HomeStandard Blog Whole Post (Page 137)

9,7 tysiąca rubli – tyle zapłacił mieszkaniec Mińska za siedzibę znanego polskiego malarza, powstańca styczniowego Alfreda Izydora Romera, który przez ostanie lata mieszkał i zmarł we wsi Karolinowo, leżącej obecnie w rejonie postawskim obwodu witebskiego.

Jak pisze portal Reform.by  nowy właściciel niszczejącej w ostatnich latach siedziby znanego polskiego artysty i bohatera zrywu niepodległościowego, zobowiązał się do jej odnowienia i planuje na bazie siedziby Romera rozwijać agro-eko-turystykę.

Parterowy dworek, w którym  przez ostatnie  lata żył i dokonał żywota Alfred Izydor Romer został wzniesiony w 1864 roku. Jest on obiektem, wpisanym na  białoruską listę zabytków kultury i historii. Ogólna powierzchnia znajdujących się w dworku pomieszczeń liczy  536 metrów kwadratowych. Po sowieckiej agresji 1939 roku na Kresy Wschodnie II rzeczypospolitej dworek został znacjonalizowany i służył najpierw jako schronisko dla mieszkańców spaloтej wioski, a potem jako szpital, a później – szkoła.

Poczynając od 2020 roku siedziba Romera była wystawiana na targi czterokrotnie z konsekwentnym obniżaniem ceny. 23 czerwca została wreszcie sprzedana za cenę o 80 procent niższą, niż cena wywoławcza.

Znadniemna.pl na podstawie Reform.by

 

9,7 tysiąca rubli – tyle zapłacił mieszkaniec Mińska za siedzibę znanego polskiego malarza, powstańca styczniowego Alfreda Izydora Romera, który przez ostanie lata mieszkał i zmarł we wsi Karolinowo, leżącej obecnie w rejonie postawskim obwodu witebskiego. Jak pisze portal Reform.by  nowy właściciel niszczejącej w ostatnich latach siedziby

204 lat temu, 23 czerwca 1818 roku, Tadeusz Kościuszko został pochowany na Wawelu. Naczelnik zmarł dziewięć miesięcy wcześniej w szwajcarskiej Solurze, gdzie odbył się też jego pierwszy pogrzeb.

Sarkofag Tadeusza Kościuszki w Krypcie św. Leonarda na Wawelu

Na początku czerwca 1817 roku Tadeusz Kościuszko dostał list od swojego przyjaciela Thomasa Jeffersona. Były prezydent USA zachęcał Naczelnika do przyjazdu do Ameryki, osiedlenia się tam. „Przyjedź do Monticello i bądź członkiem naszej rodziny. Kiedyś wszakże protestowałeś przeciwko temu, twierdząc, że naruszyłoby to twoją niezależność – chociaż to my bylibyśmy zależni od ciebie, zażywając szczęścia twojego towarzystwa. Ale jeśli tak będzie prościej, przyjedź i wybuduj albo wynajmij dom sobie dom, tak blisko, by co dzień z nami wieczerzać. Mamy tu zdrową okolicę i znakomite towarzystwo w sąsiedztwie” – zachęcał prezydent.

Istotnie Kościuszko w Monticello miałby sielskie życie. Jefferson był wówczas człowiekiem cokolwiek ekscentrycznym, spędzającym czas na badaniach archeologicznych, propagowaniu w USA architektury klasycystycznej, pisaniu książek na rozmaite tematy i prowadzeniu wystawnego życia, które doprowadziło go na skraj bankructwa. To ostatnie akurat nie było dla Kościuszki najlepszą informacją, Jefferson zarządzał mianowicie jego amerykańskim majątkiem: niezbyt wielkim, bo miał tam 250 ha ziemi i wypłacane mu było w ratach zaległe wynagrodzenie za prace inżynieryjne wykonane dla wojska, pozwalało mu ono jednak zachować sporą niezależność od kogokolwiek. Pomijając, że miał już wówczas siedemdziesiąt jeden lat i jego – ascetyczne nawet w młodości – potrzeby, teraz zanikły niemal zupełnie. Jak pisał historyk Bartłomiej Szyndler, w ostatnich latach życia Naczelnik chodził w „starym, pocerowanym surducie, a do jego klapy wkładał niekiedy dla ozdoby kwiatek”.

Ostatnie dni

Portret Tadeusza Kościuszki, namalowany przez Kazimierza Wojniakowskiego

Mieszkał wówczas w szwajcarskiej Solurze i nie zamierzał już się z niej ruszać, a już na pewno nie do Ameryki. Jeffersonowi odmówił ciekawym zdaniem. Stwierdził: „Jestem ostatnim Polakiem w Europie, wszystkich innych okoliczności uczyniły poddanymi różnych mocarstw”. Napisane było to w tonie żartobliwym, ale tak naprawdę nieźle oddawało i charakter Kościuszki, i jego ówczesną pozycję w Europie.

Nie był może jedynym, lecz istotnie jednym z nielicznych wówczas Polaków całkowicie niezależnych. Pozycja, jaką wypracował i wywalczył w poprzednich latach, na dwóch kontynentach, sprawiała, że był wówczas człowiekiem powszechnie znanym, jedną z największych „gwiazd” tamtych czasów, z którym znajomość chciały zawierać wszystkie koronowane głowy Europy, o co on nie zabiegał zupełnie. A to, że zawsze swoją polskość podkreślał, czyniło go jedynym liczącym się wówczas ambasadorem sprawy polskiej na europejskich salonach i dworach. Był przy okazji skromny. W Solurze zadowalał się całkowicie mieszkaniem w wynajętym pokoju w domu Franciszka Ksawerego Zeltnera, a także miejscowym towarzystwem, z którym regularnie grywał w szachy i wista. Jego najbliższymi wówczas kompanami byli: lekarz Schurer, ks. Smitch, kupiec Bettin oraz emerytowany oficer, płk Grimm.

Ale to, że nie zamierzał się ruszać ze Szwajcarii, nie oznacza, iż siedział na miejscu. Przeciwnie. Jak na siedemdziesięciolatka był człowiekiem bardzo zdrowym i aktywnym. Wiadomo, że bywał w Genewie, zjeździł też konno kantony szwajcarskie. O jego zdrowiu nieźle świadczy to, że podczas jednej z takich wycieczek spadł z konia i mocno się poturbował. Wystarczyło jednak wówczas kilka dni, by całkowicie doszedł do siebie. Zeltner, który czasem towarzyszył mu w podróżach, częściej jednak nie, powiedział potem, że „niewiele miał sposobności, by obcować ze swym znakomitym gościem”. Jak zauważał Feliks Koneczny, Kościuszko „dwa ostatnie lata życia spędził w podróży”.

Śmierć Naczelnika

Pomnik Tadeusza Kościuszki na Wawelu

„W samotności zamknął oczy Naczelnik w Solurze dnia 15 października 1817 r. Przytomny był do końca, mówiąc o Polsce. Niestety nie było przy nim żadnego rodaka w ostatnich dniach życia. Zgasł wśród Zeltnerów, których rodzina zapewniła mu przynajmniej ład i spokój powszedniego życia przez lat blisko siedemnaście, co niewątpliwie stanowi tytuł do wdzięcznego o niej wspomnienia” – tak widział śmierć Kościuszki Feliks Koneczny i w zasadzie się nie mylił, choć można dyskutować, czy rzeczywiście było to umieranie samotne, skoro był w otoczeniu najbliższych przyjaciół ostatnich lat życia.

Można za to stwierdzić, że Kościuszko zmarł nagle. Jeszcze wczesną jesienią był w Genewie, gdzie odwiedził synów ordynata Stanisława Kostki Zamoyskiego, Konstantego i Andrzeja. Nic nie wskazuje na to, by cokolwiek w jego zdrowiu wówczas szwankowało. Zaczęło, dopiero gdy 1 października wrócił do Solury. Od dłuższego czasu miał problemy z bezsennością, potem doszły do tego ostre bóle głowy, które sam opisał jako „oślepiające”, i nagła utrata sił. Jego stan pogarszał się gwałtownie. Wkrótce do wcześniejszych objawów dołączyła wysoka gorączka, powodująca drżenie. Leczył go Schurer, ale podawane przez niego środki przynosiły tylko chwilową ulgę. Przez dziesięć dni sytuacja nie ulegała zmianie, ale też jego stan nie pogarszał się. Nie tracił także przytomności. 10 października podyktował testament, w którym lwią część majątku przeznaczył dla córki Zeltnerów, swojej chrześnicy Emilii (jej przeznaczył również swoje serce) i gen. Franciszkowi Paszkowskiemu. Po złożeniu podpisu przeżył jeszcze pięć dni. 15 października około godz. 22.00 obudził się na chwilę i – jak przekonywał obecny przy tym płk Grimm – usiłował z nimi rozmawiać, choć było to już ciche i dość nieskładne. Podobno po prostu podał ręce obojgu Zeltnerom, uniósł się i po chwili opadł z powrotem na poduszkę. Już martwy. Przeprowadzona wkrótce sekcja wykazała wewnętrzny wylew. Zwłoki zabalsamowano, ubrano w czarną suknię i cztery dni później odbył się pogrzeb.

Mimo że chowano Naczelnika w niewielkiej przecież Solurze, pogrzeb odbył się z pompą. We wszystkich kościołach biły dzwony, wstrzymano ruch kołowy. Zgodnie z wolą zmarłego jego trumnę nieśli ubodzy, a odprowadzały ją sieroty, dla których również wyznaczył stosowną kwotę w testamencie. Dalej szli mieszkańcy Solury i okolicznych wiosek. Trumnę wniesiono do kościoła Najświętszej Marii Panny Niepokalanego Poczęcia. Po odprawieniu egzekwii ciało Kościuszki przełożono do cynowej trumny, którą umieszczono w większej, dębowej, a następnie spuszczono do piwnicy pod głównym ołtarzem.

