HomeStandard Blog Whole Post (Page 480)

W Narodowym Dniu Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” 1 marca działacze Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Wołkowysku uczcili pamięć żołnierzy polskiego podziemia zbrojnego z okresu II wojny światowej przy grobie czterech harcerzy, należących do placówki konspiracyjnej Armii Krajowej w Wołkowysku i rozstrzelanych w marcu 1945 przez NKWD.

Wolkowysk_Dzien_Zolnierzy_Wykletych_02

Przy grobie czterech harcerzy w Wołkowysku

Przy grobie młodych polskich patriotów w Narodowym Dniu Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” wraz z działaczami ZPB modlił się żywy świadek tragicznych wydarzeń sprzed 70. lat – były żołnierz Armii Krajowej, łagiernik, por. Władysław Uchnalewicz ps. „Kret”. Weteran walk o niepodległość Polski ze łzami w oczach wspominał poległych w walce oraz zamordowanych w katowniach NKWD towarzyszy broni. O walce Armii Krajowej na ziemi wołkowyskiej opowiedział miejscowy krajoznawca historyk i pisarz Mikołaj Bychowcew.

Wolkowysk_Dzien_Zolnierzy_Wykletych_04

Por. Władysław Uchnalewicz ps. „Kret”

W grobie, przy którym hołd „Żołnierzom Wyklętym” oddawali w Dniu Ich Pamięci Polacy Wołkowyska leży trzech chłopaków i jedna dziewczyna – harcerze wołkowyskiej placówki konspiracyjnej Armii Krajowej.

Wolkowysk_Dzien_Zolnierzy_Wykletych_03

Z opowiadań świadków ujęcia przez NKWD młodych polskich patriotów wynika, że ośmioosobowa grupa konspiratorów została schwytana w marcu 1945 roku w wołkowyskim mieszkaniu przy ulicy Mickiewicza. Bez śledztwa i sądu enkawudziści wywieźli młodych Polaków do pobliskiego lasu, rozstrzelali i pochowali nie oznaczając miejsca pochówku. Dzięki miejscowej ludności udało się zidentyfikować miejsce spoczynku czterech z ośmiu straconych. Imię jednego z nich – 19-letniego Narcyza Gienikiera – usłyszała mieszkająca wówczas w pobliżu starsza kobieta. Harcerz przed śmiercią miał zawołać o pomoc, krzycząc: „Ludzie, Polaków strzelają! Niech żyje Polska! Nazywam się Narcyz Gienikier!”

Desperacka próba wołania o pomoc nie uratowała ani samego Narcyza, ani jego kolegów. Dzięki niej jednak przetrwało w pamięci miejscowej ludności imię jego samego. Dzięki Narcyzowi Gienikierowi wołkowyscy Polacy mogli zidentyfikować także miejsce, w którym spoczęły zwłoki samego Narcyza, jak i dwóch jego kolegów i koleżanki.

Wolkowysk_Dzien_Zolnierzy_Wykletych

Dzięki staraniom prezes miejscowego oddziału ZPB Anny Sadowskiej w 1995 roku na grobie młodych patriotów stanął pomnik z tablicą w kształcie krzyża harcerskiego z napisem:

S+P
BOHATEROM AK
POLEGŁYM ZA
NASZĄ WOLNOŚĆ
NARCYZ GIENIKIER
LAT 19 III 1945
W HOŁDZIE RODACY
1995
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI

Już od dwudziestu lat mogiłą tą opiekują się wołkowyscy Polacy, odwiedzając ją z okazji wszystkich ważniejszych rocznic i świąt narodowych.

Maria Tiszkowska z Wołkowyska, zdjęcia Jerzego Czuprety

W Narodowym Dniu Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” 1 marca działacze Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Wołkowysku uczcili pamięć żołnierzy polskiego podziemia zbrojnego z okresu II wojny światowej przy grobie czterech harcerzy, należących do placówki konspiracyjnej Armii Krajowej w Wołkowysku i rozstrzelanych w marcu 1945 przez

Przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys w poniedziałek, 9 marca, o 12.00 powinna stawić się na kolejne przesłuchanie w Departamencie Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej w Grodnie. Czy usłyszy zarzuty?

Andzelika_Borys

Poprzednie przesłuchanie Andżeliki Borys w Komitecie Kontroli Państwowej odbyło się 27 lutego. Wówczas śledczego interesowała między innymi działalność niezależnego od władz w Mińsku Związku Polaków na Białorusi. Sugerował on, że Borys, podobnie jak prezes ZPB Mieczysław Jaśkiewicz, łamie prawo, działając w organizacji, niemającej państwowej rejestracji na Białorusi. Rzecz w tym, że według Ministerstwa Sprawiedliwości Białorusi w kraju jest owszem zarejestrowana organizacja o nazwie Związek Polaków na Białorusi, ale kierują nią inni ludzie.

27 lutego Andżelice Borys nie postawiono zarzutu łamania prawa. Jak przypuszczała ona sama jest to jednak kwestią czasu, gdyż Komitetowi Kontroli Państwowej zlecono zebrać dowody na to, że Borys działa w niezarejestrowanej, a więc nielegalnej w świetle prawa białoruskiego, organizacji.

Wcześniej o działalność niezależnego od władz w Mińsku ZPB ten sam śledczy, który wzywał Andżelikę Borys, pytał podczas przesłuchań nauczycielki języka polskiego z Polskiej Szkoły Społecznej, działającej przy ZPB w Grodnie. Została przesłuchana między innymi wiceprezes organizacji, a jednocześnie dyrektor szkoły Helena Dubowska.

Andżelika Borys przypuszcza, że celem przesłuchań działaczy ZPB w Komitecie Kontroli Państwowej jest gromadzenie dowodów, które pozwolą na sformułowanie oskarżenia wobec czołowych działaczy organizacji o działalność w niezarejestrowanej strukturze. Na mocy prawa białoruskiego taka „zbrodnia” przewiduje odpowiedzialność karną i karę pozbawienia wolności nawet do dwóch lat.

Wybierająca się na kolejne przesłuchanie do Komitetu Kontroli Państwowej Andżelika Borys nie wyklucza, że tym razem usłyszy formalny zarzut popełnienia przestępstwa.

Znadniemna.pl

Przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys w poniedziałek, 9 marca, o 12.00 powinna stawić się na kolejne przesłuchanie w Departamencie Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej w Grodnie. Czy usłyszy zarzuty? Poprzednie przesłuchanie Andżeliki Borys w Komitecie Kontroli Państwowej odbyło się 27 lutego. Wówczas śledczego interesowała między

Polscy koszykarze z polsko-białoruskiego pogranicza rywalizowali w dniach 27-28 lutego o puchar V Międzynarodowego Turnieju Koszykówki w Białej Podlaskiej.

Gra_Turniej_koszykowki_Bialej_Podlaskiej

Grają drużyny „Sokoła-Lida” i „Sokoła-Brześć”, fot.:Igor Kaśko

Do rywalizacji przystąpiło razem sześć drużyn – trzy z Polski, reprezentujący Białą Podlaską, Giżycko i Łuków oraz trzy zespoły, reprezentujący działający przy Związku Polaków na Białorusi Polski Klub Sportowy „Sokół” – z Grodna, Brześcia i Lidy.

W pierwszym dniu zawodów w dwóch grupach eliminacyjnych wyłoniono finalistów, którymi zostali koszykarze z Białej Podlaskiej i Grodna.

W grze o najwyższy stopień podium drużyna gospodarzy musiała uznać wyższość rywali z Grodna, który zwyciężyli stosunkiem 66 do 47 punktów.

