HomeStandard Blog Whole Post (Page 58)

29 grudnia, 35 lat temu, zmarła wspaniała aktorka Janina Żejmo. Widzowie pamiętają ją z głównej roli w radzieckim filmie „Kopciuszek”/ „Zolushka” (premiera – 1947r.), nakręconym na podstawie scenariusza wybitnego dramaturga Jewgenija Szwarca. Aktorka zaczęła karierę artystyczną w rodzinnej grupie cyrkowej Żejmo. W wieku piętnastu lat była już doświadczoną artystką areny i estrady. Absolwentka legendarnej szkoły aktorskiej FEKS. Znakomita aktorka. Jej tytułowa rola w ekranizacji Kopciuszka do dzisiaj w byłym ZSRR jest uznawana za kultową, chociaż zagrała tam 16-letnią dziewczynę mając… 38 lat. Jej los nie był zbyt bajkowy: musiała przetrwać wojnę, zdradę bliskich i pogodzić się z koniecznością rozłąki z ojczyzną, córką i wnuczką do końca swoich dni.

Dzieciństwo

Janina Żejmo ze starszą siostrą

Janina Żejmo ze starszą siostrą Elą

Janina Żejmo urodziła się w 1909 roku w Wołkowysku, w rodzinie cyrkowców, do tego zawodu była też od dzieciństwa przygotowywana. Jej ojciec Józef Bolesław Żejmo był Polakiem, a matka Rosjanką. Podobno Janina urodziła się zaraz po przedstawieniu, gdy jej matka wracała do domu po wykonaniu salta mortale. Dzieciństwo Janki było dość niebezpieczne. Omal nie umarła na błonicę, od śmierci uratował ją jej dziadek. Jako małe dziecko spadła z konia podczas wykonywania trudnej akrobatycznej sztuczki. W młodości chorowała także na tyfus.

Rodzina Żejmo: Janina, jej siostra Ela, wójek Paweł, matka Anna, dziadek Wacław i ojciec Bolesław, 1912 rok

W 1923 roku, kiedy Janina miała 14 lat, jej ojciec ciężko zachorował i zmarł, a matka po wygaśnięciu umowy pozostała sama z córkami w Petersburgu. Tam też rodzina Żejmo postanowiła podbić scenę. Razem z matką Janina i jej siostra Elia uczyły się gry na ksylofonie. Zorganizowały trupę „Trio Żejmo” i we trójkę przygotowały „ekscentryczny musical”, który odniósł wielki sukces w Piotrogrodzie. W wieku 14 lat z powodu zaburzeń hormonalnych Janina przestała rosnąć. 148cm wzrostu było do końca życia jej wielkim kompleksem, ubrania musiała szyć, a buty kupować w sklepach dla dzieci; buźka też pozostała dziecięca.

Janina Żejmo

Kariera aktorska

Świadomie lub nieświadomie, wykorzystała (być może był to łut szczęścia) swój wygląd w pracy aktorskiej, choć nie od razu, bo dopiero po … 20 latach. W wieku piętnastu lat, równolegle z pracą na scenie, Janina Żejmo w tajemnicy przed rodziną postanowiła udać się do Leningradu, aby uczyć się na aktorkę. Została przyjęta do „Fabryki Ekscentrycznego Aktora” (FEKS).

Janina Żejmo w filmie „Przyjaciółki”, 1935 rok, fot.: kino-teatr.ru

W latach 20-tych i 30-tych zauważono niewątpliwy talent dziewczyny . Zagrane przez nią role w filmach „Bracia”, „Przyjaciółki” itp. natychmiast przyniosły jej popularność. Po zagraniu roli marzycielki Asi w filmie „Przyjaciółki” Janina stała się szczególnie popularna, rozpoznawano ją na ulicach, dostawała wiele listów od swoich fanów, zwłaszcza od młodych dziewczyn i chłopców, których marzeniem było zostanie sławnymi aktorami. Z powodu tej popularności, mimo narodzin córki – Janiny Kostriczkinej, rozpadło się pierwsze małżeństwo Janiny z aktorem Andriejem Kostriczkinem, który nie mógł znieść, że żona staje się bardziej znana niż on sam.

W 1939 roku Janina Żejmo została odznaczona Orderem „Znak Honoru”, a tuż przed wojną na planie jednego z pierwszych filmów dźwiękowych „Moja ojczyzna” poznała reżysera Iosifa Chejfica, który wkrótce został drugim mężem aktorki. Janina urodziła mu syna Juliana (Julian Żejmo po latach został operatorem filmowym w Polsce).

Janina Żejmo z córką i synem. Fot.: biography-life.ru

Kiedy zaczęła się wojna, Iosif Chejfic wraz z dziećmi wyjechał do Taszkentu, a Janina została sama w oblężonym Leningradzie. Jej dom był otwarty dla przyjaciół nawet w tak strasznym i trudnym czasie. Pod koniec 1942 roku Janinę ewakuowano do Taszkentu, gdzie spotkała się z mężem. Ale spotkanie nie było radosne. Zanim pociąg ewakuacyjny dotarł do Azji Środkowej, Chejfica poinformowano, że Janina zginęła podczas bombardowania i w jego życiu pojawiła się inna kobieta. Janina nie wybaczyła mężowi, że tak szybko o niej zapomniał. Z rozpaczy doznała paraliżu i wydawało się, że już nie wróci na scenę. Wyleczył ją pewien mądry i przebiegły lekarz, który zaczął podawać pacjentce „pewne rzadkie zagraniczne lekarstwo”. Eh, ta wiara Rosjan i Polaków w skuteczność zagranicznych środków. W każdym razie pacjentka, pijąc gorącą wodę, cudownie ozdrowiała.

Janina Żejmo z mężem Leonem i synkiem

Po ozdrowieniu i poprzedzających chorobę gorzkich doświadczeniach małżeńskich Janina postanowiła nigdy już nie wychodzić za mąż, choć nigdy nie narzekała na brak adoratorów. Kobiety w typie dziecka zawsze mają powodzenie. Co z tego jednak, kiedy własne dzieci daleko.

I tu pojawił się polski trzeci mężczyzna w życiu naszej bohaterki, reżyser z francuskim nazwiskiem – Leon Jeannot (w rosyjskim brzmieniu – Żanno). Mężczyzna był urodzony jako Lejbele Katz i akurat walczył z depresją, a więc przebywał w podobnej co nasza Janina Żejmo sytuacji życiowej. Leon uciekł z Warszawy po wybuchu wojny do ZSRR, jak zrobiło to wówczas wielu przytomnych Żydów.

Ogromna popularność

I wtedy właśnie Janinie zaproponowano rolę Kopciuszka. Sama aktorka miała wielkie wątpliwości ze względu na wspomniany wyżej wiek głównej bohaterki. Jednak scenarzysta Jewgienij Szwarc w tej roli widział tylko Żejmo i się uparł, że to ona musi zagrać Kopciuszka. Nie chodziło mu o młodość, tylko o delikatność, czar, naiwność i talent do wzbudzenia w widzach nie tylko sympatii, ale i współczucia.

Film „Kopciuszek” stał się ukoronowaniem kariery Janiny Żejmo, choć, jak to zwykle bywa po tak charakterystycznych rolach, po tym filmie ciekawych propozycji w jej aktorskiej karierze zabrakło. Mąż również nie miał pracy i myślał o powrocie do Polski. Zdecydowali się na ten krok po tym, jak Julian, syn Janiny, został zrugany w szkole za to, że wpiął w klapę herb Warszawy.

Z Placu Czerwonego na Plac Zbawiciela

Janina Żejmo ze swoim trzecim mężem Leonem

Po powrocie do Polski Leon Jeannot zaczął wreszcie pracować w wyuczonym zawodzie reżysera, syn Janiny poszedł do szkoły filmowej, a ona sama została gospodynią domową. Prowadzili otwarty dom, w którym można było spotkać największe gwiazdy polskiego filmu, teatru, telewizji i estrady. Janina Żejmo była pasjonatką gry w pokera i kanastę. Jej córka Janina Kostriczkina została w ZSRR, więc matka na pewno nie mogła być w zupełności szczęśliwa. W Polsce mieszkała ostatnie 30 lat życia.

Janina Żejmo z wnukiem Piortem, Warszawa 1978 rok.

Najsławniejszy Kopciuszek w ZSRR i okazał się wspaniałą matką, przeciętną kucharką, prawdziwą duszą towarzystwa i namiętną palaczką. A także – utalentowaną pisarką.

Zmarła Janina Żejmo w Warszawie 29 grudnia 1987 roku.

Zgodnie z jej życzeniem, któremu nie należy się dziwić, została pochowana jednak w Moskwie, na Cmentarzu Wostriakowskim.

W Rosji o aktorce został nakręcony dokument telewizyjny z serii „Kak uchodili kumiry” (pol. „Jak odchodzili idole”).

Książka „Z Placu Czerwonego na Plac Zbawiciela. Wspomina Janina Żejmo”

Znadniemna.pl/kulturologia.ru/wikipedia.org

29 grudnia, 35 lat temu, zmarła wspaniała aktorka Janina Żejmo. Widzowie pamiętają ją z głównej roli w radzieckim filmie „Kopciuszek”/ "Zolushka" (premiera - 1947r.), nakręconym na podstawie scenariusza wybitnego dramaturga Jewgenija Szwarca. Aktorka zaczęła karierę artystyczną w rodzinnej grupie cyrkowej Żejmo. W wieku piętnastu lat

Szanowni Czytelnicy, kończy się kolejny rok funkcjonowania naszej redakcji na uchodźstwie.

Cieszy, że mimo trudności w komunikacji z Państwem, udaje nam się  tutaj w Polsce utrzymywać  kontakty ze środowiskiem Polaków z Białorusi. Chodzi zarówno o rodaków, którzy musieli opuścić kraj urodzenia, z uwagi na niebezpieczeństwo, grożące ze strony panującego na Białorusi dyktatorskiego reżimu, jak też o Polaków wciąż mieszkających w zniewolonym przez reżim kraju.

Nasza praca na rzecz informowania polskiej oraz polonijnej opinii publicznej o sytuacji Polaków na Białorusi oraz informowania Rodaków na Białorusi o tym, jak postrzegane są  ich problemy w Polsce i wśród Polonii świata, budzi złość i chęć zemsty ze strony wielbicieli rządzącej na Białorusi satrapii.

