HomeStandard Blog Whole Post (Page 310)

Wasyl Gerasimczyk, grodzieński historyk i badacz powstania styczniowego, napisał do nas polemikę z prof. Zdzisławem Julianem Winnickim, który na naszym portalu wypowiedział się krytycznie o metodach upamiętniania przez aktywistów białoruskich powstańców styczniowych na Grodzieńszczyźnie. Proponujemy Państwu tekst Wasyla Gerasimczyka, w którym autor dowodzi, że w miejscach pamięci powstania styczniowego na Grodzieńszczyźnie potrzebne są wspólne białorusko-polskie upamiętnienia.

Wasyl Gerasimczyk

„Za wolność naszą i waszą!” Mianowicie pod takim wezwaniem rozpoczynało się powstanie styczniowe (1863-1864) na terenie byłej Rzeczypospolitej, gdzie w szeregach powstańców walczyło około 200 tysięcy ludzi. Przy tym tylko na terenie współczesnej Białorusi i Litwy działało około 220 oddziałów, liczących ogółem 67957 osób, z czego jedna trzecią składu osobowego stanowili chłopi. Jednak w celach ideologicznych z inicjatywy dusiciela powstania na terenie Białorusi i Litwy Michaiła Murawjowa-Wieszatiela tym wydarzeniom nadano określenie „polskiej księdzowsko-szlacheckiej rebelii”.

Powstańcza chorągiew

Robiło się to, przede wszystkim, w celu uzasadnienia represji i podjęcia zdecydowanych działań uniemożliwiających w przyszłości wszelki opór, wynikający z pojawiania się sprzeczności międzyetnicznych i międzywyznaniowych. Narzucony przez rosyjskie władze wizerunek powstania podtrzymywali w swoich wspomnieniach także byli powstańcy, należący do stronnictwa „białych”, tacy jak Jakub Gieysztor, którzy próbowali przełożyć winę za klęskę powstania na „czerwonych” na czele z Konstantym Kalinowskim i dopatrywali się przyczyn porażki w braku szerokiego poparcia działań powstańców ze strony chłopów, przede wszystkim prawosławnych.

Powyższe myślenie, korzystne dla tzw. „ruskiego świata” jest obecne także dzisiaj w pracach tzw. „zachodniorusistów”, którzy kwestionują Białoruś, jako samoistne zjawisko historyczne.  Wobec tego głoszenie podobnych tez przez historyków polskich wywołuje autentyczne zdziwienie. W danym przypadku mam na myśli profesora Zdzisława Juliana Winnickiego, który wypowiedział się kategorycznie w związku z ustawieniem na Grodzieńszczyźnie obok polskich pomników kilku stel z napisem po białorusku „Aйчына абаронцам сваім. Беларусь перадусім” („Ojczyzna obrońcom swoim. Białoruś przede wszystkim” – tłum. red.) w miejscach bitew z czasów powstania.

Argumentując przekonanie, że są to wyłącznie polskie miejsca pamięci narodowej, którym grozi „białoruska depolonizacja”, profesor Winnicki pisze: „Pomijając fakt, że polskie powstanie narodowe 1863–64 roku nie miało nic wspólnego z „walką o wolność Białorusi” lecz, jak świadczą powszechnie dostępne źródła, tutejsi prawosławni chłopi nie tylko nie mieli wówczas białoruskiej świadomości narodowej, ale też masowo zwalczali polskie powstanie, donosząc władzom carskim o ruchach powstańczych partii, wyłapując powstańców i tworząc przeciwpowstańcze tzw. „straże chłopskie”.

Z całym szacunkiem do pana profesora muszę zaznaczyć, że cytowana wypowiedź jest nie tylko błędna, lecz także (ze względu na to, że należy do polskiego naukowca) może doprowadzić do napięć tam, gdzie nie są one potrzebne, ani Polakom, ani Białorusinom. Tym bardziej, że wypowiedź ta została opublikowana niedługo przed kolejną rocznicą wydarzeń 17 września – wydarzeń bardzo niejednoznacznych w naszej wspólnej historii. Spróbujmy jednak przeanalizować tezy polskiego profesora odzwierciedlające jego osobisty stosunek i rozumienie wydarzeń z czasów powstania styczniowego na terenie Grodzieńszczyzny.

  1. Pan Winnicki nie ma racji, kiedy mówi, że „Polskie powstanie narodowe 1863-1864 nie miało niczego wspólnego z walką narodowowyzwoleńczą Białorusinów”.

Manifest Komitetu Centralnego Narodowego jako Tymczasowego  Rządu Narodowego z dnia 22 stycznia 1863 roku

„…tradycyjnym hasłem naszym jest wolność i braterstwo Ludów…”- zaświadczał Manifest Komitetu Centralnego Narodowego jako Tymczasowego  Rządu Narodowego z dnia 22 stycznia 1863 roku, nawołujący do rozpoczęcia walki. Było w nim podkreślone: „W pierwszym zaraz dniu jawnego wystąpienia, Komitet ogłasza wszystkich synów Polski, bez różnicy wiary i rodu, pochodzenia i stanu, wolnymi i równymi obywatelami kraju. Z kontekstu treści Manifestu wynika niezbicie, że wyraz „Polska” był używany przez autorów Manifestu jako synonim dawnej Rzeczypospolitej, wzywającej „Narody Polski, Litwy i Rusi do broni”.

Nieprzypadkowo Manifest został wydany i rozpowszechniony w „Północno-Zachodnim Kraju” Imperium Rosyjskiego w imieniu Litewskiego Komitetu jako Tymczasowego Rządu Prowincjonalnego na Litwe i Białorusi.

Wzmianka o „Białorusi” w Manifeście Rządu Narodowego

Powstanie zostało wywołane  w celu wyzwolenia nie tylko narodów byłej Rzeczypospolitej. Pozostawiało ono szansę także na wyzwolenie „narodu moskiewskiego”. Co się zaś tyczy nazwy „Białoruś”, to pojawia się ona w dokumentach powstańczych, na przykład w „PRYKAZIE AD RĄDU POLSKAHO NAD CEŁYM KRAJEM LITOUSKIM I BIEŁORUSKIM DA Narodu ziemli Litouskoj i Biełoruskoj”.

PRYKAZ AD RĄDU POLSKAHO NAD CEŁYM KRAJEM LITOUSKIM I BIEŁORUSKIM DA Narodu ziemli Litouskoj i Biełoruskoj

„Białoruś” została utrwalona także w zeznaniach zdrajcy Parfianowicza, który wydał Konstantego Kalinowskiego i pozostawił wzmiankę o haśle: „Kogo lubisz? – Lubię Białoruś! – To wzajemnie!”

Fragment zeznań zdrajcy Witolda Parfianowicza ze wzmianką o powstańczym haśle

  1. „Tutejsi prawosławni chłopi nie mieli wówczas białoruskiej świadomości narodowej” – pisze Julian Winnicki. W tym stwierdzeniu profesor Winnicki ma rację, nie wspomina tylko o tym, że: Polscy chłopi, niezależnie od wyznania, także nie mieli „świadomości narodowej”. „Świadomość narodowa” w tamtym czasie dopiero zaczynała się kształtować, i znaczenie powstania z lat 1863-1864 dla historii Białorusi polega na tym właśnie, że po nim wyrosło „pokolenie 1863 roku” (F. Bohuszewicz, A. Obuchowicz, Z. Czechowicz, K. Kostrowicki i inni), pokolenie które tę świadomość kształtowało i przyczyniło się do powstania białoruskiego modernowego narodu.

Powstańczy krzyżyk z wizerunkiem prawosławnego krzyża

Przeczucie tego jest obecne już w „Listach spod szubienicy” Konstantego Kalinowskiego, który zwracał się do „chłopów Białorusinów” i ufał w sumienie polskiego rządu w przypadku zwycięstwa powstania w kwestiach pomocy bratnim narodom, przede wszystkim, w uzyskaniu autonomii i otrzymywaniu edukacji w swoim języku: „Kiedy polski rząd wszystkim bratnim narodom daje samorządność, Moskal mało tego, że tak nie robi, ale jeszcze tam gdzie mieszkali Polacy, Litwini i Białorusini, zakłada moskiewskie szkoły, a w szkołach tych uczą po moskiewsku, gdzie nigdy nie usłyszysz nawet jednego słowa po polsku, po litewsku i również po białorusku, jak lud tego chce, a do tych szkół jedynie z drugiego końca świata Moskali przysyłają, którzy umieją tylko kraść, ludzi babować i służyć za pieniądze wstrętnej sprawie znęcania się nad ludem”.

List spod szubienicy Konstantego Kalinowskiego

  1. Wśród białoruskich prawosławnych chłopów na Grodzieńszczyźnie było wielu takich, którzy pomagali powstaniu.

Pułkownik Aleksander Gejns, który walczył przeciwko powstańcom w bojach pod Kockiem, pod Kaliszem i Siemiatyczami, w liście prywatnym do swojego przyjaciela Konstantina von Kaufmana, jednego z następców Michaiła Murawjowa na posadzie generał-gubernatora „Zachodnio-Północnego Kraju” Imperium Rosyjskiego, pisał, że w doniesieniach oficjalnych przemilczane są fakty „upartej obojętności wobec nas chłopów przez cały okres prowadzonej przez nas walki” i że „to niedowierzanie zaszło tak daleko, że z całym szacunkiem do oficjalnych doniesień, wielu ruskich chłopów brało udział w powstaniu”. A w maju 1863 roku, przed bitwą pod Mołowidami w powiecie słonimskim „chłopi całymi stanami składali prawosławną przysięgę na wierność rebelii”.

Prawosławni chłopi od samego początku powstania w styczniu 1863 roku byli szeroko reprezentowani w oddziałach powiatów białostockiego, bielskiego i sokólskiego, brali udział w zajęciu miasta Suraż (23 stycznia) i w bitwie pod Siemiatyczami (6-7 lutego). Na przykład w oddziale naczelnika wojskowego Województwa Mazowieckiego Kajetana Wiktora Starżyńskiego walczył 18-letni Szymon Jakubowicz (syn Jakuba –red.) Kozłowski ze wsi Żółtki powiatu białostockiego. Kosynierem w oddziale Świetlińskiego (Pioruna) był 25-letni Seweryn Augustinowicz (syn Augustyna – red.) Tołoczko ze wsi Czechy, w oddziale Dzikowskiego przez dwa miesiące walczył 17-letni Marcel Iljicz (syn Ilji – red.) Dziemiańczyk ze wsi Łysy (obaj z powiatu bielskiego). Ze wsi Studniaki powiatu sokólskiego od razu kilku prawosławnych chłopów zaciągnęło się do oddziału Onufrego Duchińskiego, wśród nich był 18-letni Wasyl Matwiejewicz (syn Matwieja, czyli Mateusza – red.) Sinkiewicz, który walczył także pod dowództwem Feliksa Włodka i Walerego Wróblewskiego.

Kilkudziesięciu prawosławnych walczyło w oddziale podpułkownika Aleksandra Lenkiewicza (Landera), który dokonał skutecznego napadu na kwaterę leśnictwa w miasteczku Jeziory powiatu grodzieńskiego. Wśród nich – 17-letni pański parobek  Michał Aleksiejewicz (syn Aleksego – red.) Kuczyński ze wsi Tołoczki. W swoich zeznaniach, po prawie pięciu miesiącach walk, zaznaczył on: „Celem mojego przystąpienia do oddziału było tylko to, że obiecano dawać pieniądze i wolność”. Trzon oddziału Lenkiewicza składał się z prawie samych młodych ludzi w wieku 16-30 lat, niezadowolonych ze swojego stanu społecznego, jak, na przykład, prawosławni 16-letni Adam Osipowicz (syn Osipa, czyli Józefa – red.) Kaszatuk ze wsi Gliniany i 17-letni Michaił Augustinowicz (syn Augustyna – red.) Awsiejnikow ze wsi Hołowacze.

Ponad sto prawosławnych powstańców z okolic Monasteru Żyrowickiego walczyło w słonimskim oddziale rotmistrza Jundziłły w bitwie pod Mołowidami w dniu 3 czerwca 1863 roku. Czterech przedstawicieli kleru, m.in. 19-letni Iwan Szyszko ze wsi Dobra Wola powiatu wołkowyskiego, który służył u żyrowickiego archimandryty. Ogółem za wspieranie powstania na terytorium Białorusi zostało zesłanych 14 prawosławnych duchownych. Oczywiście, nie można tego porównać z liczbą zesłanych katolickich księży, ale  nie zmienia to faktu, że o nich także trzeba pamiętać.

Trzeba pamiętać i o tym, że wśród katolików byli również tacy, którzy pomagali władzy carskiej. Przykładem służy chłop Jan Rabiczka ze wsi Wojnowce powiatu sokólskiego, na podstawie  donosów którego na Syberię zesłanych zostało kilkudziesięciu innych chłopów, w tym i prawosławnych, a 6 (18) czerwca 1863 roku w Sokółce został skazany na karę śmierci chłop Maciej Ciuchno. Rabiczka groźbą politycznych donosów i wymuszeniem pieniędzy zastraszał całą okolicę.

Takich przypadków podczas powstania 1863-1864 nie brakowało, świadczą o tym materiały Narodowego Historycznego Archiwum Białorusi w Grodnie.

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie religijny aspekt był dla mieszkańców Grodzieńszczyzny decydujący przy wyborze: po jakiej stronie walczyć. Wszystko było znacznie bardziej złożone. Podobnie jak tzw. „straże chłopskie” inicjowane przez Michaiła Murawjowa i które na Grodzieńszczyźnie nie otrzymały oczekiwanego wsparcia ze strony chłopów. Materiały archiwalne świadczą o tym, że chłopi odmawiali się od służby wskutek czego„straże chłopskie” zaczęto tworzyć głównie z kozaków, którzy stacjonowali się we wsiach Grodzieńszczyzny. W wymiarze ideologicznym zjawisko „straże chłopskie” miało wpływać jedynie na tworzenie  obrazu powstania jako sprawy, na której zależy wyłącznie szlachcie.

Pieśń powstańców grodzieńskich

Pomniki, które zostały postawione obok miejsc, w których w 1863 roku odbywały się boje powstańców, są przypomnieniem potomkom o ich poległych przodkach. Byli wśród nich przedstawiciele różnych stanów społecznych i grup wyznaniowych. Te miejsca są naszym wspólnych dziedzictwem o „ostatnim powstaniu idei Rzeczpospolitej” i pierwszym zrywie, który ujawnił aspiracje narodowo-wyzwoleńcze  Białorusinów. Nie na próżno w środowisku powstańców na Grodzieńszczyźnie popularne były pieśni śpiewane w języku białoruskim, co potwierdza Ignacy Aramowicz w swoich „Marach” (Giller A. Historia powstania narodu polskiego w 1861-1864 r. 4 t. Paryż, 1867 r. s.194). I w tych pieśniach powstańcy wierzą w „Polskę”, albo, jak podawane jest w źródłach białoruskich, po prostu „Polsz” – jako pojęcie, oznaczające wspólne dziedzictwo byłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów – zidealizowany obraz, z odrodzeniem którego wiązano nadejście prawdziwej wolności i podjęcia decyzji o losach Białorusi i Litwy.