Sokol_Grodno_Turniej_koszykowki_Bialej_Podlaskiej

Zwycięscy turnieju „Sokół-Grodno”, fot.:Andrzej Dziedziewicz

Niewiele zabrakło żeby wielki finał stał się derby z Grodzieńszczyzny, gdyż koszykarze z Lidy w meczu o pierwsze miejsce w swojej grupie zaledwie o kilka punktów ulegli gospodarzom.
Ostatecznie lidzianie zajęli czwarte miejsce, uznając wyższość koszykarzy z Giżycka. Drużyna z Brześcia została ostatecznie sklasyfikowana na przedostatnim miejscu, wyprzedzając tylko zawodników z Łukowa.

Sokol_Lida_Turniej_koszykowki_Bialej_Podlaskiej

Drużyna „Sokoła-Lida”, fot.: Igor Kaśko

Zawody koszykarskie odbyły się w hali sportowej Akademii Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej. Puchar za I miejsce oraz statuetkę dla najlepszego zawodnika turnieju, którym został Konstanty Dudek z „Sokoła-Lida”, ufundował prezydent Białej Podlaskiej Dariusz Stefaniuk. Puchary za miejsca II, III i IV oraz statuetkę dla króla strzelców – Adriana Potapczuka z Łukowa (72 pkt. w 3 meczach) – ufundował prorektor AWF w Białej Podlaskiej Jerzy Sadowski.

Sokol_Brzesc_Turniej_koszykowki_Bialej_Podlaskiej

Drużyna „Sokoła-Brześć”, fot.: Igor Kaśko

Z nagrodami wyjechali z turnieju także zdobywcy dwóch ostatnich miejsc. Puchary dla nich ufundował Tadeusz Łukaszuk, prezes firmy SATORI, będącej jednym ze sponsorów turnieju obok sponsora głównego – Banku Spółdzielczego w Białej Podlaskiej.

Sokol_Grodno_z_Pucharem_Turniej_koszykowki_Bialej_Podlaskiej_slider

Drużyna „Sokół-Grodna” z pucharem, fot.:Andrzej Dziedziewicz

Małżonka prezesa firmy SATORI Barbara Łukaszuk dodatkowo zorganizowała dla sportowców z Białorusi wycieczkę po Białej Podlaskiej.

Andrzej Dziedziewicz z Białej Podlaskiej

Polscy koszykarze z polsko-białoruskiego pogranicza rywalizowali w dniach 27-28 lutego o puchar V Międzynarodowego Turnieju Koszykówki w Białej Podlaskiej. [caption id="attachment_8703" align="alignnone" width="480"] Grają drużyny "Sokoła-Lida" i "Sokoła-Brześć", fot.:Igor Kaśko[/caption] Do rywalizacji przystąpiło razem sześć drużyn – trzy z Polski, reprezentujący Białą Podlaską, Giżycko i Łuków oraz

Prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz oraz przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys 3 marca byli gośćmi prezydenta Miasta Opola Arkadiusza Wiśniewskiego oraz przewodniczącego Rady Miasta Marcina Ociepy.

Opole_delegacja_ZPB

Podczas spotkania u prezydenta Miasta Opola Arkadiusza Wiśniewskiego

W trakcie spotkania kierownictwo ZPB opowiedziało gospodarzom o sytuacji Polaków za wschodnią granicą Polski ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy działają w największej na Białorusi polskiej organizacji, jaką jest ZPB. Gospodarze spotkania byli pełni podziwu dla aktywności rodaków z Białorusi od dziesięciu lat zmuszonych do działalności w warunkach nieuznawania organizacji przez władze w Mińsku.

Mimo niechęci władz białoruskich niezależny Związek Polaków nie tylko zachował większość struktur, które posiadał przed rokiem 2005, kiedy doszło do uderzenia w organizację ze strony reżimu Aleksandra Łukaszenki.

Przez dziesięcioletni okres działalności w warunkach niemalże podziemia ZPB tworzy na Białorusi nowe punkty nauczania języka polskiego. Przy Związku powstają nowe zespoły artystyczne, kontynuowana jest opieka nad miejscami pamięci narodowej, są podejmowane zupełnie nowe dla organizacji inicjatywy, jak chociażby udział w produkcji filmu o obronie Grodna przed Sowietami we wrześniu 1939 roku pt. „Krew na bruku. Grodno 1939”.

Przypadająca na marzec 10-letnia rocznica działalności niezależnego ZPB w podziemiu była świetną okazją do podsumowania współpracy największej polskiej organizacji na Białorusi z władzami Opola.

Jak zauważyli uczestnicy spotkania współpraca ta jest realizowana w najrozmaitszych obszarach i powinna być kontynuowana.

Opole_delegacja_ZPB_03

Roman Kirstein, pierwszy Przewodniczący MKZ NSZZ Solidarność w Opolu, przewodniczący Rady Miasta Opola Marcin Ociepa, Andżelika Borys, przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB, prezydent Miasta Opola Arkadiusz Wiśniewski i prezes ZPB Mieczysław Jaśkiewicz

Gospodarze zadeklarowali między innymi gotowość do zorganizowania w sezonie letnim kolonii dla polskich dzieci z Białorusi na Opolszczyźnie. Wyrazili chęć rozwoju współpracy w zakresie kultury, oświaty i sportu, ze szczególnym uwzględnieniem działającego przy ZPB Polskiego Klubu Sportowego „Sokół”, którego wiceprezes Marek Zaniewski, będący uczestnikiem spotkania, ustalił konkrety, dotyczące udziału sportowców „Sokoła” w zawodach, organizowanych w Opolu pod patronatem władz miasta. W roku bieżącym jeden z działających przy ZPB zespołów artystycznych weźmie udział w opolskich obchodach Święta Konstytucji 3 maja.

Znadniemna.pl

Prezes Związku Polaków na Białorusi Mieczysław Jaśkiewicz oraz przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Andżelika Borys 3 marca byli gośćmi prezydenta Miasta Opola Arkadiusza Wiśniewskiego oraz przewodniczącego Rady Miasta Marcina Ociepy. [caption id="attachment_8695" align="alignnone" width="480"] Podczas spotkania u prezydenta Miasta Opola Arkadiusza Wiśniewskiego[/caption] W trakcie spotkania kierownictwo ZPB opowiedziało

Komedia Aleksandra Fredry „Śluby panieńskie, czyli Magnetyzm serca” po raz pierwszy została zagrana w języku białoruskim w formie audiospektaklu. Prezentacja nagrania odbyła się 26 lutego w mińskim Muzeum Maksima Bogdanowicza.

sluby_panienskie_bial

Rozpoczęła się prezentacja słuchowiska od wystąpień przedstawicieli Instytutu Polskiego w Mińsku, dzięki współpracy którego z białoruską kampanią Prastora.by stało się możliwe przetłumaczenie komedii Fredry na język białoruski oraz nagranie audiospektaklu, w który zaangażował się gwiazdorski skład aktorów, na co dzień grających na deskach Narodowego Teatru im. Janki Kupały. W nagraniu uczestniczył też zespół muzyczny „Wytoki”, a nad całością słuchowiska czuwał młody białoruski reżyser Ihar Piatrou.

Urszula_Doroszewska_centrum

W centrum – Urszula Doroszewska, dyrektor Instytutu Polskiego w Mińsku

Szefowa Instytutu Polskiego w Mińsku Urszula Doroszewska dziękowała organizatorom imprezy oraz wszystkim, kto przyczynił się do promocji Fredry na Białorusi. Jej współpracownik Ihar Blinkou w rozmowie z dziennikarzami zaznaczył z kolei, że prezentowany audiospektakl to projekt pilotażowy. – Zamierzamy go kontynuować, przy czym zależy nam na zaprezentowaniu na audiodyskach zarówno klasyków polskiego dramatopisarstwa, jak i autorów współczesnych, a także literatury dla dzieci – podkreślił współpracownik Instytutu Polskiego w Mińsku. Zainteresowanie dalszą współpracą z Instytutem Polskim w Mińsku wyraził też kierownik kampanii Prastora.by Aleś Kałosza. – Mam nadzieję, że nasza współpraca z Instytutem Polskim dopiero się zaczyna – zaznaczył.

