HomeStandard Blog Whole Post (Page 54)

Podczas uroczystości z okazji 80. rocznicy bitwy o Monte Cassino prezydent Andrzej Duda zaapelował, by wyciągnąć lekcję z historii.– Nie ma znaczenia, jaka Rosja jest w danym monecie: carska, sowiecka czy putinowska. Rosyjski imperializm jest zawsze taki sam: zbrodniczy, okrutny i bezwzględny – powiedział.

Na polskim Cmentarzu Wojennym w uroczystościach upamiętniających 80. rocznicę bitwy o Monte Cassino stoczonej przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Władysława Andersa udział wzięli prezydent RP wraz z małżonką, a także prezydent Włoch Sergio Mattarella.

Monte Cassino. 80. rocznica bitwy, fot.: Marek Borawski/KPRP

Uroczystości rozpoczęły się od polowej mszy świętej w języku polskim. Po nabożeństwie modlitwę odmówili duchowni innych wyznań.

– W tamtych dniach, które dzisiaj wspominamy, w nocy z 17 na 18 maja 1944 roku i przez dwa następne dni, układano słynną pieśń „Czerwone Maki” o bitwie pod Monte Cassino, o bohaterstwie polskich żołnierzy – mówił podczas przemówienia Andrzej Duda. Nawiązał do słów piosenki, przypominając, że jest w niej fragment „runęli przez ogień szaleńcy”. – Niejeden z nich dostał i padł, jak ci spod Racławic sprzed lat. Oni też tak poszli, własnymi hełmami i ciałami zatykając działa armatnie – mówił Prezydent.

Z tego miejsca polegli żołnierze wołają do Europy o odpowiedzialność. Wołają: nigdy więcej wojny, nie dopuście do niej, pomóżcie Ukraińcom zatrzymać Rosjan, nie dopuście do tego, aby rosyjski imperializm rozlał się na inne kraje Europy – podkreślił.

Prezydent ocenił, że wielu ludzi zapomniało, że zaraz po hitlerowskich Niemcach, które napadły Polskę w 1939 r., Polskę napadła sowiecka Rosja. – Jako sojusznik Niemiec rozdarła Polskę na dwie części i to właśnie z tej sowieckiej okupacji szli żołnierze, którzy tutaj zginęli – wskazał.

 – Oni przyszli z sowieckich łagrów, z zesłania, z dalekiej Syberii, z Kazachstanu, gdzie spędzili lata przy niewolniczej, katorżniczej pracy, z której zdołali się wyrwać dzięki porozumieniu z zachodnimi aliantami, bo potrzebny był żołnierz na froncie, a wielu z nich było wcześniej żołnierzami polskiej armii – mówił Andrzej Duda.

Zwrócił uwagę, że wielu żołnierzy nie mogło wrócić do domu. – Mimo, że skrwawili się na frontach II Wojny Światowej, mimo że wygrali pod Monte Casino, to ich bohaterstwo zostało pominięte przez sojuszników. Nie wzięli udziału w defiladzie zwycięstwa, odepchnięto ich, a Polskę oddano w ręce sowietów i przez 40 lat była za żelazną kurtyną – zaznaczył.

Wierzę w to, że dzisiejsza Europa odrobiła tamtą lekcję i nie pozwoli więcej rosyjskiemu imperializmowi zagarniać krajów i niewolić ludzi, tak jak działo się to w przeszłości – podkreślił.

Prezydent zaapelował, by wyciągnąć lekcję z historii. – Nie ma znaczenia, jaka Rosja jest w danym monecie – carska, sowiecka czy putinowska, rosyjski imperializm jest zawsze taki sam: zbrodniczy, okrutny i bezwzględny – stwierdził.

 – Ruski mir to nie jest żadna rosyjska kultura, to jest brutalne władanie nad drugim człowiekiem, podporządkowanie sobie innych narodów, wysysanie z nich krwi, porywanie ich dzieci na wschód. To jest rusyfikacja, brutalna siła, jaka jest stosowana wobec innych narodów, która ze współczesnymi standardami państw demokratycznych nie ma nic wspólnego – zaznaczył.

