HomeStandard Blog Whole Post (Page 55)

Reżim Aleksandra Łukaszenki wprowadził nowe, znacznie surowsze niż dotychczas, ograniczenia działalności organizacji religijnych na Białorusi. Działające w kraju kościoły i związki wyznaniowe w przypadku niezastosowania się do nowych przepisów mogą zostać zdelegalizowane.

Nowelizację ustawy „O wolności sumienia i organizacjach religijnych” w drugim, a więc ostatecznym, czytaniu, uchwaliła 29 listopada Izba Reprezentantów, czyli niższa izba Zgromadzenia Narodowego (parlamentu) Republiki Białorusi. Nowe prawo wprowadza szereg zakazów, a zarazem rozszerza wykaz przypadków, w których działające w kraju kościoły i wspólnoty religijne mogą być likwidowane.

Przegłosowany projekt wnosi szereg zmian do Kodeksu Cywilnego Białorusi. Po wejściu nowego prawa  w życie organizacje religijne nie będą mogły używać w miejscach nabożeństw jakiejkolwiek symboliki poza religijną, ani rozmieszczać tekstów i wyobrażeń zmierzających do rozpalania sporów i wrogości religijnej, nie będą mogły prowadzić działań „przeciw suwerenności Białorusi, jej ustrojowi konstytucyjnemu i zgodzie obywatelskiej”, zajmować się działalnością polityczną ani działać w partiach politycznych.

Podstawą do likwidacji wspólnot religijnych może posłużyć: niezgodność ich działalności z podstawowymi kierunkami wewnętrznej i zagranicznej polityki kraju, dyskredytacja władzy państwowej, propagowanie wojny, wrogości społecznej, narodowej, religijnej i rasowej oraz ekstremizmu, poniżanie czci i godności narodowej, szkodzenie zdrowiu i moralności obywateli, przeszkadzanie w uzyskaniu obowiązkowego wykształcenia ogólnego, a także inne czynniki.

Nowe przepisy zmieniają także tryb rejestrowania przez państwo organizacji religijnych, ograniczają działalność misyjną i pielgrzymkową, przewidują możliwość zakładania przez te organizacje osobnych podmiotów prawnych i jednostek strukturalnych w celu świadczenia usług społecznych i prowadzenia  domów dziecka na przykład przy klasztorach. Zadania i porządek działalności takich placówek będzie określać Ministerstwo Oświaty.

W ramach poprzedzających procedowanie nowej ustawy konsultacji społecznych, szereg krytycznych uwag do jej projektu zgłosił Kościół Katolicki na Białorusi oraz niezależni eksperci w zakresie religioznawstwa.

Ci ostatni wskazywali na przykład, że nowe przepisy są zbyt represyjne i wchodzą w sprzeczność ze standardami międzynarodowymi w zakresie wolności sumienia oraz swobód religijnych. Największej krytyce eksperci poddali wprowadzenie przez nowe prawo wzmożonej kontroli administracyjnej względem organizacji religijnych, a także rozszerzenie możliwości odmowy ich rejestracji oraz  likwidowania przez panujący w kraju reżim.

Zanim nową ustawę podpisze białoruska głowa państwa, zostanie ona zatwierdzona przez izbę wyższą białoruskiego parlamentu, czyli – Radę Republiki Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi.

Po podpisaniu nowego prawa przez Łukaszenkę i wejściu ustawy w życie wszystkie działające na Białorusi kościoły, związki wyznaniowe oraz organizacje religijne będą musiały przejść procedurę ponownej rejestracji. W jej trakcie działalność niektórych wspólnot może zostać zdelegalizowana, a więc zostaną one zmuszone do prowadzenia działalności w podziemiu.

 Znadniemna.pl na podstawie Belarus2020.churchby.info, na zdjęciu: Nabożeństwo prześladowanej przez władze protestanckiej wspólnoty religijnej „Nowe Życie” w Mińsku, fot.: facebook.com/newlifeminsk

Reżim Aleksandra Łukaszenki wprowadził nowe, znacznie surowsze niż dotychczas, ograniczenia działalności organizacji religijnych na Białorusi. Działające w kraju kościoły i związki wyznaniowe w przypadku niezastosowania się do nowych przepisów mogą zostać zdelegalizowane. Nowelizację ustawy „O wolności sumienia i organizacjach religijnych” w drugim, a więc ostatecznym, czytaniu,

Jest to okres przygotowania do uroczystości Bożego Narodzenia. Od kilkunastu lat akcentowany jest aspekt radosnego oczekiwania. Jako pomoc w odnowie duchowej w parafiach organizowane są m.in. rekolekcje i dni skupienia.

Słowo adwent pochodzi od łacińskiego adventus, które oznacza przyjście. Dla starożytnych Rzymian oznaczało oficjalny przyjazd cezara. We wczesnym chrześcijaństwie odnosiło się do podwójnego przyjścia Chrystusa: jako człowieka i jako sędziego na końcu świata.

W tym roku, pierwsza niedziela adwentu przypada 3 grudnia, a ostatnim dniem tego okresu jest zawsze Wigilia Bożego Narodzenia – 24 grudnia.

W ciągu tych trzech tygodni szaty liturgiczne księży odprawiających msze św. będą w kolorze fioletowym. Wyjątkiem jest trzecia niedziela – niedziela gaudete, czyli niedziela radości, kiedy szaty są w kolorze różowym. Nazwa niedzieli pochodzi od słów antyfony na wejście: „Gaudete in Domino” – „Radujcie się zawsze w Panu”. Teksty liturgii tej niedzieli przepełnione są radością z zapowiadanego przyjścia Chrystusa i z odkupienia, jakie przynosi.

W Hiszpanii pierwsze wzmianki o przygotowaniu do obchodu Narodzenia Pańskiego, choć nieokreślane mianem adwentu, pochodzą z roku 380. Kanon 4 synodu w Saragossie, który odbył się w tym roku, poleca wiernym, aby od 17 grudnia do Epifanii, czyli do 6 stycznia +gorliwie gromadzili się w kościele, nie opuszczając ani jednego dnia – wskazuje liturgia godzin (brewiarz).

W tradycji gallikańskiej adwent miał charakter pokutny i ascetyczny, a więc związany był z praktykami postnymi, abstynencją, czasem skupienia, co wspomina św. Hilary.

W V wieku biskup Tours, Perpetuus, wprowadził w Galii obowiązek postu w poniedziałki, środy i piątki w okresie od św. Marcina – 11 listopada – do Narodzenia Pańskiego.

W Rzymie okres przygotowania do Narodzenia Pańskiego został wprowadzony dopiero w drugiej połowie VI wieku. Tam adwent miał charakter liturgicznego przygotowania na radosne święta Narodzenia Pańskiego, ze śpiewem „Alleluja, Te Deum laudamus”, z odpowiednim doborem czytań i formularzy, bez praktyk pokutnych.

W VI wieku papież Grzegorz Wielki skodyfikował kanon rzymski, wprowadzając m.in. do liturgii mszy odmawianie modlitwy „Ojcze nasz” zaraz po kanonie eucharystycznym. Ujednolicił jednocześnie zalecenia liturgiczne dotyczące adwentu. Od tego czasu adwent trwa w Kościele katolickim cztery niedziele i stał się okresem oczekiwania na uroczystość Bożego Narodzenia.

Od kilkunastu lat nie ma w Kościele zakazu urządzania hucznych zabaw. Akcentowany jest raczej aspekt radosnego oczekiwania.

W czasie całego adwentu, poza niedzielami, codziennie odprawiane są roraty – msze św. poświęcone Matce Bożej, którą symbolizuje specjalna biała świeca zapalona podczas liturgii. Jest ona przewiązana białą lub niebieską wstęgą.

Kiedy msze św. były sprawowane po łacinie, na początku liturgii śpiewało się „rorate cali desuper” (spuśćcie rosę niebiosa), opartą na księdze proroka Izajasza, która mówi o tęsknocie człowieka za Zbawicielem. Zgodnie z tradycją, msza roratnia sprawowana jest o świcie. Jest to wyraz oczekiwania na Jezusa Chrystusa, nazywanego w Ewangelii św. Łukasza „Z wysoka wschodzącym Słońcem”.