Informacje o reakcjach Polaków na śmierć Naczelnika znamy dzięki Joachimowi Lelewelowi. Historyk, ale jednocześnie świadek wydarzeń pisał: „Wszędzie w Polsce, w Warszawie, w Poznaniu, w Krakowie, w Wilnie, w Królestwie i w guberniach polskich, wszystkie wyznania odprawiły żałobne nabożeństwo. Chrześcijanie wszelkiego obrządku, katolicy, luteranie, kalwiniści. Księża bernardyni w Wilnie stroili katafalk w kościele ewangelickim na ten obrządek. Również odprawiali żałobne nabożeństwo wyznawcy mojżeszowi, czyli Żydzi, i mahometanie”. Istotnie mułła Daniel Szabłowski mówi wówczas w meczecie na Łukiszkach: „Bracia muzułmanie, nieodrodni synowie tej ojczyzny, na której mieszkacie! Nie trzeba wam wyliczać nieskazitelnych cnót, męstwa i zasług wielkiego męża Tadeusza Kościuszki, bo będąc pod komendą jego, patrzyliście na to, z nim razem walczyliście za ojczyznę. A kiedy podobało się Bogu zawołać go do wieczności, znajdzie tam towarzyszów swoich i podkomendnych. My na tym świecie na moment pozostali, módlmy się za duszę jego i wszystkich tych, którzy w obronie ojczyzny na placu boju polegli”.

Ale nie tylko Polacy zareagowali na śmierć Kościuszki. Późniejszy prezydent USA William Henry Harrison mówił wówczas w Kongresie: „Kościuszko, męczennik wolności już nie żyje […] Sława jego trwać będzie, dopóki wolność panuje nad światem; dopóki na ołtarzu wolności jej obrońcy składać będą swe życie w ofierze, imię Kościuszki trwać będzie wśród nas”. W Paryżu nabożeństwo żałobne odbyło się w kościele św. Rocha, a przemawiał m.in. gen. La Fayette.

Pogrzeb z przystankami

Pomysł sprowadzenia ciała Kościuszki do Polski pojawił się natychmiast po jego śmierci. Był to prawdopodobnie rodzaj naturalnego odruchu, bo właściwie nie da się ustalić, od kogo wyszedł i kto pierwszy zaczął go realizować. Był natomiast problem natury formalnej – na Wawelu chowano dotąd wyłącznie królów i książęta. Kościuszko mimo zupełnie niezwykłych zasług z pochodzenia był tylko szarym szlachcicem, któremu, z racji pochodzenia, magnaci odmawiali nawet zalotów do swych córek.

Precedensu dostarczył na szczęście niedawny, bo odbywający się latem 1817 r., pogrzeb księcia Józefa Poniatowskiego – zresztą bliskiego kolegi Kościuszki, który poległ cztery lata wcześniej w bitwie pod Lipskiem. Jeśli chodzi o cara, nie robił najmniejszych problemów. Zresztą trzeba pamiętać, że carowie traktowali Kościuszkę z zupełnie niezwykłą atencją. Kiedy uwięzionego przez Katarzynę II Naczelnika uwalniał Paweł I, przyszedł osobiście do jego celi, by mu to oznajmić. A kiedy Kościuszko zgodził się na uwolnienie wyłącznie ze wszystkimi pozostałymi polskimi jeńcami, a było ich dwanaście tysięcy, Paweł zgodził się. Mało tego. Sfinansował jeszcze wówczas podróż Kościuszki do USA. Teraz Aleksander I powtórzył gest ojca. Nie tylko wydał zgodę na pochówek na Wawelu, lecz osobiście wyłożył pieniądze na ekshumację Naczelnika i transport jego szczątków. W tym celu wysłał do Solury księcia Antoniego Jabłonowskiego i kondukt wyruszył ze Szwajcarii do Krakowa 28 marca 1818 r., dokąd dotarł 11 kwietnia.

Była to ceremonia dosłownie królewska. Zgodnie z rytuałem sięgającym czasów jagiellońskich ciało Kościuszki złożono najpierw w domu przedpogrzebowym, czyli w Pałacu Tarnowskich (wówczas Montelupich), następnie w kościele św. Floriana, wreszcie kondukt wyruszył na Wawel. Różnica polegała na tym, że przypadku Kościuszki wszystko to było bardzo rozciągnięte w czasie. Jeszcze jego podróż ze Szwajcarii do Krakowa odbyła się bardzo szybko – w kościele św. Floriana jego zwłoki spoczęły już na początku kwietnia. Kłopot w tym, że na Wawelu złożono je blisko trzy miesiące później. Istnieją różne próby wyjaśnienia tego opóźnienia. Najpopularniejsza głosi, że tyle czasu zajęło przygotowywanie stosownego sarkofagu projektu Feliksa Kossa i Adama Bojanowicza, ze zdobieniami Michała Stachowicza. Całkiem prawdopodobną teorię wysunął jednak również prof. Franciszek Ziejka, sugerując, że liczono na obecność Aleksandra I, który w marcu 1818 r. na kilka tygodni przyjechał do Warszawy, by wziąć udział w obradach Sejmu Królestwa Polskiego. Jakiekolwiek byłyby jednak przyczyny, faktem jest, że oficjalny pogrzeb na Wawelu odbył się 23 czerwca 1818 r. Opisał go później Konstantin Karl Falkenstein:

„W dniu 22 czerwca, w którym o godzinie siódmej wieczornej zwłoki Kościuszki do kościoła katedralnego prowadzone być miały, już od samego południa ulice napełnione były ludem pragnącym raz jeszcze ostatni oglądać martwe popioły ukochanego rodaka. Gdy cała parada uporządkowana została, spuścili z katafalku ozdobnie przybranego trumnę oficerowie milicji i dawnej gwardii miasta Krakowa i na ramionach swoich do wozów czarnym kirem okrytych zanieśli; na którym przy odgłosie dzwonów w całym mieście, nieustannym dział biciu i wśród żałobnej muzyki przerywanej smutnym duchowieństwa pieniem, uroczyście do katedralnego kościoła przeniesiona i tamże na ozdobnem katafalku złożona została. Katafalk wspomniany wystawiony był na kształt piedestału kolumny Trajana. Na wierzchnych gzymsach jego sześć białych orłów podpierały wschody, gdzie trumna na czterech działach byłą złożona […] Dnia 23 od samego rana odprawiało się nabożeństwo w kościele katedralnym. Biskup diecezjalny Woronicz, otoczony licznym duchowieństwem, udzieliwszy zebranemu ludowi błogosławieństwa, odprawił wielką mszę relikwialną, po której znajomy ze swej kaznodziejskiej wymowy prałat i proboszcz Panny Maryi Xiądz Scholastyk Wincenty Łańcucki miał mowę do ludu i wszystkich przytomnych do łez poruszył […] Na koniec nadszedł moment dopełnienia ostatniego obrzędu. Zanieśli przed grób czcigodne zwłoki oficerowie, przed ich samem w podziemne sklepienie spuszczeniem, pożegnał je biskup Woronicz po raz ostatni w duchu religijnym i błogosławił im na nieśmiertelności podróż. Wniesione do grobu, złożono obok popiołów Jana II i Xięcia Józefa Poniatowskiego”.

Na tym jednak nie skończyło się pośmiertne upamiętnianie Tadeusza Kościuszki. Dwa lata później, jesienią rozpoczęto usypywanie na Zwierzyńcu tzw. kopca Kościuszki. „Trzy lata pracowano nad tym dziełem, to jest od dnia 16 października 1820, aż do 16 października 1823, i dzisiaj mogiła Kościuszki na 300 stóp wysoko wznosi się naprzeciwko mogił Krakusa i Wandy” – wspominał Falkenstein, ale Maria Dąbrowska miała na ten temat więcej do przekazania:

Kopiec Kościuszki w Krakowie

„Było to w roku 1820. Cała ziemia polska została już podzielona między sąsiadów. A Kraków pozostał wolny. Było tu akurat tyle miejsca, by Tadeuszowi Kościuszce wystawić pomnik. Długo myśleli ludzie, jaki on powinien być, żeby biła z niego miłość narodu. Komu powierzyć to dzieło wielkie? Wreszcie postanowiono: Kto walczył o ojczystą ziemię, niech z ziemi ma pomnik. Rozniosła się ta wieść po całej Polsce. Niesłychana radość wstrząsnęła sercami wszystkich. Nie trzeba rzeźbiarza. Cały naród będzie rzeźbił pomnik Kościuszki.16 października wyznaczono termin sypania kopca. Na ten dzień zjechała do Krakowa cała Polska. Każdy chciał budować pomnik z ziemi. Każdy chciał grudką ziemi podpisać się, że gotów jest za przykładem Kościuszki walczyć o niepodległość Polski aż do śmierci. Snuły się po Krakowie tłumy ludzi. Wszystkie zajazdy były pełne. Wszystkie domy krakowskich mieszczan przyjęły gości z obu brzegów Wisły. Kto patrzył wtedy na Kraków myślał: Gdzież się podziały zabory i granice?”.

Znadniemna.pl/PAP

204 lat temu, 23 czerwca 1818 roku, Tadeusz Kościuszko został pochowany na Wawelu. Naczelnik zmarł dziewięć miesięcy wcześniej w szwajcarskiej Solurze, gdzie odbył się też jego pierwszy pogrzeb. [caption id="attachment_56826" align="alignnone" width="750"] Sarkofag Tadeusza Kościuszki w Krypcie św. Leonarda na Wawelu[/caption] Na początku czerwca 1817 roku Tadeusz

Andrzej Dziedziewicz, wieloletni działacz Związku Polaków na Białorusi i działającego przy ZPB Polskiego Klubu Sportowego „Sokół”, w niedzielę, 19 czerwca, triumfował na dystansie 10 kilometrów  podczas II Mistrzostw Świata w Nordic Walking, które gościła gmina Choczewo w województwie pomorskim na północy Polski. 

