HomeStandard Blog Whole Post (Page 359)

Ponad 3 tysiące grodzieńskich katolików przeszło 3 czerwca w procesji ulicami Grodna z okazji Uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej.

Procesja tradycyjnie zajęła prawie cały tzw. Stary Most przez Niemen

Procesję poprzedziła uroczysta Msza św., celebrowana w Katedrze Grodzieńskiej przez biskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza.

Biskup grodzieński Aleksander Kaszkiewicz celebruje uroczyste nabożeństwo

– Dzisiaj skupiamy uwagę na tajemnicy Eucharystii. Obudźmy swoją wiarę w to, że w maleńkiej białej hostii jest obecny żywy i prawdziwy Chrystus. To ten sam Jezus, który kiedyś chodził po palestyńskich drogach, dokonywał cudów, po czym był torturowany, zmarł i zmartwychwstał – oznajmił na początku nabożeństwa ordynariusz grodzieński.

W homilii biskup wezwał wiernych nie krępować się z powodu tego, że tajemnicy obecności Chrystusa w świecie w postaci chleba i wina nie da się zrozumieć, stosując logikę.

– Uczniowie Jezusa na początku również z niedowierzaniem traktowali słowa Zbawiciela. Jednak po ukrzyżowaniu i powrocie Nauczyciela, przekonali się oni do Jego obietnicy posilać ich Ciałem i Krwią, po czym potrafili zbudować mocny Kościół – podkreślił hierarcha.

Procesja podąża ulicą Karola Marksa

Po zakończeniu Mszy św. ulicami Grodna ruszyła procesja Eucharystyczna. W pochodzie tradycyjnie wzięli udział wierni ze wszystkich parafii grodzieńskich, a także katolicy z sąsiednich krajów – Polski i Litwy. Na potrzeby procesji zawczasu przygotowano cztery ołtarze: naprzeciwko kościołów – katedralnego, pobrygidzkiego, pobernardyńskiego i franciszkańskiego.

Wierni na czele z Ciałem Jezusa Chrystusa, ukrytym w znaku chleba i pomieszczonym w monstrancji, zatrzymywali się naprzeciwko ołtarzy, czytali fragmenty Ewangelii, sławili Boga śpiewem i wznosili modlitwy.

Na zakończenie procesji na franciszkańskim wzgórzu biskup Aleksander Kaszkiewicz udzielił wszystkim pasterskiego błogosławieństwa.

– Mocą Chleba Bożego starajmy się zachowywać Bożą prawdę w naszym życiu, żeby żyć w jedności z Panem i bliźnim – zwrócił się ordynariusz na końcu uroczystości do zgromadzonych.

Znadniemna.pl na podstawie Grodnensis.by/Angelina Marciszewska, zdjęcia Olgi Sielickiej

Ponad 3 tysiące grodzieńskich katolików przeszło 3 czerwca w procesji ulicami Grodna z okazji Uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej. [caption id="attachment_31374" align="alignnone" width="500"] Procesja tradycyjnie zajęła prawie cały tzw. Stary Most przez Niemen[/caption] Procesję poprzedziła uroczysta Msza św., celebrowana w Katedrze Grodzieńskiej przez biskupa grodzieńskiego Aleksandra

Delegacja Kancelarii Prezydenta RP na czele z sekretarzem stanu, ministrem Adamem Kwiatkowskim, odpowiedzialnym w Kancelarii Prezydenta RP za kontakty z Polakami za granicą, przebywała w dniach 2-3 czerwca w Grodnie i Wołkowysku na zaproszenie Związku Polaków na Białorusi.

Sekretarz stanu, minister Adam Kwiatkowski

W pierwszym dniu wizyty wysłannicy Głowy Rzeczypospolitej Polskiej wzięli udział w organizowanych przez ZPB przy wsparciu Kancelarii Prezydenta RP i we współpracy z Konsulatem Generalnym RP w Grodnie, a także Fundacją „Pomoc Polakom na Wschodzie”, uroczystościach z okazji Dnia Dziecka, na które złożył się m.in. koncert uczestników przeglądu polskiej piosenki dziecięcej „Kolorowe Nutki 2018”.

Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta RP, minister Adam Kwiatkowski i prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys

Honorowy prezes i założyciel Związku Polaków na Białorusi dr Tadeusz Gawin i pracowniczka Biura Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą w Kancelarii Prezydenta RP Ewa Czerniawska

– Chcę przekazać serdeczne pozdrowienia od Pary Prezydenckiej, w której imieniu jesteśmy dzisiaj tutaj z wami – mówił minister Kwiatkowski do licznie zgromadzonej na koncercie publiczności. Dodał, że jego wizyta jest wypełnieniem słów Prezydenta RP Andrzeja Dudy o tym, że „chce budować wspólnotę wszystkich Polaków, bez względu na to, gdzie oni mieszkają”.

Według prezydenckiego ministra dobrą tradycją obecnej prezydentury stało się podtrzymywanie kontaktów ze Związkiem Polaków na Białorusi. – Dzięki współpracy z prezes ZPB Andżeliką Borys wielu działaczy organizacji, a także zwycięzcy organizowanych przez ZPB konkursów mieli już okazję odwiedzić Pałac Prezydencki w Warszawie i spotkać się m.in. z pierwszą damą Agatą Kornhauser-Dudą. – Drzwi pałacu były i pozostają dla was otwarte – oznajmił minister Adam Kwiatkowski.

– Obecna na uroczystości z okazji Dnia Dziecka szeroka reprezentacja uczniów z całej Białorusi, nauczycieli, działaczy naszej organizacji pokazuje, że to, co robimy, jest potrzebne i cieszy się zainteresowaniem – powiedziała dziennikarzom prezes ZPB Andżelika Borys. Polska działaczka dodała, że dzięki współpracy z Kancelarią Prezydenta RP po zakończeniu koncertu rozdano ponad 400 prezentów dzieciom, reprezentującym 43 ośrodki nauczania języka polskiego, rozsiane po całej Białorusi.

Prezenty ufundowane przez Kancelarię Prezydenta RP

Ufundowane przez Kancelarię Prezydenta RP prezenty wręczał dzieciom osobiście minister Adam Kwiatkowski.

Na uroczystości z okazji Dnia Dziecka przybyły do Grodna dzieci z Grodzieńszczyzny, a także obwodów: brzeskiego, mińskiego oraz mohylewskiego. Tylko w koncercie „Kolorowe Nutki 2018” wystąpiło ponad pięćdziesięciu dzieciaków.

Przemawia Andżelika Borys, prezes ZPB

Konsul Generalny RP w Grodnie Jarosław Książek wręcza dyplomy

Jak powiedział minister Kwiatkowski, uroczystości w Grodnie to już drugi Dzień Dziecka organizowany poza granicami Polski, w którym uczestniczy prezydencka delegacja. – W ubiegłym roku odwiedziliśmy polskie dzieci w Rumunii i zamierzamy kontynuować te spotkania” – oświadczył prezydencki wysłannik.

Minister Adam Kwiatkowski rozmawia z dziennikarzami

Konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek, prezes ZPB Andżelika Borys, minister Adam Kwiatkowski i przewodnicząca Rady Naczelnej ZPB Anżelika Orechwo

Minister Adam Kwiatkowski przegłąda gazetę „Głos znad Niemna na uchodźstwie”

Po uroczystościach z okazji Dnia Dziecka minister Kwiatkowski w towarzystwie prezes ZPB Andżeliki Borys, przyjmującej delegację Kancelarii Prezydenta RP na Ziemi Grodzieńskiej, spotkał się z biskupem grodzieńskim Aleksandrem Kaszkiewiczem i rozmawiał z przedstawicielami Polskiej Macierzy Szkolnej.

Delegacja, kierowana przez ministra Kwiatkowskiego, w towarzystwie przedstawicieli Konsulatu Generalnego RP w Grodnie na czele z szefem placówki Jarosławem Książkiem oraz wspólnie z reprezentantami ZPB na czele z prezes Andżeliką Borys odwiedziła też znajdujące się w Grodnie miejsca polskiej pamięci narodowej.

Nawiedziła m.in. cmentarze pobernardyński i garnizonowy. Na tym ostatnim minister Adam Kwiatkowski złożył kwiaty pod Krzyżem Katyńskim, upamiętniającym grodnian, będących ofiarami jednej z najokrutniejszych zbrodni, dokonanych na Polakach przez władze ZSRR w dwudziestym stuleciu.

– Musimy robić wszystko, żeby imiona i nazwiska tych, których grobów jeszcze nie odnaleźliśmy, były znane, by ich szczątki były pochowane w godny sposób – powiedział Adam Kwiatkowski dziennikarzom po złożeniu kwiatów pod Krzyżem Katyńskim.

Delegacja z Warszawy uczciła także pamięć obrońców Grodna, straconych przez Sowietów w czasie kampanii wrześniowej 1939 roku i żołnierzy, poległych w wojnie polsko-bolszewickiej z lat 1919-1920. Odwiedziła również grób pisarki Elizy Orzeszkowej.

– To bardzo ważne, że są tu miejsca, gdzie są pochowani bohaterowie naszej historii, którzy walczyli o Polskę w różnych czasach. W dużej części to dzięki nim jest ona dzisiaj wolna i niepodległa – mówił minister Kwiatkowski. Podkreślił, że nie wszyscy zginęli na polach bitewnych, lecz wielu zostało rozstrzelanych „za to, że byli Polakami”. – Jestem wdzięczny tym, którzy tutaj dbają o polskie miejsca pamięci – powiedział prezydencki minister, dodając, że miejscowi Polacy są przykładem „prawdziwego patriotyzmu”.