Msza roratnia rozpoczyna się w ciemnym kościele, który rozświetlają jedynie lampiony przyniesione przez wiernych.

Jednym z elementów tradycji adwentowych jest także wieniec adwentowy wykonany z gałązek drzewa iglastego z czterema świecami, które zapala się kolejno w każdą niedzielę. Początkowo zwyczaj kultywowany był na ziemiach polskich w rodzinach ewangelickich. W latach 20. XX wieku przyjął się także w rodzinach katolickich. Obecnie wieńce są częścią wystroju ołtarza, a kolejne zapalone świece przypominają o upływającym czasie i zbliżającej się uroczystości.

W Kościele adwent rozpoczyna nowy rok liturgiczny. W Polsce jest to także początek nowego roku duszpasterskiego 2023/2024, który przebiega pod hasłem „Uczestniczę we wspólnocie Kościoła”.

Celem programu jest uzmysłowienie wszystkim ochrzczonym, że są podmiotem we wspólnocie Kościoła, a więc kimś ważnym. To oznacza, że jest się także odpowiedzialnym za całą wspólnotę – tą, która jest tu i teraz, ale także tą, jaka będzie w przyszłości – powiedział PAP bp Waldemar Musioł, biskup pomocniczy opolski, sekretarz Komisji Duszpasterstwa KEP.

Znadniemna.pl/PAP

Jest to okres przygotowania do uroczystości Bożego Narodzenia. Od kilkunastu lat akcentowany jest aspekt radosnego oczekiwania. Jako pomoc w odnowie duchowej w parafiach organizowane są m.in. rekolekcje i dni skupienia. Słowo adwent pochodzi od łacińskiego adventus, które oznacza przyjście. Dla starożytnych Rzymian oznaczało oficjalny przyjazd cezara.

W ponad trzydziestoletniej historii polskiego odrodzenia na Białorusi po upadku ZSRR było kilka inicjatyw, z których może być dumna polska społeczność w tym kraju. Zanim panujący na Białorusi reżim uznał aktywność polskiej mniejszości narodowej za „szkodzącą interesom państwowym”. Polakom udało się zademonstrować potencjał i osiągnięcia, których mogłaby pozazdrościć niejedna instytucja kulturalna bądź oświatowa, szczodrze finansowana przez państwo.

W sferze kulturalno-artystycznej do najbardziej spektakularnych osiągnięć trzydziestolecia polskiego odrodzenia na Białorusi, stało się niewątpliwie wyreżyserowanie oraz kilkakrotne zagranie dla publiczności Grodna oraz Mińska widowiska aktorsko-muzycznego na podstawie kantaty „Widma” Stanisława Moniuszki, skomponowanej do drugiej części „Dziadów” Adama Mickiewicza.

Scena z Robertem Dymowskim w roli Guślarza i wywołanymi przez niego „duszyczkami”

Przedstawienie operowe zostało wyreżyserowane i przygotowane przez wybitnych grodzieńskich pedagogów muzycznych Alicję Binert i jej śp. męża Andrzeja Binerta, założycieli dziecięcego zespołu muzycznego „Grodzieńskie Słowiki”.

To właśnie orkiestra kameralna „Grodzieńskich Słowików” wspólnie z chórem dziesięć lat temu po raz pierwszy wykonała pod batutą Alicji Binert napisane przez jej małżonka aranżacje moniuszkowskiej kantaty. Wokalem operowym wsparli wówczas przedsięwzięcie soliści Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie, m.in.: Robert Dymowski, który wcielił się w rolę Guślarza, Ryszard Wróblewski (Zły Pan), czy Bogumiła Dziel-Wawrowska (Zosia).

Orkiestrą kameralną „Grodzieńskich Słowików” dyryguje Alicja Binert

– Dziękuję za możliwość współpracy z tak doskonałą orkiestrą i chórem, jakimi są „Grodzieńskie Słowiki, które dały z siebie wszystko pod nieomylną batutą pani Alicji Binert i doskonałym wsparciu Andrzeja Binerta – z tymi słowami zwrócił się Robert Dymowski do publiczności, wiwatującej na stojąco artystom po zakończeniu premierowego przedstawienia „Widm” w kościele na „Dziewiatówce”.

Solista Opery Narodowej w Warszawie Robert Dymowski w roli Guślarza

Gwiazdy polskiej Opery Narodowej chętnie zaangażowały się do udziału w projekcie, zrealizowanym przez prowincjonalnych kresowych muzyków. Wysoko oceniali też muzyczny warsztat twórców i kierowników grodzieńskiego zespołu – państwa Binertów.

Robert Dymowski (Guślarz) i Czesław Gałka (Starzec Pielgrzym)

Bogumiła Dziel-Wawrowska w roli Zosi

Ryszard Wróblewski jako Zły Pan

Dziękująca na stojąco artystom publiczność

Śp. Andrzej Binert i Alicja Binert, twórcy i kierownicy zespołu „Grodzieńskie Słowiki” oraz autorzy jednego z największych sukcesów polskiej społeczności na Białorusi w sferze kultury

Świadczy o tym fakt, iż operowi śpiewacy znajdywali w swoim napiętym grafiku koncertowym czas, aby po premierze w Grodnie zagrać wraz ze „Słowikami” w „Widmach” także przed publicznością w białoruskiej stolicy – Mińsku oraz dwa lata później, już po śmierci współtwórcy sukcesu „Widm” śp. Andrzeja Binerta – na 25-leciu „Grodzieńskich Słowików” w Grodzieńskim Domu Kultury.

Znadniemna.pl

W ponad trzydziestoletniej historii polskiego odrodzenia na Białorusi po upadku ZSRR było kilka inicjatyw, z których może być dumna polska społeczność w tym kraju. Zanim panujący na Białorusi reżim uznał aktywność polskiej mniejszości narodowej za „szkodzącą interesom państwowym”. Polakom udało się zademonstrować potencjał i osiągnięcia,

Białorusini skupieni w katolickim duszpasterstwie działającym w kościele św. Aleksandra przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie organizują 2 grudnia dzień wdzięczności Kościołowi w Polsce. Na Mszę świętą, której przewodniczyć będzie bp Krzysztof Zadarko, przyjadą delegacje Białorusinów z całej Polski.

Z okazji corocznego Dnia modlitwy i pomocy materialnej Kościołowi na Wschodzie, obchodzonego w II niedzielę Adwentu (w tym roku przypada na  10 grudnia) duszpasterstwo Białorusinów w Warszawie organizuje dzień wdzięczności Kościołowi w Polsce.

2 grudnia o godzinie 11.00 w kościele św. Aleksandra przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie, gdzie od dwóch lat działa duszpasterstwo białoruskie, bp Krzysztof Zadarko, przewodniczący Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek, odprawi Mszę świętą dla wspólnoty białoruskiej.

Po nabożeństwie bp Krzysztof Zadarko, odpowiedzialny z ramienia Episkopatu za rozwój duszpasterstwa obcojęzycznego w Polsce, poprowadzi spotkanie, w którym wezmą udział przedstawiciele białoruskojęzycznych duszpasterstw z różnych miast Polski.

Punktem końcowym programu będzie wspólny posiłek w domu parafialnym, na który są zaproszeni wszyscy uczestnicy. Białorusini poczęstują bigosem. – To typowe polskie danie jest symbolem integracji Białorusinów w polskim społeczeństwie, gdyż ważną rzeczą jest dla nas nie poddawać się asymilacji i zarazem nie tworzyć „zamkniętych gett” w Kościele, lecz iść drogą integracji – mówią organizatorzy.

Białorusini stanowią drugą pod względem liczebności grupę narodowościową (po grupie ukraińskiej), która w ostatnich latach przyjechała do Polski. Wielu z nich opuściło swoją Ojczyznę ze względu na grożące im represje po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 roku, inni nie chcieli żyć w państwie zniewolonym przez reżim, ale jest też spora grupa, którą do emigracji zmusiły pogarszające się warunki ekonomiczne.

Duszpasterstwa dla Białorusinów-katolików, w których regularnie jest sprawowana Msza święta po białorusku, znajdują się w dużych miastach, m.in.: w Białymstoku, Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Lublinie i Wrocławiu.

