HomeStandard Blog Whole Post (Page 61)

22 września 1939 r. Sowieci zamordowali Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, 49-letniego generała Wojska Polskiego. Szanse na przeżycie – ze względu na generalskie szlify – miał minimalne. Zginął od strzału w tył głowy, jak tysiące polskich oficerów w Katyniu.

Do mordowania polskich elit wojskowych wzywało wprost naczelne dowództwo Armii Czerwonej, która rankiem 17 września 1939 r. zdradziecko zaatakowała Rzeczpospolitą – dokonując zbrodni przeciw pokojowi i jawnie łamiąc prawo międzynarodowe. „Żołnierze! Bijcie oficerów i generałów. Nie podporządkowujcie się rozkazom waszych oficerów. Pędźcie ich z waszej ziemi” – nakazywał dowódca Frontu Ukraińskiego Siemion Timoszenko. Wtórował mu głównodowodzący Frontem Białoruskim Michaił Kowalow, który w odezwie do polskiej ludności pisał o „tchórzliwej ucieczce generałów z zagrabionym złotem”.

We wrześniu 1939 r. zginęło pięciu generałów WP służby czynnej: Mikołaj Bołtuć, Stanisław Grzmot-Skotnicki, Józef Kustroń, Franciszek Wład i Józef Olszyna-Wilczyński. Ten ostatni – szef Dowództwa Okręgu Korpusu (DOK) III Grodno oraz dowódca Grupy Operacyjnej „Grodno” – jako jedyny został zamordowany. Zginął od strzału w tył głowy – metody uśmiercania „wrogów ludu”, którą Sowieci opanowali do perfekcji. Znalazł się w złym miejscu o złej porze, ale – gdyby nie splot nie do końca zrozumiałych decyzji, pomyłek i błędów – tej śmierci można było uniknąć.

Generał bez armii

Feralnego dnia – 17 września – Naczelny Wódz marsz. Edward Rydz-Śmigły wydał tzw. dyrektywę ogólną nakazując przyjmowanie walk z Armią Czerwoną tylko w przypadku jej natarcia lub próby rozbrojenia polskich oddziałów. Te zaś – zgodnie z rozkazem – miały wycofywać się ku granicy z Rumunią i Węgrami. Wydanie dyrektywy wywołało wielki chaos na poszczególnych szczeblach dowodzenia, a opuszczenie Polski w nocy z 17 na 18 września przez Naczelnego Wodza tylko go spotęgowało.

Generał Olszyna-Wilczyński już dwa dni wcześniej otrzymał od marsz. Rydza-Śmigłego polecenie opuszczenia Grodna i udania się do Pińska. Wypełnił rozkaz zwierzchnika; czekał na dalsze instrukcje, ale te… nie doszły. Nie bez podstaw żona oficera Alfreda Olszyna-Wilczyńska w relacji złożonej w listopadzie 1939 r. w Paryżu tłumaczyła załamanie męża faktem, że z chwilą sowieckiej napaści „został bez wojska”.

O agresji ze Wschodu gen. Olszyna-Wilczyński dowiedział się krótko po godz. 4.00, powiadomiony przez sztab gen. Franciszka Kleeberga. „Cios w plecy” zadany przez Związek Sowiecki zupełnie, ponoć zupełnie odebrał mu ochotę do działania. Jako faktyczny zwierzchnik polskich oddziałów na terenie północno-wschodniej Polski zdążył jeszcze wydać rozkaz skierowania się ku głównym ośrodkom administracyjnym, tzn. Wilna i Grodna. Później, dla wielu nieoczekiwanie i nierozsądnie, nakazał ewakuację garnizonu wileńskiego. Z drugiej strony, nauczony doświadczeniem wyniesionym z wojny polsko-bolszewickiej, zalecał płk. Jarosławowi Okulicz-Kozarynowi, aby w Wilnie nie pertraktować z Sowietami, gdyż takie rozmowy „skończą się zatrzymaniem i niewypuszczeniem nigdzie”.

Dowódca Okręgu Korpusu III wziął na siebie całą odpowiedzialność za decyzję z 18 września, rychło jednak stał się jej zakładnikiem – zarzucano mu kapitulancką postawę niegodną generała. Próbował jeszcze organizować ewakuację żołnierzy przez litewską granicę, licząc na koncentrację wojsk w rejonie Sejn, ale z połowicznym skutkiem. Zmierzając ku granicy czynił to niechętnie – nie tylko załamany sukcesami sowieckiej ofensywy, ale także świadom konieczności dalszego oporu, choć w zmienionych realiach. To on bowiem – i to jeszcze 17 września – wydał rozkaz w sprawie utworzenia siatki konspiracji zbrojnej na ziemi grodzieńskiej i białostockiej.

Generał nie zadbał jednak o kwestię podstawową – własne bezpieczeństwo. Było to zapewne związane z fatalną kondycją psychiczną. Polski dowódca pogodził się z najczarniejszymi scenariuszami – odmawiał jedzenia, a w przeddzień śmierci miał nawet oznajmić żonie, że „nie pozostaje nic, jak tylko zginąć”. Nie poprosił oficerów swojego sztabu o ochronę osobistą albo przynajmniej o asystę w trakcie podróży.

Gen. Olszyna-Wilczyński wraz z żoną oraz adiutantem kpt. Mieczysławem Strzemeskim zakwaterował się w Teolinie. Kilometr dalej, w Sopoćkiniach, zamieszkiwali pozostali oficerowie ze sztabu DOK III oraz dowództwo Batalionu KOP „Sejny”. Przez miejscowość wiodła szosa z Grodna ku granicy litewskiej. Tędy generał miał opuścić Polskę.

Egzekucja z zimną krwią

Rankiem 22 września sowieckie czołgi z oddziału mjr. Czuwakina wjechały do Sopoćkiń natrafiając na polski ogień. Zbudzeni odgłosem walk oficerowie z płk. Benedyktem Chłusewiczem na czele (szefem sztabu DOK III), zerwali się łóżek i rozpoczęli ewakuację. Dwie godziny później, ok. 7.00 byli już po litewskiej stronie granicy. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić dlaczego gen. Olszyna-Wilczyński nie wyjechał z Teolina razem z całą kolumną – z pewnością zawiodła komunikacja; a jeśli tak to zapewne nie dopełniono obowiązków służbowych, nie wykonano rozkazu. Skutki tych błędów były dramatyczne.

Generalska limuzyna – samochód marki Buick – wyjechał z Teolina dopiero ok. 6.30. Po kilku minutach jazdy kierowca sierż. Karol Ballosek według jednej z relacji ostrzegł generała o sowieckim czołgu stojącym na skraju lasu. Ten nakazał jechać dalej, omyłkowo uznając maszynę za polską. Tymczasem Alfreda Olszyna-Wilczyńska wspominała o dwóch czołgach nieprzyjaciela, które w miejscowości Góra Koliszówka zagrodziły drogę samochodowi męża. Niezależnie od tego, po dłuższej chwili wszyscy – generał wraz z żoną, adiutant, kierowca i jego pomocnik – znaleźli się w sowieckiej niewoli.