Poetka i tłumaczka "Ślubów panieńskich" Maryja Martysiewicz

Poetka i tłumaczka „Ślubów panieńskich” Maryja Martysiewicz

Autorka tłumaczenia „Ślubów panieńskich” na język białoruski – białoruska poetka i tłumaczka Maryja Martysiewicz przyznała podczas prezentacji, że przetłumaczenie sztuki Fredry nie było zadaniem łatwym. Aby zrozumieć sens i kontekst niektórych wyrazów musiała wchodzić nawet na polskie fora uczniowskie. – Pracując nad tłumaczeniem musiałam znaleźć 1400 rymów. Ale największym problemem było znalezienie klucza językowego, który przybliżyłby XIX-wieczny utwór współczesnemu odbiorcy białoruskiemu – mówiła Martysiewicz.

Zdaniem reżysera słuchowiska twórczość Fredry na Białorusi jest mało znana. Wyreżyserowany przez niego audiospektakl daje więc Białorusinom możliwość nie tylko zapoznać się „z tym wspaniałym utworem”, lecz także „wyrazić myśli i uczucia, jakie nurtują bohaterów”. Sprzyja temu wykonywana przez zespół „Wytoki” muzyka polskich i białoruskich kompozytorów. – Muzyki słychać w spektaklu dużo i jest ona bardzo znacząca, bo podkreśla wydarzenia i atmosferę – podkreślił Ihar Piatrou.

Jego słowa potwierdziły wybrane sceny ze spektaklu, zagrane podczas prezentacji na żywo przez aktorów Teatru im. Janki Kupały pod akompaniament zespołu „Wytoki”.

Zespół "Wytoki"

Zespół „Wytoki”

spektakl

spektakl_1

Autorka tłumaczenia „Ślubów panieńskich” zwróciła uwagę zebranych na to, że na język białoruski został przetłumaczony także inny sztandarowy utwór Aleksandra Fredry – komedia „Zemsta”. Autorem tego tłumaczenia jest szef białoruskiego Pen-Centrum, poeta Andrej Chadanowicz.

W formie książkowej białoruskie tłumaczenia „Ślubów panieńskich” i „Zemsty” ukazały się na Białorusi w 2013 roku nakładem niezależnego wydawnictwa Lohwinau przy wsparciu Ambasady RP w Mińsku.

Ludmiła Burlewicz z Mińska

Komedia Aleksandra Fredry „Śluby panieńskie, czyli Magnetyzm serca” po raz pierwszy została zagrana w języku białoruskim w formie audiospektaklu. Prezentacja nagrania odbyła się 26 lutego w mińskim Muzeum Maksima Bogdanowicza. Rozpoczęła się prezentacja słuchowiska od wystąpień przedstawicieli Instytutu Polskiego w Mińsku, dzięki współpracy którego z białoruską

Uczniowski Turniej im. „Żołnierzy Wyklętych” w piłce nożnej halowej został rozegrany w Warszawie w dniach 27 lutego – 1 marca. Wśród uczestników turnieju nie zabrakło młodych piłkarzy z Grodna. Wychowankowie działającego przy Związku Polaków na Białorusi Polskiego Klubu Sportowego „Sokół” Grodno w bezkompromisowej walce zdobyli prestiżowe czwarte miejsce, a napastnik grodzieńskiej drużyny Władysław Czeczko został uznany za najlepszego piłkarza turnieju.

TurniejZolnierzyWykletych_plakat_str

Do turnieju, zorganizowanego z okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” przez Uczniowski Klub Sportowy „Żagle” Warszawa, przystąpiło dziesięć drużyn piłkarskich, głównie z Warszawy i okolic, a także z Krakowa. Młodzi grodnianie okazali się jedynymi sportowcami, reprezentującymi Kresy Wschodnie II Rzeczypospolitej na wydarzeniu o charakterze sportowym, edukacyjnym, kulturalnym i patriotycznym, jakim stał się Turniej im. „Żołnierzy Wyklętych” Uczniowskiego Klubu Sportowego „Żagle” Warszawa.

Sokol_Grodno

Drużyna PKS „Sokół” Grodno

W swojej grupie eliminacyjnej „Sokół” Grodno wygrał trzy mecze, tylko raz remisując. W ten sposób grodnianie trafili do ścisłej czołówki, walczącej o główne nagrody. W grupie finałowej niestety ponieśli dwie porażki, dwukrotnie wygrywając, między innymi z gospodarzami – przyszłym zwycięzcą turnieju. Ostatecznie grodnianie musieli walczyć o trzecie miejsce. W tym starciu przegrali z rówieśnikami z warszawskiej „Polonii”, zajmując miejsce tuż za podium.

Całą drużynę grodzieńską, nieco rozczarowaną wynikiem, ogarnęła radość, kiedy skład sędziowski turnieju ogłosił imię najlepszego piłkarza zawodów. Został nim młody grodnianin Władysław Czeczko!

Wladyslaw_Czeczko_str

Najlepszy zawodnik turnieju Władysław Czeczko, napastnik PKS „Sokół” Grodno

Turniej im. „Żołnierzy Wyklętych” stał się dla jego uczestników okazją nie tylko do sprawdzenia się na boisku, lecz także do udziału w innych imprezach edukacyjno-patriotycznych, odbywających w Warszawie z okazji Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Specjalnie dla uczestników turnieju zorganizowane zostało spotkanie z Henrykiem Kończykowskim ps. „Halicz”, żołnierzem Armii Krajowej, powstańcem warszawskim.

Piłkarze mieli też spotkanie z jednym z najlepszych znawców tematyki piłkarskiej w Polsce red. Stefanem Szczepłkiem.

Zdjęcie pamiątkowe uczestników gier finałowych turnieju

Zdjęcie pamiątkowe uczestników gier finałowych turnieju

Patronat honorowy nad Turniejem im. „Żołnierzy Wyklętych” sprawował Szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, a partnerami w jego organizowaniu obok Uczniowskiego Klubu Sportowego „Żagle” Warszawa wystąpiły Instytut Pamięci Narodowej oraz Stowarzyszenie Młodzi dla Polski.

Marek Zaniewski z Warszawy

Uczniowski Turniej im. „Żołnierzy Wyklętych” w piłce nożnej halowej został rozegrany w Warszawie w dniach 27 lutego – 1 marca. Wśród uczestników turnieju nie zabrakło młodych piłkarzy z Grodna. Wychowankowie działającego przy Związku Polaków na Białorusi Polskiego Klubu Sportowego „Sokół” Grodno w bezkompromisowej walce zdobyli

Koncert z okazji 205. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina w wykonaniu wrocławskiego zespołu instrumentalnego „Małe instrumenty” odbył się w Mińsku w Białoruskiej Państwowej Akademii Muzyki 26 lutego, na trzy dni przed rocznicą urodzin „poety fortepianu”.

Afisz koncertu

Afisz koncertu

Podczas koncertu artyści z Wrocławia zaprezentowali kompozycje wybitnego polskiego kompozytora, pochodzące z ich albumu pt. «Małe instrumenty grają Chopina».

Jak wskazuje nazwa zespołu, instrumenty, na których grają muzycy, różnią się od zwyczajnych przede wszystkim rozmiarem. Są to instrumenty malutkie z kategorii tzw. „toy piano”, przypominające bądź będące dziecięcymi zabawkami: fortepiany, klawesyny i inne.

Na scenie zespół "Małe instrumenty"

Na scenie zespół „Małe instrumenty”

koncert_1_str

Niezwykłe rozmiary instrumentów pozwalają profesjonalnym muzykom je wykorzystującym na odważne brzmieniowe eksperymenty podczas wykonywania znanych bądź mniej znanych utworów muzycznych. – Próbujemy wydobywać nietypowe dźwięki. „Toy piano” potrafi brzmieć całkiem innym dźwiękiem, niż zwykły fortepian – tłumaczył istotę eksperymentowania lider i założyciel zespołu Paweł Romańczuk.