Organizatorem Mszy św. z modlitwą wdzięczności dla Kościoła w Polsce jest wspólnota białoruska w Warszawie i jej duszpasterz ks. Wiaczesław Barok.

Znadniemna.pl za Ekai.pl, na zdjęciu: Nabożeństwo białoruskie w kościele św. Aleksandra przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie, fot,: Duszpasterstwo białoruskie w Warszawie

 

Białorusini skupieni w katolickim duszpasterstwie działającym w kościele św. Aleksandra przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie organizują 2 grudnia dzień wdzięczności Kościołowi w Polsce. Na Mszę świętą, której przewodniczyć będzie bp Krzysztof Zadarko, przyjadą delegacje Białorusinów z całej Polski. Z okazji corocznego Dnia modlitwy i pomocy

W tym roku swoje 35-lecia mogła obchodzić najstarsza i chyba najlepsza na Białorusi polska placówka oświatowa – Społeczna Szkoła Polska im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach. Jubileusz się nie odbył. Reżim Łukaszenki, zwalczający na Białorusi wszelkie przejawy polskiej aktywności, zwłaszcza w dziedzinie oświaty, doprowadził bowiem do likwidacji instytucji, będącej wzorowym przykładem tego, jak może być organizowane nauczanie języka polskiego i wychowanie w duchu polskości w środowisku naszych rodaków poza granicami Polski.

„Córeńko, pamiętaj…”

Założycielką i wieloletnią dyrektor Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach jest legenda polskiego odrodzenia na Białorusi Elżbieta Dołęga-Wrzosek. Właśnie Jej z okazji Jubileuszu dzieła jej życia dedykujemy niniejszą publikację, życząc 93-letniej Pani Elżbiecie dwustu lat życia w zdrowiu, nieustającej opieki ze strony bliskich, a także dużo radości z sukcesów setek , a nawet tysięcy Jej wychowanków – absolwentów prestiżowych uczelni w Polsce, na Białorusi, a nawet w innych krajach Europy i świata.

Teresa Dołęga-Wrzosek z małą Elą. Początek lat 30. XX wieku. Fot: Archiwum Rodzinne

„Córeńko, pamiętaj, i to najważniejsze, żeś Polka, że masz tych dwóch chłopców, o których musisz dbać, i pamiętaj, że w naszej rodzinie wszyscy zawsze mieli dobre wykształcenie” – tymi słowami żegnała w 1944 roku w Stołowiczach koło Baranowicz trzynastoletnią córkę Elżbietę, Teresa Dołęga-Wrzosek, łączniczka Armii Krajowej, którą niemieccy okupanci zabierali do obozu śmierci w Kołdyczewie.

Ela Dołęga-Wrzosek w dzieciństwie. Fot.: Archiwum Rodzinne

Ela Dołęga-Wrzosek jako nastolatka. Fot.: Archiwum Rodzinne

Mała Ela, zostawała w domu z nianią, uratowanym przez jej mamę po likwidacji miejscowego getta żydowskim chłopczykiem Ryśkiem Wagnerem i znalezionym przez nią samą przy polnej drodze białoruskim sierotą, któremu dziewczynka nadała imię Jurek, oznajmiając, że znajda zostanie jej braciszkiem. Pożegnalne słowa matki kilkunastoletnia córka przyjęła głęboko do serca jako imperatyw bezwzględny i wypełniła w stu procentach.

Rysiek Wagner. Fot.: Archiwum Rodzinne

Jurek, przybrany brat Elżbiety. Fot.: Archiwum Rodzinne

Rysiek Wagner, jako jedyny z rodziny Wagnerów, przeżył wojnę. Wychowywany najpierw przez Teresę Dołęgę-Wrzosek, a potem przez jej córkę Elżbietę, w polskiej tradycji, zdobył wykształcenie i, jako dorosły mężczyzna, wyemigrował do Izraela, gdzie założył rodzinę, zostawiając po sobie potomstwo i kontynuując ród, który miał być skazany na niebyt.

Podczas ceremonii nadania tytułu Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata przez Instytut Jad Waszem. Fot.: Archiwum Rodzinne

Uratowany z Holokaustu Richard Wagner dał świadectwo bohaterskiej postawie swoich zbawicielek, czego skutkiem stało się nadanie Teresie Dołędze-Wrzosek pośmiertnie w 1994 roku przez Instytut Jad Waszem tytułu Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Pięć lat później państwo Izrael uhonorowało za uratowanie Ryśka także jej córkę Elżbietę.

Elżbieta Dołęga-Wrzosek, spełniając testament mamy, zadbała także o to, by porządne wykształcenie zdobył jej przybrany braciszek Jurek.

Życie Elżbiety Dołęgi-Wrzosek jest przykładem tego, jak polskość, wpajana od dzieciństwa, potrafi ukształtować osobę, potrafiącą stawić czoło obcym destrukcyjnym wpływom nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach.

Urodzona w podwarszawskiej Mławie we wrześniu 1930 roku Elżbieta Dołęga-Wrzosek pomimo sędziwego wieku doskonale pamięta lata swojego beztroskiego dzieciństwa w wolnej Polsce.

Dwanaście lat temu, kiedy pisałem dla dziennika „Rzeczpospolita” z Białorusi korespondencję o tym, jak miejscowi Polacy obchodzą święta Bożego Narodzenia, spotkałem się z nią w jej skromnym mieszkaniu w Baranowiczach.

Zawsze pogodna, uśmiechnięta i uczynna, już wówczas 81-letnia legenda polskiego odrodzenia na Białorusi opowiedziała mi, że zapamiętała święta swojego wczesnego dzieciństwa jako najlepsze w życiu, „pełne tajemniczych szeptów dorosłych, chowających przed dziećmi świąteczne prezenty”.

Rodzice Eli Dołegi-Wrzosek: Roman i Teresa Wrzoskowie. Fot.: Archiwum Rodzinne

Przed 1939 rokiem kilkuletnia wówczas Ela mieszkała z rodzicami w Warszawie. – Wtedy wierzyłam jeszcze w Świętego Mikołaja – wyznała mi wówczas.

Mała Ela. Fot.: Archiwum Rodzinne

Roman Wrzosek herbu Dołęga – „polski pan i wyzyskiwacz”

Utraciła tę wiarę niedługo po wybuchu wojny. Tata Eli, Roman Dołęga-Wrzosek, został wcielony do wojska, a do Warszawy zbliżali się Niemcy.

Rodzice zdążyli się umówić podczas rozstania, że przedostaną się na Ukrainę do Równego (w powiecie wołyńskim II RP – aut.), bo w tamtej okolicy rodzice Romana, pochodzącego ze szlacheckiego rodu, posługującego się herbem Dołęga (stąd pierwszy człon rodowego nazwiska), mieli majątek. Do Równego udało się dotrzeć jednak tylko ojcu Elżbiety. Gdy po 17 września 1939 roku na Wołyniu pojawili się Sowieci, Roman Dołęga-Wrzosek jako „polski pan i wyzyskiwacz ludzi pracujących” został zabity przez miejscowych chłopów.

Elżbieta Dołęga-Wrzosek przed domem w Stołowiczach, w którym mieszkała jej rodzina podczas wojny. Fot.: Echa Polesia

Jego żona z małą Elą dotarła tylko w okolice Baranowicz i stwierdziła, że nie ma szans na dalszą podróż. Zamieszkały we wsi Stołowicze, która wskutek sowieckiej agresji na Polskę znalazła się na terenie ZSRR.

