HomeStandard Blog Whole Post (Page 125)

Alaksandr Łukaszenka ogłosił, że skazani opozycjoniści, którzy wyrażą skruchę będą mieć możliwość amnestii. – W ciągu ostatnich dwóch lat wszyscy zmądrzeli – powiedział Łukaszenka cytowany przez Interfax.

Agencja Interfax przekazała, że deklaracja padła podczas spotkania na temat poprawy ustawodawstwa dotyczącego obywatelstwa i amnestii. Warunkiem ewentualnego anulowania wyroku ma być wyrażenie skruchy.

– Wśród skazanych są różne osoby, w tym takie, które przypadkowo się potknęły albo popełniły przestępstwa przez zaniedbanie. Są też skazani za drobne przestępstwa czy akty o charakterze protestacyjnym – mówił Łukaszenka. Jak dodał, „w ciągu ostatnich dwóch lat wszyscy zmądrzeli”. – Wkroczyli na drogę sprostowania i całkowitego zadośćuczynienia. Mogą więc być traktowani z pobłażaniem – powiedział.

Łukaszenka podkreślił jednak, że jakiekolwiek ustępstwa są możliwe tylko w przypadkach osób, które „naprawdę na to zasługują”. – Najważniejsza jest sprawiedliwość – stwierdził.

– Bandyci i ekstremiści nie należą do tego grona – zaznaczył.

Znadniemna.pl

Alaksandr Łukaszenka ogłosił, że skazani opozycjoniści, którzy wyrażą skruchę będą mieć możliwość amnestii. - W ciągu ostatnich dwóch lat wszyscy zmądrzeli - powiedział Łukaszenka cytowany przez Interfax. Agencja Interfax przekazała, że deklaracja padła podczas spotkania na temat poprawy ustawodawstwa dotyczącego obywatelstwa i amnestii. Warunkiem ewentualnego anulowania

Aleksander Łukaszenka zwołał we wtorek 6 września posiedzenie, na którym dyskutowano m.in. o zmianach w ustawie „O obywatelstwie”. Oprócz kwestii pozbawienia białoruskiego paszportu wyjeżdżającym z Białorusi przeciwnikom politycznym, Łukaszenka kazał przyjrzeć się bliżej posiadaczom Karty Polaka.

„W ramach przygotowywanej ustawy trzeba jeszcze raz przyjrzeć się tym, którzy wyjeżdżając za granicę działają na szkodę państwa i ludzi, popełniając przestępstwa. Znamy ich. Czy ci ludzie są godni pozostania obywatelami Białorusi, jeśli uciekli ze swojego kraju i faktycznie zerwali z nim więzi? Pytanie dotyczy tego, że wielu posłów i obywateli podniosło tę kwestię: uciekli, skrzywdzili, przestępcy faktycznie kontynuują działalność przestępczą – i zaproponowano pozbawienie ich obywatelstwa. O tym właśnie mówimy. Dlatego dzisiaj rozważymy tę wersję ustawy” – powiedział Łukaszenka, cytowany przez swoją służbę prasową.

Dodał też, że należy koniecznie przyjrzeć się obywatelom Białorusi, którzy otrzymali Kartę Polaka lub inne podobne dokumenty. „Musimy się dowiedzieć: albo są obywatelami Białorusi, albo są po prostu zagubieni, po prostu zabrali tę kartę rzekomo przez przypadek, albo mają inną „orientację”. Myślę, że organy spraw wewnętrznych i służba dyplomatyczna mają też inne problemy z zakresu obywatelstwa, które budzą ich niepokój” – powiedział dyktator.

Łukaszenka zaznaczył też, że zawsze chętnie przyjmuje na Białorusi tych, którzy nie będą mu się sprzeciwiać.

„Z jednej strony martwimy się o bezpieczeństwo naszego państwa. Z drugiej strony, szanowani i pracowici obywatele są najważniejszym bogactwem naszego kraju. Zawsze z radością witamy na białoruskiej ziemi tych, którzy szczerze pragną zostać obywatelami naszego kraju i przyczynić się do jego rozwoju” – powiedział.

Znadniemna.pl za Kresy.24.pl/belta.by, fot.: president.gov.by

Aleksander Łukaszenka zwołał we wtorek 6 września posiedzenie, na którym dyskutowano m.in. o zmianach w ustawie „O obywatelstwie”. Oprócz kwestii pozbawienia białoruskiego paszportu wyjeżdżającym z Białorusi przeciwnikom politycznym, Łukaszenka kazał przyjrzeć się bliżej posiadaczom Karty Polaka. „W ramach przygotowywanej ustawy trzeba jeszcze raz przyjrzeć się tym,

W niedzielę, 4 września, na Rynku w centrum Wrocławia Stowarzyszenie Białoruski Związek Solidarności zorganizowało akcję protestacyjną przeciwko dewastacji cmentarzy polskich na Białorusi.

Dla wielu Białorusinów i Polaków z Białorusi wymuszonych opuścić swój kraj Polska została prawdziwym drugim domem, dlatego zniszczenie polskich cmentarzy na Białorusi członkowie Stowarzyszenia traktują jak bezprecedensową próbę znieważania Polski. Stąd pomysł zorganizowania akcji protestacyjnej, która zgromadziła nie tylko członków Stowarzyszenia.

Franc Asłauski (pierwszy po lewej) działacz Stowarzyszenia Białoruski Związek Solidarności

Aktywny działacz Stowarzyszenia Franc Asłauski, występując przed ludźmi, których było sporo na Rynku w to niedzielne popołudnie, wygłosił przemówienie:

Dzisiejsza nasza akcja jest poświęcona temu, co się dzieje na Białorusi – władza dewastuje i niszczy polskie cmentarze, mogiły żołnierzy AK oraz tych, kto walczył za wolną i niepodległą Polskę w latach 20. Nie możemy pogodzić się z tym, że te miejsca pamięci zostały zrównane z ziemią.

Przyszliśmy tu, żeby protestować przeciwko bestialskiemu zachowaniu białoruskiej władzy wobec wszystkich cmentarzy polskich na terenie Białorusi. Nie możemy być obojętni wobec tego, co dzieje się na Białorusi. Tam, na zdewastowanych i zniszczonych cmentarzach ludzie ryzykując swoją wolnością stawiają własnoręcznie zrobione z brzozy krzyże, takie, jak my dziś zrobiliśmy, żeby uhonorować pamięć walczących bohaterów. Ta władza jest bestialska i nielegitymowana.

Na Białorusi zawsze była nagonka na Polaków, ale to, co dzieje się ostatnim czasem, to przerasta ludzkie pojęcie. W cywilizowanym kraju nie może być takiego zachowania. Te cmentarze nikomu tam nie przeszkadzały. Ale władza chce skłócić narody, Białorusinów, Polaków, Ukraińców – to jest główny cel reżimu Łukaszenki.

