Proponujemy Państwu zapoznać się z wywiadem, którego udzielił nieodżałowany wybitny artysta grodzieński śp. Wasyl Martyńczuk w 2006 roku naszej redakcyjnej koleżance Iness Todryk-Pisalnik.
Tą publikacją pragniemy przypomnieć o najważniejszych etapach życia wybitnego artysty, który opuścił nas dzisiaj i oddać Mu hołd.
Arka Noego: dwa oka, mózg, dusza i serce
Rozmowa z Wasylem Martyńczukiem, artystą-malarzem, rzeźbiarzem z Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB
Wasyl Martyńczuk ur. 31. 07. 1959r. we wsi Rówieńszczyzna, w okolicach Równego na Ukrainie. Po ukończeniu szkoły średniej uczęszczał do Liceum Sztuk Plastycznych w Leningradzie ze specjalizacją rzeźba w kamieniu. Został powołany do wojska. Patronem jednostki wojskowej, w której odbywał służbę, była Trietiakowska Galeria w Moskwie. Miał możliwość kopiowania z oryginałów obrazów najwybitniejszych malarzy rosyjskich: Ilii Riepina, Michaiła Wrubela itd. W latach 1995-2001 studiował na Akademii Sztuk Pięknych we Lwowie. Po ukończeniu tej uczelni osiadł z żoną w Grodnie, gdzie pracuje jako nauczyciel rysunku. Od 2004r. należy do Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB.
W jakim wieku poczuł się Pan malarzem, a nie tylko osobą, która potrafi rysować?
– Albo ma się talent, albo nie. Długo można dyskutować na ten temat, wszystko jest względne. Malowałem, jak każde chyba dziecko, z dużą przyjemnością. Kopiowałem np. już w drugiej klasie podstawówki z podręcznika portret Lenina i wszyscy rozpoznawali go. Później wypożyczałem w bibliotece książki i kopiowałem obrazki. Byłem tak pochłonięty tym, że czasami malowałem nawet do późnej nocy przy lampce naftowej. Rodzice bardzo krzyczeli na mnie, bali się, że zepsuję wzrok. A już w czwartej klasie zacząłem pisać obrazy farbami olejnymi. Ojciec mnie bardzo zachęcał, nawet zamawiał farby pocztą z Moskwy, które nie miałem możliwości zdobyć na wsi. Wiele mu zawdzięczam, spełnił moje marzenie – zawiózł mnie do Leningradu, gdzie dostałem się do Liceum Sztuk Plastycznych.
Można więc wywnioskować, że od dzieciństwa miał Pan dosyć poważny stosunek do tego. Płynnie i niepostrzeżenie ukształtował się Pan jako malarz. Nie było tak, że niepoważny stosunek nagle zamienił się w twarde uświadomienie tego, że bycie malarzem to jest los?
– Może i tak. Po prostu od samego dzieciństwa uwielbiałem malować, ale tam, gdzie mieszkałem, niestety nie miałem warunków do rozwoju. Miałem niezwykłe szczęście – mogłem zobaczyć na własne oczy Ermitaż i Trietiakowską Galerię, kopiować z oryginałów słynne obrazy… Ale to nielekki los. Ciągle brakuje czasu, który tak szybko leci. I ciągle powstaje pytanie: co zdążyłem zrobić za ten czas…?
Czy praca jest jednym z elementów ludzkiego szczęścia? Przecież na początku Bóg stworzył ludziom Eden nie ukończonym, a Adam i Ewa powinni byli uprawiać rajski ogród, czyli doskonalić go.
– Tak, oczywiście. Dla mnie odpoczynek i praca to jedno i to samo. Piszę, rysuję, rzeźbię, chodzę, patrzę – to jest dla mnie po prostu szczęście, zabierzcie mi to wszystko – zginę. Uważam, że bez pracy człowiek przekształca się w jakieś tam zwierze.
Czym jest dla Pana aktywność twórcza – pracą czy sugestywnym wyrażeniem swoich wypowiedzi artystycznych?
– Proces twórczy jest dla mnie przede wszystkim sposobem na życie, czyli moją pracą. Bez wątpienia, w tej pracy uprawiam, zresztą jak i każdy inny artysta, pewien rodzaj artystycznej egzaltacji, wypowiedzi artystycznej. Jeżeli zadamy pytanie: Czym dla nas jest powietrze? Życiową koniecznością. Myślę, że aktywność twórcza również jest ową niezbędnością.