Polski dowódca zachował przytomność umysłu, wymijająco odpowiadając na pytania Sowietów. Nie ujawnił położenia polskich oddziałów. To, co stało się po krótkiej „rozmowie”, było nie tylko pogwałceniem zasad prowadzenia wojny (choć ZSRS formalnie nigdy nie podpisał konwencji w sprawie traktowania jeńców wojennych, a jedynie obiecywał ich przestrzeganie), ale i swoistą zapowiedzią eksterminacji polskich elit wiosną 1940 roku. Charakter obrażeń przesądza, że generał padł ofiarą egzekucji.

Zamknięta przez czerwonoarmistów w pobliskiej stodole żona oficera zapamiętała odgłosy strzałów – generał nie zginął od razu, najpierw został raniony w nogę (aby uniemożliwić ucieczkę?). Dobito go z bliskiej odległości. Strzał musiał być precyzyjny, a kula najprawdopodobniej wyszła przez oczodół, skoro, jak wspominała Alfreda Olszyna-Wilczyńska „głowa męża była cała, tylko oczy i nos stanowiły jedną krwawą masę, a mózg wyciekał uchem”.

„Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan z czaszką rozłupaną na dwoje (…)” – wspominała żona zamordowanego oficera. Sowieci ograbili zwłoki zamordowanego – zabrali order Virtuti Militari i ryngraf z Matką Boską.

Niewiele wiadomo o sprawcach tego mordu. Odpowiedzialność za śmierć generała ponosi z pewnością komisarz Grigorienko – możliwe, że to on właśnie osobiście strzelał do polskiego oficera. Żadnych innych nazwisk dotąd nie ustalono. Zamordowany nie stawiał oporu, nie zginął w walce – jak to przedstawiały późniejsze sowieckie meldunki, próbując zrzucić odpowiedzialność za tę zbrodnię.

Polowanie na generałów

Generał Olszyna-Wilczyński zginął ok. 7.00 rano… Napotykane po drodze niedobitki polskich wojsk informowały o utracie Grodna. O tej samej porze w nieodległych Kaletach – tuż przy granicy litewskiej – czerwonoarmiści podstępnie zamordowali strzałami w tył głowy ok. 40 polskich żołnierzy. 22 września ofiarą sowieckiej egzekucji padł też Stanisław Dowoyno-Sołłohub, generał w stanie spoczynku, zastrzelony na oczach najbliższych w swoim domu w Ziołowie w powiecie kobryńskim. Towarzyszący mu gen. Leonard Skierski wkrótce trafił do Starobielska, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci.

Tablica z napisem: GEN.BRYG. JÓZEF OLSZYNA-WILCZYŃSKI 27.XI.1890 – 22.IX.1939 R. DOW. III D.O.K GRODNO

Sopoćkinie. Grób generała Józefa Olszyny-Wilczyńskiego

Nowiki. Miejsce rozstrzału generała Józefa Olszyny – Wilczyńskiego i jego adiutanta

„Bolszewicy wziętych do niewoli naszych żołnierzy puszczają wolno, natomiast oficerów rozstrzeliwują na miejscu” – usłyszał po odprawie oficerskiej w Sopoćkinach 21 września por. Józef Kondratowicz z Batalionu KOP „Sejny”. Cichym uczestnikiem spotkania był gen. Olszyna-Wilczyński, który – choć najwyższy stopniem – nie zabrał nawet głosu. Następnego dnia zginął, bo miał na sobie mundur generała. Jego tragiczna śmierć potwierdziła to, co rozpowiadano o mordach dokonywanych przez Sowietów na Kresach – najmniejszą szansę przeżycia – bliską zeru – mieli oficerowie „pańskiej Polski”.

Grób symboliczny gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego w Krakowie

Waldemar Kowalski/Muzeum Historii Polski

Znadniemna.pl

22 września 1939 r. Sowieci zamordowali Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, 49-letniego generała Wojska Polskiego. Szanse na przeżycie – ze względu na generalskie szlify – miał minimalne. Zginął od strzału w tył głowy, jak tysiące polskich oficerów w Katyniu. Do mordowania polskich elit wojskowych wzywało wprost naczelne dowództwo Armii

Dzisiaj mija 85. rocznica śmierci bohaterskiego obrońcy Grodna, kilkunastoletniego Tadzia Jasińskiego, który zginął z rąk sowieckich oprawców usiłując spalić czołg atakujący jego rodzinne miasto.

Tadzik Jasiński jest symbolem obrony Grodna, a zarazem – okrucieństwa atakujących miasto sowieckich żołnierzy, którzy użyli ciała dziecka zwijającego się z bólu, jako żywej tarczy, przywiązując młodocianego obrońcę do wieży czołgu.

„Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko…”

Wiedzę o ostatnich chwilach życia małoletniego bohatera zawdzięczamy Grażynie Lipińskiej, która opisała śmierć chłopca w książce zatytułowanej „Jeśli zapomnę o nich…”:

„Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie, strużkami po żelazie. Zaczynamy z Danką uwalniać rozkrzyżowanie, skrępowane gałganami ramiona chłopca. Nie zdaję sobie sprawy, co się wokół dzieje. A z czołgu wyskakuje czarny tankista, w dłoni trzyma brauning, za nim drugi – grozi nam. Z podniesioną po bolszewicku do góry pięścią, wykrzywioną w złości twarzą, ochrypłym głosem krzyczy, o coś oskarża nas i chłopczyka. Dla mnie oni nie istnieją, widzę tylko oczy dziecka pełne strachu i męki. I widzę, jak uwolnione z więzów ramionka wyciągają się do nas z bezgraniczną ufnością. Wysoka Danka jednym ruchem unosi dziecko z czołgu i składa na nosze. Ja już jestem przy jego głowie. Chwytamy nosze i pozostawiając oniemiałych naszym zuchwalstwem oprawców, uciekamy w stronę szpitala. Chłopczyk ma pięć ran od kul karabinowych (wiem – to polskie kule siekają po wrogich czołgach) i silny upływ krwi, ale jest przytomny. W szpitalu otaczają go siostry, doktorzy, chorzy. – „Chcę mamy” – prosi dziecko. Nazywa się Tadeusz Jasiński, ma 13 lat, jedyne dziecko Zofii Jasińskiej, służącej, nie ma ojca, wychowanek Zakładu Dobroczynności. Poszedł na bój, rzucił butelkę z benzyną na czołg, ale nie zapalił, nie umiał… Wyskoczyli z czołgu, bili, chcieli zabić, a potem skrępowali na froncie czołgu. Danka sprowadza matkę. Nie pomaga transfuzja krwi. Chłopiec coraz słabszy, zaczyna konać. Ale kona w objęciach matki i na skrawku wolnej Polski, bo szpital wojskowy jest ciągle w naszych rękach”.