Teresa Dołęga-Wrzosek miała wykształcenie muzyczne, ale żeby móc uczyć dzieci musiała podjąć w Baranowiczach kursy nauczycielskie. Zapisując się na kursy Teresa ukryła pierwszy człon nazwiska, które miała po mężu. Uczyła się bardzo dobrze, więc dostawała stalinowskie stypendium, dzięki któremu przez okres nauki mogła utrzymać siebie i córkę. Gdyby władze wiedziały, że studentka Teresa Wrzosek w Stołowiczach była zameldowana jako Teresa Dołęga, cała rodzina nie uniknęłaby zesłania do łagru. Ukrywaniu szlacheckiego pochodzenia, wskazującego na polskie korzenie, nauczyła kobietę sytuacja, która wcześniej zdarzyła się w Stołowiczach. Tam matka Elżbiety nie dostała pracy w miejscowej szkole za to, że władze zorientowały się, iż jest Polką. NKWD na dodatek dowiedziało się, że Teresa to wdowa po zamordowanym przez ukraińskich chłopów „wrogu ludu” Romanie Dołędze-Wrzosku. Pozbycie się pierwszego członu podwójnego nazwiska pomogło Teresie ukryć się na studiach w Baranowiczach. Władze w Stołowiczach, co jakiś czas nachodziły jej dom, w którym mała Ela, poinstruowana odpowiednio przez mamę, odpowiadała, że „mamy nie ma w domu, bo gdzieś wyjechała”.

Po ukończeniu kursów nauczycielskich Teresa Wrzosek wróciła do wykładania w szkole w Stołowiczach, jako nauczycielka muzyki. Zarobki były marne, więc kobieta wraz z córką dorabiała robieniem na drutach ciepłych skarpet, za które można było na bazarze dostać nawet pół kilo masła.

Nastolatka głową rodziny

Lata okupacji niemieckiej wiązały się dla Teresy z codziennym narażeniem życia swojego i córki. Kobieta nie dość, że współpracowała z polską partyzantką, jako łączniczka, ukrywała także przed Niemcami żydowskie dzieci: Richarda – syna Żyda, znajomego jeszcze z czasów życia w przedwojennej Warszawie oraz córki miejscowego rabina – Gity. Gita, niestety, nie przeżyła okupacji. Wskutek donosu sąsiadów Gita została namierzona przez Niemców i zastrzelona na oczach Teresy i jej córki. Wkrótce potem okupanci przyszli po Teresę, zabierając ją do obozu zagłady w Kołdyczewie.

Elżbieta Dołęga-Wrzosek przy zbiorowym grobie więźniów getta w Stołowiczach. Fot.: Echa Polesia

Osierocona już zupełnie Elżbieta z dnia na dzień stała się starszą siostrą i jedyną opiekunką dwóch chłopców, będących dla niej młodszymi braćmi – Ryśka oraz Jurka, którego przygarnęła porzuconego w polu, zbierając pewnego dnia szczaw. Kilkunastoletniej sierocie pozostała w spadku tylko cytowany na wstępie niniejszego opracowania ostatni nakaz matki.

O tym, że względem swoich podopiecznych Elżbieta matczyne polecenie wykonała wzorowo już wspomnieliśmy. – Brat Jurek, którego znalazłam w czasie wojny w rowie, nosił moje nazwisko i też był Polakiem, także jego dzieci. Ich rodzina mieszka w Moskwie, on sam rok temu zmarł – opowiadała w 2019 roku w jednym z wywiadów Elżbieta Dołęga-Wrzosek. Jej drugi brat Rysiek mieszka w Netanji w Izraelu. Wciąż utrzymuje kontakt z córką swojej zbawicielki i uznaje ją za najbliższą osobę, swoją siostrę.

Wedle matczynego nakazu nastolatka, która stała się głową rodziny, starała się ułożyć również swoje własne życie.

Najlepsze studia w BSRR

Po zakończeniu wojny Polka, będąca już obywatelką Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (BSRR), postanowiła podjąć studia na najlepszej wówczas w BSRR uczelni – Państwowej Wyższej Szkołę Języków Obcych w Mińsku. Ukończyła tutaj germanistykę i romanistykę, utrzymując w czasie studiów kontakty ze studentami, mającymi polskie pochodzenie, o czym świadczy zdjęcie datowane 1952 rokiem z rodzinnego archiwum naszej bohaterki. Utrwalona jest na nim ona sama wśród polskich studentów wyższych uczelni Mińska, którzy spotkali się przy okazji koncertującego wówczas w stolicy Białorusi Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Dla Polaków mieszkających w ZSRR kontakt z dozwoloną przez władze polską kulturą był jednym z niewielu sposobów manifestowania polskości. Poza tym Elżbieta nie mogła postępować wbrew matczynemu nakazowi: „Córeńko, pamiętaj, i to najważniejsze, żeś Polka…”.

Polscy studenci uczelni wyższych w Mińsku po koncercie Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”, który gastrolował w Mińsku w 1952 roku. Elżbieta Dołęga-Wrzosek – druga od prawej w górnym rzędzie. Fot.: Archiwum Rodzinne

Los sprawił, że własną rodzinę Elżbieta założyła ze świeżo wykształconym i doskonale zapowiadającym się inżynierem budownictwa, Białorusinem Eugeniuszem Sieliwończykiem.

Warunek: „rozmawiamy po polsku”

Eugeniusz Sieliwończyk i jego wybranka Elżbieta Dołęga-Wrzosek. Fot.: Archiwum Rodzinne

Wychodząc za mąż, Elżbieta postawiła narzeczonemu tylko jeden warunek, że w domu będą rozmawiali po polsku i przestrzegali polskich tradycji. Eugeniusz Sieliwończyk musiał mocno kochać swoją wybrankę, gdyż nie zgłosił sprzeciwu.

W małżeństwie Eugeniusza Sieliwończyka i Elżbiety Dołęgi-Wrzosek urodziło się dwoje dzieci – pierworodna, nieodżałowana śp. Teresa (nazwana tak na cześć matki Elżbiety – aut.) i Jerzy. Mimo białoruskiego pochodzenia ojca, oboje zostali wychowani na Polaków – patriotów.

Teresa Sieliwończyk, córka Elżbiety Dołęgi-Wrzosek i Eugeniusza Sieliwończyka. Fot.: Archiwum Rodzinne

Jerzy Sieliwończyk, syn Elżbiety Dołęgi-Wrzosek i Eugeniusza Sieliwończyka. Fot.: Archiwum Rodzinne

Teresa Sieliwończyk zmarła po ciężkiej wieloletniej chorobie w 2020 roku. Za życia była niekwestionowanym liderem polskiej społeczności Baranowicz, dyrektorem miejscowego Domu Polskiego, wiceprezesem Związku Polaków na Białorusi i wspólnie z mamą Elżbietą prekursorką odrodzenia na Białorusi polskiej oświaty.
Niemożliwe jest przecenienie wkładu rodziny Elżbiety Dołęgi-Wrzosek i Eugeniusza Sieliwończyka w sprawę odrodzenia się polskości na Białorusi.

Teresa Sieliwończyk (pierwsza od lewej) podczas spotkania z konsulem generalnym RP w Grodnie Mariuszem Maszkiewiczem. Grodno, 1995 rok. Fot.: Archiwum Redakcji

2009 rok. Studniówka w Społecznej Szkole Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach. Przemawia Teresa Sieliwończyk. Fot.: Archiwum Redakcji

Baranowicze nie są najbardziej polskim miastem na Białorusi (Polacy stanowią tutaj zaledwie 5 proc. ludności -aut.), ale to właśnie dzięki temu, że mieszka w nich Elżbieta Dołęga-Wrzosek mianowicie w tym mieście rejonowym w obwodzie brzeskim funkcjonowała do niedawna najlepsza w kraju i pierwsza po wojnie na Białorusi Społeczna Szkoła Polska.

„Naucz polskiego nasze dzieci…”

Początki tej placówki, noszącej imię legendarnego polskiego patrioty, posła ziemi nowogródzkiej Tadeusza Rejtana, sięgają schyłkowego okresu istnienia ZSRR.
To wtedy, w 1987 roku, Elżbieta Dołęga-Wrzosek zaczęła wykładać język polski dzieciom miejscowych Polaków we własnym domu.

Zaczęło się po Mszy świętej w kościele. „Na progu kościoła stały moje koleżanki, może trochę starsze. Powiedziały do mnie: «Ty dobrze mówisz po polsku, naucz nasze dzieci»” – tak wspominała w 2018 roku, podczas Jubileuszu 30-lecia Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach jej założycielka Elżbieta Dołęga-Wrzosek podjęcie się misji, będącej kontynuacją spełnienia matczynego nakazu „bycia Polką i dbania o dobre wykształcenie bliskich”.