W ogólnoświatowych startach ludzi chodzących z kijkami wzięło udział blisko 1000 najlepszych chodziarzy z 14 krajów świata. Jednym z nich był nasz związkowy kolega, prezes Białoruskiej Federacji Nordic Walking, grodnianin Andrzej Dziedziewicz.

Nasz ziomek nie miał sobie równych na dystansie 10 kilometrów, które pokonał z czasem: 58 minut: 22.71 sekundy.

Andrzej Dziedziewicz z trofeami Mistrzostw Świata

„Chciałem napisać dużo, ale nie ma słów, żeby wszystko powiedzieć, co czuje. ZOSTAŁEM MISTRZEM ŚWIATA NA 10 km. Nawet nie mogłem sobie tego wyobrazić. Są tylko emocje!!!!!!!! Dziękuję wszystkim za wsparcie, pomoc i wiarę w moje siły!!!!!!” – napisał nowo upieczony Mistrz Świata na Facebooku.

Triumf w Mistrzostwach Świata jest życiowym osiągnięciem Andrzeja Dziedziewicza. Wcześniej zajmował I miejsce w Mistrzostwach Polski, a w 2016 roku w barwach KS Metraco Polkowice, grodnianin wywalczył Mistrzostwo Europy.

Patronem szczęśliwych dla Andrzeja Dziedziewicza II Mistrzostw Świata w Nordic Walking był legendarny polski lekkoatleta, chodziarz Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski, trzykrotny mistrz świata i dwukrotny mistrz Europy, były rekordzista świata w chodzie sportowym, najbardziej utytułowany polski sportowiec pod względem zdobytych tytułów mistrza olimpijskiego.

Znadniemna.pl na podstawie facebook.com

Andrzej Dziedziewicz, wieloletni działacz Związku Polaków na Białorusi i działającego przy ZPB Polskiego Klubu Sportowego "Sokół", w niedzielę, 19 czerwca, triumfował na dystansie 10 kilometrów  podczas II Mistrzostw Świata w Nordic Walking, które gościła gmina Choczewo w województwie pomorskim na północy Polski.  W ogólnoświatowych startach ludzi

75 lat temu, 20 czerwca 1947 roku, w Rzymie ukazał się pierwszy numer „Kultury”, jednego z najważniejszych czasopism polskiej emigracji. Wyrażane na jego łamach idee miały ogromny wpływ na postawy niezależnych elit intelektualnych w PRL i do dziś kształtują polską politykę zagraniczną.

Zakończenie II wojny światowej postawiło przed żołnierzami 2. Korpusu Polskiego pytanie o powrót do kraju rządzonego przez komunistów. Dla wielu młodych intelektualistów, którzy przeszli szlak Armii Andersa, ta droga była zamknięta. Nastroje wśród wielu z nich były fatalne.

„Wchodzimy w jakiś nieprawdopodobny chaos. Kto wie, czy nie ma racji Wacek Zbyszewski [redaktor sekcji polskiej radia BBC – przyp. PAP], że to początek końca świata” — pisał w lutym 1946 roku przedwojenny publicysta sprzyjający sanacji, Jerzy Giedroyc, w liście do Zofii Hertz, współpracowniczki z redakcji „Orła Białego”.

Już w marcu Jerzy Giedroyc wraz z Józefem Czapskim, Gustawem Herlingiem-Grudzińskim oraz Zofią i Zygmuntem Hertzami założył w Rzymie Instytut Literacki. Wszyscy dysponowali doświadczeniem wydawniczym z Wydziału Prasy i Wydawnictw 2. Korpusu Polskiego oraz ogromnym talentem publicystycznym i literackim. Dzięki środkom przekazanym przez 2. Korpus udało się zakupić sprzęt drukarski. Budżet nowego wydawnictwa uzupełniały wysiłki Zygmunta Hertza, który handlował benzyną z zapasów wojskowych.

Wybór pierwszych dzieł wydanych w Rzymie nie był przypadkowy. Wśród nich były m.in. „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” Adama Mickiewicza. Był to sygnał, że skupione w Rzymie środowisko dąży do przemawiania w imieniu nowej polskiej wielkiej emigracji i stworzenia programu jej działalności. Wprowadzenie do „Ksiąg” napisał Herling-Grudziński. Apelował o wybranie dla romantycznych porywów nowych kierunków oraz o walkę o wolność prowadzoną przez „wszystkich ludzi żywych, którzy poczuli się dzięki tej wojnie prawdziwymi Europejczykami”.

Wątek jedności cywilizacji europejskiej pojawił się na łamach „Kultury” już w pierwszym jej numerze, opublikowanym pod datą 20 czerwca 1947 roku.

„Kultura chce szukać w świecie cywilizacji zachodniej tej woli życia, bez której Europejczyk umrze, tak jak umarły niegdyś kierownicze warstwy dawnych imperiów” — pisano we wprowadzeniu.

Na kolejnych stronach swoje głosy w dyskusji o przyszłości Europy publikowali wybitni intelektualiści – Paul Valéry, Benedetto Croce i Tymon Terlecki, a także niezwykle zdolni, lecz nieznani wówczas publicyści, tacy jak Andrzej Bobkowski i Józef Czapski.

Krytyce poddano nurty myśli europejskiej sprzyjające Sowietom, m.in. egzystencjalizm Sartre’a. W jego miejsce represjonowany przez włoskich faszystów Croce proponował postawę sprzeciwu wobec wszystkich totalitaryzmów, która „nie obniża pełni życia duchowego człowieka i odwraca się od kalekiej i nikczemnej zasady przeżycia za wszelką cenę”.

Jerzy Giedroyc

Przenosiny z Rzymu do Paryża

Nieprzypadkowo „Kultura” była znienawidzona przez włoskich komunistów jako ośrodek wrogi ich ideologii. Giedroyc doszedł do wniosku, że wydawnictwo należy przenieść do bardziej stabilnego politycznie kraju. W październiku grono Instytutu Literackiego dotarło do Paryża. Tam również zetknęli się z nienawiścią komunistów, m.in. skupionych w redakcji prosowieckiego dziennika „L’Humanité”. W 1949 roku Giedroyc wyjaśniał błyskawiczne zniknięcie pierwszego wydania „Na nieludzkiej ziemi” Czapskiego wykupieniem całego nakładu przez agenturę sowiecką. Z podobną wściekłością lewica zareagowała na opublikowanie „Zniewolonego umysłu” Czesława Miłosza. Po latach wybitny historyk Europy Środkowej Daniel Beauvois mówił, że w latach pięćdziesiątych paryskie środowisko intelektualne określało „Kulturę” jako pismo faszystowskie.

„Te bajki moskiewskie były u nas przyjmowane za dobrą monetę długo i dopiero interwencja w Czechosłowacji w 1968 roku zapoczątkowała przemianę myślenia” — wspominał.

Dopiero lektura „Kultury” sprawiła, że przedstawiana tam wizja Europy Środkowej wywarła decydujący wpływ na postrzeganie tej części kontynentu.

W 1954 roku siedzibą Instytutu Literackiego stała się willa w Maisons-Laffitte pod Paryżem. W pierwszych latach działalności we Francji Giedroyc ukształtował program swojego środowiska. Uznał, że „Kultura” nie może być bezpośrednim uczestnikiem sporów emigracyjnych, ale jej zadaniem jest inspirowanie polskiej polityki zarówno w kraju, jak i wśród emigrantów.

„Nie mam i nie miałem nigdy ambicji czysto literackich czy redaktorskich, jak na przykład Grydzewski (Mieczysław, redaktor londyńskich „Wiadomości” – przyp. PAP) […] „Kultura” jest jedynie narzędziem, a nie celem samym w sobie” — mówił w 1950 r. w rozmowie z jedną z działaczek emigracji w USA.

W wielu wypowiedziach dystansował się do sporów w coraz bardziej rozdrobnionym i podzielonym polskim Londynie. Od środowiska legalistów odróżniało paryską „Kulturę” także przekonanie o możliwości ewoluowania systemu komunistycznego w PRL w kierunku większej ulgi dla zniewolonego społeczeństwa. Dlatego Giedroyc i jego otoczenie z tak wielkimi nadziejami przyjęli odwilż października 1956 roku. Postawa Gomułki szybko ich rozczarowała, a więc po kilku latach upatrywali pewnych nadziei w środowisku rewizjonistów wierzących w „socjalizm z ludzką twarzą”. W 1971 roku Leszek Kołakowski w „Tezach o nadziei i beznadziejności” stwierdzał, że komunizm ze swojej natury jest niereformowalny, ale może zmieniać swój charakter pod wpływem nacisku społecznego. Jako przełom dla losów Polski przyjęto więc w Maisons-Laffitte powstanie w 1976 roku jawnej opozycji.

Giedroyc wielokrotnie podkreślał, że celem jego działalności jest nawiązywanie choćby jak najdrobniejszych nici porozumienia z krajem.

„To nic, że nie czytaliśmy każdego numeru „Kultury” i każdej książki Instytutu Literackiego. Z tych fragmentów, które do nas dotarły, nieuchronnie regenerowała się zamierzona całość” — pisał w 1987 roku Jan Józef Lipski.