W drugim dniu wizyty na Grodzieńszczyźnie delegacja Kancelarii Prezydenta RP na czele z ministrem Adamem Kwiatkowskim odwiedziła Wołkowysk.

Na cmentarzu wojennym, gdzie spoczywają polscy żołnierze, którzy polegli w wojnie polsko-bolszewickiej, ministra Kwiatkowskiego witało około stu działaczy Oddziału ZPB w Wołkowysku na czele z prezes oddziału Marią Tiszkowską. Polska działaczka opowiedziała gościom z Warszawy o tym, jak jej koledzy z oddziału ZPB opiekują się cmentarzem, utrzymując go we wzorowym stanie. – Ogromną pomoc w trakcie prowadzonej przez nas od czterech lat renowacji tej nekropolii otrzymujemy od Konsulatu Generalnego RP w Grodnie i od centrali Związku Polaków – mówiła prezes Tiszkowska. W rozmowie z dziennikarzami Maria Tiszkowska zaznaczyła, że wizyta ministra Kwiatkowskiego w Wołkowysku jest bardzo ważnym wydarzeniem dla miejscowej społeczności polskiej. – To, że działacze naszego oddziału ZPB i ich dzieci mieli okazję spotkać się i porozmawiać z prezydenckim ministrem, jest dla nas ogromnym zaszczytem i radością – mówiła prezes Oddziału ZPB w Wołkowysku. Dodała, że „takie wizyty uświadamiają nam, że w Polsce o nas pamiętają i to dodaje nam sił”.

Minister Adam Kwiatkowski przemawia na cmentarzu w Wołkowysku

Wyraźnie wzruszony po obcowaniu z Polakami Wołkowyska minister Kwiatkowski, komentując dziennikarzom to, co zobaczył na cmentarzu wojennym, powiedział, że w przypadku tego cmentarza można powiedzieć rzecz paradoksalną, a mianowicie stwierdzić że „ten cmentarz żyje”.

O tym, że cmentarz jest jedynym miejscem w Wołkowysku, w którym Polacy, należący do miejscowego oddziału ZPB, mogą się bezpiecznie spotykać i organizować obchody polskich świąt narodowych, mówiła podczas spotkania z ministrem Kwiatkowskim Maria Tiszkowska.

Prezes Oddziału ZPB w Wołkowysku w rozmowie z dziennikarzami ujawniła na przykład, iż za sprawą niejawnego rozporządzenia miejscowych władz ona i członkowie jej zarządu mają zakaz wstępu do Polskiej Szkoły w Wołkowysku. – Ale pomimo tego staramy się pomagać tej szkole. W tym celu utrzymujemy kontakty z rodzicami, uczących się w niej dzieci i z niektórymi nauczycielami – mówiła Tiszkowska, zapewniając, że podobnie jak Polska Szkoła w Grodnie placówka w Wołkowysku sztucznie ogranicza liczbę przyjmowanych do niej dzieci. Według Tiszkowskiej administracja szkoły otrzymała od władz rozporządzenie o przyjęciu do szkoły w roku szkolnym 2018/2019 tylko osiemnastu pierwszoklasistów, z których zostanie sformowana tylko jedna pierwsza klasa. – Tymczasem zainteresowanie jest o wiele większe i gdyby nie ograniczenia ze strony władz, szkoła mogłaby sformować dwie, a może i więcej pierwszych klas – podkreśliła polska działaczka, dodając, że ze względu na zainteresowanie nauką języka polskiego w Wołkowysku, miejscowy oddział ZPB musiał zorganizować szkołę społeczną, w której nieodpłatnie naukę języka polskiego pobiera około 60 uczniów w różnym wieku.

Zdjęcie pamiątkowe Polaków Wołkowyska z ministrem Adamem Kwiatkowskim

Działalność Polskiej Szkoły w Wołkowysku, a także perspektywy zwiększenia liczby dzieci, uczących się w tej placówce, były tematem rozmów ministra Adama Kwiatkowskiego podczas wizyty w Polskiej Szkole w Wołkowysku.

Podczas spotkania w Polskiej Szkole w Wołkowysku

– Zależy nam, by wszystkie chętne dzieci mogły się uczyć w tej szkole – mówił Adam Kwiatkowski podczas spotkania z dyrektor Polskiej Szkoły w Wołkowysku Haliną Bułaj.

Dyrektorka placówki poinformowała z kolei, że w tym roku szkoła ma przyjąć 18 pierwszoklasistów, gdyż taką decyzję podjęły lokalne władze. – Na chwilę obecną mam rozporządzenie władz o przyjęciu 18 dzieci – poinformowała. Jak powiedziała, chętnych jest więcej, choć dokładnej liczby nie da się określić. – Na zebraniu dla chętnych rodziców, które odbyło się 26 maja, były 23 osoby – wskazała.

Tymczasem nabór uczniów do szkół na Białorusi trwa przez cały okres letnich wakacji i kończy się pod koniec sierpnia, więc pod koniec lata liczba zgłoszeń do szkoły może znacznie przekroczyć wskazaną przez władze kwotę na przyjmowanych pierwszoklasistów.

Obecny na spotkaniu w szkole przewodniczący Wołkowyskiego Rejonowego Komitetu Wykonawczego Michaił Sićko mówił, że przyjęcie w tym roku do Polskiej Szkoły większej liczby osób jest niemożliwe z powodów technicznych. – Szkoła musi przestrzegać przepisów sanitarnych i bezpieczeństwa, a budynek jest przewidziany na 190 dzieci. Obecnie w szkole uczy się 287 dzieci – mówił Sićko. Ocenił, że nie jest możliwe wprowadzenie w szkole systemu nauczania na dwie zmiany.
Minister Adam Kwiatkowski i towarzyszący mu konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek podkreślali, że Polsce zależy, by władze miasta i szkoły podjęły działania na rzecz zwiększenia liczby uczniów w klasie pierwszej. – Tak, by wszyscy chętni do nauki w Polskiej Szkole mieli zapewnioną możliwość korzystania z niej – powiedział Kwiatkowski.

W trakcie swojej wizyty w Wołkowysku prezydencki minister Adam Kwiatkowski odwiedził w domu jedną z najbardziej zasłużonych przedstawicielek polskiej społeczności w tym mieście – założycielkę i wieloletnią prezes Oddziału ZPB w Wołkowysku Annę Sadowską, dzięki staraniom której w dużej mierze wybudowana została w Wołkowysku Szkoła Polska. Gość z Warszawy wręczył Annie Sadowskiej bukiet kwiatów i wysłuchał wspomnień mentorki polskiej społeczności w Wołkowysku o początkach odrodzenia polskości na ziemi wołkowyskiej po upadku ZSRR.

Minister Adam Kwiatkowski wręcza kwiaty Annie Sadowskiej

Znadniemna.pl z wykorzystaniem materiałów PAP i IAR

Delegacja Kancelarii Prezydenta RP na czele z sekretarzem stanu, ministrem Adamem Kwiatkowskim, odpowiedzialnym w Kancelarii Prezydenta RP za kontakty z Polakami za granicą, przebywała w dniach 2-3 czerwca w Grodnie i Wołkowysku na zaproszenie Związku Polaków na Białorusi. [caption id="attachment_31310" align="alignnone" width="480"] Sekretarz stanu, minister Adam

Nasz czytelnik z Warszawy, urodzony grodnianin Jerzy Januszewski, przekazał do redakcji wspomnienie o rodzinie swojej mamy Elżbiety Januszewskiej, z domu Janczełowskiej. Jest to opis losów trzech sióstr i ich rodzinnego domu, który stał w Grodnie przy dzisiejszej ulicy Antonowa – tam, gdzie znajduje się hotel „Siemaszko”.

Rodzina Janczełowskich: rodzice Antoni i Teofila (po prawej) oraz ich córki Elżbieta i Luba (obie stoją) a także Wiera (siedzi między rodzicami )

Z uwagi na to, że interesują nas wszelkie świadectwa, związane z historią Grodna, z wdzięcznością publikujemy wspomnienie naszego czytelnika i zapraszamy Państwa do lektury:

Z lewej strony na skrzyżowaniu ulicy Antonowa z Porochową znajduje się komfortowy hotel „Siemaszko”. Ulica ta przed wojną nosiła nazwę Jerozolimska, po zajęciu Grodna przez Armię Czerwoną – Tankistów, a obecnie – Antonowa.

Ulica Antonowa w Grodnie i hotel „Siemaszko”, który stoi na miejscu rodzinnego domu Janczełowskich. Na frontonie część ściany przypomina fasadę parterowego domu, takiego w jakim mieszkali Janczełowscy

Ulica ta łączy dawny Skidelski Rynek z cmentarzem Farnym. Wybrukowana „kocimi łbami” przed wojną dudniła chłopskimi furmankami lub przemierzały po niej kondukty pogrzebowe. W czasie okupacji hitlerowskiej była częścią getta, po wojnie dudniła drewniakami jeńców niemieckich, którzy odbudowywali most na Niemnie. Teraz, pokryta asfaltem – służy klientom bazaru przy cmentarzu. Część frontowej ściany hotelu „Siemaszko” wyróżnia się architekturą i rodzajem materiału. Jest wykonana z jasnej cegły z zarysem dachu. Był to dom, w którym do 1946roku mieszkała rodzina Janczełowskich. Parterowy dom składający się z dużego pomieszczenia z „ruskim piecem”, rozdzielającym dom na kuchnię i część mieszkalną. Dodatkowo był jeszcze jeden pokój i komórka. Oświetlenie odbywało się lampami naftowymi (później doprowadzono prąd).Wodę pobierano ze studni na podwórku, a za toaletę służyła drewniana „sławojka” z szambem.