Przykre jest, że w sytuacji, jaka zaistniała wokół upamiętnień powstańców i stawiania przez białoruskich aktywistów swoich pomników ku ich czci, okazało się, iż  te miejsca nas dzisiaj nie jednoczą, lecz dzielą.

Mam jednak nadzieję na to, że kompromis w tej sprawie zostanie znaleziony i polska strona zrozumie, że Białorusini mają prawo na stawianie swoich pomników obok polskich we wszystkich znanych miejscach. Żadna „depolonizacja” w ten sposób się nie odbywa, gdyż pomniki stoją obok, a nie zamiast.

Dlatego apeluję o przyłożenie wszelkich starań, aby w innych miejscach, związanych z tragicznymi wydarzeniami powstania styczniowego na terytorium Grodzieńszczyzny, pojawiały się wspólne białorusko-polskie upamiętnienia. W przeciwnym przypadku wcześniej bądź później sprawa upamiętnień powstańców styczniowych może stać się wielkim problemem.

Wasyl Gerasimczyk dla Znadniemna.pl, illustracje zostały udostępnione przez autora

Wasyl Gerasimczyk, grodzieński historyk i badacz powstania styczniowego, napisał do nas polemikę z prof. Zdzisławem Julianem Winnickim, który na naszym portalu wypowiedział się krytycznie o metodach upamiętniania przez aktywistów białoruskich powstańców styczniowych na Grodzieńszczyźnie. Proponujemy Państwu tekst Wasyla Gerasimczyka, w którym autor dowodzi, że w

Kultowy polski zespół rockowy „Lady Pank” zagrał w sobotę, 22 września, na Rynku Kościuszki w Białymstoku koncert „Solidarni z Polakami na Białorusi”. W ten sposób muzycy uczcili 30-lecie działalności Związku Polaków na Białorusi, a przy okazji, także – 30. rocznicę pierwszego i, jak dotąd niestety jedynego, swojego pobytu w Grodnie.

Na koncert, który zebrał kilkutysięczną (może nawet kilkunastotysięczną – Rynek Kościuszki był wypełniony po brzegi) widownię w stolicy Podlasia, przybyło około 500 Polaków z Grodna i Grodzieńszczyzny. Przyjechali do Białegostoku autokarami, które wynajął ZPB, oraz samodzielnie, gdyż koncert „Lady Pank” w Białymstoku stał się dla grodzieńskich fanów zespołu jedyną od 30 lat okazją na posłuchanie na żywo przebojów, doskonale znanych grodnianom jeszcze z lat 80. minionego stulecia.

Informowaliśmy już, że ZPB chciał zrobić prezent grodnianom w postaci koncertu „Lady Pank” w samym Grodnie. W tym celu koncert legend polskiego rocka był zaplanowany na 28 lipca, kiedy ZPB obchodził 30-lecie swojej działalności. Na anonsowany oficjalnie koncert w Grodnie zostały wyprzedane bilety, ale w ostatniej chwili władze miasta postanowiły odwołać wydarzenie kulturalne.

W podobny sposób władze Grodna postąpiły trzy lata temu, kiedy na zaproszenie ZPB w Grodnie miał wystąpić inny legendarny polski zespół rockowy „Lombard”. Wówczas, w porozumieniu z muzykami „Lombardu” odwołany koncert grodzieński także zorganizowano w Białymstoku.

Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku

Jak powiedział w rozmowie z portalem Znadniemna.pl prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski: „Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której bym odmówił jakiejkolwiek mieszkającej w Białymstoku mniejszości narodowej organizacji wydarzenia kulturalnego. A na Podlasiu i w samym Białymstoku obok Polaków mieszkają Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Tatarzy i inne narodowości”. Prezydent Truskolaski zaznaczył, że na wiadomość o tym, że władze Grodna odmówiły mieszkającym tam Polakom organizacji koncertu, Białystok i władze województwa podlaskiego zrozumiały, że muszą wyciągnąć do rodaków zza wschodniej granicy pomocną dłoń i zorganizować dla nich koncert „Lady Pank” u siebie.

Prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys

Przed wyjściem na scenę muzyków „Lady Pank” do wielotysięcznej publiczności zwrócili się organizatorzy koncertu. Prezes ZPB Andżelika Borys przypomniała, że koncert solidarności z Polakami na Białorusi miał odbyć się w Grodnie, ale odbywa się w Białymstoku. – Jesteśmy w Grodnie w Białymstoku! – oznajmiła Andżelika Borys, dziękując władzom miasta i województwa podlaskiego za organizację i sfinansowanie koncertu „Lady Pank”.

Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski wręcza biało-czerwoną wiązankę róż Andżelice Borys, prezes ZPB

Prezydent Białegostoku, przemawiając ze sceny, dziękował z kolei Polakom na Białorusi za to, że pielęgnują polskość w kraju swojego zamieszkania, za to, że walczą o polskie szkoły, za to, że „biją tam polskie serca”. – Pamiętajcie, że Białystok zawsze jest z Wami i możecie na nas zawsze liczyć – zapewnił Tadeusz Truskolaski.

Przemawia Jarosław Ksiażek , konsul generalny RP w Grodnie

Obecny na koncercie konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek podziękował wszystkim, którzy włączyli się w organizację koncertu, bo – jak mówił: – Jest potrzebne, żeby to poczucie, że jesteśmy razem na tej jednej, wspólnej historycznie, ziemi – przetrwało.

Maciej Żywno, wicemarszałek województwa podlaskiego

Wicemarszałek województwa podlaskiego Maciej Żywno zapewnił z kolei, że jeśli Związek Polaków na Białorusi znowu będzie miał problem z organizacją wydarzenia kulturalnego na Białorusi, to województwo podlaskie jest gotowe, aby przyjść z pomocą.

Po przemówieniach organizatorów na scenę wyszli muzycy „Lady Pank”. Po wykonaniu pierwszego utworu, lider zespołu Jan Borysewicz oznajmił, że wspólnie z kolegami bardzo się cieszy, iż może zagrać na znak solidarności z Polakami na Białorusi.

Janusz Panasewicz

Koncert na Rynku Kościuszki trwał półtorej godziny. Zespół „Lady Pank” zagrał swoje największe przeboje, a wypełniony po brzegi centralny plac stolicy Podlasia zamienił się w wielotysięczny chór, który śpiewał razem z artystami.

Krzysztof Kieliszkiewicz – gitara basowa

Lider zespołu „Lady Pank” Jan Borysewicz

Michał Sitarski, Kszysztof Kieliszkiewicz i Janusz Panasewicz

Po koncercie refleksją o występie przed publicznością, składającą się z białostocczan, grodnian, a także mieszkańców Lidy, Wołkowyska, Nowogródka i innych miejscowości leżących na Grodzieńszczyźnie, oraz wspomnieniem z grodzieńskiego koncertu „Lady Pank” sprzed 30 lat, podzielił się z portalem Znadniemna.pl frontman i wokalista „Lady Pank” Janusz Panasewicz:

Na zdjęciu pamiątkowym po koncercie: Elżbieta Książek, małżonka konsula generalnego RP w Grodnie, Jan Borysewicz, lider zespołu „Lady Pank”, Jarosław Książek, konsul generalny RP w Grodnie, Janusz Panasewicz, frontman i wokalista zespołu „Lady Pank” oraz Andżelika Borys, prezes Związku Polaków na Białorusi

– Oczywiście wolałbym spotkać się z mieszkającymi na Białorusi rodakami w Grodnie, ale cóż, takie życie… Było nam bardzo przyjemnie, że tylu Was przyjechało na koncert, a również z tego powodu, że Białystok zachował się super, bo dał nam i Wam bardzo prestiżowe miejsce w tym mieście – Rynek Kościuszki. Czuliśmy się świetnie i mam nadzieję, graniczącą z pewnością, że jednak zagramy dla Was w Grodnie! Mam jak najbardziej dobre wspomnienia z naszego tam pobytu w 1988 roku. Tyle już lat minęło, ale świetnie pamiętam cudowne przyjmowanie nas przez grodzieńską publiczność! Do zobaczenia w Grodnie! Trzymam kciuki za lepsze czasy dla Polaków na Białorusi!

Zdjęcia przed i po koncercie:

Znadniemna.pl

Kultowy polski zespół rockowy „Lady Pank” zagrał w sobotę, 22 września, na Rynku Kościuszki w Białymstoku koncert „Solidarni z Polakami na Białorusi”. W ten sposób muzycy uczcili 30-lecie działalności Związku Polaków na Białorusi, a przy okazji, także – 30. rocznicę pierwszego i, jak dotąd niestety

Minister edukacji narodowej RP Anna Zalewska 19 września przewodniczyła posiedzeniu Rady Oświaty Polonijnej, towarzyczącej V Światowemu Zjazdowi Polonii i Polaków za Granicą, w którym bierze udział prezes ZPB Andżelika Borys. Podczas posiedzenia Rady prezes ZPB złożyła relację o niepokojącej sytuacji oświaty polskiej na Białorusi. Po wystąpieniu Andżeliki Borys przedstawiciele środowisk oświatowych z całego świata zaapelowali do ministra edukacji RB Igora Karpienki o zaprzestanie dyskryminacji polskich dzieci podczas rekrutacji uczniów do szkół polskich na Białorusi.

Członkowie Rady Oświaty Polonijnej z minister edukacji RP Anną Zalewską

Jak informowaliśmy wcześniej, władze Białorusi nie spełniły obietnicy, danej 28 lipca Marszałkowi Senatu RP Stanisławowi Karczewskiemu podczas jego wizyty na Białorusi z okazji 30-lecia ZPB. Obiecały wówczas, że do pierwszych klas szkół polskich w Grodnie i Wołkowysku, w nadchodzącym roku szkolnym zostaną przyjęte wszystkie dzieciaki chętne do podjęcia nauki w tych placówkach.

Tymczasem obietnicy dotrzymały tylko w przypadku Polskiej Szkoły w Grodnie, bo w Wołkowysku na 31 złożonych w szkole podań odmowę przyjęcia do niej otrzymało 13 kandydatów.

Apel członków Rady Oświaty Polonijnej do ministra edukacji RB Igora Karpienki

Członkowie Rady dyskutowali również m.in. o wyzwaniach oświaty polskiej za granicą, wspomaganiu nauczania języka polskiego wśród Polonii i Polaków za granicą, a także omówili sytuację polskiej oświaty w poszczególnych krajach.

Minister Edukacji Narodowej RP Anna Zalewska poinformowała, że w 2019 roku planowane jest uruchomienie projektu dotyczącego przygotowania specjalnych podręczników dla uczniów polonijnych.

– Będą one dostosowane do potrzeb uczniów w poszczególnych państwach – wskazała minister Zalewska. Bo, jak dodała, „nasze dzieci na całym świecie, to dzieci dwujęzyczne” i w każdym kraju, gdzie pobierają naukę polscy uczniowie, jest inne metodologia, metodyka i dydaktyka nauczania.

– Chcemy wychodzić naprzeciw oczekiwaniom zarówno nauczycieli, jak i rodziców – zaznaczyła szefowa MEN.

Minister edukacji przypomniała, że młodzi członkowie Polonii uczą się języka ojczystego w różnych typach szkół na całym świecie: 17 tys. polskich uczniów uczy się Szkolnych Punktach Konsultacyjnych (w najbliższym czasie ma nastąpić zmiana nazwy na „szkoły polskie”), 180 tys. w szkołach społecznych.

Dyskusja dotyczyła również umożliwienia nauczycielom szkół polonijnych ubiegania się o kolejne stopnie awansu zawodowego, podejmowania działań na rzecz wspomagania nauczania języka polskiego za granicą, w tym m.in. udziału w programie „Rodzina Polonijna”, organizowaniu obozów edukacyjnych dla dzieci i młodzieży oraz wyposażaniu szkół w podręczniki.

Niezwykle ważne jest także wspieranie uczniów powracających do Polski poprzez zapewnienie dzieciom polskich pracowników migrujących możliwości uczenia się języka polskiego, historii, geografii, kultury polskiej i innych przedmiotów.

Rada Oświaty Polonijnej została powołana w 2010 roku. Do jej głównych zadań należy przygotowywanie opinii dla Ministra Edukacji Narodowej na temat kierunków zmian w obszarze oświaty polskiej za granicą, przedstawianie propozycji rozwiązań w obszarze oświaty polskiej za granicą, a także konsultowanie projektów aktów prawnych i opracowań zawierających propozycje systemowych zmian w obszarze oświaty polskiej za granicą.

Członkowie Rady reprezentują największe środowiska oświatowe na świecie (18 krajów, w tym Litwa). W ich skład wchodzą wszystkie formy nauczania języka polskiego i w języku polskim, tj. szkoły organizacji Polaków, szkoły w systemach oświaty krajów zamieszkania Polonii i Polaków za granicą oraz szkolne punkty konsultacyjne, prowadzone przez MEN.

Znadniemna.pl za men.gov.pl

Minister edukacji narodowej RP Anna Zalewska 19 września przewodniczyła posiedzeniu Rady Oświaty Polonijnej, towarzyczącej V Światowemu Zjazdowi Polonii i Polaków za Granicą, w którym bierze udział prezes ZPB Andżelika Borys. Podczas posiedzenia Rady prezes ZPB złożyła relację o niepokojącej sytuacji oświaty polskiej na Białorusi. Po wystąpieniu

Marszałek Senatu Stanisław Karczewski 20 września 2018 r. w polskim parlamencie otworzył V Światowy Zjazd Polonii i Polaków poza Granicami, który odbywa się w roku obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Marszałek powiedział, że odzyskanie niepodległości to wielkie wspólne osiągnięcie wszystkich Polaków – żyjących w kraju i poza granicami.