Polska pamięta…

Symboliczny grób Tadeusza Jasińskiego na cmentarzu pobernardyńskim w Grodnie

Tadzik Jasiński ma tylko symboliczny grób na cmentarzu pobernardyńskim w Grodnie, gdyż rzeczywistego miejsca jego wiecznego spoczynku nigdy nie udało się ustalić. Pamięć o bohaterze jest jednak wciąż żywa. Jego imieniem w Polsce są nazywane ulice:

W październiku 2006 wrocławska rada miejska zdecydowała uhonorować pamięć ofiary sowieckiego okrucieństwa, nazywając jeden z bulwarów położonych przy miejskiej fosie Bulwarem Tadka Jasińskiego. W 2010 roku imię Tadzika Jasińskiego nadano ulicom w Sochaczewie, Kędzierzynie-Koźlu, a w 2017 roku także w Białymstoku jego imieniem nazwano ulicę położoną nieopodal ulicy Orląt Grodzieńskich. Uchwałą Rady Miasta Świdnik z dnia 28 października 2010 w sprawie nadania nazwy ulicy w Świdniku, jednej z ulic na terenie miasta  również nadano nazwę ul. Tadzia Jasińskiego.

Ponadto, postanowieniem śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z dnia 14 września 2009 roku „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za wykazane bohaterstwo podczas obrony Grodna we wrześniu 1939roku” Tadeusz Jasiński został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Znadniemna.pl

Dzisiaj mija 85. rocznica śmierci bohaterskiego obrońcy Grodna, kilkunastoletniego Tadzia Jasińskiego, który zginął z rąk sowieckich oprawców usiłując spalić czołg atakujący jego rodzinne miasto. Tadzik Jasiński jest symbolem obrony Grodna, a zarazem - okrucieństwa atakujących miasto sowieckich żołnierzy, którzy użyli ciała dziecka zwijającego się z bólu,

Dobiegły końca muzyczne wydarzenia XV Międzynarodowego Festiwalu Kultury Kresowej, który odbywa się w Jarosławiu (woj. podkarpackie) od 12 września i zakończy się w najbliższy poniedziałek, 23 września, pokazem filmu pt. „Weigl – zwyciężyć tyfus”, opowiadającym o wybitnym polskim biologu austriackiego pochodzenia Rudolfie Weiglu.

Ostatnim wydarzeniem muzycznym Festiwalu stał się koncert pt. „Polskie kwiaty” z udziałem artystów z Białorusi i Ukrainy.

Jak wyznaje prowadząca koncert, jego pomysłodawczyni i reżyser Marina Towarnicka, program występu został ułożony tak, aby zabrać publiczność w „muzyczną podróż po dawnych ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej”.

Zaangażowani w koncert pt. „Polskie kwiaty” artyści, to zespół muzyków z Białorusi „Wspólna Wędrówka” w składzie: Grażyna Komincz, Witali Oleszkiewicz i Marina Towarnicka. A także artyści z Ukrainy: Alex Abrosow (gitara, śpiew), Katarzyna Czekanowska, Zoja Rolińska i Waleri Zadorożny.

Zabierając publiczność w muzyczną przygodę po dawnych Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej artyści wykonali utwory ludowe, patriotyczne, a także śpiewane w języku polskim, białoruskim oraz ukraińskim, szlagiery estradowe, które były popularne w dwudziestoleciu międzywojennym ubiegłego stulecia.

Wydarzenie muzyczne odbyło się w wypełnionej po brzegi Sali Lustrzanej Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu. Marina Towarnicka wyznała na facebooku, że publiczność Jarosławia zapewniła podczas koncertu cudowną atmosferę.

Z licznych relacji z ubiegłorocznych edycji Międzynarodowego Festiwalu Kultury Kresowej w Jarosławiu wiadomo, że serdeczność i duże zainteresowanie jarosławian festiwalowymi wydarzeniami artystycznymi jest jednym z głównych znaków rozpoznawczych tego wydarzenia. W ramach jego tegorocznej edycji, w Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu, Jarosławskim Ośrodku Kultury i Sztuki wystąpili znani i lubiani artyści z Polski, m.in. Olga Bończyk, Kroke&Maja Sikorowska, Marta Bizoń, a także kresowi artyści z Białorusi i Ukrainy. Nie zabrakło w ramach Festiwalu również spotkań i prelekcji, poświęconych tradycjom i dorobkowi Kresów.

Sprawczyni białoruskiego akcentu na XV Międzynarodowym Festiwalu Kultury Kresowej w Jarosławiu Marina Towarnicka jest artystką z Mińska. Na Białorusi jest znana, jako współorganizatorka Festiwalu Piosenki Anny German „Eurydyka”, którego osiem edycji odbyło się w białoruskiej stolicy zanim reżim Łukaszenki rozpoczął w 2020 roku brutalne, niekończące się do tej pory, represje przeciwko własnemu narodowi i mieszkającym na Białorusi Polakom.

Znadniemna.pl na podstawie strony Fundacji „Kultura Bez Granic” na Facebooku, na zdjęciu: Uczestnicy koncertu pt. „Polskie kwiaty”, fot.: facebook.com

Dobiegły końca muzyczne wydarzenia XV Międzynarodowego Festiwalu Kultury Kresowej, który odbywa się w Jarosławiu (woj. podkarpackie) od 12 września i zakończy się w najbliższy poniedziałek, 23 września, pokazem filmu pt. „Weigl - zwyciężyć tyfus”, opowiadającym o wybitnym polskim biologu austriackiego pochodzenia Rudolfie Weiglu. Ostatnim wydarzeniem muzycznym

O ułatwieniu wizowym dla kolejnej grupy mieszkańców Białorusi poinformował portal polskich centrów wizowych w tym kraju VFS Global Group.

„Od 23 do 27 września osoby ubiegające się o wizę krajową na studia w Polsce (studenci I roku) będą mogły składać dokumenty w polskich centrach wizowych w Mińsku, Homlu i Mohylewie bez wcześniejszej rejestracji”

– czytamy na portalu Vfsglobal.com.

Od 15 lipca br. zwolnieniem z obowiązku wstępnej rejestracji do polskich punktów wizowych objęte zostały posiadacze Karty Polaka, które ukończyli sześćdziesiąty rok życia, a także osoby powyżej 60. roku życia, które ubiegają się o wizę na zaproszenie dzieci i wnuków mieszkających w Polsce.

VFS Global Group podkreśliła, że dokumenty należy składać w centrum wizowym właściwym dla miejsca zameldowania wnioskodawcy na Białorusi.

Do 25 czerwca 2024 roku Białorusini mogli wnioskować o wydanie wizy w Grodnie i Lidzie bez względu na miejsce zamieszkania. Obecnie z tych centrów mogą korzystać wyłącznie mieszkańcy obwodu grodzieńskiego. Pozostałe centra niezmiennie przyjmują interesantów wyłącznie ze swoich regionów.

