 100 tys. Polaków w Związku Sowieckim. Uroczystości towarzyszyło spotkanie naukowe poświęcone wydarzeniom sprzed 85 lat. Pomnik, który według pomysłodawców jest pierwszym takim w

W środę, 14 grudnia, w Belwederze pod patronatem pary prezydenckiej Andrzeja Dudy i Agaty Kornhauser-Dudy odbyła się gala jubileuszowa rządowej Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”. Fundacja została założona 30 lat temu z inicjatywy ówczesnego premiera Jana Olszewskiego.

Prezydent, przypominając historię Fundacji, wskazywał, że premier Jan Olszewski pamiętał o tym, że Polacy rozsiani są po świecie.

„Pamiętał o tym, że Polska jest nie tylko w tych granicach co dzisiaj, ale że Polacy są i w wielu innych miejscach na świecie. Wiedział znakomicie, że nasza historia tak się układała, że rodacy zostali rozsiani: niektórzy przez to, że musieli emigrować, ale też dlatego, że granice się przesunęły, a niektórzy dlatego, że ich wywieziono daleko na wschód” – mówił Duda.

Wskazywał, że Olszewski wiedział też, że wszyscy Polacy poza granicami walczyli o pamięć o Polsce. „Poprzez stworzenie Fundacji +Pomoc Polakom na Wschodzie+ chciał ich jednoczyć z ojczyzną” – dodał prezydent.

„Udało się to znakomicie. Dziś ognisk polskości jest na świecie bardzo wiele” – oświadczył Duda. „Wielkim, wspaniałym obrazem tego trzydziestolecia jest to, że Fundacja żyje, to jak wiele dzieł zrealizowała, jak one bardzo się zmieniają i jak ogromna jest kreatywność tych, którzy te dzieła realizują, w jak wielu aspektach fundacja pomaga i jak bardzo szybko następuje reakcja na to, co jest potrzebne” – dodał.

Pierwsza dama Agata Kornhauser-Duda oświadczyła, że trzy dekady „wytężonej, niełatwej, ale wykonywanej z ogromnym zaangażowaniem i poświęceniem pracy” sprawiły, że Fundacja zasłużyła sobie na miano wiarygodnego i sprawdzonego partnera, a także na zaufanie władz państwowych i rodaków, do których ta pomoc jest kierowana.

Podkreśliła, że na uznanie zasługuje działalność Fundacji tuż po agresji rosyjskiej na Ukrainę. Jak mówiła, udało się pomóc tysiącom ludzi na miejscu, a także uchodźcom przebywającym w Polsce.

Przewodniczący rady Fundacji Jan Dziedziczak poinformował, że na patrona Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” wybrany został Jan Olszewski.

Rządowa Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” została powołana w 1992 roku; działa pod nadzorem merytorycznym Ministra Spraw Zagranicznych. Głównym celem jej działalności jest „niesienie pomocy i wspieranie Polaków zamieszkałych w krajach byłego ZSRS i byłego bloku komunistycznego w Europie Środkowej i Wschodniej”.

 Znadniemna.pl za PAP, fot.: prezydent.pl

W środę, 14 grudnia, w Belwederze pod patronatem pary prezydenckiej Andrzeja Dudy i Agaty Kornhauser-Dudy odbyła się gala jubileuszowa rządowej Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie". Fundacja została założona 30 lat temu z inicjatywy ówczesnego premiera Jana Olszewskiego. Prezydent, przypominając historię Fundacji, wskazywał, że premier Jan Olszewski

Nowym ministrem spraw zagranicznych Białorusi został dotychczasowy wiceszef resortu dyplomacji Siarhiej Alejnik. Decyzją Aleksandra Łukaszenki zastąpił on na stanowisku zmarłego w listopadzie Uładzimira Makieja. Łukaszenka powołał również nowego dowódcę sił powietrznych.

Alejnik pełnił wcześniej m.in. funkcję stałego przedstawiciela Białorusi przy Biurze ONZ i organizacjach międzynarodowych w Genewie, a także ambasadora w Wielkiej Brytanii i Stolicy Apostolskiej. Od 2020 roku piastował stanowisko zastępcy, a od lutego 2022 roku pierwszego zastępcy szefa białoruskiej dyplomacji.