Przemawia Marszałek Senatu Stanisław Karczewski

„Polonia i Polacy za granicą współdefiniują polskie doświadczenie dziejowe, współtworzą polską tożsamość. Bez Was my tu, w kraju nie bylibyśmy sobą” – mówił marszałek. Przypomniał losy polskiej emigracji od czasów upadku Powstania Listopadowego do emigracji po II wojnie światowej. Zaznaczył, że także Polacy, którzy wyemigrowali nie byliby sobą bez tego, co się zdarzyło w Polsce – od odzyskania niepodległości w 1918 r, poprzez Bitwę Warszawską, potem II wojnę światową, a wreszcie w czasach komunistycznej dyktatury, gdy Polacy buntowali się przeciwko systemowi w czasie polskich miesięcy – Października ’56 r., Marca ’68 r., Grudnia ’70 r., Czerwca ’76 r. wreszcie Sierpnia ’80 r. i upadku komunizmu.

„Szczególne miejsce w naszej tożsamości i sercach mają ci Polacy, którzy musieli emigrować, byli za Polskę deportowani oraz Ci, którzy nigdy nie opuścili Polski. Tylko na skutek wojennej zawieruchy przesunięte zostały granice, a oni znaleźli się we wrogim państwie” – mówił marszałek. Podkreślił, że choć dawno tam Polski nie ma oni trwają przy mowie i polskich obyczajach. To, zdaniem marszałka, wiele mówi o sile i atrakcyjności polskiej kultury. „To nasza duma, ale i odpowiedzialność” – dodał.

„Aby Polonia i Polacy trwali przy polskości, Polska musi być dla nich punktem odniesienia i wartością” – podkreślił marszałek. Jego zdaniem, żeby tak się stało trzeba umacniać pozycję Polski w Europie. Podkreślił, że w zasięgu naszych możliwości jest Polska dobrze rządzona, solidarna, szybko odrabiająca dystans rozwojowy do tych państw europejskich, z którymi lubimy się porównywać.

„Chcemy uchylać drzwi Zachodu naszym sąsiadom ze Wschodu. Polska ma w tym interes, bo zbliżając te kraje do Zachodu wspieramy również zamieszkałych w tych krajach Polaków” – mówił marszałek Karczewski. Zdaniem marszałka powinno się działać na rzecz podniesienia statusu społecznego Polaków żyjących na Wschodzie.

Marszałek wskazywał, że jeśli nie ma tam dostępu do polskich kanałów telewizyjnych to jest to problem Polski, jeśli nie ma dostępu do polskich szkół, to jest to problem Polski, jeśli polskie zabytki i polskie cmentarze niszczeją na Wschodzie to jest to problem Polski. „musimy znajdować pieniądze na ich konserwację i odbudowę – nie tylko po to, by pielęgnować narodową nostalgię, ale dlatego, że to jest dziedzictwo Rzeczypospolitej.

Marszałek mówił także o potrzebach Polonii na Zachodzie. O tym, że w Austrii i Niemczech Polacy nie są uznawani za mniejszość narodową, i że będą prowadzone rozmowy, by rozwiązać te problemy. Mówił o Polonii w Ameryce Południowej, gdzie Polska musi zainwestować w naukę języka polskiego i ośrodki kultury polskiej, bo „stara” emigracja odchodzi, a młodzi przestają mówić po polsku. Poinformował, że Senat będzie miał dla nich ofertę.

Marszałek powiedział, że w Polsce powstaje wielka koalicja partnerów, którzy będą wspierać polski rząd i Senat, by polskie dzieci z zagranicy mogły spędzać wakacje w Polsce. Zdaniem marszałka zetknięcie z żywym, polskim językiem, kontakt z rówieśnikami z Polski, dotknięcie naszej wspólnej historii – to unikalna szansa na pozyskanie tych młodych ludzi dla polskości i tę szansę Polska chce im stworzyć. Zaznaczył, że już w tej chwili wakacje na koloniach w Polsce spędza około dziesięciu tysięcy. „Chcemy, aby to było kilkadziesiąt tysięcy” – powiedział. Marszałek poinformował także, że trwają prace nad tym, by Polonia i Polacy za granicą mieli swojego przedstawiciela w Senacie.

Marszałek Sejmu Marek Kuchciński podkreślił, że dzisiaj polityka Polski zmierza w kierunku ułatwiania powrotu rodaków z emigracji. Mówił, że „w każdym pokoleniu, Polacy za granicą, na emigracji walczyli wytrwale o zachowanie duchowego dziedzictwa naszego narodu”.

Przypomniał, że Sejm ogłosił 2018 r. rokiem jubileuszu 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. „W tej ważnej uchwale zapisaliśmy, że odzyskanie niepodległości dokonało się poprzez walkę pełną poświęcenia i bohaterstwa, nie tylko na polach bitew, ale i w codziennych zmaganiach o zachowanie duchowej i materialnej substancji narodowej”.

„Cieszy nas, że Polacy chcą wracać do ojczyzny; rząd wspiera i będzie wspierał powroty rodaków z emigracji zarobkowej” – napisał premier Mateusz Morawiecki w liście skierowanym do uczestników V Światowego Zjazdu Polonii. Jak podkreślił, działania na rzecz Polonii są jednym z priorytetów rządu.

List w imieniu premiera odczytał szef jego gabinetu politycznego Marek Suski. Morawiecki podkreślił w nim, że Zjazd jest ważnym dla wszystkich wydarzeniem, które potwierdza „potrzebę umacniania wspólnoty narodowej, zrzeszania się rodaków żyjących poza macierzą oraz podtrzymywania więzi z ojczyzną”.

Prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Dariusz Piotr Bonisławski zwracał uwagę, że Polacy są jednym z najbardziej rozproszonych narodów europejskich. Wskazał, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy była utrata niepodległości, która „położyła się cieniem na dziejach Polski na ponad 100 lat”. Dodał, że Zjazdy Polonii są „piękną manifestacją wspólnoty narodowej, a także troski o losy ojczyzny”. Jest to też „piękna i ważna” tradycja, która łączy Polaków, żyjących poza granicami ojczyzny – zauważył.

Prezydent Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych Tadeusz Pilat wskazał, że „w uczuciach emigrantów do ojczyzny niewiele się zmieniło od epoki romantycznych narodowych wieszczów”. „Kochamy Polskę, cieszymy się wolną, nowoczesną i rozwijającą się ojczyzną. Przyjeżdżamy tu często, przyjeżdżają nasze dzieci, przyjeżdżać będą nasze wnuki, bo łączy nas Polska” – podkreślił. „Jesteśmy tu. Przybyliśmy dzisiaj do polskiego Sejmu, do świątyni demokratycznej Polski, bo łączy nas Niepodległa” – oświadczył.

Przemawia prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys

Prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys podkreśliła, że język polski na Wschodzie przetrwał dzięki Kościołowi. To Związek – nie zważając na możliwe represje – prowadzi 130 ośrodków nauczania języka polskiego – dodała. „Bardzo dużo zależy od nas, od naszej postawy, naszej wiary, naszej determinacji. To my, każdy w swoim kraju, jesteśmy dla Polski i przez nasz pryzmat jest odbierana Polska – dobrze, lub źle. Więc niech Polska będzie odbierana zawsze, jako potęga, jako kraj z ogromną historią, kraj niezłomny, jako kraj solidarności.

Pierwszy Dzień Zjazdu zakończył koncert galowy w Teatrze Wielkim pt. „Nasza Niepodległa 1918 – 2018”. Do wagi pieśni patriotycznych w polskiej historii nawiązał, otwierając galę, marszałek Senatu Stanisław Karczewski, który przypomniał, że pieśni te towarzyszyły Polakom „we wszystkich chwilach tragicznych, ale i podniosłych”. Pieśni te – jak mówił – „dawały nadzieję, podnosiły na duchu, łączyły i sprawiały, że czuliśmy się wspólnotą niezależnie od tego, w jakiej byliśmy sytuacji, na jakim żyliśmy kontynencie”.

„Spójrzmy dziś w to minione stulecie, wsłuchajmy się raz jeszcze w nasze dzieje opowiedziane słowami pieśni patriotycznych, poczujmy się dumni z tego, że jesteśmy Polakami, że nie przegapiliśmy żadnej szansy, by być narodem wolnym i niezależnym, który bez kompleksów i bez fałszywej skromności może patrzeć w swoją przyszłość dziś, w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości” – mówił marszałek. Podczas gali premier Mateusz Morawiecki otrzymał z rąk prezesa Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” nagrodę im. prof. Andrzeja Stelmachowskiego, która przyznano po raz pierwszy za łączenie Polonii i Polaków z zagranicy z rodakami w kraju w jedną wspólnotę. Marszałek Karczewski za swoją działalność na rzecz rodaków poza granicami otrzymał od Rady Polonii Świata obraz przedstawiający Ignacego Jana Paderewskiego.

Otwarcie Zjazdu w parlamencie poprzedziła msza św. w intencji ojczyzny w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie. „W wierze i Ewangelii dostrzegajmy nadal skuteczne środki umacniania naszej miłości do Ojczyzny. W żaden inny sposób nie możemy służyć naszej Ojczyźnie i jej niepodległości, jak żyjąc zgodnie z Ewangelią” – powiedział w homilii bp Wiesław Lechowicz, delegat Komisji Episkopatu Polski ds. Emigracji Polskiej do Polonii.

Następnie przedstawiciele Polonii złożyli wieńce przy Grobie Nieznanego Żołnierza i wiązanki w parlamencie pod tablicami ku czci Ojca św. Jana Pawła II, prezydenta Lecha Kaczyńskiego, marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego, posłów poległych w czasie II wojny światowej, ofiar katastrofy smoleńskiej i senatorów II RP poległych w czasie II wojny światowej.

Później uczestnicy V Światowego Zjazdu Polonii i Polaków z Zagranicy spotkali się z Parą Prezydencką.

– Bardzo Państwu dziękuję, że cały czas trwacie przy polskości i przy Polsce, że nigdy o niej nie zapomnieliście – mówił Prezydent Andrzej Duda do uczestników V Światowego Zjazdu Polonii i Polaków z Zagranicy. W spotkaniu wzięła udział również Małżonka Prezydenta Agata Kornhauser-Duda.

Członkowie delegacji Związku Polaków na Białorusi z Parą Prezydencką

Delegacja ZPB w Pałacu Prezydenckim

V Światowy Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy będzie trwał do 23 września 2018 r.

W kolejnych dniach ponad 600 przedstawicieli Polonii z całego świata będzie debatowało w ramach siedmiu forów tematycznych: o problemach i wyzwaniach stojących przed strukturami polonijnymi w ramach forum organizacji, o polonijnej kulturze, edukacji, nauce, sporcie i turystyce, polonijnym duszpasterstwie oraz mediach. Wydarzenie zostało dofinansowane przez Senat w ramach środków na opiekę nad Polonią i Polakami za granicą. Jego współorganizatorem jest Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”.

Znadniemna.pl za senat.gov.pl

Marszałek Senatu Stanisław Karczewski 20 września 2018 r. w polskim parlamencie otworzył V Światowy Zjazd Polonii i Polaków poza Granicami, który odbywa się w roku obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Marszałek powiedział, że odzyskanie niepodległości to wielkie wspólne osiągnięcie wszystkich Polaków – żyjących w

Grodno to jedyne polskie miasto kresów Rzeczypospolitej, które stawiło silny opór Sowietom w 1939 roku. Polacy dzielnie walczyli, pomimo zdecydowanej przewagi sił wroga. Podjęli walkę, która trwała przez trzy doby. Do boju stanęła głównie młodzież. Tak narodziła się legenda orląt grodzieńskich.

17 września 1939 roku. Sowieckie oddziały w drodze na Grodno, fot.: EAST NEWS

Wrzesień to dla nas miesiąc pełen symbolicznych dat. Jedną z nich jest 17 września. To właśnie wtedy nastąpiła zbrojna napaść na Polskę ze wschodu. Sowieckie wojska przekroczyły polską granicę na mocy tajnego protokołu umowy Ribbentrop-Mołotow.

Nastąpił „wyzwoleńczy marsz Armii Czerwonej” do Polski. O tym, jakie to było wyzwolenie bardzo szybko dowiedzieli się Polacy wielu miast na kresach Rzeczypospolitej. Grodno było jedynym miastem, które stawiło tak silny opór najeźdźcy.

Przedwojenne Grodno

Przedwojenne Grodno

Grodno było ważnym ośrodkiem kultury II Rzeczypospolitej. Dzięki dobrze funkcjonującym licznym szkołom oraz bibliotekom podnosił się poziom świadomości społeczeństwa. Miasto było odwiedzane przez najwyższe polskie władze państwowe z marszałkiem Józefem Piłsudskim i prezydentem Ignacym Mościckim na czele.Mieszkańcy mieli możliwość oglądać spektakle w dwóch teatrach, a przybyli goście mogli odwiedzić Muzeum Historyczne na zamku, Muzeum Przyrodnicze czy ogród zoologiczny.

Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku znacząco rozwinęła się gospodarka. W tamtym czasie powstały m.in. Kresowa Fabryka Rowerów i Motocykli, Zakłady Graficzne czy Państwowa Fabryka Wyrobów Tytoniowych. Kwitł przemysł budowlany, a w 1932 roku powstał nowoczesny gmach Banku Polskiego.

Grodno w okresie międzywojnia było miastem powiatowym w województwie białostockim. Wśród 60 tysięcy mieszkańców 60% stanowili Polacy, 37% Żydzi, a 3% m.in. Białorusini i Litwini. Zdarzało się, że dochodziło do napięć na tle narodowościowym.

Agresja Sowietów i opór Polaków

Tablica na zbiorowej mogile obrońców Grodna na Cmentarzu Wojskowym

Miasto rozwijało się w dobrym tempie, ale nadszedł czas II wojny światowej. Polacy początkowo nie spodziewali się ataku ze wschodu. Dlatego część żołnierzy, którzy stacjonowali w Grodnie została przeniesiona do walk na zachodzie oraz w obronie Lwowa. Marszałek Śmigły-Rydz 17 września wydał rozkaz:

Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów.

Słowa Śmigłego-Rydza wprowadziły sporo zamieszania, ponieważ były różnie interpretowane. Jedni podjęli walkę, a inni nie. Żołnierze i mieszkańcy Grodna stanęli do walki o Polskę i o swoje miasto.

Do nierównej walki z Rosjanami stanęły dwa niepełne bataliony piechoty, batalion wartowniczy, policjanci, żandarmeria i przede wszystkim ludność cywilna, w tym dzieci i młodzież. Łączna liczba obrońców Grodna wynosiła ponad 2 tysiące osób. Pierwsze strzały padły z samego rana 20 września.

Agresorzy byli uzbrojeni w czołgi, broń artyleryjską i samochody pancerne, a także wielokrotnie większą liczbę żołnierzy. Początkowo ofensywa Sowietów była skutecznie odpierana, pomimo nierównowagi wyposażenia. Polacy niszczyli rosyjskie czołgi używając do tego… butelek z benzyną.