Znadniemna.pl na podstawie VFS Global Group, fot.: Belsat.eu

O ułatwieniu wizowym dla kolejnej grupy mieszkańców Białorusi poinformował portal polskich centrów wizowych w tym kraju VFS Global Group. „Od 23 do 27 września osoby ubiegające się o wizę krajową na studia w Polsce (studenci I roku) będą mogły składać dokumenty w polskich centrach wizowych w

Dziesięć lat temu – we wrześniu 2014 roku – najpierw w Warszawie, a potem również w Grodnie, odbyła się premiera filmu o wydarzeniach, których 85. rocznica przypada na dni 20 – 22 września. Obraz opowiada o bohaterskiej obronie Grodna przed Sowietami we wrześniu 1939 roku i nosi tytuł „Krew na bruku. Grodno 1939”.

Zdjęcie z premierowego pokazu filmu „Krew na bruku. Grodno 1939” dla działaczy Związku Polaków na Białorusi w Grodnie

Film o obronie Grodna w dniach 20-22 września 1939 roku powstał dzięki staraniom Fundacji Joachima Lelewela i udziale samych grodnian. Latem 2014 roku portal Znadniemna.pl uzbierał wśród grodnian i Polaków, mieszkających w innych regionach Białorusi, na potrzeby ekipy filmowej kwotę równowartą ponad 9-ciu tys. złotych.

Pieniądze te umożliwiły filmowcom między innymi pokrycie wydatków, związanych z ich tajną, ze względu na nieprzychylność białoruskich władz, wizytą w grodzie nad Niemnem, w którym ekipie z Warszawy udało się zrobić kilka potrzebnych do filmu ujęć na ulicach miasta.

Zdjęcie z planu filmowego podczas kręcenia obrazu „Krew na bruku.grodno1939”

Pomysłodawcą i producentem filmu „Krew na bruku. Grodno 1939” jest prezes Fundacji Joachima Lelewela dr Piotr Kościński, któremu zadaliśmy kilka pytań z okazji dziesięciolecia premiery filmu, niezwykle ważnego z punktu widzenia wypełniania kart historii Polski i Białorusi, przemilczanych w ciągu dziesięcioleci komunistycznego panowania w naszej części Europy po II wojnie światowej.

Dziesięć lat temu odbyła się premiera filmu „Krew na bruku. Grodno 1939”. Byłeś inicjatorem powstania tego obrazu. Dlaczego zdecydowałeś się nakręcić taki film?

– Odpowiedziałem wtedy na prośby przyjaciół ze Związku Polaków na Białorusi, w tym Wasze, czyli redakcji Znadniemna.pl. Podczas jednego z pobytów w Grodnie, był to chyba rok 2013, usłyszałem propozycję, by stworzyć film dokumentalny o obronie Grodna we wrześniu 1939 roku. Uznałem, że jest to znakomity pomysł. Sprawą zajęła się Fundacja Joachima Lelewela, której jestem prezesem. W produkcję bezpośrednio zaangażował się także członek władz Fundacji Lelewela, reżyser i scenarzysta Janusz Petelski, a potem także znany filmowiec i autor wielu scenariuszy Robert Miękus. Mieliśmy duży problem z pozyskaniem funduszy na film. Pomogło nam wówczas m.in. Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Pieniądze zbierał też Związek Polaków na Białorusi, zorganizowaliśmy także tzw. crowdfunding, czyli zbiórkę za pośrednictwem jednej z platform internetowych. A potem realizowaliśmy film, kręcąc sceny batalistyczne w Twierdzy Modlin. Wśród ekspertów wypowiadał się w filmie m.in. dr Ihar Melnikau, historyk z Białorusi, niedawno skazany przez reżim Łukaszenki na cztery lata kolonii karnej…

Pracując nad filmem o obronie Grodna ciągle zgłębiałeś wiedzę o postaciach, które były związane z tą historią. Napisałeś nawet książkę o Benedykcie Serafinie, który dowodził obroną Grodna przed Sowietami. Między innymi z Twojej książki dowiedzieliśmy się, że po wojnie, podczas której przeszedł szlak bojowy z Armią generała Andersa, major Benedykt Serafin wrócił do Polski Ludowej, gdzie do końca życia musiał ukrywać fakt swojej biografii, związany z wydarzeniami z września 1939 roku. Jak dużo, Twoim zdaniem, nieodkrytych tajemnic wciąż jest w historii obrony Grodna przed Sowietami?

Piotr Kościński w Grodnie, podczas prezentacji swojej książki o dowódcy obrony Grodna w 1939 roku Benedykcie Serafinie

– Akurat o obronie Grodna wiemy już wiele – w sumie wiadomo dokładnie, gdzie i przez kogo został spalony który sowiecki czołg i jakie były losy jego załogi. Udało się odnaleźć zdjęcia Tadzika Jasińskiego, którego Sowieci przywiązali do wieży atakującego czołgu – a przecież byli białoruscy historycy, którzy kwestionowali istnienie tej ofiary walk o Grodno. Tym niemniej sporo spraw wciąż wymaga zbadania. Pytanie jednak, czy znajdziemy jeszcze jakieś nieznane dotąd dokumenty albo relacje? Co najmniej jeden obrońca Grodna wciąż żyje po polskiej stronie granicy, może zresztą być ich więcej, trzeba więc odnajdywać tych ludzi, zbierać informacje, dokumentować świadectwa. Niestety, w samym Grodnie prowadzenie takich badań jest po prostu niemożliwe – z punktu widzenia władz, sowiecka agresja była przecież czymś jak najbardziej słusznym, a ówcześni dowódcy, nacierających na miasto oddziałów Armii Czerwonej, mają na Białorusi swoje pomniki i ulice.

Czyje losy należałoby lepiej poznać, żeby zrozumieć dlaczego mianowicie Grodno, jako jedyne duże miasto na Wschodnich Kresach Polski, stawiło względnie skuteczny zbrojny opór bolszewickiej agresji?

– Polecam film pt. „Fatalny rozkaz. Wilno 1939”, który 19 września o godz. 20.00 został wyemitowany na antenie TVP Historia i na pewno będzie tam powtarzany również w późniejszych terminach. Wilno było znakomicie przygotowane do obrony, ale zadecydował jeden rozkaz gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego. Scenę zamordowania przez Sowietów tego dowódcy można zobaczyć zresztą w filmie „Krew na bruku. Grodno 1939”. Otóż generał Olszyna-Wilczyński przekazał z Grodna rozkaz, by polscy żołnierze nie walczyli w Wilnie, lecz wycofali się z miasta na Litwę. Zadecydowało to o tym, że obrona Wilna przed Sowietami trwała zaledwie jeden dzień. Z kolei Lwów, poczynając od 12 września, bronił się przed Niemcami. Gdy podeszli Sowieci, walka z dwoma wrogami na raz nie miała szans powodzenia. Obrońcy Lwowa mieli trzy możliwości: poddać się Niemcom, poddać się Sowietom lub próbować się przedzierać 140 km do węgierskiej granicy. Gen. Władysław Langner wybrał oddanie miasta Sowietom, co przyniosło dramatyczne skutki, bo niemal wszyscy oficerowie polscy zginęli w 1940 roku, zamordowani przez NKWD. Twierdza w Brześciu nad Bugiem broniła się przed Niemcami do 17 września, ale większość polskich żołnierzy wycofała się z niej na wiadomość o sowieckiej agresji. Jeden z fortów walczył jednak z Niemcami, a potem także z Sowietami, do 26 września –mało kto o tym wie, a szkoda…

Z pozostałych, większych miast na wschodzie Polski tylko Grodno było przygotowane do obrony. I walczyło bardzo skutecznie przez trzy dni.