Bitwa o Monte Cassino

To jeden z najważniejszych epizodów kampanii włoskiej, rozpoczętej w lipcu 1943 roku, gdy na plażach Sycylii wylądowały wojska brytyjskie i amerykańskie wspierane przez australijskich i kanadyjskich sojuszników. Masyw Monte Cassino wraz ze znajdującym się na wzgórzu klasztorem benedyktynów był w czasie II wojny światowej kluczową niemiecką pozycją obronną na tzw. linii Gustawa, mającą uniemożliwić aliantom zdobycie Rzymu. Dopiero w maju 1944 roku po niezwykle zaciętych walkach Monte Cassino zdobył 2. Korpus Polski dowodzony przez gen. Władysława Andersa. W bitwie zginęło 923 polskich żołnierzy, 2931 zostało rannych, a 345 uznano za zaginionych.

 Znadniemna.pl za Prezydent.pl, fot.: Marek Borawski/KPRP

Podczas uroczystości z okazji 80. rocznicy bitwy o Monte Cassino prezydent Andrzej Duda zaapelował, by wyciągnąć lekcję z historii.– Nie ma znaczenia, jaka Rosja jest w danym monecie: carska, sowiecka czy putinowska. Rosyjski imperializm jest zawsze taki sam: zbrodniczy, okrutny i bezwzględny – powiedział. Na polskim

18 maja 1920 roku w Wadowicach przyszedł na świat Jan Paweł II. W tym roku przypada 104. rocznica jego urodzin i jest to okazja do przypomnienia kilku faktów z historii tego wielkiego świętego, z którego dumni są Polacy, ale który stał się obywatelem świata.

Nie da się poznać człowieka, nie znając jego historii. Nie da się go zrozumieć, nie wiedząc, czego doświadczył. I choć nie da się wejść w nieswoje buty i przejść przez czyjeś życie, to można dotrzeć do miejsc, które naznaczyły życiorys Karola Wojtyły i przejść drogami, którymi chodził. Pani Wojtyłowa miała już 14-letniego syna Edmunda oraz córkę Olgę, której życiem nacieszyła się zaledwie 16 godzin, gdy na świat przyszedł Karol nazywany przez nią Lolusiem, a potem Lolkiem.

Urodziła mimo zagrożenia życia

Emilia urodziła go mimo komplikacji ciążowych, zagrażających jej życiu. Lekarz proponował aborcję, tłumacząc, że aby ratować siebie, powinna usunąć poczęte już dziecko. Zdecydowanie odmówiła zabicia dziecka. Jak się później okazało, urodziła je w niezwykłych okolicznościach: przy – dobiegającym przez otwarte okno pokoju – biciu kościelnego dzwonu i śpiewie Litanii loretańskiej ku czci Najświętszej Maryi Panny (mieszkańcy Wadowic uczestniczyli akurat w nabożeństwie majowym). Jak opowiadał kard. Stanisław Dziwisz, Ojciec Święty doskonale znał tę historię. Z pewnością była to też dla niego pierwsza, odebrana w rodzinie, lekcja poszanowania ludzkiego życia od chwili poczęcia. Musiało to wywrzeć wpływ na nauczanie Jana Pawła II na temat życia dzieci nienarodzonych – pisze Milena Kindziuk w biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej nr 6/2017.

Będzie kimś wielkim

Mały Lolek stał się oczkiem w głowie Emilii Wojtyłowej. „To dziecko będzie kimś wielkim!” – miała mówić matka przyszłego Papieża, a jej słowa okazały się prorocze. Kobieta była jednak słabego zdrowia. Nie zachowały się żadne informacje, z jaką chorobą musiała się mierzyć, ale Karol Wojtyła zachował w pamięci obraz matki cierpiącej. Opiekę nad nią sprawował mąż, który przeszedł na wojskową emeryturę, by móc zająć się żoną. We wspomnieniach sąsiadów zachowały się obrazy, gdy wynosił ją na rękach na balkon, by mogła zaczerpnąć trochę słońca. Pani Wojtyłowa zmarła, gdy Lolek miał zaledwie 9 lat. Ta śmierć naznaczyła przyszłość całej rodziny Wojtyłów.

To jest teraz twoja matka

Znana jest historia, według której, po śmierci matki Karol senior Wojtyła zabrał synów do sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej i powiedział Lolkowi, wskazując obraz Matki Bożej: „To jest teraz twoja matka”. Sanktuarium Matki Bożej Kalwaryjskiej na zawsze pozostało jednym z najważniejszych dla Wojtyły miejsc. Odwiedzał je wielokrotnie, przyjeżdżając z pobliskich Wadowic, najpierw z ojcem i bratem w trakcie uroczystości pasyjnych i maryjnych, a potem przez lata jako ksiądz i biskup. Wracał tu także jako następca św. Piotra.