Następnego dnia atak na Grodno został wzmocniony przez jeszcze większą ilość czołgów (łącznie ponad 80 opancerzonych pojazdów) w różnych częściach miasta. Strona polska pomału wycofywała się, a część uciekała w stronę Litwy. W dniu 22 września Rosjanie spotkali się z oporem tylko w niektórych częściach miasta. Przewaga liczebna oraz lepsze wyposażenie doprowadziło ostatecznie do utraty kontroli w mieście i ostatecznej porażki Polaków.

Tadzik Jasiński

Symboliczny grób najmłodszego obrońcy Grodna 13-letniego Tadzika Jasińskiego na cmentarzu pobernardyńskim

W obronę Grodna bardzo zaangażowana była młodzież oraz dzieci, a w szczególności harcerze. Symbolem poświęcenia stał się Tadzik Jasiński. Ten ledwie trzynastoletni młodzieniec został  schwytany przez czerwonoarmistów, a ci nie po raz pierwszy ukazali swoje barbarzyństwo, które zostało opisane przez Grażynę Lipińską, uczestniczącą w obronie Grodna.

Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie strużkami po żelazie. Zaczynamy z Danką uwalniać rozkrzyżowane, skrępowane gałganami ramiona chłopca. Nie zdaję sobie sprawy, co się wokół dzieje. (…) Dla mnie oni nie istnieją, widzę tylko oczy dziecka pełne strachu i męki. I widzę, jak uwolnione z więzów ramionka wyciągają się do nas z bezgraniczną ufnością. Wysoka Danka jednym ruchem unosi dziecko z czołgu i składa na nosze. (…) W szpitalu otaczają go siostry, doktorzy, chorzy. – Chcę mamy – prosi dziecko. (…) Poszedł na bój, rzucił butelkę z benzyną na czołg, ale nie zapalił, nie umiał… Wyskoczyli z czołgu, bili, chcieli zabić, a potem skrępowali na froncie czołgu. Danka sprowadza matkę. („Jeśli zapomnę o nich…”)

Chłopiec kona w ramionach matki, która mówi do niego: „Tadzik, ciesz się! Polska armia wraca! Ułani z chorągwiami! Śpiewają!”.

Współczesne Grodno

Współcześnie zwiedzając Grodno można spotkać wiele miejsc, związanych z polskością

Grodno bardzo się zmieniło przez minione kilkadziesiąt lat. Na ulicach wciąż słychać język polski, który często jest rozumiany przez lokalnych mieszkańców. Według spisu powszechnego z 2009 roku w obwodzie grodzieńskim Polacy stanowią ok. 21% mieszkańców (ponad 230 tysięcy).

Zwiedzając miasto nadal spotkamy wiele miejsc związanych z polskością. Władze jednak systematycznie utrudniają funkcjonowanie polskiej mniejszości. Jeżeli chcemy poczuć, czym był PRL, to warto wybrać się na Białoruś. Znamienne jest to, że dwa najważniejsze place Grodna to pl. Sowiecki oraz Lenina.

W bazylice katedralnej św. Franciszka Ksawerego widnieją tablice upamiętniające polskich harcerzy, którzy w 1939 roku bronili Grodna. Niedaleko na moście znajdują się miejsca pamięci walczących Sowietów.

Będąc w Grodnie warto wybrać się na mszę świętą, także po to, aby usłyszeć charakterystyczny dla tamtych stron język polski, który wciąż jest żywy. Ściska gardło, a łzy same napływają do oczu.

 Znadniemna.pl za Mateusz Nagórski/pl.aleteia.org

Grodno to jedyne polskie miasto kresów Rzeczypospolitej, które stawiło silny opór Sowietom w 1939 roku. Polacy dzielnie walczyli, pomimo zdecydowanej przewagi sił wroga. Podjęli walkę, która trwała przez trzy doby. Do boju stanęła głównie młodzież. Tak narodziła się legenda orląt grodzieńskich. [caption id="attachment_33361" align="alignnone" width="500"] 17

Smorgoński rejonowy komitet wykonawczy zażądał od wiernych parafii pw. Matki Bożej Różańczowej w Sołach na Smorgońszczyźnie usunięcia z ich parafialnego kościoła tablicy, upamiętniającej żołnierzy 9. Oszmiańskiej Brygady Armii Krajowej – poinformował na Facebooku działacz ZPB Andrzej Poczobut. Według niego komitet parafialny nie jest skłonny do wykonania rozporządzenia władz.

Tablica ku czci żołnierzy 9. Oszmiańskiej Brygady AK w kościele w Sołach przez 25 lat nie przeszkadzała władzom białoruskim. Teraz ją zauważyły i kazały zdemontować

Poczobut opublikował na Facebooku fotografie pisma, skierowanego przez władze rejonowe do parafii w Sołach. Wynika z niego, że „specjaliści oddziału ds. pracy ideologicznej, kultury i młodzieży” rejonu smorgońskiego stwierdzili w kościele „naruszenie prawa”. Według nich naruszenie to stanowi tablica ku czci poległych akowców, która jakoby „pogarsza warunki percepcji historyczno-kulturalnych walorów” zabytkowej świątyni.

Rozporządzenie władz rejonu smorgońskiego, fot.: facebook.com

„Dana tablica pamiątkowa została umieszczona w 1993 roku w środkowym pomieszczeniu świątyni blisko fresków, co narusza wizualny odbiór cech pamiątki architektury i wygląda nieodpowiednio” – piszą „specjaliści”, dodając, że tablicy nie ma w oficjalnym spisie zabytkowych walorów obiektu. Ponadto ich zdaniem podobne upamiętnienie może znajdować się jedynie na grobie poległych żołnierzy, a takich pochówków w kościele nie stwierdzono. Kolejnym elementem, który przeszkadza „specjalistom” ze smorgońskiego rejonu jest „symbolika obcego państwa” umieszczona na tablicy, czyli orzeł w koronie, widniejący między „kotwicami” Polski Walczącej. To również ma być niezgodne z białoruskim prawem.

Swój opis rzekomych naruszeń władze smorgońskie kończą żądaniem demontażu tablicy i poinformowania o wykonaniu rozporządzenia do 20 września br, czyli do dnia wczorajszego.

Według informacji, otrzymanych przez Poczobuta nieoficjalnie, komitet parafialny w Sołach wciąż nie wykonał rozporządzenia władz i nie ma zamiaru tego robić także w przyszłości.

Oceniając skandaliczne żądania smorgońskich „specjalistów” Andrzej Poczobut, będący członkiem działającego przy Związku Polaków na Białorusi Komitetu Ochrony Zabytków i Miejsc Pamięci Narodowej, dochodzi do wniosku, że sytuacja w Sołach jest sprawdzianem. Jeżeli bowiem uda się usunąć tablicę 9. Oszmiańskiej Brygady AK, to podobny los czeka dziesiątki innych upamiętnień żołnierzy Armii Krajowej i powojennego podziemia niepodległościowego, które znajdują się w kościołach nie tylko na terenie Grodzieńszczyzny, ale także w innych regionach Białorusi.

Poczobut przypomina, że wcześniej władze usunęły wystawę zdjęć o generale Józefie Olszynie-Wilczyńskim z kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Jozafata Kuncewicza w Sopoćkiniach, w których na cmentarzu parafialnym znajduje się grób generała, rozstrzelanego przez czerwonoarmistów na oczach żony tuż po schwytaniu go, mimo tego, iż nie stawiał oporu.

Tablicę ku czci żołnierzy 9. Oszmiańskiej Brygady Armii Krajowej w kościele w Sołach ufundowały jeszcze w 1993 roku polskie środowiska kombatanckie. Przez 25 lat upamiętnienie nie przeszkadzało służbom ideologicznym niezależnej Białorusi. Teraz sytuacja się zmieniła. Dlaczego? Poczobut przypomina, że „na Białorusi nadal obowiązują stalinowskie wyroki wydane na żołnierzy AK, oficjalnie są oni nadal uważani za bandytów, a szkolne podręczniki opowiadają o AK-owcach, mordujących cywili i palących wsie”.

Znadniemna.pl na podstawie facebook.com

Smorgoński rejonowy komitet wykonawczy zażądał od wiernych parafii pw. Matki Bożej Różańczowej w Sołach na Smorgońszczyźnie usunięcia z ich parafialnego kościoła tablicy, upamiętniającej żołnierzy 9. Oszmiańskiej Brygady Armii Krajowej – poinformował na Facebooku działacz ZPB Andrzej Poczobut. Według niego komitet parafialny nie jest skłonny do

Prezentujemy Państwu kolejnego bohatera naszej akcji Kazimierza Kosińskiego, starszego wachmistrza Wojska Polskiego, ułana 1. Pułku Ułanów Krechowieckich, żołnierza Armii Andersa, starszego posterunkowego Policji Państwowej II RP, a po wojnie – działacza Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Argentynie.

Kazimierz Kosiński jako starszy posterunkowy Policji Państwowej

Do akcji „Dziadek w polskim mundurze” swojego bohaterskiego przodka zgłosił prawnuk Kazimierza Kosińskiego – nasz czytelnik, młody historyk i krajoznawca, a także działacz Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Nowogródku Władysław Boradyn.

Władysław, na podstawie przechowywanych w rodzinnym archiwum zdjęć i dokumentów, sam opracował biogram swojego pradziadka, który, po konsultacjach z autorem, uzupełniliśmy o niezbędne informacje i zamieszczamy niżej:

Kazimierz Kosiński urodził się 9 kwietnia 1904 roku w Sosnowcu (powiat Będzin) w polskiej patriotycznej rodzinie Bolesława Kosińskiego i Janiny z Fabiańskich.

O patriotyzmie ojca naszego bohatera – Bolesława Kosińskiego – świadczy publikowany przez nas akt nadania Bolesławowi Kosińskiemu (zarządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Ignacego Mościckiego z dnia 16 marca 1937 roku) Krzyża Niepodległości za, jak napisano w uzasadnieniu nadania odznaczenia, „PRACĘ W DZIELE ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI”.

Akt nadania Krzyża Niepodległości Bolesławowi Kosińskiemu – ojcu Kazimierza

Wysokie odznaczenie państwowe Bolesław Kosiński otrzymał pośmiertnie. Z informacji, znanych jego potomkom, wynika, że jeszcze w czasach carskich – pod koniec XIX wieku – działał w polskim ruchu niepodległościowym i został za to zesłany na Syberię. Karę odbywał w miejscowości Kireńsk nad rzeką Leną. Tam w tym samym czasie przebywał na zesłaniu Józef Piłsudski. Nie wykluczone jest, że ojciec naszego bohatera poznał osobiście przyszłego Marszałka Polski.

Wróćmy jednak do Kazimierza Kosińskiego. Z wiedzy zaczerpniętej przez Władysława Boradyna z pamiętnika jego śp. babci Zofii Boradyn (córki Kazimierza Kosińskiego) wynika, że rodzina Bolesława i Janiny Kosińskich nie należała do zamożnych i ich syn Kazimierz, aby się uczyć, musiał zarabiać na naukę, pracując m.in. w należącym do państwa Marczewskich majątku Widawa (14 kilometrów od Radomska). Tam Kazimierz poznał swoją przyszłą żonę Helenę z Madejczyków. W 1922 roku, kiedy Kazimierz miał 18 ukończonych lat życia, kochająca się para wzięła ślub i założyła rodzinę, w której urodziło się czworo dzieci.

Rodzina Kosińskich – Kazimierza i Heleny z Madejczyków

Kazimierz i Helena wychowywali potomstwo w duchu przynależności do wspólnoty religijnej i narodowej. Była to rodzina szczęśliwa i pełna nadziei na wspaniałą przyszłość dla chowanych w niej dzieci, które urodziły się przecież w wolnej Polsce!

Kazimierz Kosiński, jako głowa rodziny, musiał ciężko pracować na jej utrzymanie. Pracował m.in. jako cieśla na budowie w Radomsku. Po osiągnięciu wieku poborowego w 1925 roku został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Otrzymał przydział do 21. Pułku Ułanów Nadwiślańskich, stacjonującego w Równem na Wołyniu. Rodzina młodego ułana pozostała tymczasem w Radomsku.

Kazimierz Kosiński (siedzi po prawej) podczas odbywania wojskowej służby zasadniczej w 21. Pułku Ułanów Nadwiślańskich

Po zakończeniu służby zasadniczej Kazimierz Kosiński wrócił do domu i po pewnym czasie przeniósł się z rodziną do Nowogródka, gdzie pracował najpierw jako referent gospodarczy w starostwie, a potem otrzymał pracę w Policji Państwowej. Jako sumienny i zdyscyplinowany policjant wkrótce został awansowany przez dowództwo na stopień starszego posterunkowego, a w styczniu 1938 roku Komendant Policji Państwowej Województwa Nowogródzkiego odznaczył go Brązowym Medalem za Długoletnią Służbę. W lipcu 1939 roku natomiast zasługi starszego posterunkowego Kazimierza Kosińskiego w służbie bezpieczeństwa publicznego zostały docenione przez Radę Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej, która odznaczyła nowogródzkiego policjanta Brązowym Krzyżem Zasługi po raz pierwszy.

Dyplom nadania st. posterunkowemu Kazimierzowi Kosińskiemu Brązowego Medalu za Długoletnią Służbę

Akt nadania st. posterunkowemu Policji Państwowej Kazimierzowi Kosińskiemu Brązowego Krzyża Zasługi po raz pierwszy

Niedługo po otrzymaniu przez Kazimierza Kosińskiego odznaczenia państwowego – 1 września 1939 roku – wybuchła II wojna światowa. Podobnie jak inni Polacy nasz bohater został zmobilizowany do wojska. Skierowano go jednak nie do macierzystej jednostki, w której odbywał służbę zasadniczą, lecz do 1.Pułku Ułanów Krechowieckich im. pułkownika Bolesława Mościckiego. Zostając krechowiakiem, Kazimierz Kosiński jako żołnierz tej jednostki, wchodzącej w skład Suwalskiej Brygady Kawalerii, podjął walkę z niemieckim najeźdźcą przy zachodniej granicy Polski. Po bitwie pod Olszewem, kiedy 1. Pułk Ułanów znacznie ucierpiał i, wychodząc z niemieckiego okrążenia, został rozproszony, nasz bohater znalazł się w jednym ze szwadronów, które cofały się w kierunku Wołkowyska, aby przeorganizować się w Samodzielny Dywizjon 1. Pułku Ułanów Krechowieckich pod dowództwem majora Mieczysława Skrzyńskiego.