Media niezależne wskazują, że Alejnik jest zawodowym dyplomatą i był bliskim współpracownikiem – „prawą ręką” zmarłego szefa resortu.

Również we wtorek Łukaszenka powołał nowego dowódcę wojsk powietrznych i obrony powietrznej. Został nim dotychczasowy zastępca szefa tych formacji Andrej Łukianowicz. Poprzedni dowódca, generał Ihar Hołub, został odwołany przez Łukaszenkę w listopadzie.

Wcześniejszy wieloletni szef białoruskiej dyplomacji Uładzimir Makiej zmarł nagle 26 listopada. Ani MSZ, ani oficjalne media nie podały szczegółów na temat śmierci ministra. Rzecznik resortu Anatol Hłaz podkreślił, że „jeszcze poprzedniego dnia (polityk) omawiał robocze plany na tydzień”.

Makiej miał 64 lata. Sprawował funkcję ministra spraw zagranicznych Białorusi od 2012 roku. W latach 2008-12 stał na czele administracji prezydenta.

Znadniemna.pl za PAP

Nowym ministrem spraw zagranicznych Białorusi został dotychczasowy wiceszef resortu dyplomacji Siarhiej Alejnik. Decyzją Aleksandra Łukaszenki zastąpił on na stanowisku zmarłego w listopadzie Uładzimira Makieja. Łukaszenka powołał również nowego dowódcę sił powietrznych. Alejnik pełnił wcześniej m.in. funkcję stałego przedstawiciela Białorusi przy Biurze ONZ i organizacjach międzynarodowych w

Białoruscy katolicy dziękowali w sobotę,  11 grudnia, podczas Mszy Kościołowi w Polsce. W Eucharystii sprawowanej w warszawskim kościele św. Aleksandra, gdzie działa białoruskie duszpasterstwo, uczestniczył m.in. kardynał Kazimierz Nycz. – Modlę się za całą uciemiężoną Białoruś – powiedział metropolita warszawski na początku liturgii. W Mszy świętej uczestniczył ambasador RP w Białorusi Artur Michalski.

Msza święta w kościele św. Aleksandra w Warszawie na Placu Trzech Krzyży, gdzie działa duszpasterstwo dla Białorusinów-katolików, zgromadziła społeczność białoruską oraz kapłanów, którzy posługiwali lub nadal posługują białoruskim katolikom.

Mszy świętej przewodniczył kardynał Kazimierz Nycz, ordynariusz wiernych obrządku wschodniego w Polsce

Liturgię koncelebrował m.in. duszpasterz białoruskich grekokatolików w stolicy. Organizatorem Mszy św. z modlitwą wdzięczności dla Polaków i Kościoła w Polsce było duszpasterstwo białoruskie w Warszawie i jego kapłan ks. Wiaczesław Barok.

Kard. Nycz, który przewodniczył Mszy św. przypomniał w homilii o wielorakich związkach Polaków i Białorusinów. – Łączy nas nie tylko jeden Kościół, ale też wspólna historia, wspólne losy, kultura i słowiańskość. Zauważył, że my, Polacy, dobrze rozumiemy dążenia Białorusinów, bo także musieliśmy walczyć o wolność i niezależność, i także byliśmy uchodźcami.

Zapewnił, że jako Polacy podtrzymujemy Białorusinów w ich zmaganiach i dążeniach do niezależności. – Człowiek pragnie być gospodarzem w swoim własnym domu i sam kierować swoim własnym życiem – zauważył kardynał i przypomniał, że takie cele przyświecały także narodowi polskiemu.

Na zakończenie Mszy kardynał Nycz życzył Białorusinom, by w Polsce czuli się jak w domu, nawet jeśli jest to dom tymczasowy.

W czasie Mszy nie zabrakło modlitw za „bratni naród Ukrainy”, o pokój, zakończenie wojny i zgodę między naszymi narodami.

Po Mszy lider wspólnoty białoruskiej przypomniał pomoc, jaką odradzający się po 1991 roku Kościół na Białorusi otrzymywał od różnych organizacji w Polsce i indywidualnych darczyńców, zwłaszcza kierowaną na Białoruś przez Zespół Pomocy Kościołowi na Wschodzie, działający przy Episkopacie Polski. Przypomniano pełną poświęcenia pracę polskich księży.

