HomeStandard Blog Whole Post (Page 63)

Od ponad stu lat jednym z symboli białoruskiej stolicy – Mińska – jest kościół pw. świętego Szymona i świętej Heleny (potocznie nazywany Czerwonym Kościołem). Mało kto jednak wie o tym, że jego fundator Edward Woyniłłowicz, podejmując decyzję o wzniesieniu świątyni w przyszłej stolicy Białorusi, inspirował się innym Domem Bożym – znajdującym się w miejscowości Jutrosin (województwo wielkopolskie) kościołem pw. św. Elżbiety.

Minionego lata pierwowzór mińskiego Czerwonego Kościoła w Jutrosinie nawiedziła grupa mieszkających we Wrocławiu Białorusinów i Polaków z Białorusi, wielu z których, przed wymuszoną prześladowaniami dyktatorskiego reżimu Łukaszenki ucieczką do Polski, byli parafianami Czerwonego Kościoła w Mińsku.

Kościół Świętej Elżbiety w Jutrosinie zobaczyliśmy z daleka, dwie jego wieże dominują nad miejscowością. O niezwykle historii świątyni opowiedział przybyszom z Wrocławia, wśród których była autorka niniejszej relacji, proboszcz kościoła św. Elżbiety, ks. Tadeusz Jaskuła.

Fragmenty kościoła w Jutrosinie do złudzenia przypominają naśladującą go świątynię w Mińsku, fot.: Marta Tyszkiewicz

Od niego dowiedzieliśmy się, że kościół został wybudowany w stylu neoromańskim według projektu Tomasza Pajzderskiego w latach 1900–1902 (ten sam architekt zaprojektował Czerwony Kościół w Mińsku, który budowano w latach 1905-1910 – red.). Fundatorem świątyni w Jutrosinie był książę Zdzisław Czartoryski. Na początku XX wieku był on znanym wielkopolskim działaczem politycznym oraz wielkim entuzjastą i kolekcjonerem dzieł artystycznych.  To dzięki fundatorowi w świątyni w Jutrosinie znajduje się sporo cennych i wartościowych dzieł, wykonanych przez znanych polskich artystów z początku ubiegłego stulecia. Książę Czartoryski był wzorem arystokraty-erudyty, znawcą sztuki i literatury polskiej. W swoim dworze w Sielcu Starym gościł artystów, literatów i działaczy politycznych. Wśród jego gości byli tacy wybitni twórcy jak: Julian Fałat, Michał Wywiórski, Wojciech Kossak, a nawet dwaj polscy nobliści z dziedzinie literatury: Henryk Sienkiewicz oraz Władysław Reymont.

Niezwykle ciekawą historię świątyni w Jutrosinie przybliżył białoruskim gościom z Wrocławia ksiądz Tadeusz Jaskuła, proboszcz jutrosińskiej parafii, fot.: Marta Tyszkiewicz

16 września 1899 roku, dokonując w obecności Henryka Sienkiewicza odsłonięcia pomnika Juliusza Słowackiego w Miłosławiu, książę Zdzisław Czartoryski powiedział: „Mowy ojców naszych nie tylko nie zrzekamy się, ale pomniki naszym wieszczom stawiamy. I dzieje się to w chwili największej krucjaty przeciwko językowi polskiemu, jaka się na tej ziemi odbywa.” W ufundowanej przez księcia Czartoryskiego świątyni znajduje się epitafium fundatora z jego portretem i napisem: ,,Wiarę w Boga, nadzieję w przyszłość, miłość ziemni i narodu nam przekazał”.

Epitafium i portret księcia Zdzisława Czartoryskiego w ufundowanym przez niego kościele w Jutrosinie, fot.: Marta Tyszkiewicz

Autor projektu kościoła w Jutrosinie architekt Tomasz Pajzderski (1864 – 1908) zdobywał doświadczenie zawodowe w różnych miastach Europy. Pracował we Francji, później w Berlinie i w Warszawie. Właśnie kościół jutrosiński przyniósł architektowi sławę i uznanie.

Witraże w prezbiterium świątyni zaprojektował słynny polski artysta Józef Mehoffer. Wnętrze jutrosińskiego kościoła, podobnie jak w Mińsku, zdobią polichromie. Południową cześć transeptu  świątyni (poprzeczna nawa kościoła – red.) zdobi obraz Juliana Fałata „Św. Izydor Oracz” (niektórzy przypisują autorstwo tego dzieła Michałowi Wywiórskiemu – aut.). Do postaci świętego pozował miejscowy chłop – Pawlak – z Sielca Starego, a w twarzach aniołów artysta uwiecznił rysy starosieleckie szlachcianki.

W narożach sklepienia łoży kolatorskiej umieszczono najważniejsze i największe herby: Pogoń Litewską –będącą herbem Litwy i rodu Czartoryskich oraz Orła w Koronie symbolizującego  Królestwo Polskie. Na bocznych ścianach pomieszczenia znajdują się herby rodów spokrewnionych z Czartoryskimi.

Na sklepieniu loży kolatorskiej umieszczono najważniejsze i największe herby: Pogoń Litewską –będącą herbem Litwy i rodu Czartoryskich oraz Białego Orła w Koronie, symbolizującego  Królestwo Polskie, fot.: Marta Tyszkiewicz

20 lipca 1927 roku Jutrosin witał w progach swojej świątyni głowę państwa, Prezydenta  II Rzeczypospolitej Polskiej Ignacego Mościckiego. W czasie II wojny światowej Niemcy urządzili w kościele magazyn sprzętu wojskowego. Kościół nie doznał zniszczeń, jedynie w styczniu 1945 roku został trafiony trzema strzałami artyleryjskimi.

W towarzystwie ks. Tadeusza Jaskuły białoruska grupa z Wrocławia zwiedziła nekropolię rodową Czartoryskich znajdującą się w podziemiach kościoła. Tutaj, w okazałym grobie, spoczywają prochy fundatora świątyni, księcia Zdzisława Czartoryskiego. Nawiedziliśmy także barokowy kościół cmentarny pw. Świętego Krzyża, który został zbudowany w 1777 roku.

Ks. Tadeusz Jaskuła prowadzi do nekropolii Czartoryskich w podziemiach kościoła, fot.: Marta Tyszkiewicz

Grób księcia Zdzisława Czartoryskiego, fundatora kościoła w Jutrosinie, fot.: Marta Tyszkiewicz

 

Proboszcz parafii w Jutrosinie ks. Tadeusz Jaskuła opowiedział, że w 2018 roku z grupą wiernych odwiedził świątynię inną niż ta, w której pracuje, ale, podobnie jak kościół w Jutrosinie, zaprojektowaną przez architekta Tomasza Pajzderskiego. Był to kościół pw. św. Szymona i św. Heleny w Mińsku – świątynia, która zdaniem ks. Tadeusza świadczy nie tylko o hojności jej fundatora Edwarda Woyniłłowicza, lecz także o jego wielkiej kulturze artystycznej, dzięki której spośród różnych projektów wybrał on za pierwowzór piękne dzieło architekta Tomasza Pajzderskiego.

Kościół pw. św. Szymona i Heleny w Mińsku, fot.: Marta Tyszkiewicz

Wybierając projekt w stylu romańskim, Edward Woyniłłowicz chciał podkreślić ścisły związek jego kraju z kulturą Zachodu oraz zapobiec możliwości przeróbki ufundowanego przez niego kościoła na cerkiew.

We jego wspomnieniach czytamy: „Wskutek ciosów, które z woli Najwyższej na mnie spadły, postanowiłem uczynić ofiarę błagalną przez wybudowanie świątyni, pod wezwaniem patronów zmarłych dzieci moich, Św. Św. Symeona i Heleny i na to miejsce Mińsk wybrałem, jako miejsce, w którem największą część mojej pracy społecznej położyłem. Przytem chciałem, aby Mińsk posiadał świątynię, któraby stanowiła pewną odrębność na tle różnobarwnych kopuł nowszych formacyj. Zatem w 1904 r. wniosłem podanie do komitetu budowy, iż jeżeli miasto plac pod budowę przeznaczy, swoim własnym kosztem wzniosę świątynię pod tym warunkiem, że będzie pod wezwaniem wskazanych przezemnie patronów i że nikt do budowy, wyboru stylu i t. p. wtrącać się nie będzie.”

