Rozmowa z Janem Miłoszem Zarzyckim, pierwszym dyrygentem Warszawskiej Orkiestry Kameralnej „Concentus pro arte” oraz dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży.
O rozmówcy:
Jan Miłosz Zarzycki jest finalistą i laureatem międzynarodowych konkursów muzycznych we Włoszech, w Hiszpanii i na Węgrzech. Po otrzymaniu dyplomu z wyróżnieniem w klasie dyrygentury Marka Pijarowskiego we Wrocławiu, studia dyrygenckie uzupełniał w Wiedniu i w Berlinie. Jest także absolwentem wydziału instrumentalnego Akademii Muzycznej w Katowicach. Współpracował z Państwową Operą we Wrocławiu, Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach, z orkiestrą Sinfonia Varsovia, Warszawską Operą Kameralną. Na VII Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim im. A. Toscaniniego w Parmie otrzymał III nagrodę, konsekwencją czego było tournee koncertowe po Włoszech z Orkiestrą Symfoniczną Emilii Romanii im. A.Toscaniniego.
Podczas koncertu w Grodnie na Nowym Zamku zabrzmiały utwory takich kompozytorów jak Karol Szymanowski, Witold Lutosławski, Fryderyk Chopin, Stanisław Moniuszko, Grazyna Bacewicz. Mógłby Pan wytłumaczyć ten wybór?
Na dobór repertuaru składa się wiele czynników. Kluczowe dla nas są okoliczności koncertu. Czy koncert odbywa się z jakiejś okazji, czy koncert ma charakter abonamentowy (czyli dla stałych melomanów), czy dla publiczności, którą trzeba wciągnąć do zabawy itd.
Czy wybiera Pan same tzw. koncertowe pewniaki?
Trudno mówić o pewniakach, gdyż programy mamy różne. Na przykład wkrótce będziemy grać koncert abonamentowy dla stałych melomanów, gdzie będa utwory dłuższe, cykliczne – koncert saksofonowy Aleksandra Głazunowa. W kościołach będziemy grali koncert w ramach cyklu „Witold Lutosławski i Jego Inspiracje”, w którym będą utwory węgierskiego kompozytora Béla Bartóka, Johanna Sebastiana Bacha, Józefa Haydna, którymi inspirował się mistrz Lutosławski. Czyli za każdym razem jest inaczej, a więc trudno mówić o jakichś regułach.
Czy Pan jako dyrygent narzuca wizję dzieła całej orkiestrze?
Przychodząc do orkiestry na pierwszą próbę mam swoją wizję utworu, ale muzycy też ją mają. A więc w trakcie naszej pracy pojawia się prąd, który zaczyna między nami przepływać. Orkiestra oczekuje od dyrygenta, że on przedstawi swój obraz utworu i inicjatywa będzie po jego stronie. W trakcie tych prób oni ten utwór czują po swojemu i wykazują inicjatywę. W wyniku moja koncepcja w jakiś sposób ewoluuję w zwiazku z tym. Natomiast na koncercie dzieją się jeszcze zupełnie inne nowe rzeczy. Bywa tak, że jakiś zupełnie nowy pomysł przychodzi nam do głowy i znów powstaje coś zupełnie innego.
Jest Pan absolwentem Wydziału Instrumentalnego Akademii Muzycznej w Katowicach (klasa skrzypiec). Czy czuje się Pan bardziej skrzypkiem, czy dyrygentem?
W tej chwili czuje się dyrygentem, bo już od wielu lat nie mam czasu grać. Ale czasem biorę skrzypce do ręki i coś tam pogram, choć zdarza się to bardzo okazjonalnie. Już nie nazwałbym się skrzypkiem.
Podziwia Pan lub ceni szczególnie jakiegoś dyrygenta?
Myslę, że nie ma takiego jednego, na którym chciałbym się w stu procentach wzorować. Każdy z dyrygentów imponuje mi czymś innym. Na przykład światowej sławy japoński dyrygent Seiji Ozawa, który ma w sobie coś niesamowitego, roztacza jakąś aurę. Także obserwując nawet moich kolegów zawsze staram się dostrzec w nich coś nowego. Na przykład w Grodnie poznałem bardzo dobrego dyrygenta Władzimira Bormotowa, który budzi mój respekt i szacunek.
Jakiej muzyki Pan słucha, gdy nie dyryguje?
Jestem trochę staroświecki, słucham przede wszystkim muzykę klasyczną. Lubię także różne starsze musicale, tradycyjny jazz. Uwielbiam słuchać jedną z najwybitniejszych śpiewaczek w historii tego gatunku Ellę Fitzgerald.