Ze znanych opisów działań tej jednostki we wrześniu 1939 roku wynika, że 21 września dywizjon osiągnął Grodno i rozlokował się jako odwód na przedmościu Przysiołek. Czynnie w walkach o Grodno nie brał udziału. Tego samego dnia wycofał się za Niemen i podążył w kierunku Litwy. 22 września dywizjon współdziałał ze 103. Pułkiem Szwoleżerów. 23 września bez walk, na rozkaz dowódcy brygady, dywizjon przekroczył pod Gibami granicę litewską.

Na Litwie nasz bohater, podobnie jak jego towarzysze broni, został osadzony w obozie dla internowanych polskich żołnierzy, a po okupacji Litwy przez ZSRR trafił do łagrów stalinowskich.

Żona i dzieci Kazimierza Kosińskiego pozostawali tymczasem w Nowogródku i nie mieli pojęcia o tym, co się dzieję z głową rodziny.

Po pobycie w łagrach, w czasie gdy wielcy sojusznicy stali się wrogami, nasz bohater, po podpisaniu Układu Sikorski-Majski, zaciągnął się, jak wielu łagierników, do formowanej na terenie ZSRR Armii Polskiej pod dowództwem generała Władysława Andersa. Z Armią Andersa Kazimierz Kosiński przebył cały szlak bojowy. Brał udział w kampanii włoskiej, walcząc pod Monte Cassino, Ankoną, Bolonią itd.

Kazimierz Kosiński (po prawej) jako żołnierz Armii Andersa w Palestynie

Po zakończeniu wojny Kazimierz Kosiński nie wrócił do Polski, tym bardziej, że Nowogródek, w którym pozostała jego rodzina, znalazł się już w granicach ZSRR.
Powrót do ZSRR dla żołnierza Armii Andersa niechybnie oznaczał powrót do łagrów i napiętnowanie członków rodziny haniebnym w oczach sowieckiego społeczeństwa statusem „członkowie rodziny wroga ludu”.

Aby uchronić siebie i bliskich przed taką perspektywą, po demobilizacji z wojska Kazimierz Kosiński zdecydował się na emigrację do Argentyny.

O tym, co się dzieje z mężem Helena Kosińska dowiedziała się wiele lat później. Z Polski zaczęli pisać do niej bracia Kazimierza. Bali się o los przebywającej na terenie ZSRR rodziny brata, więc pisali rzadko i ostrożnie, wydając informacje niedużymi porcjami. Zdawali sobie bowiem sprawę, że w ZSRR korespondencja zza granicy jest czytana i przechowywana w teczkach bezpieki. Tym nie mniej z listów braci Kazimierza jego rodzina z czasem dowiedziała się, że wyemigrował on za ocean i zamieszkał w dalekiej Argentynie.

O tym żeby nawiązać z nim bezpośredni kontakt nie mogło być mowy. Dopiero przed upadkiem ZSRR w 1990 roku córka Kazimierza Kosińskiego Zofia Boradyn otrzymała wiadomość z Ministerstwa Obrony Wielkiej Brytanii, z której dowiedziała się o bohaterskiej postawie ojca w czasie wojny.

Zofia Boradyn, śp. babcia naszego czytelnika Władysława Boradyna, była założycielką Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Nowogródku i organizowała w tym mieście nauczanie języka polskiego dla polskich dzieci. W 1997 roku koleżanka pani Zofii z Londynu zaprosiła polskie dzieci z Nowogródka wraz z ich nauczycielką na 10-dniowy pobyt w londyńskiej Sobotniej Szkole im. Mikołaja Reja. Zofia Boradyn znalazła dobrych ludzi, którzy sfinansowali wyjazd do Londynu dla dzieci z Nowogródka i ich opiekunki.

W czasie pobytu w Londynie grupa z Białorusi odwiedziła m.in. Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego oraz istniejące przy nich Archiwum. Po okazaniu przez córkę Kazimierza Kosińskiego kilku posiadanych przez nią dokumentów ojca, pracownicy Instytutu przekazali Zofii Boradyn kilka pamiątek, m.in. przyznany Kazimierzowi Kosińskiemu Krzyż Monte Cassino oraz inne odznaki, które posiadał jako żołnierz Armii Andersa. Na wieczorze pożegnalnym natomiast prezes Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Wielkiej Brytanii Czesław Zychowicz podarował córce Kazimierza Kosińskiego Medal Wojska Polskiego.

Podczas oprowadzania jednej z wycieczek rodaków z Polski po Nowogródku Zofia Boradyn poznała panią Małgorzatę Balasińską z Warszawy. Opowiedziała jej historię swojego ojca. Mówiła: „Myśli nikt nie zatrzymuje na granicy, lecą one przez oceany, lądy i przystają na widok nieznajomego cmentarza i obejmują nieznajomy krzyż…”

Po minięciu niewielkiej ilości czasu Małgorzata Bałasińska zadzwoniła do Zofii Boradyn z wiadomością, że ludzie dobrego serca zbierają fundusze na jej podróż do Argentyny. Córka Kazimierza Kosińskiego tak wspominała telefon od pani Małgorzaty z Warszawy: „Nie zapomnę nigdy tego telefonu! Byłam bezgranicznie wdzięczna! Wszystkim! Może to mój ojciec uprosił u Pana Boga, żeby chociaż jedno dziecko mogło przejść jego śladami na obczyźnie…”

Dobrzy ludzie rzeczywiście ufundowali Zofii Boradyn podróż do Argentyny. W 1998 roku w Dniu Zadusznym córka naszego bohatera przybyła do Buenos Aires. Trzykrotnie przychodziła na cmentarz Florencio Varela do mogiły zbiorowej, w której spoczywały szczątki jej ojca.

1998 rok. Zofia Boradyn, córka Kazimierza Kosińskiego, przy zbiorowej mogile na cmentarzu Florencio Varela w Buenos Aires, gdzie spoczęły szczątki jej ojca

W Buenos Aires córka bohatera dowiedziała się, że po wojnie aktywnie działał on w Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów w Argentynie, był człowiekiem szanowanym i cenionym przez miejscową polską społeczność.

Karta ewidencyjna członka Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Argentynie – Kazimierza Kosińskiego

Kazimierz Kosiński (pośrodku) wśród polskich emigrantów w Argentynie

Zmarł Kazimierz Kosiński, starszy wachmistrz Wojska Polskiego, ułan 1. Pułku Ułanów Krechowieckich, żołnierz Armii Andersa, starszy posterunkowy Policji Państwowej II RP i działacz polonijny w Argentynie, po ciężkiej chorobie 9 grudnia 1972 roku w wieku 68 lat. Tygodnik argentyńskich Polaków „Correo Polaco” („Kurier Polski”) zamieścił na swoich łamach po śmierci starszego wachmistrza Wojska Polskiego dwa nekrologi – jeden od Towarzystwa Polskiego im. gen. W. Sikorskiego i drugi od przyjaciół zmarłego.

Nekrologi opublikowane po śmierci Kazimierza Kosińskiego w gazecie argentyńskich Polaków „Correo Polaco”

Cześć Jego Pamięci!

PS. Kazimierz Kosiński, niestety nigdy nie poznał swojego zięcia Piotra Boradyna, męża córki, która odnalazła go po latach w dalekiej Argentynie. Warto zaznaczyć, że Piotr Boradyn był zięciem godnym pamięci swojego bohaterskiego teścia, którego także nigdy nie widział na oczy.

Piotr Boradyn – zięć Kazimierza Kosińskiego, jako żołnierz piechoty morskiej

Urodzony w 1912 roku w miejscowości Plisa pod Nowogródkiem Piotr Boradyn odbył zasadniczą służbę wojskową w drugim batalionie piechoty morskiej w Gdyni w latach 1936-1937. Po wybuchu wojny nie mógł dotrzeć do swojej jednostki i wstąpił do Armii Krajowej. Walczył w ośrodku Iwie-Juraciszki III Obwodu Wołożyn Armii Krajowej (kryptonim „Brzoza”). Po wojnie był represjonowany przez władze sowieckie i wywieziony do łagrów na Syberię. Po wyzwoleniu z łagru niedługo pracował murarzem w Kazachstanie. Powrócił do Nowogródka w latach 50-ch.

Znadniemna.pl na podstawie dokumentów i opracowań, udostępnionych przez Władysława Boradyna – prawnuka Kazimierza Kosińskiego

Prezentujemy Państwu kolejnego bohatera naszej akcji Kazimierza Kosińskiego, starszego wachmistrza Wojska Polskiego, ułana 1. Pułku Ułanów Krechowieckich, żołnierza Armii Andersa, starszego posterunkowego Policji Państwowej II RP, a po wojnie – działacza Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Argentynie. [caption id="attachment_33333" align="alignnone" width="500"] Kazimierz Kosiński jako starszy posterunkowy Policji

Szanowni Czytelnicy, zbliża się, przypadającą na 21/22 września, 78. rocznica być może największego wyczynu, dokonanego w okresie II wojny światowej – dobrowolnego wejścia do najokrutniejszego w historii ludzkości obozu śmierci Auschwitz przez rotmistrza Wojska Polskiego Witolda Pileckiego, będącego jednym z największych bohaterów polskiego podziemia. Biografia Witolda Pileckiego jest ściśle związana z Kresami Wschodnimi Rzeczypospolitej, a konkretnie z Ziemią Lidzką i Wileńską.

Witol Pilecki na plakacie, pochodzącym z Międzynarodowego Konkursu plastycznego pt.„Rotmistrz Pilecki – Bohater Niezwyciężony”, fot.: polskieradio.pl

Pragnąc uczcić rocznicę decyzji, która okryła rtm. Pileckiego nieprzemijającą chwałą w pamięci pokoleń, proponujemy Państwu zapoznać się z artykułem, nadesłanym do redakcji portalu Znadniemna.pl przez dr Krzysztofa Trackiego z Katowic, jednego z najbardziej znanych badaczy biografii Witolda Pileckiego, autora wydanej w 2014 roku książki pt. „Młodość Witolda Pileckiego”.

Dr Krzysztof Tracki, badacz biografii Witolda Pileckiego, fot.: blogpress.pl

W swoim artykule autor przedstawia dogłębną i wnikliwą analizę życiowych wyborów, dokonywanych przez Witolda Pileckiego i podejmowanych przez niego decyzji. Przedstawia okoliczności, które wpłynęły na kształtowanie się charakteru i światopoglądu jednego z największych polskich bohaterów XX stulecia, człowieka o ponadprzeciętnej wrażliwości na niesprawiedliwość i ludzką krzywdę.

Naszym zdaniem artykuł, który z wdzięcznością i uznaniem dla jego autora publikujemy, powinien stać się lekturą obowiązkową we wszystkich ośrodkach edukacyjnych, działających przy Związku Polaków na Białorusi i nie tylko. Tym bardziej, że autor artykułu dr Krzysztof Tracki sam jest nauczycielem szkolnym i na  co dzień wykłada w  katowickich szkołach średnich, a więc potrafi opowiadać o rzeczach złożonych w sposób zrozumiały nie tylko kolegom, lecz także  młodzieży szkolnej, o czym przekonacie się Państwo, czytając poniższy tekst:

 Jest zawsze pewna różnica pomiędzy powiedzeniem, że się coś zrobi,

a samym dokonaniem tego co się powiedziało. Dawno już – przed laty –

pracowałem nad tym, żeby te dwie rzeczy w sobie w jedną stopić całość.

W. Pilecki, Raport Witolda

 Decyzje i wybory Witolda Pileckiego

19 września 1940 roku ppor. Witold Pilecki stanął w obliczu jednej z kluczowych w swym życiu decyzji. Łapanka, którą zorganizowali Niemcy w części Żoliborza i Mokotowa, dała mu możność realizacji wcześniej powziętego planu. Gdy w drzwiach mieszkania Eleonory Ostrowskiej ukazał się umundurowany Niemiec, Pilecki bez wahania wyszedł na ulicę, stając w tłumie złapanych mężczyzn. Do dawnej ujeżdżalni 1 Pułku Szwoleżerów trafiło około tysiąca osób. Tu przez noc żandarmi i esesmani dawali upust swemu okrucieństwu. Zatrzymani leżeli twarzą do ziemi, wymyślnie katowani, bici bykowcem, brutalnie kopani i deptani. Nazajutrz, 21 września, wszystkich w drugim transporcie warszawskim koleją przewieziono do Auschwitz.

Cel Pileckiego został osiągnięty. Jeden z najlepszych konspiratorów Polskiego Państwa Podziemnego przedostał się do niemieckiego obozu zagłady. Teraz stawał przed najważniejszą próbą – przetrwania najokrutniejszych form eksterminacji i realizacji zadań: założenia w obozie organizacji wojskowej, podtrzymywania na duchu współwięźniów, organizowania pomocy najsłabszym oraz informowania władz Polski Walczącej o sytuacji wewnątrz obozu.

Losy Pileckiego w okresie oświęcimskim zostały szczegółowo opisane. Raport Witolda już w 1943 roku trafił do Komendy Głównej AK, a stamtąd na Zachód, gdzie stał się pierwszym kompletnym źródłem wiedzy na temat niemieckiego bestialstwa w Auschwitz.

Na tym tle jednak rodzi się pytanie o źródła tej „pogardy śmierci”, jaką oficer Wojska Polskiego musiał mieć w sobie w sytuacjach skrajnych. Czy zdolność podjęcia decyzji rodzących ryzyko utraty życia mieści się w kanonie zachowań tzw. przeciętnego człowieka? Dlaczego w postawie Witolda Pileckiego obecny był tak silny altruizm, nakazujący wielokrotnie podejmować ryzyko na rzecz niesienia pomocy rodakom? I wreszcie – skąd w Pileckim tak wielka odporność na zło, wytrzymałość fizyczna i moralna, które ulegały wyłącznie wzmocnieniu w obliczu wszechogarniającej przemocy? Wszak obóz był – jak sam zapisał – „probierzem gdzie deklarowały się charaktery. Jedni – staczali się w bagno moralne. Inni – rzeźbili w charakterach własnych, jak w kryształach.”

***

Akt dobrowolnego „pójścia” do Auschwitz stanowi bodaj najwyrazistszy probierz odwagi Witolda Pileckiego. Tym bardziej, że decyzję tę podejmował w pełnej świadomości ryzyka. Dowództwo konspiracji znało walory „ochotnika do Auschwitz”, oficera wyrosłego w aurze najgłębszego patriotyzmu, wytrawnego konspiratora pozbawionego ambicji osobistych, a nadto świetnego organizatora. Rychło zresztą miało się przekonać o trafności podjętej decyzji. W otchłani obozu przeżył Pilecki blisko tysiąc morderczych dni, stając się świadkiem programowej zagłady – polskiej elity, narodu żydowskiego i przedstawicieli innych nacji.