My z tym się nie pogodzimy, dlatego wychodzimy tu, żeby protestować!

We Wrocławiu są cmentarze żołnierzy Armii Radzieckiej, ale nikt nie dewastuje tych cmentarzy, nie orze ich traktorami, żeby nie pozostało nawet śladu. Reżim chce zniszczyć pamięć, żeby nie było żadnego polskiego śladu na Białorusi, żeby była pełna rusyfikacja. Nigdy się z tym nie pogodzimy.

My, Białorusini, jesteśmy odrębną nacją, innym narodem, z inną mentalnością, z innym językiem, z inną kulturą, nie chcemy łączyć się z Rosją. W dużej mierze nasze dzieje historyczne przeplatały się z Polską, jak w czasach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Byliśmy razem. A teraz Kreml robi wszystko, żeby podzielić nasze narody. Nie pozwólmy na to. Wspieramy Ukrainę w jej walce z Rosją. A kiedy Białoruś będzie wolna, odbudujemy te cmentarze. Wszystko wróci do normy, Polacy będą szanowani. A nie tak, jak teraz, kiedy przedstawiciele Związku Polaków na Białorusi do tej pory siedzą w więzieniach. Tak się dzieje przy reżimie Łukaszenki. Protestujemy przeciwko temu.

Ludzie, którzy wykonują rozporządzenia władzy, będą przyciągnięci do odpowiedzialności. Nic nie przechodzi bezkarnie. Każdy bohater pozostanie w naszej pamięci. Żaden reżim nie potrafi wymazać to z pamięci.

Do akcji dołączyli się mieszkańcy miasta, Polacy z Białorusi i Ukraińcy. Głoszone były hasła solidarności z Polakami prześladowanymi na Białorusi jak również słowa wsparcia dla tych kto znalazł się na wymuszonej emigracji.

Między przemówieniami uczestników protestu brzmiały białoruskie i polskie znakowe piosenki o walce i wolności, takie jak „Kocham wolność” („Chłopcy z Placu Broni”) i zawsze aktualna „Zbroja” Jacka Kaczmarskiego:

Choć krwią zachłysnął się nasz czas,
Choć myśli toną w paranojach,
Jak zawsze chronić będzie nas –
Zbroja!

Łukasz Szafran, syn powstańca warszawskiego Jacka Szafrana

Jeden z białych brzozowych krzyży po akcji protestacyjnej trafił do rąk wspierającego protestujących mieszkańca Wrocławia Łukasza Szafrana, który zamierza postawić go na grobie swojego ojca, Jacka Szafrana, 16-letniego uczestnika powstania warszawskiego, pseudonim „Zygmunt”, który walczył w batalionie „Miotła”, dwa razy był skazany na śmierć i cudem przeżył represje komunistyczne.

Na stronie Stowarzyszenia Białoruski Związek Solidarności przed akcją protestacyjną okazał się taki tekst:

Podłość. Pamiętamy ból, który towarzyszył prowokacji w Katyniu i dewastacji krzyży Kuropat pod Mińskiem, zaoraniu pola bitwy pod Orszą i innych miejsc pamięci, gdzie obok siebie pochowani są Białorusini i Polacy. Dziś znów widzimy, jak spadkobiercy morderców NKWD rozpoczynają zorganizowane akcje niszczenia cmentarzy. Ale Białorusini doskonale zdają sobie sprawę z tego, do czego zdolny jest rząd Łukaszenki, który „winszuje” naród ukraiński rano w Dniu Niepodległości, a wieczorem rosyjskie samoloty wykorzystują terytorium białoruskie do wystrzeliwania rakiet na Ukrainę.

Strach. Reżim Łukaszenki już rozumie, że koniec jest bliski i w agonii chwyta się każdej okazji, by poszerzyć chaos. Cel tych haniebnych działań jest oczywisty – skłócić naród polski z narodem białoruskim. To nie pierwsza prowokacja, poprzednio sztucznie został wywołany kryzys migracyjny.

Kara. Nigdy wcześniej różnica między dobrem a złem nie była tak wyraźna. Zgodnie z tradycją chrześcijańską zniszczenie krzyża uważane jest za najgorszą profanację, każdy normalny człowiek nie wyobraża sobie, jak można to zrobić. Przestępcy nie mogą zrozumieć, że po sprawiedliwym procesie potomkowie będą się ich wstydzić i że czeka ich największa kara – zapomnienie.

Ręce precz od poległych! Niech spoczywają w pokoju.

W niedzielę, 11 września, o godzinie 15:00, w kościele Parafii pw. Św. Jerzego, męczennika i Podwyższenia Krzyża Świętego (ul. Biegła 3, Wrocław – Brochów) odbędzie się msza żałobna w intencji bohaterów pochowanych na zniszczonych i jeszcze istniejących cmentarzach polskich na Białorusi.

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia

Znadniemna.pl

W niedzielę, 4 września, na Rynku w centrum Wrocławia Stowarzyszenie Białoruski Związek Solidarności zorganizowało akcję protestacyjną przeciwko dewastacji cmentarzy polskich na Białorusi. Dla wielu Białorusinów i Polaków z Białorusi wymuszonych opuścić swój kraj Polska została prawdziwym drugim domem, dlatego zniszczenie polskich cmentarzy na Białorusi członkowie Stowarzyszenia

Wpływowy białoruski propagandysta, przewodniczący prorządowego towarzystwa „Wiedza”, były dziekan Wydziału Filozofii Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego Wadim Gigin jest przekonany, że Mińsk powinien domagać się od Polski reparacji za lata 20-30 XX wieku.

Jak wskazuje reżimowa gazeta „SB Białoruś sewodnia”, komentując na radiowej antenie informacje, że Polska oczekuje od Niemiec reparacji w wysokości ok. 1,3 biliona euro za II wojnę światową, Gigin powiedział, że domagając się reparacji od Niemiec, Polska w istocie uznała skutki II wojny światowej. W związku z tym, jego zdaniem, „możemy też uregulować nasz rachunek z Polską”.

„Niemcy, przynajmniej obecny rząd, odpokutowały za zbrodnie nazistowskie. A środowiska rządzące w Polsce, niezależnie od tego czy są konserwatystami czy liberałami, odpokutowały za zbrodnie Piłsudskiego? Stawiają mu pomniki, to ich bohater narodowy”- stwierdził propagandysta.

„Myślę, że zasadne jest, abyśmy my – historycy i politycy – rozpoczęli proces, przynajmniej na poziomie wysłuchań publicznych (będziemy apelować do naszego parlamentu), aby obliczyć szkody wyrządzone Białorusi przez polskie rządy”.