W tym właśnie czasie gdy starał się o przydzielenie placu pod budowę świątyni w Mińsku wpadła Woyniłłowiczowi w ręce ilustracja z wizerunkiem kościoła w Jutrosinie, wzniesionego przez książąt Czartoryskich według planów architekta Pajzderskiego. Zainteresowany tym, co zobaczył mińszczanin pojechał do Warszawy, gdzie Pajzderski pracował jako profesor w szkole sztuk pięknych, i zaprosił  architekta do Mińska.

Pajzderski z początku osobiście nadzorował budowę kościoła, chociaż formalnie nie posiadał do  tego prawa jako obcy poddany (pochodził terenów leżących w zaborze pruskim). Zastępował  go zatem urzędowo inżynier Święcicki, a kiedy w trakcie budowy świątyni Pajzderski zmarł, jego dzieło do końca doprowadził przybyły z Warszawy architekt Henryk Julian Gay.

Mury kościoła  w Mińsku zbudowano z cegły sprowadzonej spod Częstochowy, marmury wewnątrz przyjechały spod Kielc, a dach pokryto dachówką z Włocławka. Poświęcenia kamienia węgielnego dokonano 6 września 1906 roku.

Pomysł nawiedzenia kościoła w Jutrosinie, który zainspirował fundatora Czerwonego Kościoła w Mińsku, powstała ponad rok temu. Zrealizować pomysł udało się dzięki staraniom Stowarzyszenia Białoruski Związek Solidarności, Białoruskiej Rady Kultury oraz Białoruskiego Młodzieżowego Hubu.

Po jutrosińskiej wędrówce szlakami historii odbył się plener artystyczny, w ramach którego każdy mógł narysować lub namalować kościół w Jutrosinie i pomyśleć o losach kościoła św. Szymona i Heleny w Mińsku.

Prace uczestników pleneru w Jutrosinie, fot.: Marta Tyszkiewicz

Ponad rok temu, 26 września 2022 roku, wskutek dziwnego pożaru, wyglądającego jak prowokacja ze strony władz, Czerwony Kościół w stolicy Białorusi został zamknięty. Liczne apele ze strony wiernych oraz proboszcza kościoła, księdza kanonika Władysława Zawalniuka do władz nie przyniosły skutku. Działalność kościoła, który był centrum duchowym, edukacyjnym i kulturalnym Mińska i w tym charakterze służył nie tylko katolikom, została  częściowo przeniesiona do innych kościołów. Szkoła niedzielna, na przykład, prowadzi zajęcia w stołecznej katedrze. W maju tego roku osiemdziesięcioro dzieci przed przystąpieniem do Pierwszej Komunii Świętej modliło się w katedrze o zwrócenie wiernym kościoła pw. św. Szymona i Heleny. 24 września na stronie internetowej kościoła pojawił się apel do wiernych z przypomnieniem, że 26 września 2022 roku kościół został zamknięty dla osób duchownych i wiernych, że kościelny komitet nie jednokrotnie zwracał się do władz z prośbą otworzyć kościół dla ludzi, lecz nie dostał żadnej pozytywnej odpowiedzi.

W pomieszczeniu plebanii wciąż są odłączone prąd i woda. Proboszcz kościoła ks. kanonik Władysław Zawalniuk zwrócił się do wiernych z prośbą o modlitwę w intencji przywrócenia  kościoła ludziom oraz o post o chlebie i wodzie w dniu smutnej rocznicy zamknięcia świątyni.

Pomimo tak przykrych okoliczności w parafii nadal odbywają się zajęcia katechetyczne.

 Marta Tyszkiewicz z Jutrosina, zdjęcia autorki

Od ponad stu lat jednym z symboli białoruskiej stolicy – Mińska – jest kościół pw. świętego Szymona i świętej Heleny (potocznie nazywany Czerwonym Kościołem). Mało kto jednak wie o tym, że jego fundator Edward Woyniłłowicz, podejmując decyzję o wzniesieniu świątyni w przyszłej stolicy Białorusi, inspirował

Kompozycję rzeźbiarską o nazwie „Księga” odsłonięto w Nowogródku w ramach obchodów 225. rocznicy urodzin Adama Mickiewicza, które przypadają na tegoroczną Wigilię Bożego Narodzenia. Upamiętnienie zostało wykonane w Nowogródzkich Zakładach Wyrobów Metalowych w kształcie otwartej księgi, na jednej z kartek której wyryty jest portret poety, a na drugiej wers z poematu „Kartofla”, którego fragmenty zostały opublikowane prawie sto lat po śmierci autora i na dodatek wbrew jego woli.

„O nowogródzka ziemio, kraju mój rodzimy…” – te słowa z „Kartofli”, przetłumaczone na język białoruski, zostały wyryte w metalu i mają, zdaniem pomysłodawców upamiętnienia, symbolizować  miłość poety do jego małej ojczyzny.

Symboliczne w odsłoniętej kompozycji rzeźbiarskiej jest jednak również to, że cytowany na upamiętnieniu utwór był przez Mickiewicza pisany jako poemat heroikomiczny, czyli taki, w którym podniosły styl wypowiedzi łączy się z błahą, przyziemną tematyką, tworząc efekt komiczny. Sam autor zresztą, „Kartofli” prawdopodobnie nigdy nie ukończył. A już na pewno nie życzył sobie, aby poemat ten został wydany i trafił do czytelnika.

Rękopis niezakończonego dzieła Adam Mickiewicz przekazał swojemu bratu Aleksandrowi z zastrzeżeniem, aby nigdy nie został on opublikowany.

Autograf pieśni pierwszej rodzina Aleksandra przechowywała aż do XX wieku. Jedynie urywek pieśni trzeciej w 1872 został podarowany Muzeum Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Pomimo  wyraźnie sformułowanego przez autora zakazu publikowania, nieoficjalnie fragmenty poszczególnych części „Kartofli” trafiały  jednak do szerokiej publiczności. W 1848 roku, na przykład, fragment pieśni pierwszej utworu ukazał się anonimowo w „Echu”, cotygodniowym dodatku do „Gazety Warszawskiej”. Później fragmenty poematu również anonimowo ukazywały się drukiem, bądź były recytowane, jako dzieło anonimowego autora.

Dopiero po II wojnie światowej, w 1949 roku władze PRL-u złamały zakaz wieszcza i opublikowały wszystkie zachowane fragmenty „Kartofli” w „Wydaniu Narodowym Dzieł Adama Mickiewicza”. Później w 1955 roku  „Kartofla” znalazła się także w „Wydaniu Jubileuszowym”.

W uroczystości odsłonięcia upamiętniającej Adama Mickiewicza kompozycji rzeźbiarskiej pt. „Księga” zawierającej wers z poematu, którego autor zabronił publikować, brali udział przedstawiciele lokalnych władz, delegacja urzędników z kilku miast Rosji, a także białoruski parlamentarzysta Aleksander Songin, stojący na czele Związku Polaków na Białorusi, służącego dyktatorskiemu reżimowi Łukaszenki.

Przy okazji odsłonięcia nowego upamiętnienia Adama Mickiewicza szef reżimowego ZPB przekazał Muzeum Adama Mickiewicza w Nowogródku popiersie poety, które jeszcze niedawno (przed rusyfikacją placówki) zdobiło hall Polskiej Szkoły w Grodnie.

Szef reżimowego Związku Polaków na Białorusi Aleksander Songin przekazuje Muzeum Adama Mickiewicza w Nowogródku popiersie Wieszcza, które zdobiło hall zrusyfikowanej Polskiej Szkoły w Grodnie, fot.: Novgazeta.by

I chyba dobrze się stało, bo teraz, kiedy szkoła, wybudowana dla Polaków Grodna i ziemi grodzieńskiej przez rodaków z Polski, stała się ośrodkiem propagandy ruskiego miru, obecność w jej murach popiersia polskiego Wieszcza byłoby obrazą dla pamięci Poety.

 Znadniemna.pl na podstawie nowogródzkiej gazety rejonowej „Nowe Życie” 

Kompozycję rzeźbiarską o nazwie „Księga” odsłonięto w Nowogródku w ramach obchodów 225. rocznicy urodzin Adama Mickiewicza, które przypadają na tegoroczną Wigilię Bożego Narodzenia. Upamiętnienie zostało wykonane w Nowogródzkich Zakładach Wyrobów Metalowych w kształcie otwartej księgi, na jednej z kartek której wyryty jest portret poety, a

Na północnych obrzeżach Mińska, w uroczysku Kuropaty, które jest miejscem masowych egzekucji NKWD i miejscem pamięci ofiar stalinowskich represji, doszło do kolejnych aktów antychrześcijańskiego i antypolskiego wandalizmu.