Rodzina Janczełowskich liczyła pięć osób: Antoniego (ur. w 1878 roku), Teofili (ur.1879roku) i trzech córek: Luby, Elżbiety i Wiery. Janczełowscy byli wyznania prawosławnego. Po wkroczeniu Niemców w 1941roku ich dom znalazł się na terenie getta i Janczełowscy musieli się z niego wyprowadzić.

Jako pierwsza opuściła dom Luba. Poznała przystojnego kierowcę Grigorija Koziaczego, wzięła z nim ślub i zamieszkała w wynajętym mieszkaniu. Z Grigorijem wiąże się ciekawa okupacyjna historia. Przed wojną skończył kurs kierowców i uzyskał prawo jazdy. W 1939 roku został wcielony do Armii Czerwonej. Po agresji niemieckiej w 1941roku trafił do niewoli. Ubrany w kombinezon był w grupie na rozstrzelanie. W pewnym momencie oficer zwrócił się z zapytaniem, czy w grupie jest kierowca. Grigorij zgłosił się i, jak się okazało, Niemcom zepsuła się zarekwirowana radziecka ciężarówka, której nie mogli uruchomić. Grigorij uruchomił ją, ocalając tym samym wolność i życie. Po wojnie rodzina Koziaczych wybudowała drewniany dom przy ulicy Porochowoj Zaułek. Mieszkało w nim kolejne pokolenie.

Uczniowie Kursów Kierowców w Grodnie. Strzałką jest zaznaczony Grigorij Koziaczy, mąż Luby

Druga z córek (mama autora – red.) – Elżbieta Janczełowska – po zakończeniu szkoły podstawowej uczyła się krawiectwa. Rodzice wysłali ją na naukę do Warszawy, gdzie Elżbieta uzyskała dyplom mistrzowski w krawiectwie damskim. Po powrocie do Grodna otworzyła zakład krawiecki, przeznaczając na ten cel duży pokój z oknem na ulicę. Rodzice w prezencie kupili jej pedałową maszynę „Singer”. Uprawnienia mistrzowskie umożliwiały Elżbiecie prowadzenie nauki zawodu. Zwykle były to 2-3 uczennice z Grodna i okolic narodowości polskiej, rosyjskiej i żydowskiej. Po jednej z nich pozostała książka, która z innymi pamiątkami wywędrowała do Polski.

Dzieci na ulicy Podolnej w Grodnie. Po lewej stoi autor niniejszego wspomnienia Jerzy Januszewski

Elżbieta zawarła związek małżeński z mieszkańcem Grodna Józefem Januszewskim, przyjmując jego nazwisko. Józef Januszewski w 1944 roku wstąpił do II Armii Wojska Polskiego (patrz artykuł „Dziadek w polskim mundurze”: Józef Januszewski – red.),doszedł do Bautzen w Niemczech, gdzie zastało go zakończenie wojny. Józef zdecydował się osiedlić w Ełku na Mazurach. W 1946 roku Elżbieta Januszewska dołączyła z synami do męża i zamieszkała w Ełku, gdzie zmarła w wieku 60 lat.

Kąpielisko na Niemnie. Elżbieta Janczełowska siedzi na kamieniu na pierwszym planie z prawej strony

Z maszyną „Singer” wiążą się dwie historie. Po wojnie w upalne dni mama szyła na niej przy otwartym oknie. Przechodzący obok domu niezbyt trzeźwy żołnierz radziecki zaczął ubliżać mamie i w pewnym momencie chwycił za maszynę chcąc ją wyrwać. Świadkami zdarzenia byli żołnierze przechodzącego patrolu. Jeden z nich oddał do awanturnika serię z automatu i ten leżał potem w kałuży krwi dopóki nie zabrała go ciężarówka. Drugi epizod związany z maszyną to problemy z jej transportem do Polski. Cały nasz dobytek mieścił się w dwóch tobołach związanych prześcieradłami. Jeden z nich był na żelaznych sankach. Na granicy, po torach trzeba było przejść do polskich wagonów. Udało się to zrealizować i maszyna przez dłuższy okres czasu stanowiła główne źródło utrzymania.

Pamiątka pozostawiona Elżbiecie przez jedną z jej uczennic żydowskiego pochodzenia

Trzecia z sióstr Janczełowskich – Wiera Janczełowska – po skończeniu liceum pracowała w grodzieńskich restauracjach. Nie była zamężna. W 1939 roku urodziła córkę Raisę i wyprowadziła się z domu. Córkę wychowywała aż do pełnoletniości i po skończeniu przez nią położnictwa w szkole medycznej wyjechała z nią do Druskiennik, gdzie zmarła.

Wiera Janczełowska jako pracowniczka jednej z grodzieńskich restauracji

Dom na Antonowa ciągle ujawnia nowe tajemnice. Na początku lat 80. minionego stulecia jego nowi lokatorzy, robiąc porządki, znaleźli w zakamarkach stare albumy ze zdjęciami, które przekazali do Towarzystwa Żydowskiego w Grodnie. Albumy te nie zawierają informacji o rodzinie Janczełowskich.

Grób Teofili i Antoniego Janczełowskich na cmentarzu Farnym w Grodnie

Opisałem losy domu i trzech sióstr z tego domu. Trzy siostry, trzy życiorysy rozdzielone granicami Białorusi, Polski i Litwy. Córki pięknej nadniemeńskiej ziemi.

Jerzy Januszewski z Warszawy specjalnie dla Znadniemna.pl

Nasz czytelnik z Warszawy, urodzony grodnianin Jerzy Januszewski, przekazał do redakcji wspomnienie o rodzinie swojej mamy Elżbiety Januszewskiej, z domu Janczełowskiej. Jest to opis losów trzech sióstr i ich rodzinnego domu, który stał w Grodnie przy dzisiejszej ulicy Antonowa - tam, gdzie znajduje się hotel

Władze Mińska pozwoliły na otwarcie restauracji i sauny w miejscu kaźni setek tysięcy ofiar komunizmu. Chodzi o Kuropaty, gdzie NKWD rozstrzelało też tysiące Polaków z tak zwanej białoruskiej listy katyńskiej, której władze w Mińsku nie ujawniły do dziś.

Krzyż Straży Mogił Polskich, upamiętniający Polaków, zamordowanych w Kuropatach

Zezwolenia na budowę wydano pomimo – jak wskazał jeden z dzienników – znajdujących się tam krzyży symbolizujących ofiary stalinowskiej represji.

Białoruskie władze od lat nie upamiętniły tego miejsca, robi to lokalna społeczność. Teraz wydano zgodę na lokal, którego oficjalne otwarcie zapowiedziano na piątek. Obrońcy miejsca pamięci w Kuropatach liczą, że władze wycofają się z kontrowersyjnej decyzji, jeśli nie – zapowiedziano już protesty.

W lutym 2017 roku w desperackim proteście obrońcom Kuropat udało się zatrzymać budowniczych.

Luty 2017 roku. Obrońcy Kuropat bronią memoriału

Z wielkim bólem przyjmujemy taki brak szacunku dla ofiar. To się nie mieści w naszej kulturze i tradycji – podkreślił poseł Andrzej Melak, prezes Komitetu Katyńskiego.

– To jest efekt zbyt małej historycznej wiedzy, a poza tym ukarany i osądzony został tylko faszyzm. Komunizm był również złym, a być może jeszcze nawet gorszym ustrojem. Jego zbrodnie znajdują wytłumaczenie w wielu narodach, zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Nie zapominajmy, że Białoruś jest pod patronatem i wielkim wpływem Rosji. Miejsca kaźni upamiętniające zbrodnie komunistyczne, które doprowadziły do większej liczby ofiar niż chyba II wojna światowa, po prostu były pomijane i są przemilczane – powiedział Andrzej Melak.

Znadniemna.pl za Radio Maryja

Władze Mińska pozwoliły na otwarcie restauracji i sauny w miejscu kaźni setek tysięcy ofiar komunizmu. Chodzi o Kuropaty, gdzie NKWD rozstrzelało też tysiące Polaków z tak zwanej białoruskiej listy katyńskiej, której władze w Mińsku nie ujawniły do dziś. [caption id="attachment_9304" align="alignnone" width="500"] Krzyż Straży Mogił Polskich,

Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” i działający przy nim Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli zapraszają nauczycieli polonijnych do udziału w drugiej edycji Konkursu „Polonijny Nauczyciel Roku”, w którym nagrodą jest przyznanie tytułu „Polonijny Nauczyciel Roku im. Profesora Andrzeja Stelmachowskiego”.

Pierwsza edycja konkursu cieszyła się bardzo dużym powodzeniem. Wpłynęło na nią aż 77 zgłoszeń” – czytamy w materiałach promocyjnych Konkursu.