Wskazanie dowódców na Witolda Pileckiego musiało wynikać z gruntownej oceny jego przymiotów osobistych. A te wyrosły na zbiorze doświadczeń własnych, które za sprawą pamięci o losach przodków (poturbowanych przez dramat powstania styczniowego) oraz burzliwych wydarzeń dzieciństwa i młodości, wytworzyły w Pileckim niezwykle silne poczucie więzi z narodem. W jego rozumieniu była to zależność ścisła – moralna i pragmatyczna. I z niej wynikały życiowe decyzje, które do chwili tragicznej śmierci podejmował zawsze z żelazną konsekwencją. I podobną logiką czynu. Wydarzenia z jesieni 1940 roku przyniosły kolejne odsłony – ucieczkę z obozu, powrót do konspiracji, czynną walkę w powstaniu warszawskim, i wreszcie powrót z Włoch (gdzie trafił w szeregi 2 Korpusu Polskiego) do Polski w celu kontynuowania walki. W istocie życie Witolda Pileckiego naznaczone było pasmem decyzji, wiodących zawsze ścieżką honoru, wielkości ducha i służby Polsce.

Decyzja pierwsza

Pierwszego wyboru dokonała matka. W 1910 roku Ludwika z Osiecimskich na zawsze opuściła Karelię, miejsce zaślubin z Julianem Pileckim i narodzin kolejnych dzieci. Mąż pozostał, pracując w leśnictwie. Żona osiedliła się w Wilnie. Motywy tego kroku nie budzą wątpliwości – w domu Pileckich na pierwszym miejscu stawiano wartości najwyższe, rozumiane przez pryzmat losów narodu pozbawionego własnej państwowości. Nie były to motywy materialne. Ojciec jako rewizor leśny gwarantował rodzinie dostatek. Górę brał wzgląd na wychowanie dzieci w poczuciu więzi z narodem. Tym bardziej, że losy przodków (po kądzieli i po mieczu) były naznaczone narodową traumą. Ona nakazywała uchronić dzieci przed zruszczeniem w tej „podstołecznej Syberii” – językowym, mentalnym i moralnym. Sposobem na to był przyjazd do Wilna, jednego z kilku ośrodków miejskich tętniących niezmiennie życiem polskim.

Wagi tej rodzicielskiej decyzji nie sposób nie docenić. W skautingu Witold znalazł się w kręgu silne nasyconym ideą niepodległościową. Owocne będą wpływy przełożonych. Od Stanisława Jarockiego, wychowanka Matejki, nauczy się podstawowych zasad malarstwa. Jeremi Łukaszewicz prowadził będzie kursy wojskowe, ucząc skautów zasad konspiracji pod auspicjami krakowskiego Towarzystwa „Strzelec”. A wszystko to w otoczeniu rówieśników, przejętych ideą walki czynnej.

Wileński okres młodości Pileckiego umocnił w nim zrozumienie dla wagi wysiłku „w hartowaniu ciała i ducha”. Z tego okresu wyniósł swą dbałość o tężyznę fizyczną. Pierwsze owoce zaczęła też przynosić obecność w wileńskim kole samokształceniowym, kreująca wrażliwość na prawdy z dziejów Polski, pomijane w rosyjskim szkolnictwie.

Decyzja druga

Wydarzenia pierwszej wojny światowej pchnęły Pileckich na Wschód, do Hawryłkowa, gdzie pod bezpiecznym okiem właściciela dworu, Stanisława Osiecimskiego, rodzina pragnęła bezpiecznie doczekać końca „wielkiej wojny”. Dzieci podjęły naukę w gimnazjum Lichariewoj w Orle, gdzie Witold rychło trafił w objęcia Komitetu Kolonii Polskiej. Tam, jeszcze w 1915 roku, utworzył zastęp harcerski. Aktywnie uczestniczył w tworzeniu kół samokształceniowych, skupiających polską młodzież. Wydarzenia wojenne jednak szybko wpłynęły na zmianę dotychczasowego położenia. Wywrotowe hasła, płynące falą pod wpływem agitacji bolszewickiej, rychło dotarły na białoruską wieś, zagrażając domownikom Hawryłkowa. Latem 1918 roku Witold otrzymał przerażającą wiadomość o wtargnięciu do dworu bolszewików. Oficer rosyjski mierzył do jego matki z pistoletu. Syn w tym czasie zamieszkiwał w Orle, w domu polskiej rodziny Gerychów (których syn Bolesław skrzyżuje z Pileckim swe losy jako więzień w Auschwitz). Nie trudno zgadnąć, że pod wpływem tych wydarzeń nastąpi kolejny zwrot.

Wobec aury komunistycznej pożogi ogarniającej zrewoltowaną wieś, w sierpniu 1918 roku rodzina opuściła Hawryłków. Pierwszy do Wilna dotarł Witold wraz z Marią, starszą siostrą. Po przybyciu matki z resztą rodzeństwa wszyscy zamieszkali na Zarzeczu. Miasto po trzech latach okupacji niemieckiej stanowiło cień swego obrazu sprzed wojny. Wszędzie widoczne były potworne skutki ubóstwa, głód i wyczekiwanie zmiany. Ulice zalewały tłumy uchodźców z obszarów objętych rewolucją. „Młodą i gniewną” młodzież ziemiańską ogarniała żądza walki.

Pilecki stanął w obliczu pierwszej w pełni samodzielnej decyzji. Wznawiając naukę w gimnazjum im. Joachima Lelewela trafił w szeregi konspiracji. Dzięki znajomości z Jerzym Dąmbrowskim (ps. Łupaszko) przedostał się do Samoobrony Wilna. Z nią wziął udział w wyparciu Niemców z miasta w Sylwestra 1918 roku.

Bez decyzji o wejściu do walki trudno wyobrazić sobie dalsze losy harcerza, który w noc noworoczną z wielką dumą stanął na warcie w Ostrej Bramie, a nazajutrz, w starciu z dywersantami komunistycznymi, po raz pierwszy „zaznajomił się z granatem”.

W następnych dniach doszło do walk z napierającą Armią Czerwoną. Pilecki uczestniczył w starciach na terenie Pośpieszki (folwark na przedmieściach Wilna-red.) i Antokola(dzielnica Wilna – red.). Pomimo klęski i oddania miasta nie zamierzał już złożyć broni. Trafił w szeregi „pułku paniczów” tworzonego przez braci Dąmbrowskich. Być może był świadkiem sceny towarzyszącej powstawaniu oddziału, gdy dowódca Samoobrony Wileńskiej, gen. Władysław Wejtko, zwrócił się do Łupaszki: „Ja nie protestuję! Żołnierz polski nie składa broni. Cześć wam i sława!”

Walka w szeregach elitarnej partyzantki, krwawa i bez skrupułów, uformowała w Pileckim typ zagończyka, odpornego na skrajne trudy walki. Dopełniał się proces tworzenia żołnierza oddanego wyższym celom. W akcjach pacyfikacji białoruskich wsi klarowały się definicje postaw – patriotyzmu i zdrady, ofiarności i tchórzostwa, kolaboracji i zwyczajnego łotrostwa.

Decyzja trzecia

Walka w szeregach Wileńskiego Oddziału Wojsk Polskich zajęła Witoldowi blisko dziesięć miesięcy. Opuszczał formację w okresie rozejmu na froncie polsko-bolszewickim. Pierwszy raz zatliła się myśl gospodarowania w majątku Pileckich – Sukurczach nieopodal Lidy. Sprzyjała temu choroba ojca, który po wybuchu rewolucji opuścił Karelię bez środków do życia. Jednak „krótkie były żale nad ruiną gospodarczą”. Wznowienie nauki wymuszało powrót do Wilna. Tu utworzył VIII Drużynę Harcerską im. A. Mickiewicza, złożoną głównie z żołnierzy-ochotników, jak on zwolnionych dla kontynuowania nauki. Z nimi wiosną 1920 roku udał się na linię frontu.

Uderza stanowczość podjętej przez Pileckiego decyzji. Na pierwszą wieść o zbliżaniu się Sowietów formacja Witolda weszła w szeregi 1 Wileńskiej Kompanii Harcerskiej. Wielki podziw dla motywacji młodzieży wyrażał dowódca, por. Tadeusz Kawalec: „Świadomość niebezpieczeństwa, jakie zagrażało krajowi, zbroiła słabe nieraz chłopięce dłonie w karabin, iskrzyły się oczy, promieniowała na zewnątrz chęć poświęcenia dla sprawy.” Wkrótce nadeszły trudne chwile.

Pierwszym wstrząsem był obraz masakry trzystu ułanów pod Grodnem. I śmierć około pięciuset żołnierzy w nurtach wartkiego Niemna. Tam Witold wykazał się brawurą, samotnie ratując ośmiu kolegów, pozostawionych w lesie podczas odwrotu.

Podobne dowody odwagi i bohaterstwa wykazał Pilecki jeszcze wielokrotnie – podczas brawurowego ataku harcerzy na pozycje sowieckie pod Sokółką (pod okiem gen. Żeligowskiego), a także jesienią 1920 r. przy oczyszczaniu Puszczy Rudnickiej (gdzie wespół z czterema ułanami obezwładnił 80-ososbowy oddział bolszewicki).

Silnym piętnem w pamięci Witolda będzie śmierć Stanisława Kozakiewicza, ochotnika wziętego pod jego opiekę w ostatniej fazie wojny z Litwinami. Rodzice (z folwarku Dębniaki koło Rudomina) z lękiem oddawali syna po stracie aż trzech podczas minionej wojny. Stasiek zginął u boku kompana 2 listopada pod Obalami.

Decyzja czwarta

Doświadczenia wojenne wyryły bruzdy na osobowości Pileckiego. Wracając do „cywila” przez długi czas nie był w stanie znaleźć miejsca dla siebie. Mieszkając w Wilnie na pograniczu ubóstwa podejmował się wielu zadań – jako pracownik „Dematu” (demontaż sprzętu wojennego), w harcerstwie, w Związku Bezpieczeństwa Kraju. Tam, jako komendant Nowych Święcian, ponownie musiał chwytać za broń, w imię obrony polskiej ludności przed napaściami Litwinów w „pasie neutralnym”.

Rychło jednak miały się ziścić młodzieńcze marzenia Witolda. We wrześniu 1926 r. ustąpił ze stanowiska sekretarza sędziego Sądu Okręgowego Wilnie i przeniósł się do rodowych dóbr pod Lidą. Teraz realizował swą najgłębszą wolę objęcia funkcji „pana na Sukurczach”. W krótkim czasie dźwignął majątek z ruiny – zorganizował kółka szkolące okolicznych rolników, pobudował mleczarnię, powołał do życia ochotniczą straż pożarną. Wszędzie emanował niespożytą energią i niezwykle bogatą osobowością.

W 1931 r. zawarł małżeństwo z Marią Ostrowską. Niebawem na świat przyszła dwójka dzieci – Andrzej oraz Zofia.

Stabilny status gospodarza Sukurcz brutalnie przerwała wojna. Nim do niej doszło Pilecki otrzymał awans na podporucznika (1926 r.) oraz utworzył oddział konnego Przysposobienia Wojskowego w Lidzie, popularnie zwanego Krakusami. Do wybuchu wojny szwadron Krakusów pozostawał chlubą jego dowódcy. Z nim też Pilecki udał się na front w 1939 roku.

Decyzja piąta. Auschwitz.

Do działań wojennych przystępował Pilecki jako w pełni ukształtowany oficer. Skierowany pod komendą mjr Jana Włodarkiewicza w szeregi kawalerii dywizyjnej Armii „Prusy”, przeszedł z Krakusami cały szlak bojowy, kończąc go na „przedmościu rumuńskim”. Przekształcając oddział w jednostkę partyzancką rozformował go dopiero 17 października.

Od tego czasu należy datować aktywność Witolda w konspiracji. W ciągu kilku tygodni, przy współpracy z mjr Włodarkiewiczem, utworzył Tajną Armię Polską, przyjmując funkcję inspektora organizacyjnego. W pierwszych miesiącach udało mu się włączyć do TAP młodzieżówkę Jana Dangla (ps. Smoleński). Przystąpił również do energicznego tworzenia struktury wojskowej TAP (z podziałem na plutony, kompanie i bataliony). Współpracownikom w tym czasie dał się poznać jako oficer opanowany i małomówny. Dominującą cechą była jego wielka pracowitość i pełne oddanie dla sprawy.

Z pewnością właśnie te walory pchnęły Pileckiego ku podjęciu decyzji o wejściu do obozu Auschwitz. Bezpośrednim motywem była wpadka dużej grupy żołnierzy TAP, z których wielu latem 1940 r. trafiło do Oświęcimia. Wielką stratą było wywiezienie ludzi z najściślejszego kierownictwa – ppłk Władysława Surmackiego i dr Władysława Deringa. W reakcji na to zrodził się plan przedostania się w głąb obozu, stworzenia warunków do odbicia więźniów, a także zdobycia materiałów o ich położeniu i zachowaniu niemieckich oprawców.

Wszystko wskazuje, że Witold od początku nie wątpił o swej misji. Podczas narady w komendanturze TAP zgłosił się do niej ochotniczo. Inna wersja mówi o osobistej rozmowie z mjr. Włodarkiewiczem, w jakiej Pilecki miał zasugerować stworzenie konspiracji w KL Auschwitz. Swoją osobę zaproponował do wypełnienia tego zadania. Obie te wersje, w szczegółach tylko różne, wskazują na inicjatywę Pileckiego. I wielką wolę podjęcia trudu pomocy uwięzionym rodakom.

Decyzje w realiach obozu

Wejście Pileckiego do Auschwitz nie od razu zaczęło rodzić z góry założone efekty. Cios skierowany we wszystkie wartości, drogie człowiekowi na wolności, zrazu postawił Witolda w szeregu wszystkich walczących o przetrwanie. Niezwykle szybko jednak podjął próbę racjonalnego opanowania sytuacji. Za działaniami na rzecz samokontroli wewnętrznej (fizycznej i moralnej) kroczyła wielka trzeźwość umysłu w ocenie otaczającej sytuacji. Pomogła także właściwa Pileckiemu zdolność oceny ludzi.

Dzięki niej jeszcze jesienią 1940 roku udało się utworzyć pierwszą „piątkę” – zalążek konspiracji obozowej. Sytuacja wymagała wielkiej ostrożności i wciągania tylko najbardziej zaufanych. Dlatego w pierwszej „piątce” Witolda znaleźli się głównie oficerowie TAP (m.in. Surmacki i Dering). Kolejne „piątki” funkcjonowały niezależnie, nie wiedząc o sobie nawzajem. Tej zasady, w imię bezpieczeństwa, skrupulatnie pilnował Pilecki.