W Mszy św. uczestniczyli kapłani, którzy wcześniej posługiwali na Białorusi. Ks. Adam Wróbel ze zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny posługiwał w tym kraju kilkanaście lat. – Budowaliśmy kościół w Stołpcach, gdyż po wojnie kościół dominikanów w tym mieście został przez komunistów zburzony i wspólnota katolicka nie miała swojej świątyni. W 2018 r. byłem zmuszony opuścić Białoruś, jednak połowa serca tam została – wyznał kapłan.

W części artystycznej wystąpił m.in. dziewczęcy zespół, który zaprezentował tradycyjne pieśni ludowe i religijne, oraz chór Concordia, który na zakończenie zaśpiewał hymn religijny „Mahutny Boża” (Wszechmocny Boże), w którym tak jak w hymnie „Boże coś Polskę” są zmieniane słowa odnoszące się do braku wolności. Śpiewanie tego hymnu w białoruskich kościołach jest zabronione.

Po Mszy św. wszyscy uczestnicy zostali zaproszeni do sali parafialnej na agapę i dzielenie się opłatkiem.

W Polsce duszpasterstwa dla Białorusinów-katolików, w których regularnie jest sprawowana Msza święta, znajdują się w dużych miastach: w Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Lublinie i Wrocławiu. W listopadzie powstało duszpasterstwo białoruskie w Białymstoku.

Znadniemna.pl za ekai.pl

Białoruscy katolicy dziękowali w sobotę,  11 grudnia, podczas Mszy Kościołowi w Polsce. W Eucharystii sprawowanej w warszawskim kościele św. Aleksandra, gdzie działa białoruskie duszpasterstwo, uczestniczył m.in. kardynał Kazimierz Nycz. – Modlę się za całą uciemiężoną Białoruś – powiedział metropolita warszawski na początku liturgii. W Mszy

Rok temu, 10 grudnia 2021 roku, w Mińsku w wieku 54 lat zmarł nasz kolega Włodzimierz Pac – wieloletni korespondent Polskiego Radia na Białorusi i w Rosji nazywany „głosem polskiego dziennikarstwa na Białorusi” oraz „pomostem między Polakami i Białorusinami”.

Włodzimierz Pac urodził się w roku 1967 w Knyszewiczach w województwie podlaskim, kilka kilometrów od granicy z Białorusią. W latach 80. zaangażowany był w działalność Białoruskiego Zrzeszenia Studentów i Towarzystwa Pomost. Na początku lat 90. rozpoczął pracę w Polskim Radiu, od 1992 r. pracował w Redakcji Białoruskiej Programu V, następnie był korespondentem na Białorusi. W 2007 r. pełnił funkcję korespondenta w Moskwie, w 2010 r. wrócił na Białoruś. Był mocno zaangażowany w swoją pracę, utrzymywał stałe relacje z białoruską opozycją i z Polakami na Białorusi. Relacjonował zarówno obchody podtrzymujące polskość, jak i uroczystości upamiętniające Polaków i Białorusinów prześladowanych przez reżim komunistyczny. Nie bał się mówić prawdy, choć znając metody reżimu Łukaszenki, dużo ryzykował. To, że pracował tyle lat na Białorusi, nie było przypadkiem, ale jego powołaniem i pasją. Czuł te klimaty. Nie ukrywał, że jest człowiekiem pogranicza. Był wyjątkowo dobrym, życzliwym i ciepłym człowiekiem o otwartym sercu.

-Włodzimierz Pac był wyjątkowym dziennikarzem, zawsze był wszędzie, gdzie cokolwiek się działo. Zapamiętałem go jako osobę, która z niezwykłą pasją podchodziła do tego, co robi, jako osobę niezwykle życzliwą i taką, która poszukiwała tego, co się na prawdę dzieje. Zostanie na pewno w pamięci, zrobił bardzo wiele dla takiego lepszego rozumienia się Polaków i Białorusinów – wspomina dziennikarza Ambasador Polski na Białorusi Artur Michalski.