Dalej jego organizatorzy zwracają uwagę na to, że „niełatwe realia, w jakich przychodzi pracować nauczycielom szkół polonijnych są warte, by zwrócić na nie szczególną uwagę. Bardzo często entuzjazm i patriotyzm nauczycieli to jedyne czynniki podtrzymujące funkcjonowanie szkoły”.

W celu poprawy powyższej sytuacji  Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” podejmuje liczne działania, wspierane przez instytucje rządowe i parlamentarne, a ich pozytywne skutki będą widoczne już w niedalekiej perspektywie czasowej. Działania systemowe nie zmieniają jednak faktu, że zarówno teraz jak i w przyszłości będzie istniała potrzeba symbolicznego docenienia tych z nauczycieli, którzy mogą być twórczą inspiracją dla swoich koleżanek i kolegów z całego świata.

Temu właśnie ma służyć nagroda – tytuł „Polonijnego Nauczyciela Roku im. Profesora Andrzeja Stelmachowskiego”.

Wierząc, że Konkurs „Polonijny Nauczyciel Roku” spotka się z zainteresowaniem z Państwa strony, zachęcamy gorąco do aktywnego w nim udziału.

Aby poznać szczegóły udziału w konkursie należy klikać poniższy link: Regulamin konkursu Polonijny Nauczyciel Roku 2018

Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” zachęca do udziału w konkursie wszystkich polskich nauczycieli, pracujących poza granicami Macierzy.

Związek Polaków na Białorusi prosi z kolei o zgłaszanie się do udziału w Konkursie nauczycieli, pracujących  w działających na Białorusi polskich ośrodkach oświatowych.

Znadniemna.pl za odnswp.pl

Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” i działający przy nim Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli zapraszają nauczycieli polonijnych do udziału w drugiej edycji Konkursu „Polonijny Nauczyciel Roku”, w którym nagrodą jest przyznanie tytułu „Polonijny Nauczyciel Roku im. Profesora Andrzeja Stelmachowskiego”. „Pierwsza edycja konkursu cieszyła się bardzo dużym powodzeniem. Wpłynęło na nią aż 77

Wczoraj, 28 maja, mieli stawić się w komisjach wojskowych w celu rozpoczęcia służby, ale dosłownie dzień wcześniej poinformowano ich o jej odroczeniu.

Fot.: Belsat.eu

– W rozmowie telefonicznej była mowa o odroczeniu do lutego 2019 roku – wyjaśnił p.o. rzecznika białoruskiego Episkopatu, ksiądz Juryj Sańko. – Nie dostaliśmy oficjalnego dokumentu, ale zwykle nie jest on wysyłany. Odroczenie na pół roku to zwyczajna praktyka, która istniała wcześniej.

O analogicznej sytuacji dotyczącej prawosławnych seminarzystów powiadomił ojciec Sergij Lepin, przewodniczący Synodalnego Wydziału Informacyjnego Białoruskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego.

W maju tego roku klerycy i duchowni w wieku poborowym po raz pierwszy od lat zaczęli dostawać wezwania w celu odbycia służby wojskowej. Katoliccy biskupi zwrócili się więc do Alaksandra Łukaszenki o rozpatrzenie kwestii jej odroczenia. Ustawa o służbie wojskowej przewiduje bowiem tylko, że odroczenie przysługuje jedynie mężczyznom w wieku do 27 lat – ze względu na stan zdrowia lub sytuację rodzinną.

– Inne kategorie obywateli, do których należą również studenci seminariów duchownych uzyskują odroczenie zgodnie z dekretem prezydenta Republiki Białoruś – potwierdził rzecznik ministerstwa obrony Uładzimir Makarau.

Według jego informacji listy z nazwiskami osób posiadających prawo do odroczenia służby zostały uściślone i przekazane do rejonowych komisji poborowych

– Wszyscy, którzy byli na listach, zostali zwolnieni z poboru. Wszystko odbywa się zgodnie z prawem – zapewnił rzecznik resortu obrony.

Znadniemna.pl za Belsat.eu wg Catholic.by

Wczoraj, 28 maja, mieli stawić się w komisjach wojskowych w celu rozpoczęcia służby, ale dosłownie dzień wcześniej poinformowano ich o jej odroczeniu. [caption id="attachment_31240" align="alignnone" width="500"] Fot.: Belsat.eu[/caption] – W rozmowie telefonicznej była mowa o odroczeniu do lutego 2019 roku – wyjaśnił p.o. rzecznika białoruskiego Episkopatu, ksiądz

Koncertem szkolnych talentów zakończyła 28 maja rok szkolny 2017/2018 Polska Szkoła Społeczna przy Związku Polaków na Białorusi w Grodnie.

Uroczystość zaszczycili swoją obecnością: konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek z małżonką Elżbietą, prezes ZPB Andżelika Borys oraz licznie zgromadzeni na sali nauczyciele, rodzice uczniów i sami, żegnający się ze szkołą na okres wakacji letnich uczniowie oraz tegoroczni maturzyści, opuszczający mury szkoły na zawsze.

Na program koncertu złożyły się popisy wokalne uczniów szkoły, zarówno solo jak i w zespołach, demonstracja przez nich umiejętności gry na instrumentach muzycznych, m.in. na trąbce basowej i akordeonie. Publiczność świetnie się bawiła także oglądając skecze satyryczne na temat szkolnego życia i miała chwile refleksji, słuchając w wykonaniu młodych artystów najpiękniejszych polskich wierszy.

Dyrektor Polskiej Szkoły Społecznej przy Związku Polaków na Białorusi w Grodnie Anżelika Orechwo, przemawiając do zgromadzonych, dziękowała uczniom za aktywny udział w szkolnych zajęciach i przedsięwzięciach pozalekcyjnych, organizowanych przez szkolną administrację. Pani dyrektor dziękowała też swoim podwładnym – nauczycielom szkoły, również tym, którzy pracują w szkole z ramienia Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą przy MEN RP: polonistkom Wiesławie Kozioł i Bożenie Bomanowskiej oraz nauczycielowi historii Sławomirowi Olszewskiemu. Słowa wdzięczności dla grona pedagogicznego szkoły, jej kierowniczki, a także uczniów i rodziców skierowała podczas swojego przemówienia do zgromadzonych także prezes ZPB Andżelika Borys, a konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek, życząc uczniom udanych wakacji, apelował do nich, aby o szkole, sprzyjającej harmonijnemu rozwojowi osobowości i dającej możliwość pobierania wiedzy, której nie dostaliby w zwykłej szkole państwowej, opowiedzieli podczas wakacji swoim znajomym, którzy dzięki ich rekomendacjom zapisaliby się do grodzieńskiej Polskiej Szkoły Społecznej przy Związku Polaków na Białorusi w przyszłym roku szkolnym.

Konsul Książek w imieniu Konsulatu Generalnego RP w Grodnie obdarował najlepszych uczniów szkoły prezentami, przydatnymi podczas wakacji. Najlepsi maturzyści otrzymali słowniki, uczniowie klas starszych – książki z polską literaturą piękną (na przypadek, jak powiedział konsul, „gdyby latem zdarzyły się deszczowe dni, które można spędzić za lekturą książki”), młodsi otrzymali piłki m.in. do gry w siatkówkę i koszykówkę, plecaki oraz inny sprzęt sportowy.

Kierownik Konsulatu Generalnego RP w Grodnie pomógł także dyrektor szkoły w rozdaniu uczniom szkoły świadectw ukończenia kolejnej klasy, a maturzystom – świadectw maturalnych.

Koncert z okazji zakończenia roku szkolnego 2017/2018 w Polskiej Szkole Społecznej przy ZPB w Grodnie był ostatnim, ale nie jedynym przedsięwzięciem, w który uczniowie szkoły uczestniczyli przed nadejściem, wakacji.

W sobotę, 26 stycznia, uczniowie szkoły odbyli wycieczkę po miejscach polskiej pamięci narodowej znajdujących się w Grodnie i okolicy. Na Cmentarzu Garnizonowym w Grodnie młodzież zapaliła znicze przy Krzyżu Katyńskim, na Cmentarzu Pobernardyńskim pomodliła się przy grobie 13-letniego obrońcy Grodna z września 1939 roku Tadka Jasińskiego, odwiedziła też mogiłę słynnej polskiej pisarki Elizy Orzeszkowej.

W Sopoćkiniach młodzi ludzie usłyszeli tragiczną historię śmierci generała Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, a w Naumowiczach minutą ciszy uczcili pamięć pomordowanych tu ofiar nazizmu.

Sobotnią wyprawę po miejscach pamięci młodzież zakończyła nad Kanałem Augustowskim, gdzie odbył się piknik.

Uroczystości z okazji zakończenia roku szkolnego odbywają się w tych dniach także w innych placówkach edukacyjnych ZPB.

26 maja koncert na łonie natury przedstawili swoim nauczycielom, rodzicom, babciom i dziadkom uczniowie Szkoły Społecznej przy ZPB w Wołkowysku. – Dziękujemy nauczycielom, rodzicom, pracownikom Szkoły, za trud włożony w naukę i wychowanie naszych uczniów, a kochanym dzieciom wspaniałych wakacji – mówiła do zgromadzonych na uroczystości prezes Oddziału ZPB w Wołkowysku Maria Tiszkowska.