Niszcząc środowisko polskie na Białorusi i doprowadzając do ucieczki z kraju redakcji zdecydowanej większości niezależnych białoruskich mediów, w tym redakcji mediów polskiej mniejszości narodowej, reżim nie sądził, że przetrwamy chociażby przez rok w oderwaniu od swojego naturalnego środowiska – mieszkających na Białorusi Polaków.

Tymczasem udaje nam się nie tylko kontynuować działalność, lecz nawet reaktywować zakończone już projekty redakcyjne (w tym roku reaktywowaliśmy na przykład akcję „Dziadek w polskim mundurze” – red). Często jako pierwsi docieraliśmy do wiadomości z Białorusi, które odzywały się bólem w polskich sercach. Chodzi konsekwentne zawężanie przez władze przestrzeni nauczania języka ojczystego w środowisku polskiej mniejszości narodowej i de facto doprowadzenie do modelu zakładającego nauczanie języka ojczystego w rodzinie (jak miało to miejsce w czasach ZSRR – red.). Informowaliśmy niestety także o bezczeszczeniu przez białoruskie władze polskich miejsc pamięci narodowej, niszczeniu grobów polskich żołnierzy z okresu II wojny światowej, czy o nasilającym się ostatnio na Białorusi prześladowaniu księży katolickich, często postrzeganych jako agenci polskich wpływów, choć, jak zauważył rezolutnie oskarżany o „zdradę stanu” ksiądz Henryk Okołotowicz, nie są oni ani „agentami Warszawy”, ani „agentami Watykanu”, lecz, jeśli już, to „agentami Boga”.

Mrok dyktatury i represji na Białorusi nie mija, a czasami wydaje się, że zagęszcza, już ponad trzy lata. Na razie nic nie wskazuje na to, że sytuacja się rozjaśni i będziemy mogli bezpiecznie wrócić do swoich domów.

Historia uczy, iż w podobnych, beznadziejnych sytuacjach sens życiu człowieka nadaje wiara – wiara w to, że przeżywane cierpienia wpisane są w Zamysł Boży.

Pamiętajmy zatem o tym, że 2023 lata temu magiczna Noc Narodzin Jezusa przyniosła Światło i Zbawienie całemu Światu w postaci pojawienia się bezbronnego dzieciątka, pierwotnie wzgardzanego i lekceważonego przez większość, otaczających je ludzi.

Obecnie, kiedy nie dostrzegamy nawet promyku światełka na horyzoncie Nadziei, redakcja portalu Znadniemna.pl życzy  sobie i Państwu abyśmy w historii Narodzin Jezusa zaczerpnęli inspirację i powzięli siły do oczekiwania na nadejście zbawiennej dla nas wszystkich Zorzy.

Niech każda chwila Świąt Bożego Narodzenia żyje własnym pięknem, a Nowy Rok obdaruje Państwo pomyślnością i szczęściem!

Spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, życzy swoim Czytelnikom

Redakcja portalu Znadniemna.pl

Szanowni Czytelnicy, kończy się kolejny rok funkcjonowania naszej redakcji na uchodźstwie. Cieszy, że mimo trudności w komunikacji z Państwem, udaje nam się  tutaj w Polsce utrzymywać  kontakty ze środowiskiem Polaków z Białorusi. Chodzi zarówno o rodaków, którzy musieli opuścić kraj urodzenia, z uwagi na niebezpieczeństwo, grożące

20 grudnia 2023 roku minęło 1000 dni, przetrzymywania w białoruskich aresztach i więzieniu Andrzeja Poczobuta. Szef polskiego MSZ Radosław Sikorski napisał z tej okazji w „Gazecie Wyborczej”, że  dziennikarz polskich mediów i działacz polskiej mniejszości narodowej na Białorusi jest prześladowany „za to, że chce, by jego kraj był wolny”.

„Jest dla wszystkich symbolem niepodległego ducha i wiary w ideę wolności” – oznajmił szef polskiej dyplomacji na łamach gazety, której współpracownikiem jest dziennikarz, więziony przez reżim Łukaszenki.

„Andrzej – dziennikarz, prawnik, popularyzator Historii działacz Związku Polaków na Białorusi – siedzi w więzieniu za to, że chciał, by jego kraj był wolny. I stał się przez to osobistym wrogiem prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki. Za to został skazany na osiem lat zaostrzonej kolonii karnej” – napisał Sikorski w  tekście, który opublikowała w środę w „Gazeta Wyborcza”.

„Andrzej Poczobut to Polak na Białorusi – patriota swojego białoruskiego kraju, łączący w sobie to, co we wspólnym dziedzictwie najlepsze. Stal się dla nas wszystkich symbolem niepodległego ducha, wiary w ideę wolności. On jest wszak w więzieniu dlatego, że reżim Łukaszenki się go boi. Jest złośliwością autokratów, że ten wielbiciel kultury polskiej i białoruskiej, opiewający nasze splatające się dzieje, został skazany między innymi za podżeganie do waśni narodowościowych. Adam Michnik, redaktor naczelny +Gazety Wyborczej+, która drukowała artykuły Andrzeja Poczobuta, napisał, że patrzy z niego «dawnych Polaków duma i szlachetność». Ja bym dodał jeszcze słowo «niezłomność»” – podkreślił szef MSZ.

Sikorski przypomniał, że o uwolnienie Andrzeja Poczobuta apelowały polski Sejm i Senat, Parlament Europejski i instytucje Unii Europejskiej i że stara się o to polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. „Dotychczasowe wysiłki nie zwalniają polskiej dyplomacji, by czynić to jeszcze intensywniej i skuteczniej” – zaznaczył minister.

„Wierzymy, że Andrzej będzie niebawem wolny, bo jak sam stwierdził: «nie zrobił nic złego, nie złamał prawa, nie będzie uciekał i jest u siebie»” – dodał szef polskiej dyplomacji.

 Znadniemna.pl na podstawie Wyborcza.pl, fot.: Belta.by

20 grudnia 2023 roku minęło 1000 dni, przetrzymywania w białoruskich aresztach i więzieniu Andrzeja Poczobuta. Szef polskiego MSZ Radosław Sikorski napisał z tej okazji w „Gazecie Wyborczej”, że  dziennikarz polskich mediów i działacz polskiej mniejszości narodowej na Białorusi jest prześladowany „za to, że chce, by

Reżim Łukaszenki przeprowadził rewizję w domu opozycyjnego białoruskiego polityka, 76-letniego Aleksandra Milinkiewicza.

Jak podaje telewizja Biełsat, zostały opieczętowane drzwi domu polityka we wsi Berszty, w rejonie szczuczyńskim, gdzie w XIX wieku mieszkali jeszcze pradziadkowie polityka, wypędzeni ze swoich domów przez władze carskie. Sam zainteresowany nie wie o przyczynach przeszukania, nie ma też wiedzy, czy wszczęto przeciwko niemu sprawę karną.

W poświęconym incydentowi wpisie na Facebooku, Aleksander Milinkiewicz przeprowadził analogię z wydarzeniami sprzed 160 lat, kiedy generał-gubernator wileński Michaił Murawiow-wieszatiel za udział w Powstaniu Styczniowym wypędzał z gniazd rodzinnych jego prapradziadka Jerzego i pradziadka Kazimierza Milinkiewiczów oraz innych mieszkańców zaścianka Żubrowo spod Bersztów. „Mienie mieszkańców wsi podlegało wtedy konfiskacie, a ich domy i ziemię oddawano przesiedleńcom z Rosji, albo palono” – napisał Aleksander Milinkiewicz.

Polityk po rozpoczęciu bezprecedensowych represji reżimu Łukaszenki po wyborach 2020, przebywa za granicą.

Na emigracji stworzył Wolny Uniwersytet Białoruski, który ma kształcić kadrę kierowniczą dla przyszłej demokratycznej Białorusi.

Atak na mienie opozycyjnego polityka białoruskie władze przypuściły wówczas, kiedy na Białorusi odbyło się kilkadziesiąt przeszukań w mieszkaniach, należących do polityków opozycji, w większości przebywających na wymuszonej emigracji za granicą.

Fala przeszukań odbyła się w miejscu zameldowania na Białorusi opozycjonistów oraz u pozostających w kraju członków ich rodzin, w ostatnich dniach listopada. Z informacji MSW wynika, że przeprowadzono ponad 130 przeszukań i wydano 145 nakazów zajęcia mienia.

Komitet Śledczy podał, że w sprawie podejrzanych jest ponad 100 osób.

Białoruscy opozycjoniści są oskarżani najczęściej o „spisek lub inne działania mające na celu przejęcie władzy państwowej” (paragraf 1 art. 357) i „tworzenie formacji ekstremistycznej lub udział w niej” (paragraf 3 art. 361 ) Kodeksu Karnego Białorusi.

Nie wiadomo, czy rewizja w domu Aleksandra Milinkiewicza jest związana z ostatnią falą prześladowania opozycjonistów. Wiadomo za to, że reżim Łukaszenki od dawna oskarża polityka o ścisłe, z punktu widzenia władz – karygodne, związki z polskością oraz o to, że wyznaje on wartości cywilizacji zachodniej.

Potomek powstańców i współpracowników Janusza Korczaka

Aleksander Milinkiewicz pochodzi z mieszczańskiej rodziny nauczycielskiej. Jego rodzice przed II wojną światową mieszkali w Warszawie, pracowali w żoliborskim domu dziecka prowadzonym przez Janusza Korczaka. Jego pradziadek był represjonowany przez władze carskie za udział w Powstaniu Styczniowym. Dziadek zaś, w latach 20. XX wieku, był w II Rzeczypospolitej działaczem białoruskiej mniejszości narodowej na Grodzieńszczyźnie.

Po wojnie rodzice Milinkiewicza zamieszkali w rodzinnym Grodnie, gdzie urodził się ich syn. W 1965 roku ukończył z wyróżnieniem szkołę, w 1969 roku – Wydział Fizyczno-Matematyczny Grodzieńskiego Państwowego Instytutu Pedagogicznego. Pracował jako nauczyciel, wykładał w instytucie.

Praca w Grodzieńskim Ratuszu

W 1990 roku Milinkiewicz objął stanowisko wiceprzewodniczącego komitetu wykonawczego (wiceburmistrza) miasta Grodno.

Przez sześć lat zajmował się problematyką edukacji, kultury, ochrony zdrowia, młodzieży, sportu, mediów, religii, stosunków międzynarodowych oraz ochrony dziedzictwa historycznego. Koledzy i przyjaciele Milinkiewicza opowiedzieli portalowi Svaboda o jego osiągnięciach, które zasługują, by zapisano je na kartach historii Białorusi.