śp. Włodzimierz Pac (stoi z tyłu z komórką) na jednej z uroczystości patriotycznych zorganizowanych przez Związek Polaków na Białorusi

– Dla innych był gotów zrobić wszystko. Zawsze uśmiechnięty, dobroduszny, uczynny, towarzyski, szarmancki. O sobie myślał na ostatnim miejscu. Kochał pracę i rodzinę. Zrobić korespondencję to była dla niego świętość. Potem żona, dzieci, z których był tak dumny. Kochał także Podlasie, z którego pochodził” – tak mówi o zmarłym rok temu kolędzie były dziennikarz Marcin Wojciechowski, zastępca ambasadora RP w Mińsku.

– Włodzimierz Pac zawsze starał się mówić prawdę o tym, co dzieje się na Białorusi. Jako dziennikarz na Białorusi wiele ryzykował, bo pracownicy mediów są prześladowani przez reżim Aleksandra Łukaszenki – ocenia białoruski działacz opozycyjny Paweł Łatuszka.

Koledzy nazywali go człowiekiem instytucją, weteranem zagranicznych korespondentów w Mińsku. Znał tu wszystkich. I wszyscy go lubili i szanowali. W swoich relacjach odnajdywał, utrwalał i umacniał wszelkie żywe ślady polskości na Wschodzie.

Z dyrektorem Instytutu Polskiego w Mińsku Cezarym Karpińskim (po lewej)

Zmarł nagle, na zawał serca. Kiedy się dowiedziałam, pomyślałam, że to nie może być prawdą, przecież rozmawialiśmy tydzień temu, prosiłam o pomoc, o radę, wtedy z zachwytem wspominał swoje wyprawy nad Niemen, kochał Białoruś nad życie. Kiedy podczas pandemii kilka miesięcy spędził w Polsce i wrócił, był wniebowzięty, powiedział, że w Mińsku czuje się bardziej u siebie w domu, śmiał się, że brakowało mu ukochanej teściowej, był bardzo rodzinny, troszczył się o przyszłość dzieci. Zawsze starał się czymś poczęstować, lubił wybierać żywność na pobliskim targowisku – Komarowce, lubił i umiał dobrze gotować, był bardzo gościnny, ale na pierwszym miejscu była praca. Pamiętam, jak umówiliśmy się spotkać u niego, ale kiedy przyszłam, poprosił pół godzinki poczekać, póki skończy parę reportaży. Wtedy po raz pierwszy i ostatni byłam świadkiem nagrywania jego słynnego „Włodzimierz Pac, Polskie Radio, Mińsk”. Ta doskonale rozpoznawalna przez słuchaczy wizytówka dziennikarza została wyryta na jego nagrobnym pomniku.

Grób Włodzimierza Paca na cmentarzu w Samogródzie pod Sokółką

Włodzimierz Pac został pochowany na prawosławnym cmentarzu w Samogródzie pod Sokółką na Podlasiu. Pośmiertne odznaczony w 2021 roku przez prezydenta RP Andrzeja Dudę Złotym Krzyżem Zasługi.

Marta Tyszkiewicz, zdjęcia autorki i facebook.com

Rok temu, 10 grudnia 2021 roku, w Mińsku w wieku 54 lat zmarł nasz kolega Włodzimierz Pac - wieloletni korespondent Polskiego Radia na Białorusi i w Rosji nazywany "głosem polskiego dziennikarstwa na Białorusi" oraz "pomostem między Polakami i Białorusinami". Włodzimierz Pac urodził się w roku

 – To był straszny, a jednocześnie piękny czas – opowiada w wywiadzie z naszą wrocławską korespondentką o swojej działalności w „Solidarności” i stanie wojennym urodzona na Kresach wrocławianka Bożena Słupska. Dzisiaj przypada 41. rocznica powołania w Polsce Ludowej Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) – junty wojskowej, która ogłosiła w kraju stan wojenny.

Bożena Słupska, kresowianka, działaczka „Solidarności” w okresie stanu wojennego

Wrocław nie jest rodzinnym miastem dla urodzonej w 1938 roku na Kresach Bożeny Słupskiej. Przyjechała tu dopiero na studia, lecz spędziła w tym mieście cale życie i uważa, że jego najważniejsze etapy są związane właśnie z Wrocławiem.

Od kiedy Pani mieszka we Wrocławiu?