Znadniemna.pl

Koncertem szkolnych talentów zakończyła 28 maja rok szkolny 2017/2018 Polska Szkoła Społeczna przy Związku Polaków na Białorusi w Grodnie. Uroczystość zaszczycili swoją obecnością: konsul generalny RP w Grodnie Jarosław Książek z małżonką Elżbietą, prezes ZPB Andżelika Borys oraz licznie zgromadzeni na sali nauczyciele, rodzice uczniów i

Szanowni Czytelnicy, proponujemy Państwa uwadze artykuł naszego czytelnika – rodaka z Warszawy – o sytuacji Polskich Szkół w Grodnie i Wołkowysku. Czytelnik, pragnący zachować anonimowość i podpisujący się pseudonimem Gardinas, charakteryzuje gatunek napisanego przez niego tekstu, jako „artykuł dyskusyjny”. Wobec tego zapraszamy Państwa do podjęcia dyskusji z autorem w komentarzach na portalu bądź w polemikach, wysyłanych na e-mail redakcji: [email protected].

Polska Szkoła w Grodnie

Polska Szkoła w Wołkowysku

Zapraszamy do lektury:

Działające w Grodnie i Wołkowysku średnie szkoły z polskim językiem nauczania zostały otwarte w 1996 i 1999 roku. O walkach jakie o nie musieli stoczyć mieszkający tam Polacy, można napisać powieść.

Szkoły zostały zbudowane za pieniądze polskich podatników reprezentowanych przez Stowarzyszenie „Wspólnotę Polską”. Umowa zawarta w 1993roku między Ministerstwem Edukacji Białorusi, a Ministerstwem Edukacji Polski przewidywała, że Polska sfinansuje budowę jednej szkoły w Grodnie i Wołkowysku, a drugą na osiedlu Wiszniewiec sfinansuje Białoruś. Lokalizację tych szkół potwierdzono w Księgach Wieczystych. Statut funkcjonowania tych szkół określono w art.122 Konstytucji Białorusi i ustawach oświatowych. Zgodnie z tym szkoły polskie mają statut 11-letnich szkół średnich. Naukę kończy matura.

Funkcjonowanie szkół polskich na Białorusi i białoruskich w Polsce jest regulowane porozumieniami między Ministerstwami Edukacji – ostatnio podpisano takie porozumienie w 2016 roku. Zgodnie z umową w tej sprawie, nauka w polskich szkołach może odbywać się w języku polskim z wyjątkiem: białoruskiego,rosyjskiego i języka obcego. Władze oświatową sprawuje administracja państwowa, czyli jej wydziały, nadzorujące szkolnictwo. Zarządzanie szkołami ma polegać na finansowaniu pracującego w nich personelu, uiszczaniu opłat eksploatacyjnych, remontów, częściowego wyposażenia w pomoce naukowe.

Sprawy nauki języka polskiego pozostawiono dyrekcji szkół. Stwarza to duże problemy, gdyż władze oświatowe Białorusi nie chcą przekazać lub nie posiadają materiałów do nauki tego języka. W tej sytuacji szkoły realizują to, korzystając ze wsparcia Konsulatu Polskiego oraz organizacji rządowych i społecznych z Polski.
Szkoła Nr36 w Grodnie zaprojektowana przez architektów „Grodnograżdanprojekt” w stylu polskiego dworku z realizacją w dwóch etapach: w pierwszym dla 540 uczniów z salami lekcyjnymi, salą gimnastyczną, aulą, stołówką, co zostało zrealizowane w 1996 roku. W drugim etapie przewidziano wybudowanie czterech sal lekcyjnych, świetlicy i części dla personelu medycznego. Drugi etap nie został zrealizowany dotychczas.

Akt Państwowy, potwierdzający prawo do korzystania i zagospodarowywania terenu wokół Polskiej Szkoły w Grodnie przez Związek Polaków na Białorusi

Ważną częścią tej szkoły miał być kompleks sportowy z bieżnią i boiskami do gier zespołowych, a nawet basen. Aktualnie teren boiska przypomina kołchozowe pastwisko, a jego część zabudowana jest przyrządami jak dla przedszkolaków .

Boisko Polskiej Szkoły w Grodnie przypomina kołchozowe pastwisko

Od początku swojego istnienia szkoły wypracowały specyficzny profil nauki, uwzględniający poziom znajomości języka polskiego w rodzinie i możliwości posługiwania się nim na co dzień. Przykładem tej specyfiki może być system adaptacji uczniów I klas. Przez pierwsze 6 tygodni uczniowie zapoznają się z polskimi literami i słowami, historią, kulturą Polski. Wielu z nich (około 70 procent – aut.) styka się z tym po raz pierwszy. Po tym okresie odbywa się z udziałem dyrekcji, rodziców i kolegów uroczyste mianowanie i wręczenie tornistrów z wyposażeniem. Podręczniki i zeszyty do ćwiczeń w jakie zawierają te tornistry zostały dobrane w uzgodnieniu z polskim Ministerstwem Edukacji. Zdarzają się przypadki, że część tych uczniów nie kontynuuje nauki w tych szkołach z braku zainteresowania trybem nauki lub na wniosek rodziców.

Uroczystość ślubowania uczniów I klas w Polskiej Szkole w Grodnie

Polskie Szkoły na Białorusi cieszą się wysoką renomą również w Polsce. Absolwenci wynoszą z nich duży zasób wiedzy, szczególnie z matematyki i fizyki. Ewenementem jest znajomość czterech języków: białoruskiego, rosyjskiego, polskiego i obcego i dlatego absolwenci Polskich Szkół w Groidnie i Wołkowysku odnoszą sukcesy na studiach w Polsce i na Białorusi. Wielu z nich spośród 700 z Grodna i 300 z Wołkowyska po skończeniu studiów pracuje w budownictwie, służbie zdrowia, marynace handlowej, wojsku czy policji.

Jednym z problemów tych szkół jest nadmierna ingerencja władz oświatowych w ich działalność. Przejawia się to m.in. w: ograniczaniu możliwości wyjazdów na wycieczki do Polski (warunkiem otrzymania zgody jest odbycie 5-ciu wycieczek po Białorusi), zakazie umieszczania informacji o możliwościach studiów w Polsce, występowaniu na zewnątrz w strojach organizacyjnych szkolnych harcerzy, zakazie kontaktowana się z nieuznawanymi organizacjami na Białorusi. Wyszczególnione ograniczenia są niezgodne z Konstytucją Republiki Białorusi i porozumieniami między rządami Polski i Białorusi.

Polskie szkoły na Białorusi są enklawą dla około 300 tysięcy zamieszkałych tam Rodaków i dlatego muszą istnieć. Potrzebne jest wspólne działanie polskiego rządu, polskich organizacji, działających na rzecz Polonii i Polaków na Białorusi.

Do najpilniejszych potrzeb zaliczyłbym:

1. Realizację budowy II części szkoły w Grodnie dla 120 uczniów – zgodnie z projektem i umową międzyrządową oraz budowę boisk o sztucznej nawierzchni. Można część tego zrealizować w 2018 roku ze środków, jakie otrzymały organizacje wspierające Polonię. Sprawa jest o tyle pilna, że rejon otoczenia szkoły podlega intensywnej zabudowie i może być zabrany z uwagi na brak jego wykorzystania.

2. Podpisanie nowego porozumienia między władzami oświatowymi Polski i Białorusi, określające szczegółowe zasady funkcjonowania polskich szkół na Białorusi i białoruskich w Polsce.

3.Uregulowanie spraw, związanych z przekazywaniem przez granicę materiałów dla szkół.

4. Modernizacja boisk w Polskiej Szkole w Wołkowysku.

Dyrekcje i pedagodzy szkół za swoją działalność winny otrzymać większe wsparcie ze strony władz i organizacji z Polski oraz cieszyć się większym zrozumieniem ich potrzeb i postaw ze strony społeczności polskiej na Białorusi.

Gardinas z Warszawy specjalnie dla Znadniemna.pl, zdjęcia autora

Szanowni Czytelnicy, proponujemy Państwa uwadze artykuł naszego czytelnika – rodaka z Warszawy - o sytuacji Polskich Szkół w Grodnie i Wołkowysku. Czytelnik, pragnący zachować anonimowość i podpisujący się pseudonimem Gardinas, charakteryzuje gatunek napisanego przez niego tekstu, jako „artykuł dyskusyjny”. Wobec tego zapraszamy Państwa do podjęcia

Wielkim Koncertem Galowym zakończył się 27 maja jubileuszowy XX Festiwal Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”. W koncercie wystąpili zwycięzcy tegorocznej edycji festiwalu oraz laureaci z lat poprzednich.

Koncert Galowy poprzedziła dwudniowa praca uczestników festiwalowego konkursu.

W sobotę, 26 maja, uczestniczyli oni w warsztatach z wokalu i z interpretacji tekstu, które poprowadzili jurorzy festiwalu – Stanisław Klawe oraz Marek Hojda, reprezentujący Związek Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR” i Anna Kowalska z Mazowieckiego Instytutu Kultury. Wiceprezes Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR” Marek Hojda, będący cenionym kompozytorem, wokalistą i producentem, współpracującym w różnych latach swojej kariery z zespołami „Oddział Zamknięty”, „De Mono” i „Emigranci” – poprowadził z uczestnikami jubileuszowej edycji Festiwalu „Malwy” zajęcia wokalne. Natomiast Anna Kowalska, filolog, teatrolog, redaktor i konsultant w Dziale Marketingu i Promocji Mazowieckiego Instytutu Kultury uczyła uczestników festiwalu prawidłowej scenicznej interpretacji tekstu, wykonywanych przez nich piosenek.