Dzieci baranowickich Polaków stając się jej uczniami, stawały się dla pani Elżbiety także członkami jej rodziny. Zajęcia z polskiego nauczycielka zaczęła prowadzić bowiem we własnym mieszkaniu, obejmując nauczaniem także własnych wnuków.

Pierwsza grupa uczniów liczyła 18 dzieci.

Rozkwit szkoły i innych aktywności baranowickich Polaków

Baranowicze, 29 czerwca 1993 roku. Prezydent RP Lech Wałęsa podczas spotkania z Polakami rozmawia z Elżbietą Dołęgą-Wrzosek, dyrektor Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach. Fot.: Archiwum Redakcji

W 1988 roku, uważanym za rok założenia placówki, akces do nauki języka ojczystego u nauczycielki, która zyskiwała coraz większą renomę i popularność wśród miejscowych Polaków, zgłosiło się trzydziestu dzieciaków oraz piętnastu dorosłych.

Skromne mieszkanie nie nadawało się na przyjmowanie w nim tak dużej liczby uczniów. Na szczęście, córka pani Elżbiety Teresa Sieliwończyk pracowała w miejscowym Domu Kultury Budowlanych. Przypomnijmy, że w branży budownictwa pracował też mąż pani Elżbiety Eugeniusz Sieliwończyk.

Wówczas był on cenionym i zasłużonym w skali całej Białorusi, a nawet ZSRR, specjalistą w dziedzinie budownictwa, a więc między innymi dzięki jego protekcji baranowiccy Polacy otrzymali kilka pomieszczeń w miejscowym Domu Kultury Budowlanych, gdzie mogli organizować nauczanie języka polskiego na większą niż dotąd skalę.

Elżbieta Dołęga-Wrzosek, chcąc rozwijać dążenie rodaków do odrodzenia się w ich rodzinach znajomości języka ojczystego, jeździła po doświadczenie do liczniejszych niż baranowickie, polskich środowisk na Białorusi. Podpatrywała, jak obudzone gorbaczowowską Pieriestrojką odrodzenie polskości i oświaty polskiej wygląda w Lidzie oraz w Grodnie. Odwiedzała też polskie szkoły na graniczącej z Białorusią Litwie.

Skupione wokół nauczania języka polskiego środowisko Polaków Baranowicz postanowiło zarejestrować własną organizację społeczną. Tak pod przewodnictwem Teresy Sieliwończyk powstał w Baranowiczach Klub Polski, przy którym oprócz nauki języka polskiego zaczął działać chór, nazwany „Rota”, ale wkrótce przemianowany na „Kraj Rodzinny” – od nazwy piosenki, będącej „wizytówką” zespołu.

Na początku lat 90. XX wieku Klub Polski w Baranowiczach pragnął rozwijać także inne aktywności swoich członków. Rosła też liczba uczniów w Szkole Rejtana. Pomieszczenia Klubu Kultury Budowlanych stawały się za ciasne.

„Zasłużony Budowniczy Białorusi” sprzyja budowie Domu Polskiego

Z pomocą Polakom znowu przyszedł Eugeniusz Sieliwończyk, mąż pani Elżbiety. Odznaczony tytułem „Zasłużony Budowniczy Białorusi” i cieszący się powszechnym szacunkiem w branży oraz wśród urzędników państwowych specjalista sprzyjał udostępnieniu przez władze działki, a także zatwierdzeniu przez nie projektu budowy w Baranowiczach Domu Polskiego, a potem też pomagał w organizacji logistyki całego przedsięwzięcia oraz zabezpieczeniu polskiej firmy, wykonującej inwestycję na zlecenie i za środki Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, uzyskane m.in. od Senatu RP, w niezbędne materiały budowlane oraz sprzęt.

Budowa i wykończenie wymarzonej przez miejscowych Polaków własnej siedziby trwały dwa lata. Uroczyste otwarcie Domu Polskiego przy ulicy Caruka 43 w centrum Baranowicz nastąpiło w 1994 roku.

Październik 1994 roku. Otwarcie Domu Polskiego w Baranowiczach. Prof. Andrzej Stelmachowski, prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i Ambasador RP w Mińsku Elżbieta Smułkowa przecinają wstęgę. Fot.: Archiwum Redakcji

Wzniesiony obiekt o powierzchni 800 metrów kwadratowych, został kompleksowo wyposażony i stał się siedzibą powstałego na bazie Klubu Polskiego Baranowickiego Miejskiego Oddziału Związku Polaków na Białorusi i Społecznej Szkoły Polskiej im Tadeusza Rejtana.

Październik 1994 roku. Święcenie pomieszczeń Domu Polskiego w Baranowiczach. Fot.: Archiwum Redakcji

Od tej pory Dom Polski stał się miejscem spotkań baranowickich Polaków – zarówno tych najmłodszych, uczęszczających do Szkoły im. Tadeusza Rejtana, zwanej potocznie „Rejtanówką”, działających przy szkole dziecięcych zespołów artystycznych „Dlaczego” i „Słoneczka”, a także ośrodkiem służącym dorosłym, zrzeszonym w Klubie Inteligencji Polskiej, chórze „Kraj Rodzinny”, czy Baranowickim Polskim Towarzystwie Lekarskim.

Dziecięcy Zespół „Słoneczko”. Fot.: Archiwum Redakcji

Chór „Kraj Rodzinny”. Fot.: Archiwum Redakcji

Ośrodek był otwarty także na potrzeby Polaków z mniejszych miejscowości w okolicach Baranowicz (m.in.: Stołowicz, Iszkołdzi, Połoneczki, Połonki, Poczapowa, Nowej Myszy). Na uroczystościach poświęconych obchodom polskich świąt narodowych gromadziły się w siedzibie baranowickich Polaków setki osób, a sama organizacja liczyła około tysiąca stałych członków.

Matura uznawana w Polsce

Dom Polski w Baranowiczach. Fot.: Archiwum Redakcji

Naukę w pierwszej po wojnie na Białorusi Społecznej Szkole Polskiej im. Tadeusza Rejtana pobierało blisko 800 dzieci. Przy czym dyrektor placówki Elżbieta Dołęga-Wrzosek wprowadziła w szkole system nauczania, który zakładał kształcenie przez okres dziesięciu lat, czyli równoległy ze szkołą średnią, działającą w państwowym systemie edukacji Białorusi. Sprzyjało to nie tylko wieloletniej integracji uczniowskiego środowiska na płaszczyźnie przynależności do polskiej placówki oświatowej, zdobywającej z każdym rokiem renomę jednej z najbardziej elitarnych w całym regionie. Pozwalało również na zdobywanie solidnego wykształcenia, kończącego się otrzymywaniem Świadectwa Maturalnego, które dzięki wysokiemu poziomowi nauczania, było honorowane przez polskie uczelnie wyższe na równi ze świadectwami maturalnymi, wystawianymi przez ośrodki edukacyjne w Polsce.

Poświęcenie sztandaru Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach. Fot. Archiwum Redakcji

Wzorowy, elitarny wręcz, poziom nauczania, jaki zapewniała swoim uczniom „Rejtanówka” był zasługą pani dyrektor, która w organizacji pracy szkoły i kształtowaniu kadry nauczycielskiej wdrażała najwyższe standardy, czerpane przez nią dzięki rozległym znajomościom i kontaktom w Polsce oraz wśród światowej Polonii.