Niektórzy zarzucają realizmowi brak rozwoju artysty, przyrównując realizm w malarstwie do fotografii…
– Mam inne zdanie. Człowiek ma dwa oka w odróżnieniu od obiektywu aparatu fotograficznego. Jest jeszcze mózg, no i najważniejsze – dusza i serce. Każdy artysta tworzy jak potrafi. Jeżeli malarz ma chęć przekazywać realistyczny świat tak, jak on go widzi. Dlaczego nie? To jest wspaniałe! Przecież artysta tworzy swoimi rękoma, przepuszczając przez pryzmat swojej świadomości.
Twórczy proces wymaga jakiegokolwiek działania, nastroju, sposobu na życie lub właściwie chodzi tylko o natchnienie, które jest samorzutne?
– Tu nie ma reguły. Moja praca polega na gromadzeniu wszystkiego – kunsztu, widzenia, materiału. A co dotyczy natchnienia… to jest wspaniale, kiedy nagle coś ciebie olśniewa, to cudownie, to zawsze jest przyjemne i radosne, a jednocześnie i trudne. Czasem powracam do płótna, które stoi wiele lat w pracowni, a później widzę rozwiązanie obrazu, natychmiast maluję i wychodzi. Natomiast z drugiej strony natchnienie jest takim stanem, którego nawet tydzień, a wręcz dzień nie utrzymasz. A stała praca i obserwacja potrafią podarować później również natchnienie, a wspólnie pomogą stworzyć coś oryginalnego.
Powiedział Pan, że dla malarza ważna jest obserwacja jako określona praca duszy, jako właściwość. Czy można powiedzieć, że malarz, w porównaniu z pozostałymi ludźmi, więcej widzi niż ogląda? Na ile w ogóle dla malarza ważne jest właśnie widzenie?
– Rzeczywiście, często bywa tak, że artyści patrząc nie widzą, to znaczy, że nie wnikają, nie rozumieją, są jak ślepcy. A przecież są tacy artyści, którzy nie potrafią tworzyć. Dla mnie osobiście ważnym jest umieć nie po prostu patrzeć, ale widzieć i móc coś stworzyć, jakoś przekazać ludziom. Inna sprawa, gdy osłaniamy się frazą «Ja tak widzę», to już jest spekulacja, w jakimś stopniu obłuda.
Człowiekowi, który jest zdolny widzieć, przenikać, z pewnością nie bardzo łatwo się żyje?
– Bardzo dobrze Pani zauważyła. Oczywiście, że duchowe widzenie, może nawet pewne przejrzenie, nie ułatwia życia w tym sensie jak jego zwykle rozumieją – materialnie. A otwarte oczy nie przynoszą ani sławy, ani pieniędzy, ani komfortu.
A zdarza się, że chce Pan napisać obraz, a nic nie wychodzi?
– Mnie się to nie zdarza. Pragnę coś stworzyć, ale jestem zmuszony robić co innego dla szkoły, gdzie pracuję jako nauczyciel. Mam tam pracownię, gdzie praktycznie i pracuję, i mieszkam.
Człowiek obiektywnie może sądzić tylko o sobie. Jeśli porównać życie artysty-malarza dzisiaj i dwadzieścia lat temu, w czym można znaleźć plusy, a w czym minusy?
– Minusy są takie, że znika energia i młodość, starzeję się, a dwadzieścia lat temu byłem zupełnie inną osobą. Plusy – pojawiają się doświadczenie i pewności siebie. Jestem szczęśliwy, że władam wieloma technologiami, które dają możliwość przeskakiwać z rzeźbiarskiej plastyki na obrazy.
Jakie kierunki w sztuce są bliskie Panu?
– Przede wszystkim to, co wyszło od Marca Chagalla, wybitnego malarza i grafika, świetnego kolorysty, który w swoich obrazach nawiązywał do symbolizmu i ekspresjonizmu. Jego indywidualny styl, pełen liryzmu i fantazji, poezji, tematyki miłosnej, religijnej i biblijnej bardzo mi się podoba. Również interesującą jest twórczość niderlandzkiego malarza Cleve Joos’a vana, który wspaniale łączył elementy włoskiego renesansu z tradycją sztuki rodzinnej oraz tworzył portrety i kompozycje religijne. Portrety kobiet np. «Lady Hamilton» Georga Romney’a są zachwycające. Uwielbiam kubizm w strukturalnej plastyce i malarstwie, gdzie panuje odrzucenie reguł pespektywy, rozbicie przedmiotu na elementy zgeometryzowane, swobodne zestawienie różnych elementów, tyle koloru… Fascynuje mnie również antyczny świat, grecka rzeźba, portrety, no i oczywiście sztuka starożytnego Egiptu.