Warsztaty prowadzi Marek Hojda, wiceprezes Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR”

Podczas warsztatów, prowadzonych przez Annę Kowalską z Mazowieckiego Instytutu Kultury

Pokrzepieni wiedzą teoretyczną i praktyczną konkursowicze następnego dnia z samego rana wzięli udział w przesłuchaniach konkursowych. Jurorzy oceniali występy siedemnastu wokalistów i jednego zespołu, startujących w dwóch kategoriach wiekowych. Najliczniej obsadzonej – bo liczącej 12 wykonawców – kategorii uczestników w wieku 16-23 lata i starszej (pięciu wokalistów i jeden zespól wokalny), w której wiek artystów nie mógł przekroczyć 35 lat.

Decyzja Jury, podjęta na podstawie przesłuchań konkursowych, miała być ogłoszona podczas Koncertu Galowego, na który przybyli m.in. konsulowie Marzena i Jan Demczukowie z Konsulatu Generalnego RP w Grodnie, prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys.

Z okazji Jubileuszu – dwudziestej już edycji Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018” – na Koncert Galowy przybyli laureaci tego festiwalu z ubiegłych lat.

Przed publicznością zaprezentowała się laureatka jednej z pierwszych edycji „Malw” Irena Gadajewa, która opowiedziała, że Festiwal „Malwy” otworzył przed nią drzwi do kariery śpiewaczki. Po „Malwach” Irena Gadajewa brała udział w różnych prestiżowych konkursach wokalnych i nawet została stypendystką Fundacji Prezydenta Republiki Białorusi ds. wspierania utalentowanej młodzieży. Irena Gadajewa, wygrywająca około 20 lat temu konkurs Festiwalu „Malwy” reprezentowała Oddział Związku Polaków na Białorusi w Lidzie. Obecnie mieszka w Mińsku i tam właśnie rozwija swoją artystyczną karierę.

Śpiewa Irena Gadajewa

Kolejną szczęśliwą historią życia i kariery, związanych z udziałem w festiwalu „Malwy”, okazała się historia laureata III edycji tego konkursu – pracującego i mieszkającego w Dubaju grodnianina Andrzeja Parmanczuka. Po pięknym wykonaniu przez niego piosenki „Czerwonych Gitar” „Historia jednej znajomości” Andrzej Parmanczuk ujawnił, że w latach, kiedy zdecydował się na udział w „Malwach” – marzył on o tym, żeby wyjechać za granicę i tam zamieszkać. – Teraz pracuję i mieszkam w Dubaju – opowiedział o spełnionym marzeniu artysta, dodając, że stara się regularnie odwiedzać rodzinne Grodno i jest szczęśliwy, że może wystąpić w Koncercie Galowym jubileuszowej edycji festiwalu, z którym u niego wiążą się miłe wspomnienia sprzed siedemnastu lat.

Śpiewa Andrzej Parmanczuk

Festiwal „Malwy” otworzył drogę do artystycznej kariery także laureatce jego VI edycji – Grażynie Komincz. Po wywołaniu burzy oklasków zgromadzonej na sali publiczności wykonaniem piosenki „Ja dla pana czasu nie mam” z repertuaru Hanny Banaszak, Grażyna Komincz ujawniła, że po tym, jak została laureatką VI edycji Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy”, dostała się ona na Akademię Muzyczną we Wrocławiu, którą pomyślnie ukończyła.

Śpiewa Grażyna Komincz

Wśród biorących udział w Koncercie Galowym laureatów Festiwalu „Malwy” z ubiegłych lat na scenie pojawili się także: laureatka XVIII edycji festiwalu Anastazja Żegalik oraz ubiegłoroczni zwycięzcy – grupa wokalna „Wszystko w porządku” z Borysowa.

Śpiewa Anastazja Żegalik

Grupa wokalna „Wszystko w porządku”

Największą zagadką Koncertu Galowego wciąż pozostawał jednak werdykt jurorów dotyczący przyznania nagród jubileuszowego XX Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”! W celu ogłoszenia werdyktu, prowadząca koncert wiceprezes ZPB ds. Kultury Renata Dziemiańczuk zaprosiła na scenę jurorów, którzy przyznali, że wyróżnienie kogokolwiek okazało się sprawą niezwykle trudną, gdyż wszyscy uczestnicy włożyli w wykonanie piosenek konkursowych wiele serca i wszyscy oni są niezwykle utalentowanymi artystami.

Wyrównany, niezwykle wysoki, poziom artystyczny konkursowiczów zmusił jurorów do przyznania ośmiu Dyplomów z wyróżnieniem w młodszej, najliczniej obsadzonej, kategorii wiekowej (16-23 lata): Anastazja Blekitna, Tatiana Czapla, Wioletta Kolendowicz, Wiktor Rejszel, Żanna Ruda, Olga Ryżko, Maria Sznyrko, Zofia Wyrżymkowska i dwóch Dyplomów z wyróżnieniem w kategorii konkursowiczów w wieku 24-35 lat: zespół wokalno-instrumentalny „Rosy”, Aleksander Tielnow .

Anastazja Blekitna z Mołodeczna

Tatiana Czapla z Lidy

Woletta Kolendowicz z Grodna

Wiktor Rejszel z Wielkiej Brzostowicy

Żanna Ruda z Grodna

Olga Ryżko z Wołkowyska

Maria Sznyrko z Tołoczyna

Zofia Wyrżymkowska z Brześcia

Zespół wokalno-instrumentalny „Rosy” ze Stołpców

Aleksander Tielnow z Borysewa

Zwycięzcą wśród młodszych uczestników konkursu jurorzy postanowili ogłosić Eugenię Szypuł z Lidy, która niezwykle wzruszająco wykonała, akompaniując sobie na gitarze, piosenkę „Mój dom” z repertuaru zespołu „Feel”, autorstwa Piotra Kupichy.

 

Śpiewa Eugenia Szypuł z Lidy

Przemawia Marek Hojda, wiceprezes Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR”

W starszej kategorii, jak powiedział juror Marek Hojda –„niespodzianki nie będzie”, gdyż zwyciężczynią z piosenką „To nie ja byłam Ewą” z repertuaru Edyty Górniak, została laureatka Festiwalu im. Anny German „Eurydyka” – Wiktoria Chomczukowa z Rosi.

Śpiewa Wiktoria Chomczukowa

Po rozdaniu nagród i dyplomów zwycięzcom w dwóch kategoriach wiekowych, wciąż nieznane pozostawało nazwisko zdobywcy Grand Prix jubileuszowego XX Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”. Zgodnie z decyzją jurorów został nim Paweł Kopyłow z Lidy, który zaśpiewał piosenkę pt. „Pomimo burz” młodego polskiego autora i wokalisty Antka Smykiewicza oraz zauroczył publiczność niezwykle ciepłym, romantycznym wykonaniem znanej pieśni „Znasz li ten kraj”, której melodię do wiersza naszego narodowego wieszcza Adama Mickiewicza skomponował sam Stanisław Moniuszko.

Śpiewa Paweł Kopyłow z Lidy

Po wysłuchaniu występów wszystkich uczestników Koncertu Galowego XX Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018” do publiczności zwrócili się wysocy goście. Konsul RP w Grodnie Jan Demczuk, dziękując za zaproszenie na festiwal, mówił, że XX jubileuszowa edycja „tego święta polskiej muzyki i kultury” jest potwierdzeniem tego, że Festiwal „Malwy” jest niezwykle potrzebnym wydarzeniem dla polskiej społeczności na Białorusi. – Dziękuję Związkowi Polaków na Białorusi i jego wiceprezes Renacie Dziemiańczuk za organizację tego festiwalu – mówił dyplomata.

Przemawia konsul RP Jan Demczuk

Przemawia Marzena Demczuk, konsul RP

Słowa wdzięczności za szerzenie wśród Polaków na Białorusi najlepszych wzorców polskiej kultury skierowała do swojej zastępczyni Renaty Dziemiańczuk także prezes ZPB Andżelika Borys.

Prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys

Sama Renata Dziemiańczuk, pożegnała uczestników, gości festiwalu i publiczność przyrzeczeniem, że spotkają się za rok na XXI edycji Festiwalu Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2019”.

Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia laureaci, jurorzy, uczestnicy i goście festiwalu wypuścili w niebo nad Grodnem kilkadziesiąt biało-czerwonych baloników, dekorujących scenę Koncertu Galowego.

XX Festiwal Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018” został zorganizowany przez Związek Polaków na Białorusi przy wsparciu Konsulatu Generalnego RP w Grodnie, Związku Polskich Autorów i Kompozytorów „ZAKR”, Mazowieckiego Instytutu Kultury oraz Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

Znadniemna.pl

Wielkim Koncertem Galowym zakończył się 27 maja jubileuszowy XX Festiwal Polskiej Piosenki Estradowej „Malwy 2018”. W koncercie wystąpili zwycięzcy tegorocznej edycji festiwalu oraz laureaci z lat poprzednich. Koncert Galowy poprzedziła dwudniowa praca uczestników festiwalowego konkursu. W sobotę, 26 maja, uczestniczyli oni w warsztatach z wokalu i z

142 lata temu, 27 maja 1876 roku, urodził się Ferdynand Antoni Ossendowski. Pisarz, podróżnik, awanturnik… Ale przede wszystkim demaskator mrocznych kulisów rewolucji bolszewickiej i prywatny wróg Włodzimierza Iljicza Lenina. Nawet po śmierci.

