Od tygodnia działacze społeczni prowadzą akcję protestacyjną na Kuropatach, gdzie w miniony piątek tuż obok masowych grobów ofiar NKWD otwarto luksusową knajpę. Żądają od jej właścicieli przeniesienia lokalu w inne miejsce, lub zmiany profilu działalności. Już teraz można mówić o pewnym sukcesie pikietujących, bo od otwarcia knajpa świeci pustkami – klienci którzy podjeżdżają pod lokal, jeszcze szybciej stamtąd odjeżdżają, nie chcąc ryzykować, że zdjęcia z ich wizerunkiem trafią do sieci.
Białoruscy działacze społeczni, blokujący dojście do „restauracji na kościach”, fot.: svaboda.org
Codziennie dochodzi tam do przepychanek z milicją i pracownikami lokalu. Stróże prawa nakładają na pikietujących grzywny i straszą aresztem, ale opozycjoniści nie zrażają się. Są przekonani, że tylko konsekwencją i uporem są w stanie cofnąć skandaliczną, wręcz barbarzyńską decyzję władz (pozwolenie na otwarcie lokalu rozrywkowego) która kładzie się cieniem na cały naród.
Radio Svaboda zapytało, co myślą o tej konfrontacji przedstawiciele kościołów katolickiego i prawosławnego.
Jestem za a nawet przeciw
„Kuropaty to święte miejsce. Po pierwsze, jest to cmentarz, po drugie – to miejsce represji, czyli potwornej zbrodni przeciwko Bogu i ludziom, a po trzecie – to zabytek kultury”, mówi Svabodzie Sergiej Lepin kierujący Synodalnym Wydziałem Informacji Białoruskiego Kościoła Prawosławnego.
„Jeśli mówimy o tym, że jest to tylko przylegające terytorium, to ja stawiam pytanie do dyskusji. Gdyby kompleks znajdował się dalej o te 10 metrów, czy konflikt zostałby rozwiązany? Nie, nie byłby. A jeśli o 30, 50, 100, 500 metrów?… Jaka powinna być odległość, żeby już nigdy nie wywoła kontrowersji?”- pyta przewrotnie pop. Lepin zapewnia, że on osobiście jest z tymi, którzy protestują, ale…
„Bracia i siostry, trudno teraz żądać spełnienia norm, które nie są przewidziane przez prawo. Ważne jest również jasne zrozumienie, do kogo się zwracać, jeśli jakieś normy prawa zostały rzeczywiście naruszone, i kto dopuścił się zaniedbania”.
Rzecznik Cerkwi prawosławnej radzi podjęcie kroków konsekwentnych, ale rozważnych.
„Bardzo źle to wygląda, gdy Kuropaty zamienia się w miejsce, w którym Białorusin walczy z Białorusinem – jest to sprzeczne z duchem świętego miejsca. Modlimy się, żeby strony konfliktu w szczególności całe nasze społeczeństwo wypracowało pozytywną pojednawczą koncepcję, która upamiętni niewinne ofiary i będzie dla nas wszystkich ostrzeżeniem przed nienawiścią – która jest główną przyczyną pojawiania się takich strasznych miejsc na ziemi, jak Kuropaty”.
„A co stanie się jutro z naszymi mogiłami?”
Ksiądz Jurij Sańko, sekretarz prasowy Konferencji Episkopatu Biskupów Katolickich na Białorusi:
„Kościół jest przeciwko takim inwestycjom (restauracja „Pojedziemy, pojemy”- red.), ponieważ każde miejsce kultu jest świętym miejscem. Tym bardziej, jeśli mówimy o Kuropatach naszej Mińskiej Kalwarii. Ponadto sprawa pokazuje, że w takich chwilach musimy bardziej myśleć o sprawach duchowych. Na cmentarzu lub na dawnych cmentarzach dozwolone jest budowanie wyłącznie obiektów sakralnych, ale niestety, mamy to co mamy”.
Jak zatem rozwiązać tę sytuację?
„Dobrą propozycją byłoby muzeum zamiast tej restauracji. Zwłaszcza, jeśli w planach jest zbudowanie memoriału „Kuropaty” na poziomie państwowym. Jeśli pomnik powstanie, budynki te mogą być przekazane dla innych celów, być może pod centrum informacyjne. Ale o tym już będą decydować eksperci. W takich miejscach powinniśmy pomyśleć przede wszystkim o jednym: a co stanie się jutro z naszymi grobami? A to są męczennicy naszej ziemi, musimy odnosić się do nich z szacunkiem”, przypomina ksiądz Sańko Svabodzie.
Przypomnijmy, że na uroczysku Kuropaty, w nieodkrytych wciąż masowych dołach śmierci spoczywają ofiary egzekucji dokonywanych przez NKWD. Ile ich jest? Tego dokładnie nikt nie wie. Według oficjalnych danych białoruskich – kilkadziesiąt do stu tysięcy, według niezależnych historyków, w tym Zenona Paźniaka – od 100 tys. do 250 tys. Profesor Zdzisław Winnicki z Uniwersytetu Wrocławskiego podaje liczbę 250 tys., a brytyjski historyk Norman Davies twierdzi, że zamordowano tu nawet ponad ćwierć miliona osób, zarówno Polaków jak i Białorusinów.
Zdaniem historyków, może tu spoczywać także 3872 Polaków z tzw. „białoruskiej listy katyńskiej” zamordowanych w kwietniu i maju 1940 r. Są tu także ofiary tzw. „operacji polskiej” NKWD i Polacy z zajętych przez sowietów przedwojennych Kresów zabici po roku 1940. Wśród ofiar najwięcej jest dawnych mieszkańców Mińska i Mińszczyzny.
Na Kuropatach znaleziono przedmioty z napisami w języku polskim, medaliki Matki Boskiej Częstochowskiej i Matki Boskiej Ostrobramskiej, obuwie z dawnymi polskimi znakami firmowymi. W białoruskich podręcznikach szkolnych temat Kuropat jest całkowicie przemilczany. Na miejscu zbrodni władze do dziś nie ustanowiły żadnego pomnika. Stoją tu jedynie proste drewniane krzyże postawione przez zwykłych ludzi – najczęściej potomków ofiar zbrodni i białoruskich opozycjonistów, jest też krzyż Straży Mogił Polskich.
Niejednokrotnie krzyże te – za cichym przyzwoleniem milicji – były usuwane, łamane a miejsca pochówków bezczeszczone. Białoruskie władze negują też fakt istnienia białoruskiej listy katyńskiej, a niekiedy propagandziści Łukaszenki starają się nawet udowodnić, że zbrodni tej dokonali Niemcy. Trudno się zresztą temu dziwić w sytuacji kiedy dawni NKWD-ziści są nadal przedstawiani młodzieży w szkołach jako wzorce wychowawcze, zaś Feliks Dzierżyński jest czczony jako bohater narodowy.
Na początku lat 2000 władze Mińska zbudowały przez skraj uroczyska obwodnicę miasta. Białoruska opozycja usiłując powstrzymać buldożery rozbiła tam miasteczko namiotowe. Kilka razy doszło wówczas do starć milicji z protestującymi, którzy chcieli zapobiec profanacji.
Znadniemna.pl za Kresy24.pl/svaboda.org/
Od tygodnia działacze społeczni prowadzą akcję protestacyjną na Kuropatach, gdzie w miniony piątek tuż obok masowych grobów ofiar NKWD otwarto luksusową knajpę. Żądają od jej właścicieli przeniesienia lokalu w inne miejsce, lub zmiany profilu działalności. Już teraz można mówić o pewnym sukcesie pikietujących, bo od