HomeStandard Blog Whole Post (Page 326)

Szanowni Czytelnicy, proponujemy Państwa uwadze artykuł naszego czytelnika – rodaka z Warszawy – o sytuacji Polskich Szkół w Grodnie i Wołkowysku. Czytelnik, pragnący zachować anonimowość i podpisujący się pseudonimem Gardinas, charakteryzuje gatunek napisanego przez niego tekstu, jako „artykuł dyskusyjny”. Wobec tego zapraszamy Państwa do podjęcia dyskusji z autorem w komentarzach na portalu bądź w polemikach, wysyłanych na e-mail redakcji: [email protected].

Polska Szkoła w Grodnie

Polska Szkoła w Wołkowysku

Zapraszamy do lektury:

Działające w Grodnie i Wołkowysku średnie szkoły z polskim językiem nauczania zostały otwarte w 1996 i 1999 roku. O walkach jakie o nie musieli stoczyć mieszkający tam Polacy, można napisać powieść.

Szkoły zostały zbudowane za pieniądze polskich podatników reprezentowanych przez Stowarzyszenie „Wspólnotę Polską”. Umowa zawarta w 1993roku między Ministerstwem Edukacji Białorusi, a Ministerstwem Edukacji Polski przewidywała, że Polska sfinansuje budowę jednej szkoły w Grodnie i Wołkowysku, a drugą na osiedlu Wiszniewiec sfinansuje Białoruś. Lokalizację tych szkół potwierdzono w Księgach Wieczystych. Statut funkcjonowania tych szkół określono w art.122 Konstytucji Białorusi i ustawach oświatowych. Zgodnie z tym szkoły polskie mają statut 11-letnich szkół średnich. Naukę kończy matura.

Funkcjonowanie szkół polskich na Białorusi i białoruskich w Polsce jest regulowane porozumieniami między Ministerstwami Edukacji – ostatnio podpisano takie porozumienie w 2016 roku. Zgodnie z umową w tej sprawie, nauka w polskich szkołach może odbywać się w języku polskim z wyjątkiem: białoruskiego,rosyjskiego i języka obcego. Władze oświatową sprawuje administracja państwowa, czyli jej wydziały, nadzorujące szkolnictwo. Zarządzanie szkołami ma polegać na finansowaniu pracującego w nich personelu, uiszczaniu opłat eksploatacyjnych, remontów, częściowego wyposażenia w pomoce naukowe.

Sprawy nauki języka polskiego pozostawiono dyrekcji szkół. Stwarza to duże problemy, gdyż władze oświatowe Białorusi nie chcą przekazać lub nie posiadają materiałów do nauki tego języka. W tej sytuacji szkoły realizują to, korzystając ze wsparcia Konsulatu Polskiego oraz organizacji rządowych i społecznych z Polski.
Szkoła Nr36 w Grodnie zaprojektowana przez architektów „Grodnograżdanprojekt” w stylu polskiego dworku z realizacją w dwóch etapach: w pierwszym dla 540 uczniów z salami lekcyjnymi, salą gimnastyczną, aulą, stołówką, co zostało zrealizowane w 1996 roku. W drugim etapie przewidziano wybudowanie czterech sal lekcyjnych, świetlicy i części dla personelu medycznego. Drugi etap nie został zrealizowany dotychczas.

Akt Państwowy, potwierdzający prawo do korzystania i zagospodarowywania terenu wokół Polskiej Szkoły w Grodnie przez Związek Polaków na Białorusi

Ważną częścią tej szkoły miał być kompleks sportowy z bieżnią i boiskami do gier zespołowych, a nawet basen. Aktualnie teren boiska przypomina kołchozowe pastwisko, a jego część zabudowana jest przyrządami jak dla przedszkolaków .

Boisko Polskiej Szkoły w Grodnie przypomina kołchozowe pastwisko

Od początku swojego istnienia szkoły wypracowały specyficzny profil nauki, uwzględniający poziom znajomości języka polskiego w rodzinie i możliwości posługiwania się nim na co dzień. Przykładem tej specyfiki może być system adaptacji uczniów I klas. Przez pierwsze 6 tygodni uczniowie zapoznają się z polskimi literami i słowami, historią, kulturą Polski. Wielu z nich (około 70 procent – aut.) styka się z tym po raz pierwszy. Po tym okresie odbywa się z udziałem dyrekcji, rodziców i kolegów uroczyste mianowanie i wręczenie tornistrów z wyposażeniem. Podręczniki i zeszyty do ćwiczeń w jakie zawierają te tornistry zostały dobrane w uzgodnieniu z polskim Ministerstwem Edukacji. Zdarzają się przypadki, że część tych uczniów nie kontynuuje nauki w tych szkołach z braku zainteresowania trybem nauki lub na wniosek rodziców.

Uroczystość ślubowania uczniów I klas w Polskiej Szkole w Grodnie

Polskie Szkoły na Białorusi cieszą się wysoką renomą również w Polsce. Absolwenci wynoszą z nich duży zasób wiedzy, szczególnie z matematyki i fizyki. Ewenementem jest znajomość czterech języków: białoruskiego, rosyjskiego, polskiego i obcego i dlatego absolwenci Polskich Szkół w Groidnie i Wołkowysku odnoszą sukcesy na studiach w Polsce i na Białorusi. Wielu z nich spośród 700 z Grodna i 300 z Wołkowyska po skończeniu studiów pracuje w budownictwie, służbie zdrowia, marynace handlowej, wojsku czy policji.

Jednym z problemów tych szkół jest nadmierna ingerencja władz oświatowych w ich działalność. Przejawia się to m.in. w: ograniczaniu możliwości wyjazdów na wycieczki do Polski (warunkiem otrzymania zgody jest odbycie 5-ciu wycieczek po Białorusi), zakazie umieszczania informacji o możliwościach studiów w Polsce, występowaniu na zewnątrz w strojach organizacyjnych szkolnych harcerzy, zakazie kontaktowana się z nieuznawanymi organizacjami na Białorusi. Wyszczególnione ograniczenia są niezgodne z Konstytucją Republiki Białorusi i porozumieniami między rządami Polski i Białorusi.

Polskie szkoły na Białorusi są enklawą dla około 300 tysięcy zamieszkałych tam Rodaków i dlatego muszą istnieć. Potrzebne jest wspólne działanie polskiego rządu, polskich organizacji, działających na rzecz Polonii i Polaków na Białorusi.

Do najpilniejszych potrzeb zaliczyłbym:

1. Realizację budowy II części szkoły w Grodnie dla 120 uczniów – zgodnie z projektem i umową międzyrządową oraz budowę boisk o sztucznej nawierzchni. Można część tego zrealizować w 2018 roku ze środków, jakie otrzymały organizacje wspierające Polonię. Sprawa jest o tyle pilna, że rejon otoczenia szkoły podlega intensywnej zabudowie i może być zabrany z uwagi na brak jego wykorzystania.

2. Podpisanie nowego porozumienia między władzami oświatowymi Polski i Białorusi, określające szczegółowe zasady funkcjonowania polskich szkół na Białorusi i białoruskich w Polsce.

3.Uregulowanie spraw, związanych z przekazywaniem przez granicę materiałów dla szkół.

4. Modernizacja boisk w Polskiej Szkole w Wołkowysku.

Dyrekcje i pedagodzy szkół za swoją działalność winny otrzymać większe wsparcie ze strony władz i organizacji z Polski oraz cieszyć się większym zrozumieniem ich potrzeb i postaw ze strony społeczności polskiej na Białorusi.

Gardinas z Warszawy specjalnie dla Znadniemna.pl, zdjęcia autora

Szanowni Czytelnicy, proponujemy Państwa uwadze artykuł naszego czytelnika – rodaka z Warszawy - o sytuacji Polskich Szkół w Grodnie i Wołkowysku. Czytelnik, pragnący zachować anonimowość i podpisujący się pseudonimem Gardinas, charakteryzuje gatunek napisanego przez niego tekstu, jako „artykuł dyskusyjny”. Wobec tego zapraszamy Państwa do podjęcia

Wielkim Koncertem Galowym zakończył się 27 maja jubileuszowy XX Festiwal Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”. W koncercie wystąpili zwycięzcy tegorocznej edycji festiwalu oraz laureaci z lat poprzednich.

Koncert Galowy poprzedziła dwudniowa praca uczestników festiwalowego konkursu.

W sobotę, 26 maja, uczestniczyli oni w warsztatach z wokalu i z interpretacji tekstu, które poprowadzili jurorzy festiwalu – Stanisław Klawe oraz Marek Hojda, reprezentujący Związek Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR” i Anna Kowalska z Mazowieckiego Instytutu Kultury. Wiceprezes Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR” Marek Hojda, będący cenionym kompozytorem, wokalistą i producentem, współpracującym w różnych latach swojej kariery z zespołami „Oddział Zamknięty”, „De Mono” i „Emigranci” – poprowadził z uczestnikami jubileuszowej edycji Festiwalu „Malwy” zajęcia wokalne. Natomiast Anna Kowalska, filolog, teatrolog, redaktor i konsultant w Dziale Marketingu i Promocji Mazowieckiego Instytutu Kultury uczyła uczestników festiwalu prawidłowej scenicznej interpretacji tekstu, wykonywanych przez nich piosenek.