– Studia rozpoczęłam w 1956 roku. Po zakończeniu studiów dostałam pracę w Urzędzie Miejskim, po dwóch latach zaproponowano mi pracę w Urzędzie Wojewódzkim, w którym pracowałam do 1970 roku, a potem podjęłam pracę w  Środzie Śląskiej. Przyszedł rok 1980, powstała „Solidarność”. Bardzo się zaangażowałam w ten ruch, bo przede wszystkim wiązało się to z usamodzielnieniem Polski jako państwa, uniezależnieniem się od Związku Radzieckiego, który zniszczył mojego ojca (był zamordowany w Charkowie w 1940 przez NKWD). Ten ruch dla mnie był początkiem wyzwolenia się. Ale niestety ten ruch bardzo krótko mógł się rozwijać swobodnie, ponieważ już  13 grudnia 1981 wprowadzono stan wojenny.

Jak Pani się dowiedziała o tym?

Budzę się rano, ja to pamiętam doskonale, to była niedziela, włączyłam telewizor i widzę taki obraz: przewrócony biały orzeł (to była flaga z godłem – aut.) i na tym tle – Jaruzelski w mundurze mówi, że Solidarność tak rozchwiała państwem, że „chaos i demoralizacja przybrały rozmiary klęski. Już nie dni, lecz godziny przybliżają ogólnonarodową katastrofę”, nas, działaczy Solidarności, nazwał agresywnymi ekstremistami i ogłosił „zgodzie z postanowieniami Konstytucji” wprowadzenie stanu wojennego na obszarze całego kraju. Było to przerażające! Nie mogłam sama z tym w domu być, miałam potrzebę z kimś się skontaktować, ubrałam się i wybiegłam na ulicę. Tramwaje nie chodziły, autobusy nie jeździły, widzę – jeżdżą samochody opancerzone, pojazdy wojskowe, wojsko w mundurach.

Milicyjna armatka wodna z czasów PRL – eksponat wystawy w Centrum Historii Zajezdnia we Wrocławiu

Zimno wtedy było?

Bardzo, mróz – ostra zima była wtedy. Na ulicach stały żelazne kosze z węglem (nazywane koksiakami – aut.) i żołnierze tam się ogrzewali. I tak było przez wszystkie następne dni i tygodnie. Potem wjechały czołgi, odbyła się pacyfikacja wielkich zakładów pracy na Grabiszyńskiej. Strasznie przeżywaliśmy okropności stanu wojennego. Zaraz po Nowym roku przyszedł do mnie wicestarosta i namawiał mnie, żebym się wypisała z „Solidarności”.

Wszyscy wiedzieli, że Pani jest w „Solidarności”?

Tak, wiedzieli! Przedtem tego nie trzeba było ukrywać, to była wolna organizacja, dopiero podczas stanu wojennego wydali dekret o unieważnieniu „Solidarności”. A ponieważ była radcą prawnym w instytucji państwowej, absolutnie nie wolno było być członkiem „Solidarności”. Lecz odpowiedziałam, że nie wypiszę się z „Solidarności”, bo takie mam przekonania, więc dostałam wypowiedzenie z pracy – zwolnili mnie. Byłam jedynym żywicielem syna, który jeszcze chodził do szkoły, zostaliśmy bez środków do życia. Ale spotkałam się z wielką serdecznością ze strony ludzi. Pamiętam, jak odchodziłam z pracy, to miejscowi ludzie dowiedzieli się o tym i przynosiły kwiaty. Kiedy pracowałam, dużo pomagałam ludziom, ale nigdy żadnego kwiatka nie wzięłam, bo uważałam, że robię to w ramach swoich obowiązków, ale wtedy, w tym dniu, przyjmowałam od ludzi kwiaty, w końcu miałam całe wiadro kwiatów! Było mi miło, że ludzie są po mojej stronie, po stronie „Solidarności”. Kiedyś przychodzę do domu, a syn mówi „Mamo, tu są dwie skrzynki, ktoś przywiózł”. Wtedy wszystko było na kartki, a zwolniony nie miał ich. W skrzynkach były kilogram mąki, kilogram cukru, jakaś kasza, warzywa, słoiki z przetworami własnej roboty. To był piękny gest solidarności. Tacy ludzie byli, bezimiennie zostawili to. Potem we Wrocławiu znaleźli się przyjaciele, którzy załatwili mi pracę, całkiem nie w zawodzie. Dzięki „Solidarności” ludzie bardzo pomagali sobie nawzajem.