Ferdynand Ossendowski, fot.: Wydawnictwo LTW

Powieść Ossendowskiego pt. „Lenin”, demaskująca wodza bolszewickiej rewolucji i jej mroczne kulisy, w Rosji została wydana po raz pierwszy dopiero 12 lat temu nakładem wydawnictwa „Partyzant”, prowadzonego przez wybitnego białoruskiego i rosyjskiego dziennikarza śp. Pawła Szeremeta. Nasz redakcyjny kolega Andrzej Pisalnik jest autorem tłumaczenia „Lenina” na język rosyjski.

Rosyjskie wydanie „Lenina” Ferdynanda Ossendowskiego

Oto jak Andrzej Pisalnik wspomina wydarzenia z 2006 roku, kiedy Paweł Szeremet zaproponował mu współpracę przy wydaniu  w Rosji wybitnego dzieła polskiego pisarza, podróżnika i antykomunisty:

– To się zdarzyło wiosną 2006 roku. Zadzwonił do mnie z Moskwy Paweł Szeremet i powiedział, że chce wydać w Rosji książkę Ferdynanda Ossendowskiego „Lenin”. Zdaniem Pawła jej ukazanie się w Rosji mogło wywołać szok wśród rosyjskiej opinii publicznej, część której ubóstwia wodza bolszewickiej rewolucji. Kiedy odpowiedziałem Pawłowi, że znam tę książkę, bo przeczytałem ją podczas studiów w Warszawie, Paweł zapytał, czy wziąłbym się za jej przetłumaczenie na język rosyjski. Odparłem, że dla mnie taka praca byłaby niezwykłym zaszczytem i się zgodziłem. Tłumaczenie tomu, liczącego prawie pół tysiąca stron, zajęło mi około miesiąca. Była to niezwykła praca, gdyż musiałem nie tylko jeszcze raz dokładnie przeczytać fascynującą, czasem mrożącą krew w żyłach, powieść. Tłumacząc „Lenina” na język rosyjski musiałem się mentalnie „zanurzać” w opisywanej przez Mistrza Ossendowskiego epoce. Była to przygoda niezwykła, być może jedna z najciekawszych w moim życiu. W roku 130-lecia urodzin Ferdynanda Ossendowskiego jego, przetłumaczona na rosyjski powieść „Lenin”, po raz pierwszy znalazła się w rosyjskich księgarniach – opowiedział nam Andrzej Pisalnik.

Zapraszamy do zapoznania się z biogramem Ferdynanda Ossendowskiego, opublikowanym przez portal Dzieje.pl na podstawie opracowania Wojciecha Lady/PAP:

Ferdynand Ossendowski, fot.: Wikimedia Commons

O śmierci trudno powiedzieć, że przyszła w porę, ale Ossendowski również pod tym względem okazał się postacią wyjątkową. Gdyby nie zmarł 3 stycznia 1945 r. w podwarszawskim Żółwinie z przyczyn naturalnych, z całą pewnością stałoby się tak dwa tygodnie później, w dodatku w zdecydowanie mniej dogodnych okolicznościach. Kiedy umierał, bolszewicy ścigali go już mniej więcej od ćwierć wieku i choć główny sprawca tego pościgu – Lenin – nie żył od dwudziestu lat, Ossendowski wciąż należał do grona najbardziej znienawidzonych ludzi w czerwonej Rosji. Była to nienawiść wręcz fascynująca, niemal kliniczny jej przypadek. Gdy bowiem Rosjanie weszli do Warszawy, specjalna grupa funkcjonariuszy NKWD wybrała się do Żółwina, nie dając wiary pogłoskom o śmierci pisarza. Kiedy na miejscu potwierdzono jego zgon, a nawet wskazano świeży jeszcze grób w pobliskim Milanówku, agenci sprowadzili grabarza, któremu nakazali rozkopanie go i otworzenie trumny. Dopiero gdy zobaczyli ciało, odpuścili i odjechali. Podobno jednak – jak wspominały później świadkowie zdarzenia – bardzo niezadowoleni. A Ossendowski? Gdyby żył, zapewne mrugnąłby okiem. Uciekał przed bolszewikami, kilkakrotnie przemierzając Syberię i azjatyckie stepy, teraz uciekł jeszcze dalej. I ostatecznie.

Ciążenie do Syberii

Urodził się w 1876 r. w rodzinnym majątku w okolicach Witebska, ale najwcześniejszą młodość spędził w Kamieńcu Podolskim, dokąd niecałe dziesięć lat później przeprowadzili się rodzice. O jego kamienieckich latach nic pewnego nie wiadomo, było to zapewne po prostu dość sielskie dzieciństwo spędzone w historycznej scenerii, która w połączniu z rodzinnymi opowieściami o powstaniu zapewne oddziaływała na wyobraźnię przyszłego pisarza. Z pewnością już wówczas miał krewki, awanturniczy charakter. Kiedy bowiem kilka lat później rozpoczął naukę w Petersburgu, brał regularny udział w różnych akademickich spiskach i ulicznych manifestacjach, jakie pod koniec XIX w. wybuchały w stolicy imperium więcej niż często. Ich podłożem był zasadniczo radykalizujący się wtedy socjalizm, któremu krwawy charakter nadawała działalność pierwszej na świecie organizacji terrorystycznej, Narodnej Woli, ale Ossendowski nigdy nie odczuwał pociągu do podobnych ruchów robotniczych.

Był po prostu targanym temperamentem dwudziestolatkiem, któremu – jak przytłaczającej większości Polaków, a i sporej części Rosjan – zupełnie nie podobały się rządy carskie. Carowi jednak również nie podobały się podobne protesty, większość więc ich uczestników wkrótce zaczęła zaludniać mroźne przestrzenie Syberii. Co, nawiasem mówiąc, było jednym z najgorszych pomysłów caratu – skupieni w jednym miejscu rewolucjoniści, studenci i pospolici bandyci wkrótce stworzyli mieszaninę, z której ostatecznie, kilkanaście lat później, wykluła się rewolucja październikowa.

Ossendowski też znalazł się wówczas na Syberii, ale z własnej woli. Studiując nauki przyrodnicze, wykazywał w tym tyle zapału, a z pewnością i talentu, że zaproponowano mu udział w ekspedycjach badawczych na Kaukaz, w okolice Bajkału, a nawet do Japonii i Indii, co być może zapowiadałoby błyskotliwą karierę naukową, gdyby nie… temperament. Ossendowski mianowicie po powrocie z wyprawy nie zaprzestał bynajmniej udziału w manifestacjach. Namierzany przez ochranę, nie chcąc ponownie oglądać Bajkału, tyle że tym razem w kajdanach, uciekł z Rosji i kontynuował studia na paryskiej Sorbonie. Podczas ekspedycji naukowych zasmakował jednak w Azji. Kiedy tylko skończył studia, natychmiast podjął pracę na Uniwersytecie Technicznym w syberyjskim Tomsku. Tu jednak dopadł go w końcu, po raz pierwszy i ostatni, carski wymiar sprawiedliwości. Za uczestnictwo w protestach podczas wojny rosyjsko-japońskiej został zatrzymany i – zgodnie z ówczesnym prawem wojennym – skazany na karę śmierci, zamienioną ostatecznie na półtora roku więzienia, którą istotnie odsiedział.

Kiedy opuszczał celę, w 1905 r. przez Rosję – Polskę zresztą także – przewalała się pierwsza fala rewolucyjna. Być może w towarzyszącym jej zamieszaniu udało mu się zniknąć z oczu służb policyjnych i osiąść w Kijowie. Tu na pewien czas udało mu się też powściągać awanturniczą żyłkę. Początkowo pracował na budowie, później zarabiał na życie dziennikarstwem. W tej roli często bywał w Petersburgu, miał więc okazję widzieć narodziny bolszewizmu, przeciwko któremu odruchowo buntował się od początku. W Petersburgu zobaczył również samą rewolucję, pierwsze represje i krew na ulicach. W tamtym momencie nie był jeszcze zagrożony – jako polityczny więzień caratu mógł wręcz liczyć na pewne względy nowej władzy. Był jednak bystrym obserwatorem – widział, że nowy system jest kapryśny, a jego kaprysy kończą się często masowym ludobójstwem. W 1918 r. uciekł więc z Petersburga. Znów na Syberię, gdzie przyłączył się do „białej” armii Aleksandra Kołczaka.

Sponsorowana rewolucja

Już to wystarczało, by został z automatu skazany na śmierć, ale Ossendowski poszedł dalej. Jego antybolszewizm stał się niemal obsesyjny – co zresztą nie jest dziwne u człowieka, który na własne oczy oglądał jego zbrodnie. Nie do końca wiadomo, jak do tego doszło, ale faktem jest, że w tym czasie przekazał Amerykanom tzw. dokumenty Sissona, świadczące o tym, że przyjazd Lenina był zorganizowany przez rząd niemiecki, a także o tym, że właśnie z Niemiec płynęły pieniądze na pierwszą fazę rewolucji. I nie były to pieniądze małe. Sean McMeekin, autor „Rewolucji rosyjskiej. Nowej historii”, wyliczył, że Niemcy wpompowały w bolszewizm ok. 50 mln ówczesnych marek. Co ważne – dały je personalnie Leninowi, co uczyniło z niego przywódcę. Wcześniej wcale nie było to takie oczywiste.