Według pana Gigina, Polska wyrządziła Białorusi nieodwracalne szkody, które zostały spowodowane sztucznym zahamowaniem rozwoju terytorium, w szczególności przemysłu. Wysysała ponadto zasoby rolne z regionów zachodnich, zaniżała płace robotników.

„Czy możemy wnieść ten projekt ustawy przeciwko Polakom? Oczywiście, że możemy. Istnieje perspektywa prawna dla takich postępowań. Ówczesny rząd polski, zwłaszcza po przewrocie w maju 1926 roku, faktycznie nie przestrzegał wielu postanowień traktatu ryskiego, który nie tylko dzielił terytorium, ale gwarantował prawa i wolności mniejszościom narodowym w ramach Rzeczypospolitej”- mówi Gigin.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/nashaniva.com

Wpływowy białoruski propagandysta, przewodniczący prorządowego towarzystwa "Wiedza", były dziekan Wydziału Filozofii Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego Wadim Gigin jest przekonany, że Mińsk powinien domagać się od Polski reparacji za lata 20-30 XX wieku. Jak wskazuje reżimowa gazeta "SB Białoruś sewodnia", komentując na radiowej antenie informacje, że Polska oczekuje

„Orlęta. Grodno’39” to film wciągający, poruszający, budzący emocje. Aktorzy – zwłaszcza Feliks Matecki grający młodego Leosia Rotmana – znakomici. Ale prawdziwego Grodna jest tu bardzo mało…

Z pewnością najprawdziwsze w tym filmie są sceny przedstawiające czerwonoarmistów, ich zachowanie, zwłaszcza po zajęciu miasta. Niektóre sceny są wstrząsające – ale też w Grodnie rzeczywiście działy się rzeczy straszne. Sowieci po prostu mordowali ludzi. Zabijali każdego, kogo podejrzewali o udział w obronie.

Leoś Rotman (z prawej) na barykadzie obrońców Grodna w filmie „Orlęta”

Już toczy się dyskusja, czy reżyser słusznie głównym bohaterem uczynił młodego, żydowskiego chłopca. Owszem, miał do wyboru prawdziwych bohaterów – na przykład Tadzika Jasińskiego, który zginął, przywiązany do sowieckiego czołgu. Na najważniejszą postaci w filmie nadaje się też faktyczny dowódca polskiej obrony, major Benedykt Serafin. Ale film fabularny to nie dokument, a autor i scenariusza i reżyser, Krzysztof Łukaszewicz, dokonał własnego wyboru. Zresztą, spora część filmu traktuje o okresie przedwojennym, o trudnych relacjach polsko – żydowskich w mieście położonym na wschodzie Polski. A w Grodnie Polacy stanowili 60 proc. mieszkańców, gdy Żydzi – 37 proc.

Żal natomiast, że twórcy filmu nie postarali się o stworzenie jakiegoś podobieństwo planu filmowego do Grodna. Na filmie widzimy co prawda miasto położone nad rzeką, przez którą przerzucony jest most – ale prawdziwe Grodno wygląda zupełnie inaczej. Oczywiście, robienie filmu na Białorusi było wykluczone. Ale w „Orlętach” nie ma nawet cienia zamku Stefana Batorego czy pomnika Orzeszkowej. Nie ma też ani jednej, prawdziwej postaci z tamtego okresu.

Dzielnica żydowska w Grodnie – film „Orlęta”

Jest też sporo dowolności w traktowaniu faktów historycznych. Jeszcze przed wojną po filmowym Grodnie maszerują bojówki ONR, zdelegalizowanego przecież w 1934 r. A policja znajduje ulotkę Komunistycznej Partii Polski, zlikwidowanej przez Moskwę ponad rok wcześniej (zresztą już jeżeli, to powinna być to raczej ulotka Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, rozwiązanej zresztą razem z KPP). Są też potknięcia dla osób nie znających się na rzeczy niespecjalnie widoczne – np. na barykadzie obrońców Grodna stoi działo przeciwpancerne, którego oni wówczas nie mieli (widać je na zdjęciu barykady).

Tym niemniej film obejrzeć warto. Zwłaszcza, że zapewne nieprędko pojawi się inny, mówiący o polskiej obronie przed Sowietami we wrześniu 1939 r.

Piotr Kosciński/Kresy1939.pl

Znadniemna.pl

"Orlęta. Grodno'39" to film wciągający, poruszający, budzący emocje. Aktorzy – zwłaszcza Feliks Matecki grający młodego Leosia Rotmana – znakomici. Ale prawdziwego Grodna jest tu bardzo mało… Z pewnością najprawdziwsze w tym filmie są sceny przedstawiające czerwonoarmistów, ich zachowanie, zwłaszcza po zajęciu miasta. Niektóre sceny są wstrząsające

V Polonijny Festiwal Polskiej Piosenki odbył się w dniach 12-15 sierpnia w Opolu.

Wydarzenie stało się prawdziwą ucztą duchową w wykonaniu 21 zespołów i artystów, występujących solo wykonawczych z dwunastu krajów: Litwy, Białorusi, Ukrainy, Szwecji, Holandii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Austrii, Włoch, Hiszpanii, Australii.

12 sierpnia 2022 roku Festiwal zainaugurował  koncert powitalny w Sali Kameralnej Narodowego Centrum Polskiej Piosenki w Opolu.

W kolejnych dniach w Prudnickim Ośrodku Kultury odbywały się przesłuchania konkursowe, oceniane przez jury w składzie: Marzena i Jacek Mielcarkowie, Edward Spyrka i Sylwia Gawłowska.

Oprócz rywalizacją konkursową Festiwal był okazją do spotkań artystów polonijnych rozproszonych po całym świecie.

Polacy z Białorusi zaglądali do Opola od dawna. Przyciągały ich do tego miasta konferencje popularno-naukowe, konkursy literackie, kolonie dla dzieci, uczących się języka polskiego przy ZPB, wydawnictwa książkowe poświęcone Polakom mieszkającym poza krajem, zwłaszcza – na Wschodzie, Letnie Akademie Kultury i Języka Polskiego dla polskiej inteligencji ze Wschodu, pragnącej pogłębić wiedzę o polskim języku, kulturze i historii.

– Przyjeżdżają tutaj ludzie, którzy są przede wszystkim spragnieni Polski – powiedziała jedna z laureatek festiwalu – Elżbieta Krawczyk z Francji. – To tak bardzo widać i wszyscy się integrują. Cieszą się, że mogą tu być, że mogą zaśpiewać. Naprawdę emocje i atmosfera są niesamowite. Tutaj się spotykamy, tworzymy pewne więzi, również emocjonalne i te więzi potrafią potem przetrwać lata, jak się okazuje. Sprawia nam to bardzo dużą radość, kiedy możemy ponownie się spotkać. Czujemy się niemalże jak w domu – zauważyła artystka znad Sekwany.