Publiczność podczas koncertu

Publiczność podczas koncertu

W przypadku koncertu, który odbył się w Akademii Muzyki, publiczność miała okazję przekonać się, że odważnie i skutecznie eksperymentować można z każdą muzyką, również wymagającą wybitnej wirtuozerii wykonawcy – nawet z muzyką jednego z największych mistrzów muzyki fortepianowej w dziejach ludzkości, zwanego za życia „poetą fortepianu” – muzyką Fryderyka Chopina.

Zespół „Małe instrumenty” oficjalnie istnieje od 2007 roku. Został założony przez Pawła Romańczuka we Wrocławiu w roku 2006.

Grupa koncertuje w Polsce i za granicą. Nagrywa muzykę do filmów, audycji radiowych, książek mówionych – tzw. audiobooków.

Koncert „Małych instrumentów” w Białoruskiej Państwowej Akademii Muzyki odbył się dzięki wsparciu Instytutu Polskiego w Mińsku

Ludmiła Burlewicz z Mińska

Koncert z okazji 205. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina w wykonaniu wrocławskiego zespołu instrumentalnego „Małe instrumenty” odbył się w Mińsku w Białoruskiej Państwowej Akademii Muzyki 26 lutego, na trzy dni przed rocznicą urodzin „poety fortepianu”. [caption id="attachment_8670" align="alignnone" width="480"] Afisz koncertu[/caption] Podczas koncertu artyści z Wrocławia zaprezentowali kompozycje

Jerzy Krusenstern obrońca polskiego Grodna we wrześniu 1939 roku, żołnierz Armii Krajowej praprawnuk rosyjskiego admirała Adama Johanna Krusensterna, udzielił w styczniu tego roku wywiadu dla Niezależnej Telewizji Internetowej Program7.pl.

Obronca_Grodna_Jerzy_Krusenstern

Hrabia mjr Jerzy von Krusenstern, fot.:dziennikpolski24.pl

91-letni obrońca Grodna dosyć dokładnie opowiedział o dramatycznej obronie grodu nad Niemnem przed Sowietami w dniach 20-22 września 1939 roku.

W swojej relacji, urodzony w 1924 roku w Druskiennikach, Jerzy Krusenstern wspomina, że przed wybuchem wojny był harcerzem w rodzinnych Druskiennikach. Tuż po 1 września, uczestniczył wraz z kolegami harcerzami z Harcerskiej Służby Pomocniczej Korpusu Obrony Granic w organizowaniu punktu obserwacyjnego na granicy polsko-litewskiej, z którego to punktu obserwował z kolegami startujące z terenu Litwy niemieckie samoloty i meldował o nich polskiemu dowództwu wojskowemu.

Jerzy Krusenstern opowiada, że po zniszczeniu przez Niemców punktu obserwacyjnego harcerzy w Druskiennikach jego, wówczas 16-letniego harcerza, i trzech jego kolegów wezwał do Grodna komendant hufca harcerskiego w Grodnie Bruno Hlebowicz. Wytłumaczył, że w Grodnie będą bardziej potrzebni.

Harcerze z Druskiennik wsiedli na rowery i pojechali do Grodna, które szykowało się do obrony. Zostali zakwaterowani w koszarach 81. Pułku Strzelców Grodzieńskich im. Stefana Batorego, opuszczonych przez żołnierzy, którzy w tym czasie walczyli z Niemcami na zachodzie Polski.

Jerzy Krusenstern w swoim wspomnieniu o obronie Grodna potwierdza wszystkie znane fakty o obronie Grodna, świadczące o bohaterstwie mieszkańców miasta, zwłaszcza – harcerzy. Wspomina między innymi o jedynym działku przeciwlotniczym, które, zanim zostało zniszczone przez Sowietów, zdążyło postrzelić dwa czołgi na moście przez Niemen. Opowiada o tym, jak grodnianie i jego rówieśnicy harcerze niszczyli czołgi za pomocą butelek z mieszanką benzyny i nafty, gdyż taka właśnie mieszanka płynów łatwopalnych była najbardziej skuteczna w podpalaniu silników sowieckich czołgów. Świadek wydarzeń sprzed ponad 75 lat wspomina też o zbrodni Sowietów na trzynastoletnim Tadku Jasińskim, przywiązanym do pancerza czołgu i wożonym po ulicach miasta jako żywa tarcza.

Z relacji Jerzego Krusensterna dowiadujemy się też o sowieckich agentach komunistycznych pochodzenia żydowskiego, którzy, czekając na przyjście Sowietów, strzelali w plecy obrońców Grodna. Jerzy Krusenstern bardzo dokładnie opisuje jak wyglądały egzekucje na obrońcach Grodna po zajęciu miasta przez Sowietów. Mówi, że młodzież łapano na ulicach i na miejscu rozstrzeliwano, gdyż według Sowietów to właśnie młodzi grodnianie stanowili trzon obrońców Grodna. Nie brano do niewoli także nielicznych wówczas polskich żołnierzy. Byli mordowani na miejscu, tak jak generał Józef Olszyna-Wilczyński, który był prawdopodobnie pierwszym najwyższym oficerem polskim, którego Sowieci zamordowali bez śledztwa, sądu i wyroku.

Po zdobyciu Grodna przez Sowietów

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Hrabia mjr Jerzy von Krusenstern, fot.:akrzeszow.pl

Po wydostaniu się z okupowanego przez Sowietów Grodna, jego 16-letni obrońca wrócił do rodzinnych Druskiennik. Tam też urządzono łapankę na młodzież. Jerzemu udało się uniknąć schwytania. Był jednak wciąż zagrożony, jako harcerz i obrońca Grodna. W wigilię Bożego Narodzenia 1939 roku przeszedł więc przez granicę sowiecko-niemiecką w okolicach Małkini i przedostał się do Warszawy.

W Warszawie dzielny obrońca Grodna zaczął działać w polskiej konspiracji. Walczył w 5. Pułku Strzelców Konnych Armii Krajowej.

Po wojnie dla takich jak Jerzy Krusenstern w komunistycznej Polsce nie było miejsca.

Wywodził się bowiem ze starego niemieckiego rodu arystokratycznego. Jego przodkowie zajmowali wiele eksponowanych stanowisk.

Prapradziadek w prostej linii admirał Adam Johann von Krusenstern (1770-1846) był wybitnym podróżnikiem, geografem i odkrywcą na dworze rosyjskiego cara.

Matka Jerzego Krusensterna z rodu O’brain De Lacy pochodziła ze starej irlandzkiej rodziny spokrewnionej z angielskim domem królewskim.

Bohater walk o polskie Grodno i niepodległą Polskę został aresztowany przez UB w 1945 roku w Tarnowie. Urząd Bezpieczeństwa nie wykrył jednak jego działalności w konspiracji i dzięki wstawiennictwu miejscowego urzędnika, z którym współpracował podczas niemieckiej okupacji, Jerzy Krtusenstern został zwolniony z aresztu.

Za namową urzędnika, który go wyzwolił, Jerzy Krtusenstern opuścił Tarnów i wyjechał do Inowrocławia, gdzie zatrudnił się w miejscowej kopalni soli, pracując jako stróż nocny i przygotowując się do studiów. Naukę podjął w Szkole Handlowej w Krakowie. Po jej ukończeniu dostał skierowanie do pracy przy budowie Nowej Huty. Przez okres życia w PRL Jerzy Krusenstern był często nękany przez służby bezpieczeństwa.