Jak informuje katolicki portal Katolik.life nieznani sprawcy zbezcześcili krzyże, między innymi krzyż upamiętniający zamordowanych w białoruskich katowniach NKWD polskich oficerów, których nazwiska mogą figurować na tzw. „Białoruskiej Liście Katyńskiej”, wciąż nie odnalezionej przez polskich badaczy zbrodni na polskich oficerach wiosną 1940 roku i przechowywanej przypuszczalnie w archiwach służb specjalnych Białorusi bądź Rosji.

Jeszcze jednym zbezczeszczonym upamiętnieniem jest krzyż ku czci białoruskiego działacza narodowego Wacława Łastowskiego, premiera proklamowanej w 1918 roku Białoruskiej Republiki Ludowej, którego staliniści zamordowali w Mińsku w 1937 roku.

Według Katolik.life aktywność wandali może być związana z nadchodzącą rocznicą Nocy Rozstrzelanych Poetów, przypadającej na noc z 29 na 30 października. W tych dniach w 1937 roku w podziemiach NKWD w Mińsku zamordowano ponad 130 przedstawicieli białoruskiej elity intelektualnej (wybitnych postaci kultury, sztuki i nauki, a także osób publicznych Białoruskiej SRR).

Jak pisze katolicki portal według wiernych, którzy odwiedzili ludowy memoriał w Kuropatach, przedstawiający sobą postawione w uroczysku krzyże w intencji różnych ofiar stalinizmu, na krzyżu upamiętniającym Wacława Łastowskiego, już kolejny raz pojawił się obraźliwy napis. Natomiast na krzyżu upamiętniającym polskich oficerów zostawiono przesłanie następującej treści: „Siedźcie na „Kresach”, lachy! Pamiętajcie, że czeka na was szafot…”

Kuropaty są jednym z co najmniej siedmiu lokalizacji masowych grobów ofiar represji z czasów stalinowskich w Mińsku i jego okolicach. Zbiorowe mogiły znajdują się na terenie uroczyska, leżącego na północnych obrzeżach białoruskiej stolicy.

Według szacunków historyków w Kuropatach może spoczywać nawet do 250 tys. ofiar represji stalinowskich, w tym Polacy. Polscy badacze są przekonani, że to m.in. tam należy szukać grobów nieodnalezionej dotąd części polskich oficerów, ofiar zbrodni katyńskiej z wiosny 1940 roku.

Zbezczeszczony przez wandali krzyż ku czci zamordowanych polskich oficerów ustanowili w Kuropatach jeszcze w latach 90. minionego stulecia polscy historycy z Wrocławia Mikołaj Iwanow oraz Julian Winnicki, działający wówczas w Stowarzyszeniu „Straż Mogił Polskich na Wschodzie”.

Znadniemna.pl na podstawie Katolik.life, na zdjęciu: Na krzyżu „Straży Mogił Polskich na Wschodzie” widać napis, którym wandale grożą Polakom szafotem, fot.: Katolik.life

Na północnych obrzeżach Mińska, w uroczysku Kuropaty, które jest miejscem masowych egzekucji NKWD i miejscem pamięci ofiar stalinowskich represji, doszło do kolejnych aktów antychrześcijańskiego i antypolskiego wandalizmu. Jak informuje katolicki portal Katolik.life nieznani sprawcy zbezcześcili krzyże, między innymi krzyż upamiętniający zamordowanych w białoruskich katowniach NKWD polskich

Bohaterka obrazu Ita Kozakiewicz była założycielką Związku Polaków na Łotwie, jako parlamentarzystka głosowała za niepodległością Łotwy. Film został zgłoszony przez Łotwę do Oscara.

To film o silnej kobiecie i żywych do dziś problemach w społeczeństwie – mówi PAP Ilze Kunga-Melgaile, łotewska reżyserka filmu „Mana Briviba”. Postać Ity Kozakiewicz, polskiej działaczki na Łotwie i parlamentarzystki, założycielki Związku Polaków na Łotwie, wciąż pozostaje w Polsce nieznana. Na Łotwie jej imię nosi polska szkoła w Rydze, w ubiegłym roku w Jakubowie odsłonięto upamiętniający ją pomnik – sfinansowany ze środków państwa polskiego – a 29 września do kin wszedł film poświęcony jej historii – „Mana Briviba” (moja wolność).

Jego reżyserka Ilze Kunga-Melgaile opowiada PAP, że pomysł nakręcenia filmu na temat okresu upadku ZSRR, przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku, zrodził się, kiedy zakończyła szkołę filmową. Ze względów prywatnych prace nad tą koncepcją musiały jednak trochę poczekać. „Po kilku latach zobaczyłam nagranie z Itą Kozakiewicz, z jej wystąpieniem, i przypomniałam sobie o niej; pamiętam ją z tamtych czasów bardzo dobrze” – wspomina.

„Ujrzałam w jej postaci wszystkie te tematy, o których chciałam opowiedzieć: o silnej kobiecie, o problemach w społeczeństwie. Część z nich istnieje do dziś: na Łotwie są i osoby rosyjskojęzyczne, i Łotysze… i nijak nie możemy uregulować tych stosunków” – dodaje.

Zdjęcia do filmu zaczęły się w styczniu 2022 roku, a miesiąc później Rosja napadła na Ukrainę. „Pierwsze myśli były takie: Jaka praca? Jakie kino? Nie można się bawić, kiedy obok trwa wojna… Później uświadomiłam sobie, że ten film właśnie o tym jest: imperium rozpada się… Nie rozpadło się do tej pory… I o tym, jak mają żyć w tak dużym imperium małe narody. One do tej pory walczą o swoją niepodległość” – powiedziała Kunga-Melgaile.

„Uważam, że ten szok (związany z rosyjską inwazją na Ukrainę) wpłynął na mój film. Zrobiłam pewne mocniejsze akcenty” – dodaje. Reżyserka przyznaje, że obecnie według niej „bardziej wyraźnie widać idee”, którymi w tamtych czasach kierowała się Kozakiewicz”.

W filmie zagrali uczniowie polskiej szkoły oraz Klubu „Polonez”. Rozmówczyni PAP wspomina, że kiedy zbliżała się pora nagrywania scen z udziałem polskiej społeczności, zwróciła się o wsparcie do Polskiej Szkoły im. Ity Kozakiewicz w Rydze. Reżyserka wystąpiła podczas zebrania ryskich Polaków, przedstawiła im swój pomysł i oświadczyła, że cieszyłaby się, gdyby mogli wziąć w nim udział. Jak wspomina, Polacy zareagowali na tę propozycję dużym zainteresowaniem.

„Polacy, którzy przyszli na zdjęcia, byli bardzo dobrze przygotowani. Znali wszystkie piosenki. Wszystko było bardzo dobrze zorganizowane. Wydaje mi się, że im się podobało” – mówi. Według niej to dla nich też było znaczące w sensie tożsamościowym.

Pytana o to, czy film będzie pokazywany w Polsce, odpowiada: „myślę, że będziemy szukać kontaktów, by tak było”.

Kunga-Melgaile przyznała, że dzięki pracy nad filmem „Mana Briviba” bardziej zainteresowała się naszym krajem, odwiedziła latem Polskę i nawet zastanawia się, czy nie rozpocząć nauki polskiego.

Ita Maria Kozakiewicz urodziła się 3 lipca 1955 roku w Rydze. Jej ojciec Jerzy był Polakiem, a matka Rita Lidaks pochodziła z Łotwy. Ita Kozakiewicz z zawodu była dziennikarką, ukończyła studia w zakresie filologii romańskiej na Uniwersytecie Łotewskim. Zajmowała się również tłumaczeniem (m.in. poezji) i badaniami nad folklorem. Prowadziła aktywną działalność w Związku Polaków na Łotwie, którego była prezesem i założycielką. Dzięki jej działaniom Polacy jako pierwsza grupa mniejszościowa opowiedzieli się za niepodległością Łotwy i zaangażowali w walkę o wolność.