Kiedy pracowałeś nad filmem „Krew na bruku. Grodno 1939”, rozmawialiśmy, że byłoby dobrze, żeby o obronie Grodna we wrześniu 1939 roku nakręcony został pełnometrażowy film fabularny. Dwa lata temu taki film pt. „Orlęta. Grodno 1939” w reżyserii Krzysztofa Lukaszewicza rzeczywiście wszedł na ekrany polskich kin. Czy ten film spełnił Twoje oczekiwania?

– Krzysztof Łukaszewicz nakręcił w istocie rzeczy film nie o obronie Grodna, lecz o losach jakiegoś wymyślonego przez niego miasta na polskich Kresach i o niełatwych stosunkach między ludnością polską, a żydowską. Jest to opowieść ciekawa, ale tak naprawdę ma niespecjalnie wiele wspólnego z samym Grodnem i jego dramatycznymi losami we wrześniu 1939 roku.

Jak sądzisz, dlaczego nie zobaczyliśmy w filmie Łukaszewicza bohaterów, o których opowiada film „Krew na bruku. Grodno 1939”, na przykład – majora Benedykta Serafina, czy wiceprezydenta miasta Romana Sawickiego?

– Film Krzysztofa Łukaszewicza pt. „Orlęta. Grodno 1939”, jeśli patrzeć na niego jako na film o obronie Grodna, pełny jest poważnych błędów historycznych. Obronę miasta kręcono w Poznaniu, który niespecjalnie jest do Grodna podobny. Owszem, na filmie widać rzekę – ale ona nie wygląda ani trochę na Niemen; widać jakąś starówkę, która w ogóle nie przypomina grodzieńskiej. Głównym bohaterem filmu Łukaszewicza jest młody Żyd, który Polskę uważa za swoją ojczyznę i postanawia za nią walczyć. To ciekawy i piękny przekaz, ale niezgodny z faktami historycznymi – wiadomo przecież kto i gdzie walczył, a akurat takiej postaci we wrześniu 1939 roku w Grodnie nie było. Co więcej, w „Orlętach” nie ma ani jednej postaci historycznej. To pokazuje, że film tak naprawdę nie przedstawia obrony Grodna, lecz jest całkowicie wymyślony przez reżysera i zarazem autora scenariusza. Dodam, że w „Krwi na bruku…” przez chwilę grałem ja, jako wiceprezydent Roman Sawicki – i zostałem rozstrzelany przez Niemców (po czerwcu 1941 roku, podczas niemieckiej okupacji miasta -red.). Zaś grupa Polaków (w tym również pojawiający się w filmie mój syn Paweł – P.K.) została rozstrzelana przez Sowietów. Co ciekawe, było to kręcone dokładnie w tym samym miejscu w Twierdzy Modlin, co rozstrzelanie obrońców Grodna w „Orlętach”. Być może Krzysztof Łukaszewicz obejrzał nasz film?

Czy film „Krew na bruku. Grodno 1939” jest oglądany?

– Można bez problemu obejrzeć ten film na YouTube. Obecnie, gdy rozmawiamy, ma 212 tys. wyświetleń. Sporo z nich miało miejsce po wejściu na ekrany kin „Orląt” Łukaszewicza. Mam wrażenie, że wielu widzów wracało do domu z kina po obejrzeniu „Orląt” i wpisywało w Google słowa „Grodno 1939”… Nasz film można też obejrzeć w wersji angielskiej, nosi tytuł „Blood on the pavement. Grodno 1939”.

Dziękujemy za rozmowę.

Zachęcamy do oglądania filmu „Krew na bruku. Grodno 1939” na YouTube:

Znadniemna.pl, zdjęcia pochodzą z archiwum redakcji Znadniemna.pl i Piotra Kościńskiego

Dziesięć lat temu - we wrześniu 2014 roku - najpierw w Warszawie, a potem również w Grodnie, odbyła się premiera filmu o wydarzeniach, których 85. rocznica przypada na dni 20 – 22 września. Obraz opowiada o bohaterskiej obronie Grodna przed Sowietami we wrześniu 1939 roku

W dniach 25-29 września 2024 roku w Gdyni i Sopocie odbędzie się Pierwszy Festiwal Kultury i Sztuki Młodej Polonii, podczas którego polonijni artyści i dziennikarze z ponad 20 krajów będą mieli wyjątkową okazję, by zaprezentować swoje talenty.

Festiwal służyć będzie również integracji młodzieży ze środowisk polonijnych związanych z kulturą, sztuką oraz mediami i służyć będzie promocji polskiej kultury, historii i tradycji za granicami Polski.

W konkursie wezmą udział prace, które przesłali do 5 września twórcy polonijni, organizacje polonijne oraz osoby na co dzień związane z mediami, produkcją filmową i multimediami.

Do konkursu głównego zakwalifikowanych będzie 40 prac, które zostaną ocenione przez powołane jury.

Kategorie konkursowe I Festiwalu Kultury i Sztuki Młodej Polonii 2024:

Najlepszy film – etiuda

Najlepszy film dokumentalny

Najlepszy reportaż (prasa, radio, wideo)

Najlepsze zdjęcia (wideo i foto)

Najlepsza praca multimedialna

Najlepszy plakat (nawiązanie do polskiej kultury i sztuki)

Najlepsza kompozycja muzyczna

Organizatorem I Festiwalu Kultury i Sztuki Młodej Polonii jest Fundacja Cinema Media Art. Festiwal dofinansowany jest z budżetu państwa z projektu Senat dla Polonii 2024.

Znadniemna.pl

W dniach 25-29 września 2024 roku w Gdyni i Sopocie odbędzie się Pierwszy Festiwal Kultury i Sztuki Młodej Polonii, podczas którego polonijni artyści i dziennikarze z ponad 20 krajów będą mieli wyjątkową okazję, by zaprezentować swoje talenty. Festiwal służyć będzie również integracji młodzieży ze środowisk polonijnych

Już niebawem odbędzie się 6. Międzynarodowy Dzień Edukacji Polonijnej, podejmujący tematy związane z edukacją i warsztatem pracy nauczyciela polonijnego. Wydarzenie zaplanowano na 30 listopada 2024 roku w formule hybrydowej.

W programie przewidziano wykłady, warsztaty, panel dyskusyjny, a także wielospecjalistyczne konsultacje dla dzieci ze Szkoły Polskiej im. Zygmunta Mineyki: logopedy, pedagoga specjalnego oraz konsultacje z zakresu integracji sensorycznej.