Inna wizja polskiej polityki wschodniej

Do opozycji docierały również najważniejsze programowe artykuły dotyczące spraw wschodnich. W 1974 roku Juliusz Mieroszewski opublikował jeden ze swoich najważniejszych artykułów, zatytułowany „Rosyjski kompleks polski i obszar ULB”. Pod tym skrótem autor rozumiał obszar należący niegdyś do Rzeczypospolitej – Ukrainę, Litwę i Białoruś.

„Idea samostanowienia i wolności dla pobratymczych narodów oddzielających nas od Rosji, z równoczesnym szczerym zrzeczeniem się jakichkolwiek planów imperialistycznych, do których to planów zaliczyć należy nadzieję ułożenia się z Moskwą ponad głowami i kosztem owych narodów – tak pojęty program mógłby przywrócić polskiej polityce niepodległościowej wysoki motyw moralny” — wyjaśniał Mieroszewski.

Pojawienie się tekstu poświęconego polityce wobec ULB było szokiem dla londyńskich środowisk emigracyjnych, które bezkompromisowo stały na stanowisku trwania Polski w granicach wschodnich sprzed 17 września 1939 roku. Zwracano też uwagę na antypolskie resentymenty obecne wśród narodów żyjących między Polską a Rosją. W ujęciu Mieroszewskiego elity tych krajów powinny zmierzać do przełamywania barier leżących na przeszkodzie współpracy. Stawką miała być niezawisłość Polski i krajów ULB. Sam Giedroyc był zdania, że celem tak prowadzonej polityki musi być także budowanie pozycji tych narodów wśród państw Europy.

” Powinniśmy sobie uświadomić, że im mocniejsza będzie nasza pozycja na wschodzie, tym bardziej będziemy liczyli się w Europie Zachodniej” — zaznaczał.

Niezależnie od różnic politycznych i światopoglądowych Giedroyc i jego otoczenie byli doceniani za swoje poświęcenie.

„Utożsamił się ze swoją pracą do tego stopnia, że nie sposób wyobrazić go sobie bez niej. Bo też jest ona czymś więcej niż pracą. Bycie redaktorem jest dla Giedroycia sposobem istnienia i działania, postawą wobec Polski i wobec świata” — tak charakteryzował Giedroycia jego przyjaciel i współpracownik Krzysztof Pomian.

Słynny był dystans, jaki redaktor wytwarzał między sobą a otoczeniem; nawet z bliskimi współpracownikami przechodził na „ty” dopiero po latach znajomości. Przy drzwiach jego gabinetu wisiała tabliczka z wygrawerowaną łacińską sentencją „Cave hominem”, czyli „Strzeż się człowieka”. Giedroyc zachowywał swoje życie osobiste dla siebie. Publicznie twierdził nawet, że żadnego życia osobistego nie posiada.

Na łamach „Kultury” i w innych publikacjach Instytutu Literackiego wiele miejsca poświęcano historii, którą postrzegano jako klucz do zrozumienia teraźniejszości i przyszłości. W 1962 roku środowisko „Kultury” rozpoczęło publikację czasopisma poświęconego dziejom najnowszym – „Zeszytów Historycznych”. Celem ich powstania było nie tylko przedstawienie wizji dziejów wolnej od panującej w PRL cenzury, lecz zrozumienie celów sowieckiego imperium.

„Polityka w 70, a może nawet 80 procentach, jest dyskusją na temat historii. Nikt z nas dokładnie nie wie, o czym mówią w czasie tajnych narad członkowie biura politycznego na Kremlu. Nikt z nas nie wie, co na dnie duszy myśli i planuje Breżniew. Z historii jednak wiemy, co myśleli i planowali jego poprzednicy na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Wnioskujemy, że Breżniew myśli podobnie jak jego poprzednicy, ponieważ w gruncie rzeczy nic się nie zmienia” — pisał Mieroszewski.

„Maisons-Laffitte, 13 grudnia. Ani słowa. Prócz daty, ani słowa” — zapisał w swoim „Dzienniku pisanym nocą” Gustaw Herling-Grudziński.

Polska transformacja i schyłek działalności „Kultury”

Zdławienie ruchu legalnej „Solidarności” było dla „Kultury” zaskoczeniem, ale jako znacznie większe niebezpieczeństwo dla Polski Giedroyc oceniał możliwość zawarcia „zgniłego kompromisu” pomiędzy częścią „Solidarności” a reżimem. Bardzo krytycznie pisano o episkopacie, który w opinii Giedroycia mógłby być patronem takiego porozumienia. Pod koniec lat osiemdziesiątych w Maisons-Laffitte najbardziej krytycznie spoglądano na liderów opozycji, którzy zdaniem „Kultury” powinni ustąpić miejsca młodszym, bardziej radykalnym działaczom podziemia. Okrągły stół Giedroyc uznał za klęskę. Po kilku latach zrewidował swoją opinię, ale wciąż bardzo krytycznie spoglądał na polską transformację, szczególnie w okresie prezydentury Lecha Wałęsy, którą postrzegał jako okres zaprzepaszczonych szans.

Koniec XX stulecia to czas odchodzenia kolejnych twórców „Kultury”. W 1993 roku zmarł Józef Czapski, 4 lipca 2000 roku Herling-Grudziński. Zaledwie kilka miesięcy później, w nocy z 14 na 15 września 2000 roku, zmarł Giedroyc.

„Nostalgia za Polską wyśnioną, wyidealizowaną, prawie doskonałą, nasiliła się przy końcu życia Redaktora, gdy wydawało się, że cel jest blisko, a spełnienie możliwe. Stąd nuty jeremiaszowej goryczy, stąd ostra, niecierpliwa krytyka: marzenie pozostawało nadal i tylko marzeniem” — mówił w homilii podczas mszy pogrzebowej ks. Henryk Hoser.

Zgodnie z wolą Giedroycia kolejny numer „Kultury” był ostatnim. Na czele Instytutu Literackiego stanęła Zofia Hertz. Wciąż ukazywały się „Zeszyty Historyczne”. Ich redaktor naczelny Henryk Giedroyc w 2010 roku podjął decyzję o zamknięciu pisma. Brat Jerzego nie doczekał wydania ostatniego numeru – zmarł 21 marca 2010 roku w Maisons-Laffitte. Najważniejsi redaktorzy „Kultury” – Jerzy Giedroyc, wraz z żoną (do 1937) Tatianą Szwecow, Henryk Giedroyc, wraz z żoną Ledą Giedroyc, Zofia i Zygmunt Hertzowie, Józef Czapski, wraz z siostrą Marią – spoczywają na cmentarzu w Le Mesnil-le-Roi koło Paryża.

Znadniemna.pl/PAP/Fot.: Iness Todryk-Pisalnik 

75 lat temu, 20 czerwca 1947 roku, w Rzymie ukazał się pierwszy numer "Kultury", jednego z najważniejszych czasopism polskiej emigracji. Wyrażane na jego łamach idee miały ogromny wpływ na postawy niezależnych elit intelektualnych w PRL i do dziś kształtują polską politykę zagraniczną. Zakończenie II wojny światowej

W tym roku Siostry Salezjanki obchodzą 150 lat założenia swojego instytutu. Córki Maryi Wspomożycielki patrzą w przyszłość, nie zapominając o przeszłości. „Od początku naszą misją było formowanie dobrych chrześcijan i uczciwych obywateli. W najbliższych dziesięcioleciach będziemy coraz bardziej międzynarodowe” – stwierdza w rozmowie z Radiem Watykańskim s. Grazia Loparco, historyk Kościoła.

Żeński instytut zakonny został założony przez św. Jana Bosko i św. Marię Dominikę Mazzarello w 1872 r. w Mornese, małym miasteczku w prowincji Alessandria. Jego charyzmatem od początku była chrześcijańska formacja młodzieży. Ponad 11 tys. sióstr pracuje w 97 krajach na pięciu kontynentach. W Polsce siostry są obecne od stu lat.

Bez strachu wobec zmian

Zgromadzenie powstało w czasach, gdy Kościół przechodził wiele zmian. Pod koniec XIX wieku utracił państwo papieskie, a proces zjednoczenia Włoch dobiegał końca. Zakonnice rozpoczęły działalność u progu nowoczesności. Także dziś siostry muszą mierzyć się z wyzwaniami.

„Oprócz przekazywania doktryny zawsze troszczyłyśmy się o nauczanie ludzi w taki sposób, aby mogli odnaleźć się w najróżniejszych kontekstach społecznych, w których żyli. Nie bałyśmy się zmian historyczno-kościelnych, które zachodziły w tym okresie, ale stawiałyśmy w centrum apostolstwo – mówi s. Loparco. – Nasza przyszłość będzie coraz bardziej międzynarodowa. W naszym instytucie obserwujemy już dziś zmiany: ubywa sióstr europejskich i amerykańskich, a przybywa z Azji, Afryki i Oceanii. Tam, gdzie rozwijają się społeczeństwa, pokazałyśmy, że wiemy, jak stanąć po stronie najsłabszych. W najbliższych latach będziemy także intensyfikować współpracę ze świeckimi. Będziemy coraz bardziej współpracować z instytucjami społecznymi, by zaradzić problemom na styku polityki i szkolnictwa”.

Znadniemna.pl za KAI

W tym roku Siostry Salezjanki obchodzą 150 lat założenia swojego instytutu. Córki Maryi Wspomożycielki patrzą w przyszłość, nie zapominając o przeszłości. „Od początku naszą misją było formowanie dobrych chrześcijan i uczciwych obywateli. W najbliższych dziesięcioleciach będziemy coraz bardziej międzynarodowe” – stwierdza w rozmowie z Radiem

Dzisiaj, 20 czerwca, jest obchodzony Światowy Dzień Uchodźcy, który ustanowiony został dwadzieścia dwa lata temu przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, abyśmy pamiętali o tych ludziach, którzy z powodu wojen, prześladowań i przemocy zmuszeni zostali do opuszczenia swojego kraju.