Pod rządami Milinkiewicza Grodno najszybciej spośród innych miast Białorusi zwracało swoje świątynie wiernym.

Oddawał wiernym świątynie i wspierał odrodzenie polskiej oświaty

Na początku lat 90., gdy Aleksander Milinkiewicz objął kierownictwo w grodzieńskim ratuszu nad sprawami kultury, edukacji i religii, na masową skalę zaczęto oddawać wiernym świątynie. Nie tylko kościoły katolickie i cerkwie. Choć w mieście było zaledwie 50 luteranów, również oni odzyskali swoją świątynię. Wiernym przekazana została także Wielka Synagoga.

To właśnie za czasów Milinkiewicza w Grodnie otwarto pierwsze katolickie seminarium na Białorusi. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie jego ogromne zaangażowanie w tę sprawę.

Przy udziale Milinkiewicza władze miasta podjęły decyzję, że wszystkie opuszczone lokale w centrum miasta zostaną przekazane nie na cele komercyjne, ale (po symbolicznych cenach) ludziom kultury i artystom.

W latach 90. grupa organizacji społecznych miasta Grodna postanowiła zorganizować festiwal podkreślający kulturową różnorodność miasta. Milinkiewicz absolutnie wsparł ich projekt i tak zapoczątkowano imprezę, która później przekształciła się w Festiwal Kultur Narodowych, który obecnie odbywa się corocznie.

Również przy aktywnym udziale Milinkiewicza w drugiej połowie lat 90. rozpoczął się w Grodnie festiwal muzyczny „Rock-Gubertalia”.

Zdaniem byłego prezesa Związku Polaków na Białorusi Tadeusza Gawina, nie byłoby możliwości otwarcia Polskiej Szkoły w Grodnie bez pomocy Milinkiewicza. Jego zasługi dla odrodzenia Polskości na Grodzieńszczyźnie zaowocowały przyznaniem Panu Aleksandrowi tytułu Honorowego Członka Związku Polaków na Białorusi.

Znalazł miejsce pochówku ostatniego króla Rzeczypospolitej

35 lat temu, jeszcze jako docent Uniwersytetu Państwowego im. Janka Kupały w Grodnie, Aleksander Milinkiewicz odwiedził Wołczyn, miejsce urodzenia oraz spoczynku Stanisława Augusta Poniatowskiego i dokonał niezwykłego odkrycia. W 2017 roku Aleksander Milinkiewicz opowiedział Radiu Svaboda, jak w krypcie kościoła pw. św. Trójcy w Wołczynie, wraz z przyjaciółmi odnalazł fragmenty królewskich szat i obuwia, dębowej trumny, szaty koronacyjnej z herbami królewskimi: orłem szytym w srebrno-złotym kolorze. Ale nie udało się znaleźć kości ostatniego króla Polski. Znaleziska przewieziono do Polski. W 1995 roku w uroczystości przeniesienia szczątków władcy do Katedry Jana Chrzciciela w Warszawie uczestniczyli prezydent Lech Wałęsa i arcybiskup Józef Glemp. Za to odkrycie Milinkiewicz został wyróżniony odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

„Dla Polaków to ostatni król, dla nas Białorusinów – ostatni wielki książę białorusko-litewskiego państwa. Syn ziemi brzeskiej, Stanisław Poniatowski pochodził ze znanego litewskiego rodu Czartoryskich i Sapiehów. Jednym słowem – z naszych, miejscowych, – cytuje słowa Aleksandra Milinkiewicza portal Svaboda.org.

Patriota Grodna i Białorusi

Do zasług Milinkiewicza w tamtych latach można dodać poszukiwanie miast partnerskich. Dzięki jego aktywnej pracy, miastami partnerskimi Grodna stało się francuskie Limoges, niemiecki Minden, a w Polsce Białystok.

Milinkiewicz odegrał kluczową rolę w procesie przywracania ulicom Grodna historycznych nazw. Za jego sprawą nazwę historyczną odzyskał Plac Tyzenhausa, ul. Stefana Batorego. Kierowana przez niego komisja toponimiczna podjęła nawet decyzję o niecelowości pomnika Lenina na centralnym placu miasta. Ale sam komitet wykonawczy miasta bał się zburzyć pomnik przywódcy bolszewików.

Dzięki lobbingowi Milinkiewicza, burmistrza Limoges, a także kilku wpływowych francuskich konserwatorów i firm restauracyjnych, UNESCO wydało fundusze na odbudowę cerkwi Świętych Borysa i Gleba (tzw. Kołożskiej) – najstarszej cerkwi prawosławnej w Grodnie. Powstał nawet projekt gruntownej restauracji cerkwi, jego realizację uniemożliwiło jednak dojście do władzy Łukaszenki.

Aleksander Milinkiewicz osobiście odwiedzał szkoły i przedszkola, aby przekonywać rodziców do przestawienia dzieci na białoruski język nauczania. Ale jako człowiek niezwykle skromny, Milinkiewicz zawsze podkreślał, że wszystkie jego osiągnięcia na stanowisku wiceburmistrza nie miałyby szans na realizację bez poparcia ówczesnego szefa obwodu grodzieńskiego i późniejszego oponenta Łukaszenki Siemiona Domasza.

Zegar, znajdujący się na wieży grodzieńskiej katedry, pochodzi z XIV wieku. Przestał działać w latach 50. XX wieku. Sowieckie władze twierdziły, że tykanie zegara zakłócało komunikację miejską. Mimo to, w 1987 roku, Milinkiewicz postanowił go odrestaurować. Koordynował wszystkie prace, zaprosił konsultantów-historyków i rzemieślników, nawet z petersburskiego Ermitażu Państwowego. Tylko czyszczenie starych kół i wałów zabytkowego mechanizmu trwało około tygodnia. A po trzech miesiącach zegar znów zaczął tykać.

Działacz społeczny i polityk

Na początku 1996 roku Aleksander Milinkiewicz zrezygnował z pracy we władzach lokalnych w proteście przeciwko niekonstytucyjnemu referendum Łukaszenki. Były urzędnik założył organizację publiczną „Ratusz”, która stała się ośrodkiem wsparcia dla trzeciego sektora. To tam kiełkowało białoruskie społeczeństwo obywatelskie. Warto zauważyć, że jego organizację aktywnie wspierali lokalni biznesmeni. W 2003 roku władze zdelegalizowały organizację.

W 2006 roku Milinkiewicz został laureatem Nagrody im. Sacharowa „Za wolność myśli”, przyznawanej przez Parlament Europejski. Na jej przykładzie Milinkiewicz ufundował na Białorusi podobną nagrodę – Nagrodę im. Wasyla Bykowa, na którą przeznaczył kwotę z nagrody pieniężnej przyznanej mu przez Parlament Europejski.

Będąc na wymuszonej emigracji po bezprecedensowej fali represji 2020 roku Aleksander Milinkiewicz stworzył Wolny Uniwersytet Białoruski (WUB). Nowoczesna uczelnia działa w trybie online. Jest już zarejestrowana w Polsce.

Wolny Uniwersytet Białoruski rozpoczął swoją działalność od studiów podyplomowych, później będą magisterskie i doktoranckie, w specjalnościach niezbędnych do transformacji gospodarczej, oraz społecznej w Republice Białorusi. Dyplomy dla Białorusinów mają wydawać polskie uczelnie partnerskie.

Znadniemna.pl na podstawie Kresy24.pl, Belsat.eu, fot.: Facebook.com/ales.milinkevich

 

Reżim Łukaszenki przeprowadził rewizję w domu opozycyjnego białoruskiego polityka, 76-letniego Aleksandra Milinkiewicza. Jak podaje telewizja Biełsat, zostały opieczętowane drzwi domu polityka we wsi Berszty, w rejonie szczuczyńskim, gdzie w XIX wieku mieszkali jeszcze pradziadkowie polityka, wypędzeni ze swoich domów przez władze carskie. Sam zainteresowany nie wie

87 lat temu urodził się Jorge Mario Bergoglio, który od 13 marca 2013 jest 266. biskupem Rzymu jako papież Franciszek. W chwili wyboru miał 76 lat i do tego czasu przez 15 lat był arcybiskupem metropolitą swego rodzinnego miasta – Buenos Aires. Do 2011 przed dwie trzyletnie kadencje był przewodniczącym episkopatu swego kraju.

Jest pierwszym Argentyńczykiem i w ogóle mieszkańcem Ameryki, a także pierwszym jezuitą, który został wybrany na najwyższy urząd w Kościele katolickim. Również jako pierwszy przybrał imię Franciszek. Jak sam powiedział tuż po pierwszym ukazaniu się zgromadzonym na Placu św. Piotra, kardynałowie wybrali papieża „z końca świata”.

Obecny papież urodził się 17 grudnia 1936 w Buenos Aires jako jedno z pięciorga dzieci w rodzinie włoskiego imigranta – pracownika kolei. Z wykształcenia jest technikiem chemikiem. 11 marca 1958 roku wstąpił do Towarzystwa Jezusowego – nowicjat odbywał w Chile, gdzie kształcił się w zakresie przedmiotów humanistycznych, a następnie w Kolegium św. Józefa w podstołecznym San Miguel, uzyskując tam licencjat z filozofii. Studiował następnie literaturę i psychologię w Kolegium Maryi Niepokalanej w Santa Fe i w Kolegium Zbawiciela w Buenos Aires.

13 grudnia 1969 roku wyświęcił go na kapłana ówczesny metropolita Córdoby abp Ramón José Castellanos (1903-79), po czym kontynuował on studia w Hiszpanii i tam 22 kwietnia 1973 roku złożył śluby wieczyste w swym zakonie. Po powrocie do kraju był m.in. mistrzem nowicjatu, wykładowcą na wydziale teologicznym w swym dawnym kolegium w San Miguel, a w latach 1973-79 prowincjałem jezuitów w Argentynie. W tym czasie wyjeżdżał również kilkakrotnie na dłuższe lub krótsze pobyty do Niemiec. W latach 1980-86 był rektorem kolegium w San Miguel.