Co Pani robiła po wprowadzeniu stanu wojennego?

Aktywnie włączyłam się we wszystkie protesty przeciw wprowadzeniu stanu wojennego i władze. Wrocław w owych czasach był bardzo silną bazą „Solidarności” i rzeczywiście we Wrocławiu bardzo dużo się działo, mimo to, że kierownictwo „Solidarności” było aresztowane. To był okres straszny, za byle co można było wpaść, a jednocześnie piękny, wzniosły, budujący. Widać było, jak ludzie dążą do wolności. Wtedy powstała „Solidarność Walcząca”. Nie byłam jej członkiem, ale pomagałam, w mieszkaniu mojej mamy, w którym rozmawiamy, był punkt kontaktowy, przynoszono prasę, trzymano ryzy papieru, które potem przekazywano do podziemnych drukarni.

To było niebezpiecznie?

Bardzo niebezpiecznie. Wieczorami, przed godziną milicyjną po ciemku roznosiłam prasę nielegalną.

Co jeszcze Pani robiła jako działaczka „Solidarności”?

Dość często były manifestacje, w których zawsze brałam udział i byłam kilka razy zatrzymana. Pierwszy raz 1 maja 1983 we Wrocławiu podczas oficjalnego pochodu zorganizowanego przez władze. Bardzo mało ludzi brało w nim udział. Mój kolega zaproponował zrobić zdjęcia tego pochodu, żeby pokazać, że ludzie nie popierają władzy. Stanowiłam ochronę mojego kolegi, ale w pewnym momencie ktoś z tyłu wykręcił mi ręce. Zaprowadzili nas na komendę milicji przy pl. Muzealnym. Byłam przesłuchiwana przez sześć godzin, potem zawieziono mnie do domu na rewizję, potem z powrotem na komendę. Proponowano mi współpracę, mieszkanie, dobre studia dla syna, który był w klasie maturalnej, ale byłam nieugięta. Wtedy wsadzono mnie do celi jako nr 492. Wiedziałam, że często działaczy „Solidarności” lokują z przestępcami, trochę się tego bałam. Pierwsze słowa, które usłyszałam w celi „Polityczna czy kryminalna”. Nie wiedziałam co powiedzieć, kobieta z pryczy popatrzyła na mnie: „E, polityczna…” Wiedziałam, że są rożne metody wyciągnięcia informacji z uwięzionych, więc byłam powściągliwa, położyłam się w czym byłam na drewnianej pryczy i wyobrażałam, że jestem w schronisku turystycznym (przez całe życie Bożena Słupska była przewodnikiem górskim – aut.). Po 48 godzinach mnie wypuszczono.

Czy bała się Pani, że nie wypuszczą?

To pierwsze zatrzymywanie zrobiło silne wrażenie, kolejne już nie, to była normalka (pani Bożena się śmieje). W sumie zatrzymywali mnie cztery razy, ostatni raz w 1987 roku, kiedy przyszłam odwiedzić znajdującego się pod aresztem domowym wykładowcę Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego, w zajęciach którego brałam aktywny udział, bo tylko tam można było uczyć się niezakłamanej historii z wykładów i nielegalnie wydanych podręczników. Po zatrzymaniach była rozprawa, świadkami byli funkcjonariusze, wyrokiem była kara grzywną w najwyższej wysokości. Czasami zatrzymanych było tak dużo, że w aresztach brakowało miejsc i przewożono nas do Legnicy albo do innych miast. „Solidarność” starała się zapewnić dla zatrzymanych adwokata, jakąś inną pomoc. Pewnego razu dostałam wyrok za to, że miałam w plecaku nielegalnie wydaną książkę Teresy Torańskiej „Oni” (książka, zawierająca zbiór wywiadów przeprowadzonych w latach 1980–1984 przez Teresę Torańską z komunistycznymi dygnitarzami okresu Polski Ludowej, sprawującymi władzę w latach 40. i 50. XX wieku – aut.). Mimo to pewnego razu wracając z pierwszej i ostatniej mojej wycieczki do Francji przewiozłam przez granicę stos numerów „Kultury” za 1986-87.