Dzień wcześniej, 29 listopada, na kanale youtube PASSH będzie możliwość wysłuchania wypowiedzi dyrektorów, nauczycieli, rodziców, uczniów i absolwentów szkół polonijnych z całego świata w ramach wymiany dobrych praktyk i doświadczeń.

Zaprezentowane zostaną również reportaże przygotowane w ramach konkursu „Polonijna osobowość roku”.

Podczas 6. Międzynarodowego Dnia Edukacji Polonijnej rozstrzygnięte zostaną również konkursy:

• Międzynarodowy Konkurs na Ucznia Roku – Uczeń roku autorem gry edukacyjnej „Graj i poznawaj Polskę!”;

• Międzynarodowy Konkurs na Polonijnego Artystę Roku „Kreatorzy uczuć i wyobraźni”;

• Międzynarodowy Konkurs dla Nauczycieli „Cztery pory roku w polskiej szkole.

Rejestracja na 6. Międzynarodowy Dzień Edukacji Polonijnej

Wydarzenie zaplanowano na 30 listopada 2024 roku w formule hybrydowej:

• stacjonarnie – Szkoła Polska im. Zygmunta Mineyki przy Ambasadzie RP w Atenach (rejestracja do 15.11.2024);

• zdalnie – za pośrednictwem Google Meet (rejestracja do 30.11.2024).

Organizatorami spotkania są Fundacja Polskiej Akademii Nauk Społecznych i Humanistycznych (PANSIH) oraz Polish Academy of Social Sciences and Humanities in London (PASSH).

Znadniemna.pl

Już niebawem odbędzie się 6. Międzynarodowy Dzień Edukacji Polonijnej, podejmujący tematy związane z edukacją i warsztatem pracy nauczyciela polonijnego. Wydarzenie zaplanowano na 30 listopada 2024 roku w formule hybrydowej. W programie przewidziano wykłady, warsztaty, panel dyskusyjny, a także wielospecjalistyczne konsultacje dla dzieci ze Szkoły Polskiej im. Zygmunta

Fundacja Wolność i Demokracja serdecznie zaprasza wszystkich zainteresowanych do rejestracji na „Państwowy egzamin certyfikatowy z języka polskiego jako obcego” na poziomie B1 oraz C1. Egzamin odbędzie się w Warszawie terminach: 16-17 listopada 2024 r. (sobota – niedziela).

Formularz rejestracyjny oraz dodatkowe informacje na temat egzaminu znajdują się na naszej stronie internetowej:
𝗟𝗶𝗰𝘇𝗯𝗮 𝗺𝗶𝗲𝗷𝘀𝗰 𝗷𝗲𝘀𝘁 𝗼𝗴𝗿𝗮𝗻𝗶𝗰𝘇𝗼𝗻𝗮, decyduje kolejność zgłoszeń.
W razie dodatkowych pytań zapraszamy do kontaktu mailowego:
𝗰𝗲𝗿𝘁𝘆𝗳𝗶𝗸𝗮𝘁@𝘄𝗶𝗱.𝗼𝗿𝗴.𝗽𝗹
lub telefonicznego:
+ 𝟰𝟴 𝟳𝟴𝟵 𝟴𝟬𝟵 𝟲𝟮𝟵
Certyfikat otrzymany po zdaniu egzaminu jest dokumentem państwowym, potwierdzającym znajomość języka polskiego jako obcego na poszczególnym poziomie zaawansowania. Dokument ten często jest niezbędny dla tych, którzy m.in.: planują otrzymać polskie obywatelstwo, chcieliby otrzymać kartę rezydenta UE, lub zamierzają ubiegać się o pracę w Polsce.
Serdecznie zapraszamy!
Znadniemna.pl

Fundacja Wolność i Demokracja serdecznie zaprasza wszystkich zainteresowanych do rejestracji na „Państwowy egzamin certyfikatowy z języka polskiego jako obcego” na poziomie B1 oraz C1. Egzamin odbędzie się w Warszawie terminach: 16-17 listopada 2024 r. (sobota – niedziela). Formularz rejestracyjny oraz dodatkowe informacje na temat egzaminu znajdują

20 września 1939 roku w Kutach nad rumuńską granicą zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do jego utworów Tadeusz Dołęga-Mostowicz – jeden z najpopularniejszych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego, autor m.in. „Kariery Nikodema Dyzmy”, „Znachora” i „Pamiętników pani Hanki”.

Był jednym z najbogatszych pisarzy przedwojennych. Jego utwory czytali wszyscy – od małego do starego. Powieści autora rozchodziły się wielkimi nakładami i biły rekordy popularności. Na podstawie jego utworów w ciągu sześciu lat zrealizowano siedem filmów. Honorariom Tadeusza Dołęgi-Mostowicza pozazdrościć mogli nawet ministrowie polskiego rządu. Jego dochód miesięczny sięgał 15 tys. złotych, podczas gdy pensja premiera wynosiła 1,5 tys. złotych, prokuratora generalnego 3,5 tys. złotych, zaś normalnie dobra pensja miesięczna stanowiła wówczas 350 złotych! Pisarz posiadał piękne mieszkanie w centrum Warszawy, amerykański samochód, lokaja, szofera i kucharza. Ubierał się drogo i wytwornie, niczym angielscy dżentelmeni. Był jednym z pierwszych artystów i ludzi kultury, którzy padli ofiarą sowieckiej napaści.

Wrzesień 1939 roku

Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Fot.: youtube.com

Kiedy wybuchła II wojna światowa, Dołęga-Mostowicz przebywał w Warszawie, tam też go zmobilizowano. Był wojskowym w stopniu kaprala, doświadczonym kierowcą oraz posiadał własny samochód. Jednym z pierwszych rozkazów, jaki wykonał, było dostarczenie rządowych dokumentów do Kut, miasta na granicy polsko-rumuńskiej. Po wykonaniu zadania, pisarz zgłosił się na ochotnika do organizowania zaopatrzenia dla żołnierzy.