Proszę, abyście się za mnie tu modlili

Pielgrzymi i turyści, którzy odwiedzają Sanktuarium Kalwaryjskie, niemal na każdym kroku napotykają ślady obecności Jana Pawła II. Świadczy o tym tablica, na której wyryto słowa prośby Papieża: „Zawsze tu miałem świadomość, że zanurzam się w tym rezerwuarze wiary, nadziei i miłości, które naniosły na to sanktuarium całe pokolenia Ludu Bożego ziemi, z której pochodzę i oto proszę, abyście się za mnie tu modlili za życia i po śmierci”. W zespole klasztornym jest papieski pokój, w którym Jan Paweł II mieszkał podczas pobytu w Kalwarii. Stoi tu jego łóżko, pantofle, papieska sutanna, pas, piuska, buty, a także ornat, naczynia liturgiczne i  okolicznościowy mszał, których używał podczas odprawionej tu mszy św. Jest także tron Jana Pawła II użyty podczas wizyty w Kalwarii 19 sierpnia 2002 r. – opowiada Rafał Gralewski.

Dróżki Matki Bożej i Pana Jezusa 

Kalwaria Zebrzydowska jako zabytkowy zespół architektoniczno-krajobrazowy i pielgrzymkowy – Bazylika, Klasztor OO. Bernardynów i Dróżki od 2000 r. znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO i jest jedyną na ponad 1000 istniejących w Europie kalwarii, która znalazła się w tym prestiżowym zestawieniu. Jan Paweł II, tak jak miliony pielgrzymów, którzy przybywają tu rokrocznie, aby pogłębić swoją wiarę, także chodził tymi dróżkami i nie krył, że znalazł tu rozwiązanie wielu trapiących go spraw. „Kalwaria ma to do siebie, że się można łatwo ukryć. Więc przychodziłem sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki, rozpamiętywałem Ich najświętsze tajemnice. To jest zupełnie przedziwna rzecz – te dróżki… Mogę wam dzisiaj powiedzieć, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw, które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez omodlenie jej w obliczu wielkiej tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie” – powiedział podczas wizyty w Kalwarii Zebrzydowskiej Jan Paweł II 9 czerwca 1979 r.

Pożegnanie z Ojczyzną przed Kalwaryjską Matką

Powierzony przez ojca w 1929 r. Matce Bożej Kalwaryjskiej Karol Wojtyła to właśnie przed Jej wizerunkiem odprawił ostatnią mszę św. na polskiej ziemi. Był to ostatni dzień jego papieskiej pielgrzymki do Ojczyzny w 2002 r. Powiedział wówczas: „Każdy, kto tu przychodzi, odnajduje siebie, swoje życie, swoją codzienność, swoją słabość i równocześnie moc wiary i nadziei – tę moc, która płynie z przekonania, że Matka nie opuszcza swego dziecka w niedoli, ale prowadzi je do Syna i zawierza Jego miłosierdziu”. Wtedy też wypowiedział słowa zawierzenia: „Wejrzyj, łaskawa Pani, na ten lud, który od wieków pozostawał wierny Tobie i Synowi Twemu. Wejrzyj na ten naród, który zawsze pokładał nadzieję w Twojej matczynej miłości. Wejrzyj, zwróć na nas swe miłosierne oczy, wypraszaj to, czego dzieci Twoje najbardziej potrzebują. Dla ubogich i cierpiących otwieraj serca zamożnych. Bezrobotnym daj spotkać pracodawcę. Wyrzucanym na bruk pomóż znaleźć dach nad głową. Rodzinom daj miłość, która pozwala przetrwać wszelkie trudności. Młodym pokazuj drogę i perspektywy na przyszłość. Dzieci otocz płaszczem swej opieki, aby nie ulegały zgorszeniu. Wspólnoty zakonne ożywiaj łaską wiary, nadziei i miłości. Kapłanów ucz naśladować Twojego Syna w oddawaniu co dnia życia za owce. Biskupom upraszaj światło Ducha Świętego, aby prowadzili ten Kościół jedną i prostą drogą do bram Królestwa Twojego Syna. Tobie zawierzam losy Kościoła, Tobie polecam mój naród, Tobie ufam i Tobie raz jeszcze wyznaję: Totus Tuus, Maria! Totus Tuus”.