Obecnie hrabia mjr Jerzy von Krusenstern mieszka w Krakowie i działa w Okręgu Małopolska Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Pozostaje wierny przysiędze, złożonej wraz z innymi harcerzami grodzieńskimi przed 20 września 1939 roku, której tekst rozpoczynał się słowami: „Mam szczerą wolę służyć Bogu i Ojczyźnie…”

Znadniemna.pl na podstawie materiałów Niezależnej Telewizji Internetowej Program7.pl i web.archive.org

Jerzy Krusenstern obrońca polskiego Grodna we wrześniu 1939 roku, żołnierz Armii Krajowej praprawnuk rosyjskiego admirała Adama Johanna Krusensterna, udzielił w styczniu tego roku wywiadu dla Niezależnej Telewizji Internetowej Program7.pl. [caption id="attachment_8662" align="alignnone" width="480"] Hrabia mjr Jerzy von Krusenstern, fot.:dziennikpolski24.pl[/caption] 91-letni obrońca Grodna dosyć dokładnie opowiedział o dramatycznej

Anatol Radziwonik „Olech” z grupą podkomendnych nie zdecydował się po wojnie ewakuować z Nowogródczyzny, choć teren ten znalazł się w granicach Związku Sowieckiego. Żołnierze liczyli na przywrócenie Polski na Kresach Wschodnich. Jednocześnie polska partyzantka stała się samoobroną miejscowej ludności przed terrorem NKWD.

Olech_02

Los wschodniej połowy państwa polskiego został przesądzony w wyniku teherańskich, a następnie jałtańskich wyroków, które zapadły bez zgody rządu Rzeczypospolitej Polskiej i wbrew zasadom prawa międzynarodowego. W literaturze historycznej dotyczącej II wojny światowej i jej konsekwencji brak jest pozycji, która oddawałaby rzeczywisty dramat mieszkańców polskich Kresów Wschodnich. Mogłoby się wydawać, że obywatele polscy, zwłaszcza Polacy, których kilka milionów nadal mieszkało w chwili zakończenia wojny na tym terenie, przyjęli jałtańskie decyzje z pokorą i biernością. Prawda wygląda jednak zupełnie inaczej. Oderwanie połowy kraju i włączenie jej do innego, wrogiego przecież, państwa spotkało się z zaciekłym oporem mieszkańców – zwłaszcza na terenach północno-wschodnich. Przez wiele lat kontynuowano tutaj polską konspiracyjną działalność niepodległościową i toczyły się zacięte walki partyzanckie poakowskiej samoobrony z Wojskami Wewnętrznymi NKWD.

Jednym z najdłużej trwających na straconych posterunkach polskich przywódców kresowych był ppor. Anatol Radziwonik „Olech” (używał także pseudonimów „Mruk”, „Stary”, „Ojciec”). Pochodził z polskiej rodziny prawosławnej spod Wołkowyska (sam przeszedł jednak na katolicyzm). Jako absolwent seminarium nauczycielskiego pracował w szkole w Iszczołnianach w powiecie szczuczyńskim. Jeszcze przed wojną ukończył podchorążówkę, następnie awansował do stopnia podporucznika rezerwy piechoty.

W Armii Krajowej, występując pod pseudonimem „Mruk”, dowodził jedną z konspiracyjnych placówek Obwodu Szczuczyn (krypt. „Łąka”). Zimą 1944 roku przeszedł do partyzantki, gdzie dowodził plutonem w 2. kompanii w VII batalionie 77 pp AK pod komendą legendarnego por. Jana Piwnika „Ponurego”. W lipcu 1944 roku uczestniczył w marszu na północ z zadaniem udziału w operacji „Ostra Brama”. Jego jednostka nie dotarła jednak pod Wilno i dzięki temu uniknęła rozbrojenia przez wojska sowieckie. Wraz z częścią podkomendnych wymknął się bolszewikom i powrócił w ojczyste strony w powiecie szczuczyńskim. Tu włączył się ponownie do pracy konspiracyjnej AK, prowadzonej pod rozkazami kolejnych komendantów Obwodu „Łąka”: chor. Wacława Ługowskiego „Stojana”, ppor. Józefa Raubo „Zenita” i st. sierż. Anatola Urbanowicza „Lalusia”.

Zimą 1944/1945 roku ppor. „Olech” zorganizował bazę samoobrony, która wchłonęła kilka mniejszych grupek poakowskich, m.in. rozbitków z oddziału ppor. Czesława Zajączkowskiego „Ragnara”. Wiosną z sił tych został sformowany silny oddział partyzancki, liczący blisko siedemdziesięciu żołnierzy. Głównym celem oddziału „Olecha” było zapewnienie bezpieczeństwa organizacji i ludności niezorganizowanej – likwidowano agenturę NKWD i szczególnie szkodliwych funkcjonariuszy aparatu okupacyjnego. Żołnierze „Olecha” odnosili sukcesy – rozbili m.in. trzy sowieckie samochody wojskowe oraz posterunek milicji w osadzie Toboła i uwalnili z aresztu kilkunastu więźniów.

Został, żeby walczyć

W okresie zarządzonej przez dowództwo wileńsko-nowogródzkiej AK ewakuacji żołnierzy za jałtańską granicę ppor. Radziwonik przeprowadził częściową demobilizację oddziału, sam jednak w poczuciu odpowiedzialności za ludzi i teren zdecydował się pozostać na Ziemiach Utraconych. Jak określały to dokumenty sowieckie, zamierzał „koordynować dalszą pracę podziemną”. Część jego podkomendnych wyjechała „do Polski” w transportach Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, posługując się dostarczonymi przez organizację sfałszowanymi dokumentami. Przerzut ostatniej grupy żołnierzy w listopadzie 1945 odbył się pod kontrolą operacyjną NKWD (w odjeżdżającym z Lidy pociągu aresztowano dziewięciu akowców, kilkunastu ujęto w punkcie organizacyjnym pod Lidą). Miejsce postoju „Olecha” w chutorze Dajnowszczyzna zostało 11 listopada 1945 roku otoczone przez grupę operacyjną NKWD, Radziwonik jednak zdołał się przebić; stracił przy tym dwóch ludzi, w tym adiutanta.

Podporucznik „Olech”, który po śmierci st. sierż. Anatola Urbanowicza „Lalusia” (22 maja 1945 roku) sprawował funkcję komendanta poakowskiego Obwodu Szczuczyn–Lida, zdecydował się na dalsze kierowanie tą jednostką konspiracyjną. Jego zastępcami byli: sierż. Paweł Klikiewicz „Irena” (do śmierci w walce z MWD w maju 1947 roku), a następnie ppor. Wiktor Maleńczyk „Cygan” (do maja 1949 roku). Ten ostatni, pochodzący spod Wasiliszek, został wywieziony „za pierwszego Sowieta” na Syberię. Nie zdążył do wojsk gen. Władysława Andersa i wcielono go do armii gen. Zygmunta Berlinga. Gdy przyjechał na urlop odwiedzić rodzinę, przyszło po niego NKWD. Nie zamierzał drugi raz trafić na Sybir, stawił opór, zabijając kilku funkcjonariuszy. Pozostał mu już tylko las.