Akcja protestu, jaka trwała od tygodnia na polsko-białoruskich przejściach granicznych w Bobrownikach i Kuźnicy Białostockiej. Fot.: Agnieszka Sadowska/Agencja Wyborcza.pl

Bycie uchodźcą wymaga odwagi. Najpierw – żeby ratować zagrożone życie swoje i swoich bliskich, potem – żeby rozpocząć je od nowa w nowym kraju i nieznanej kulturze.

W ostatnich miesiącach Białoruś odnotowuje ogromny wzrost emigracji. Białorusini szukają bezpiecznego miejsca w innych państwach – ocenił rzecznik prasowy ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn. Ludzie uciekają z kraju.

Uciekają przed coraz trudniejszą sytuacją kraju

– Skala migracji z Białorusi jest poważna. W 2020 roku według danych Eurostatu do krajów Unii Europejskiej przybyło ponad 60 tysięcy osób, które uciekły z Białorusi. Znacząca większość trafiła do Polski. Interesującymi dla Białorusinów krajami są również Litwa, Niemcy czy Czechy, a ostatnio również Gruzja – powiedział rzecznik.

W jego ocenie Białorusini uciekają przed coraz trudniejszą sytuacją w tym kraju, masowymi represjami reżimu i fatalnymi warunkami życia. – Obawiają się też udziału Białorusi w wojnie przeciwko Ukrainie – młodzi ludzie mają świadomość, w jaką stronę Łukaszenka pcha Białoruś oraz jak dalece uzależnił kraj od Rosji – stwierdził.

 

Problem widoczny dla władz w Mińsku

– Poborowi uciekają z obawy przed wojną, którą Rosja prowadzi przeciwko Ukrainie, nie mają pewności, czy nie zostaną wysłani na front, jeśli Łukaszenka włączy się w rosyjską agresję – podkreślił.

W ocenie Żaryna skala emigracji sprawiła, że problem jest widoczny nawet dla władz w Mińsku.

– Reżim Łukaszenki oficjalnie bagatelizuje zjawisko i udaje, że go nie dostrzega, jednak władze białoruskie prowadzą działania obliczone na utrudnianie wyjazdu swoim obywatelom. Młodzi ludzie w czasie edukacji są przymuszani do podpisywania „lojalek” zapewniających, że nie wyjadą z kraju – powiedział PAP rzecznik.

Władza „zaniepokojona” skalą wyjazdów

Do kontroli emigracji kierowane są służby specjalne – wyłapują i zatrzymują osoby ze specjalistycznym wykształceniem, czy dużym doświadczeniem, które mogą chcieć uciec z Białorusi.

Według rzecznika prasowego ministra koordynatora służb specjalnych zachowanie reżimu Łukaszenki wskazuje, że władza na Białorusi jest coraz bardziej zaniepokojona skalą wyjazdów z kraju.

– Nic dziwnego. Wiele państw Zachodu jest zainteresowanych pomocą białoruskiemu społeczeństwu, które szukało w ostatnich latach miejsca do bezpiecznego życia, uciekając przed represjami – wskazał.

„Władze w Mińsku są przerażone masowym exodusem”

Przypomniał, że takim miejscem jest m.in. Polska, która prowadzi wciąż specjalny program ułatwiający osobom z Białorusi przenoszenie biznesu do Polski.

– Reżim Łukaszenki wie, że Białoruś krwawi, tracąc rok do roku tysiące obywateli. Skala tego zjawiska sprawia, że władze w Mińsku są przerażone masowym exodusem. Odpowiedzią białoruskiego despoty jest jednak dalsze wzmocnienie represji i próba siłowego zatrzymania obywateli, co dodatkowo będzie powodowało zwiększenie emigracji – ocenił w rozmowie Żaryn.

Znadniemna.pl/PAP/Fot.: Agnieszka Sadowska/Agencja Wyborcza.pl

Dzisiaj, 20 czerwca, jest obchodzony Światowy Dzień Uchodźcy, który ustanowiony został dwadzieścia dwa lata temu przez Zgromadzenie Ogólne ONZ, abyśmy pamiętali o tych ludziach, którzy z powodu wojen, prześladowań i przemocy zmuszeni zostali do opuszczenia swojego kraju. [caption id="attachment_56785" align="alignnone" width="1024"] Akcja protestu, jaka trwała od tygodnia

Jednym z najbardziej charakterystycznych zabytków Mińska jest rzymskokatolicki kościół pw. Świętych Szymona i Heleny. Zbudowany w latach 1905-1910 z nieotynkowanej, sprowadzonej spod Częstochowy czerwonej cegły, przyciąga wzrok neoromańskim stylem. Fundatorem świątyni był Sługa Boży Edward Woyniłłowicz, ziemianin, strażnik polskości na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej, dobry gospodarz i pobożny katolik. 94 lata temu, 16 czerwca 1928 r. w Bydgoszczy przestało bić serce wielkiego Polaka.

Najbardziej znana świątynia katolicka Mińska, ufundowana przez sługę Bożego Edwarda Woyniłłowicza

Edward Woyniłłowicz (1847-1928) urodził się w Ślepiance Wielkiej (dzisiaj w granicach Mińska), należał do herbu Syrokomla, dziadkowie ze strony matki Michalina z Moniuszków i Edward Wańkowiczowie. Matecznikiem rodziny od 1661 r. były Sawicze – kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Nieświeża. Ze strony ojca rodzina miała powiązania z Radziwiłłami.

Od 1888 r. Edward Woyniłłowicz był prezesem Koła Polskiego w Radzie Państwa w Dumie, czyli w parlamencie Imperium Rosyjskiego, wiceprezesem Mińskiego Towarzystwa Rolniczego. Premier Piotr Stołypin nazwał go „Mińskim Bismarckiem”. Po rodzinnym dramacie utraty dwójki swoich dzieci – syna Symeona (Siemki) i córki Heleny, Edward dla ich uczczenia postanowił wybudować w Mińsku kościół katolicki pod wezwaniem św. Szymona i św. Heleny (1910), który cudem nie był zniszczony (mieścił się w nim Dom Kina, restauracja, sala projekcyjna do zamkniętych pokazów filmowych dla partyjnej nomenklatury) i teraz jest wizytówką Mińska. Woyniłłowicz znany jest także jako fundator pierwszego białoruskiego wydawnictwa „Zahlanie sonca i u nasza vakonca”, czasopism „Łuczynka” i „Sacha” oraz gazety „Nasza Niwa”. Był przeciwny postanowieniom Traktatu Ryskiego, na którym zapadła decyzja o aneksji części Białorusi w skład ZSRR. Woyniłłowicz musiał opuścić Ojczyznę, osiadł w Bydgoszczy (1921-1928), gdzie został pochowany, a na jego grobie widniał bolesny w wymowie napis: „Traktatem ryskim z swej ziemi wygnany, deptać musiałem obce łany”.

Edward Woyniłłowicz jako student

W 2006 roku, za zgodą władz kościelnych, ministerstwa spraw zagranicznych Białorusi i Polski doczesne szczątki polskiego ziemianina z Kresów zostały sprowadzone z Bydgoszczy do Mińska. 11 czerwca 2006 roku w kościele św. Szymona i Heleny na Placu Niepodległości w Mińsku odbył się uroczysty pogrzeb. W 2016 roku na Białorusi ogłoszono rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Edwarda Woyniłłowicza.

Mińsk, 11 czerwca 2006 roku. Uroczysty pogrzeb szczątków Edwarda Woyniłłowicza w Czerwonym Kościele

„Wspomnienia” Edwarda Woyniłłowicza aż do lat 90. były w ZSRR zakazane.

Edward Woyniłłowicz zasługuje na szczególną pamięć potomków. Kilkakrotnie podejmowano próby nadania jednej z ulic jego imienia. We wrześniu 2007 roku wreszcie to się udało – ulicy przy kościele nadano nazwę Edwarda Woyniłłowicza, jednak potem władze miasta cofnęły tę decyzję na polecenie Ministerstwa Sprawiedliwości Białorusi, więc nazwa ulicy została odwołana. W Bydgoszczy pamięć o wielkim synu narodów polskiego i białoruskiego została uczczona nadaniem skwerowi, znajdującemu się u zbiegu ulic Chodkiewicza i Ogińskiego, nazwy „skwer Edwarda Woyniłłowicza”. W Polsce żyją potomkowie dwóch sióstr Edwarda Woyniłłowicza – Gabrieli Mogilnickiej i Marii Bielskiej. W Bydgoszczy znajduje się spore archiwum fundatora stołecznego kościoła. W Muzeum Okręgowym w Bydgoszczy znajduje się siedemnastowieczny kabinet. To depozyt rodziny Woyniłłowicza przekazany tu po jego śmierci w 1928 r.

W 2011 roku w Polsce ukazała się książka Gizeli Chmielewskiej pt. „Cierń Kresowy. Opowieść o Edwardzie Woyniłłowiczu i jego rodzinie”. Na podstawie bogatego materiału archiwalnego autorka zaprezentowała w niej osobę wielkiego Polaka. W 2015 roku w stolicy Białorusi odbyła się prezentacja tej książki przetłumaczonej na język białoruski.

Gizela Chmielewska, autorka książki o Edwardzie Woyniłłowiczu. Mińsk, 2015 rok

– Obawiam się, że gdyby nie ten kościół, Woyniłłowicz na Białorusi pewnie byłby zapomniany, jak wielu innych, też bardzo zasłużonych dla tej ziemi Polaków – powiedziała wtedy portalowi Znadniemna.pl autorka książki.