20 maja 1992 roku św. Jan Paweł II mianował 55-letniego wówczas jezuitę biskupem pomocniczym archidiecezji Buenos Aires; sakrę nowy hierarcha przyjął 27 czerwca tegoż roku z rąk ówczesnego arcybiskupa stolicy kard. Antonio Quarracino. Jego zawołaniem biskupim są słowa „Miserando atque eligendo” (Spojrzał z miłosierdziem i wybrał). 3 czerwca 1997 roku Ojciec Święty powołał hierarchę na arcybiskupa koadiutora z prawem następstwa, a w niecały rok później – 28 lutego 1998 roku mianował go arcybiskupem metropolitą jego rodzinnego miasta. 30 listopada tegoż roku papież mianował go jednocześnie ordynariuszem dla wiernych obrządków wschodnich w Argentynie, niemających własnego biskupa.

Na konsystorzu 21 lutego 2001 roku Jan Paweł II włączył go w skład Kolegium Kardynalskiego, przyznając mu jako kościół tytularny w Rzymie świątynię pw. św. Roberta Bellarmina. Jako biskup i kardynał przyszły papież uczestniczył w wielu ważnych wydarzeniach kościelnych z Synodami Biskupów na czele. W latach 2005-2011 przez dwie trzyletnie kadencje był przewodniczącym Argentyńskiej Konferencji Biskupiej.

W dniach 18-19 kwietnia 2005 roku kard. Bergoglio wziął udział w konklawe, które wybrało Benedykta XVI i – jak się okazało po latach – już wówczas był jednym z głównych kandydatów na nowego papieża, zajmując w ostatnim głosowaniu drugie miejsce za kard. Josephem Ratzingerem. A 8 lat później w wyniku konklawe w dniach 12-13 marca 2013 roku zastąpił go na urzędzie biskupa Rzymu. Ale wcześniej – 23 lutego tegoż roku Benedykt XVI mianował argentyńskiego hierarchę-jezuitę członkiem Papieskiej Komisji ds. Ameryki Łacińskiej, działającej w ramach Kongregacji ds. Biskupów. Była to jedna z ostatnich decyzji tego papieża, który w 5 dni później zakończył swój pontyfikat. Oficjalne rozpoczęcie posługi nowego Ojca Świętego nastąpiło niespełna tydzień później – 19 marca 2013 roku.

Franciszek jest pierwszym jezuitą na Tronie Piotrowym, a zarazem pierwszym Następcą św. Piotra – zakonnikiem od ponad półtora stulecia. Poprzednim biskupem Rzymu, który przed wyborem należał do jakiegoś zakonu, był kameduła Grzegorz XVI (Bartolomeo Cappellari; 1765-1846, papieżem był od 1831). Wybrano go na biskupa Rzymu 2 lutego 1831 roku, po konklawe, które trwało ponad 2 miesiące (poprzedni papież, Pius VIII, zmarł 30 listopada 1830 roku).

Znadniemna.pl/KAI/Fot.: Mazur/cbcew.org.uk

87 lat temu urodził się Jorge Mario Bergoglio, który od 13 marca 2013 jest 266. biskupem Rzymu jako papież Franciszek. W chwili wyboru miał 76 lat i do tego czasu przez 15 lat był arcybiskupem metropolitą swego rodzinnego miasta – Buenos Aires. Do 2011 przed

Betlejemskie Światło Pokoju, zapalane każdego roku z Grocie Narodzenia Pana w Betlejem, już dotarło na Białoruś i „rozlało się” po białoruskich diecezjach, świątyniach i domach wiernych.

15 grudnia światło tradycyjnie dotarło najpierw do bazyliki  św. Franciszka Ksawerego w Grodnie, od której tradycyjnie zaczyna się jego podróż po białoruskich kościołach. Symbol zbliżającego się Bożego Narodzenia odebrany został przez biskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza.

Przy tej okazji hierarcha przypomniał,  że w tym roku sztafecie przekazywania Betlejemskiego Światła Pokoju, prowadzonej przez harcerzy (w Polsce) i skautów (w innych krajach)  przyświeca hasło „CZYŃMY POKÓJ”.

Jak czytamy na stronie internetowej akcji tegoroczne hasło jest niezwykle aktualne

  • gdy w Ukrainie toczy się wojna;
  • gdy tak wiele niepokoju dręczy inne narody;
  • gdy niepokój, lęk i obawy towarzyszą wielu ludziom…

Z Grodna Betlejemskie Światło Pokoju białoruscy skauci powieźli do innych świątyń. Już w sobotę, 16 grudnia, zapalony w Betlejem ogień rozbłysnął w katedrach Pińska, Mińska, Witebska i zaczął docierać do mniejszych świątyń katolickich, a stamtąd „rozlewać się” po domach wiernych w większości białoruskich miast, miasteczek i wiosek.

Parafianka grodzieńskiej katedry zapala świeczkę od Betlejemskiego Światła Pokoju, aby zanieść ją do swojego domu, fot.: grodnensis.by

Znadniemna.pl na podstawie Grodnensis.by, Swiatlo.zhp.pl, na zdjęciu: Biskup Aleksander Kaszkiewicz przyjmuje Betlejemskie Świątło Pokoju z rąk białoruskich skautów, fot.: Grodnensis.by

Betlejemskie Światło Pokoju, zapalane każdego roku z Grocie Narodzenia Pana w Betlejem, już dotarło na Białoruś i "rozlało się" po białoruskich diecezjach, świątyniach i domach wiernych. 15 grudnia światło tradycyjnie dotarło najpierw do bazyliki  św. Franciszka Ksawerego w Grodnie, od której tradycyjnie zaczyna się jego podróż

Chodzi o Aleksandra Jurewicza, jednego z najbardziej znanych polskich literatów, związanych z Kresami, a konkretnie z Lidą i mieszczącej kilka kilometrów od niej wsią Krupowo, w której pisarz spędził wczesne dzieciństwo.

W dniu 14 grudnia w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku Aleksander Jurewicz spotkał się z wielbicielami swojej twórczości. Przy okazji zaprezentował wydaną w tym roku książkę pt. „Nostalgia. Mitologia rodzinna”, na którą złożyły się cztery powieści z różnych lat, dedykowane przez pisarza babci, dziadkowi, ojcu oraz matce. Są to pełne nostalgii za utraconymi stronami dzieciństwa powieści: „Lida”, „Pan Bóg nie słyszy głuchych”, „Dzień przed końcem świata” i „Prawdziwa ballada o miłości”.

Urodzony w 1952 roku w Lidzie na Białorusi, poeta i prozaik Aleksander Jurewicz pierwsze pięć lat życia spędził we wsi Krupowo koło Lidy, skąd w 1957 roku w ramach akcji repatriacyjnej został przesiedlony wraz z rodzicami do Polski.

W Polsce ukończył szkołę i zdał maturę po czym studiował na Uniwersytecie Gdańskim i w Studium Scenariuszowym Łódzkiej Szkoły Filmowej. Zaczął publikować już w czasach studenckich. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wydał kilka tomów wierszy o silnym ładunku autobiograficznym: „Sen, który na pewno nie był miłością” (1974), „Po drugiej stronie”(1977) i „Nie strzelajcie do Beatlesów” (1983).

Rozgłos Jurewiczowi przyniosła włączona do prezentowanej 14 grudnia w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku powieść pt. „Lida”, za którą autor otrzymał nagrodę Czesława Miłosza.

„Lida” to książka, na którą składają się fragmenty poetyckie, zapisy prozy i wyimki z listów od babki autora. Jest wielkim trenem i lamentem za utraconym rajem niewinności. Przynosi literackie fotografie i migawki z miasteczka, w którym autor spędził wczesne dzieciństwo, i sprawozdanie z dokonanej przeprowadzki do obcego i nieprzyjaznego świata. Czas przeszły przywołany nie tylko za pomocą literackiego obrazu o wielkiej urodzie, ale i poprzez język stylizowany często na polszczyznę kresową z silnymi naleciałościami białoruskimi, poetycką rytmizację prozy, sprawia, że „Lida” jest pełną czułości ewokacją przeszłości, kontemplowaniem tajemnicy biografii jako tajemnicy losu.

Kolejne dzieło, które weszło do prezentowanego tomu to opowieść pt. „Pan Bóg nie słyszy głuchych” Jest ona literackim zapisem z okresu zamieszkiwania przez autora w Łodzi. Tok narracji przetykany jest introspekcjami, którym towarzyszą sceny rozgrywające się na pograniczu jawy i snu – autor bowiem snuje imaginacyjny romans z dawną towarzyszką dziecięcych zabaw na dalekiej Białorusi. To niewielkich rozmiarów dzieło stanowi wzruszający hołd, oddany pamięci dziadka i jest udanym literackim powrotem w lata dzieciństwa.

Do lat młodzieńczych autor wraca także w dwóch pozostałych częściach literackiego cyklu – w poświęconym ojcu „Dniu przed końcem świata” i „Prawdziwej balladzie o miłości”, dedykowanej przez autora swojej matce .

„Jak jeszcze bardziej można przygnębić ludzi? Bardziej niż robiłem to dotąd się nie da! W księgarniach powinna być nawet półka z książkami pod hasłem literatura przygnębiająca, tam powinna znaleźć się moja literatura!” – tak mówił Jurewicz o swoim pisarstwie po ukazaniu się w 2008 roku „Dnia przed końcem świata”.

Jak się okazało mistrz „Literatury przygnębiającej” ma całkiem sporo wielbicieli

Wówczas uważał, że niczego już więcej w literaturze nie stworzy. Jak się okazało – nie miał racji, bo kilka lat temu wydał kolejne dzieło – „Samotnię”, książkę refleksyjno-filozoficzną, której przesłanie jest, jak się wydaje, rozbudowaną wersją wcześniejszej definicji literatury Jurewicza, sformułowanej przez samego autora.

Sposobem na zrozumienie, a właściwie na przeżywanie pisarstwa Jurewicza podzielił się z obecnymi na prezentacji aktor Mirosław Baka, który czytał dla zgromadzonych na głos wybrane fragmenty z tomu „Nostalgia. Mitologia rodzinna”. Aktor zapewnił że, przy okazji nagrywania audiobooków powieści Jurewicza, miał szczęście przeczytać dzieła pisarza na głos w całości. I w procesie takiego czytania, jak wyznał aktor, towarzyszyło mu uczucie nie spotykanego wcześniej zanurzenia się w książkową narrację i jej niemalże zmysłowego przeżywania, czego nie doznawał czytając ten sam tekst w myślach.

Fragmenty prozy Aleksandra Jurewicza czyta Mirosław Baka

Spotkanie Aleksandra Jurewicza z czytelnikami poprowadził jego przyjaciel Leszek Kopeć, który przy okazji przybliżył zgromadzonej publiczności garść anegdot z życia pisarza.