Znadniemna.pl/KAI/Fot.: PAP/W. Kryński

18 maja 1920 roku w Wadowicach przyszedł na świat Jan Paweł II. W tym roku przypada 104. rocznica jego urodzin i jest to okazja do przypomnienia kilku faktów z historii tego wielkiego świętego, z którego dumni są Polacy, ale który stał się obywatelem świata. Nie da

Tłumy gdańszczan i gości Trójmiasta przybyły 17 maja do Dworu Artusa w Gdańsku, aby spotkać się z legendą tego miasta – jednym z najbardziej oddanych badaczy dziejów grodu nad Motławą, urodzonym lidzianinem, profesorem Andrzejem Januszajtisem, który osobiście zaprezentował publiczności swoją najnowszą pracę  – album pt. „Trzeci wymiar Gdańska”.

„Trzeci wymiar Gdańska” to książka zawierająca 91 zdjęć miasta, wykonanych od 1906 roku. Część z nich pochodzi z wydawnictwa Neue Photographische Gesellschaft, które jeszcze na przełomie XIX i XX stuleci specjalizowało się na fotografii stereoskopowej.

Profesor Andrzej Januszajtis, jest krajoznawcą i historykiem Gdańska z zamiłowania. Z zawodu jest fizykiem, a więc technologią stereoskopową, jej obecnością w dziejach Gdańska oraz w dokumentowaniu historii grodu nad Motławą interesuje się zawodowo.

Między innymi miejsce fotografii stereoskopowej w dziejach Gdańska stało się tematem wykładu, wygłoszonego przez profesora  Januszajtisa dla zgromadzonych w Dworze Artusa wielbicieli jego fascynacji Gdańskiem.

Dowiedzieli się oni między innymi, że pierwsze fotografie stereoskopowe dotarły do Gdańska w 1862 roku z Paryża. W Europie druga połowa XIX wieku i początek XX stulecia to okres rozkwitu fotografii stereoskopowych i urządzeń, pozwalających na ich oglądanie – fotoplastykonów oraz stereoskopów – indywidualnych urządzeń, przypominających okulary, pozwalających na oglądanie stereofotografii. Już w XIX stuleciu Gdańsk znalazł się zatem w awangardzie europejskich miast, ogarniętych modą na stereofotografię.

Jej popularność zaczęła słabnąć z nadejściem innych fascynacji, związanych z rozwojem radia, a następnie – telewizji.

W kuluarach prezentacji albumu „Trzeci wymiar Gdańska” udało nam się porozmawiać z małżonką pana profesora – Ewą, z domu Terlecką, pianistką i nauczycielką muzyki. Według niej po wyjeździe w 1933 roku z rodzinnej Lidy do Lublina Andrzej Januszajtis nigdy w życiu nie odwiedził rodzinnego miasta. Miłością jego życia stał się Gdańsk, przed zamieszkaniem w którym pan Andrzej mieszkał w Lublinie (tutaj ukończył szkołę średnią i zdał maturę) oraz w Sopocie (mieszkał tu ponad 10 lat, zanim, jako pracownik naukowy i wykładowca Politechniki Gdańskiej otrzymał mieszkanie w Gdańsku).

Andrzej Januszajtis urodził się 18 sierpnia 1928 roku w Lidzie (obecnie miasto na zachodzie Białorusi), ale w 1933 roku jego rodzina przeprowadziła się do Lublina, gdzie spędzili okres okupacji i pierwsze lata powojenne. Po maturze Januszajtis rozpoczął studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Gdańskiej, które ukończył w 1953 roku Jednocześnie uczył się w szkole muzycznej w klasie fortepianu. Od 1954 roku był pracownikiem naukowym Katedry Fizyki Politechniki. Tu uzyskał doktorat, a potem tytuł docenta. Początkowo mieszkał w Sopocie, a od 1958 roku do dzisiaj w Gdańsku. Pracę zawodową łączył ze studiami nad historią Gdańska. Jego dorobek naukowy to kilkadziesiąt książek i setki artykułów. Po 1989 roku włączył się także w działalność społeczną oraz polityczną, jest też prezesem i członkiem wielu stowarzyszeń. Otrzymał wiele odznaczeń oraz nagród. Wśród których jest m.in. tytuł honorowego obywatela Gdańska, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski oraz Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Andrzej Januszajtis z żoną Ewą, z domu Terlecką, pianistką i nauczycielką muzyki

Więcej o naszym legendarnym krajanie Andrzeju Januszajtisie przeczytacie Państwo w publikacji, poświęconej obchodzonemu przez Pana Profesora w ubiegłym roku 95-leciu urodzin.