Gizela Chmielewska była zafascynowana Woyniłłowiczem: – Zaczęło się od biogramu Woyniłłowicza w I tomie słownika biograficznego „Ziemianie Polscy XX wieku”. Kiedy go przeczytałam, z wielkim wstydem uświadomiłam sobie, że taki zasłużony człowiek mieszkał w moim mieście. A ja nie miałam o tym zielonego pojęcia! Postanowiłam nadrobić swoje zaległości w historii. Przeczytałam I tom jego wspomnień. Musiałam sprowadzić sobie egzemplarz z toruńskiej Biblioteki Uniwersyteckiej, bo w bydgoskiej bibliotece tej książki nie było. Potem pojechałam do Mińska, by zobaczyć kościół. I do Nieświeża, gdzie znajduje się tablica pamiątkowa, ufundowana Woyniłłowiczowi przez Radziwiłów.

W 2019 roku imię Edwarda Woyniłłowicza nadano Polskiej Szkole Społecznej przy ZPB w Mińsku.

Występ dzieci uczących się języka polskiego w szkółce przy Czerwonym Kościele. Później dzieci te uczęszczały do Polskiej Szkoły Społecznej im. Edwarda Woyniłłowicza przy ZPB w Mińsku

W obecnych czasach, kiedy tak wiele Polaków musiało opuścić Białoruś, niezmiennie budzą szacunek słowa niezwykłej pokory Edwarda Woyniłłowicza: „Obowiązek czynił mi nieraz życie ciężkim, ale wskazywał drogę i cel ostateczny. Sprawiedliwość Boża jest inna niż sprawiedliwość ludzka. Bóg odebrał, co kiedyś nam dał, widocznie nie byliśmy warci tego szczęścia, któreśmy posiadali. Tak Bóg chciał.” Podsumowaniem życia Edwarda Woyniłłowicza może być fragment przemówienia wygłoszonego podczas jego pogrzebu w 1928 r. przez mec. Żuromskiego: „W osobie jego poznałem takiego człowieka, o jakim tylko dotychczas czytałem, poznałem doskonałego chrześcijanina, wielkiego patriotę i mędrca, który potęgą woli potrafił wznieść swego ducha na takie wyżyny, na których nie ma już materialistycznego pojęcia o szczęściu, na których ruina majątkowa nie jest nieszczęściem, a zbogacenie się nie jest szczęściem, lecz panuje tylko miłość Boga, bliźniego i Ojczyzny, oraz poczucie spełnionego obowiązku”.

Marta Tyszkiewicz

Jednym z najbardziej charakterystycznych zabytków Mińska jest rzymskokatolicki kościół pw. Świętych Szymona i Heleny. Zbudowany w latach 1905-1910 z nieotynkowanej, sprowadzonej spod Częstochowy czerwonej cegły, przyciąga wzrok neoromańskim stylem. Fundatorem świątyni był Sługa Boży Edward Woyniłłowicz, ziemianin, strażnik polskości na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej, dobry

Ósmy rok z rzędu w trasę koncertową po Polsce wyruszyli laureaci i przyjaciele Festiwalu Piosenki Anny German „Eurydyka”. Festiwal, którego początki sięgają 2013 roku, do roku 2020 był jednym z najbardziej prestiżowych konkursów wokalnych na Białorusi.

Musiał się przenieść do Polski ze względu na ograniczenia pandemiczne oraz sytuację polityczną na Białorusi i falę represji, która dotknęła większość inicjatyw społecznych, również kulturalnych, a reżim dyktatorski Aleksandra Łukaszenki wybrał sobie za ofiarę między innymi polską mniejszość narodową, ze środowiskiem której związane były początek oraz rozwój Festiwalu „Eurydyka”.

Festiwal przybliżał postać i twórczość wybitnej polskiej piosenkarki Anny German oraz promował młodych, utalentowanych muzycznie ludzi, wywodzących się ze środowisk polskich na Białorusi.

Wydarzenie cieszyło się dużym zainteresowaniem i sympatią muzyków amatorów, profesjonalistów oraz publiczności. Poziom artystyczny uczestników festiwalowego konkursu był bardzo wysoko oceniany przez profesjonalne jury, w skład którego w różnych latach wchodzili: wybitny polski kompozytor i pianista Jerzy Derfel, znany aktor Stanisław Górka, słynny polski piosenkarz Marek Ravski i inni wybitni przedstawiciele polskiej kultury. Laureaci Festiwalu po każdej jego kolejnej edycji mieli okazję prezentować swoje interpretacje piosenek Anny German podczas trasy koncertowej po polskich miastach.

W roku bieżącym trasa koncertowa już trwa. Ze względu na relokację Festiwalu, jego organizatorów i laureatów z różnych lat do Polski, a także powstanie środowiska festiwalowego, łączącego młodych i znanych artystów z całej Polski i Polaków z różnych krajów, w tym z Białorusi, obecnie w koncertach, odbywających się pod tytułem „Żeby szczęśliwym być”, biorą udział zarówno laureaci Festiwalu z różnych lat, jak też jego przyjaciele z różnych krajów.

Koncerty odbyły się już w Mińsku Mazowieckim, Wrocławiu oraz Szczawnie Zdroju. Kolejne występy planowane są w Legnicy, Starym Śleszowie, Iłowie, Ujeździe Dolnym, Wądrożu Wielkim.

Ze względu na wojnę, która toczy się na Ukrainie, wszystkie koncerty odbywają się pod hasłem „Solidarni z Ukrainą”.

Anna German śpiewała o miłości i pokoju i właśnie jej piosenki potrzebne są teraz jak nigdy przed tym. „Śpiew jest dla mnie radością życia” – wyznawała wybitna piosenkarka. Mówiła: „Chcę, by piosenka rodziła w sercach słuchaczy piękne uczucia, żeby pomagała żyć i przezwyciężać trudności.”

 Właśnie takie zadanie stawiają przed młodymi artystami organizatorzy trasy koncertowej. Powinni śpiewać tak, żeby piosenka nie tylko cieszyła serce słuchacza, ale prowadziła go drogą poszukiwań i rozmyślań o sposobach zrobienia otaczającego nas świata lepszym.

W tym roku w koncertach laureatów i przyjaciół Festiwalu Piosenki Anny German „Eurydyka” biorą udział:

Bożena Worono

Bożena Worono (Lida-Warszawa) – laureatka Grand Prix zorganizowanego przez ZPB Konkursu Agnieszki Osieckiej w Mińsku (Białoruś, 2019), laureatka (I miejsce) na Festiwalu Piosenki Niezłomnej i Niepodległej im. Henryka Rasiewicza „Kima”, laureatka Nagrody ZAKR Kryształowy Kamerton na 13. Ogólnopolskim Festiwalu im. Jonasza Kofty w Warszawie (2019); dwukrotna laureatka I miejsca w Konkursie Recytatorskim „Kresy”;

Grażyna Komincz

Grażyna Komincz (Lida-Wrocław) – utalentowana wokalistka, uczestniczyła w licznych koncertach i festiwalach w Polsce, Białorusi, Łotwie, Ukrainie, m.in.: Festiwalu Piosenki Anny German „Eurydyki” (Mińsk, Białoruś, 2016), Festiwalu „Pieśni Walczącym o Niepodległość” (Warszawa, 2017).

Bożena Worono i Paweł Kozicz

Paweł Kozicz (Mińsk-Poznań) – zdobywca I miejsca VI Festiwalu Piosenki Anny German „Eurydyka”, finalista Festiwalu Pamięci Andrzeja Zauchy w Bydgoszczy (2022).

Cyryl Lewczuk i Paweł Kozicz

Cyryl Lewczuk (Mińsk-Katowice) – laureat międzynarodowych konkursów, saksofonista, promotor muzyki jazzowej;

Salomеa Pletenicka

Salomеa Pletenicka – pochodząca z miasta Iwano-Frankiwsk (d. Stanisławów) solistka-wokalistka, działacz społeczny, magister prawa oraz magister politologii, laureatka III Polonijnego Festiwalu Polskiej Piosenki (Opole 2019). Odznaczona Dyplomem Uznania przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę za promowanie kultury polskiej poza granicami kraju (Mrągowo, sierpień 2019). Dwa lata z rzędu Salomea bierze udział w uroczystościach z okazji Dnia Polonii i Polaków organizowanych przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę.

Cyryl Lewczuk (saksofon), Witali Oleszkiewicz (fortepian), Grażyna Komincz i Aleksander Kamedulski

Aleksander Kamedulski (Lizbona) – laureat konkursu Akademii Sztuki Operowej w Mediolanie.
Natalia Bernacka (Równe-Legnica) – laureatka licznych konkursów muzycznych, koncertowała w wielu miastach Ukrainy oraz w Niemczech, Szwajcarii, Austrii, we Francji.

Katarzyna Czekanowska utalentowana śpiewaczka operowa z Tarnopola, laureatka krajowych i międzynarodowych konkursów wokalistów.

Ponadto, koncerty uświetniają swoim udziałem w nich pomysłodawcy i wieloletni organizatorzy Festiwalu „Eurydyka”: wybitny multiinstrumentalista Witali Oleszkiewicz oraz Marina Towarnicka, utalentowana artystka, laureatka międzynarodowych festiwali w Polsce, pomysłodawczyni koncertów pofestiwalowych i ich reżyser.

Marina Towarnicka

Koncerty piosenek Anny German cieszą się ogromną popularnością. Piosenki te pomagają bowiem odnaleźć przepis Anny German na szczęście. Niektóre z utworów są rzadko wykonywane, więc koncerty są dla wielu jedyną okazją, aby je usłyszeć.

Podczas występów, które już się odbyły, brzmiały nie tylko piosenki o miłości. Natalia Bernacka zaśpiewała piosenkę o mamie, akompaniując sobie na bandurze – ukraińskim ludowym instrumencie muzycznym, pierwowzorem którego była najprawdopodobniej kobza bądź lutnia.