Twórca ZOW (Związkowa Organizacja Wojskowa – konspiracyjna organizacja, stworzona przez Pileckiego w obozie Auschwitz – red.) nie miał oporów, by w imię skupienia pod jednym dowództwem całej konspiracji obozowej, przekazać komendę nad pionem wojskowym płk Kazimierzowi Rawiczowi. Te same względy kazały mu wciągać do „piątek” pierwszorzędnych polityków („którzy na ziemi zjadali się wzajemnie w sejmie”). Pomimo najgłębszych różnic politycznych, wysiłkiem Witolda udało się skupić w jednej strukturze przedstawicieli lewicy i prawicy. Miarą symbolu stała się Wigilia Bożego Narodzenia 1941 roku, gdy w bloku 25-tym stanęli obok siebie socjalista Stanisław Dubois i narodowiec prof. Roman Rybarski. Pilecki z satysfakcją odnotowywał uściski obojga polityków. I z żalem konstatował: „Więc trzeba było Polakom codziennie pokazać górę trupów polskich, żeby się pogodzili i zdecydowali, że ponad różnice i wrogie stanowisko jakie zajmowali w stosunku do siebie nawzajem na ziemi, jest większa racja – zgoda i wspólny front przeciwko wspólnemu wrogowi, którego przecie zawsze mieliśmy nie jednego.”

Pierwszorzędnym problemem był szalejący terror, trzebiący struktury organizacji. Porażająca była nie tylko jego celność, lecz także wymyślne formy eksterminacji, stosowane przez niemieckich morderców. Realistyczne opisy, zawarte w Raporcie, rysują obraz programowej zagłady, dokonywanej rękami najbardziej zdziczałych i zdemoralizowanych jednostek.

W ten sposób Witold traci najcenniejszych współpracowników i przyjaciół, często zmuszony od podstaw tworzyć nowe oddziały ZOW. Szczególnie dotkliwe w zbiorze strat ludzkich było niszczenie polskiej inteligencji. Do niej zaliczali się m.in. bohaterski płk Jan Karcz (twórca siatki w Birkenau), mjr Edward Karol Gött-Getyński i ppłk Karol Kumaniecki.

Decyzje podejmowane w realiach obozowych Pilecki zawsze poprzedzał wnikliwymi obserwacjami. Gros z nich skupiało się na ocenie postaw moralnych współwięźniów. Ciekawe spostrzeżenia dotyczyły Ślązaków. Jak bowiem zauważał: „Na stanowiska blokowych zaczęli windować się ludzie, których niegdyś za Polaków miałem, lecz którzy tutaj w wielkim procencie zaparli się polskości – byli to Ślązacy”. Porucznik jednak dostrzegał Ślązaków, będących polskimi patriotami. Byli w tym kręgu także członkowie ZOW – Alfred Włodarczyk i Wilhelm Smyczek. Chwalebnym przykładem stał się Bernard Świerczyna, pochodzący ze Świętochłowic oficer Wojska Polskiego i bliski współpracownik Witolda. Niemieccy oprawcy zakatowali Świerczynę na kilka tygodni przed wyzwoleniem obozu. Ten syn śląskiej ziemi na ścianie karceru wyrył słowa: Jak słodko jest umierać za Ojczyznę.

Zasługą Pileckiego było skuteczne wysyłanie z obozu meldunków i relacji, skierowanych do dowództwa ZWZ-AK. Dzięki nim w prasie konspiracyjnej ukazywały się liczne informacje o dantejskich wydarzeniach w Auschwitz. W ten sposób do odbiorców podziemnych periodyków docierały wieści o napływaniu do Oświęcimia kolejnych transportów z przedstawicielami polskiej inteligencji, budowie krematoriów, rozbudowie KL Birkenau, niemieckiej akcji zacierania śladów zagłady przy pomocy żydowskich komand, pracujących przymusowo przy spalaniu ciał pomordowanych. Wieści te – dodajmy – wywoływały wściekłość Niemców, zdumionych jak wiele szczegółów na temat mordów w obozie zdołało wydostać się na zewnątrz.

Rzecz w tym, że dla Pileckiego akcja informująca o sytuacji w Auschwitz nie była celem samym w sobie. W miarę jak przed oczami twórcy ZOW ukazywał się bezmiar zbrodni, podstawowym celem było przygotowanie planu oswobodzenia obozu. Zapleczem akcji miała być obozowa konspiracja, która dzięki porozumieniu politycznemu ponad podziałami i rozszerzeniu siatki na teren Birkenau, wykazywała zdolność przeciwstawienia się Niemcom w celu pohamowania eksterminacji i terroru.

Przyrodzone Pileckiemu poczucie odpowiedzialności nie pozwalało jednak na podjęcie tego kroku, zrazu grożącego nieprzewidywalnym odwetem bez jakichkolwiek szans na powodzenie. Miejsce decyzji o samodzielnym buncie zajął plan przeprowadzenia akcji zsynchronizowanej z pomocą z zewnątrz. Szef ZOW żywił nadzieję na pomoc przyobozowych grup AK, a nawet na desant aliantów. Rachuby Witolda można zrozumieć wyłącznie przez pryzmat ówczesnej sytuacji. Terror i zagłada przekształcały więźniów w masę gotową na wszystko. Nadto Pilecki brał pod uwagę możliwość likwidacji obozu przez SS.

W początkach 1943 roku dowództwo AK nadal nie odpowiadało na ponaglenia, a sytuacja podziemia kierowanego przez Witolda uległa radykalnemu pogorszeniu. U progu marca Niemcy wyodrębnili ok. 6 tysięcy więźniów, przeznaczonych do osadzenia w innych obozach. Perspektywa unicestwienia konspiracji obozowej, połączona z milczeniem Komendy Głównej AK, skłoniła Pileckiego do podjęcia decyzji o ucieczce. Brawurową akcję opuszczenia kacetu podjął w nocy z 25 na 26 kwietnia (wespół z Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim).

Ucieczka z Auschwitz zdawała się zamykać najbardziej niebezpieczny etap w działalności Pileckiego. W istocie jednak rotmistrz nie zamierzał odstąpić od koncepcji wyzwolenia obozu. Gdy zatem 25 sierpnia 1943 roku stawił się w KG AK, ponowił swoje postulaty. Dopiero po zapoznaniu się z argumentami dowództwa, ostatecznie uznał potrzebę zachowania powściągliwości w działaniu. Zainteresowanie losami więźniów oświęcimskich jednak do końca nie zatracił. Jego inicjatywie można przypisać skierowanie w rejon przyobozowy cichociemnego, por. Stefana Jasieńskiego (ps. Urban). Ta misja jednak skończyła się tragedią. We wrześniu 1944 roku Jasieński został schwytany i osadzony w Auschwitz, gdzie śmierci doczekał w ostatnich dniach funkcjonowania obozu.

Decyzje ostatnie

Pilecki rychło dał poznać dowództwu, że nie zamierza porzucić służby czynnej. Na jego wniosek KG AK powierzyła mu funkcję zastępcy dowódcy w Oddziale III Kedywu (kryptonim Kameleon). Znalazł się również w najściślejszym gronie twórców organizacji „NIE”. Zadaniem jej było rozpoczęcie przygotowań do przeciwstawienia się sowietyzacji Polski. Zbliżanie się „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną nakazywało chronić struktury Polski Podziemnej przez inwigilacją sowieckiej agentury. I stworzyć podstawy do powstrzymywania procesów szerzenia się komunizmu w społeczeństwie. Pracę w „NIE” przerwał Pileckiemu wybuch powstania warszawskiego.

W powstaniu wziął udział wbrew zakazowi, jaki obowiązywał członków „NIE”. Rozumując w kategoriach wyższej konieczności uznał potrzebę walki – początkowo działając jako szeregowy żołnierz, potem przejmując dowodzenie 2 kompanii I Batalionu Zgrupowania Chrobry II (podlegającego Narodowym Siłom Zbrojnym).  Wraz z kapitulacją trafił do niewoli. Wyzwolenia doczekał w obozie Murnau.

Ostatnie lato pełnej wolności spędził Witold we Włoszech. Jako oficer bez przydziału w szeregach 2 Korpusu Polskiego, napisał w tym czasie najpełniejszą wersję Raportu z Oświęcimia. Wreszcie, podczas jesiennych rozmów z generałem Andersem w Ankonie, Pilecki przeforsował swą kolejną wolę – powrotu do działalności konspiracyjnej w Polsce. Generał wyraził zgodę, znając wysokie kompetencje Pileckiego i pozycję w strukturze „NIE”. W grudniu 1945 roku Witold powrócił do Polski.

Wola kontynuowania pracy niepodległościowej napotkała wkrótce na przeszkody. Wobec niemożności oparcia się na dawnych kontaktach z „NIE”, Pilecki zmuszony był zaczynać pracę od początku. Stąd chwile zwątpienia, które musiał niechybnie przeżywać. I wielki upór, który rozpalał jego determinację w działaniu: „Ja zostanę – miał odpowiedzieć Janinie Pieńkowskiej – wszyscy nie mogą stąd wyjechać, ktoś musi tu trwać bez względu na konsekwencje.”

Decyzja o pozostaniu w sowietyzowanej Polsce przesądziła o losie Pileckiego. Aresztowany 8 maja 1947 roku, poddany okrutnemu śledztwu, odrzucił kompromis z władzą ludową, który mógł mu uratować życie. Jak zauważył prof. Wiesław Wysocki, „za cenę publicznego oskarżenia ośrodków emigracyjnych mógłby Pilecki nie tylko nie otrzymać kary najwyższej, ale otworzyć sobie drogę do kariery kolaboranta narzuconej z zewnątrz władzy i systemu, których nie akceptował.” W przeciwieństwie do wielu, pragnął pozostać do końca wierny kroczeniu drogą honoru.

Egzekucję Pileckiego wykonano 25 maja 1948 roku w więzieniu na Mokotowie.

 ***

Decyzje życiowe Witolda Pileckiego każą w nim widzieć jeden z najpiękniejszych zbiorów cnót patriotycznych w dziejach Polski. Chwile, w których wyborów tych dokonywał zawsze należały do najtrudniejszych. Tym bardziej przyciągają uwagę współczesnych, w kraju i zagranicą. Uniwersalny wymiar życia Rotmistrza nie pozwala zamknąć jego obrazu w ciasnych ramach ideologicznych. Silny fundament moralny, wyrastający wprost z żywej religijności, wymuszał odrzucenie fałszywych podziałów na rzecz służby narodowej wspólnocie. Podmiotem, któremu służył Pilecki był zawsze człowiek w potrzebie. Dlatego Rotmistrz ma wszelkie dane aby pozostać wzorem uniwersalnym, szczególne ważnym w chwilach zwątpienia w możność odbudowy więzi międzyludzkich.

 Krzysztof Tracki specjalnie dla Znadniemna.pl

Szanowni Czytelnicy, zbliża się, przypadającą na 21/22 września, 78. rocznica być może największego wyczynu, dokonanego w okresie II wojny światowej – dobrowolnego wejścia do najokrutniejszego w historii ludzkości obozu śmierci Auschwitz przez rotmistrza Wojska Polskiego Witolda Pileckiego, będącego jednym z największych bohaterów polskiego podziemia. Biografia

Działacze Związku Polaków na Białorusi wspólnie z delegacją Konsulatu Generalnego RP w Grodnie w niedzielę, 16 września, odwiedzili miejsca pamięci na Grodzieńszczyźnie, związane z kampanią wrześniową, obroną Grodna i represjami antypolskimi, do których doszło po wiarołomnej agresji ZSRR przeciwko Polsce, dokonanej 17 września 1939 roku.

Z ramienia Związku Polaków na Białorusi w charakterze organizatora wyprawy po miejscach pamięci i przewodnika, opowiadającego historie odwiedzanych miejsc pamięci wystąpił Andrzej Poczobut, członek Zarządu Głównego ZPB i działającego przy organizacji Komitetu Ochrony Zabytków i Miejsc Pamięci Narodowej.

Objazd miejsc pamięci narodowej, związanych z tragicznymi wydarzeniami września 1939 roku, kilkudziesięcioosobowa grupa działaczy ZPB i delegacja Konsulatu Generalnego RP w Grodnie, której przewodziła konsul Anna Walczak, wspomagana przez konsul Izabelę Rybak, rozpoczął się od modlitwy przy Krzyżu Katyńskim na Cmentarzu Wojskowym w Grodnie.

– Jest to miejsce niezwykle ważne i bezpośrednio związane z wydarzeniami, o których dzisiaj wspominamy, gdyż zbrodnia katyńska była skutkiem wiarołomnej agresji ze strony ZSRR przeciwko Polsce, dokonanej 17 września 1939 roku – mówił Poczobut, inaugurując akcję upamiętniania polskich ofiar sowieckiej agresji.

Zapowiedział, że trasa objazdu będzie przebiegała po miejscach, w których znajdują się groby ofiar represji politycznych, żołnierzy Wojska Polskiego, którzy zginęli w walce z bolszewikami lub zostali zabici przez członków Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, a także obrońców Grodna – jedynego miasta na Kresach Wschodnich, które stawiło zdecydowany zbrojny opór bolszewickiej agresji.

Proponujemy Państwu zapoznanie się z fotorelacją z wyprawy po rozsianych po Grodzieńszczyźnie miejscach pamięci związanych z tragicznymi wydarzeniami września 1939 roku:

Cmentarz Wojskowy w Grodnie

Tutaj uczestnicy wyprawy modlili się przy Krzyżu Katyńskim i znajdującej się obok zbiorowej mogile obrońców Grodna we wrześniu 1939 roku.

Cmentarz Pobernardyński w Grodnie

Modlitwa brzmiała tutaj nad grobami obrońców Grodna: Tadeusza Jasińskiego, najmłodszego, 13-letniego obrońcy miasta, z inicjatywy ZPB we wrześniu 2009 roku odznaczonego pośmiertnie przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Janusza Budzanowskiego – młodocianego obrońcy Grodna, harcerza, Bolesława Wołosiewicza, obrońcy Grodna, akowca, jednego z założycieli działającego przy ZPB Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej, a także Antoniego Kozakiewicza – pierwszej cywilnej ofiary wśród obrońców Grodna.

Małyszczyzna

Modlono się przy grobie nieznanego żołnierza, pochowanego w 1939 roku na miejscowym cmentarzu przez miejscowych Polaków. Napisana z błędami po polsku inskrypcja na tablicy pamiątkowej może świadczyć o tym, że pomnik na grobie został postawiony już po wojnie w latach sowieckich przez Polaków, którzy nie uczyli się w polskiej szkole, ale jak umieli dawali świadectwo polskiego patriotyzmu i pamięci o bohaterach.