Warsztaty prowadzi Marek Hojda, wiceprezes Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR”

Podczas warsztatów, prowadzonych przez Annę Kowalską z Mazowieckiego Instytutu Kultury

Pokrzepieni wiedzą teoretyczną i praktyczną konkursowicze następnego dnia z samego rana wzięli udział w przesłuchaniach konkursowych. Jurorzy oceniali występy siedemnastu wokalistów i jednego zespołu, startujących w dwóch kategoriach wiekowych. Najliczniej obsadzonej – bo liczącej 12 wykonawców – kategorii uczestników w wieku 16-23 lata i starszej (pięciu wokalistów i jeden zespól wokalny), w której wiek artystów nie mógł przekroczyć 35 lat.

Decyzja Jury, podjęta na podstawie przesłuchań konkursowych, miała być ogłoszona podczas Koncertu Galowego, na który przybyli m.in. konsulowie Marzena i Jan Demczukowie z Konsulatu Generalnego RP w Grodnie, prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys.

Z okazji Jubileuszu – dwudziestej już edycji Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018” – na Koncert Galowy przybyli laureaci tego festiwalu z ubiegłych lat.

Przed publicznością zaprezentowała się laureatka jednej z pierwszych edycji „Malw” Irena Gadajewa, która opowiedziała, że Festiwal „Malwy” otworzył przed nią drzwi do kariery śpiewaczki. Po „Malwach” Irena Gadajewa brała udział w różnych prestiżowych konkursach wokalnych i nawet została stypendystką Fundacji Prezydenta Republiki Białorusi ds. wspierania utalentowanej młodzieży. Irena Gadajewa, wygrywająca około 20 lat temu konkurs Festiwalu „Malwy” reprezentowała Oddział Związku Polaków na Białorusi w Lidzie. Obecnie mieszka w Mińsku i tam właśnie rozwija swoją artystyczną karierę.

Śpiewa Irena Gadajewa

Kolejną szczęśliwą historią życia i kariery, związanych z udziałem w festiwalu „Malwy”, okazała się historia laureata III edycji tego konkursu – pracującego i mieszkającego w Dubaju grodnianina Andrzeja Parmanczuka. Po pięknym wykonaniu przez niego piosenki „Czerwonych Gitar” „Historia jednej znajomości” Andrzej Parmanczuk ujawnił, że w latach, kiedy zdecydował się na udział w „Malwach” – marzył on o tym, żeby wyjechać za granicę i tam zamieszkać. – Teraz pracuję i mieszkam w Dubaju – opowiedział o spełnionym marzeniu artysta, dodając, że stara się regularnie odwiedzać rodzinne Grodno i jest szczęśliwy, że może wystąpić w Koncercie Galowym jubileuszowej edycji festiwalu, z którym u niego wiążą się miłe wspomnienia sprzed siedemnastu lat.

Śpiewa Andrzej Parmanczuk

Festiwal „Malwy” otworzył drogę do artystycznej kariery także laureatce jego VI edycji – Grażynie Komincz. Po wywołaniu burzy oklasków zgromadzonej na sali publiczności wykonaniem piosenki „Ja dla pana czasu nie mam” z repertuaru Hanny Banaszak, Grażyna Komincz ujawniła, że po tym, jak została laureatką VI edycji Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy”, dostała się ona na Akademię Muzyczną we Wrocławiu, którą pomyślnie ukończyła.

Śpiewa Grażyna Komincz

Wśród biorących udział w Koncercie Galowym laureatów Festiwalu „Malwy” z ubiegłych lat na scenie pojawili się także: laureatka XVIII edycji festiwalu Anastazja Żegalik oraz ubiegłoroczni zwycięzcy – grupa wokalna „Wszystko w porządku” z Borysowa.

Śpiewa Anastazja Żegalik

Grupa wokalna „Wszystko w porządku”

Największą zagadką Koncertu Galowego wciąż pozostawał jednak werdykt jurorów dotyczący przyznania nagród jubileuszowego XX Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”! W celu ogłoszenia werdyktu, prowadząca koncert wiceprezes ZPB ds. Kultury Renata Dziemiańczuk zaprosiła na scenę jurorów, którzy przyznali, że wyróżnienie kogokolwiek okazało się sprawą niezwykle trudną, gdyż wszyscy uczestnicy włożyli w wykonanie piosenek konkursowych wiele serca i wszyscy oni są niezwykle utalentowanymi artystami.

Wyrównany, niezwykle wysoki, poziom artystyczny konkursowiczów zmusił jurorów do przyznania ośmiu Dyplomów z wyróżnieniem w młodszej, najliczniej obsadzonej, kategorii wiekowej (16-23 lata): Anastazja Blekitna, Tatiana Czapla, Wioletta Kolendowicz, Wiktor Rejszel, Żanna Ruda, Olga Ryżko, Maria Sznyrko, Zofia Wyrżymkowska i dwóch Dyplomów z wyróżnieniem w kategorii konkursowiczów w wieku 24-35 lat: zespół wokalno-instrumentalny „Rosy”, Aleksander Tielnow .

Anastazja Blekitna z Mołodeczna

Tatiana Czapla z Lidy

Woletta Kolendowicz z Grodna

Wiktor Rejszel z Wielkiej Brzostowicy

Żanna Ruda z Grodna

Olga Ryżko z Wołkowyska

Maria Sznyrko z Tołoczyna

Zofia Wyrżymkowska z Brześcia

Zespół wokalno-instrumentalny „Rosy” ze Stołpców

Aleksander Tielnow z Borysewa

Zwycięzcą wśród młodszych uczestników konkursu jurorzy postanowili ogłosić Eugenię Szypuł z Lidy, która niezwykle wzruszająco wykonała, akompaniując sobie na gitarze, piosenkę „Mój dom” z repertuaru zespołu „Feel”, autorstwa Piotra Kupichy.

 

Śpiewa Eugenia Szypuł z Lidy

Przemawia Marek Hojda, wiceprezes Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR”

W starszej kategorii, jak powiedział juror Marek Hojda –„niespodzianki nie będzie”, gdyż zwyciężczynią z piosenką „To nie ja byłam Ewą” z repertuaru Edyty Górniak, została laureatka Festiwalu im. Anny German „Eurydyka” – Wiktoria Chomczukowa z Rosi.

Śpiewa Wiktoria Chomczukowa

Po rozdaniu nagród i dyplomów zwycięzcom w dwóch kategoriach wiekowych, wciąż nieznane pozostawało nazwisko zdobywcy Grand Prix jubileuszowego XX Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”. Zgodnie z decyzją jurorów został nim Paweł Kopyłow z Lidy, który zaśpiewał piosenkę pt. „Pomimo burz” młodego polskiego autora i wokalisty Antka Smykiewicza oraz zauroczył publiczność niezwykle ciepłym, romantycznym wykonaniem znanej pieśni „Znasz li ten kraj”, której melodię do wiersza naszego narodowego wieszcza Adama Mickiewicza skomponował sam Stanisław Moniuszko.

Śpiewa Paweł Kopyłow z Lidy

Po wysłuchaniu występów wszystkich uczestników Koncertu Galowego XX Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018” do publiczności zwrócili się wysocy goście. Konsul RP w Grodnie Jan Demczuk, dziękując za zaproszenie na festiwal, mówił, że XX jubileuszowa edycja „tego święta polskiej muzyki i kultury” jest potwierdzeniem tego, że Festiwal „Malwy” jest niezwykle potrzebnym wydarzeniem dla polskiej społeczności na Białorusi. – Dziękuję Związkowi Polaków na Białorusi i jego wiceprezes Renacie Dziemiańczuk za organizację tego festiwalu – mówił dyplomata.

Przemawia konsul RP Jan Demczuk

Przemawia Marzena Demczuk, konsul RP

Słowa wdzięczności za szerzenie wśród Polaków na Białorusi najlepszych wzorców polskiej kultury skierowała do swojej zastępczyni Renaty Dziemiańczuk także prezes ZPB Andżelika Borys.

Prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys

Sama Renata Dziemiańczuk, pożegnała uczestników, gości festiwalu i publiczność przyrzeczeniem, że spotkają się za rok na XXI edycji Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2019”.

Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia laureaci, jurorzy, uczestnicy i goście festiwalu wypuścili w niebo nad Grodnem kilkadziesiąt biało-czerwonych baloników, dekorujących scenę Koncertu Galowego.

XX Festiwal Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018” został zorganizowany przez Związek Polaków na Białorusi przy wsparciu Konsulatu Generalnego RP w Grodnie, Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR”, Mazowieckiego Instytutu Kultury oraz Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

Znadniemna.pl

Wielkim Koncertem Galowym zakończył się 27 maja jubileuszowy XX Festiwal Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”. W koncercie wystąpili zwycięzcy tegorocznej edycji festiwalu oraz laureaci z lat poprzednich. Koncert Galowy poprzedziła dwudniowa praca uczestników festiwalowego konkursu. W sobotę, 26 maja, uczestniczyli oni w warsztatach z wokalu i z

142 lata temu, 27 maja 1876 roku, urodził się Ferdynand Antoni Ossendowski. Pisarz, podróżnik, awanturnik… Ale przede wszystkim demaskator mrocznych kulisów rewolucji bolszewickiej i prywatny wróg Włodzimierza Iljicza Lenina. Nawet po śmierci.