Nie zabrakło piosenek w języku włoskim, gdyż Anna German jako pierwsza Polka wystąpiła na Festiwalu w San Remo i śpiewała w tym języku.

Przemawia dyrektor Klubu Muzyki i Literatury historyk Ryszard Sławczyński

Wojna na zawsze pozostawiła ślad w duszy piosenkarki, dlatego śpiewała „Trzeba w pamięci zatrzymać wszystko, co oczy widziały, zapalające bomby, umierające zegary”. I choć ta piosenka jest o zrujnowanej w czasie drugiej wojny światowej Warszawie, słuchając jej, widzimy inne, zniszczone przez rosyjskiego agresora, miasta – Mariupol, Buczę, Charkóworaz dziesiątki innych ukraińskich miast i wsi.

„Nikt się żołnierzem nie rodzi, choć nie jeden żołnierzem umiera” – śpiewała Anna German. Piosenka „Wojna złodziejka” nadal wzrusza publiczność. Podczas jednego z koncertów wykonała ją Salomea Pletenicka, której brat w tej chwili walczy za swój kraj na pierwszej linii frontu.

Z dyrektorem Klubu Muzyki i Literatury Ryszardem Sławczyńskim oraz wieloletnią organizatorką festiwali kresowych we Wrocławiu Bożeną Słupską (po prawej)

Niektóre wykonywane w czasie koncertów piosenki publiczność śpiewa razem z młodymi Polakami z Białorusi, Ukrainy, Polski, Portugalii i innych krajów. Jest nią m.in. „Człowieczy los” – utwór z repertuaru Anny German, który znają chyba wszyscy melomani. Jest uznawany za jeden z jej największych przebojów, jej manifest życiowy. Był pierwszym utworem wykonanym przez nią od czasu wypadku we Włoszech w 1967 roku. Kiedy Anna German ją zaśpiewała, widownia warszawskiej Sali Kongresowej płakała. W taki sam sposób reaguje na ten utwór współczesna publiczność.

W Szczawnie Zdroju koncert piosenek Anny German stał się częścią obchodów 130-lecia Teatru Zdrojowego im. Henryka Wieniawskiego.

We Wrocławiu w charakterze głównego organizatora koncertów wystąpił Klub Muzyki i Literatury, który od lat wspiera polskich artystów z Białorusi. Podczas koncertu w Klubie Muzyki i Literatury jego dyrektor Ryszard Sławczyński – animator kultury, publicysta, podróżnik, popularyzator kultury Kresów Wschodnich – podkreślił znaczenie piosenek Anny German i koncertów, które „łączą ludzi z różnych krajów i w różnym wieku”.

– Dzisiaj to, co się dzieje na Ukrainie, jest szalenie ważne. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że tam rozstrzygają się losy Europy i nawet świata. Tam jest walka między wolnym światem a dyktaturą, imperium rosyjskim, które my, Polacy, znamy od kilkuset lat. Mało kto wie, że bandura, której dziś słuchaliśmy, była zabroniona przez władzę carską, podobnie jak noszenie pasów słuckich. W Klubie mamy kilka stowarzyszeń kresowych: Towarzystwo Przyjaciół Grodna i Wilna, Wrocławski Klub Stanisławów, Klub Seniora Kresowego, Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. – przemawiał do publiczności Ryszard Sławczyński.

W 1999 roku ten wybitny wrocławski działacz kulturalny założył i do dnia dzisiejszego prowadzi Oficynę Wydawniczą Akwedukt, gdzie wydaje poezję oraz literaturę wspomnieniową o tematyce kresowej.

Czy koncerty piosenek Anny German są potrzebne, szczególnie w takich tragicznych czasach, kiedy toczy się wojna na Ukrainie, a na Białorusi reżim Łukaszenki w sposób podły i brutalny prześladuje Polaków na Białorusi?

Zdecydowanie – tak. Po jednym z koncertów miałam okazję porozmawiać z dwoma młodymi Polkami z Białorusi, które po raz pierwszy usłyszały piosenki Anny German. Były oczarowane ich pięknem i aktualnością.

„Człowiek nie powinien robić w życiu nic wbrew swoim przekonaniom. Nic, co by się później miało wspominać z niechęcią” – to chyba najważniejsze przesłanie Anny German, kierowane do nas, jej przepis na szczęście.

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia, zdjęcia autorki

Ósmy rok z rzędu w trasę koncertową po Polsce wyruszyli laureaci i przyjaciele Festiwalu Piosenki Anny German „Eurydyka”. Festiwal, którego początki sięgają 2013 roku, do roku 2020 był jednym z najbardziej prestiżowych konkursów wokalnych na Białorusi. Musiał się przenieść do Polski ze względu na ograniczenia pandemiczne

Prokuratura Generalna Republiki Białoruś postanowiła zbadać przeszłość rzekomego dziadka prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Jak poinformował prokurator generalny Białorusi Andrej Szwed, „był on bojownikiem ukraińskiego oddziału, działającego na terenie Białorusi podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” (II wojny światowej), informuje BiełTA. Prokuratura zarzuca mu niezwykłe okrucieństwo.

„Teraz aktywnie dokumentujemy działalność dziadka prezydenta Polski Andrzeja Dudy, który był członkiem ukraińskiego batalionu karnego i odznaczył się szczególnym okrucieństwem przede wszystkim na terenie obwodów mińskiego i witebskiego” – powiedział Andriej Szwed, występując na sesji plenarnej białorusko – rosyjskiej konferencji parlamentarnej „Pamięć historyczna: Wielkie zwycięstwo, odniesione dzięki jedności”.

Prokurator Generalny Republiki przypomniał, że w czasie wojny zginęły miliony ludzi, w rzeczywistości doszło do ludobójstwa ludności cywilnej, a na Białorusi wszczęto w tej sprawie postępowanie karne.

Sprawa dotyczy Mychajło Dudy (członka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów), ps. Hromenko. Już w 2015 roku rosyjska i białoruska propaganda usiłowały zrobić z niego „dziadka prezydenta Dudy”. Teraz te rewelacje to odgrzewane kotlety.

Od tygodni w sieci krążą fake newsy na ten temat. Najpierw Rosja rozpowszechniała nieprawdziwe informacje, jakoby Andrzej Duda był wnukiem Michaiła Dudy, ukraińskiego nacjonalisty i dowódcy UPA, który zabijał Polaków i brał udział w rzezi na Wołyniu w 1943 roku. Dalej stwierdzono m.in., że „dziadek wychowywał dzisiejszego prezydenta RP w duchu nazizmu”.

Jak przypomina TV Biełsat, Andrzej Duda wielokrotnie zaprzeczał takim doniesieniom i nazywał je „kompletną bzdurą”. W 2015 roku poinformował, że jego dziadek, Alojzy Duda, mieszkał w Starym Sączu, był kuśnierzem i zmarł w 1992 roku, a nie w 1950.

Kilka niezależnych portali zajmujących się weryfikacją faktów również dowiodło, że te teorie nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Klikając tutaj, można przeczytać cały raport inicjatywy Fake Hunter na temat rzekomych powiązań dziadka Andrzeja Dudy z ukraińskimi nacjonalistami.

Znadniemna.pl/Kresy24.pl

Prokuratura Generalna Republiki Białoruś postanowiła zbadać przeszłość rzekomego dziadka prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Jak poinformował prokurator generalny Białorusi Andrej Szwed, „był on bojownikiem ukraińskiego oddziału, działającego na terenie Białorusi podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” (II wojny światowej), informuje BiełTA. Prokuratura zarzuca mu niezwykłe okrucieństwo. „Teraz aktywnie dokumentujemy

Wiele akowskich akcji zakończyło się sukcesem bez jakichkolwiek strat własnych. Niestety część działań, mimo osiągnięcia zamierzonego celu, okupiona została ofiarną daniną polskiej krwi. Jednym z najdramatyczniejszych przykładów był atak VII Batalionu 77. Pułku Piechoty Armii Krajowej na strażnicę graniczną w nowogródzkich Bohdanach 16 czerwca 1944 roku. W wyniku akcji śmierć poniósł jeden z najsłynniejszych partyzantów, cichociemny por. Jan Piwnik „Ponury” oraz kilkunastu jego podkomendnych.

Przysięga VII Batalionu 77. Pułku Piechoty Armii Krajowej. Por. Jan Piwnik „Ponury” z mapnikiem. Przed nim stoi komendant okręgu ppłk Jan Szulc vel Janusz Prawdzic-Szlaski „Borsuk”

W połowie maja 1944 roku dowódca okręgu nowogródzkiego ppłk. Jan Szulc vel Janusz Prawdzic-Szlaski „Borsuk” wydał podległym oddziałom polecenie wzmożenia działań bojowych przeciwko siłom niemieckim. „Ponury”, dowodzący VII batalionem, w myśl rozkazu w czerwcu rozpoczął realizację operacji „Burza” na swoim terenie. Pierwsze uderzenia zostały skierowane w tzw. Stützpunkty, czyli niemieckie strażnice graniczne położone pomiędzy ziemiami włączonymi bezpośrednio do III Rzeszy a tzw. Ostlandem. Punkty oporu, oddalone od siebie o około 10 kilometrów, liczące kilkadziesiąt osób załogi, otoczone były palisadą lub drutem kolczastym. Posiadały wysokie wieże strażnicze, a do środka prowadziła podwójna brama osłonięta bunkrami. Wewnątrz znajdowały się baraki załogi. Dzięki świetnemu uzbrojeniu oraz zapasom pożywienia mogły odpierać ataki nawet przez kilka dni.