Aleksander Jurewicz i Leszek Kopeć

Zbiór dzieł Aleksandra Jurewicza pt. „Nostalgia. Mitologia rodzinna” jest do nabycia po promocyjnej cenie na stronie Wydawnictwa słowo/obraz terytoria.

Znadniemna.pl

Chodzi o Aleksandra Jurewicza, jednego z najbardziej znanych polskich literatów, związanych z Kresami, a konkretnie z Lidą i mieszczącej kilka kilometrów od niej wsią Krupowo, w której pisarz spędził wczesne dzieciństwo. W dniu 14 grudnia w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku Aleksander Jurewicz spotkał się z

…i absolutną rekordzistką pod względem liczby znajdujących za kratami pracowników mediów w stosunku do liczby mieszkańców kraju.

Takie dane znajdujemy w tegorocznym raporcie międzynarodowej organizacji dziennikarskiej „Reporterzy bez granic”.

Według stanu na 1 grudnia 2023 roku w całym świecie za kratami znajduje się 521 pracownik mediów, czyli o 48 mniej, niż przed rokiem.

Niechlubne pierwszeństwo wśród państw, karnie prześladujących dziennikarzy, trzymają Chiny (121 więzionych pracowników mediów). Drugi wynik w tej kategorii utrzymuje, dyktatorska, rządzona przez juntę wojskową Mjanma (68 trzymanych za kratami przedstawicieli środków informacji masowej) . I wreszcie trzecie miejsce w tym haniebnym rankingu utrzymuje rządzący Białorusią dyktatorski reżim Łukaszenki (39 uwięzionych dziennikarzy, siedem więcej niż rok temu).

Ciekawe, że reżim Łukaszenki wyprzedza nawet wojskowych Mjanmy pod względem liczby prześladowanych przedstawicielek mediów. W białoruskich więzieniach jest ich 10. Więcej dziennikarek przebywa tylko w więzieniach Chin (14).

Reżim Łukaszenki, rządzący dziewięciomilionowym krajem, jest jednak bezwzględnym rekordzistą pod względem liczby więzionych dziennikarzy w stosunku do liczby mieszkańców kraju, którego są obywatelami. Wystarczy przypomnieć, iż w Chinach mieszka 1,411 miliarda ludzi (na 121 uwięzionych dziennikarzy), a Mjanma liczy 55,5 miliona mieszkańców ( na 68 odizolowanych od społeczeństwa przedstawicieli mediów).

Na tle łukaszenkowskich „osiągnięć” w zakresie prześladowaniu mediów przystojnie wygląda nawet prowadzący okrutną, także propagandową, wojnę przeciwko Ukrainie, reżim rosyjskiego zbrodniarza Władimira Putina. Pod jego rządami do rosyjskich więzień trafiło jak dotąd 28 pracowników mediów.

Znadniemna.pl na podstawie Raport organizacji „Reporterzy bez granic”

…i absolutną rekordzistką pod względem liczby znajdujących za kratami pracowników mediów w stosunku do liczby mieszkańców kraju. Takie dane znajdujemy w tegorocznym raporcie międzynarodowej organizacji dziennikarskiej „Reporterzy bez granic”. Według stanu na 1 grudnia 2023 roku w całym świecie za kratami znajduje się 521 pracownik mediów, czyli

Szybkimi krokami zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Kojarzą się one przede wszystkim z porządkiem, tym dosłownym, panującym w domu, ale również z tym wewnętrznym – duchowym. To dobry czas, żeby sobie wszystko poukładać i przypomnieć o tradycjach, przodkach oraz pomyśleć o przyszłości. Chyba nie ma ważniejszej, bardziej znanej tradycji świętowania, która łączyłaby rodziny, a także nieznajomych ludzi, niż tradycja obchodów Świąt Bożego Narodzenia.

Uroczystość Bożego Narodzenia wprowadzono do kalendarza świąt kościelnych w IV wieku (pierwszą zachowaną wzmianką wskazującą na istnienie publicznych celebracji liturgicznych święta narodzin Chrystusa jest notatka w dziele Chronograf z 354 roku, znajdującym się obecnie w zbiorach Biblioteki Watykańskiej). Dwieście lat później ustaliła się znany nam zwyczaj wieczornej kolacji, zwanej wigilią (łac. czuwanie). Wieczerza wigilijna jest niewątpliwie echem starochrześcijańskiej tradycji wspólnego spożywania posiłku, symbolizującego braterstwo i miłość między ludźmi.

W Polsce Wigilię zaczęto obchodzić wkrótce po przyjęciu chrześcijaństwa, choć na dobre przyjęła się ona dopiero w XVIII wieku. Polska Wigilia to jedna z tradycji, dzięki której naród bez państwa przetrwał i doczekał się wolności. Stół wigilijny zastawiony potrawami zawsze odzwierciedlał zwyczaje i tradycje.

Święta Bożego Narodzenia, nazywane też Godami, to święta bardzo rodzinne. Polacy na Białorusi, jak i na całych Kresach Wschodnich, zawsze obchodzili i obchodzą je zgodnie z tradycjami, przekazywanymi z pokolenia na pokolenie.

Na Kresach niektóre zwyczaje są takie same, jak w Polsce

Dzień 24 grudnia kresowe kobiety zwykle spędzały w kuchni, przygotowując wieczerzę wigilijną, zaś mężczyźni byli zajęci inną ważną czynnością, traktowaną nieomal jak rytuał. Zgodnie z powszechnym obyczajem, nie tylko kresowym, udawali się oni na polowanie wigilijne, które trwało do pierwszego ubitego zwierza – „do pierwszej krwi”, po czym składało się dziękczynienie za pomyślne łowy i życzyło udanych polowań w nadchodzącym roku.

Dziewczyny tymczasem tarły mak na Wigilię, aby rychło wyjść za mąż. Jeśli w Wigilię ktoś płakał to wierzono, że będzie płakał do następnych świąt. W wieczór wigilijny nie wolno było prząść, szyć ani pracować ostrymi narzędziami. Nie wolno było się kłócić i trzeba było uregulować wszystkie długi, również moralne.

Z pierwszą gwiazdą zaczynała się wieczerza. Zanim ugruntował się zwyczaj stawiania choinki, sporządzano stroiki z iglastych gałązek lub zwieszano z sufitu ścięte wierzchołki choinek, tzw. podłaźniczki.

Zielone gałązki, a potem choinki dekorowano szyszkami, orzechami, rajskimi jabłuszkami, piernikami z dziurką, ozdobami wykonanymi ze słomy. Szklane malowane bombki były wielką rzadkością i pojawiały się tylko w najbogatszych domach. W II połowie XIX wieku, w okresie popowstaniowym, rozpowszechnił się zwyczaj dekorowania choinek łańcuchami ze słomy i bibułek lub kolorowych papierów, symbolizujących zniewolenie narodu pod zaborami. Mieszkająca we Wrocławiu kresowianka Bożena Słupska opowiada: „Wszystkie świąteczne tradycje przekazała mi moja mama – urodzona na Polesiu Halina Ostrowska. Ozdoby choinkowe robiliśmy sami – łańcuchy z bibułki, papierowe koszyczki, do których wkładaliśmy orzechy laskowe, suszone jabłuszka, a także pierniczki, które się piekło dużo wcześniej i farbowano sokiem z buraków”.

Kresowa tradycja głosi, że choinkę rozbieramy dopiero drugiego lutego, czyli w Święto Matki Boskiej Gromnicznej. Tradycyjnymi ozdobami domu w okresie Świąt są: stroik i szopka, często robione własnoręcznie bądź przekazywane od starszego pokolenia młodszemu. Stół przykrywano białym lnianym obrusem. W polskich rodzinach na Białorusi widziałam obrusy, mające prawie sto lat. Pod obrusem kładziono siano. I nie była to czynność jedynie symboliczna! Dosłownie cały stół zostawał pokryty cienką warstwą siana, a niekiedy jeszcze po obrusie rozsypywano ziarna pszenicy.

W południowej części Kresów sianem wyściełano również podłogę w pomieszczeniu, w którym spożywano wieczerzę wigilijną. Uroczysta zastawa stołowa ,wyciągana raz do roku, również dodaje powagi i niepowtarzalnego uroku tej wyjątkowej kolacji, podczas której na stole palą się świeczki, a leżący na talerzyku opłatek zajmuje centralne miejsce na stole.

Na czortów i biesów – diduch

Na wsi przygotowywano jeszcze specjalny zbożowy snopek, zwany diduchem (czyli dosłownie –          dziadem). To stara tradycja wywodząca się jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, później „ochrzczona” przez Kościół i przyswojona przez Polaków-Kresowiaków. Diduch to wyjątkowy bukiet ułożony z kłosów różnych gatunków zbóż, pierwocin żniw, często przystrajany jeszcze zasuszonymi kwiatami i, jeśli takowe były pod ręką, kolorowymi wstążkami. Diducha stawiano w sieni, blisko drzwi, aby strzegł wejścia do domu przed czortami, biesami i czadami, czyli złymi duchami. Trzymano go tam aż do Święta Trzech Króli, a potem uroczyście palono.

Współczesny diduch, jako ozdoba we Lwowie, fot.: Wikipedia.org

Aby zapewnić dobre i bogate zbiory zarówno w izbie wiejskiej jak i w salonie ziemiańskiego pałacu stawiano snopy zboża.

Znany polski dziennikarz, aktor i poeta Artur Andrus, którego rodzina pochodzi z Kresów, w rozmowie z dziennikarką Ewą Gil-Kołakowską opowiedział, że kiedy był dzieckiem i obchodził Wigilię z dziadkami, w rogu pokoju zawsze stał sporych rozmiarów stóg siana. „Dla nas, dzieci, to była wielka radocha, po kolacji mogliśmy po nim skakać i szaleć do woli”- wspominał.

Odzwierciedleniem zamożności kresowego domu była liczba przygotowanych potraw: u chłopów – 7, u średniozamożnej szlachty – 9, u bogatej szlachty – 11, u magnatów – 13. Dbano o to, by liczba potraw była nieparzysta, natomiast liczba biesiadników przy stole odwrotnie – parzysta. Wierzono bowiem, że nieparzysta liczba osób wróży śmierć jednej z nich. Typowo polskim zwyczajem jest to, że wszystkie potrawy wigilijne mają być postne.

Polaka poznasz po tym, czy dzieli się opłatkiem

Przed rozpoczęciem posiłku gospodarz domu czytał Ewangelię o Narodzeniu Pańskim. Następnie biesiadnicy dzielili się opłatkiem i składali sobie nawzajem życzenia. Opłatkiem należało podzielić się z każdą osobą obecną przy stole, nie wolno było nikogo pominąć.