Baranowicze, 2009 rok. Elżbieta Dołęga-Wrzosek składa życzenia maturzystom podczas Studniówki. Fot.: Archiwum Redakcji

Mińsk, 2011 rok. Elżbieta Dołęga-Wrzosek przemawia podczas Forum Oświaty Polskiej na Białorusi. Fot. Archiwum Redakcji

Baranowicze, 2011 rok. Uroczystość z okazji Święta Niepodległości Polski. Fot.: Archiwum Redakcji

Baranowicze, 2013 rok. Polonez w wykonaniu maturzystów. Fot.: Archiwum Redakcji

Baranowicze, 2015 rok. Grono pedagogiczne Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana. Fot.: Archiwum Redakcji

Baranowicze, 2018 rok. Występ pierwszaków SSP im. Tadeusza Rejtana. Fot.: Archiwum Redakcji

30-lecie Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach. Fot.: Archiwum Redakcji

Senator RP Andrzej Pająk składa życzenia z okazji Jubileuszu szkoły Jej założycielce i wieloletniej dyrektor Elżbiecie Dołędze-Wrzosek. Fot.: Archiwum Redakcji

Uczące się w szkole polskie dzieci z Baranowicz i okolic, były traktowane przez panią dyrektor z matczyną troską i odpowiedzialnością za ich los, a więc to również ich dotyczyła zasada: „Pamiętaj, że w naszej rodzinie wszyscy zawsze mieli dobre wykształcenie”, którą kierowała się w życiu twórczyni tej instytucji edukacyjnej, będącej unikatową w skali Białorusi, a być może i całej światowej Polonii.

Dwie tragedie życia

Elżbieta Dołęga-Wrzosek pomimo spektakularnych osiągnięć, doświadczyła w życiu najgorszych tragedii, jakie mogły się przytrafić matce i pedagogowi.

Trzy pokolenia: Elżbieta Dołęga-Wrzosek ze swoją córką Teresą Sieliwończyk i prawnukiem Marcinem Sieliwończykiem Fot.: Archiwum Redakcji

W 2020 roku pani Elżbieta pochowała własną córkę Teresę Sieliwończyk, polską patriotkę, wieloletnią dyrektor Domu Polskiego w Baranowiczach, wybitną działaczkę środowiska Polaków w skali całej Białorusi i organizatorkę życia polskiej społeczności Baranowicz.

Dwa lata później natomiast władze Białorusi, na fali niszczenia przejawów polskości w kraju, doprowadziły do likwidacji dzieła życia pani Elżbiety – Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana. W skonfiskowanym Polakom Baranowicz budynku Domu Polskiego rozmieszczono państwową Dziecięcą Szkołę Plastyczną.

Andrzej Pisalnik/Znadniemna.pl

W tym roku swoje 35-lecia mogła obchodzić najstarsza i chyba najlepsza na Białorusi polska placówka oświatowa – Społeczna Szkoła Polska im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach. Jubileusz się nie odbył. Reżim Łukaszenki, zwalczający na Białorusi wszelkie przejawy polskiej aktywności, zwłaszcza w dziedzinie oświaty, doprowadził bowiem do

W związku z doniesieniami o zakrojonych na szeroką skalę rewizjach i zatrzymaniach trwających w ostatnich dniach na Białorusi, MSZ Rzeczypospolitej Polskiej po raz kolejny stanowczo potępia wszelkie formy represji stosowane przez władze w Mińsku wobec własnego społeczeństwa.

Ostatnia fala masowych przeszukań, zaboru mienia, przesłuchań i zatrzymań jest wyraźnie wymierzona w emigracyjne elity polityczne i powołane przez nie instytucje. Bezprawne działania reżimu wobec polityków opozycyjnych, a także wobec osób im bliskich potwierdzają jego bezwzględny i brutalny charakter. Działania te stanowią kolejny akt bezwzględnej strategii całkowitego zdławienia demokracji na Białorusi. Od czasu sfałszowanych wyborów prezydenckich w 2020 roku do więzień trafiło wiele tysięcy osób, a obecnie wciąż pozostaje w nich co najmniej 1500 więźniów politycznych. Od dłuższego czasu los wielu z nich jest nieznany rodzinom i bliskim. Prześladowania zataczają coraz szersze kręgi, wymierzone są również w duchownych.

Zaostrzając politykę konfrontacji wobec własnego społeczeństwa reżim demonstruje lęk i bezradność wobec niezgody Białorusinów na dyktaturę i wyrażaną wolę demokratycznych zmian. Potęgowanie atmosfery strachu i dokonywanie pacyfikacji wszelkich przejawów wolności to droga prowadząca do dalszej izolacji i delegitymizacji władz w Mińsku, a w konsekwencji do dalszego poważnego osłabienia suwerenności państwa białoruskiego.

Niezmiennie wzywamy władze w Mińsku do zwolnienia wszystkich więźniów politycznych i zaprzestania represji wobec własnego społeczeństwa. Tylko takie działanie może doprowadzić do zmiany polityki RP oraz rodziny państw demokratycznych wobec Białorusi.

Znadniemna.pl za Gov.pl

W związku z doniesieniami o zakrojonych na szeroką skalę rewizjach i zatrzymaniach trwających w ostatnich dniach na Białorusi, MSZ Rzeczypospolitej Polskiej po raz kolejny stanowczo potępia wszelkie formy represji stosowane przez władze w Mińsku wobec własnego społeczeństwa. Ostatnia fala masowych przeszukań, zaboru mienia, przesłuchań i zatrzymań

Data 29 listopada kojarzy się często z jedną rocznicą – wybuchem powstania listopadowego w 1830 roku, zrywem niepodległościowym przeciwko rosyjskiemu zaborcy, które było największym wysiłkiem zbrojnym w polskich walkach wyzwoleńczych XIX wieku. Tymczasem 29 listopada 1961 roku, dokładnie 62 lata temu, w Grodnie rozegrały się wydarzenia, które wpisały się w pamięć miejscowych katolików – oddelegowana z ówczesnego Leningradu grupa saperów wysadziła w powietrze kościół NMP, zwany także Farą Witoldową.

Ruiny Fary Witoldowej po wysadzeniu

„Od razu dookoła ogień. Kościół podniósł się i zaczął powoli zapadać się do wewnątrz” – tak jeden ze świadków wspomina barbarzyński akt wysadzenia XVI-wiecznej świątyni.

To nie jedyny kościół na Grodzieńszczyźnie, który ucierpiał w wyniku antyreligijnej kampanii rozpętanej przez Nikitę Chruszczowa, jednak mimo dziesięcioleci jakie upłynęły od jej wyburzenia pamięć o gotyckiej świątyni wybudowanej na osobiste polecenie króla Stefana Batorego nie przemija.

Jak wysadzono kościół

W czasach sowieckich na terenie ZSRR zniszczono ponad 70 tys. świątyń chrześcijańskich. Szczególnie proces ten nasilił się w czasach panowania Nikity Chruszczowa, który zapowiadał, że pod jego rządami ostatnich żywych księży będzie można zobaczyć jedynie w telewizji. Oprócz zmian w prawie, szerokiej akcji propagandowej i totalnej nagonki na ludzi wierzących oraz duchownych, sowieckie władze fizycznie niszczyły cerkwie i kościoły. Ofiarą chruszczowowskiej kampanii padła również grodzieńska świątynia katolicka, którą wysadzono w nocy z 28-29 listopada 1961 roku.

W 2002 roku Natalia Makuszyna, dziennikarka gazety „Birża informacji”, zebrała wspomnienia świadków wysadzenia kościoła.

Ówczesny dowódca oddziału grodzieńskiej drogówki M. Cygielnikau wspominał:

„Nikt nie wiedział, w którą stronę runie kościół. Nawet miejscowi saperzy wojskowi nie zaryzykowali wysadzenia budynku. Dlatego kościół wysadziła dziewczyna-cudowne dziecko z Leningradu. Najwyższej klasy specjalistka w całym Związku Sowieckim. Taka maleńka, przychodziła, siadała w kucki, trzymała taki maleńki notatniczek – obliczała kąt burzenia i głębokość otworu strzelniczego. Obliczała, dawała dane brygadziście. Ten wiercił otwór, a gdy był już zrobiony prace kontynuowali żołnierze. Wezwano ich na pomoc, bo ściany miały po 4-5 metrów.

Gdy ona powiedziała, że wszystko w porządku, wyszli z brygadzistą na centrum placu Sowieckiego, my staliśmy przy wejściu na skwerek. Na wszelki wypadek założyliśmy hełmy, gdyby przyleciała jakaś cegła. Ona stała z dziadkiem-brygadzistą na środku bez żadnej czapki. Dziadek pokręcił maszynką […] Od razu dookoła ogień. Kościół podniósł się i zaczął powoli zapadać się do wewnątrz. Gdy wszystko się skończyło – to dziecko wskoczyło na szyję dziadkowi i oboje oni tańczyli po placu”.