Cichociemny por. Jan Piwnik „Ponury”

Jako pierwszy 8 czerwca zlikwidowano Stützpunkt w Jachnowiczach, gdzie trzon uderzenia stanowiła 1 kompania pod dowództwem ppor. Bojomira Tworzyańskiego „Ostoi”. Na kolejny cel wybrano placówkę w Bohdanach pod Jewłaszami. Uderzenie zaplanowane na 16 czerwca miało być chrztem bojowym 2 kompani pod dowództwem ppor. Eugeniusza Klimowicza „Okonia”. Niezwykle ważne było rozpoznanie terenu planowanej akcji. Zadanie to wykonał na polecenie „Ponurego” członek lokalnej konspiracji. Szczegółowy opis strażnicy znajdujemy w relacji żołnierza 2 kompanii Stanisława Szyszko „Jelenia”:

„Całość zabudowań otoczona była wysokim płotem oplecionym zwojami drutu kolczastego, na narożnikach strażnicy znajdował się podziemne bunkry z naziemnymi grzybkami wyposażonymi w otwory strzelnicze, połączone między sobą i z budynkiem mieszkalnym – rowami dobiegowymi przykrytymi od góry warstwą ziemi. Pomiędzy narożnym bunkrem od strony płn. – wschodniej i ścianą obronną osłaniającą budynek mieszkalny, znajdowała się druga (ewakuacyjna) brama wjazdowa, broniona w razie potrzeby także przez przeciwległy narożny bunkier.”

Mapa Nowogródczyzny z zaznaczonym miejscem, gdzie znajdowała się strażnica

Rankiem 16 czerwca „Ponury” przeprowadził odprawę poszczególnych oddziałów. Plan akcji zakładał atak kompani „Okonia” podczas spożywania przez załogę posiłku, co miało zapewnić efekt zaskoczenia. Po odprawie partyzanci wyruszyli na południe w kierunku celu ataku. O godz. 12.00 zatrzymali się na kilkugodzinny odpoczynek w odległości 2 kilometrów od strażnicy. Około godz. 16.30 kompania 2, z którą szedł również Piwnik, znalazła się w odległości 250 metrów od Stützpunktu. 1 kompania została wyznaczona do ubezpieczenia akcji od strony Kamionki i Szczuczyna, a 3 dowodzona przez por. Jana Wasiewicza „Lwa” z kierunku Ostryny.

Szkic sytuacyjny akcji w Bohdanach autorstwa Stanisława Szyszki „Jelenia” – żołnierza 2 kompanii

Gdy szykowano się do ataku dały się słyszeć strzały karabinowe od strony miejscowości Kuchary. Został tam zlikwidowany niemiecki żołnierz, który natknął się na jeden z patroli batalionu. Aby Niemcy zaalarmowani wystrzałami nie zdołali zająć pozycji obronnych „Okoń” wydał rozkaz do natarcia. Było już jednak za późno. Partyzanci zostali „przygwożdżeni” ogniem broni maszynowej do ziemi. Jak wspominał dowódca kompanii:

„Widząc sytuację postanowiłem poderwać III pluton, gdyż miał on stosunkowo największe możliwości wdarcia się do bunkrów niemieckich. Udało mi się przeskoczyć od II plutonu do budynku miejscowego gospodarza, gdzie zetknąłem się z por. „Ponurym”, który odezwał się do mnie: – Co k[urwa – W.K.] m[ać – W.K.] za wojsko, natarcie utknęło – na co odpowiedziałem – Zaraz podrywam III pluton.”

Kilku żołnierzy zdołało podczołgać się do zasieków wokół strażnicy i nożycami do drutu zrobić w nich wyłom. Jeden z partyzantów strz. Bronisław Pental „Pług” w mgnieniu oka doskoczył do jednego z bunkrów i oddał precyzyjny strzał prosto w czoło jednego z niemieckich cekaemistów. Następnie do ataku ruszył „Ponury” z granatem w ręku i okrzykiem chłopcy, naprzód! Poderwał do ataku pozostałych żołnierzy, którzy granatami obrzucili stanowiska ogniowe obrony niemieckiej. Jednak po znalezieniu się wewnątrz umocnień Piwnik otrzymał kilkukrotny postrzał w brzuch z karabinu maszynowego ukrytego w jednym z bunkrów. Do rannego komendanta doskoczył adiutant ppor. Bronisław Filipowicz „Mały”, który również padł ofiarą niemieckiego strzelca. Do obu rannych, mimo nawały ognia, podbiegł lekarz batalionowy dr Jan Kondrat „Jontek”. On także został ranny. Piwnik w ostatnich słowach wyszeptał do Kondrata:

„Powiedz żonie i rodzicom, że ich bardzo kochałem i że umieram jak Polak, a po chwili dodał: I pozdrówcie Góry Świętokrzyskie… „

18 czerwca 1944 r. Kondukt pogrzebowy. W pierwszym szeregu od lewej: ppor. Bojomir Tworzyański „Ostoja” – dowódca 1 kompanii, ppłk Jan Szulc vel Janusz Prawdzic-Szlaski „Borsuk” – komendant okręgu, cichociemny kpt. Stanisław Sędziak „Warta” – szef sztabu okręgu. W drugim szeregu pierwszy od lewej cichociemny por. Jan Woźniak „Kwaśny” – dowódca 4 kompanii

Strażnica została wkrótce zdobyta, jednak za ogromną cenę. Oprócz Piwnika z pola walki zniesiono: plut. Jana Wińskiego „Stalińca”, st. strz. Andrzeja Lisaja „Kanarka”, strz. Michała Lisaja „Topol””, strz. Franciszka Masiuka „Brzozę” oraz strz. NN „Lipka”. Wskutek odniesionych ran w późniejszym czasie zmarli także: „Mały”, por. Antoni Adamczyk „Antoni”, st. strz. Jerzy Kondrat „Dymek”, sierż. NN „Tosiek”, strz. NN „Dąb”, strz. NN „Kabura”, Kocoń oraz NN. Straty niemieckie było dużo wyższe. Jak wspominał Szyszko:

W Bohdanach poległo 35 Niemców. Ich ciała pokryły popioły płonącej Strażnicy. Natomiast 14 rannych Niemców przenieśliśmy na pobocze drogi, na odległość bezpieczną od ognia płonącej Strażnicy. Wiedzieliśmy wszak, że wkrótce po naszym odejściu przybędzie odsiecz niemiecka. Ilu Niemców ocalało poprzez wyleczenie się z ran, tego nie wiem. Jeńców niemieckich nie mieliśmy w ogóle.

Trumna „Ponurego” udekorowana barwami Orderu Wojennego Virtuti Militari

18 czerwca 1944 roku na cmentarzu w Wawiórce odbył się pogrzeb „Ponurego” i jego żołnierzy, który przerodził się w wielką, liczącą kilka tysięcy uczestników manifestację patriotyczną. Dziewięć wozów chłopskich przybranych zielenią i barwnymi samodziałami a na nich trumny poległych, pierwsza Ponurego przybrana flagą narodową i barwami krzyża Virtuti Militari. Kondukt pogrzebowy liczył prawie 6 kilometrów. Niemcy nie starali się nawet w jakikolwiek sposób interweniować. Pamiętający ostatnią drogę Komendanta „Ponurego” Modest Bobowicz „Wircz-Modest” zanotował:

„I gdy nad Wawiórką zapadał czerwcowy zmierzch, wielotysięczny tłum zaśpiewał „Jeszcze Polska nie zginęła” a sędziwy, stojący obok chłop nowogródzki powiedział: „Panoczku, toż „Ponury” sprawił, że ta ziemia już teraz jest wolna, nasza.”

Brama wejściowa na cmentarz w Wawiórce z napisem: „Tu kres podróży, tu koniec bied!”

W Bohdanach stoi pomnik z tablicą, na której widnieje napis: PAMIĘCI/ MAJORA JANA PIWNIKA,/ CICHOCIEMNEGO, DOWÓDCY/ VII BATALIONU 77 PP AK,/ BOHATERA/ GÓR ŚWIĘTOKRZYSKICH,/ POLEGŁEGO W JEWŁASZACH/ 16 CZERWCA 1944 R./ W WALCE Z NIEMCAMI/ ŻOŁNIERZE AK.

Jak już pisaliśmy, kilka dni temu z obelisku w Bohdanach (Jewłaszach) nieznany sprawca wyjął tablicę, upamiętniającą śmierć „Ponurego”. Nie wiadomo, czy została usunięta przez miejscowego polskiego patriotę w związku z zamiarem władz, dotyczącym likwidacji całego obelisku, czy jest to pierwszy etap niszczenia upamiętnienia.

W 1987 roku prochy Jana Piwnika po wielu latach starań zostały sprowadzone z terenów ówczesnego ZSRS i po ponownym pogrzebie 12 czerwca 1988 roku spoczęły w krypcie Opactwa Cysterskiego w Wąchocku. Na płycie grobowej widnieje napis: „Ś.P. MJR JAN PIWNIK »PONURY« 1912–1944 NIEZŁOMNY ŻOŁNIERZ ARMII KRAJOWEJ SIŁY ZBROJNEJ PODZIEMNEGO PAŃSTWA”.

Płyta nagrobna w Opactwie Cystersów w Wąchocku

Znadniemna.pl/Wojciech Königsberg/AK 75. Brawurowe akcje Armii Krajowej

Wiele akowskich akcji zakończyło się sukcesem bez jakichkolwiek strat własnych. Niestety część działań, mimo osiągnięcia zamierzonego celu, okupiona została ofiarną daniną polskiej krwi. Jednym z najdramatyczniejszych przykładów był atak VII Batalionu 77. Pułku Piechoty Armii Krajowej na strażnicę graniczną w nowogródzkich Bohdanach 16 czerwca 1944

Skip to content