Zwyczaj dzielenia się opłatkiem jest typowo polski –można po nim rozpoznać Polaka we wszystkich zakątkach świata. Na Kresach Lwowskich, podobnie jak na Podhalu, opłatek smarowano miodem. Przy czym gospodarz domu dzielił się opłatkiem nie tylko z domownikami, lecz także ze zwierzętami: końmi, krowami i całym inwentarzem; zwierzętom zanoszono tylko kolorowe opłatki. Po złożeniu życzeń zasiadano do wieczerzy.

Wśród serwowanych dań panowała różnorodność. Na stole wigilijnym musiały znaleźć się płody rolne i leśne oraz to, co pływa w wodzie. Przyrządzano więc potrawy z grzybów, orzechów, miodu, kasz, roślin strączkowych i oleistych, zbóż, jarzyn, owoców i oczywiście z ryb. Wigilijne potrawy to w wielu domach tradycja, przechodząca z pokolenia na pokolenie.

Kutia – królową wigilijnego stołu

Tradycyjną potrawą wigilijną Polaków na Białorusi jest kutia. Przyjmuje się, że im bogatsza jest kutia (smaczniejsza i bardziej syta) tym większy urodzaj i dostatek w rodzinie. Polka z Mińska Anna Malinowska opowiada: „Moja babcia, która urodziła się i mieszkała koło Wiszniowa na terenie RP, robiła kutię z ugotowanej do miękkości pszenicy obijanej (czyli ziarno pszeniczne w całości – aut.), dodawała utarty mak, orzechy, rodzynki i miód. Kutię, przybraną opłatkiem, podawano na zimno. Im starsza i dłużej trzymana na chłodzie – tym lepsza. Były też łamańce, czyli kruche ciastka pieczone na blasze. Jeszcze babcia robiła owsiany kisiel i kompot z suszonych owoców”. Inna Polka z Mińska Maria Rewucka opowiada z kolei: „Moja mama robiła kutię z kaszy perłowej lub ryżu z rodzynkami. I koniecznie musiał być barszczyk z uszkami oraz inne przysmaki. Nasza rodzina była duża, żyliśmy bardzo skromnie, więc czasami w domu było bardzo mało jedzenia, ale na Boże Narodzenie przysmaki musiały być! I zawsze zapraszaliśmy do siebie kogoś samotnego” – opowiada Maria Rewucka, była kierowniczka zespołu „Młode Babcie” i nauczycielka języka polskiego w PSS przy ZPB. Mieszkająca w Polsce kompozytorka, poetka i piosenkarka z Mińska Marina Towarnicka opowiada, jak trafił do niej przepis kolejnego tradycyjnego dania wigilijnego: „Przepis wigilijnego karpia faszerowanego dostałam od mojej teściowej. Był przekazywany w rodzinie męża przez wiele pokoleń. Niestety teściowa już nie żyje, ale ja staram się pielęgnować przekazane przez nią polskie tradycje, również w kuchni. Ostatnio, prawie udało mi się zrobić tak samo smacznego karpia, jak robiła ona”.

Stół wigilijny, fot.: Marta Tyszkiewicz

Typowymi kresowymi daniami wigilijnymi są też zupa grzybowa, z łazankami lub bez, różne kluski i pierogi, omaszczone olejem lnianym, gołąbki z ziemniaczanym farszem, pierogi z kapustą, grzybami, czasem owocami, gołąbki z ryżem i marchewką, kasza z grzybami, drożdżowe i słodkie racuchy smażone przeważnie na lnianym oleju, pampuszki, kołacze, sałatka z ogórków, kapusty i cebuli, bliny, faszerowane buraki, wędzone jabłka i śliwki, kapusta gotowana z olejem lnianym lub bardzo popularny groch z kapustą, śledzie w oleju i ze śmietaną, ryby w różnej postaci – smażone, pieczone, w galarecie oraz szczupak faszerowany, zupa rybna z farszem, szczupak na szaro w sosie z cytryną i rodzynkami, okonie posypane jajami, oblane masłem, szczupak na żółto, zimny, w całości, z szafranem i rodzynkami, karp cały na zimno w rumianym sosie z rodzynkami, pasztet z chucherek we francuskim cieście, lin w galarecie, karasie smażone z czerwoną kapustą.

Prawdopodobnie ulubioną potrawą wigilijną Adama Mickiewicza, jak wspominała jego córka Marysia, był szczupak po żydowsku. Na Kresach Wileńskich na stole wigilijnym nie mogło zabraknąć rolmopsów śledziowych na sposób wileński, smażonych śledzi, a uszka do barszczu były nie gotowane, lecz smażone. Podawano również grzyby w cieście, a na deser do wigilijnego kompotu – pierniki i makowce.

Z kuchni kresowej pochodzi też wigilijny kulebiak. Jest to pieczony duży pieróg, który na wigilię nadziewany jest kapustą z grzybami. Bardzo popularna na Kresach była również zupa migdałowa lub cytrynowa, zazwyczaj przyrządzana na maśle. Samych receptur na pasztety na Kresach było ponad trzysta. W zbiorach Muzeum Kresów Wschodnich w Kuklówce Radziejowickiej można znaleźć oryginalne pierwsze wydania książek kucharskich ze Lwowa z tymi przepisami, w tym pierwszą na świecie kucharską książkę jarską, powstałą właśnie na Kresach i inspirowaną wigilijnymi zwyczajami kulinarnymi.

Pochodzący z Kresów znany polski aktor Andrzej Grabowski w książce Ewy Gil-Kołakowskiej „Opowieści bielsze niż śnieg” wspomina:

„Wiem, że w innych domach na Wigilię jest czerwony barszcz z uszkami albo grzybowa. U nas była zupa rybna, taka, jaką opisała w jednej z pierwszych książek kucharskich Maria Ochorowicz-Monatowa. Przepisy zaczynały się od słów: „Weź kopę jaj i niech dziewki trą”(…) No więc w tamtej książce kucharskiej Monatowa twierdziła, że najszlachetniejszą zupą na Wigilię jest zupa rybna i w domu rodziców właśnie taką zupę się jadało. Przepis trochę zmodyfikowano, bo dziewek chętnych do pomocy nie było. Wszystko przygotowywały wspólnie mama z ciocią Zosią, która pieszo przywędrowała z Wołynia, uciekła przed pogromem. Poza zupą rybną był karp pieczony i w galarecie, łazanki z kapustą i kapusta z grzybami, kluski z makiem i kompot z suszu. Po kolacji ojciec wyciągał skrzypce i całą rodziną śpiewaliśmy kolędy.”

„U nas w domu, – opowiada z kolei Bożena Słupska, mieszkająca we Wrocławiu, a urodzona w styczniu 1939 roku w Jarówce koło Prużany – mama na Wigilię zawsze robiła „pierog” z farszem z kapusty i grzybów, szczupaka, kutię. Pamiętam, że orzechy zbieraliśmy w lesie, laskowe, a rodzynki były w paczkach UNRRA, które od czasu do czasu dostawaliśmy z bratem w szkole. Ale najważniejsze było dodatkowe nakrycie dla nieznajomego gościa. I zawsze wspominaliśmy tatę (ojciec pani Bożeny Tomasz Ostrowski jest ofiarą zbrodni katyńskiej, o czym córka się dowiedziała dopiero w latach 90.- aut.). Pod koniec lat 90. poznałam dokładnie w dniu świąt kilku studiujących we Wrocławiu młodych Polaków z Białorusi i Kazachstanu. Nie mieli możliwości w święta być ze swoją rodziną, więc zabrałam ich do siebie, można powiedzieć, że byli tamtymi nieznajomymi gośćmi, z którymi podzieliłam się opłatkiem, jak uczyła mnie moja mama” – opowiada była Kresowianka.

Miejsce dla nieobecnych

Podczas posiłku zawsze tradycyjnie wspominamy tych, którzy zmarli w danym roku i których dusze towarzyszyły nam w czasie wieczerzy. Pochodzący z Kresów poeta Wincenty Pol w „Pieśni o domu naszym” (1866, Lwów) tak opisywał ten zwyczaj:

„A trzy krzesła polskim strojem

Koło stołu stoją próżne:

I z opłatkiem każdy swoim

Idzie do nich spłacać dłużne:

I pokłada na talerzu

Anielskiego chleba kruchy;

Bo w tych krzesłach siedzą duchy,

Co z ojczyzną są w przymierzu.

My ich widziem, oni siedzą

Razem z nami tu za stołem;

Bo o dniu tym w sercu wiedzą –

Więc go święcą z nami społem.

Nikt nie pyta o kim mowa,

Wszyscy wiedzą co się święci

I dla kogo serce chowa

Wierną pamięć, w tej pamięci –

Łzą się uczta rozpoczyna –

Niemo liczy się drużyna

Ze strat wszystkich, z lat ubiegłych,

Z nieobecnych i poległych:

Jak mgła czarna tak przechodzi

Myśl tej wielkiej męki ducha;

Ale Bóg się w ziemi rodzi,

Więc powraca znów otucha:

Że więźniowi drzwi otworzą,

Że wygnaniec przetrwa mękę;

I że tułacz z wolą Bożą

Poda jeszcze wszystkim rękę.”

Przy wigilijnym stole zostawiamy puste nakrycie dla nieobecnych bliskich albo dla niespodziewanych gości, fot.: raciborz.com.pl

Z uwagi na obecną sytuację polityczną za wschodnią granicą Polski słowa te stały się niezwykle aktualne dla wszystkich Polaków z Kresów, zarówno tych z ciemiężonej przez dyktatorski reżim Białorusi, jak też tych z walczącej o wolność i godność z rosyjskim imperializmem Ukrainy.

 Czas kolęd…

Po skończonej wieczerzy, podczas której należało spróbować każdej potrawy, aby zapewnić sobie dostatek w nadchodzącym roku, następował czas śpiewania kolęd.

Warto przypomnieć, że Franciszek Karpiński, twórca przepięknej kolędy „Bóg się rodzi…”, pochodził z Kresów. Urodził się w Hołoskowie (obecnie – Ukraina), a żywota dokonał w Chorowszczyźnie koło Wołkowyska na obecnej Białorusi.