Zdobywcą Grand Prix V Polonijnego Festiwalu Polskiej Piosenki „Opole” 2022″ został zespół „Stan zawieszenia” z Berlina. Jury przyznało również nagrodę za piosenkę autorską, którą otrzymał Artur Wojtyczka z Bonn. Nagroda Radia Opole trafiła natomiast do reprezentantki Białorusi – Walerii Zaziulczyk z Mińska.Jeszcze jedna nasza reprezentantka Bożena Worono otrzymała statuetkę z wyrytym na niej napisem „Za miłość do polskiej piosenki”.

Laureaci Festiwalu na Koncercie Galowym

Bożena Worono z nagrodą Festiwalu

Statuetka Bożeby Worono z napisem „Za miłość do polskiej piosenki”

We wszystkich tegorocznych koncertach festiwalowych oprócz konkursowego brał udział zeszłoroczny laureat Grand Prix „Opola 2021”, działający od lat przy oddziale  ZPB w Mińsku zespół „Liber Cante” (kierownik artystyczny Katarzyna Michal).

Zeszłoroczny zdobywca Grand Prix zespół wokalny „Liber Cante” otworzył Koncert Laureatów

Kierownik i założycielka zespołu „Liber Cante” Katarzyna Michał

Halina Nabrdalik wręcza nagrody Festiwalu

Na pytanie o tym, jak powstał festiwal i do czego ma służyć opowiedziała nam Halina Nabrdalik, pomysłodawczyni i organizatorka koncertów polonijnych, prezes Opolskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, dziennikarz Radia Opole:

– Uznałam, że Opole jako stolica polskiej piosenki jest znakomitym miejscem aby odbywały się tutaj także festiwale polonijne. Festiwal narodził się w 2017 roku i mogę powiedzieć, że stało się tak z potrzeby chwili. Tego rodzaju festiwalu w Polsce wcześniej nie było, a wiedzieliśmy, że Polonusi chcą śpiewać w Polsce. Oni owszem działają w swoich środowiskach emigracyjnych, polonijnych, ale jak dotąd mieli mało okazji żeby przyjeżdżać ze swoją twórczością, ze swoją piosenką do Polski. Wszyscy artyści są zwycięzcami naszych festiwali, dlatego, że pokonali szereg trudności, przyjechali z daleka. Wszyscy nasi goście kochają polską piosenkę, a my takich też kochamy, przytulamy, integrujemy i chcemy, żeby dobrze pracowali dla Polski, żyjąc poza granicami naszego kraju. Podczas tego wydarzenia mogą wyśpiewać swoją miłość do ojczyzny przedpolską publicznością.

Czy proces rekrutacji uczestników był trudny?

– Od lat mam kontakty ze środowiskami polonijnymi, mediami polonijnymi, z którymi utrzymuję ścisłe kontakty, nabór uczestników nie jest problemem.

A co jest problemem?

– Problemem jest brak spokojnej bezpiecznej metody finansowania tego projektu. Co roku są kłopoty, powiem szczerze, tak nie powinno być, bo to nas osłabia.

Dlaczego koncerty odbywają się w różnych miastach Opolszczyzny?

– Nasz festiwal jest festiwalem wędrującym. Od początku jest taka idea, żeby oprócz koncertów opolskich były także koncerty w naszych  przepięknych miasteczkach Opolszczyzny, no i tak się dzieje.

O czym Pani jako organizator festiwalu marzy?

– Moje marzenie, żeby dołączyła się do nas Polonia Ameryki Południowej.

Jak Pani ocenia poziom V edycji festiwalu?

– Poziom tegorocznego festiwalu był interesujący. Obok tych wykształconych muzyków i to powiedziałabym wysoce wykształconych, byli również amatorzy. Średnio jednak uważam poziom był bardzo ciekawy. Co dla mnie najważniejsze, to fakt, że było dużo młodzieży. To pokazuje, że ten festiwal jest dla wszystkich, którzy mają Polskę w sercu, kochają polską piosenkę, polską kulturę. Wszyscy uczestnicy swoim talentem tak pięknie nas obdarowali, w ciągu tych festiwalowych dni tworzyli cudowną rodzinną atmosferę.

Głównym organizatorem V Polonijnego Festiwalu Polskiej Piosenki „Opole” 2022″ był Opolski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Radio Opole – jak co roku – było współorganizatorem przedsięwzięcia, a sam projekt został sfinansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu „Polonia i Polacy za granicą 2022”.

 Marta Tyszkiewicz, zdjęcia: facebook.com

 

 

V Polonijny Festiwal Polskiej Piosenki odbył się w dniach 12-15 sierpnia w Opolu. Wydarzenie stało się prawdziwą ucztą duchową w wykonaniu 21 zespołów i artystów, występujących solo wykonawczych z dwunastu krajów: Litwy, Białorusi, Ukrainy, Szwecji, Holandii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Austrii, Włoch, Hiszpanii, Australii. 12 sierpnia 2022 roku

Kreatywnie odreagowało środowisko młodych Polaków Lidy na tegoroczne wezwanie Pary Prezydenckiej – Pierwszej Damy RP Agaty Kornhauser-Dudy i  Prezydenta RP Andrzeja Dudy.

Para Prezydencka w ramach dorocznej akcji Narodowe Czytanie zaproponowała rodakom w kraju i na świecie sięgnąć po przepiękną poezję wieszcza narodowego Adama Mickiewicza, a mianowicie  po zbiór poetyczny Ballady i Romanse, który zapoczątkował w polskiej literaturze epokę zwaną Romantyzmem.

Lidzcy wielbiciele poezji Wieszcza, urodzonego nieco ponad 50 kilometrów od ich rodzinnego miasta,  postanowili, że wezmą udział w Narodowym Czytaniu 2022, udając się nad jezioro i tam przeczytają jedną z najpiękniejszych ballad Mickiewicza – Świteziankę w atmosferze maksymalnie zbliżonej do tej, w której odbywa się akcja romantycznego utworu.

Po akcji młodzi ludzie udali się na ulicę nazwaną imieniem polskiego wieszcza w ich rodzinnym mieście i położyli bukiet polnych kwiatów pod popiersiem Adama Mickiewicza, zdobiącym skwer obok lidzkiej  szkoły średniej nr 4.

Lidzka młodzież biorąca udział w Narodowym Czytaniu 2022 to uczniowie starszych klas szkół państwowych w wolnym czasie pobierający lekcje języka polskiego.