Niemiecka proweniencja bolszewickiej zamożności była tajemnicą poliszynela. Nie wiedziały o niej może masy Rosjan, ale dla wszystkich w jakikolwiek sposób zaangażowanych w politykę było to jasne. Dlaczego nie zrobiono z tego użytku? Bolszewikom wrogów nie brakowało. Po rewolucji lutowej i detronizacji cara oficjalnie panowała w Rosji tzw. dwuwładza – liberalny Rząd Tymczasowy, w zasadzie socjalistyczny, ale przede wszystkim demokratyczny, oraz Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. Ta dwuwładza była formą rządów spontaniczną i zaimprowizowaną. Jak zgrabnie ujęła to inna badaczka rewolucji, Sheila Fitzpatrick: „Tuzin ministrów nie dysponował po prostu żadną siłą, by opróżnić Pałac Taurydzki z niechlujnej ciżby robotników, żołnierzy i marynarzy, wałęsających się w tę i z powrotem, przemawiających, jedzących i śpiących, kłócących się i piszących proklamacje”. Konflikt między obiema izbami był oczywisty – Rada również nie była co prawda z początku bolszewicka, ale z racji chaotycznej formuły miała naturalną skłonność do ulegania populizmowi. Na swój sposób była atomem tłumu – czy może lepiej: tłumem w miniaturze. To powodowało, że była kontrapunktem dla statecznej i liberalnej polityki Rządu (często słusznie, bo nie był to dobry rząd), ale to samo mogło spowodować, iż łatwo odwróci się od bolszewików. Wystarczyłoby wypowiedziane w odpowiedniej chwili słowo: „zdrajcy” lub: „niemieccy agenci”. W sytuacji gdy armia niemiecka istotnie przebywała na rosyjskim terytorium, a jej żołnierze zabójczo realnie strzelali do żołnierzy rosyjskich, słowa takie miałyby siłę płomienia przy loncie. Ossendowski dobrze o tym wiedział, dlatego nie miał oporów przed sfałszowaniem części z przekazanych Amerykanom dokumentów. Kiedy to się jednak stało, na wszystko było już za późno.

Co rzecz jasna w najmniejszym stopniu nie przeszkodziło Ossendowskiemu stać się wrogiem numer jeden dla bolszewików, zwłaszcza dla Lenina osobiście. Wkrótce zrobi wiele, by opinię tę pogłębić.

Ucieczka do Szalonego Barona

Po klęsce Kołczaka udało mu się dotrzeć do Mongolii. Nie bez przygód – swoją samotną zazwyczaj podróż po syberyjskich bezdrożach opisał w swojej bodaj najgłośniejszej książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”. Pisał tam: „Przybywszy do tego miasta [Urga, dziś Ułan Bator – przyp. aut.], od razu pogrążyliśmy się w wir namiętnej polityki. Właśnie powstało poruszenie wśród Mongołów doprowadzonych do rozpaczy uciskiem chińskich władz, które pastwiły się nad nimi. Rosyjscy koloniści podzielili się na partie i prowadzili z sobą zażarty spór, w Mongolii Wschodniej na czele rosyjsko-mongolskich wojsk walczył z Chińczykami buddysta, Niemiec, rosyjski generał, baron Ungern von Sternberg, broniący niepodległości Mongolii i cesarskich praw «Żywego Boga». Rosyjscy oficerowie-uciekinierzy skupiali się w oddziały, przygotowując powstanie przeciwko bolszewikom na Syberii; mongolskie władze na ogół bardzo przychylnie patrzyły na te oddziałY, lecz za to chińscy urzędnicy prześladowali i gnębili Rosjan, a wraz z nimi innych cudzoziemców. Sowiecki rząd, zaniepokojony mobilizacją Rosjan-uciekinierów, posuwał coraz dalej w głąb Mongolii swoje wojska, a chińscy gubernatorzy chętnie wchodzili w jakieś tajne umowy z bolszewickimi komisarzami”.

W rzeczywistości baron nazywał się Roman Ungern-Sternberg i był dowódcą Azjatyckiej Dywizji Konnej, która rzeczywiście do 1921 r. bardzo skutecznie walczyła z bolszewikami. Ossendowski zapomniał jednak dodać, że miał on przydomek „Krwawy Baron” lub w innej wersji „Szalony Baron”, a to z powodu wielu mordów, okaleczeń i rabunków, jakich dokonywał. Po jego śmierci, a zginął rozstrzelany przez bolszewików właśnie w 1921 r., w Mongolii zarządzono modlitwy za jego duszę, dodając, że „z pewnością będą one potrzebne”. Nie do końca wiadomo, jaką rolę spełniał u jego boku Ossendowski, a niewiedza ta dała początek legendom głoszącym, iż Polak jedyny znał lokalizację zrabowanych przez barona kosztowności. Zważywszy jednak, że Ossendowski na niedostatek nie cierpiał, ale był też daleki od bycia krezusem, niewiele jest zapewne w tych legendach prawdy. Pewne jest natomiast, że pisarz nie był świadkiem śmierci Ungerna. Już bowiem w 1920 r. przebywał w Nowym Jorku, gdzie kończył pisanie „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”.

Jak zabić samobójcę

I to właśnie ta książka, a nie legendarne skarby rosyjsko-niemieckiego arystokraty, przyniosła Ossendowskiemu fortunę i sławę. Od momentu ukazania się w 1922 r. w Nowym Jorku i rok później w Londynie i w Warszawie została przetłumaczona na dziewiętnaście języków (nawiasem mówiąc, sam pisarz znał siedem). Aż takiego sukcesu nie odniosła już żadna z blisko osiemdziesięciu kolejnych książek, które napisał po powrocie do Polski w 1922 r., choć sprzedawały się doskonale, a sam Ossendowski był w recenzjach zestawiany z Karolem Mayem czy Rudyardem Kiplingiem. Najgłośniejszą z nich okazała się jednak jedyna wyłamująca się z awanturniczo-podróżniczej konwencji, opublikowana w 1930 r. fabularyzowana biografia Lenina. I jeśli sam Lenin znienawidził Ossendowskiego za ujawnienie niemieckiego sponsoringu rewolucji, to budujący konsekwentnie kult wodza bolszewicy znienawidzili go za tę właśnie książkę – celującą w ten kult czarnym humorem.

Co było powodem aż takiej reakcji? Jak pisał znakomity historyk prof. Paweł Wieczorkiewicz, w co prawda nieco może zbyt emocjonalnym jak na niego wstępie do jednego z kolejnych wydań: „Wśród wielu prób zgłębienia leninowskiego fenomenu największe powodzenie miały przed II wojną światową dwie książki pisane niemal na gorąco: włoskiego dziennikarza i publicysty Curzia Malapartego i właśnie Antoniego Ossendowskiego. Ta ostatnia w modnym wówczas gatunku powieści biograficznej, szeroko i szczerze, bez lukru i niezdrowej fascynacji […] przedstawia piekło rosyjskiej rewolucji i wojny domowej. Ossendowski miał tę przewagę nad innymi, że czasy te przeżył w Rosji, co prawda w szeregach «białych». Dlatego jego książka tchnie prawdą i autentyzmem nawet tam, gdzie opisywał najbardziej wynaturzone praktyki złowrogiej tajnej policji, czeki”. A konkretnie? Za jakie słowa rozkopano pod koniec 1944 r. grób w Milanówku?

„Najłatwiej jest zabić człowieka marzącego o samobójstwie” – pisał Ossendowski. „Taki nie broni się i nie woła o pomoc. Najstosowniejszym momentem była wielka wojna i klęska, spotykająca armię rosyjską. Lenin rzucił hasło dla nędzników niepoczuwających się do państwowości: «Precz z wojną! Bierzcie karabiny i wracajcie do domów». Stawka została wygrana. Lenin rzucił drugą kartę: «Liberałowie i socjaliści dążą do ustalenia rządu, który wam, głodni, wszawi i uciemiężeni, nic nie da! Precz z konstytuantą. Bierzcie karabiny i wychodźcie na ulice!». Znów zwyciężył. Nastąpiła trzecia stawka: «Jesteście chciwi i nienawidzicie władzy, bogaczy, popów, urzędników? Wieśniacy i robotnicy, zabierajcie wszystko i zgniećcie waszych wrogów!». Ten manifest godny ziemskiego, czerwonego cara podług rosyjskiego ideału był wykonany ściśle, a w mrocznych zakamarkach mrowiska rosyjskiego szeptano: «Azaliż nie przyszedł na ziemię naszą prawosławną Chrystus-czerwony mściciel?»”.

A zza grobu Ossendowski, mrużąc oko, dodawał: „I wziął za to pieniądze”. Dlatego właśnie rozkopano grób w Milanówku. Dlatego też w Polsce można było Ossendowskiego wydawać dopiero po 1989 r.

Znadniemna.pl na podstawie Wojciech Lada/PAP/Dzieje.pl

142 lata temu, 27 maja 1876 roku, urodził się Ferdynand Antoni Ossendowski. Pisarz, podróżnik, awanturnik… Ale przede wszystkim demaskator mrocznych kulisów rewolucji bolszewickiej i prywatny wróg Włodzimierza Iljicza Lenina. Nawet po śmierci. [caption id="attachment_31137" align="alignnone" width="500"] Ferdynand Ossendowski, fot.: Wydawnictwo LTW[/caption] Powieść Ossendowskiego pt. „Lenin”, demaskująca wodza

Przejdź do treści