Kolędy mają wiele zwrotek, niegdyś znano i śpiewano ich znacznie więcej niż obecnie. Marina Towarnicka opowiada: „Mamy we Wrocławiu tradycję śpiewania kolęd w różnych językach. Nasz zespół „Wspólna Wędrówka” często je wykonuje w pobliskich kościołach. Zapraszamy do siebie wszystkich znajomych Polaków z Kresów, żeby cieszyć się śpiewem tych niezwykle pięknych piosenek”.

„Moja mama Halina Ostrowska świetnie śpiewała kolędę, której nauczyła się przed wojną w domu, na Polesiu w okolicach Pińska – „Bracia patrzcie jeno”. Do tej kolędy potrzebne są męskie głosy. W domu rodzinnym mama śpiewała z braćmi. Ale po wojnie już tylko sama i daleko od rodzinnego Polesia, ponieważ mieszkaliśmy w Szklarskiej Porębie.” – opowiada Bożena Słupska.

W wielu domach przestrzegano zasady, że prezenty można wyciągać spod choinki dopiero po odśpiewaniu co najmniej kilku kolęd.

…i prezentów

Z prezentami też wiązały się różne tradycje: w niektórych domach dostawały je tylko dzieci, a w innych również dorośli; często do dobrego tonu należało, aby upominki wykonać samodzielnie; czasem prezenty leżały pod choinką i przez całą wieczerzę przyciągały wzrok biesiadników, a czasem przynosił je Święty Mikołaj. Wspominając swoją pierwszą powojenną Wigilię na Ziemiach Odzyskanych (1945) kresowianka Bożena Słupska powiedziała, że w ich rodzinie Święty Mikołaj dawał prezenty 6 grudnia, a na Boże Narodzenie to robił „aniołek”. „Miałam prawie siedem lat i wtedy dostałam swoją pierwszą w życiu lalkę”.

Po skończonej wieczerzy wigilijnej, która dla wielu dorosłych była jedynym posiłkiem tego dnia, wszyscy udawali się na Pasterkę. „W Mińsku do lat 90. kościołów nie było, więc na Pasterkę długo jechaliśmy z przesiadką do stacji Usza, tam w miasteczku Krasnoje był kościół, – opowiada Maria Rewucka. – Był jeszcze kościół w Rakowie, ale zimą tam było trudno dojechać. Zawsze to było wieczorem, po pracy rodziców, ponieważ w Związku Radzieckim ani 24, ani 25 grudnia nie był dniem wolnym od pracy.”

Kresowianka Janina Sawicka pochodząca z Drohobycza (obwód lwowski) opisała, jak przed wojną spędzano Wigilię w jej domu: „W pokoju ustawiano choinkę, na stole pod białym obrusem rozkładano siano. Po podzieleniu się opłatkiem i odmówieniu krótkiego pacierza, siadano do stołu. Na stole musiało być 12 potraw. Przy każdym nakryciu leżał jeden ząbek czosnku i dopiero po zjedzeniu czosnku, symbolu zdrowia, przystępowano do świątecznej wieczerzy – dodaje. Wszystkie potrawy musiały być postne. Tradycyjnie podawano barszcz czerwony, uszka z grzybami, zupę grzybową, pierogi ruskie i z kapustą, kapusta z grzybami, karp smażony i ryba w galarecie, gołąbki z kaszą i grzybami. Na końcu podawano lekko schłodzoną „kutię”, była to pszenica z miodem, makiem i bakaliami. – Z kutią związana jest pewna tradycja – mówi Janina Sawicka. – Najstarszy z uczestników nabierał na łyżkę kutię, wychodził do siewni (przedpokoju -red.) i rzucał kutią o sufit. Jeżeli się przykleiła, to wróżyło szczęście temu domowi. Na świątecznym stole zawsze stały dwa wolne nakrycia – jedno dla osoby, która mogła się tego wieczoru pojawić. Takiemu przygodnemu gościowi nie można było odmówić. Drugie nakrycie dla bliskich, którzy już na zawsze odeszli. Każdy z uczestników kolacji, część swojej porcji wsypywał do tego talerza. Jeżeli w domu były zwierzęta, również z nimi dzielono się opłatkiem. Krążyła taka legenda, że zwierzęta w Wigilię mówią ludzkim głosem. W tym dniu również szło się na grób zmarłych i symbolicznie dzieliło się z nimi opłatkiem, zostawiając go na grobie. Oczywiście od domu do domu chodzili kolędnicy poprzebierani za różne postacie, począwszy od świętej rodziny, aniołków, pastuszków, królów i diabła, a skończywszy na śmierci z kosą (kostuchą)”.

Kresowe opowieści wigilijne

Aleksander Jełowiecki, szlachcic z dawnych Kresów Wschodnich, wspominał:

„Stoły wysłane sianem, przykryte obrusem jak śniegiem. Na stole w ogromnych srebrnych misach polewka migdałowa, na srebrnych podstawach ogromne szczupaki wysadzane przezroczystymi przysmakami, jakby drogiemi kamieniami, tam łamańce z makiem, tam kutia, dalej wykwintne łakocie i różne owoce, na środku złocisty kosz z cukrami, na koszu spoczął lecący aniołek i trzyma opłatki. Tak zastawiony stół na Wigilię czeka na gości, goście czekają na gospodarza, gospodarz czeka na pierwszą gwiazdkę”.

Kresowianka Maria Szyłkiewicz tak opisała. obchodzone przez nią Święta Bożego Narodzenia z 1933 roku:

„Jednym z najpiękniejszych dni mojego życia była Wigilia w domu rodziców mojego męża Gienka (Eugeniusza) u Michaliny i Józefa Szyłkiewiczów. Z kuchni roznosiły się zapachy gotowanych potraw wigilijnych, grzybów, barszczu, ryb, różnego rodzaju pierogów. W jednym garnku gotowała się kutia, przepyszne danie z pszenicy, maku, miodu i bakalii. W tym czasie ktoś ubierał pachnące drzewko przyniesione z lasu. Przed wieczerzą Tatko przynosił garść siana i kładł na stół pod śnieżnobiały obrus. Później ustawiałyśmy talerze, a na najbardziej ozdobnym talerzyku leżał opłatek. Gdy już wszystko było gotowe, stawaliśmy całą rodziną przy stole. Wspólnie mówiliśmy pacierz, a potem Tatko z Mamcią podchodzili do każdego z nas z opłatkami i dzielili się z nami. Po złożonych życzeniach można było zasiąść przy stole. Najważniejsze miejsce zajmowała Babunia Malwina, potem Rodzice i dzieci według kolejności wieku. Mnie z narzeczonym Gienkiem posadzono u szczytu stołu. Jedliśmy przygotowane potrawy, delektując się ich smakiem i wspominając tych, którzy odeszli. Najpierw był czerwony barszcz z uszkami gotowany na smaku z grzybów, bez żadnego mięsa. Potem był karp smażony i po żydowsku w galarecie. Następnie podawano pierogi ruskie z kapustą, także z suszonymi śliwkami. Na koniec podawano kutię. Po kolacji zaczynało się kolędowanie. Pierwszą kolędę intonował swoim pięknym tenorem Tatko, potem śpiewaliśmy wszyscy. Przed północą, kto nie był zmęczony, mógł wybrać się do kościoła na Pasterkę do Sokala. Trzeba było jechać saniami 6 kilometrów. Sunęło się po białym, skrzącym się śniegu, a dzwonki przy uprzęży koni brzmiały harmonijnym śpiewem, zakłócając nocną ciszę. Ten dźwięk – dzyń! dzyń!…głęboko zapadł mi w serce. Po Wigilii były święta Bożego Narodzenia. Spędzano je w gronie zaproszonych gości. Do stołu zasiadło około 40 osób, wśród nich państwo Obertyńscy z pobliskiego majątku z synem Edwardem, świeżo upieczonym podporucznikiem po szkole podchorążych we Włodzimierzu Wołyńskim. Mamcia pragnęła, aby było przyjemnie, nawet żeby tańczyć. Włodek grał na skrzypcach, a Danek (Bogdan) i Gienek mieli za zadanie obtańcowywać gości. Co jedliśmy? Różnego rodzaju wędliny domowej szkoły, różne pieczenie, mięso z zajęcy lub z sarny przyrządzane „na dziko”, indyk pieczony. Na koniec podawano herbatę i ciasta – mazurki i torty”.

Znana polska aktorka i piosenkarka Katarzyna Żak w książce Ewy Gil-Kołakowskiej opowiada:

„Nasz wigilijny stół łączy dwie rodziny i dwie tradycje. Rodzina Cezarego (Cezary Żak – znany polski aktor) pochodzi z Kresów. Jego mama przyszła na świat w Nowogródku. U nich jada się kutię, u nas babcia robiła kluski z makiem, więc na naszym wigilijnym stole są teraz i kluski, i kutia, którą zawsze robi mój mąż. To najlepsza kutia na świecie! Tradycja jest dla mnie bardzo ważna. Musi być biały obrus, siano, opłatek, świeczka, pusty talerz dla niespodziewanego gościa i dwanaście potraw. Najbardziej wzrusza mnie moment dzielenia się opłatkiem i składanie życzeń – głęboko wierzę w ich moc. Niezmiennie od lat całuję wtedy swoją mamę w rękę. Tak robiła też moja mama. Rodzinne spotkania dają poczucie jedności z bliskimi, uczą szacunku do starszych i porządkują życie. Dla mnie to bardzo cenne chwile, naprawdę wyjątkowe dni…”

Gody na Kresach zwykle świętowano do Trzech Króli. W tym czasie domy odwiedzali kolędnicy-przebierańcy, zwani także herodami – nosili ze sobą szopkę i przedstawiali jasełka. W podziękowaniu za kolędy i życzenia dawało się im tzw. szczodraki czyli nadziewane bułeczki lub rogaliki.

Obrzędy, rytuały i tradycje tych świąt, które były kultywowane na Kresach Wschodnich II RP, pozostały na terenach obecnych Białorusi, Litwy, Ukrainy. Wypędzani ze swoich „małych ojczyzn” Polacy zza wschodniej granicy znaleźli się w wielu różnych miejscach Polski, a nawet świata. Po tradycjach i potrawach wigilijnych poznawali oni, kto, z której części Kresów pochodził.

Zmuszono ich bowiem do opuszczenia rodzinnych domów, ale tradycje, które panowały w kresowych rodzinach, powędrowały z nimi w świat, szczególnie te wigilijne i Bożonarodzeniowe.