Olech_01

Obwód dzielił się na placówki, nierównomiernie rozrzucone po terenie powiatów lidzkiego i szczuczyńskiego. W kilku przypadkach w skład obwodu weszły całe kompanie terenowe, pozostałe jeszcze po AK. Stan liczebny organizacji kierowanej przez ppor. Radziwonika oceniany był przez NKWD sowieckiej Białorusi w 1945 roku na około ośmiuset ludzi, w większości pozostających w konspiracji. Zapewne struktura zbudowana przez komendanta „Olecha” była jednak jeszcze liczniejsza, niż sądzili czekiści. Współczesny historyk z Białorusi, Andrzej Poczobut, szacuje siły podległe „Olechowi” na tysiąc ludzi, a jego zaplecze, tj. wszystkich współpracujących, choć niezaprzysiężonych – na kilka tysięcy. Niektóre z placówek miały patrole samoobrony, okresowo mobilizowane do działań zbrojnych. Poza siatką terenową obwód dysponował oddziałem (a właściwie zgrupowaniem) partyzanc­kim. Oprócz grupy stale przebywającej u boku komendanta „Olecha”, tworzyły go pododdziały dowodzone przez sierż. „Irenę”, ppor. „Cygana” i „Francuza” (Petera Fitza, Alzatczyka, który wcielony przez Niemców do formacji budowlanych, zbiegł w 1944 roku do lasu i dołączył do oddziałów AK). Każda z tych grup miała przydzielony odrębny rejon działania („Irena” – centralną część powiatu szczuczyńskiego, „Cygan” – rejon Wasiliszek i Wawiórki, „Francuz” – okolice Nowego Dworu i Zabłocia).

Nie tylko Polacy

W szeregach konspiracji i partyzantki dowodzonej przez „Olecha” panował prawdziwie obywatelski duch, wywodzący się z tradycji Armii Krajowej. Służyli tu obok siebie przedwojenni obywatele Rzeczypospolitej bez względu na wyznanie. W oddziałach „Olecha” walczyli także antykomuniści niebędący Polakami – pojedynczy ochotnicy narodowości ukraińskiej lub rosyjskiej. Jeden z nich, lejtnant Armii Sowieckiej o pseudonimie „Zielony” (Ukrainiec), wsławił się ogromną odwagą w walkach z NKWD. Także w pracy na rzecz organizacji siatki terenowej komendant „Olech” wykorzystywał Białorusinów i Rosjan zatrudnionych w różnych sowieckich instytucjach. Pracowało dla niego sporo urzędników sowieckiej administracji terenowej, miał „wtyczki” ponoć nawet w grodzieńskiej milicji i prokuraturze. Motywacje tych ludzi były zapewne złożone, jest jednak jasne, że stając po stronie polskich niepodległościowców, opowiadali się za wolnością – przeciwko systemowi sowieckiemu, będącemu jej zaprzeczeniem. Choć lata okupacji niemieckiej na kresach północno-wschodnich spotęgowały konflikty narodowościowe wśród zamieszkujących je społeczności, umiejętnie rozgrywane przez Sowietów, to jednak ostatni polscy niepodległościowcy okazali się zdolni do odrzucenia tego balastu przeszłości. Już sam udział nie-Polaków w tworzeniu organizacji pokazuje, że żołnierze Radziwonika nie byli, jak twierdziła propaganda bolszewicka, „zaślepionymi polskimi nacjonalistami”. Oddziały „Olecha” stykały się z antykomunistyczną partyzantką litewską, zachowując z nią poprawne stosunki. Polskie obozowisko w uroczysku Horiaczy Bór stało się nawet przez pewien czas schronieniem dla jednego z tych oddziałów.

Olech_03

Tak wspomina codzienne bytowanie oddziału „Olecha” jeden z nielicznych, ocalałych żołnierzy, Witold Wróblewski „Dzięcioł”: „Mieliśmy takie jedno ulubione i względnie bezpieczne miejsce – polanę Horiaczy Bór. Było to trudno dostępne uroczysko, położone w głębi rozległych, nadniemeńskich borów. […] Dzień rozpoczynała pobudka, wkrótce stawaliśmy w szeregach, z bronią w ręku do modlitwy porannej pod krzyżem na polanie. W dalszej kolejności zajmowaliśmy się czyszczeniem broni. Często po obiedzie odbywały się ćwiczenia taktyczne. […] Przez cały czas pełniliśmy służbę wartowniczą. Żołnierze na posterunkach zmieniali się co dwie godziny. Komendant sprawdzał, czy partyzanci pełnią tę służbę z wystarczającą czujnością. Był też czas na odpoczynek. […] Zawsze wymagano od nas odpowiedniej dyscypliny, zachowania spokoju i nadziei w najbardziej krytycznej sytuacji. Każdy dzień kończyła wspólna modlitwa wieczorna na polanie przed krzyżem”.

Organizacja zbudowana przez „Olecha” nie miała żadnego kontaktu z kierownictwem polskiego podziemia niepodległościowego za jałtańską granicą. Utrzymywała natomiast kontakty z poakowskimi ośrodkami konspiracyjnymi w powiatach grodzieńskim i wołkowyskim, a także z kilkoma luźnymi polskimi oddziałami partyzanckimi, głównie z powiatu (według sowieckiego nazewnictwa: rejonu) lidzkiego, dowodzonymi przez Jana Bukatkę i Michała Durysa.

Ukarać Sowietów dla przykładu

Działalność organizacji „Olecha” miała dwa wymiary. W perspektywie spodziewanego konfliktu wolnego świata z blokiem sowieckim wydawało się, że polska zbrojna obecność na Ziemiach Utraconych ma znaczenie zasadnicze. Sam „Olech” w rozmowach z podkomendnymi podkreślał, że nadal są oni wojskiem polskim w konspiracji, że w momencie przełomowym oni będą przywracać tu Polskę. Z drugiej strony partyzantka miała zadania i cele doraźne. Była samoobroną miejscowego społeczeństwa przed terrorem NKWD, nadużyciami i bezprawiem przedstawicieli władz sowieckich. Szczególnie surowo zwalczano pracowników administracji okrutnie odnoszących się do ludności. Konsekwentnie likwidowano agenturę NKWD, której działalność stwarzała sowieckim siłom bezpieczeństwa podstawę do działań represyjnych wobec ludności cywilnej. Zdobywano też środki materialne potrzebne do finansowania pracy organizacji (m.in. podczas akcji na agencje bankowe w Nowym Dworze i Wasiliszkach). Wspomniany „Dzięcioł” tak charakteryzuje działania prowadzone przez oddział: „Organizowaliśmy zamachy na różnych [sowieckich] naganiaczy, agitatorów, funkcjonariuszy partyjnych, którzy zapędzali ludzi do kołchozów. Niszczyliśmy pierwsze urządzenia kołchozowe. Broniliśmy ludzi przed grabieżą ich ojcowizny, przed sowieckim niewolnictwem”. Józef Berdowski „Ziuk” dodaje: „Niestety czasami akcje nasze były bardzo surowe. Trzeba [było] mocno ukarać, czasem dla przykładu, i dla zastraszenia. Ale innej rady nie było. Albo walka, albo nic. Byliśmy w warunkach bardzo trudnych, było nas niewielu. Terror ze strony władz sowieckich był szalony. […] Dzięki naszej samoobronie to się jakoś łagodziło”.

Olech_05
„Olech” starał się także podtrzymywać na duchu mieszkańców powiatów szczuczyńskiego i lidzkiego. W bazie oddziału znajdował się odbiornik radiowy z anteną umocowaną na sośnie. Dzięki niemu partyzanci mieli dostęp do informacji przekazywanych przez polskojęzyczne rozgłośnie funkcjonujące w wolnym świecie. Upowszechniano je wśród członków organizacji i ludności za pośrednictwem gazetki „Świteź”. Ponadto sporządzano okolicznościowe ulotki i proklamacje, pozostawiane w terenie m.in. po wykonanych akcjach. Informowano w nich, dlaczego w stosunku do szczególnie szkodliwych, nieludzkich pracowników sowieckiego aparatu okupacyjnego są podejmowane akcje odwetowe. Z reguły czyniono tak po zlikwidowaniu jakiegoś bolszewickiego „asa”.