Znadniemna.pl

Kreatywnie odreagowało środowisko młodych Polaków Lidy na tegoroczne wezwanie Pary Prezydenckiej – Pierwszej Damy RP Agaty Kornhauser-Dudy i  Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Para Prezydencka w ramach dorocznej akcji Narodowe Czytanie zaproponowała rodakom w kraju i na świecie sięgnąć po przepiękną poezję wieszcza narodowego Adama Mickiewicza, a

2 września 2000 roku otwarto Polski Cmentarz Wojenny w Miednoje, na którym spoczywają szczątki 6300 polskich jeńców obozu specjalnego w Ostaszkowie, zamordowanych przez NKWD wiosną 1940 roku.

Miednoje – ołtarz. Fot.: Federacja Rodzin Katyńskich

Polski Cmentarz Wojenny w Miednoje położony jest ok. 30 km. od Tweru, w pobliżu drogi do Petersburga, w miejscu, gdzie w 1991 roku odnaleziono zbiorowe mogiły Polaków zamordowanych wiosną 1940 roku w Kalininie (Twer) na mocy decyzji Biura Politycznego KC Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików Związku Sowieckiego z 5 marca 1940 roku.

Na obszarze o łącznej powierzchni 1,7 ha zlokalizowano 25 zbiorowych mogił, w których spoczywają szczątki ponad 6300 jeńców obozu specjalnego NKWD w Ostaszkowie, głównie funkcjonariuszy Policji Państwowej i Policji Województwa Śląskiego, Straży Granicznej i Straży Więziennej, żołnierzy i oficerów Korpusu Ochrony Pogranicza i innych formacji wojskowych, pracowników administracji państwowej i wymiaru sprawiedliwości II Rzeczypospolitej, którzy po 17 września 1939 roku znaleźli się w sowieckiej niewoli.

Obóz w Ostaszkowie był największym obozem specjalnym, podległym Zarządowi ds. Jeńców Wojennych NKWD. Funkcjonował na wysepce Stołbnyj jeziora Seliger, w zabudowaniach poklasztornych monasteru Niłowa Pustyń w odległości 11 km od miejscowości Ostaszków, na północny zachód od Kalinina (Twer) przy linii kolejowej Wielkie Łuki – Bołogoje (ok. 300 km od Moskwy).

Miednoje – doły grzebalne. Fot.: Federacja Rodzin Katyńskich

Od momentu utworzenia obozu w listopadzie 1939 roku zgromadzono w nim 8397 jeńców; w kwietniu 1940 roku (okres likwidacji) liczył ok. 6570 osób, w tym 400 oficerów. Trafili tu – oprócz kilku tysięcy funkcjonariuszy Policji Państwowej i Policji Woj. Śląskiego – głównie żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza, a także uważani przez NKWD za szczególnie niebezpiecznych: oficerowie, podoficerowie i szeregowi wywiadu, Żandarmerii Wojskowej, Straży Granicznej, Straży Więziennej i wymiaru sprawiedliwości II RP. W Ostaszkowie przebywało też kilkudziesięciu księży katolickich, prawników, osadników wojskowych i ziemian, pochodzących z Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej.

Komendantem obozu ostaszkowskiego był mjr NKWD Pawieł Borysowiec. Akcja „rozładowania obozu”, co faktycznie oznaczało likwidację więzionych w nim jeńców, rozpoczęła się 4 kwietnia i trwała do 19 maja 1940 roku. Łącznie w Moskwie sporządzono 65 list śmierci, na których znalazły się nazwiska 6316 jeńców. Likwidacji uniknęło 127 osób, które trafiły do innych obozów. Ostatecznie obóz rozwiązano w lipcu 1940 roku.

Jeńców z obozu ostaszkowskiego mordowano w celach więzienia w siedzibie Zarządu Obwodowego NKWD w Kalininie (dziś Twer). Kulisy i przebieg egzekucji na jeńcach z Ostaszkowa przedstawił w obszernej relacji złożonej pod koniec życia ówczesny szef obwodowego NKWD w Kalininie, Dmitrij Stiepanowicz Tokariew, w chwili przesłuchiwania gen. mjr w stanie spoczynku, mający 90 lat. Z jego zeznań wynika, że bezpośrednich wykonawców mordu przysłano z centrali NKWD w Moskwie. Na czele grupy stali: starszy major bezpieczeństwa państwowego N. Sniegubow, major bezpieczeństwa państwowego W.M. Błochin i kombryg. Michaił Spiridonowicz Kriwienko. W.M. Błochin nie tylko kierował akcją likwidacji jeńców, ale pełnił również funkcję kata – najczęściej jeńców mordował osobiście – za co został nagrodzony premią pieniężną za wykonanie zadania specjalnego.

Ze stacji kolejowej jeńcy przewożeni byli do siedziby NKWD w Kalininie. Z cel więzienia prowadzono ich do specjalnych pomieszczeń, gdzie raz jeszcze sprawdzano tożsamość, a następnie do wygłuszonej wojłokiem celi piwnicznej, w której dokonywano rozstrzeliwań. Strzelano w potylicę z niemieckich pistoletów Walther, a następnie okręcano głowy płaszczami. Egzekucje trwały do świtu. Ciała zamordowanych ładowano na samochody ciężarowe i wywożono do wcześniej przygotowanych dołów na należącym do NKWD terenie leśnym nad rzeką Twercą, koło wsi Miednoje. Pogrzebano tu skrycie ponad 6300 ofiar.

Miejsce ukrycia zwłok ofiar zbrodni na ponad 50 lat odizolowano. Stało się niedostępne z wyjątkiem właścicieli dacz pobudowanych na masowych grobach.

Miednoje – tabliczki epitafijne. Fot.: Federacja Rodzin Katyńskich

W 1991 roku w ramach prowadzonego przez Naczelną Prokuraturę Wojskową Związku Sowieckiego śledztwa w sprawie ustalenia losu polskich jeńców, którzy w latach 1939-1940 trafili do sowieckiej niewoli i byli przetrzymywani w trzech obozach specjalnych: Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, na wskazanym terenie przeprowadzono czynności ekshumacyjne. Prowadzone w bardzo ograniczonym zakresie prace doprowadziły do odnalezienia zbiorowych mogił ze szczątkami zamordowanych jeńców. Jednak dopiero przeprowadzone w latach 1994-1995 przez specjalistów Rady OPWiM badania pomiarowe, sondaże i prace ekshumacyjne pozwoliły na odkrycie i precyzyjne zlokalizowanie znajdujących się na wydzielonym terenie masowych mogił. W zbiorowych grobach odnaleziono szczątki ponad 6000 jeńców z Ostaszkowa zamordowanych wiosną 1940 roku. Prace ekshumacyjne przyniosły też wiele bardzo cennego materiału dowodowego w postaci przedmiotów osobistych odnalezionych przy zamordowanych policjantach, w tym dokumentów i zapisków świadczących o ostatnich chwilach życia ofiar zbrodni. Wszystkie te przedmioty po konserwacji wzbogaciły ekspozycję Muzeum Katyńskiego w Warszawie.