Kulbaki

Na miejscowym cmentarzu znajduje się zbiorowa mogiła żołnierzy, poległych podczas obrony Grodna w 1939 roku. Upamiętnieni zostali przez miejscową ludność, która przez dziesięciolecia opiekowała się tym grobem

Grandzicze

Tutaj na cmentarzu parafialnym znajduje się grób dwóch polskich oficerów, wziętych do niewoli przez Sowietów i zabitych wbrew wszelkim zasadom, porozumieniom międzynarodowym i kodeksowi honorowemu, przewidującym humanitarne traktowanie jeńców. Zabójstwo polskich oficerów przez sowieckich żołnierzy jest klasycznym przykładem zbrodni wojennej, popełnionej przez czerwonoarmistów jeszcze we wrześniu 1939 roku.

Lerypol

Polaków we wrześniu 1939 roku zabijali nie tylko sowieccy żołnierze, ale także członkowie Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (KPZB), którym władza sowiecka pozwoliła na bezkarne mordowanie tzw. „wrogów klasowych”. Do takich zaliczano m.in. polskich osadników. Jedenastu z nich, mieszkających w osadzie Lerypol, zabiła uzbrojona banda, składająca się z okolicznych skomunizowanych białoruskich chłopów (członków, bądź sympatyków KPZB) i zwyczajnych kryminalistów.

Żydomla

Podobnie jak w Lerypolu na cmentarzu parafialnym w Żydomli znajduje się grób osadników, zabitych we wrześniu 1939 roku przez członków i sympatyków KPZB. Z tym pochówkiem wiąże się ciekawa historia, opowiedziana przez Andrzeja Poczobuta. Otóż, jeden z członków bandy, mordującej osadników w Żydomli, trafił do sowieckiego łagru za pospolite przestępstwo kryminalne. Po podpisaniu Układu Sikorski-Majski zabójca polskich osadników ratując się przed pobytem w gułagu zaciągnął się do Armii Andersa. Wkrótce został jednak rozpoznany, jako morderca osadników w Żydomli, przez innych żołnierzy, pochodzących z tej miejscowości. Na ich wniosek nad mordercą odbył się sąd polowy i zbrodniarz został skazany na karę śmierci, która została wykonana. Jest to jeden z nielicznych znanych przypadków, kiedy na uczestniku mordów Polaków w 1939 roku na Kresach Wschodnich, została wymierzona sprawiedliwość.

Jurewicze

Przy posesji rodziny Żukiewiczów pochowany został przez tę rodzinę w 1939 roku poległy wraz z towarzyszami broni podczas zatrzymania maszerujących na Grodno sowieckich wojsk por. Mieczysław Młynarski z Rezerwowej Brygady Kawalerii „Wołkowysk”. Właściciel posesji Kazimierz Żukiewicz opowiadał kilka lat temu, że wzniesiony wysiłkiem jego przodków pomnik polskiego żołnierza miał być zburzony w czasach sowieckich podczas budowy przebiegającej obok drogi. Pan Kazimierz wraz z sąsiadami poprosił wówczas inżyniera drogowego, by na planie budowy przesunął drogę o kilkanaście metrów w bok, aby ominęła ona żołnierski pochówek. Inżynier się zgodził i mogiła przetrwała do dnia dzisiejszego.

Łunna

Na cmentarzu parafialnym w Łunnie odbyło się uroczyste poświęcenie krzyża, na grobie zabitych przez Sowietów ojca i syna: Klemensa i Kazimierza Strzałkowskich. Jest to nowe upamiętnienie, wzniesione staraniami Oddziału ZPB w Łunnie. Jak opowiedział podczas uroczystości prezes oddziału Leon Karpowicz obaj Strzałkowscy, zabici przez Sowietów we wrześniu 1939 roku, nie wierzyli, że może im się stać coś złego ze strony nowej władzy. – Byli bardzo lubiani i szanowani przez miejscową ludność, gdyż pomagali żyjącym dookoła białoruskim chłopom w potrzebach, związanych z opieką medyczną, a nawet w pytaniach prawnych, jeśli ktoś z Białorusinów miał problemy z polskim wymiarem sprawiedliwości. Niestety, według Sowietów ojciec i syn Strzałkowscy podlegali likwidacji, jako wrogowie klasowi. Na nic się zdały błagania okolicznych mieszkańców, aby ich oszczędzić. Zostali zamordowani w lesie i tam zakopani – opowiadał Leon Kasrpowicz. Dwa lata później, już po przyjściu Niemców, żonie Kazimierza udało się ekshumować ciała teścia oraz męża (poznała męża po ubraniu) i przenieść ich zwłoki na cmentarz w Łunnie.

Kwasówka

Kolejna zbiorowa mogiła ośmiu Polaków, zamordowanych przez komunistyczną bandę we wrześniu 1939 roku.

O okolicznościach popełnienia zbrodni na Polakach w Kwasówce opowiedział uczestnikom objazdu Andrzej Poczobut. Mówił, że w gronie ośmiu Polaków, zamordowanych w Kwasówce przez sympatyzujących z Sowietami bandytów znalazł się nawet miejscowy nauczyciel szkolny. – Podobno kiedyś postawił w szkole złą ocenę jednemu z członków komunistycznej bandy i ten postanowił pomścić traumę, doznaną w dzieciństwie, zabijając nauczyciela – opowiadał Poczobut.

Indura

Miejscowa ludność polska, zwłaszcza członkowie Oddziału ZPB w Indurze, od lat opiekuje się, znajdującym się na miejscowym cmentarzu grobem żołnierzy polskich, poległych we wrześniu 1939 roku z rąk Sowietów. Wspólnie z kilkudziesięcioosobową grupą uczestników objazdu miejsc pamięci, przybyłych z Grodna na cmentarzu w Indurze modliło się około dwudziestu miejscowych Polaków.

Kopciówka

W tej miejscowości uczestnicy wyprawy pomodlili się przy głazie, upamiętniającym ofiary represji komunistycznych obok kościoła parafialnego pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, a także udali się na miejscowy cmentarz, do grobu miejscowego mieszkańca o nazwisku Zajkowski, którego komuniści zamordowali we wrześniu 1939 roku na oczach żony za to, że był Polakiem. Prezes Oddziału ZPB w Kopciówce Stanisław Wołyniec opowiedział, że zachowały się relacje świadków tej zbrodni, według których o niezabijanie niewinnego człowieka błagała komunistów nawet żona miejscowego prawosławnego proboszcza. Podobnie, jak w większości takich przypadków, błagania nie pomogły. Bycie Polakiem w tamtych czasach często wystarczało, aby być zamordowanym przez sowieckich okupantów bez postawienia oskarżenia.

Cmentarz Franciszkański w Grodnie

Na tej nekropolii znajduje się kilka pochówków, przypominających o bohaterskiej, choć tragicznej obronie miasta przed Amią Czerwoną we wrześniu 1939 roku. Uczestnicy wyprawy po miejscach pamięci oddali hołd grodzieńskim studentom – obrońcom Grodna, którzy spoczywają na Cmentarzu Franciszkańskim w zbiorowej mogile. Pomodlili się też przy dwóch niedawno odkrytych przez Komitet Ochrony Zabytków i Miejsc Pamięci Narodowej przy ZPB mogiłach obrońców Grodna, okoliczności śmierci których jeszcze do końca nie zostały zbadane.

Objazd miejsc pamięci zainaugurował organizowane przez ZPB obchody 79. rocznicy sowieckiego ataku na Polskę oraz obrony Grodna, odbywającej się w dniach 20-22 września 1939 roku. Kolejnym wydarzeniem w ramach obchodów będzie zamówiona przez ZPB na 21 września Msza św. w intencji obrońców Grodna i składanie w tym samym dniu kwiatów na grobach polskich żołnierzy na Cmentarzu Wojskowym.

Znadniemna.pl

Działacze Związku Polaków na Białorusi wspólnie z delegacją Konsulatu Generalnego RP w Grodnie w niedzielę, 16 września, odwiedzili miejsca pamięci na Grodzieńszczyźnie, związane z kampanią wrześniową, obroną Grodna i represjami antypolskimi, do których doszło po wiarołomnej agresji ZSRR przeciwko Polsce, dokonanej 17 września 1939 roku. Z

Szanowni Czytelnicy, prowadzona przez nas z Waszym aktywnym udziałem akcja „Dziadek w polskim mundurze”, została zauważona przez Polską Agencję Prasową, a dzięki niej także przez inne media w Polsce!

Poniżej zamieszczamy korespondencję PAP o naszej z Wami akcji, opublikowaną przez portal Dzieje.pl:

„Dziadek w polskim mundurze” – akcja grodzieńskich Polaków

Ambroży Bartczak, starszy sierżant sztabowy 76. Lidzkiego Pułku Piechoty im. Ludwika Narbutta, los którego opisaliśmy ostatnio w ramach akcji

Polacy z Kresów, którzy walczyli w wojnie z bolszewikami, kampanii wrześniowej, w Armii Krajowej to bohaterowie cyklu „Dziadek w polskim mundurze”. Portal Znadniemna.pl zbiera wśród ich potomków i publikuje historie ich życia.

„Losy tych naszych «dziadków» to odzwierciedlenie historii całego XX wieku, materiał na niejedną książkę i film” – mówi PAP pomysłodawca i autor rubryki Andrzej Pisalnik, redaktor portalu Związku Polaków na Białorusi – Znadniemna.pl.

Obecnie baza danych inicjatywy „Dziadek w polskim mundurze” składa się z ok. 70 nazwisk, ale kolejni już czekają w kolejce.

„Warunkiem, by ktoś trafił do naszej akcji jest przynależność do polskiej formacji mundurowej i jakikolwiek związek z Kresami, a więc terenami dzisiejszej Białorusi, Litwy i Ukrainy. Kolejna sprawa to zdjęcie w polskim mundurze. To żelazny wymóg” – opowiada Pisalnik. „Chcemy wymóc na naszych czytelnikach jakiś wysiłek, żeby poszperali w archiwach rodzinnych, wśród krewnych” – wyjaśnia.

Jak podkreśla, żołnierze nie są kategoryzowani i wszyscy są traktowani z jednakowym szacunkiem. „Mamy i uznanych dowódców z panteonu, jak choćby Narcyz Łopianowski, bohater obrony Grodna, ale także zwykłych szeregowych. Wszyscy dostają miejsce, a na końcu każdego tekstu piszemy to samo zdanie: «Cześć Jego Pamięci!»” – zaznacza.

W przededniu 79. rocznicy obrony Grodna w czasie kampanii wrześniowej 1939 r. Znadniemna.pl przedstawił historię uczestnika tej akcji zbrojnej, Ambrożego Bartczaka, przed wojną starszego sierżanta 76. Lidzkiego Pułku Piechoty im. Ludwika Narbutta, później więźnia gułagu, żołnierza armii Andersa, emigranta.

Bartczak odpowiadał za stację kolejową, 18 września dowodził akcją ujęcia sowieckich dywersantów, w kolejnych dniach wraz z innymi brał udział w zbrojnej walce z agresorem. Później wraz z innymi na rozkaz dowódcy wycofał się na Litwę, został internowany, w końcu – po wejściu Sowietów – został aresztowany i trafił do łagrów. Przed niemal pewną śmiercią uratował go – jak wielu innych Polaków – układ Sikorski-Majski i przyłączenie się do armii gen. Andersa, z którą wyszedł z ZSRR, trafił do Egiptu, a następnie do Wielkiej Brytanii.

„Z najbliższą rodziną, żoną i trzema córkami, spotkał się na krótko przed śmiercią, po 46 latach rozłąki, w rodzinnych Pabianicach. On przybył tam z Anglii, żona z córkami z Białorusi” – opowiada Pisalnik. Kolejne miesiące – jak się okazało, ostatnie miesiące życia – Bartczak spędził w Grodnie, gdzie zmarł 8 września 1986 r. Przed śmiercią cierpiał na zaawansowaną demencję. „Ale mimo wszystko był to powrót do domu” – podkreśla Pisalnik.

„To bardzo wzruszająca historia, ale takich historii mamy wiele. Dzięki zaangażowaniu bliskich te biogramy zyskują niesamowitą wartość, zarówno historyczną, jak i sentymentalną” – mówi Pisalnik.

Podkreśla, że te historie, które są do redakcji przysyłane z zagranicy, często z Zachodu, są zazwyczaj lepiej udokumentowane i opracowane. „Ludzie, którzy mieszkali na Białorusi, w ZSRR, często niszczyli pamiątki, bojąc się posądzenia o jakąś nielojalność wobec władzy sowieckiej. Mimo wszystko jednak wiele się zachowało i udaje się odnaleźć” – opowiada dziennikarz. Jak mówi, właśnie taki jest cel akcji – by mimo trudności zachęcić ludzi do upamiętniania swoich bliskich.

„Dominują oczywiście żołnierze z okresu międzywojennego i z czasów II wojny światowej. Mamy bardzo dużo andersowców, ale również ciekawe przypadki, kiedy ktoś w okresie międzywojennym odbył służbę zasadniczą, a potem walczył w Armii Krajowej” – wylicza rozmówca PAP. Niektórzy, jak dodaje, trafili potem do Dywizji Kościuszki i wojska polskiego podległego Moskwie.

„Najwięcej mamy jednak historii o żołnierzach Armii Andersa, którzy wyszli z ZSRR i walczyli, zostali na Zachodzie albo wrócili do domu, tylko że te powroty są bardzo tragiczne, bo dla większości oznaczały łagry” – wskazuje Pisalnik.

Jak dodaje, portal Znadniemna.pl prowadzi „luźne rozmowy” z różnymi instytucjami w Polsce o wydaniu historii „Dziadków w polskich mundurach” pod wspólną okładką.

„To byłoby godne upamiętnienie wojskowych i wynagrodzenie dla tych ich potomków, którzy zadali sobie trud zebrania dokumentów. Byłaby to dla nich niezwykła pamiątka. Każdy przecież by chciał, żeby o jego przodku napisano książkę” – podsumowuje.

Portal Znadniemna.pl i gazeta „Głos znad Niemna na uchodźstwie” redagowana przez Iness Todryk-Pisalnik, publikują biogramy „Dziadków w polskich mundurach” od 2014 r.

Znadniemna.pl za Justyna Prus/PAP/Dzieje.pl

Szanowni Czytelnicy, prowadzona przez nas z Waszym aktywnym udziałem akcja „Dziadek w polskim mundurze”, została zauważona przez Polską Agencję Prasową, a dzięki niej także przez inne media w Polsce! Poniżej zamieszczamy korespondencję PAP o naszej z Wami akcji, opublikowaną przez portal Dzieje.pl: „Dziadek w polskim mundurze” –

Skip to content