Mimo skrajnie trudnych warunków organizacja polska w powiatach szczuczyńskim i lidzkim przez pierwsze cztery lata po wojnie, dzięki poparciu ludności, trzymała się całkiem nieźle. Szef NKWD obwodu grodzieńskiego w jednym z raportów pisał do sekretarza Obwodowego Komitetu Komunistycznej Partii (bolszewików) Białorusi w Grodnie, Sergiusza Prytyckiego: „Członkowie bandy »Olecha« od 1945 r. do czerwca 1946 r. dokonali na terytorium rejonów wołkowyskiego, lidzkiego, żołudzkiego, szczuczyńskiego, wasiliskiego i raduńskiego 115 aktów terrorystycznych, które dotknęły miejscową ludność [donosicieli, agentów i sowieckich współpracowników – przyp. KK] oraz aktyw [sowiecki]”. Andrzej Poczobut ocenia, że „jeszcze w 1948 r. na terenie rejonów lidzkiego i szczuczyńskiego (obłasti grodzieńskiej) faktycznie panowała dwuwładza. W dzień rządzili komuniści, w nocy – partyzanci”.

Witold Wróblewski wspomina: „Kiedy wstępowaliśmy do jakiejś chaty, nie pytaliśmy, czy gospodarz jest Polakiem, Białorusinem czy »tutejszym«, czy rodzina jest katolicka czy prawosławna. Było to dla nas obojętne. Wszyscy mieszkańcy byli gościnni – i przyjmowali nas – jak to się mówi – czym chata bogata. System sowiecki był tak absurdalny i zbrodniczy, że nikt z nas nie wierzył w jego trwałość. Byliśmy przekonani, że prędzej czy później runie cały porządek komunistyczny w Europie, a ziemie kresowe powrócą do wolnej i niepodległej Polski. Co więcej, wierzyła w to znaczna część ludności – katolickiej i prawosławnej. Ciężkie przeżycia wojenne oraz nowe przejawy sowieckiej przemocy jeszcze bardziej utrwalały tę nadzieję”.

Walka z kołchozami

Największe nasilenie wystąpień zbrojnych oddziałów podlegających „Olechowi” przypada na drugą połowę 1948 roku. Podjęły one wówczas szeroko zakrojoną akcję przeciwko kolektywizacji przeprowadzanej przez administrację sowiecką. Zniszczono kilkanaście organizujących się kołchozów, likwidując jednocześnie najbardziej szkodliwych aktywistów sowieckich. Działania te zahamowały pierwszą fazę kolektywizacji na terenie objętym działalnością „Olecha”. Dopiero po całkowitym zlikwidowaniu zorganizowanej polskiej partyzantki udało się władzom sowiec­kim zapędzić ludność do kołchozów, zmuszając ją do tego rujnującymi podatkami i obowiązkowymi dostawami.

10 września 1948 roku grupa „Cygana” rozbiła urząd pocztowy w Wawiórce. Trzy dni wcześniej grupa „Francuza” zlikwidowała nowo utworzony kołchoz im. Klimienta Woroszyłowa (gmina Nowy Dwór), przy czym wykonano wyroki śmierci na szczególnie szkodliwych, znienawidzonych przez ludność, aktywistach sowieckich. Nocą z 10 na 11 listopada grupa „Cygana” spaliła wielki wzorcowy kołchoz im. Stalina w Kulbaczynie, niszcząc budynki, obory z inwentarzem i sterty ze zbiorami. Rozbito piętnastoosobowy posterunek NKWD ochraniający obiekt. 15 grudnia w Papierni (rejon lidzki) zlikwidowano oficera NKWD Iwana Strelnikowa, a 14 lutego 1949 roku – oficera NKWD Iwana Noskowa. Wcześniej, 20 stycznia, partyzancki patrol zniszczył mleczarnię kontyngentową (czyli taką, do której ludzie z odległych nawet wiosek musieli dostarczać mleko według wygórowanych limitów) pod Ostryną i zlikwidował funkcjonariusza administracji za to, że ten źle traktował miejscową ludność. Nie znamy dokładnej daty akcji wykonanej w 1948 roku, polegającej na ujęciu dwóch urzędników sowieckich określanych przez ludność jako „instruktorzy przysłani z Moskwy”, odznaczających się bezlitosnym stosunkiem do chłopów. Powieszono ich na słupach telegraficznych przy drodze do Szczuczyna – na postrach dla innych nadgorliwych pracowników aparatu sowieckiego.

Olech_04

Zimą 1949 roku siły bezpieczeństwa Związku Sowieckiego przystąpiły do ostatecznej rozprawy z oddziałami „Olecha”. Rozpoczęła się seria obław i operacji poprzedzonych pracą agentów. Użyto olbrzymich sił Wojsk Wewnętrznych NKWD. Rejony, w których agentura lokalizowała obecność grup partyzanckich, były otaczane kilkakrotnymi pierścieniami wojsk NKWD i dokładnie penetrowane. Szanse na wydostanie się z takich kotłów były minimalne.

Z 19 na 20 marca 1949 roku w zasadzkę zorganizowaną przez Grupę Operacyjną Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MGB) sowieckiej Białorusi we wsi Lebiodki (rej. Wasiliszki) wpadł ppor. Witold Maleńczyk „Cygan”. Zginął w czasie walki, a w ręce bolszewików dostał się wówczas partyzant Franciszek Krupowicz „Smok”. Również w marcu grupa operacyjna NKWD i MWD z Grodna zaatakowała bazę oddziału „Olecha” w uroczysku Horiaczy Bór, w której znajdował się wówczas jedynie patrol Petera Fitza „Francuza”. Oprócz niego polegli partyzanci: Mikołaj Jurasow, Anatol Żuk i Aleksander Łebedowicz, a ciężko rannego Antoniego Daszkiewicza „Czaropkę” czekiści wzięli żywcem.

Komendant „Olech” ze swym oddziałem coraz częściej obozował w lasach – nie zachodził do wsi i chutorów, chcąc w ten sposób uchronić ludność od represji sowieckich.

24 kwietnia 1949 roku grupa operacyjna NKWD przeprowadziła operację przeciwko oddziałowi ppor. „Olecha”, kwaterującemu w lesie nad Lebiodą w pobliżu wsi Stankiewicze (której mieszkańcy wspomagali partyzantów). „Olech”, mający wówczas ze sobą siedemnastu żołnierzy, zdołał wyrwać się z okrążenia, tracąc jednego poległego (Wacław Szturma „Doktor” ze wsi Wołoka); ranny Witold Wróblewski „Dzięcioł” zdołał się wycofać. Następnego dnia podczas operacji prowadzonej w Niecieczy czekiści zamordowali Jadwigę Kuczurę, siostrę akowca poległego w jednej z wcześniejszych walk (zastrzelono ją jakoby podczas próby ucieczki).

W kleszczach NKWD

Dwa tygodnie później, 12 maja, w trakcie kolejnej operacji sowieckiej, do której użyto znacznych sił 284. pułku MWD kwaterującego w Grodnie, okrążono oddział „Olecha” obozujący nad Niewiszą pod wsią Raczkowszczyzna. Tym razem oddział został rozbity i zlikwidowany. Podczas desperackiej próby przebicia się przez pierścień obławy blokujący teren operacji poległo kilku partyzantów, wśród nich – ostrzeliwujący się do końca – komendant „Olech” (wraz z nim zginęli też partyzanci „Przybysz” i „Bolek”). W ręce Sowietów wpadli ranni Zygmunt Olechnowicz „Zygma” – adiutant komendanta, Witold Wróblewski „Dzięcioł” i jego siostra, łączniczka Genowefa Wróblewska. Pościg za rozbitym oddziałem był kontynuowany jeszcze przez kilka kolejnych dni. 14 maja 1949 roku podczas starcia w lesie koło Rudy Lipiczańskiej polegli partyzanci „Mściciel” i „Jasiuk”.

Schwytani żołnierze „Olecha” zostali skazani na 25 lat łagru. „Zygma” po zwolnieniu z obozu w 1964 roku powrócił do Lidy, skąd zamierzał wyjechać do rodziny w Polsce. Zniknął jednak bez śladu. Dopiero niedawno wyjaśniło się, że nie pozwolono mu na opuszczenie Związku Sowieckiego i zamknięto go w psychuszce (rodzina poszukiwała go przez lata).