Grodnianka Zofia Zakrzewska twierdzi z kolei, że przygotowania trwały kilka dni, a kierowała nimi kobieta-inżynier z Leningradu. Budynki znajdujące się obok, na rogu ul. Sowieckiej, wzmocniono drewnianymi konstrukcjami. Na wypadek, gdyby wskutek eksplozji fara przewróciła się na bok. Wybuch nastąpił wieczorem, a nie w nocy.

 „Jak wybuch był, to tylko kurz poszedł! A kościół osiadł do dołu. Nie przewrócił się w żadną stronę, ale tylko trochę się podniósł i osiadł. Ile tam pyłu było… I unosił się ten pył przez długi czas. Oczywiście, że ludzie byli przeciwko, ale przecież nikt niczego nie tłumaczył. Każdy bał się nawet kilku słów powiedzieć, nawet parę z ust puścić. Bo byli Sowieci: oni nas gnębili i wywozili na Sybir. Robili, co chcieli. Naprawdę tak było”

Na szczęście, nie całe wyposażenie fary uległo zniszczeniu. Jeszcze w 1942 roku, podczas okupacji niemieckiej, wiernym udało się przenieść organy z fary do kościoła naprzeciwko. Brzmią one tam do dziś. Udało się też ocalić część figur, kielichów i obrazów. A krzyż z fary jest przechowywany w kościele w Szczuczynie.

Tony czerwonej gotyckiej cegły ze zrujnowanej świątyni sowiecu zwozili do wsi Kulbaki, która dziś mieści się w granicach miasta.

– Wysadzili, a potem zaczęli wywozić – opowiada mieszkanka byłej wsi, sybiraczka Elwira Cituk. – Wywozili wielkimi samochodami, przeważnie nocą. Czasem duże fragmenty murów, nawet nie rozbite na poszczególne cegły. A tu zbudowali drogę pośrodku pola. Kruszyli, rozsypali, a z góry posypali piaskiem.

Historia Fary Witoldowej

Kościół Najświętszej Maryi Panny w Grodnie w k. XVI wieku

Fara Witoldowa (grawiura z ok. 1600 r.)

Plan przyziemia świątyni – przekrój

Fara Witoldowa czyli, kościół pw. Najświętszej Maryi Panny zwany powszechnie kościołem Matki Bożej, ufundowany został przez Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda w 1392 roku. Kościół (wówczas jeszcze architektura drewniana) wzniesiono na kształtującym się już placu rynkowym. Był on pierwszą świątynią katolicką w Grodnie i jedną z pierwszych na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, po przyjęciu przez Litwę chrześcijaństwa i założenia w 1387 roku Biskupstwa Wileńskiego.

Tę świątynię szczególnie kochał, św. Kazimierz, królewicz. Podczas pobytów w Grodnie często się tu modlił.  Dziejopis kościoła na Litwie ksiądz J. Kurczewski tak wspomina cześć św. Kazimierza dla Domu Bożego – Witoldowej Fary „Kiedy znajdował drzwi zamknięte, kornymi usty całował próg i drzwi kościelne i modlił się przed drzwiami”.

Największą przebudowę i remont Fara przeszła w roku 1551 za panowania królowej Bony, która rozległe dobra grodzieńskie, otrzymała od męża króla Zygmunta Starego. Kiedy drewniana świątynia spłonęła, odbudował ją król Stefan Batory. Tym razem, w latach 1584 –1587 wzniesiono ją murowaną. Batory pod koniec życia wybrał Grodno na swoją stałą siedzibę i po śmierci został nawet na pół roku pochowany w Farze Witoldowej, zanim jego ciało nie trafiło na Wawel.

Fara po pierwszej przebudowie na cerkiew w XIX wieku

W późniejszych latach kościół był wielokrotnie niszczony przez wojny oraz pożary. W roku 1804 zaborcze władze carskie przekazały tę świątynię Cerkwii.

Fara po drugiej przebudowie na cerkiew

Fara po zwróceniu jej katolikom i pierwszej tymczasowej adaptacji

Fara Witoldowa w latach 30. XX wieku

Fara po lewej, lata 30. XX wieku

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Fara wróciła do Kościoła Katolickiego. Jednak nie na długo, bo w okresie sowieckim zrobiono w niej magazyn zboża. Natomiast najgorsze przyszło w nocy z 28 na 29 listopada roku 1961, kiedy to Farę Witoldową sowieckie władze Grodna wysadziły w powietrze jako „szkodliwy symbol religijny”.

Znadniemna.pl na podst. Belsat.eu

 

Data 29 listopada kojarzy się często z jedną rocznicą – wybuchem powstania listopadowego w 1830 roku, zrywem niepodległościowym przeciwko rosyjskiemu zaborcy, które było największym wysiłkiem zbrojnym w polskich walkach wyzwoleńczych XIX wieku. Tymczasem 29 listopada 1961 roku, dokładnie 62 lata temu, w Grodnie rozegrały się

Z obrońcą duchownego już została podpisana umowa o świadczeniu usług adwokackich, ale śledczy nie dopuszczają mecenasa do księdza, przebywającego w areszcie KGB w ramach sprawy karnej o rzekome popełnienie zbrodni „zdrady stanu”.

Ksiądz Henryk Okolotowicz, proboszcz parafii katolickiej w podmińskim Wołożynie został aresztowany 16 listopada i osadzony w stołecznym areszcie KGB. Ostatnio pojawiła się informacja, że w ramach sprawy księdza aresztowana została gospodyni, od 20 lat pracująca na plebanii.

Zamiast  wpuścić do zatrzymanego adwokata, któremu ufa proboszcz parafii katolickiej w Wołożynie oraz jego parafianie, KGB-iści przesłuchują duchownego w obecności dyżurnego obrońcy, wyznaczonego z urzędu i nie zainteresowanego losem aresztowanego.

Białoruskie ustawodawstwo daje śledztwu  dziesięć dni  na postawienie zatrzymanemu oficjalnych zarzutów. Termin ten minął jeszcze w poniedziałek 26 listopada, ale ksiądz do tej pory nie wyszedł z aresztu, a zarzuty wobec niego  również nie zostały sformułowane.

Ostatnia nowelizacja białoruskiego prawa karnego przewiduje wprawdzie wydłużenie do 20 dni okresu formułowania oskarżenia w sprawach, dotyczących zbrodni „zdrady stanu”, „szpiegostwa” i  „działalności terrorystycznej” .

Wszystko wskazuje więc na to, że potwierdzą się wstępne nieoficjalne informacje, iż duchownego oskarżą o popełnienie co najmniej zbrodni „zdrady stanu”. Nastąpić to powinno najpóźniej 6 grudnia, kiedy minie 20-dniowy termin od chwili zatrzymania księdza.

Tymczasem kapłan, wciąż nie mający statusu aresztowanego, przebywa w celi bez ciepłych rzeczy, które próbowali przekazać swojemu pasterzowi przedstawiciele wspólnoty parafialnej. W związku z brakiem statusu aresztowanego, administracja aresztu nie pozwoliła na przekazanie mu do celi także jedzenia. Wyjątek zrobiono tylko dla bielizny, środków higieny oraz tabletek, które powinien regularnie zażywać 64-letni kapłan, cierpiący na choroby sercowe.

Zatrzymany przez białoruskie KGB ksiądz Henryk Okołotowicz urodził się w Nowej Myszy pod Baranowiczami w 1960 roku. Od dziewiątego roku życia służył jako ministrant w kościele w Baranowiczach. W czasach sowieckiego ateizmu odczuł w sobie powołanie do służby kapłańskiej. Jako młody człowiek podjął naukę w podziemnym seminarium w Niedźwiedzicy koło Lachowicz. Odbył zasadniczą służbę wojskową w Sowieckiej Armii, zdobył wykształcenie jako kolejarz, ale wciąż bezskutecznie starał się o uzyskanie od władz prawa do podjęcia oficjalnej nauki w seminarium duchownym. W 1984 roku w tajemnicy został wyświęcony przez metropolitę kowieńskiego, arcybiskupa Vincentasa Sladkevičiusa.