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia

Wykorzystane źródła: https://wolyn.org/, https://archiwumkresowe.pl/, literackiekresy.blogspot.com, https://www.niedziela.pl/, Ewa Gil-Kołakowska. „Opowieści bielsze niż śnieg”, https://www.przymierzezmaryja.pl, https://sbc.org.pl/dlibra/publication/227937/edition/215441 i inne

Szybkimi krokami zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Kojarzą się one przede wszystkim z porządkiem, tym dosłownym, panującym w domu, ale również z tym wewnętrznym - duchowym. To dobry czas, żeby sobie wszystko poukładać i przypomnieć o tradycjach, przodkach oraz pomyśleć o przyszłości. Chyba nie ma

10 grudnia minęła druga już rocznica śmierci  śp. Włodzimierza Paca, wybitnego polskiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta Polskiego Radia na Białorusi i w Rosji, człowieka, którego mieli okazję poznać chyba wszyscy Polacy Mińska, Grodna, Lidy i wielu innych miejscowości.

Za portalem Kresy24.pl pragniemy przypomnieć o Włodzimierzu Pacu, publikując wspomnienie, które napisał jego białoruski przyjaciel, znany grodzieński bard i showman Wiktor Szałkiewicz:

Niedawno oglądałem w TVP film pt. „Reset”. Dużo w nim archiwalnych materiałów z początku XXI wieku było. Na zdjęciu z konferencji prasowej  Radosława Sikorskiego w Moskwie w roku bodaj 2008, zobaczyłem siedzącego z mikrofonem w pierwszym rzędzie korespondenta Polskiego Radia, młodego, rozentuzjazmowanego, zdrowego i żywego Włodzimierza Paca…

Mówią ludzie o niektórych, trochę bardziej przez Pana Boga szczęściem, fortuną,  czy powodzeniem obdarzonych osobnikach ludzkiego rodzaju;

„On to w czepku się urodził”, albo; „w koszuli go matka  na świat wydała”.

Włodzimierz Pac, Włodek, albo Wałodzia, jak  go różnie nazywaliśmy, urodził się chyba z mikrofonem w ręku.

Chociaż wątpię, żeby w jego rodzinnych Knyszewiczach, fajnej cichej wiosce w pobliżu Sokółki, ktoś w latach 70. widział na własne oczy czy  trzymał w ręku prawdziwy profesjonalny mikrofon. Ale może jakiś przypadkowy korespondent PR Białystok  zabłądził w te strony, albo materiał pilnie z życia polskiej prowincji trzeba było nagrać, i stanął na drodze i przechodniów rozpytywał, a mały Włodek, szedłszy do domu, przystanął, zapatrzył się na przybysza i jego instrumentarium, i pomyślał sobie: ”Jak będę duży, to i ja będę w radiu pracował!”.

Poznaliśmy się dawno, nawet okoliczności już nie pamiętam, może w Olsztynie, może w Białymstoku, a może to w podbiałostockim Gródku było, na jakiejś kolejnej białoruskiej albo polskiej młodzieżowej imprezie. Włodek miał już wtedy mikrofon w ręku.

I wyglądał Pac super, taki zawsze pogodny, dobroduszny, pięknolicy, z kupą kędziorów na głowie, ot, początkujący radiowiec.

Podchodził do interesującej go osoby, szeroko się uśmiechał i prosił o parę zdań w tym lub innym temacie. Szczery uśmiech Paca robił swoje – nikt mu odmawiał, godzili się wszyscy. A wtedy  Włodek delikatnie brał „ofiarę”  pod rękę i uprowadzał w jakieś ciche, ustronne miejsce. Za parę godzin Pacowa relacja szybciutko się rozlewała się po falach PR Białystok albo PR Warszawa.

W jaki sposób w epoce przed internetowej przekazywał to do Centrali – zagadka. Lubił swój zawód, i chyba o innym nie myślał. Że był Radiowcem z powołania, widzieli wszyscy, wszak wykonywał swój zawód z sercem.

Tak się stało, że byłem świadkiem budowania przez Włodka jego własnej rodziny. Już w Mińsku, pracując tam jako korespondent PR na Białorusi poznał fajną dziewczynę, Tatianę, i postanowił się z nią ożenić. Ja, nieco już doświadczony fachowiec w weselno-organizacyjnych sprawach, zaoferowałem swoją pomoc.

I wymyśliliśmy nie lada imprezę!

To było na jesieni…

Przekonałem dziewczyny ze studia filmowego „Białoruśfilm”, żeby wypożyczyły Pacowi na ceremonię ślubu autentyczny paradny mundur generalski a’la osiemnaste stulecie. I był, biały, z fałdami, orderami i epoletami. Panna młoda też cała w bieli, w jakiejś cudnej koronkowo-falbankowej misternej sukni. Ślub cerkiewny odbył się w Kołoży, stojącej nad brzegiem siwego ojca-Niemna najstarszej cerkwi prawosławnej w Grodnie, ponoć z XII wieku.

I to trzeba było zobaczyć!!!

Oszołomione babcie około cerkiewne oczom swym nie mogły uwierzyć i po stokroć nas rozpytywały: „A kto to ślub bierze? Jenerał? Może z Moskwy?”

Po ceremonii z Batiuszką Andrzejem, chórem i świecami, para młoda wsiadła do wynajętej za dwadzieścia dolarów motorówki na krótki rejs Niemnem, a profesjonalny operator  Wołodia Andronow, siedząc w łódce z nowożeńcami moment ten filmował.

Następnie pojechaliśmy do Sokółki, żeby zawrzeć w miejskim urzędzie ślub cywilny. Musiała ta cała kawalkada przekroczyć granicę białorusko-polską. Ale żaden był to problem, pomógł ówczesny konsul generalny RP w Grodnie i zarazem fajny człowiek, Mariusz Maszkiewicz. Od opisywania szczegółów się powstrzymam, ale stosunki polsko-białoruskie układały się wtedy jak najlepiej.

Zdumieni białoruscy  pogranicznicy, potem celnicy, patrzyli jak z dip- samochodu wysiada dostojnik w niesamowicie pięknym mundurze i grzecznie podaje rączkę swojej towarzyszce podroży. Słowem, było w Pacu coś szarmanckiego od tych, dawniejszych Paców.

Potem przyszła kolej na zdumienie funkcjonariuszy i celników z polskiej strony. Jakoś gładko to poszło (nie to co teraz), przekroczyliśmy granicę w Kuźnicy i pojechaliśmy do USC w Sokółce, a potem na kolacjo-libację do knajpy w Białymstoku.

Zebrała się w kawiarni wieczorem cała dostojna intelektualna białostocka socjeta, Golińscy, Maksymiukowie, Piekarscy, Wawrzeniukowie, sporo było  toastów za zdrowie młodej pary, za gładką drogę życia, za szczęście, tylko kieliszeczki podano maluteńkie. Takie w dziewiętnastym stuleciu w carskiej Rosji nazywano „mucha” (15 gramów), a człowiek, który używał napoju z niego, chodził „pod muchą”. Siedzieliśmy szczelnie męską zwartą kompaniją przy litrze „wyborowej”, minęła godzina, a nawet pół flaszki nie wypiliśmy!

Z rana – małe poprawiny, i ruszamy z powrotem na Białoruś, do Mińska Litewskiego, gdzie czekają na nas w sali bankietowej rodzice i krewni Tatiany. Znowu triumfalny przejazd  przez granicę, coraz częściej orszak weselny zatrzymuje się na popas przy okazyjnych krzakach i chmieli się, w wyniku czego spóźniamy się strasznie na około dwie godziny. A w Mińsku na Włodka i Tanię oczekuje z bukietem kwiatów sama Pani Ambasador Najjaśniejszej Rzeczypospolitej z Małżonkiem!

Pani Ambasador nieprzyzwyczajona, żeby oczekiwać na prostego dziennikarza, nawet o nazwisku  Pac. I kiedy NARESZCIE przyjechaliśmy, ona sucheńko pogratulowała Włodkowi z okazji udanej żeniaczki i odjechała. Najbardziej na rozczarowanego w tej sytuacji wyglądał jej małżonek… Chłop pewnie marzył, że nareszcie w porządnej kompaniji, uda mu się przy kielichu zapomnieć o dyplomatycznych troskach.

 A potem…

Włodek dużo pracował, nic nie uchodziło jego uwadze, żaden mały ale ważki problem. Fajnie mi było, siedząc we własnym domu we wsi Sałaty, obok najstarszego odcinka kolei „Petersburg- Warszawa”, usłyszeć na falach długich Polskiego Radia jego znajomy głos, relację krótką ale węzłowatą, i zawsze na końcu „Włodzimierz Pac. Polskie Radio. Mińsk”….

Często odwiedzał nasze miłe, stare Grodno, świętował tutaj nawet, w gronie najbliższych przyjaciół swoje pięćdziesiąte urodziny…

Po raz ostatni widzieliśmy się w Mińsku, zimą w jego mieszkaniu przy Komarowskim rynku. Mieszkał sam, żona z dzieckiem byli w Warrszawie. Szybko coś przygotował, nakrył do stołu, ale poprosił: „Wiktor, trzy minuty, ja muszę zrobić małą robotę”.

Usiadł przy komputerze, w mgnieniu oka nagrał jakąś kolejną wiadomość i przesłał ją mailowo do Warszawy.

A potem tylko smutna nowina, że jedenastego grudnia 2021 roku zmarł w Mińsku na zawał serca, przeżywszy lat 54..

Grób Włodzimierza Paca na cmentarzu w Samogrodzie koło Sokółki

Czasem, na jakichś kolejnych spotkaniach, Włodek wznosił toast za ołówek Józefa Stalina, którym Wódz Postępowej Ludzkości  nakreślił granice powojenne europejskie w taki sposób, że wieś Knyszewicze znalazła się na terytorium Polskiej Republiki Ludowej, a nie w Związku Radzieckim.

Święta prawda, stuprocentowa racja!..

Bo nie wiadomo, jak by się los Włodka potoczył, gdyby się urodził w dierewnie Knyszewiczi Sokulskogo rajona Biełostockoj obłasti BSSR.

 Znadniemna.pl za Wiktor Szałkiewicz/Kresy24.pl

10 grudnia minęła druga już rocznica śmierci  śp. Włodzimierza Paca, wybitnego polskiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta Polskiego Radia na Białorusi i w Rosji, człowieka, którego mieli okazję poznać chyba wszyscy Polacy Mińska, Grodna, Lidy i wielu innych miejscowości. Za portalem Kresy24.pl pragniemy przypomnieć o Włodzimierzu Pacu,

Skip to content