W 1990 roku Kozakiewicz wzięła udział w ważnym dla Łotwy głosowaniu, w którym opowiedziała się za niepodległością kraju od ZSRR. Przyznano jej nagrodę „Kobieta Łotwa” jako pierwszej i jedynej kobiecie w dziejach niepodległego państwa łotewskiego. Ita Kozakiewicz jesienią 1990 roku utonęła w Morzu Tyrreńskim. Miała 35 lat. Spoczęła na cmentarzu św. Michała w Rydze. W 2001 roku została odznaczona pośmiertnie Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi RP.

Postać Ity Kozakiewicz jest otoczona pamięcią i szacunkiem wśród Polaków na Łotwie, ale także cenią ją sami Łotysze. Była prezydent Łotwy Vaira Vīķe-Freiberga nazwała ją „symbolem wolności i niezależności Łotwy”. Jej postaci poświęcono film dokumentalny pod tytułem „Ita”, a także publikację „Tylko jedna godzina dla gwiazdy”, przetłumaczoną i wydaną w 2007 w języku polskim.

Znadniemna.pl na podstawie: PAP/Na zdjęciu: Ita Maria Kozakiewicz, fot.: media2.nekropole.info 

 

Bohaterka obrazu Ita Kozakiewicz była założycielką Związku Polaków na Łotwie, jako parlamentarzystka głosowała za niepodległością Łotwy. Film został zgłoszony przez Łotwę do Oscara. To film o silnej kobiecie i żywych do dziś problemach w społeczeństwie - mówi PAP Ilze Kunga-Melgaile, łotewska reżyserka filmu "Mana Briviba". Postać

Znadniemna.pl przygotował dla Państwa krótkie rozmowy z wybranymi uczestnikami Forum Światowego Stowarzyszenia Dziennikarzy oraz Zjazdu Mediów Polskich na Wschodzie. Oba wydarzenia w dniach 20-24 września odbywały się w Warszawie i miały wspólny dzień, czyli 21 września, kiedy dziennikarze polscy i polonijni ze Wschodu i Zachodu spotkali się w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Waldemar Biniecki, współzałożyciel i redaktor naczelny „Kuryera Polskiego” w Milwaukee, stan  Wisconsin/USA oraz stały publicysta i felietonista Tygodnika „Solidarność” w Polsce:

– Polska jest jedna, Polonia też jest jedna, obojętnie, jak ją nazwiemy. Jeśli powiemy o Polonii po angielsku, to będzie to Polska Diaspora, czyli Polish Diaspora. Polacy mieszkający na Wschodzie są integralną częścią narodu polskiego, tak samo jak wszyscy Polacy, rozsiani po całym świecie. W Stanach Zjednoczonych jest nas 10 milionów. Oczekujemy zatem na spójną politykę Państwa. Nie może być tak, że w tym sezonie lubimy tych, a w kolejnym sezonie inwestujemy w tamtych. Powinna być sensowna, logiczna strategia Państwa wobec swojej Diaspory. Od 1989 roku nie ma strategii Państwa Polskiego w stosunku do Diaspory.

Jak Polonia amerykańska postrzega problemy polskich dziennikarzy na Wschodzie, zwłaszcza na Białorusi?

– Jesteśmy zatroskani o te wszystkie kwestie. Wydaje mi się, że nie ma w mediach amerykańskich ani słowa na ten temat. Dlatego nasz przekaz powinien być skierowany nie tylko do Polaków, mieszkających w świecie. Przeciętny Amerykanin, również Amerykanin polskiego pochodzenia, nie wie, co się dzieje z polskimi dziennikarzami na Białorusi.

Jak takie fora, jak to, w którym uczestniczymy, mogą zmienić sytuację?

– Najważniejsze jest to, że jesteśmy tutaj wszyscy razem. Musimy jednak sami wypracować strategię, jak ze sobą współpracować. Rozmawiałem z mediami z Ukrainy i cieszy mnie, że nawiązaliśmy kontakt. Czytelników w USA interesuje bowiem co się dzieje z grobami żołnierzy Błękitnej Armii, gdyż byli to amerykańscy ochotnicy polskiego pochodzenia, którzy przyjechali z generałem Józefem Hallerem w maju-czerwcu 1919 roku (w tym okresie Armia Hallera rozbiła siły ukraińskie, okupujące znaczne obszary Małopolski Wschodniej – red.). Żołnierze polscy pozostali tam leżeć, często bez mogił. Miejscowa ludność do dzisiaj odnajduje ludzkie kości i je chowa. O tych tematach powinniśmy pisać, gdyż one są ważne zarówno dla Polaków na Ukrainie, jak i w USA. Na Białorusi na pewno również znalazło by się kilka wspólnych płaszczyzn tematycznych.

Wielu z bohaterów polskich, zasłużonych dla USA, urodziło się na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej. Na przykład, Ignacy Jan Paderewski, słynny artysta, kompozytor, pianista, ambasador polskiej sztuki i wybitny mąż stanu, urodził się na Żytomierszczyźnie. Również profesor Marian Kamil Dziewanowski, który był największym intelektualistą Polonii Amerykańskiej, urodził się w Żytomierzu.

Można wymieniać i wymieniać… Jeśli nie będziemy widzieć wspólny interes i wspólną sprawę, żeby o tym pisać, to nikt za nas tego nie zrobi.

 

Zenona Ślązak-Biegalijewa, redaktor naczelna kwartalnika „Polonus w Kirgistanie”:

– Nasze pismo istnieje już 20 lat. Jest wydawane przez Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe „Odrodzenie” z siedzibą w Biszkeku. Organizacja ta powstała z mojej inicjatywy w 1998 roku. Sama znalazłam się w Kirgistanie ponad 20 lat temu za sprawą męża, kompozytora Murabeka Biegalijewa, którego poznałam na studiach w Moskwie. Czasopismo, które wydaję jest skierowane do osób polskiego pochodzenia, które mieszkają głownie w Biszkeku, ale nie tylko. Wydajemy bowiem czasopismo w kilku językach. Publikujemy w nim teksty po polsku, rosyjsku, a czasem nawet w języku kirgiskim. W „Polonusie” piszemy o wydarzeniach z życia kirgiskiej Polonii, historii i tradycjach Polaków oraz Kirgizów, a także o aktualnych wydarzeniach w Polsce i Kirgistanie.

Czy Pani zdaniem należałoby połączyć polonijne organizacje dziennikarskie ze Wschodu i z Zachodu?

– Cieszy mnie, że obie organizacje miały wspólny dzień podczas swoich zjazdów. Dzięki temu dziennikarze polonijni z całego świata mieli okazję wymienić się kontaktami, nawzajem się poznać. A z tych znajomości być może powstanie jakaś współpraca, na której przecież nam wszystkim zależy, gdyż mamy wspólne interesy i cele. Ważne jest wiedzieć, że Polacy są i działają w Australii, Ameryce, w dalekich od Polski krajach również w Kirgistanie, gdzie jest nas niewielu, ale jesteśmy i możemy obcować jak równi z równymi z przedstawicielami dużych, wpływowych środowisk polonijnych. W Kirgistanie staramy się działać w różnych płaszczyznach. Oprócz kwartalnika, mamy w państwowym radiu Kirgistanu audycję w języku polskim, prowadzimy także nauczanie języka polskiego.

 

 

 

 

 

Rajmund Klonowski, prezes Federacji Mediów Polskich na Wschodzie, redaktor Magazynu „Kuriera Wileńskiego”:

– Reprezentuję czasopismo polskie na Litwie, skierowane do zamieszkującej ten kraj społeczności polskiej. Z uwagi na to, że jest wydawane po polsku, ma odbiorców w całej globalnej Polonii, czyli wśród rodaków na całym świecie, zainteresowanych życiem Polaków na Litwie. Sama marka jest znana od 1840 roku. Wtedy na Litwie ukazywał się „Kurier Litewski”, bazujący na gazetach jezuickich z czasów powstania w XVI wieku Uniwersytetu Wileńskiego. My ciągłość wydawniczą odliczamy od 1953 roku ( w tym roku ukazał się pierwszy numer polskojęzycznej gazety w Litewskiej SRR pt. „Czerwony Sztandar” -red.). Zespół redakcyjny w czasach okupacji sowieckiej starał się nieść słowo polskie i między innymi dzięki temu duch polskości na Litwie przetrwał. Do tytułu „Kurier Wileński” wróciliśmy miesiąc przed tym, jak Litwa w 1990 roku ogłosiła niepodległość. Od początku odrodzenia się litewskiej państwowości opowiadaliśmy się za niepodległością Litwy i w tym duchu tworzyliśmy i nadal tworzymy naszą gazetę, wychowując kolejne pokolenia Czytelników.