Egzemplarze paryskiej „Kultury”, które Bożena Słupska przywoziła do Polski

Jak Pani potrafiła zapłacić grzywnę?

Grzywna była horrendalna, zarobki moje były bardzo skromne, częściowo pomagali ludzie, ale generalnie wypłaciłam sama.

Jakie znaczenie mają dla Pani tamte wydarzenia? Może Pani chciałaby zapomnieć o tamtych trudnych czasach?

Kiedy myślę o swoim życiu, za najważniejsze okresy uważam właśnie okres „Solidarności”, stanu wojennego i lata 1996-2016, kiedy zajmowałam się organizacją Festiwali Kultury Kresowej we Wrocławiu.

Przez całą naszą rozmowę powstaje wrażenie, że Pani opowiada o tym, co w tym czy innym stopniu odbywało się i odbywa obecnie na Białorusi, tam, gdzie mieszkali Pani przodkowie.

Wierzę, że ten nieludzki reżim padnie. Lecz nie tak szybko. My walczyliśmy przez dziewięć lat.

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia

 - To był straszny, a jednocześnie piękny czas - opowiada w wywiadzie z naszą wrocławską korespondentką o swojej działalności w "Solidarności" i stanie wojennym urodzona na Kresach wrocławianka Bożena Słupska. Dzisiaj przypada 41. rocznica powołania w Polsce Ludowej Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) - junty

Powstała w 2007 roku w odpowiedzi na potrzebę wolnej i rzetelnej informacji w ojczystym języku. Był to czas, w którym o swoją podmiotowość i niezależność walczył zmuszony do podjęcia działalności w podziemiu Związek Polaków na Białorusi.

Założycielka Biełsatu i jego niezmienna dyrektor Agnieszka Romaszewska-Guzy właśnie dzięki kontaktom, uzyskanym w środowisku działaczy ZPB znalazła wśród Białorusinów popleczników, z którymi stworzyła pierwszą w historii niezależną telewizję w ich ojczystym języku.

Założycielka i niezmienna dyrektor Biełsatu Agnieszka Romaszewska-Guzy

Przez wszystkie 15 lat istnienia niezależnej białoruskiej telewizji Związek Polaków wspierał funkcjonowanie Biełsatu. Telewizja odwzajemniała się ZPB tym, że regularnie relacjonowała działalność polskiej organizacji, tworząc między innymi audycję „Nad Niemnem”, poświęconą mieszkającym na Białorusi Polakom.

Programy Biełsatu od samego początku były tworzone przez białoruskich dziennikarzy na terenie Białorusi oraz w Polsce. W 2020 roku w trakcie protestów przeciwko sfałszowaniu przez Łukaszenkę wyników wyborów prezydenckich Telewizja Biełsat była jednym z głównych źródeł informacji o wydarzeniach na Białorusi. Od roku Biełsat jest uznawany przez reżim Łukaszenki za ugrupowanie ekstremistyczne.

Dwie dziennikarki stacji Kaciaryna Andrejewa i Iryna Słaunikawa  oraz współpracujący z anteną białoruski filozof Uładzimir Mackiewicz znajdują się w białoruskich więzieniach. Większość współpracowników Biełsatu musiała opuścić Białoruś. Podobny los spotkał redaktorów naszego portalu i gazety ZPB „Głos znad Niemna na uchodźstwie”.

Ciesząc się  z okazji 15-lecia istnienia zaprzyjaźnionej anteny telewizyjnej, pragniemy złożyć kolegom z Biełsatu najserdeczniejsze życzenia kolejnych STU LAT DZIAŁALNOŚCI na rzecz rzetelnego informowania białoruskiego społeczeństwa o wydarzeniach na Białorusi i w świecie oraz rychłego powrotu nas wszystkich na naszą wspólną Ojczyznę – Białoruś!

Znadniemna.pl, fot.: Telewizja Biełsat

Powstała w 2007 roku w odpowiedzi na potrzebę wolnej i rzetelnej informacji w ojczystym języku. Był to czas, w którym o swoją podmiotowość i niezależność walczył zmuszony do podjęcia działalności w podziemiu Związek Polaków na Białorusi. Założycielka Biełsatu i jego niezmienna dyrektor Agnieszka Romaszewska-Guzy właśnie dzięki

Przejdź do treści