Ferdynand Ossendowski, fot.: Wydawnictwo LTW

Powieść Ossendowskiego pt. „Lenin”, demaskująca wodza bolszewickiej rewolucji i jej mroczne kulisy, w Rosji została wydana po raz pierwszy dopiero 12 lat temu nakładem wydawnictwa „Partyzant”, prowadzonego przez wybitnego białoruskiego i rosyjskiego dziennikarza śp. Pawła Szeremeta. Nasz redakcyjny kolega Andrzej Pisalnik jest autorem tłumaczenia „Lenina” na język rosyjski.

Rosyjskie wydanie „Lenina” Ferdynanda Ossendowskiego

Oto jak Andrzej Pisalnik wspomina wydarzenia z 2006 roku, kiedy Paweł Szeremet zaproponował mu współpracę przy wydaniu  w Rosji wybitnego dzieła polskiego pisarza, podróżnika i antykomunisty:

– To się zdarzyło wiosną 2006 roku. Zadzwonił do mnie z Moskwy Paweł Szeremet i powiedział, że chce wydać w Rosji książkę Ferdynanda Ossendowskiego „Lenin”. Zdaniem Pawła jej ukazanie się w Rosji mogło wywołać szok wśród rosyjskiej opinii publicznej, część której ubóstwia wodza bolszewickiej rewolucji. Kiedy odpowiedziałem Pawłowi, że znam tę książkę, bo przeczytałem ją podczas studiów w Warszawie, Paweł zapytał, czy wziąłbym się za jej przetłumaczenie na język rosyjski. Odparłem, że dla mnie taka praca byłaby niezwykłym zaszczytem i się zgodziłem. Tłumaczenie tomu, liczącego prawie pół tysiąca stron, zajęło mi około miesiąca. Była to niezwykła praca, gdyż musiałem nie tylko jeszcze raz dokładnie przeczytać fascynującą, czasem mrożącą krew w żyłach, powieść. Tłumacząc „Lenina” na język rosyjski musiałem się mentalnie „zanurzać” w opisywanej przez Mistrza Ossendowskiego epoce. Była to przygoda niezwykła, być może jedna z najciekawszych w moim życiu. W roku 130-lecia urodzin Ferdynanda Ossendowskiego jego, przetłumaczona na rosyjski powieść „Lenin”, po raz pierwszy znalazła się w rosyjskich księgarniach – opowiedział nam Andrzej Pisalnik.

Zapraszamy do zapoznania się z biogramem Ferdynanda Ossendowskiego, opublikowanym przez portal Dzieje.pl na podstawie opracowania Wojciecha Lady/PAP:

Ferdynand Ossendowski, fot.: Wikimedia Commons

O śmierci trudno powiedzieć, że przyszła w porę, ale Ossendowski również pod tym względem okazał się postacią wyjątkową. Gdyby nie zmarł 3 stycznia 1945 r. w podwarszawskim Żółwinie z przyczyn naturalnych, z całą pewnością stałoby się tak dwa tygodnie później, w dodatku w zdecydowanie mniej dogodnych okolicznościach. Kiedy umierał, bolszewicy ścigali go już mniej więcej od ćwierć wieku i choć główny sprawca tego pościgu – Lenin – nie żył od dwudziestu lat, Ossendowski wciąż należał do grona najbardziej znienawidzonych ludzi w czerwonej Rosji. Była to nienawiść wręcz fascynująca, niemal kliniczny jej przypadek. Gdy bowiem Rosjanie weszli do Warszawy, specjalna grupa funkcjonariuszy NKWD wybrała się do Żółwina, nie dając wiary pogłoskom o śmierci pisarza. Kiedy na miejscu potwierdzono jego zgon, a nawet wskazano świeży jeszcze grób w pobliskim Milanówku, agenci sprowadzili grabarza, któremu nakazali rozkopanie go i otworzenie trumny. Dopiero gdy zobaczyli ciało, odpuścili i odjechali. Podobno jednak – jak wspominały później świadkowie zdarzenia – bardzo niezadowoleni. A Ossendowski? Gdyby żył, zapewne mrugnąłby okiem. Uciekał przed bolszewikami, kilkakrotnie przemierzając Syberię i azjatyckie stepy, teraz uciekł jeszcze dalej. I ostatecznie.

Ciążenie do Syberii

Urodził się w 1876 r. w rodzinnym majątku w okolicach Witebska, ale najwcześniejszą młodość spędził w Kamieńcu Podolskim, dokąd niecałe dziesięć lat później przeprowadzili się rodzice. O jego kamienieckich latach nic pewnego nie wiadomo, było to zapewne po prostu dość sielskie dzieciństwo spędzone w historycznej scenerii, która w połączniu z rodzinnymi opowieściami o powstaniu zapewne oddziaływała na wyobraźnię przyszłego pisarza. Z pewnością już wówczas miał krewki, awanturniczy charakter. Kiedy bowiem kilka lat później rozpoczął naukę w Petersburgu, brał regularny udział w różnych akademickich spiskach i ulicznych manifestacjach, jakie pod koniec XIX w. wybuchały w stolicy imperium więcej niż często. Ich podłożem był zasadniczo radykalizujący się wtedy socjalizm, któremu krwawy charakter nadawała działalność pierwszej na świecie organizacji terrorystycznej, Narodnej Woli, ale Ossendowski nigdy nie odczuwał pociągu do podobnych ruchów robotniczych.

Był po prostu targanym temperamentem dwudziestolatkiem, któremu – jak przytłaczającej większości Polaków, a i sporej części Rosjan – zupełnie nie podobały się rządy carskie. Carowi jednak również nie podobały się podobne protesty, większość więc ich uczestników wkrótce zaczęła zaludniać mroźne przestrzenie Syberii. Co, nawiasem mówiąc, było jednym z najgorszych pomysłów caratu – skupieni w jednym miejscu rewolucjoniści, studenci i pospolici bandyci wkrótce stworzyli mieszaninę, z której ostatecznie, kilkanaście lat później, wykluła się rewolucja październikowa.

Ossendowski też znalazł się wówczas na Syberii, ale z własnej woli. Studiując nauki przyrodnicze, wykazywał w tym tyle zapału, a z pewnością i talentu, że zaproponowano mu udział w ekspedycjach badawczych na Kaukaz, w okolice Bajkału, a nawet do Japonii i Indii, co być może zapowiadałoby błyskotliwą karierę naukową, gdyby nie… temperament. Ossendowski mianowicie po powrocie z wyprawy nie zaprzestał bynajmniej udziału w manifestacjach. Namierzany przez ochranę, nie chcąc ponownie oglądać Bajkału, tyle że tym razem w kajdanach, uciekł z Rosji i kontynuował studia na paryskiej Sorbonie. Podczas ekspedycji naukowych zasmakował jednak w Azji. Kiedy tylko skończył studia, natychmiast podjął pracę na Uniwersytecie Technicznym w syberyjskim Tomsku. Tu jednak dopadł go w końcu, po raz pierwszy i ostatni, carski wymiar sprawiedliwości. Za uczestnictwo w protestach podczas wojny rosyjsko-japońskiej został zatrzymany i – zgodnie z ówczesnym prawem wojennym – skazany na karę śmierci, zamienioną ostatecznie na półtora roku więzienia, którą istotnie odsiedział.

Kiedy opuszczał celę, w 1905 r. przez Rosję – Polskę zresztą także – przewalała się pierwsza fala rewolucyjna. Być może w towarzyszącym jej zamieszaniu udało mu się zniknąć z oczu służb policyjnych i osiąść w Kijowie. Tu na pewien czas udało mu się też powściągać awanturniczą żyłkę. Początkowo pracował na budowie, później zarabiał na życie dziennikarstwem. W tej roli często bywał w Petersburgu, miał więc okazję widzieć narodziny bolszewizmu, przeciwko któremu odruchowo buntował się od początku. W Petersburgu zobaczył również samą rewolucję, pierwsze represje i krew na ulicach. W tamtym momencie nie był jeszcze zagrożony – jako polityczny więzień caratu mógł wręcz liczyć na pewne względy nowej władzy. Był jednak bystrym obserwatorem – widział, że nowy system jest kapryśny, a jego kaprysy kończą się często masowym ludobójstwem. W 1918 r. uciekł więc z Petersburga. Znów na Syberię, gdzie przyłączył się do „białej” armii Aleksandra Kołczaka.