Jak oceniasz pomysł łączenia organizacji, zrzeszających dziennikarzy polskich ze Wschodu i polonijnych z Zachodu?

– Na pewno istnieje sens w tym, aby organizacje te funkcjonowały odrębnie. Dlatego, że członkowie tych organizacji działają w różnych warunkach, mają różną specyfikę i stoją przed nimi różne wyzwania. Na przykład, jest sens istnienia Światowej Organizacji Lekarzy, ale to wcale nie wyklucza sensu istnienia mniejszych stowarzyszeń, jednoczących lekarzy według specjalizacji, czyli – pediatrów, stomatologów, chirurgów-ortopedów i tak dalej.

Absolutnie się zgadzam co do sensu łączenia wysiłków organizacji tam, gdzie rzeczywiście jest wspólny cel, wspólne dzieło, wspólne dobro, jakim jest Polska i jej dobre imię. Wówczas, żeby działać skuteczniej, wysiłki skierowane na osiąganie wspólnych celów powinniśmy koordynować. Uważam jednocześnie ,że istnienie samodzielnych i odrębnych środowisk ma bardzo głęboki sens, ale pod warunkiem, że środowiska te nie zwalczają się nawzajem, lecz współpracują.

Co można zrobić w zakresie rozwoju współpracy między dziennikarskimi środowiskami?

– Mamy, niestety, bardzo ograniczone siły i środki, żeby zrealizować wszystkie pomysły. Widzę duży potencjał szkoleniowy, czyli mogłyśmy nawzajem wymieniać się doświadczeniami. Dotyczy to także współpracy z kolegami w Polsce, którzy często nie wiedzą o rzeczach, które dla nas są codziennością.

 

Anżelika Płaksina, zastępca redaktora naczelnego czasopisma „Dziennik Kijowski”:

– Nasza gazeta istnieje już ponad 30 lat. W 2022 roku obchodziliśmy 30-lecie „Dziennika Kijowskiego”.

„Dziennik Kijowski” jest kroniką życia Polaków na Ukrainie. Publikujemy informacje o wydarzeniach, związanych z polską społecznością, które odbywają się we wszystkich regionach Ukrainy. Publikacje te dotyczą tradycji, świąt, kultury. Naszą gazetę można zaprenumerować na poczcie w każdym zakątku Ukrainy. Gazeta trafia też nieodpłatnie do bibliotek, polskich organizacji, Ambasady, konsulatów oraz do Instytutu Polskiego.

Ukazujemy się regularnie przez cały okres istnienia czasopisma. Nawet podczas wojny, w bardzo ciężkich warunkach, gazeta ukazywała się zawsze na czas. Nie było to łatwe, gdyż naszą pracę często przerywały awarię w dostawach prądu. Często musieliśmy także pracować bez ogrzewania. Ale mimo wszystko udawało nam się gazetę drukować. Czasem drukowaliśmy w nocy, bo tylko wtedy był prąd. Kiedy rozpoczęła się wojna i agresor zaczął atakować Kijów, byliśmy zmuszeni wyjechać do Polski na jakiś czas. W Łańcucie (woj. podkarpackie) zrobiliśmy pięć numerów, które później zostały wydrukowane. Ale szef gazety, redaktor Stanisław Panteluk, powiedział, że „Dziennik Kijowski” musi pozostać „kijowski”, a nie zamieniać się w „łańcucki”, czy „rzeszowski”. Wróciliśmy więc do Kijowa, w którym zastaliśmy już inną realność…

Rok po powrocie możemy stwierdzić, że życie w ukraińskiej stolicy się odradza, przyjeżdżają ludzie ze wschodnich regionów kraju. Kijów liczy obecnie 3,5 miliona mieszkańców. Transport publiczny jest przeładowany, na ulicach bawi się dużo dzieci, pracują kina, teatry, kawiarnie. Oczywiście, jeżeli są alarmy z powodu bombardowań, to transport publiczny oraz instytucje państwowe przestają pracować. Taki surrealizm: tu rakiety i alarmy, a obok – matka z dzieckiem na placu zabaw… Teraz to już mało kto podczas alarmu biegnie do schronu. Bo jeśli lecą rakiety balistyczne, to za 4-5 minut nie da się do schronu dobiec. Zostajemy zatem w domu i podczas bombardowań stosujemy proste zasady: staramy się schować w wąskim korytarzu, między dwoma ścianami i jak najdalej od okna. To jest bardzo smutne, że mamy taką rzeczywistość, ale człowiek jest istotą, która może do wszystkiego się przyzwyczaić, bo taka jest nasza ludzka natura…

Jak ocenia Pani pomysł połączenia organizacji, reprezentującej dziennikarzy polonijnych z Zachodu z organizacją, która zrzesza dziennikarzy polskich ze Wschodu?

– Z jednej strony na Zachodzie i Wschodzie mamy różne możliwości i warunki pracy, ale z drugiej strony wszyscy mamy podobne cele. Najlepszą wydaje mi się formuła funkcjonowania obu organizacji niezależnie od siebie, ale żeby tak jak w tym roku jeden dzień Zjazdu Federacji Mediów Polskich na Wschodzie i Forum Światowego Stowarzyszenia Mediów Polonijnych był wspólny.

Co się tyczy programu Forum, to zabrakło mi punktów, zakładających możliwość nieformalnego obcowania z kolegami z Zachodu. Zdziwiło mnie, że dziennikarzy polonijnych właściwie nie interesowało, jak pracujemy w warunkach wojny. W czasie Forum, z pytaniem o to, jak się mamy, podeszła do mnie tylko jedna osoba. Jestem zaskoczona takim stanem wrażliwości zachodnich kolegów.

My, Polacy z Ukrainy i Białorusi, przebywamy w jednej łódce. Obecnie ukraińscy i białoruscy dziennikarze, a nawet szerzej – narody ukraiński i białoruski – walczą o wolność, o prawo istnienia państw ukraińskiego i białoruskiego, niezależnych od imperialnej Rosji. Sytuację w jakiej się znaleźliśmy mogą zrozumieć tylko Polacy, znający, jakim zagrożeniem jest rosyjski, postsowiecki imperializm.

Wierzę jednak, że wszystko będzie dobrze i zarówno Białorusini, jak też Ukraińcy wywalczą sobie niezależność od Rosji, a my, Polacy, mieszkający w Ukrainie i Białorusi, w miarę sił im w tym pomożemy, bo leży to w interesie wszystkich Polaków i taka jest polska racja stanu.

 

Bogumiła Filip, działaczka polonijna w Australii (Sydney), reżyser, scenarzystka, fotograf i reporter mediów polonijnych, współzałożycielka i dyrektor artystyczny polonijnego Teatru Muzycznego im. Jana Pawła II:

– Przyjechałam z Australii, z Sydney. Od 2021 roku prowadzę w Australii portal „Obiektyw Polonijny”, który współpracuje z „Pulsem Polonii”. Nasze informacje są dostępne w całej Australii, a także w krajach, w których występował założony przeze mnie Teatr Muzyczny im. Jana Pawła II. „Obiektyw Polonijny” bierze udział w różnych uroczystościach dziennikarskich. Często jesteśmy goszczeni w Ambasadzie i Konsulatach RP w Australii. W Sydney, gdzie mieszkam, społeczność polonijna jest dosyć duża, chociaż nie tak liczna, jak w Melbourne. W Australii mieszkam od 30. lat, a dziennikarstwo profesjonalnie zaczęłam uprawiać jeszcze mieszkając w Polsce. Obecnie specjalizuje się w pisaniu artykułów z uroczystości, na które jestem zapraszana.

Co Pani zdaniem warto by było zrobić podczas kolejnych Forów Światowego Stowarzyszenia Mediów Polonijnych?

– W Polsce brakuje mi legitymacji dziennikarskiej, którą posiadam w Australii. Mam nadzieję, że w trakcie kolejnych forów potrafimy ten problem rozwiązać. Chciałoby się, żeby nasze spotkania odbywały się co roku i żeby wnioski o dofinansowanie naszych projektów były rozpatrywane pozytywnie, czyli żebyśmy dostawali więcej pieniędzy. No ale, zobaczymy, co będzie po wyborach (wybory parlamentarne w Polsce odbędą się 15 października – red.).