O okolicznościach śmierci  Dołęgi-Mostowicza napisał rektor Uniwersytetu Opolskiego, historyk Stanisław Nicieja,  po przeprowadzeniu w sierpniu 2014 roku własnego wnikliwego śledztwa w Kutach. Opierając się na wspomnieniach świadków tamtych wydarzeń,  badacz przytacza następującą  ich wersję:

Tadeusz Dołęga-Mostowicz został w Kutach po 17 września w celu obrony ludności miasta przed rabunkiem. Trzy dni w mieście nie było żadnej władzy – Sowieci weszli do Kut dopiero 20 września. W tym czasie stara się on utrzymywać w mieście porządek, dowozi chleb do obozu internowanych po stronie rumuńskiej w Wyżnicy. 20 września przyjechał ciężarówką do piekarni Karola Rożankowskiego przy ul. Tiudowskiej w Kutach. Gdy z kierowcą ładowali chleb, do miasta wjechały sowieckie czołgi, uroczyście witane przez Żydów i Ukraińców. Młodzież wspinała się na czołgi i bratała z sowietami. Ktoś z tłumu (Nicieja twierdzi, że był to Ukrainiec) zwrócił uwagę, że pod piekarnią Rożankowskiego stoi polska ciężarówka. Jeden z czołgów tam pojechał. Widząc czołg, kierowca ruszył w kierunku mostu na Czeremoszu. Czołg nie był w stanie dogonić szybko jadącej ciężarówki i dał serię z karabinu maszynowego. Kule trafiły w samochód na stromym zjeździe koło kościoła ormiańskiego przy ul. Mostowej. Kierowca stracił panowanie nad pojazdem, ciężarówka zjechała w dół i wpadła do rowu, niszcząc płot w obejściu Mojzesowiczów. Z otwartych drzwi auta wypadł żołnierz w mundurze kaprala. Wokół leżały porozrzucane dziesiątki bochenków chleba i setki bułek. Ripsima Mojzesowicz zaciągnęła ciało żołnierza do sadu. Gdy rozpięła kartę kaprala przymocowaną skórzanym paskiem do jego ręki, wypadł z niej żeton Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Taka scena śmierci pisarza powtarza się w wielu wspomnieniach. Rożne są jedynie okoliczności miejsca i przyczyn wypadku ciężarówki. Część świadków jako miejsce podaje zakręt koło kościoła ormiańskiego i to, że kierowca uciekając przed kulami nie skręcił, lecz wjechał w ogrodzenie Mojzesowiczów.

Ciało kaprala Tadeusza Dołęgi-Mostowicza zostało zabrane do kaplicy pogrzebowej na cmentarzu chrześcijańskim w Kutach. Wiadomość o tym, że zginął pisarz, natychmiast rozniosła się po obu stronach Czeremosza. Władze sowieckie nie przeszkadzały pogrzebowi, na który zeszły się setki ludzi. Chowali Tadeusza Dołęgę-Mostowicza dwaj księża – Samuel Manugiewicz i Wincenty Smała. Ciało leżało w kaplicy w otwartej trumnie. Zachowała się fotografia, którą wykonał Ukrainiec Dutkowski. Ludzie podchodzili, by ucałować buty pisarza, na czole zaś miał krwawą plamę. Świadek Stanisław Wolny widział ciało Tadeusza Dołęgi-Mostowicza przed złożeniem do trumny: „Do dziś pamiętam go w zakrwawionym mundurze polskiego oficera. Leżał jak gdyby spał, z zastygłym uśmiechem, młody, wysoki, blondyn” – wspominał.

Tadeusz Dołęga-Mostowicz został pochowany w grobowcu Ohanowiczów, a na grobowcu umieszczono napis po ukraińsku: „Polski pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz”.

Nagrobek Tadeusza Dołęgi-Mostowicza na cmentarzu Powązkowskim

Dzięki staraniom prezesa Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Jarosława Iwaszkiewicza rodzina Mostowiczów zgodziła się na ekshumację, która miała miejsce 24 września 1978 roku. Prochy pisarza przeniesiono do katakumb na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Stanisław Nicieja osobiście przemierzył tę trasę autem i zobaczył, że koło obejścia Mojzesowiczów nie ma żadnego zakrętu. Uważa on, że przyczyną przewrócenia się ciężarówki były kule, które trafiły w szoferkę lub koła auta, a sam Tadeusz Dołęga-Mostowicz zginął od sowieckiej kuli, a nie od ran wskutek upadku.

Inna wersja podaje zupełnie odmienny przebieg wydarzenia. Kiedy sowieccy żołnierze rozkazali złożyć broń, Dołęga-Mostowicz ociągał się i został zastrzelony. Podobno też dlatego, że sowieckiemu żołnierzowi spodobały się jego buty. Trudno więc określić datę i okoliczności śmierci Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, skoro świadkowie plączą się we wspomnieniach i podają różne daty.

Początki wielkiej kariery

Tablica upamiętniająca Tadeusza Dołęgę-Mostowicza w Głębokim, gdzie stał dom, w którym mieszkał pisarz. Fot.: wikipedia.org

Dołęga-Mostowicz urodził się 10 sierpnia 1898 roku w folwarku Okuniewo w okolicy miasta Głębokie koło Witebska. Jego rodzice Stefan Mostowicz i Stanisława z domu Popowicz prowadzili wzorowe gospodarstwo rolne. Dzieciństwo Tadeusz miał szczęśliwe i zamożne. Atmosfera życia ówczesnej szlachty stała się podstawą wielu jego powieści. Po nauce prywatnej w domu ukończył w 1915 roku gimnazjum w Wilnie. W tymże roku dostał się na wydział prawa Uniwersytetu Św. Włodzimierza w Kijowie. Podczas studiów został członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej (POW).

Pałac Rembielińskiego w Warszawie, gdzie znajdowało się ostatnie przed wojną mieszkanie pisarza. Teraz siedziba Główna Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. Fot.: wikipedia

W 1917 roku zaciągnął się do wojska i w czasie wojny polsko-bolszewickiej służył w pułku ułanów. W 1922 roku zamieszkał w Warszawie, gdzie zatrudnił się jako korektor w redakcji „Rzeczpospolitej” (był to dziennik chadecki wydawany od 1920 do 1931 roku). Tam z czasem awansował na stałego redaktora i felietonistę.

Niezwykła szybkość tworzenia

Zapowiedź filmu „Testament profesora Wilczura” w poznańskim magazynie „Ilustracja Polska” (27.08.1939). Na dolnym zdjęciu (po lewej) Dołęga-Mostowicz w roli pisarza-autora. Fot.: wikipedia/domena publiczna

„Kariera Nikodema Dyzmy” zaczęła ukazywać się od roku 1931, jako powieść odcinkowa w gazecie. Dzieło z miejsca stało się sukcesem – dostrzegano w niej komentarz współczesnej sytuacji politycznej, obłudy, nepotyzmu i awansu społecznego ludzi, którzy na to nie zasłużyli.

Kolejna książka przyniosła mu jeszcze większy rozgłos i bajońskie sumy na koncie bankowym. „Znachor”, czyli opowieść o warszawskim chirurgu, który traci pamięć, wyjeżdża na Kresy i zaczyna pomagać biednej ludności jako tytułowy znachor. Ta książka i jej kontynuacja pt. „Profesor Wilczur”, ugruntowały Mostowiczowi pozycję najbardziej poczytnego polskiego pisarza dwudziestolecia międzywojennego.

Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Fot.: wikipedia.org

W ciągu roku Dołęga-Mostowicz potrafił napisać i wydać dwie powieści. Taka szybkość pisania sprawiła, że krytycy literaccy czy inni autorzy nie patrzyli na niego przychylnie. Autorowi nadano łatkę pisarza, który przekładał ilość swojego pisania, nad jego jakością. Jednak, jak zauważył  rok temu w audycji Polskiego Radia prof. Józef Rurawski, było to krzywdzące określenie.