Sponsorowana rewolucja

Już to wystarczało, by został z automatu skazany na śmierć, ale Ossendowski poszedł dalej. Jego antybolszewizm stał się niemal obsesyjny – co zresztą nie jest dziwne u człowieka, który na własne oczy oglądał jego zbrodnie. Nie do końca wiadomo, jak do tego doszło, ale faktem jest, że w tym czasie przekazał Amerykanom tzw. dokumenty Sissona, świadczące o tym, że przyjazd Lenina był zorganizowany przez rząd niemiecki, a także o tym, że właśnie z Niemiec płynęły pieniądze na pierwszą fazę rewolucji. I nie były to pieniądze małe. Sean McMeekin, autor „Rewolucji rosyjskiej. Nowej historii”, wyliczył, że Niemcy wpompowały w bolszewizm ok. 50 mln ówczesnych marek. Co ważne – dały je personalnie Leninowi, co uczyniło z niego przywódcę. Wcześniej wcale nie było to takie oczywiste.

Niemiecka proweniencja bolszewickiej zamożności była tajemnicą poliszynela. Nie wiedziały o niej może masy Rosjan, ale dla wszystkich w jakikolwiek sposób zaangażowanych w politykę było to jasne. Dlaczego nie zrobiono z tego użytku? Bolszewikom wrogów nie brakowało. Po rewolucji lutowej i detronizacji cara oficjalnie panowała w Rosji tzw. dwuwładza – liberalny Rząd Tymczasowy, w zasadzie socjalistyczny, ale przede wszystkim demokratyczny, oraz Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. Ta dwuwładza była formą rządów spontaniczną i zaimprowizowaną. Jak zgrabnie ujęła to inna badaczka rewolucji, Sheila Fitzpatrick: „Tuzin ministrów nie dysponował po prostu żadną siłą, by opróżnić Pałac Taurydzki z niechlujnej ciżby robotników, żołnierzy i marynarzy, wałęsających się w tę i z powrotem, przemawiających, jedzących i śpiących, kłócących się i piszących proklamacje”. Konflikt między obiema izbami był oczywisty – Rada również nie była co prawda z początku bolszewicka, ale z racji chaotycznej formuły miała naturalną skłonność do ulegania populizmowi. Na swój sposób była atomem tłumu – czy może lepiej: tłumem w miniaturze. To powodowało, że była kontrapunktem dla statecznej i liberalnej polityki Rządu (często słusznie, bo nie był to dobry rząd), ale to samo mogło spowodować, iż łatwo odwróci się od bolszewików. Wystarczyłoby wypowiedziane w odpowiedniej chwili słowo: „zdrajcy” lub: „niemieccy agenci”. W sytuacji gdy armia niemiecka istotnie przebywała na rosyjskim terytorium, a jej żołnierze zabójczo realnie strzelali do żołnierzy rosyjskich, słowa takie miałyby siłę płomienia przy loncie. Ossendowski dobrze o tym wiedział, dlatego nie miał oporów przed sfałszowaniem części z przekazanych Amerykanom dokumentów. Kiedy to się jednak stało, na wszystko było już za późno.

Co rzecz jasna w najmniejszym stopniu nie przeszkodziło Ossendowskiemu stać się wrogiem numer jeden dla bolszewików, zwłaszcza dla Lenina osobiście. Wkrótce zrobi wiele, by opinię tę pogłębić.

Ucieczka do Szalonego Barona

Po klęsce Kołczaka udało mu się dotrzeć do Mongolii. Nie bez przygód – swoją samotną zazwyczaj podróż po syberyjskich bezdrożach opisał w swojej bodaj najgłośniejszej książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Pisał tam: „Przybywszy do tego miasta [Urga, dziś Ułan Bator – przyp. aut.], od razu pogrążyliśmy się w wir namiętnej polityki. Właśnie powstało poruszenie wśród Mongołów doprowadzonych do rozpaczy uciskiem chińskich władz, które pastwiły się nad nimi. Rosyjscy koloniści podzielili się na partie i prowadzili z sobą zażarty spór, w Mongolii Wschodniej na czele rosyjsko-mongolskich wojsk walczył z Chińczykami buddysta, Niemiec, rosyjski generał, baron Ungern von Sternberg, broniący niepodległości Mongolii i cesarskich praw «Żywego Boga». Rosyjscy oficerowie-uciekinierzy skupiali się w oddziały, przygotowując powstanie przeciwko bolszewikom na Syberii; mongolskie władze na ogół bardzo przychylnie patrzyły na te oddziałY, lecz za to chińscy urzędnicy prześladowali i gnębili Rosjan, a wraz z nimi innych cudzoziemców. Sowiecki rząd, zaniepokojony mobilizacją Rosjan-uciekinierów, posuwał coraz dalej w głąb Mongolii swoje wojska, a chińscy gubernatorzy chętnie wchodzili w jakieś tajne umowy z bolszewickimi komisarzami”.

W rzeczywistości baron nazywał się Roman Ungern-Sternberg i był dowódcą Azjatyckiej Dywizji Konnej, która rzeczywiście do 1921 r. bardzo skutecznie walczyła z bolszewikami. Ossendowski zapomniał jednak dodać, że miał on przydomek „Krwawy Baron” lub w innej wersji „Szalony Baron”, a to z powodu wielu mordów, okaleczeń i rabunków, jakich dokonywał. Po jego śmierci, a zginął rozstrzelany przez bolszewików właśnie w 1921 r., w Mongolii zarządzono modlitwy za jego duszę, dodając, że „z pewnością będą one potrzebne”. Nie do końca wiadomo, jaką rolę spełniał u jego boku Ossendowski, a niewiedza ta dała początek legendom głoszącym, iż Polak jedyny znał lokalizację zrabowanych przez barona kosztowności. Zważywszy jednak, że Ossendowski na niedostatek nie cierpiał, ale był też daleki od bycia krezusem, niewiele jest zapewne w tych legendach prawdy. Pewne jest natomiast, że pisarz nie był świadkiem śmierci Ungerna. Już bowiem w 1920 r. przebywał w Nowym Jorku, gdzie kończył pisanie „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”.

Jak zabić samobójcę

I to właśnie ta książka, a nie legendarne skarby rosyjsko-niemieckiego arystokraty, przyniosła Ossendowskiemu fortunę i sławę. Od momentu ukazania się w 1922 r. w Nowym Jorku i rok później w Londynie i w Warszawie została przetłumaczona na dziewiętnaście języków (nawiasem mówiąc, sam pisarz znał siedem). Aż takiego sukcesu nie odniosła już żadna z blisko osiemdziesięciu kolejnych książek, które napisał po powrocie do Polski w 1922 r., choć sprzedawały się doskonale, a sam Ossendowski był w recenzjach zestawiany z Karolem Mayem czy Rudyardem Kiplingiem. Najgłośniejszą z nich okazała się jednak jedyna wyłamująca się z awanturniczo-podróżniczej konwencji, opublikowana w 1930 r. fabularyzowana biografia Lenina. I jeśli sam Lenin znienawidził Ossendowskiego za ujawnienie niemieckiego sponsoringu rewolucji, to budujący konsekwentnie kult wodza bolszewicy znienawidzili go za tę właśnie książkę – celującą w ten kult czarnym humorem.

Co było powodem aż takiej reakcji? Jak pisał znakomity historyk prof. Paweł Wieczorkiewicz, w co prawda nieco może zbyt emocjonalnym jak na niego wstępie do jednego z kolejnych wydań: „Wśród wielu prób zgłębienia leninowskiego fenomenu największe powodzenie miały przed II wojną światową dwie książki pisane niemal na gorąco: włoskiego dziennikarza i publicysty Curzia Malapartego i właśnie Antoniego Ossendowskiego. Ta ostatnia w modnym wówczas gatunku powieści biograficznej, szeroko i szczerze, bez lukru i niezdrowej fascynacji […] przedstawia piekło rosyjskiej rewolucji i wojny domowej. Ossendowski miał tę przewagę nad innymi, że czasy te przeżył w Rosji, co prawda w szeregach «białych». Dlatego jego książka tchnie prawdą i autentyzmem nawet tam, gdzie opisywał najbardziej wynaturzone praktyki złowrogiej tajnej policji, czeki”. A konkretnie? Za jakie słowa rozkopano pod koniec 1944 r. grób w Milanówku?

„Najłatwiej jest zabić człowieka marzącego o samobójstwie” – pisał Ossendowski. „Taki nie broni się i nie woła o pomoc. Najstosowniejszym momentem była wielka wojna i klęska, spotykająca armię rosyjską. Lenin rzucił hasło dla nędzników niepoczuwających się do państwowości: «Precz z wojną! Bierzcie karabiny i wracajcie do domów». Stawka została wygrana. Lenin rzucił drugą kartę: «Liberałowie i socjaliści dążą do ustalenia rządu, który wam, głodni, wszawi i uciemiężeni, nic nie da! Precz z konstytuantą. Bierzcie karabiny i wychodźcie na ulice!». Znów zwyciężył. Nastąpiła trzecia stawka: «Jesteście chciwi i nienawidzicie władzy, bogaczy, popów, urzędników? Wieśniacy i robotnicy, zabierajcie wszystko i zgniećcie waszych wrogów!». Ten manifest godny ziemskiego, czerwonego cara podług rosyjskiego ideału był wykonany ściśle, a w mrocznych zakamarkach mrowiska rosyjskiego szeptano: «Azaliż nie przyszedł na ziemię naszą prawosławną Chrystus-czerwony mściciel?»”.