Jak Pan sądzi, dlaczego muzyka poważna jest jakby spychana na margines? Kiedyś przecież tak nie było…
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Muzyka klasyczna zawsze była elitarną i taką jest do dziś. Na przykład koncert w Grodnie dowodzi, że jest ogromna grupa osób, która chętnie słucha muzykę poważną, wykazując radość i pasję. Grodzieńska publiczność była entuzjastyczna i otwarta, bardzo ciepło nas przyjmowała, z dużą życzliwością. My, jako muzycy, staramy się tak przedstawić muzykę klasyczną, żeby ludzie od niej nie odwracali się. Pokazujemy, że ona może być atrakcyjna i piękna.
Jako dyrygent koncertował Pan w Niemczech, Francji, Austrii, Czechach, Rosji, Włoszech, Ukrainie, Macedonii, USA i Belgii. A teraz przez prawie dziewięć lat jest Pan dyrygentem Łomżyńskiej Filharmonii Kameralnej w Łomży. Jakie były powody tej decyzji?
Z kilku względów uznałem, że warto jest zwiazać się z Łomżą. Po pierwsze, pracuję na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, a Łomża jest blisko stolicy i to jest bardzo korzystne rozwiązanie dla mnie. Bardzo lubię swoją pracę na Uniwersytecie. Pracuję na stanowisku profesora, gdyż pedagogiką zajmuję się od początku swojej kariery i zawsze poświęcam jej dużo uwagi i czasu. Drugi powód jest taki, że dyrygent to jest taki zawód, który przewiduje częste podróże. Polscy znakomici mistrzowie często zmieniają swoje miejsca zamieszkania, pracując dyrygentami przez trzy lata w jednym miejscu, później zmieniają na drugie itd. Mnie osobiście, Łomża urzekła swoim spokojem, możliwością pewnego komfortu i stabilizacji. Oczywiście, w życiu każdego artysty sztuka jest bardzo ważna, a także osobisty rozwój. Jednak życie to także rodzina, czas spędzony z dziećmi, piękno przyrody, którymi człowiek chciałby się cieszyć. Miałem już w trakcie pobytu w Łomży kilka kuszących propozycji. Ale przyznam się, że nie skorzystałem z nich, właśnie z tego powodu, że czasem trzeba dokonać wyboru. Muzyka dla mnie jest wielką pasją, ale nie jest na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o życiowe decyzje.
Czy nie żałuje Pan tej decyzji?
Nie żałuję, że związałem się z tą orkiestrą. Mamy bardzo dobrą atmosferę w pracy, co też nie zawsze ma miejsce w orkiestrach, szczególnie w większych. I kiedy dostaję kuszące propozycje, bardzo poważnie zastanawiam się, że jeżeli zamienię te orkiestrę na większą, bardziej prestiżową, to nie będę miał tak miłej atmosfery w pracy, dobrego kontaktu z muzykami itd. A to jest przecież bardzo istotne.
Czy kryzys finansowy dotknął takze waszą orkiestrę?
Z trudem sobie radzimy. Musimy bardzo zabiegać o pieniądze. Na szczęście na razie otrzymujemy je z różnych źródeł. Nasze miasto obcięło dotacje na bieżący sezon, może nie o wielką kwotę – o pięć procent plus trzeba doliczyć do tego inflację, ale w wyniku mamy znaczącą kwotę. Ciesze się bardzo, że z innych źródeł udało się pozyskać całkiem znaczące sumy. A więc w tym roku nas to uratowało i funkcjonujemy bardzo dobrze. Jak będzie w przyszłym, zobaczymy, bądźmy dobrej myśli.
Jakie wrażenie ma Pan z tego wyjazdu?
Muzyka tak wspaniale jednoczy. Te antagonizmy, o których słyszymy w mediach, że gdzieś tam jadą nasze kibice robią awanturę na Litwie. Później nasz zespół jedzie na Litwę z koncertem, gdzie nas przyjmują ciepło i wspaniale, nawiazujemy kontakty, przyjaźnie. Czyli muzyka jest tym, co nas łączy i jednoczy. To było także widać na koncercie w Grodnie. Wśród publiczności pewnie było wielu Polaków, ale byli też i rodowici Białorusini, którzy wraz z nami cieszyli się ze wspólnego śpiewania polskich piosenek legionowych. Uważam, że to powinniśmy robić i popierać.
Rozmawiała Iness Todryk-Pisalnik
Rozmowa z Janem Miłoszem Zarzyckim, pierwszym dyrygentem Warszawskiej Orkiestry Kameralnej „Concentus pro arte” oraz dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży.
O rozmówcy:
Jan Miłosz Zarzycki jest finalistą i laureatem międzynarodowych konkursów muzycznych we Włoszech, w Hiszpanii i na Węgrzech. Po otrzymaniu dyplomu