– Nigdy, nawet w najsłabszych swoich powieściach, autor nie zszedł poniżej pewnego poziomu. Bardzo dbał o czytelnika, podnosił go na wyższy poziom. Znakomicie wykorzystywał aktualności z pierwszych stron gazet, sporo jest w jego powieściach spraw, o których w latach trzydziestych dużo mówiono i pisano. Jeśli akcja toczyła się w Warszawie, to mieszkaniec tego miasta bezbłędnie rozpoznawał każdy element akcji – argumentował gość Polskiego Radia.

Filmowe adaptacje

Tadeusz Dołęga-Mostowicz bardzo szybko dostrzegł potencjał, jaki drzemie w kinie. Zaczął adaptować swoje powieści na scenariusze. Już w 1933 roku powstała adaptacja powieści „Prokurator Alicja Horn”. Nawet początki popularnego „Znachora” związane są z kinem – dzieło pierwotnie powstało jako scenariusz, ale pisarz szybko przerobił go na powieść, bo obawiał się, że cenzura II Rzeczpospolitej całkowicie odrzuci gotowy film. Gdy książka odniosła spektakularny sukces, zdecydowano się przenieść ją na duży ekran – i był to strzał w dziesiątkę. Produkcja okazała się największym filmowym przebojem przedwojennej Polski, a jej sukces pozwolił na ekranizację kolejnych książek autora.

Nie była to jednak pierwsza „przygoda” Mostowicza z instytucją cenzury II RP. Bardzo szybko podjęto próbę sfilmowania „Kariery Nikodema Dyzmy”, a główną rolę miał zagrać w produkcji Eugeniusz Bodo. Z projektu nic jednak nie wyszło.

Przygotował Adolf Gorzkowski na podstawie Polskie Radio, kuriergalicyjski.com, wikipedia.org

Znadniemna.pl

 

20 września 1939 roku w Kutach nad rumuńską granicą zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do jego utworów Tadeusz Dołęga-Mostowicz – jeden z najpopularniejszych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego, autor m.in. „Kariery Nikodema Dyzmy”, „Znachora” i „Pamiętników pani Hanki”. Był jednym z najbogatszych pisarzy przedwojennych.

W niedzielę, 15 września, w Gdańsku odbył się drugi katolicki festyn Białorusinów Pomorza. Tegoroczne święto zgromadziło dużą liczbę uczestników – około 90 osób, wśród których byli również Polacy. Wydarzenie rozpoczęła uroczysta Msza Święta w kościele św. Józefa.

Kościół Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Brasławiu

Ołtarz i obraz Najświętszej Maryi Panny

Liturgia, której przewodniczył biskup pomocniczy archidiecezji gdańskiej bp Piotr Przyborek, rozpoczęła się poświęceniem ikony Matki Bożej Brasławskiej, patronki duszpasterstwa. Cechą szczególną tej ikony jest to, że została namalowana według swojego autentycznego wyglądu, bez nałożonych szat. Obraz dla wspólnoty napisała Ewa Bielecka OV, a siostry eucharystii z Brasławia (Białoruś) podzieliły się zdjęciami ikony zrobionymi podczas jej ostatniej restauracji.

Homilię do obecnych wygłosił ksiądz greckokatolicki Aleksander Szewcow. Rozważał, jak Matka Boża działa w życiu każdego człowieka, dzieląc się przykładami ze swojego życia.

Na Liturgii, którą swoim śpiewem ozdabiał miejscowy chór, obecni byli także duszpasterz Białorusinów w Gdańsku ks. Piotr Wróbel, ks. Andrzej Bulczak, który razem z księdzem Piotrem przez pewien czas posługiwał Białorusinom, oraz ojciec Krzysztof Czepirski OMI, przełożony klasztoru oblatów i rektor kościoła św. Józefa. Po raz pierwszy wziął udział w modlitwie z Białorusinami, więc była to świetna okazja dla wspólnoty by podziękować mu za pomoc i wsparcie przez ostatnie trzy lata.

Na zakończenie Mszy Świętej wszyscy wspólnie odmówili modlitwę do Matki Bożej Brasławskiej. Chętni mogli zostać by w ciszy, złożyć swoje prośby do Królowej Jezior.
Druga część świętowania odbyła się w sali parafialnej. Tam miał miejsce konkurs na najlepsze ciasto, do którego wszyscy uczestnicy podeszli z wielką odpowiedzialnością, oraz poczęstunek dla gości święta.

Święto postanowiły uświetnić także dzieci i młodzież wspólnoty. Przygotowali teatr lalek „Historia Brasławskiego obrazu Matki Bożej”. W przedstawieniu pokazali całą historię: jak pojawiła się ikona, jej koronację i jak jest czczona dzisiaj. Następnie odbyły się białoruskie pieśni narodowe i tańce, przygotowane przez kapelę Trygradzką.
Ikona Matki Bożej Brasławskiej to ikona czczona na Białorusi w miejscowości Brasław w diecezji Witebskiej. Sanktuarium leży w centrum Brasławskich jezior, dlatego Matkę Bożą nazywano Królową Jezior. Historia ikony bierze początek w XV w., kiedy zbudowano tam pierwszą świątynię, w której i mieścił się obraz. W 1832 roku kościół spłonął w pożarze, ale obraz Matki Bożej cudem przetrwał. Dokumentów, które by potwierdzały cuda, nie ma, ale ilość kopii obrazu w świątyniach świadczy o tym, że obraz szanowano przez stulecia. Cudem jest fakt, że w czasach komunistycznych świątyni prawie nie zamykano. W 2009 roku Papież Benedykt XVI pobłogosławił korony i w sierpniu 2009 obraz ukoronowano Koronami Papieskimi. Podczas uroczystości w Brasławiu w 2024 roku ogłoszono, że sanktuarium Matki Bożej Brasławskiej nadano tytuł Bazyliki Mniejszej.

Duszpasterstwo Białorusinów w Gdańsku gromadzi się na wspólną modlitwę od 2019 roku. Od września 2021 roku Msze św. celebrowane są w każdą niedzielę. W 2023 roku metropolita Gdański mianował ks. Piotra Wróbla duszpasterzem Białorusinów zamieszkałych na terenie archidiecezji gdańskiej. We wspólnocie organizowane są „Wakacje z Bogiem” dla dzieci, wspólne wyjazdy i rekolekcje.

Znadniemna.pl/KAI/Fot.: catholicby.pl/Anastazja Galeznik, Sciapan Bogdan

W niedzielę, 15 września, w Gdańsku odbył się drugi katolicki festyn Białorusinów Pomorza. Tegoroczne święto zgromadziło dużą liczbę uczestników – około 90 osób, wśród których byli również Polacy. Wydarzenie rozpoczęła uroczysta Msza Święta w kościele św. Józefa. [caption id="attachment_65963" align="alignnone" width="480"] Kościół Narodzenia Najświętszej Marii Panny

Przejdź do treści