A zza grobu Ossendowski, mrużąc oko, dodawał: „I wziął za to pieniądze”. Dlatego właśnie rozkopano grób w Milanówku. Dlatego też w Polsce można było Ossendowskiego wydawać dopiero po 1989 r.

Znadniemna.pl na podstawie Wojciech Lada/PAP/Dzieje.pl

142 lata temu, 27 maja 1876 roku, urodził się Ferdynand Antoni Ossendowski. Pisarz, podróżnik, awanturnik… Ale przede wszystkim demaskator mrocznych kulisów rewolucji bolszewickiej i prywatny wróg Włodzimierza Iljicza Lenina. Nawet po śmierci. [caption id="attachment_31137" align="alignnone" width="500"] Ferdynand Ossendowski, fot.: Wydawnictwo LTW[/caption] Powieść Ossendowskiego pt. „Lenin”, demaskująca wodza

Orkiestra Filharmonii Kameralnej w Łomży zagrała w miniony weekend dwa koncerty na Białorusi. Pierwszy odbył się w Grodnie na zaproszenie miejscowego Konsulatu Generalnego RP, a kolejny w Lidzie, mieście partnerskim Łomży.

Przemawia konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek

– Filharmonia Kameralna imienia Witolda Lutosławskiego jest pierwszą instytucją kultury z Łomży, która odwiedziła Lidę w ramach współpracy obu miast! – podkreślał mer Lidy Michaił Karpowicz, dziękując orkiestrze za wspaniały koncert muzyki polskiej. Oba występy zgromadziły wyjątkowo liczną publiczność, w tym wielu Polaków, z ogromnym wzruszeniem słuchających pieśni Chopina czy arii z oper Stanisława Moniuszki.

Koncerty łomżyńskich filharmoników w Grodnie nie są wyjątkowymi. Nasi muzycy występują w tym mieście regularnie, współpracują też z tamtejszą orkiestrą Grodzieńska Capella. Dlatego piątkowy koncert w Sali Senatorskiej Nowego Zamku zgromadził nadkomplet publiczności – zarówno Polaków, jak i rozkochanych w muzyce klasycznej Białorusinów.

– Byliśmy zaskoczeni, że koncert tak im się podobał; podkreślali, że tego potrzebują i jest to dla nich wspaniałe wydarzenie – mówi dyrygent i dyrektor Filharmonii Jan Miłosz Zarzycki.

Jan Miłosz Zarzycki

Orkiestra wraz z solistami: sopranistką Bogumiłą Dziel-Wawrowską oraz tenorem Tomaszem Piluchowskim wykonała wyłącznie repertuar polski, z naciskiem na pieśni i utwory czerpiące z rodzimego folkloru. – Koncert rozpoczął się dostojnym polonezem „Witaj królu” Karola Kurpińskiego. Następnie zabrzmiały najpiękniejsze pieśni Fryderyka Chopina oraz Mieczysława Karłowicza, który urodził się w mieście Wiszniewo w obwodzie grodzieńskim. Nie zabrakło również najsłynniejszych arii i duetów z oper Stanisława Moniuszki. Zabrzmiała aria Stanisława oraz duetu Zuzi i Stanisława z opery „Verbum nobile” oraz dwie arie ze słynnej opery „Halka”: „Jako od wichru” oraz „Gdybym rannym słonkiem”. Orkiestra zaprezentowała swój kunszt między innymi w „Dudziarzu” Henryka Wieniawskiego czy w brawurowym „Oberku” Grażyny Bacewicz. Na zakończenie Bogumiła Dziel-Wawrowska wraz z Tomaszem Piluchowskim wykonali słynną pieśń Stanisława Moniuszki „Dziad i baba”, a łomżyńscy filharmonicy pożegnali publiczność żywiołową kompozycją Bogusława Klimczuka „Perpetuum mobile” – relacjonuje Mateusz Goc.

Bogumiła Dziel-Wawrowska

Tomasz Piluchowski

Nie mogło też obyć się bez bisu, słynnej pieśni „Maki” („Hej dziewczyno, hej niebogo”) Stanisława Niewiadomskiego i Kornela Makuszyńskiego.

Program sobotniego koncertu w Lidzie w tamtejszej szkole muzycznej był taki sam. Na sali również nie zabrakło Polaków. Kiedy prowadzący koncert Bogdan Szczepański zapytał czy może zapowiadać kolejne utwory po polsku, usłyszał, że tak, bo przecież blisko połowa ludności Lidy to Polacy, bądź osoby o polskich korzeniach. Dlatego nie brakowało ich obu koncertach; byli też przedstawiciele Związku Polaków na Białorusi, Polskiej Macierzy Szkolnej, liczni księża i młodzież szkolna, z konsulem generalnym RP w Grodnie Jarosławem Książkiem na czele, który nie odmówił sobie przyjemności udziału w obu koncertach. Grodzieńskiego koncertu wysłuchał Igor Popow z Wydziału Kultury Obwodu Grodzieńskiego, a w Lidzie, poza sympatycznym przyjęciem ze strony władz miasta, łomżyńscy muzycy zostali też objęci opieką przez dyrektorkę szkoły muzycznej Helenę Żilińską, która zorganizowała im zwiedzanie XIV-wiecznego zamku.

– Po koncercie w Grodnie podchodziło do mnie mnóstwo osób, zarówno Polaków, jak i Białorusinów – mówi Jan Miłosz Zarzycki. – Opowiadali, jak bardzo muzyka czy kultura polska są tam potrzebne, jak ciepło byłaby przyjęta również w innych miastach. Mówili: „musicie pojechać jeszcze tam, koniecznie zagrać tam”, tak więc liczę na to, że ta współpraca będzie trwała, bo warto byłoby tam zagrać dłuższe tournée i dotrzeć do wszystkich zainteresowanych. Okazało się też, że w Lidzie przy szkole muzycznej działa zespół, który chciałby przyjechać do Łomży na koncert, tak więc ta współpraca kulturalna między naszymi miastami zapewne będzie miała ciąg dalszy.

Znadniemna.pl za 4lomza.pl/Wojciech Chamryk

Orkiestra Filharmonii Kameralnej w Łomży zagrała w miniony weekend dwa koncerty na Białorusi. Pierwszy odbył się w Grodnie na zaproszenie miejscowego Konsulatu Generalnego RP, a kolejny w Lidzie, mieście partnerskim Łomży. [caption id="attachment_31097" align="alignnone" width="480"] Przemawia konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek[/caption] – Filharmonia Kameralna

Wernisaż wystawy portretów mieszkańców Grodna pt. „Boże, naucz nas siedzieć spokojnie” autorstwa członka Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB, obywatela Wielkiej Brytanii, Anglika George’a Pedder-Smitha, odbył się 24 maja w Centrum Życia Miejskiego w Grodnie.

George Pedder-Smith

Na uroczystość otwarcia wystawy przybyli przyjaciele i koledzy malarza z TPP przy ZPB, grodnianie, którzy pozowali do wystawionych w galerii portretów, zauważony był także konsul w Konsulacie Generalnym RP w Grodnie Leszek Wanat z małżonką.

Portret grodzieńskiego muzealnika Janusza Parulisa, współzałozyciela ZPB

Konsul RP w Grodnie Leszek Wanat rozmawia z Janiną Pilnik

Jako pierwsza do zgromadzonych przemówiła żona George’a Pedder-Smitha – Janina Pilnik, członkini TPP przy ZPB. Opowiedziała o tym, jak jej mąż przygotowywał, otwierającą się wystawę. – Malował te portrety około dwóch lat – ujawniła, zapraszając do wystąpień ludzi, którzy przyczynili się do tego, że George Pedder-Smith (który do Grodna trafił ponad dziesięć lat temu przez pomyłkę, próbując dotrzeć do Brześcia nad Bugiem), odnalazł się w nieznanym sobie kraju, mieście, środowisku kulturowym oraz językowym i potrafił zrobić karierę cenionego malarza.

Janusz Parulis i George Pedder-Smith

Jednym z takich ludzi okazał się działacz ZPB, dziennikarz Wiktor Kuc. To on pomagał George’owi stawiać pierwsze kroki w nowym dla niego otoczeniu, zapoznał swojego angielskiego przyjaciela ze środowiskiem grodzieńskiej inteligencji twórczej, która okazała się dla George’a, obdarowanego zdolnościami artysty plastyka, otoczeniem właściwym, z którym Anglik potrafił się zasymilować i rozwinąć swój talent malarza. – George posiada tak zwany intelekt emocjonalny. W człowieku, którego spotyka, potrafi dostrzec ziarno emocjonalne. Stąd ta zdolność do malowania portretów, stąd odczuwalna w pracach artysty posiadana przez niego moc w odbiorze ludzi i otaczającego świata – mówił Wiktor Kuc.