 

Z uczestnikami Zjazdu Federacji Mediów Polskich na Wschodzie i Forum Światowego Stowarzyszenia Mediów Polonijnych rozmawiali Iness Todryk-Pisalnik i Andrzej Pisalnik

Znadniemna.pl

Znadniemna.pl przygotował dla Państwa krótkie rozmowy z wybranymi uczestnikami Forum Światowego Stowarzyszenia Dziennikarzy oraz Zjazdu Mediów Polskich na Wschodzie. Oba wydarzenia w dniach 20-24 września odbywały się w Warszawie i miały wspólny dzień, czyli 21 września, kiedy dziennikarze polscy i polonijni ze Wschodu i Zachodu

Równo 200 lat temu, 29 września 1823 roku, urodził się w Smolhowie, w pobliżu Bobrujska, jeden z najciekawszych polskich poetów i tłumaczy epoki romantyzmu. Naprawdę nazywał się Ludwik Władysław Franciszek Kondratowicz. Publikował pod pseudonimem Władysław Syrokomla – stworzył go wykorzystując swoje drugie imię oraz rodzinny herb Syrokomla. Do historii literatury polskiej wszedł przede wszystkim jako piewca ludowości – pisał gawędy, przyśpiewki ludowe, a także ironiczne wiersze stylizowane na osiemnastowieczną sielankę. Taka, a nie inna twórczość przyniosła mu żartobliwe miano „lirnika wioskowego”.

Smolgów (d. Smolhów), miejce urodzenia Władysława Syrokomli

Władysław Syrokomla urodził się niezbyt zamożnej rodzinie szlacheckiej – jego rodzicami byli Aleksander Kajetan, prywatny komornik, a później dzierżawca jednej ze wsi należących do Radziwiłłów oraz Wiktoria Złotkowska. W latach 1833–1837 kształcił się w prowadzonej przez dominikanów szkole, jednak ze względów finansowych musiał szybko zrezygnować z nauki i zatrudnić się jako kancelista w dobrach Radziwiłłów.

W 1844 roku w Nieświeżu zawarł związek małżeński z Pauliną Mitraszewską, z którą doczekał się czworga dzieci.
W latach 1844-53 dzierżawił wioskę Załucze nad Niemnem. Ostatnie lata życia spędził w dzierżawionym majątku Borejkowszczyzna niedaleko Wilna (dziś w tym dworku mieści się jego muzeum) oraz w Wilnie. Był represjonowany przez władze carskie za działalność niepodległościową, np. w 1861 roku został aresztowany za udział w manifestacjach patriotycznych. Był członkiem honorowym Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Był zwolennikiem uwłaszczania chłopów, a także jednym z autorów haseł do Encyklopedii Powszechnej Orgelbranda z lat 1859–1868.

Najczęstszym gatunkiem literackim, jakim posługiwał się w swojej twórczości była gawęda: zarówno szlachecka, gminna, ludowa, regionalna, żebracka, żołnierska, jak i historyczna. Gawędy Syrokomli nie opiewały jednak przeszłości i tradycji, ale wskazywały na przywary jej bohaterów i w zabawny sposób niosły naukę. Do najbardziej znanych gawęd poety należą: „Pocztylion” (1948) „Urodzony Jan Dęboróg” (1852) i „Janko Cmentarnik” (1956). Chętnie pisał także poematy, a pod koniec życia stworzył utwór „Melodie z domu obłąkanych” (1861), który – inaczej niż zwykle w przypadku tego poety – przedstawiał posępną wizję świata pełnego okrucieństwa wobec ludzi i zwierząt.

Syrokomla ceniony jest nie tylko jako poeta, ale także jako tłumacz. To dzięki Syrokomli polszczyzna przyswoiła sobie kilka ważnych dzieł należących do kanonu literatury niemieckiej – utwory Heinricha Heinego i Johanna Wolfganga Goethego – a także rosyjskiej – Michaiła Lermontowa, Nikołaja Niekrasowa czy Tarasa Szewczenki. Z pasją przekładał także z łaciny na język polski liczne wiersze poetów staropolskich, m.in. Jana Kochanowskiego, Klemensa Janickiego czy Sebastiana Klonowicza.

Całe życie był polskim patriotą, co w końcu wpędziło go w kłopoty. Ze względu na udział w patriotycznych manifestacjach w 1861 roku władze carskie pojmały go i osadziły w areszcie domowym w Borejkowszczyźnie. Zmarł rok później, 15 września 1862 roku w Wilnie, w wieku zaledwie 39 lat. Został pochowany na cmentarzu na Rossie.  Na płycie nagrobnej widnieje napis „Skonał grając na lirze”. Słowa zostały zaczerpnięte z wiersza poety „Lirnik wioskowy”. W kościele św. Jana w Wilnie znajduje się epitafium z popiersiem poety, zaś na fasadzie domu, w którym mieszkał – tablica pamiątkowa.

Grób Władysława Syrokomli

Kościół Bożego Ciała w Nieświeżu. Tablica ku czci poety Ludwika Kondratowicza, znanego jako Władysław Syrokomla (1823-1862), który w Nieświeżu uczęszczał do szkół dominikańskich, a później pracował jako urzędnik w tutejszym zarządzie majątków ziemskich

Opr. Emilia Kuklewska na podstawie wikipedia.org

Znadniemna.pl, na zdjęciu: Władysław Syrokomla, fot.: wikipedia.org

Równo 200 lat temu, 29 września 1823 roku, urodził się w Smolhowie, w pobliżu Bobrujska, jeden z najciekawszych polskich poetów i tłumaczy epoki romantyzmu. Naprawdę nazywał się Ludwik Władysław Franciszek Kondratowicz. Publikował pod pseudonimem Władysław Syrokomla – stworzył go wykorzystując swoje drugie imię oraz rodzinny

Smutne wieści docierają do nas od kolegów ze środowiska Polaków mieszkających na białoruskim Polesiu. Wydawany w Brześciu kwartalnik „Echa Polesia” informuje, że 22 września 2023 roku odeszła do wieczności Elita Michajłowa (Suchocka), wieloletnia działaczka środowiska polskiego w Brześciu i na Polesiu, nauczycielka, animatorka kultury oraz autorka „Ech Polesia”.

„Odejście tak niespodziewane, nagłe, osoby w sile wieku, pięknej, energicznej – to wstrząs dla Rodziny, dla przyjaciół, dla całego środowiska” – piszą koledzy z „Ech Polesia”. Dodają, że ich koleżanka była osobą wyjątkową i niezastąpioną, że „posiadała niezwykłą energię, którą obdarzała każdego człowieka, każdą sprawę i każdy temat, który realizowała, którego dotykała”.

„Była człowiekiem spełnionym zawodowo, prywatnie, społecznie. Była wspaniałą nauczycielką języka polskiego, metodykiem, cudowną Mamą, Żoną, Córką i Babcią. Kochała życie we wszystkich jego barwach i melodiach, sama była osobowością wielobarwną, błyskotliwą. I jej niezwykłych barw, jej energii, jej piękna, jej jedynego i niepowtarzalnego głosu tak będzie nam wszystkim brakowało!”– czytamy o śp. Elicie Michajłowej na stronie internetowej Polesie.org.

Koledzy z Brześcia podkreślają że od 30 lat Elita brała czynny udział w działalności kulturalno-oświatowej organizacji polskich Brześcia i Polesia. W latach 90-ch i 2000-ch była organizatorem licznych szkoleń i kursów metodycznych dla nauczycieli języka polskiego z ziemi brzeskiej. Uczestniczyła w objazdach miejsc pamięci narodowej obwodu brzeskiego. Była organizatorem polskich uroczystości okolicznościowych w Brześciu. „Żyła i pracowała, dzieląc się dobrem i światłem. Potrafiła słuchać i wspierać. Zawsze można było na Nią liczyć. Cieszymy się, że mogliśmy wspólnie przeżyć tyle pięknych chwil ” – wspominają śp. Elitę Michajłową koledzy.