Miednoje – dzwon pamięci. Fot.: Federacja Rodzin Katyńskich

Przełomowy dla budowy Polskiego Cmentarza Wojennego w Miednoje był rok 1995. Wówczas to, w ramach uzgodnień polsko-rosyjskich, podpisano 25 marca w Smoleńsku dokument o budowie Polskich Cmentarzy Wojennych w Katyniu i Miednoje. Elementem tegoż porozumienia była opracowana przez polskich geodetów mapa fragmentu lasu w Miednoje z wyrysowanymi granicami przyszłego polskiego cmentarza wojennego. W kilka miesięcy później, 11 czerwca 1995 roku, został uroczyście wmurowany akt erekcyjny i poświęcony przez Ojca Świętego Jana Pawła II kamień węgielny pod budowę cmentarza.

W oparciu o wyniki prac sondażowo-ekshumacyjnych została opracowana obszerna dokumentacja specjalistyczna, na podstawie której Rada OPWiM rozpisała otwarty konkurs o zasięgu międzynarodowym na projekt zagospodarowania przestrzennego terenu przyszłego cmentarza. Jury konkursu, w skład którego weszli m.in. przedstawiciele Federacji Rodzin Katyńskich i Stowarzyszenia „Rodzina Policyjna 1939 roku” w październiku 1996 roku wybrało projekt koncepcyjny autorstwa artystów rzeźbiarzy Zdzisława Pidka i Andrzeja Sołygi.

Realizacja koncepcji autorów stała się możliwa po opracowaniu obszernej specjalistycznej dokumentacji projektowej (uwzględniającej m.in. oczekiwania rodzin ofiar zbrodni, specyfikę terenu i miejscowe uwarunkowania), a przede wszystkim – po negocjacjach i uzgodnieniach z kompetentnymi władzami rosyjskimi w Moskwie i Twerze. W wyniku niemal dwuletnich starań Rada OPWiM – inwestor prac, reprezentujący Rząd RP – otrzymała od władz rosyjskich zatwierdzoną dokumentację projektową, prawo dysponowania terenem oraz pozwolenie na budowę cmentarza. Prace realizacyjne rozpoczęły się wiosną 1999 roku i trwały ok. 12 miesięcy. Wykonywały je polskie firmy – Budimex S.A. i Metalodlew S.A. z Krakowa. Na miejscu wykonywano prace ziemne, budowlane i montażowe, natomiast część z nich, tj. odlewy elementów rzeźbiarskich (krzyże, tablice inskrypcyjne itp.) w Krakowie.

Centralnym elementem cmentarza – podobnie jak w Katyniu i Charkowie – jest ołtarz stanowiący rodzaj otwartej kaplicy, na którą składają się: ściana z nazwiskami zamordowanych policjantów, ok. 9-metrowy centralny krzyż i podziemny dzwon, usytuowane na wprost głównego wejścia na cmentarz, przy którym zlokalizowano dwa obeliski z godłem Rzeczypospolitej Polskiej. Za ołtarzem znajduje się 25 zbiorowych mogił, na których postawiono wysokie, 8-metrowe krzyże. Wokół cmentarza biegnie aleja, wzdłuż której umieszczono tabliczki inskrypcyjne z danymi osobowymi zamordowanych. Wszystkie elementy rzeźbiarskie zostały wykonane z żeliwa. Cmentarz jest ogrodzony, posiada instalację oświetleniową i wodociągową, kanalizację i inną infrastrukturę, umożliwiającą właściwe użytkowanie obiektu w przyszłości.

Cmentarz wybudowany jest staraniem i ze środków budżetowych Rady OPWiM. W dniu 28 sierpnia 2000 roku przekazany został Dyrekcji Kompleksu Upamiętniającego Miednoje, która na co dzień będzie administrowała obiektem i sprawowała opiekę nad polskim cmentarzem.

2 września 2000 roku  został uroczyście otwarty i poświęcony.

Znadniemna.pl/Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa

2 września 2000 roku otwarto Polski Cmentarz Wojenny w Miednoje, na którym spoczywają szczątki 6300 polskich jeńców obozu specjalnego w Ostaszkowie, zamordowanych przez NKWD wiosną 1940 roku. [caption id="attachment_57946" align="alignnone" width="480"] Miednoje - ołtarz. Fot.: Federacja Rodzin Katyńskich[/caption] Polski Cmentarz Wojenny w Miednoje położony jest ok. 30

Paweł Mażejka został złapany i uwięziony przez reżim Łukaszenki. Do schwytania dziennikarza przez białoruskie organy ścigania doszło we wtorek, gdy odwiedzał mieszkających w Grodnie ojca, matkę i siostrę. Odkąd przeniósł się wraz z żoną i dziećmi do Białegostoku, rodzinę widywał bardzo rzadko.

– Nie potrafiłam go przekonać, by tego nie robił – mówi w rozmowie z Polska Times żona dziennikarza Iryna Czarniauka. Dodaje, że na razie nie wiadomo, czy jej mąż zostanie oskarżony, i w jakiej sprawie.

– Został zatrzymany na 72 godziny – opowiada. Według niej pośrednim potwierdzeniem tego, że chodzi o zarzuty karne jest to, iż śledczy wydał postanowienie o zabezpieczeniu mienia Pawła Mazejki, a mianowicie o zajęciu należącego do niego samochodu.

Praktyka prowadzonych na Białorusi spraw karnych wskazuje na to, że do momentu upłynięcia 72 godzin śledczy zdecyduje o wyborze środka zapobiegawczego, bądź o wypuszczeniu zatrzymanego, jak zrobiono to w przypadku dziennikarza w marcu 2021 roku.

Wówczas Paweł Mażejka został zatrzymany na 72 godziny w ramach sprawy, wszczętej przeciwko białoruskiemu malarzowi Alesiowi Puszkinowi. Chodziło o wystawienie przez Mażejkę w prowadzonej przez niego w Grodnie instytucji kulturalnej Centrum Życia Miejskiego obrazu Puszkina z podobizną białoruskiego żołnierza wyklętego, członka antysowieckiego podziemia Jewgienija Żihara.

Paweł Mażejka został wówczas wypuszczony po 72 godzinach z uzasadnieniem, iż „zniknęły podstawy do zatrzymania”. Aleś Puszkin natomiast był sądzony za „propagowanie faszyzmu” i został skazany na 5 lat kolonii karnej.