Przemawia Paweł Mażejko z Centrum Życia Miejskiego w Grodnie

Janina Pilnik

Wiktor Kuc

Małżeństwo: Janina Pilnik i George Pedder-Smith

Przemawia Walentyna Brysacz, prezes Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB

Pogratulować koledze otwarcia jego kolejnej, już ponad dziesiątej, wystawy personalnej przybyła na wernisaż prezes Towarzystwa Plastyków Polskich przy Związku Polaków na Białorusi Walentyna Brysacz. – Cieszę się, że George, mimo tego, że jest Anglikiem, odnalazł w swoim rodowodzie polskie korzenie, wstąpił do naszego Towarzystwa i jest jego aktywnym członkiem – mówiła prezes TPP przy ZPB, dziękując za wspieranie rozwoju talentu artystycznego George’a Pedder-Smitha jego żonie i swojej koleżance z TPP przy ZPB Janinie Pilnik. – Kwiaty, które przyniosłam dla George’a chcę wręczyć Tobie, droga Janino! – zakończyła swoje wystąpienie Walentyna Brysacz.

Przemawia Ryszard Dalkiewicz, założyciel Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB

George Pedder-Smith i Ryszard Dalkiewicz

Uczcić wraz z kolegą otwarcie jego wystawy przybył jeden z mentorów środowiska artystycznego Grodna, współzałożyciel TPP przy ZPB Ryszard Dalkiewicz. – George chciał także namalować mój portret, ale powiedziałem mu, że nie wypada, żeby malarz pozował malarzowi – opowiadał 85-letni mistrz, podziwiając młodszego kolegę za to, że namalował tak dużo portretów. – Przecież to ogromny wysiłek, wytrzymać kilka godzin z modelem, który najczęściej nie potrafi pozować w bezruchu! – mówił Ryszard Dalkiewicz, doceniając w ten sposób tytuł, wymyślony przez George’a Pedder-Smitha dla swojej wystawy portretów – „Boże, naucz nas siedzieć spokojnie”.

Afisz wystawy portretów pt. „Boże, naucz nas siedzieć spokojnie”

Po uroczystych przemówieniach, do zgromadzonych zwrócił się sam bohater uroczystości. – Wszystko, co tutaj o mnie powiedziano, to oczywiście nieprawda. Ale za wszystkie ciepłe słowa serdecznie dziękuję! – oświadczył z właściwym sobie angielskim poczuciem humoru i zaprosił gości do wysłuchania koncertu w swoim wykonaniu. Na koncert w wykonaniu George’a Pedder-Smitha złożyły się popularne piosenki angielskie oraz bluesowe ballady, napisane przez samego malarza.

George Pedder-Smith gra na łopacie, którą przerobił na instrument muzyczny

Irena Waluś, wiceprezes ZPB i redaktor naczelna „Magazynu Polskiego”, Andrzej Pisalnik, redaktor naczelny Znadniemna.pl i Natalia Klimowicz, członkini TPP przy ZPB rozmawiają z Janiną Pilnik o wystawie jej męża

Nawiązując do przygody, która zaprowadziła go znad brzegów Tamizy do miasta nad Niemnem, urodzony w Londynie Anglik z polskimi korzeniami nazwał swój koncert „Lost Englishman Blues”, czyli „Blues zabłąkanego Anglika”.

Znadniemna.pl

Wernisaż wystawy portretów mieszkańców Grodna pt. „Boże, naucz nas siedzieć spokojnie” autorstwa członka Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB, obywatela Wielkiej Brytanii, Anglika George’a Pedder-Smitha, odbył się 24 maja w Centrum Życia Miejskiego w Grodnie. [caption id="attachment_31051" align="alignnone" width="480"] George Pedder-Smith[/caption] Na uroczystość otwarcia wystawy przybyli przyjaciele i

25 maja 1948 roku w więzieniu mokotowskim komuniści zamordowali rtm. Witolda Pileckiego, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, kampanii 1939 roku, oficera ZWZ-AK, więźnia Auschwitz. Miejsce pochówku Pileckiego nigdy nie zostało ujawnione przez komunistyczne władze, prawdopodobnie ciało rotmistrza wrzucono do dołów śmierci wraz z innymi ofiarami komunizmu na „Łączce” Cmentarza Wojskowego na Powązkach.

Rotmistrz Witold Pilecki przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. 1948.03.03. Fot.: PAP/CAF

Witold Pilecki (pseud. Witold, Druh, Roman Jezierski, Tomasz Serafiński) urodził się 13 maja 1901 roku w Ołońcu w Karelii w północnej Rosji, dokąd jego rodzina została przesiedlona w ramach represji za udział w powstaniu styczniowym. Pochodził ze szlachty pieczętującej się herbem Leliwa.

Od 1910 roku mieszkał i uczył się w Wilnie. Od roku 1914 należał do zakazanego przez władze rosyjskie harcerstwa. Maturę zdał w 1921 roku.

W latach 1918-21 służył w Wojsku Polskim, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Jako kawalerzysta brał udział w obronie Grodna. W sierpniu 1920 roku wstąpił do 211. pułku ułanów i w jego szeregach uczestniczył w bitwie warszawskiej, w walkach w Puszczy Rudnickiej oraz w wyzwoleniu Wilna. Dwukrotnie został odznaczony Krzyżem Walecznych.

Zmobilizowany w sierpniu 1939 roku, walczył w kampanii polskiej w składzie 19. Dywizji Piechoty Armii „Prusy” jako dowódca plutonu kawalerii dywizyjnej. Po zakończeniu kampanii przedostał się do Warszawy, gdzie stał się jednym z organizatorów powołanej 9 listopada 1939 roku konspiracyjnej Tajnej Armii Polskiej pod dowództwem mjr. Jana Włodarkiewicza, podporządkowanej później Związkowi Walki Zbrojnej.

19 września 1940 roku podczas niemieckiej łapanki pozwolił się aresztować, by przedostać się do niemieckiego obozu Auschwitz i zdobyć informacje o panujących tam warunkach. Do obozu trafił wraz z tzw. drugim transportem warszawskim jako Tomasz Serafiński. Był głównym inicjatorem konspiracji w obozie. W zorganizowanej przez niego siatce byli m.in. Xawery Dunikowski i Bronisław Czech.

W tym czasie Pilecki opracowywał sprawozdania przesłane później do dowództwa w Warszawie i dalej na Zachód. Planował zbrojne oswobodzenie obozu. W listopadzie 1941 roku został awansowany do stopnia porucznika przez gen. Stefana Roweckiego „Grota”.

W nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku Pilecki zdołał uciec z obozu wraz z dwoma współwięźniami. Wzdłuż toru kolejowego doszli do Soły, a następnie do Wisły, przez którą przepłynęli znalezioną łódką. U księdza w Alwerni dostali posiłek oraz przewodnika. Przez Tyniec, okolice Wieliczki i Puszczę Niepołomicką przedostali się do Bochni, skąd dotarli do Nowego Wiśnicza, gdzie Pilecki odnalazł prawdziwego Tomasza Serafińskiego.

Serafiński skontaktował go z oddziałami AK, którym przedstawił swój plan ataku na obóz w Oświęcimiu. Jego projekt nie zyskał jednak aprobaty dowództwa.

W latach 1943-44 służył w oddziale III Kedywu KG AK (m.in. jako zastępca dowódcy Brygady Informacyjno-Wywiadowczej „Kameleon”- „Jeż”) i brał udział w Powstaniu Warszawskim. Początkowo walczył jako zwykły strzelec w kompanii „Warszawianka”, później dowodził jednym z oddziałów zgrupowania Chrobry II, w tzw. Reducie Witolda.

Po kapitulacji walk o oswobodzenie stolicy rotmistrz dostał się do niewoli niemieckiej. Przebywał w oflagu VII A w Murnau, następnie dołączył do II Korpusu Polskiego we Włoszech. W październiku 1945 roku, na osobisty rozkaz gen. Władysława Andersa, wrócił do Polski, by prowadzić działalność wywiadowczą na rzecz II Korpusu.

15 marca 1948 roku rotmistrz Witold Pilecki został skazany na karę śmierci. Prezydent Bolesław Bierut nie zgodził się na ułaskawienie. Wyrok wykonano 25 maja 1948 roku w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej, poprzez strzał w tył głowy.

Jesienią 1945 roku Pilecki zorganizował siatkę wywiadowczą i rozpoczął zbieranie informacji wywiadowczych o sytuacji w Polsce, w tym o żołnierzach AK i II Korpusu więzionych w obozach NKWD i deportowanych do Rosji. Prowadził również wywiad w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego (MBP), MON i MSZ. Nie zareagował na rozkaz Andersa polecający mu opuszczenie Polski, w związku z zagrożeniem aresztowania. Rozważał skorzystanie z amnestii w 1947 roku, ostatecznie postanowił się jednak nie ujawniać.

8 maja 1947 roku został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa; był torturowany i oskarżony o działalność wywiadowczą na rzecz rządu RP na emigracji.

3 marca 1948 roku przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie rozpoczął się proces tzw. grupy Witolda. Rotmistrz Pilecki został oskarżony o: nielegalne przekroczenie granicy, posługiwanie się fałszywymi dokumentami, brak rejestracji w Rejonowej Komendzie Uzupełnień, nielegalne posiadanie broni palnej, prowadzenie działalności szpiegowskiej na rzecz Andersa oraz przygotowywanie zamachu na grupę dygnitarzy MBP. Prokuratorem oskarżającym Pileckiego był mjr Czesław Łapiński, przewodniczącym składu sędziowskiego ppłk Jan Hryckowian (obaj byli dawnymi oficerami AK), sędzią kpt. Józef Bodecki. Skład sędziowski (jeden sędzia i jeden ławnik) był niezgodny z ówczesnym prawem.