Redakcja portalu Znadniemna.pl łączy płynące z serca kondolencje Rodzinie śp. Elity Michajłowej oraz kolegom z „Ech Polesia”. Wraz z Polakami Brześcia i ziemi brzeskiej łączymy się w modlitwie o duszę zmarłej. Niech Dobry Bóg przyjmie Ją do Swego Królestwa…

Znadniemna.pl na podstawie Polesie.org

 

Smutne wieści docierają do nas od kolegów ze środowiska Polaków mieszkających na białoruskim Polesiu. Wydawany w Brześciu kwartalnik „Echa Polesia” informuje, że 22 września 2023 roku odeszła do wieczności Elita Michajłowa (Suchocka), wieloletnia działaczka środowiska polskiego w Brześciu i na Polesiu, nauczycielka, animatorka kultury oraz

Władze Białorusi definitywnie zakazały nauki w językach mniejszości narodowych. Szkoły polskie zostały zrusyfikowane. Dotychczasowi nauczycieli języka polskiego zostali przekwalifikowani i nauczają w języku rosyjskim lub w białoruskim. Ale rusyfikacja Polaków z Białorusi raczej się Łukaszence nie uda. Dzieci i młodzież planują opuścić Białoruś. Wiążą przyszłość z Polską.

O tym, co się dzieje w byłych „polskich” szkołach na Białorusi pisze w reportażu Radio Wolna Europa/Svaboda, którego streszczenie publikuje portal Kresy24.pl.

Do niedawna na Białorusi istniały cztery szkoły, w których uczono uczniów w języku mniejszości narodowych- polskiej i litewskiej. Uczęszczało do nich ponad tysiąc dzieci, z czego prawie 870 przypadało na polskie szkoły. Wszystkie cztery placówki znajdowały się w obwodzie grodzieńskim:

Grodno, język polski, szkoła nr 36, 620 uczniów;
Wołkowysk, język polski, szkoła nr 8, 250 uczniów;
Peliasa,rejon  werenowski, język litewski, 127 uczniów;
Rymdziuny  rejon ostrowiecki, język litewski, 82 uczniów.

Svaboda przypomina, że w lipcu 2023 r. na Białorusi znowelizowano ustawę „O językach” a co za tym idzie zniesiono prawo do nauki w językach mniejszości narodowych. W ostatnim roku szkolnym dawne szkoły polskie i litewskie przeszły na rosyjski język wykładowy. Języka i literatury polskiej pozwolono uczyć zaledwie przez jedną godzinę tygodniowo.

Szkoła w Peliasie została całkowicie zamknięta we wrześniu 2022 roku, rzekomo z powodu nieprzestrzegania zasad bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Dzieci przeniesiono do innych placówek. Reżim zlikwidował także towarzystwo „Polska Macierz Szkolna”, największą polskojęzyczną szkołę publiczną w Grodnie, do której dzieci uczęszczały po ukończeniu szkoły średniej.

Kiedyś o miejsca w polskich szkołach była duża rywalizacja. Jeszcze dwa lata temu przed rozpoczęciem roku szkolnego rodzice pierwszoklasistów ustawiali się na całe noce w kolejkach przed szkołą, aby zapisać tam swoje dziecko. Wielu uczniów wyjeżdżało po jej ukończeniu na studia do Polski. Ale nie chodziło tylko o możliwość wyjazdu do Polski.

Rodzice posyłali tam także swoje dzieci, aby zachowały polską tożsamość narodową. Szkoły te słynęły z doskonałych warunków: małe grupy, niewielka liczba uczniów, dobrze wyposażone sale za polskie pieniądze. W szkole mniejszości narodowych starannie pielęgnowano tradycje, obchodzono święta narodowe, uczono pieśni i tańców narodowych.

Anna, matka jednego z uczniów uczęszczających do szkoły nr 36 w Grodnie (imiona zostały zmienione ze względu na bezpieczeństwo rozmówców – Radio Svaboda), powiedziała Svabodzie, że teraz ze szkoły całkowicie zniknął język i literatura polska. Nie ma nawet nauczania fakultatywnego, chociaż są one dozwolone przez prawo. Ale ludzie nadal nazywają tę szkołę „polską”.

„Wszystko, co napisano po polsku, zniknęło, nawet globusy. Nie ma nic” – komentuje Anna.

Według rozmówczyni w szkole pozostali nauczyciele, którzy uczyli języka polskiego. Przekwalifikowali się i uczą po rosyjsku i białorusku.

„Oni pracują. Uwielbiają szkołę i nie chcą z niej odchodzić. Chociaż ucząc prywatnie mogliby nieźle zarobić” – mówi Anna.

Jej zdaniem po zmianach kierownictwo szkoły się nie zmieniło, zwolniono tylko jednego wicedyrektora.

Z obserwacji Anny wynika, że ​​dzieci nie było mniej, chociaż wiele rodzin przeprowadziło się za granicę. Przybyło jednak wielu nowych uczniów.

„Wiele przyszło, bo w końcu można iść do fajnej szkoły i bez języka polskiego. Rozbudowują się Grandzicze (młoda dzielnica Grodna, niedaleko szkoły nr 36 – Radio Svaboda)” – mówi.

Emilia, zaznajomiona z sytuacją szkoły nr 8 w Wołkowysku, powiedziała Svabodzie, że w ubiegłym roku szkoła nadal prowadziła raz w tygodniu fakultatywny kurs języka polskiego. W tym roku nawet i on został odwołany – języka polskiego w ogóle nie ma.

„Zabrano całą bibliotekę i wszystkie książki w języku polskim, żeby nie pozostała żadna pamięć o polskości” – mówi rozmówca.

Dzieci w tej małej szkole uczyły się kiedyś na jedną zmianę, teraz chodzą na dwie.

Zdaniem Emilii atmosfera w szkole, która słynęła z demokracji, stała się autorytarna. Pojawiły się klasy wojskowo-patriotyczne.

Według rozmówcy dzieci po zmianach nie odchodziły ze szkoły, bo miały nadzieję, że język polski nadal pozostanie. Obecnie rekrutację do pierwszych klas dawnej Szkoły Polskiej prowadzi się według miejsca zamieszkania. Jeśli nadal są wolne miejsca, rekrutowani są z innych okręgów.

Jej zdaniem chętnych do nauki w szkole nr 8 jest wciąż wielu. Szkoła jest mała, nowoczesna, dobrze wyposażona dzięki wcześniejszym polskim inwestycjom.

Znadniemna. pl za Kresy24.pl/Radio Wolna Europa/Svaboda, na zdjęciu: Gmach Polskiej Szkoły w Grodnie, fot.: Znadniemna.pl

Władze Białorusi definitywnie zakazały nauki w językach mniejszości narodowych. Szkoły polskie zostały zrusyfikowane. Dotychczasowi nauczycieli języka polskiego zostali przekwalifikowani i nauczają w języku rosyjskim lub w białoruskim. Ale rusyfikacja Polaków z Białorusi raczej się Łukaszence nie uda. Dzieci i młodzież planują opuścić Białoruś. Wiążą przyszłość

W dniach 14-25 września miasto Jarosław (województwo podkarpackie) gościło XIV Międzynarodowy Festiwal Kultury Kresowej, w którym wzięli udział także Polacy z Białorusi.

Głównym celem organizowanego od 2009 roku Festiwalu jest promowanie dorobku i spuścizny dawnych ziem wschodnich Rzeczypospolitej. W ramach wydarzenia odbywają się wykłady, koncerty, spotkania autorskie oraz wystawy. W dotychczasowych edycjach uczestniczyły tysiące widzów, którzy mieli okazję zapoznać się z mało znanymi, lecz niezwykle istotnymi wydarzeniami oraz wpływowymi postaciami kresowej historii i kultury. Festiwal tradycyjnie przybliża publiczności kulturę nie tylko Polaków, ale także przedstawicieli innych narodowości, które zamieszkiwały dawne województwa wschodnie Rzeczypospolitej. Dlatego właśnie na scenie festiwalowej występują artyści, prezentujący muzykę i tradycję m.in. Ormian, Ukraińców, Żydów, Białorusinów, Litwinów oraz Romów. Festiwal zawsze jest świetną okazją do prezentacji książek o Kresach.

Jak odznaczyli organizatorzy, jednym z najciekawszych wydarzeń muzycznych tegorocznej edycji Festiwalu był koncert pt. „Żeby szczęśliwym być”, podczas którego artyści z Białorusi, Ukrainy oraz Polski wykonywali utwory Anny German, a także pieśni i piosenki kresowe oraz ludowe. W koncercie wzięli udział polonijni artyści: Nadzieja Brońska (Mińsk), Witali Oleszkiewicz (Mińsk), Duet Alba Music (Mińsk), Natalia Kalada/Akinina (Mińsk), Katarzyna Czekanowska i Walery Zadorożny (Ukraina).