Współtwórca Biełsatu

Paweł Mażejka jest znanym grodzieńskim dziennikarzem. Był rzecznikiem prasowym kandydata na prezydenta Białorusi z 2006 roku Aleksandra Milinkiewicza, a w 2002 roku był jednym z pierwszych białoruskich dziennikarzy skazanych w politycznym procesie karnym. Wraz z szefem opozycyjnej grodzieńskiej gazety „Pahonia” Mikołą Markiewiczem Mażejka był sądzony i skazany na dwa lata ograniczenia wolności i robót przymusowych za „zniesławienie” Aleksandra Łukaszenki w artykule, opowiadającym o zniknięciu znanych oponentów białoruskiej głowy państwa Jurija Zacharanki, Wiktora Hanczara i innych.

W roku 2005 po VI Zjeździe Związku Polaków na Białorusi i wyborze na prezesa organizacji Andżeliki Borys Mażejka poznał w Grodnie obecną dyrektorkę Telewizji Biełsat, a wówczas korespondentkę TVP, wysłaną do relacjonowania kryzysu białorusko-polskiego wokół Związku Polaków na Białorusi.

Ta znajomość zaowocowała między innymi powstaniem Telewizji Biełsat. W każdym razie w dzisiejszym wpisie o aresztowaniu Mażejki Agnieszka Romaszewska-Guzy napisała o nim jako o jednym ze współtwórców Biełsatu. W emocjonalnym wpisie dyrektorka Biełsatu przyznała, że chciałaby, żeby kolejny przypadek prześladowania jej redakcyjnego przyjaciela i podwładnego był tylko „złym snem”.

„Nie wrócisz…”

Również emocjonalnie, ale też z nutką pretensji, zareagowała na zatrzymanie Pawła Mażejki inna dziennikarka, korespondentka Radia Swaboda Liubou Łuniowa. Oskarżyła ona Mażejkę o posiadanie iluzji, iż po wyjeździe do Polski można swobodnie wracać na Białoruś, żeby odwiedzać bliskich. „To może się skończyć niespodziewanie” – uważa Łuniowa, zapewniając, iż obecnie na Białorusi można usłyszeć zarzuty karne bez jakichkolwiek podstaw.

– Nie wolno! No, nie wolno teraz tam jeździć, jeśli jesteś osobą publiczną, zwłaszcza, jeśli jesteś dziennikarzem, bądź działaczem społecznym. Śmierdząca cela czeka w ojczyźnie każdego, kto żywi nadzieję: może mnie ominie ta nawałnica, przecież tylko zobaczę bliskich i wrócę. Nie wrócisz… – napisała Liubou Łuniowa.

Andrzej Pisalnik/polskatimes.pl

Paweł Mażejka został złapany i uwięziony przez reżim Łukaszenki. Do schwytania dziennikarza przez białoruskie organy ścigania doszło we wtorek, gdy odwiedzał mieszkających w Grodnie ojca, matkę i siostrę. Odkąd przeniósł się wraz z żoną i dziećmi do Białegostoku, rodzinę widywał bardzo rzadko. - Nie potrafiłam go

Nazywam się Pelagia Oleszkiewicz, z domu Szupicka. Urodziłam się 1 lipca 1932 roku w Warszawie, gdzie mieszkałam przez pierwsze cztery lata swego życia. Potem moi rodzice przeprowadzili się do Grodna: ojciec chciał być bliżej swojej rodziny.

Dla mnie szczęśliwe i bezpieczne dzieciństwo zakończyło się 1 września 1939 roku, gdy rozpoczęła się II wojna światowa. Sowiecka okupacja następnie pogłębiła dramat rodziny.

Wacław Szupicki

Rodzina mojej mamy pochodziła z Warszawy. Ojciec, Wacław Szupicki, mając 12 lat, udał się do polskiej stolicy, by zdobyć dobry zawód, uczył się tam na szewca, ładnie też rysował i bardzo lubił czytać książki. Znał sześć języków, w tym łacinę, której nauczył się u księdza, gdyż rozważał wstąpienie do seminarium duchownego. Miał opinię człowieka oczytanego. Pamiętam go z książką w ręku: gdy tylko nadarzała się wolna chwila, zawsze czytał.

Wacław Szupicki na weselu u przyjaciela (stoi pierwszy od lewej strony)

W Warszawie udało mu się zdobyć posadę listonosza w więzieniu i cały czas tam pracował. Potem poznał moją mamę Jadwigę, z domu Wrzesień, ożenił się z nią. Miał wtedy 30 lat, mama zaś – 18. Do czterech lat wychowywałam się w Warszawie, przy mamie i babci. Ojciec w 1936 roku poprosił o prze-niesienie go na służbę do Grodna. Chciał w Grodnie wybudować dom, być może liczył na pomoc jednego ze swoich wujków, który był właścicielem cegielni w okolicach Grodna. Zdążył wybudować tylko tymczasowy domek, ażeby rodzina mogła w nim zamieszkać i nie trzeba było wynajmować mieszkania.

1 września 1939 roku ojciec jak zwykle poszedł na służbę. Gdzieś o godz. 10.00 sąsiadka powiedziała mamie, że mój tata zginął. Mama była z małym półrocznym braciszkiem na rękach i nie mogła pójść do więzienia. Poszłam razem z naszą sąsiadką. Gdy przyszłyśmy do więzienia, skierowano nas do kaplicy więziennej, w której stało pięć grobów. Podczas bombardowania miasta przez Niemców zginęło czterech strażników, w tym mój ojciec, oraz jeden więzień.

Stałam i w przerażeniu patrzyłam na te groby, sąsiadka uchyliła białą tkaninę, którą było przykryte ciało ojca. Zobaczyłam, że był uszkodzony mundur ojca, na poduszeczce była krew, miałam wrażenie, że ona nadal się sączy, zobaczyłam plecy ojca były czarne – jakby spalone.

Niemcy zrzucili pięć bomb na Grodno, trzy rzucono na most i lekko go uszkodzono, czwartą na kościół Farny, obecną bazylikę katedralną, piąta – od której zginął mój ojciec – trafiła na dziedziniec więzienia. Jeszcze było widać miejsce, gdzie spadła bomba, założono je deskami, po których przeszłyśmy do kaplicy. Mój ojciec był wśród pierwszych ofiar II wojny światowej w Grodnie. W jego kieszeni znaleziono zegarek, który się zatrzymał o godz. 07.55. Jeżeliby bombowiec przyleciał o 5 minut później, to ojciec wyszedłby już na pocztę i żył.

W następnych dniach też były bombardowania miasta, ucierpiały dzielnice żydowskie. Przez to pogrzeb ojca odbył się w nocy, nikt z nas nie był obecny na nim. Ojca pochowano na Cmentarzu Farnym. Później obok pochowano moją mamę, a kilka miesięcy temu tam spoczął mój brat.