Zarzut o przygotowywanie zamachu Pilecki stanowczo odrzucił, zaś działania wywiadowcze uznał za działalność informacyjną na rzecz II Korpusu, za którego oficera wciąż się uważał. Podczas procesu przyznał się do pozostałych zarzutów.

15 marca 1948 roku rotmistrz został skazany na karę śmierci. Prezydent Bolesław Bierut nie zgodził się na ułaskawienie. Wyrok wykonano 25 maja w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej, poprzez strzał w tył głowy.

Pilecki pozostawił żonę, córkę i syna. Miejsce pochówku rotmistrza nigdy nie zostało ujawnione przez komunistyczne władze; prawdopodobnie zwłoki zakopano na tzw. Łączce, czyli w kwaterze „Ł” na Cmentarzu Wojskowym na stołecznych Powązkach. Od 2012 roku w tym miejscu Instytut Pamięci Narodowej wspólnie z Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa prowadziły prace archeologiczno-ekshumacyjne, których celem jest zlokalizowanie kości ofiar represji komunistycznych straconych w więzieniu mokotowskim w latach 1948-1956. Do tej pory nie natrafiono jednak na szczątki Pileckiego.

Do roku 1989 wszelkie informacje o jego dokonaniach i losie podlegały w PRL cenzurze. Naczelna Prokuratura Wojskowa w 1990 roku podjęła rewizję procesu grupy rtm. Pileckiego. Pierwotnie wniosek przewidywał rehabilitację, wywalczono jednak anulowanie wyroków. Unieważnienie wyroku nastąpiło w 1991 roku.

W 2002 roku przeciwko prokuratorowi Czesławowi Łapińskiemu oskarżającemu w procesie rotmistrza prokurator IPN wniósł akt oskarżenia. Do wyroku jednak nie doszło wobec śmierci oskarżonego w roku 2004.

Witold Pilecki został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (1995) i Orderem Orła Białego (2006).

Znadniemna.pl za PAP

25 maja 1948 roku w więzieniu mokotowskim komuniści zamordowali rtm. Witolda Pileckiego, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, kampanii 1939 roku, oficera ZWZ-AK, więźnia Auschwitz. Miejsce pochówku Pileckiego nigdy nie zostało ujawnione przez komunistyczne władze, prawdopodobnie ciało rotmistrza wrzucono do dołów śmierci wraz z innymi ofiarami komunizmu na

Posągiem z białego granitu upamiętniono w Grodnie kasztelana Dawida Dowmontowicza, zwanego też Dawidem Grodzieńskim.

Fot.: belsat.eu

Waży ponad 10 ton i jest wysoki na ponad 3,5 metra. Usytuowany przed wejściem do grodzieńskich zamków pomnik wygląda naprawdę imponująco.

Na cokole znajduje się napis po białorusku: „Dawid Grodzieński (ok. 1283 – 1326). Wybitna postać Wielkiego Księstwa Litewskiego, starosta grodzieński, utalentowany dowódca, niezwyciężony rycerz i obrońca ziemi białoruskiej”.

Fot.: belsat.eu

Nad pomnikiem ok. 3 miesięcy pracował rzeźbiarz Siarhiej Ahanau.

– Jestem zadowolony. Sił poszło na to, oczywiście bardzo dużo. Przed pracą w kamieniu wykonałem ok. 20 szkiców. Potem dwa i pół miesiąca rzeźbiłem w kamieniu. Ale lubię to. To wspaniałe doświadczenie – mówi autor, który wcześniej stworzył pomniki księżny Anastazji Słuckiej i mińskiego wójta.

Granit przywieziono do Grodna aż z Rosji, z Baszkirii.

– Po prostu chciałem, aby pomnik był jasny, a jasnego granitu nie ma zbyt wiele na świecie. Np. cokół jest zrobiony z granitu pogostowskiego, ale jest on pokryty kropkami. Jeżeli wykona się z niego pomnik, to będzie „ospowaty”. A w Mansurze granit jest jednorodny i jasny. Do tego to jest granit. Owszem, można robić z marmuru, łatwiej się go obrabia, ale w związku z naszymi warunkami pogodowymi, długo on nie postoi. Przedostaje się do niego brud, woda i niszczeje. Granit pod tym względem bardzo zwarty materiał – skała wulkaniczna.

Pomnik powstał dzięki wsparciu grodzieńskiej diecezji Białoruskiej Cerkwi Prawosławnej. Fundatorem był Anatol Karabacz.

Rycerz z Grodna przez długi czas był stosunkowo nieznaną postacią. Był synem księcia nalszańskiego Dowmonta i wnuczki Aleksandra Newskiego, księżny Marii Dmitrijewny.

Jako spadek po ojcu młody Dawid dostał Nalszany, do których wprowadził się po śmierci Dowmonta. W tym czasie Nalszany należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego, którego władcy Witenesowi Dawid ofiarował swoją przyjaźń i miecz.

Mimo wrogości panującej między ich ojcami, młody Dawid okazał się wiernym i dzielnym rycerzem. Aby zbliżyć go jeszcze bardziej do siebie, Witenes oddał mu za żonę swoją 13-letnią bratanicę Birutę Giedyminównę. Według legendy młodzi mieli spotkać się podczas jednej z uczt na zamku i od razu się zakochać. Po weselu Witenes oraz Giedymin postanowili powierzyć Dawidowi stanowisko kasztelana i namiestnika wielkiego księcia w Grodnie.

Właśnie tam, w 1305 roku musiał po raz pierwszy stanąć do boju przeciwko Krzyżakom. Młody książę zwyciężył, choć walczył przeciw przeważającym siłom wroga. Dwa lata później stoczył bitwę z komturem Królewca Eberhardem von Virneburgiem. Wtedy również Krzyżakom nie udało się zdobyć Grodna. W 1314 Dawid Dowmontowicz bronił Nowogródka, a w 1323 roku – Ziemi Pskowskiej.

Dawid Grodzieński był dowódcą, który nie przegrał żadnej bitwy. Nie udało mu się przy tym ocalić własnej rodziny. W 1324 roku trzej niemieccy rycerze wraz z żołnierzami przedarli się w okolice Grodna. Korzystając z tego, że Dawid był na kolejnej wyprawie, splądrowali jego zamek i zabili żonę księcia wraz z dziećmi. Po powrocie książę zobaczył 28 ciał najbliższych.

Książę mścił się za to do końca swojego życia. Spalił Mazowsze, które było sojusznikiem Zakonu Krzyżackiego. Zgromadził wielką armię i doszedł z nią aż do Frankfurtu nad Menem. Tam zginął od ciosu w plecy, który zadał mu mazowiecki rycerz Andrzej Gost.

Według legendy rycerze Dawida przynieśli jego ciało do Grodna na tarczach i pochowali je w pobliżu cerkwi w Kołoży, gdzie spoczywała już jego żona Biruta. Do miecza księcia przywiązali jej haftowaną chusteczkę, którą zawsze miał ze sobą.

Uroczyste odsłonięcie pomnika odbędzie się 1 czerwca o 16.00, podczas Festiwalu Kultur Narodowych w Grodnie.

Znadniemna.pl za belsat.eu/Paulina Walisz

Posągiem z białego granitu upamiętniono w Grodnie kasztelana Dawida Dowmontowicza, zwanego też Dawidem Grodzieńskim. [caption id="attachment_31041" align="alignnone" width="480"] Fot.: belsat.eu[/caption] Waży ponad 10 ton i jest wysoki na ponad 3,5 metra. Usytuowany przed wejściem do grodzieńskich zamków pomnik wygląda naprawdę imponująco. Na cokole znajduje się napis po białorusku:

Pieniądze na opiekę nad Polonią i Polakami za granicą w 2018 r., będące w dyspozycji Kancelarii Senatu, zostały rozdzielone. Obecnie podpisywane są ostatnie umowy z organizacjami, których oferty zostały wybrane do realizacji – poinformował 22 maja 2018 r. w Senacie szef Kancelarii Senatu Jakub Kowalski.

W tym roku, po raz pierwszy od wielu lat wzrósł budżet Senatu na opiekę nad Polonią i Polakami za granicą i wynosi 100,5 mln zł. Najwięcej pieniędzy, zgodnie z oczekiwaniami środowisk polonijnych i polskich poza granicami, przeznaczono na edukację – 33 mln zł. Na kulturę i promocję Polski oraz ochronę polskiego dziedzictwa kulturowego i historycznego przeznaczono 17 mln zł, na wzmacnianie pozycji środowisk polskich i polonijnych w krajach zamieszkania – 17 mln zł, na media polonijne – 11,5 mln zł, na infrastrukturę polonijną – 17,5 mln zł i na pomoc charytatywną i socjalną 4,5 mln zł.