A jakie Pan nie uznaje?
– Nie rozumiem surrealizmu, który tworzy wizję nadrealnej rzeczywistości poza prawami logiki i rozumu, tradycyjnych norm estetycznych i moralnych, interpretacje stanów podświadomości, nastrojów grozy, np. twórczość Salvadora Dali. Wszystkie te współczesne kierunki są dla mnie nieco przekręcone i wynaturzone.
Pana zdanie o rosyjskiej i zachodniej sztuce we współczesnym świecie?
– Wiele mi się nie podoba we współczesnej sztuce. Ale uważam, że rosyjska sztuka jest bardziej skłonna ku prawdzie, niż zachodnia. We współczesnej sztuce, moim zdaniem, brakuje ciepła, przytulności, jest taka makabryczna. Byłem ostatnio w Akademii Malarstwa i Dekoracyjnej Sztuki Stosowanej w Bremie, wnioskuję więc, że nie ma w niej podstaw, współcześni artyści nie rozpoczynają nauki od akademickiej sztuki, co jest ważne. Widziałem również prace przedstawicieli współczesnej sztuki świata w Hanowerze w Muzeum Sztuki Współczesnej.
Jest taki dowcip o muzyku, który zawsze wygrywał jedną tylko nutę. Zapytany dlaczego nie gra jak inni, odpowiedział: bo oni szukają, a ja już znalazłem. Myślę, że z Pańskim malarstwem i rzeźbą jest podobnie.
– Sposób wypowiadania się tkwi we mnie tak głęboko, jak charakter pisma czy tembr głosu. Z tym niewiele da się zrobić. Ale w tworzeniu zawsze jest potrzeba zmagania się z materią i doskonalenia środków wyrazu. Poprzez łamanie powierzchni obrazu tworzę swoiste obiekty na pograniczu rzeźby i malarstwa, anektujące przestrzeń, będące też elementem wyrazu artystycznego.
Pańskie obrazy mają ogromne bogactwo gam, chyba wszystkie możliwe…
– Gama wynika z decyzji, którą podejmuję, gdy zaczynam malować płótno. Ale jak Pani widzi, gamę mam dość skromną i prostą – pięć, sześć kolorów.
Jak antyczni malarze.
– Oczywiście, wiadomo, że jest biel, ugier, czasami jakiś żółty, jest czerwień, czy róż, parę brązów, jakiś błękit, zieleń i koniec. To cała paleta.
Nad czym Pan obecnie pracuje?
– Mam zamiar napisać Arkę Noego, ale ciągle brakuje czasu…
Czy ma dla Pana szczególne znaczenie to, że aktualnie mieszka Pan w Grodnie?
– Trochę wędrowałem po dawnym Związku Radzieckim, urodziłem się na Ukrainie, byłem w Moskwie, Leningradzie, Kijowie, Lwowie… Ale Grodno jest chyba już moją ostatnią przystanią. To miasto, gdy przyjechałem, bardzo mi się spodobało. Grodno wówczas było takie piękne, miało swój niepowtarzalny klimat. Natomiast teraz, z roku na rok, ten urok zanika, jakieś złe siły zniszczyły tyle zieleni. Co zrobili z placem Batorego? Dla mnie osobiście było to wielkim bólem. Przecież na całym świecie parki i skwery są chronione z taką troskliwością, każde dziewo jest na wagę złota, a tu wszystkie drzewa – pomniki historii powycinali…
Poza działalnością w Towarzystwie Plastyków Polskich, jaką jeszcze Pan prowadzi?
– Pracuję jako nauczyciel rysunku w średniej szkole w Grodnie. Co roku organizuję wystawy prac swoich uczniów. W szkole już powstała cała katedra. W tym roku dwaj moi wychowankowie ukończyli Akademię Sztuk Pięknych w Mińsku.
Dziękuję za rozmowę.
Znadniemna.pl
Proponujemy Państwu zapoznać się z wywiadem, którego udzielił nieodżałowany wybitny artysta grodzieński śp. Wasyl Martyńczuk w 2006 roku naszej redakcyjnej koleżance Iness Todryk-Pisalnik.
Tą publikacją pragniemy przypomnieć o najważniejszych etapach życia wybitnego artysty, który opuścił nas dzisiaj i oddać Mu hołd.
Arka Noego: dwa oka, mózg, dusza