Choć kilku partyzantów zdołało się wyrwać z obławy, sukces NKWD był całkowity – polskiemu podziemiu zadano definitywny cios, pozbawiając go ośrodka dowódczego. Ani oddział partyzancki, ani dowództwo obwodu nie zostały już odbudowane. Z okrążenia pod Raczkowszczyzną wydostał się jeden z dowódców pododdziałów, Wacław Szwarobowicz „Kiepura”. Przez kilka kolejnych miesięcy działał z kilkoma już tylko towarzyszami broni. 29 października 1949 roku NKWD zlokalizował go w jednej z wiosek pod Wasiliszkami. „Kiepura” poległ podczas próby przebicia się – wraz z partyzantem Bronisławem Gławnickim „Lisem” oraz członkiem siatki, Markiewiczem. Podczas starcia zdążył zastrzelić sierżanta Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

27 sierpnia 1949 roku sowiecka grupa operacyjna rozbiła w Łozanach k. Toboły patrol partyzancki dowodzony przez Białowąsa (jego podkomendni mieli na swym koncie spalenie spółdzielni w Tobole i w zastrzelenie w Jamontach kilku osób zachęcających ludzi do zapisania się do kołchozu).

Operacjom przeciwko ostatnim grupkom partyzanckim wywodzącym się z oddziału „Olecha” towarzyszyły masowe aresztowania w polskich wioskach podejrzanych o nastawienie antysowiec­kie i wspomaganie „band”. Sowieckie służby specjalne aresztowały 279 żołnierzy konspiracji Obwodu 49/76, których oskarżono o „terroryzm, rabunki i pomoc partyzantom”. W Stankiewiczach aresztowano np. trzydzieści osób, które oskarżono o udzielanie pomocy „Olechowi”. Tamtejsza placówka AK została rozbita, a jej komendant, Roman Kulesza „Andrzej”, wpadł w ręce NKWD.

Natalia Rybak, badaczka z Białorusi, wymienia także działające na Nowogródczyźnie, zlikwidowane w końcu lat czterdziestych, polskie grupy zbrojne Antoniego Łojki „Bałaja” (rejon żołudzki) i Stanisława Tankiewicza (rejony Wasiliszki i Sobakińce). Zapewne one także były pozostałością po strukturach podlegających komendantowi „Olechowi”.

Sowiecka bezpieka w ciągu 1949 roku złamała zorganizowany polski opór w rejonach szczuczyńskim i lidzkim. Komendy Obwodu Szczuczyn–Lida nie udało się już odbudować, większość placówek rozbiły aresztowania, oddziały partyzanckie wykruszyły się w czasie walk i potyczek. Polski opór tlił się tutaj jeszcze przez kilka lat, lecz nie miał już zorganizowanego charakteru. Działały już tylko kilku-, a nawet kilkunastoosobowe grupki partyzanckie, wybijane przez kolejne obławy i operacje NKWD. Później opór stawiali jeszcze pojedynczy partyzanci, kryjący się z bronią w ręku przez kilka dalszych lat.

Dowodzony przez ppor. Anatola Radziwonika „Olecha” Obwód Szczuczyn–Lida był największą, ale niejedyną polską strukturą niepodległościową na ziemi nowogródzkiej w latach 1945–1949. Działało tam kilkadziesiąt oddziałów i grup leśnych oraz struktur konspiracyjnych, trwających często jeszcze do początku lat pięćdziesiątych. Historia każdej z nich – to świadectwo wierności społeczeństwa kresowego wobec Polski i jego przywiązania do wolności.

dr Kazimierz Krajewski – historyk,
kierownik Referatu Badań Naukowych
Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN
w Warszawie, prezes Nowogródzkiego
Okręgu Światowego Związku Żołnierzy AK

Znadniemna.pl/Artykuł pochodzi z numeru 2/2015 miesięcznika „Pamięć.pl”

Anatol Radziwonik "Olech" z grupą podkomendnych nie zdecydował się po wojnie ewakuować z Nowogródczyzny, choć teren ten znalazł się w granicach Związku Sowieckiego. Żołnierze liczyli na przywrócenie Polski na Kresach Wschodnich. Jednocześnie polska partyzantka stała się samoobroną miejscowej ludności przed terrorem NKWD. Los wschodniej połowy państwa

Przewodnicząca Rady Naczelnej Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys została dzisiaj, 27 lutego, przesłuchana przez śledczego Departamentu Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej Białorusi.

Andżelika Borys po przesłuchaniu udziela informacji dziennikarzom w towarzystwie prezesa ZPB Mieczysława Jaśkiewicza

Andżelika Borys po przesłuchaniu udziela informacji dziennikarzom w towarzystwie prezesa ZPB Mieczysława Jaśkiewicza

Jak powiedziała po przesłuchaniu na konferencji prasowej działaczka ZPB większość pytań śledczego dotyczyła działalności niezależnego ZPB. Śledczy, powołując się na informację z Ministerstwa Sprawiedliwości Białorusi stwierdził, że Andżelika Borys nie może tytułować się przewodniczącą Rady Naczelnej ZPB, a Mieczysław Jaśkiewicz – prezesem ZPB, gdyż na Białorusi istnieje organizacja o takiej nazwie, kierowana przez inne osoby.

Na razie przeciwko Andżelice Borys i Mieczysławowi Jaśkiewiczowi nie zostało wszczęte formalne postępowanie karne bądź administracyjne.

– Komitetowi Kontroli Państwowej zlecono prawdopodobnie zebranie dowodów na to, że niezależny Związek Polaków prowadzi aktywną działalność nie mając do tego prawa, jako organizacja niezarejestrowana w białoruskim Ministerstwie Sprawiedliwości – przypuszcza Andżelika Borys.

To, że zajmuje się tym Komitet Kontroli Państwowej tłumaczy się natomiast tym, że do tej właśnie instytucji zostały przekazane skonfiskowane Andżelice Borys przez białoruskich celników na granicy projekty umów o współpracy ZPB z partnerami w Polsce. – Projekty te nie zostały podpisane, więc nie mogą być dowodem na otrzymanie pomocy finansowej z Polski – tłumaczy Borys. Według niej brak dowodów na to spowodował, że Komitet Kontroli Państwowej zaczął wzywać na przesłuchania nauczycieli języka polskiego, aby te potwierdzili, że pomoc z Polski do niezależnego ZPB jednak płynie.

Trudno powiedzieć jakie będą konsekwencje działań, prowadzonych przez Komitet Kontroli Państwowej Białorusi. – W przypadku najczarniejszego scenariusza może zostać wszczęta sprawa karna za działalność w imieniu niezarejestrowanej organizacji, na dodatek finansowanej zza granicy, przeciwko czołowym działaczom ZPB – przypuszcza Andżelika Borys. Odpowiedzialność za powyższą „zbrodnię” przewiduje nawet pozbawienie wolności do dwóch lat.

Czołowi działacze ZPB to sama przesłuchana, pełniąca funkcję przewodniczącej Rady Naczelnej ZPB, Mieczysław Jaśkiewicz, prezes Zarządu Głównego ZPB, wiceprezes ZG ZPB Helena Dubowska oraz inni aktywni działacze organizacji.

Znadniemna.pl

Przewodnicząca Rady Naczelnej Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys została dzisiaj, 27 lutego, przesłuchana przez śledczego Departamentu Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej Białorusi. [caption id="attachment_8646" align="alignnone" width="480"] Andżelika Borys po przesłuchaniu udziela informacji dziennikarzom w towarzystwie prezesa ZPB Mieczysława Jaśkiewicza[/caption] Jak powiedziała po przesłuchaniu na konferencji prasowej

Skip to content