Artyści polscy z Białorusi i Ukrainy, uczestnicy koncertu pt. „Żeby szczęśliwym być”, fot.: facebook.com

Pochodząca z Mińska na Białorusi i mieszkająca obecnie w Polsce prowadząca koncertu Marina Towarnicka, będąca jednocześnie reżyserem oraz kierownikiem artystyczny projektu „Żeby szczęśliwym być”, nie szczędziła komplementów pod adresem wspaniałej publiczności przepięknego Jarosławia. Przyznała, że jest zachwycona atmosferą oraz organizacją festiwalu i zadedykowała wszystkim Polakom z Kresów wykonanie napisanej w 1997 roku piosenki z repertuaru Krzysztofa Krawczyka pt. „Polskie tango” (sł. Andrzej Kosmala, muz. Ryszard Kniat).

Koncert „Żeby szczęśliwym być”, fot.: facebook.com

W ramach XIV Międzynarodowego Festiwalu Kultury Kresowej odbył się wernisaż wystawy pt. „Mistrz kadru – Jan Bułhak”, opowiadającej o twórczości pochodzącego spod Nowogródka nestora polskiej fotografii. Wydarzeniu towarzyszył wykład wybitnego znawcy tematu Tomasza Kuby Kozłowskiego pt. „Wilno, Wileńszczyzna i Nowogródczyzna w fotografii Jana Bułhaka”. Uczestnicy i goście Festiwalu mieli także okazję odwiedzić wernisaż wystawy bazującej na twórczości kolejnego wybitnego fotografika polskiego pt. „Kresowe pejzaże Henryka Poddębskiego”. Temu wydarzeniu jego autor Tomasz Kuba Kozłowski poświęcił dwie prezentacje: pierwszą pt. „Henryk Poddębski – fotograf nadworny II Rzeczypospolitej” oraz drugą o nazwie „Między fascynacją, idyllą i grozą. Białoruś i Ukraina w twórczości polskich romantyków”.

Fragment wystawy pt. „Mistrz kadru – Jan Bułhak”, fot.: facebook.com

Niewątpliwym upiększeniem Festiwalu stały się występy wybitnych twórców polskiej sceny muzycznej i kabaretowej, między innymi Andrzeja Sikorowskiego z Mają Sikorowską i zespołem, a także Lwowskiego Kabaretu Artystyczny „Czwarta Rano”.

Rok 2023 został ogłoszony przez Sejm RP Rokiem urodzonego 230 lat temu Aleksandra Fredry. Ten wybitny pisarz epoki romantyzmu, urodzony w podjarosławskim Surochowie autor wspaniałych komedii i pamiętników, przez wiele lat był związany z Kresami.

O swoim wybitnym przodku opowiedział publiczności potomek wybitnego twórcy Maciej Szeptycki, prezes Zarządu Fundacji Rodu Szeptyckich, będący między innymi twórca instytucji kulturalno-artystycznej Dom Komedii Aleksandra Fredry.

Jednym z ostatnich wydarzeń Festiwalu, który trwał od 14 do 25 września, stała się prezentacja wystawy multimedialnej pt. „Skarby kresowej świątyni – dziedzictwo kościoła pw. św. Marii Magdaleny we Lwowie na ziemi lubaczowskiej”.

XIV Międzynarodowy Festiwal Kultury Kresowej został zorganizowany przez Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich oddział w Jarosławiu, prezesem którego od kilkunastu lat jest Elżbieta Rusinko. Pani Elżbieta jest także prezesem Stowarzyszenia „Dziedzictwo Kresów”.

To dzięki otwartości i pracowitości działaczki na rzecz popularyzowania wiedzy o Kresach na współpracę z Instytutem Pamięci Narodowej oraz warszawskim Domem Spotkań z Historią w Jarosławiu odbywają się cykliczne spotkania, prelekcje i wykłady na temat dziejów dawnych rubieży Rzeczypospolitej.

Elżbieta Rusinko jest także inicjatorką Festiwalu Piosenki Kresowej, Jarosławskiej Księgi Kresowian oraz Galerii Kresowej. Za dokumentowanie polskiego dziedzictwa w tej części regionu oraz za kultywowanie pamięci o przodkach i ofiarach zbrodni wołyńskiej została odznaczona Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości oraz Nagrodą Semper Fidelis.

Marta Tyszkiewicz, fot.: facebook.com/marisza.towarnicka oraz facebook.com/jokis.jaroslaw

W dniach 14-25 września miasto Jarosław (województwo podkarpackie) gościło XIV Międzynarodowy Festiwal Kultury Kresowej, w którym wzięli udział także Polacy z Białorusi. Głównym celem organizowanego od 2009 roku Festiwalu jest promowanie dorobku i spuścizny dawnych ziem wschodnich Rzeczypospolitej. W ramach wydarzenia odbywają się wykłady, koncerty, spotkania

Fundacja Wolność i Demokracja na mocy decyzji Ministerstwa Edukacji i Nauki ma prawo do przeprowadzania państwowych egzaminów certyfikatowych z języka polskiego jako obcego na poziomach: B1, B2, C1– dla grupy dostosowanej do potrzeb osób dorosłych.

Certyfikat otrzymany po zdaniu egzaminu jest dokumentem państwowym, potwierdzającym znajomość języka polskiego jako obcego na poszczególnym poziomie zaawansowania.

Dokument ten często jest niezbędny dla tych, którzy m.in.: planują otrzymać polskie obywatelstwo, chcieliby otrzymać kartę rezydenta UE, lub zamierzają ubiegać się o pracę w Polsce.

Państwowy egzamin certyfikacyjny z języka polskiego jako obcego odbywa się tylko kilka razy w roku. W 2023 roku Fundacja Wolność i Demokracja organizuje państwowy egzamin certyfikatowy w Warszawie na poziomie B1 w terminach:

18-19 listopada 2023 r. (sobota – niedziela).

Egzamin mogą zdawać wyłącznie cudzoziemcy lub obywatele polscy na stałe zamieszkujący za granicą, którzy w dniu egzaminu mają ukończone 18 lat. Dokumenty uprawniające do udziału w egzaminie – ważny paszport.

Osoby w wieku 16-17 lat mogą zdawać egzamin w grupie osób dorosłych za zgodą opiekunów prawnych.

Rejestracja  – kliknij tutaj!

Zapisy na państwowy egzamin certyfikatowy z języka polskiego jako obcego na poziomie B1 w grupie dostosowanej do potrzeb osób dorosłych odbywający się w dniach 18-19 listopada 2023 r. przyjmowane są do 17.10.2023.

UWAGA! Z jednego adresu e-mail można zapisać tylko jedną osobę.

Wyraźnie podkreślamy, że nie współpracujemy z żadnymi pośrednikami (osobami prywatnymi ani instytucjami), które ogłaszają się na różnych forach i obiecują pomoc (często odpłatnie) w zapisaniu się na egzamin.

Po wypełnieniu formularza Fundacja Wolność i Demokracja w ciągu 48 godzin od rejestracji na e-mail podany w zgłoszeniu przekaże Państwu informacje dotyczącą statusu rejestracji:

  • albo potwierdzenie przyznania miejsca i prośbę o opłatę (na podany w mejlu numer konta)
  • albo informację o przyjęciu Państwa na listę rezerwową.
  • albo informację o nieprzyznaniu miejsca.

Opłata za egzamin

Oplata za egzamin – poziom B1: 150 EUR;
Opłata za wydanie certyfikatu: 20 EUR;

Opłata za egzamin i certyfikat (poziom B1) – 170 EUR;

Płatność powinna zostać zrealizowana w ciągu trzech dni od otrzymania informacji przyznania miejsca od Fundacji z adresu( [email protected] ).
Po wpłynięciu opłaty za egzamin na rachunek bankowy Fundacji otrzymają Państwo potwierdzenie rejestracji na egzamin.

W razie pytań lub wątpliwości prosimy o kontakt: [email protected]  lub tel: + 48 789 809 629 (Pn – Pt  9:00-16:00)

 

Znadniemna.pl za wid.org.pl

Fundacja Wolność i Demokracja na mocy decyzji Ministerstwa Edukacji i Nauki ma prawo do przeprowadzania państwowych egzaminów certyfikatowych z języka polskiego jako obcego na poziomach: B1, B2, C1– dla grupy dostosowanej do potrzeb osób dorosłych. Certyfikat otrzymany po zdaniu egzaminu jest dokumentem państwowym, potwierdzającym znajomość języka

Skip to content