Senat tej kadencji usprawnił procedury naboru i rozpatrywania ofert, tak, że złożone oferty na realizację zadań publicznych w zakresie opieki nad Polonią w roku 2018 zostały rozpatrzone do 11 maja br. Do realizacji zakwalifikowanych zostało 269 spośród 721 ofert (trzech oferentów wycofało się z realizacji zleconych zadań).

Od 2018 r. nabór ofert na realizację zadań publicznych w zakresie opieki nad Polonią odbywa się drogą elektroniczną przy pomocy tzw. generatora ofert, który jest dostępny na stronie internetowej Senatu. Ponadto w ogłoszeniu o naborze ofert na 2018 r. Szef Kancelarii Senatu ustalił harmonogram składania tych ofert – według przyjętych przez Senat kierunków pomocy.

Wnioski o dofinansowanie na media polonijne oraz pomoc charytatywną należało złożyć do 6 listopada 2017 r., oferty dotyczące wzmacnianie pozycji środowisk polskich i polonijnych w krajach zamieszkania – do 20 listopada, oferty w zakresie edukacji oraz infrastruktury polonijnej – do 27 listopada u.br., oferty w zakresie kultury i promocji Polski oraz ochrony polskiego dziedzictwa kulturowego i historycznego – do 30 listopada.

Najwięcej wniosków wpłynęło na realizację zadań w zakresie kultury i promocji Polski oraz ochronę dziedzictwa kulturowego i historycznego – 270 ofert, w zakresie edukacji – 219 ofert, na wzmacnianie środowisk polonijnych i polskich poza granicami – 119 ofert, na infrastrukturę polonijną – 49 ofert, na pomoc charytatywną – 34 oferty, na pomoc mediom polonijnym – 30 ofert.

Dotacje przyznano na realizację 86 ofert w zakresie edukacji, na 84 – w zakresie kultury i promocji Polski oraz ochronę polskiego dziedzictwa kulturowego i historycznego, na 42 – w zakresie wzmacniania pozycji środowisk polskich i polonijnych w krajach zamieszkania, na 13 ofert w zakresie mediów polonijnych, 28 ofert w zakresie infrastruktury polonijnej i 16 ofert na pomoc charytatywną i socjalną.

O najwyższe kwoty wystąpiły: Stowarzyszenie Wspólnota Polska, Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie oraz Wolność i Demokracja. I te trzy organizacje otrzymały największe dofinansowanie z budżetu Kancelarii Senatu. Stowarzyszenie Wspólnota Polska otrzymało ponad 35mln zł, Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie – prawie 33 mln zł, Fundacja Wolność i Demokracja – ponad 8,5 mln zł.

Oprócz tych największych beneficjentów dotacje na złożone oferty otrzymały: Caritas Polska, Stowarzyszenia Parafiada im. Św. Józefa Kalasancjusza, Fundacja Oświata Polska za Granicą, Fundacja na Rzecz Dziedzictwa Narodowego im. Józefa Piłsudskiego, Fundacja Edukacja dla Demokracji.

Znadniemna.pl za senat.gov.pl

Pieniądze na opiekę nad Polonią i Polakami za granicą w 2018 r., będące w dyspozycji Kancelarii Senatu, zostały rozdzielone. Obecnie podpisywane są ostatnie umowy z organizacjami, których oferty zostały wybrane do realizacji – poinformował 22 maja 2018 r. w Senacie szef Kancelarii Senatu Jakub Kowalski. W

Pierwszą wydaną w języku białoruskim biografię Józefa Piłsudskiego zaprezentowano 23 maja w Mińsku z udziałem jej autora, historyka IPN profesora Włodzimierza Sulei. Spotkanie odbyło się w ramach projektu „Przystanek Historia”.

Prof. Włodzimierz Suleja. 2017 r. Fot.: PAP/M. Obara

„Jest to pierwsza biografia Józefa Piłsudskiego, która ukazała się w języku białoruskim. Cieszę się, że trafia ona do białoruskiego odbiorcy i że po raz już trzeci spotykamy się w ramach organizowanego w stolicy Białorusi wspólnie z Instytutem Pamięci Narodowej spotkania w formacie +Przystanek Historia+” – powiedział kierujący Instytutem Polskim w Mińsku Tomasz Adamski.

Białoruski przekład książki Sulei ukazał się w mińskim wydawnictwie Januszkiewicz.

„Chcę dzisiaj powiedzieć o tym, kim Piłsudski jest dla mnie” – mówił podczas prezentacji autor. „Starałem się go zrozumieć. Dla mnie jest to kluczowa postać polskiej historii, zwłaszcza w okresie 1908-1921, kiedy prowadził bardzo wyraźną i ważną walkę o Polskę, przygotowywał kadry do walki o niepodległość” – dodał profesor.

W czasie dyskusji, w której uczestniczyli również białoruscy historycy, polski badacz opowiadał m.in. o „romantycznej wizji Polski” zainspirowanej w dużej mierze przez twórczość Juliusza Słowackiego, o pochodzeniu Piłsudskiego, którego nazwał „dzieckiem Kresów I Rzeczypospolitej”. „Wychowywał się w kręgu wpływów białoruskich i dlatego znał ten język” – zauważył Suleja.

„Piłsudski był na swój sposób postacią szekspirowską. Będąc demokratą, sięgnął po władzę w sposób wysoce niedemokratyczny” – ocenił Suleja, nawiązując do zamachu majowego z 1926 r. „Były w jego biografii działania, które trudno zaakceptować, nie tylko z dzisiejszej, ale nawet z ówczesnej perspektywy – ocenił autor książki. – W swojej pracy próbowałem jednak rzetelnie dokonać bilansu całości jego działalności”.

Książka Sulei, która w Polsce miała dwa wydania, została przetłumaczona na kilka języków europejskich. Wydanie białoruskiego przekładu biografii Piłsudskiego wsparł Instytut Polski w Mińsku.

Znadniemna.pl za PAP/Justyna Prus

Pierwszą wydaną w języku białoruskim biografię Józefa Piłsudskiego zaprezentowano 23 maja w Mińsku z udziałem jej autora, historyka IPN profesora Włodzimierza Sulei. Spotkanie odbyło się w ramach projektu "Przystanek Historia". [caption id="attachment_31021" align="alignnone" width="480"] Prof. Włodzimierz Suleja. 2017 r. Fot.: PAP/M. Obara[/caption] "Jest to pierwsza biografia Józefa

Biskupi katoliccy Białorusi zaapelowali do prezydenta Aleksandra Łukaszenki o rozważenie odroczenia służby wojskowej dla kleryków i księży. Konferencja biskupów opublikowała swój apel na stronie internetowej catholic.by.

Zwierzchnik Kościoła Katolickiego na Białorusi Metropolita Mińsko-Mohylewski, abp Tadeusz Kondrusiewicz i prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko

Czytamy w nim, że zgodnie z zaleceniami Rady Ministrów z dnia 13 kwietnia 2006 roku, to pełnomocnik Prezydenta Republiki Białoruś ds. religii i narodowości, kieruje do Ministerstwa Obrony wniosek o odroczenie służby wojskowej dla kapłanów i studentów seminariów duchownych.

Stosując się do tego zalecenia, również w sierpniu 2017 roku, wszystkie diecezje Kościoła Katolickiego na Białorusi przedstawiły odpowiednie informacje na prośbę pełnomocnika, aby zapewnić odroczenie od służby wojskowej na 2018 rok dla księży i ​​seminarzystów.

Jednak w maju br. seminarzyści i księża w wieku poborowym zaczęli odbierać wezwania do służby wojskowej.

Jak piszą biskupi, – W związku z tym oraz mając na względzie niedostateczną liczbę miejscowych księży do pracy w parafiach Białorusi, a także biorąc pod uwagę fakt, że w sytuacji poboru studentów, seminaria nie będą mogły funkcjonować, Konferencja Biskupów Katolickich zwraca się do prezydenta Republiki Białoruś A. Łukaszenki z prośbą o rozpatrzenie odroczenia odbywania służby wojskowej studentom-seminarzystom i duchownym w wieku poborowym – czytamy w komunikacie.

Przypomnijmy, że około 20 studentów katolickiego seminarium duchownego w Grodnie i młodzi księża – obywatele Białorusi, którzy pełnią posługę kapłańską w diecezji grodzieńskiej, otrzymało wezwania na badania medyczne w wojskowych komisjach uzupełnień – czyli „wojenkomatach”. Podobna sytuacja jest w seminarium duchownym w Pińsku, tamtejsi klerycy również otrzymali wezwania.

„Listy szczęścia” z białoruskiej armii otrzymało kilkudziesięciu prawosławnych seminarzystów, mimo tego, iż są oficjalnie uznani przez państwo za studentów.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/catholic.by

Biskupi katoliccy Białorusi zaapelowali do prezydenta Aleksandra Łukaszenki o rozważenie odroczenia służby wojskowej dla kleryków i księży. Konferencja biskupów opublikowała swój apel na stronie internetowej catholic.by. [caption id="attachment_8172" align="alignnone" width="500"] Zwierzchnik Kościoła Katolickiego na Białorusi Metropolita Mińsko-Mohylewski, abp Tadeusz Kondrusiewicz i prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko[/caption] Czytamy w

Skip to content