Ksiądz Henryk sprawował posługę kapłańską w Brasławiu, Rakowie, Nieświeżu, Bobrujsku. Był pierwszym białoruskim kapłanem, który odwiedził Katyń i odprawił tam mszę za poległych polskich oficerów. Miało to miejsce w 1984 roku, tuż po otrzymaniu przez ks. Henryka święceń kapłańskich. Duchowny został zatrzymany wówczas przez sowieckich funkcjonariuszy i ukarany grzywną.

Ogólnie, w czasach sowieckich, Henryk Okołotowicz był karany przez władze około 30 razy. Jego młodszy brat, Leonard, również został księdzem.

 Znadniemna.pl na podstawie Katolik.life, na zdjęciu: ksiądz Henryk Okołotowicz, fot.: ctv.by

 

Z obrońcą duchownego już została podpisana umowa o świadczeniu usług adwokackich, ale śledczy nie dopuszczają mecenasa do księdza, przebywającego w areszcie KGB w ramach sprawy karnej o rzekome popełnienie zbrodni „zdrady stanu”. Ksiądz Henryk Okolotowicz, proboszcz parafii katolickiej w podmińskim Wołożynie został aresztowany 16 listopada i

Centrum Praw Człowieka „Wiasna” posiada obecnie dane ponad czterech tysiącach osób skazanych w sprawach politycznych na karę więzienia lub ograniczenie wolności – powiedział Polskiej Agencji Prasowej prawnik organizacji Paweł Sapiełka. Białoruskie organy ścigania ciągle też analizują materiały z czasu protestów po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 roku. Śledczy przeglądają zdjęcia i nagrania z demonstracji, analizując sieci społecznościowe.

„Jeśli miałbym wskazać liczbę osób, które od 2020 roku zostały skazane w sprawach karnych na więzienie lub ograniczenie wolności ze skierowaniem do placówki penitencjarnej typu otwartego, to mówimy o ponad 4,5 tysiącach osób” – wylicza prawnik organizacji „Wiasna” Paweł Sapiełka. Dodaje, że ustalenie całkowitej liczby osób, które stały się ofiarami represji politycznych, jest praktycznie niemożliwe.

Swoje dane zdelegalizowana i uznana za 'formację ekstremistyczną’ „Wiasna” ustala na podstawie badania różnych źródeł, w tym cząstkowych danych dostępnych publicznie oraz informacji od bliskich, (ograniczonego) monitoringu procesów. Ważnym źródłem jest tzw. lista osób „zaangażowanych w działalność ekstremistyczną” – jest na niej obecnie ponad 3,5 tys. osób. Władze nie podają pełnych statystyk, poza sporadycznymi oświadczeniami przedstawicieli struktur siłowych lub np. Sądu Najwyższego.

„Na przestrzeni czasu potwierdziło się, że w naszym monitoringu „umyka” nam ok. 20 proc. represjonowanych osób. To wynika z tego, że mamy niepełny dostęp do informacji oraz bardzo ograniczone możliwości działania na Białorusi” – dodaje.

Białoruś była w centrum zainteresowania w latach 2020-2021, jednak później uwagę świata i mediów przyciągnęły inne wydarzenia – wojna na Ukrainie, kolejne kryzysy, Bliski Wschód. Tymczasem, jak zaznacza rozmówca PAP, represje ciągle trwają. Ludzie są zatrzymywani, trwają procesy, zapadają wyroki.

Białoruskie organy ścigania ciągle analizują materiały z czasu protestów, przeglądając zdjęcia i nagrania z demonstracji, analizując sieci społecznościowe. „Ktoś mógł już dawno zapomnieć, że w 2020 roku umieścił jakiś krytyczny komentarz, a potem go skasował, ale w 2023 roku zostaje zatrzymany. Widzimy, że dochodzi do łapanek, później kontrolowane są telefony, przeszukiwane mieszkania. Sprawa karna może grozić za jakąś zalegającą w domu flagę czy ślad po naklejce. Szerzą się też donosy” – opowiada prawnik „Wiasny”.

Co miesiąc, jak wynika z danych „Wiasny”, w związku z art. karnymi lub administracyjnymi związanymi z tzw. „ekstremizmem”, dochodzi do zatrzymania kilkuset osób.

Na Białorusi nie ma już opozycyjnych partii, niezależnych organizacji społecznych, aktywistów, zlikwidowano niezależne media. Ci, którzy wciąż działają, robią to spoza kraju.

„Wiasna” wraz z innymi organizacjami praw człowieka regularnie aktualizuje listę osób uznanych za więźniów politycznych, jednak ta liczba, z przyczyn formalnych, nie obejmuje wszystkich represjonowanych. Obecnie na liście organizacji są 1453 osoby. Ogółem od 2020 r. było ich niemal dwa razy więcej, lecz ok. 1300 już wyszło z więzień lub odbyło wyroki.

 Znadniemna.pl za PAP, na zdjęciu: Sierpień 2020 roku. Protest  w Mińsku. Łukaszenkowskie służby wciąż przeglądają zdjęcia z tamtych wydarzeń, aby zidentyfikować i ukarać wszystkich niezadowolonych reżimem, fot.: Facebook Rady BRL

Centrum Praw Człowieka "Wiasna" posiada obecnie dane ponad czterech tysiącach osób skazanych w sprawach politycznych na karę więzienia lub ograniczenie wolności - powiedział Polskiej Agencji Prasowej prawnik organizacji Paweł Sapiełka. Białoruskie organy ścigania ciągle też analizują materiały z czasu protestów po sfałszowanych wyborach prezydenckich w

Kilka dni po aresztowaniu dwóch księży katolickich na Białorusi papieski przedstawiciel w Mińsku ks. abp Ante Jozić spotkał się w piątek wieczorem, 24 listopada, z ministrem spraw zagranicznych Białorusi Siarhiejem Alejnikiem – poinformowało MSZ tego kraju.

Według komunikatu resortu podczas spotkania omówiono bieżące kwestie dwustronne i „wysiłki na rzecz rozwiązania konfliktów regionalnych”. Kościół katolicki na Białorusi nie skomentował tego spotkania.

Tymczasem 17 listopada białoruskie władze aresztowały księdza Henryka Okołotowicza, proboszcza z Wołożyna w obwodzie mińskim. Według inicjatywy białoruskich chrześcijan „Chrześcijańska Wizja”, ksiądz jest oskarżany o „zdradę stanu” za co grozi mu kara od 7 do 15 lat więzienia. Rzecznik Archidiecezji Mińskiej potwierdził aresztowanie duchownego. „Okoliczności sprawy są wyjaśniane” – powiedział w piątek wieczorem.

Według „Chrześcijańskiej Wizji”, 22 listopada został aresztowany  także inny kapłan katolicki, ks. Wiaczesław Pialinak posługujący w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Brześciu. Milicja skonfiskowała jego telefon komórkowy i laptop. Powody prześladowania kapłana nie są jeszcze znane. Według nieoficjalnych źródeł księdzu zarzucono „ekstremizm”. Taki zarzut jest na Białorusi pojęciem pojemnym, oznacza wszelkie działania lub wypowiedzi publiczne czy w mediach społecznościowych, które są uważane za krytykę panującego w kraju dyktatorskiego reżimu Aleksandra Łukaszenki. W latach 2011-2015 ks. Pialinak był osobistym sekretarzem ówczesnego nuncjusza apostolskiego na Białorusi, arcybiskupa Claudio Gugerottiego, który obecnie jest kardynałem i prefektem Dykasterii do spraw Kościołów Wschodnich.

Znadniemna.pl za Naszdziennik.pl/KAI, na zdjęciu: szef MSZ Białorusi Siarhiej Alejnik i Nuncjusz Apostolski, ks. abp Ante Jozić, fot.: mfa.gov.by 

Kilka dni po aresztowaniu dwóch księży katolickich na Białorusi papieski przedstawiciel w Mińsku ks. abp Ante Jozić spotkał się w piątek wieczorem, 24 listopada, z ministrem spraw zagranicznych Białorusi Siarhiejem Alejnikiem – poinformowało MSZ tego kraju. Według komunikatu resortu podczas spotkania omówiono bieżące kwestie dwustronne i

Skip to content