Po przyjściu sowieckich okupantów, mama spaliła mundur ojca i czapkę, jego odznaki oraz dokumenty w piecu, bo bała się, że nas jako rodzinę pracownika polskiego więziennictwa, mogą wywieźć na Sybir.

Nasz dom znajdował się przy ulicy Rajgrodzkiej, obecnej ul. Gogola, stał ostatni na tej ulicy, za domem już był koniec miasta i ciągnęło się pole aż do Augustówka. Gdy zginął ojciec, to w rodzinie zapanował obraz nędzy i rozpaczy, mama nie pracowała, była wojna. Na trzeci dzień po tragedii mama otrzymała odszkodowanie za ojca, ale była wojna i już nic za te pieniądze nie można było kupić.

Potem już przyszli Sowieci i wszyscy żyliśmy w ciągłym strachu. Jeszcze za życia ojciec mówił mamie, że na wypadek wojny trzeba wyjechać do rodziny do Odelska, tam nie ma kolei, przemysłu i można przeczekać wojnę. Ojciec prosił o to brata.

Pamiętam, siedzieliśmy w domu, mama spakowała rzeczy na wypadek wywózki, ale nie mieliśmy żadnego zapasu jedzenia i przetrwać długą drogę nam byłoby trudno. Zapamiętałam taki obrazek: siedzimy wszyscy obok siebie, mama z braciszkiem i ja, jest noc, przez okno sączy się światło księżycowe i oświeca spakowane rzeczy i w tej samej chwili wchodzi do domu mężczyzna. To był brat ojca, który zabrał nas do Odelska. Gdy NKWD-iści przyszli po nas, już byliśmy w Odelsku.

Wróciliśmy do Grodna po przeszło roku. Mama poszła pracować do fabryki tytoniowej, braciszka oddano do żłobka, a mnie do ochronki. Wkrótce potem przyszli Niemcy. Przy Niemcach też zostawałam w ochronce, ale wkrótce Niemcy zrobili tam hotel (pałac nad Horodniczanką). Za Niemców mama otrzymywała mizerną pensję za pracę w fabryce, ale wynosiła w kieszeni tytoń i z niego się utrzymywaliśmy. To było niebezpieczne, mogła być za to rozstrzelana cała rodzina, ale mama nie miała innego wyjścia.

W domu było zimno, podczas deszczu przeciekał strych, żyliśmy przecież w prowizorce. W 1941 roku były straszne mrozy, nawet woda zamarzała w domu. Po wojnie pasłam krowy u gospodarzy w Adamowiczach i Mickiewiczach. Gdy było ciepło, jesienią i wiosną, przez dwa lata chodziłam do polskiej szkoły na ul. Północnej, a potem przez dwa lata do rosyjskiej. W zimie nie chodziłam, bo nie miałam butów. Mając 15 lat, poszłam do szkoły zawodowej fabryki obuwia, otrzymałam buty, sukienkę, mieliśmy zapewnione posiłki – dlatego tam poszłam. Po sześciu miesiącach nauki rozpoczęłam pracę w fabryce obuwia, trzeba było od-pracować dwa lata, wydawało się długo. Praca w fabryce na taśmociągu była nieciekawa, ale przepracowałam tam… aż 42 lata.

Jadwiga Szupicka w okresie powojennym

Chodziłam z przyjaciółkami na zabawy, w naszym towarzystwie były bardzo ładne dziewczyny, chłopcy zaniemeńscy byli z nas dumni, ale jednocześnie zazdrośni o nas. Gdy po zabawie albo po prywatce ktoś z chłopców z centrum miasta odprowadzał nas do domu, miał prawo towarzyszyć nam tylko do mostu, dalej był teren chłopców zaniemeńskich. Pewnego razu chłopak odprowadził mnie do domu, z powrotem musiał płynąć przez Niemen, trzymając ubranie w jednym ręku.

W zimie chodziliśmy na tańce do domu oficerów, tam były ładne podłogi, na których lekko się tańczyło, wokół były lustra. Chłopak przez salę szedł prosić dziewczynę do tańca z ukłonem, potem odprowadzał na miejsce, dziękował, całował w rękę. Ale w 1952 roku naszych wszystkich chłopców zabrano do sowieckiego wojska i rozesłano ich po całym Związku Sowieckim, a tu przyjechało dużo Rosjan. Na tańcach oni zachowywali się po chamsku. Takie zachowanie było nie do przyjęcia, przestałyśmy chodzić na potańcówki, a życie towarzyskie przeniosło się do domów prywatnych.

Pelagia Oleszkiewicz, 1962 rok

Potem wyszłam za mąż, urodziłam dwójkę dzieci, syna i córkę, mam wnuków i prawnuków. Życie mnie nie rozpieszczało, trzeba było pokonać dużo problemów w życiu prywatnym i patrzyć jak niszczono w czasach sowieckich to, co było dla nas, Polaków, ważne. Pamiętam, jakim ogromnym wstrząsem dla ludzi było zniszczenie Fary Witoldowej. Gdy szłam do pracy, fabryka wtedy była przy ul. Piłsudskiego (Lenina), to oglądałam dziwne straszne miejsce – widok bez świątyni był przerażający. Jeszcze bardziej ludzi byli przerażeni, gdy urzędnicy przyszli z dokumentami, że mają zburzyć kościół farny, obecną katedrę. Władze miały poszerzyć ulicę i kościół w tym przeszkadzał. Wtedy wierni zamknęli kościół, wszystkie drzwi i przez ponad miesiąc ludzi na kolanach modlili się na schodkach świątyni z różańcami w ręku. Przez całą dobę, w dzień i w nocy. Władze odstąpiły od swego zamysłu, ale nałożyły na kościół ogromne podatki. Przez prawie 30 lat nie było w nim księdza… Było dużo radości, gdy zaczęły się odradzać świątynie, życie religijne, powstało polskie stowarzyszenie. Od samego początku, od 1988 roku, jestem w Związku Polaków, legitymację wręczał dla mnie pierwszy prezes ZPB Tadeusz Gawin.

Not. Irena Waluś/Magazyn Polski, Nr9 2017 rok

Znadniemna.pl

Nazywam się Pelagia Oleszkiewicz, z domu Szupicka. Urodziłam się 1 lipca 1932 roku w Warszawie, gdzie mieszkałam przez pierwsze cztery lata swego życia. Potem moi rodzice przeprowadzili się do Grodna: ojciec chciał być bliżej swojej rodziny. Dla mnie szczęśliwe i bezpieczne dzieciństwo zakończyło się 1 września

Skip to content