Znadniemna.pl/Fot.: Redakcja Znadniemna.pl

Tłumy gdańszczan i gości Trójmiasta przybyły 17 maja do Dworu Artusa w Gdańsku, aby spotkać się z legendą tego miasta – jednym z najbardziej oddanych badaczy dziejów grodu nad Motławą, urodzonym lidzianinem, profesorem Andrzejem Januszajtisem, który osobiście zaprezentował publiczności swoją najnowszą pracę  - album pt.

Akt wandalizmu  i świętokradztwa popełniono 15 maja na cmentarzu miejskim w Smorgoniach w obwodzie grodzieńskim. Nieznani sprawcy podpalili dziewiętnastowieczną katolicką kapliczkę . Zdjęcie wypalonej wnęki kapliczki opublikowała miejscowa parafia św. Michała Archanioła.

„Spłonęła starodawna kaplica na starym cmentarzu w Smorgoniach. Spłonęła ikona Jezusa i dach kaplicy. W pobliżu kaplicy ktoś podpalił pień starego drzewa – ​​być może to było przyczyną pożaru…” – informuje parafia, cytowana przez portal Katolik.life.

Według Katolik.life sprofanowany obiekt nie jest wpisany na listę dóbr kultury, ale incydent bardzo zaniepokoił miejscowych katolików. Część z nich podejrzewa, że ​​kaplica została podpalona celowo.

Nie wiadomo, czy przez miejscową milicję zostanie wszczęte dochodzenie w sprawie podpalenia. Brak jest także oficjalnej reakcji władz na dokonany akt świętokradztwa i wandalizmu.

Agresja wobec katolików nie jest czymś nowym na terenie parafii św. Michała Archanioła.  W grudniu 2023 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, w kościele św. Michała Archanioła w Smorgoniach również doszło do aktu wandalizmu i świętokradztwa.

Na teren świątyni wtargnął wówczas miejscowy mieszkaniec.

O szczegółach tego incydentu, powołując się na proboszcza parafii, księdza Artura Leszniewskiego, informowała lokalna gazeta:

„Około pierwszej w nocy obudziły mnie głośne krzyki i walenie do drzwi i okien. Nieznany mężczyzna zorganizował prawdziwą bójkę z wulgarnymi obelgami i przekleństwami pod adresem księży katolickich. Zaczął uderzać ciężkim przedmiotem w samochody (księży), dotarł do świętych przedmiotów: rozbił figurę Matki Bożej Niepokalanie Poczętej, wyrwał metalowy krzyż z rąk Michała Archanioła. Wielokrotnie powtarzał, że Kościół katolicki powinien stąd „wymiatać”, bo nie ma tu dla niego miejsca”.

 Znadniemna.pl za Katolik.life, na kolażu fotograficznym: Kaplica przed podpaleniem i po pożarze, fot.: Katolik.life

Akt wandalizmu  i świętokradztwa popełniono 15 maja na cmentarzu miejskim w Smorgoniach w obwodzie grodzieńskim. Nieznani sprawcy podpalili dziewiętnastowieczną katolicką kapliczkę . Zdjęcie wypalonej wnęki kapliczki opublikowała miejscowa parafia św. Michała Archanioła. „Spłonęła starodawna kaplica na starym cmentarzu w Smorgoniach. Spłonęła ikona Jezusa i dach kaplicy.

Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN ogłosiła zmiany zasad ortografii. Zaczną one obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku. Wykaz wszystkich zmian prezentujemy w tym artykule.

Nowe zasady mają uprościć i ujednolicić zapis, co „przyczyni się do zmniejszenia liczby błędów językowych oraz – być może – umożliwi piszącym skupienie się na innych niż ortograficzne aspektach poprawności tekstu” – tłumaczy w komunikacie Rada Języka Polskiego.

Zasady pisowni w języku polskim od 1 stycznia 2026 roku

1. Pisownia wielką literą nazw mieszkańców miast i ich dzielnic, osiedli i wsi, np. Warszawianin, Ochocianka, Mokotowianin, Nowohucianin, Łęczyczanin, Chochołowianin;

Dopuszczenie alternatywnego zapisu (małą lub wielką literą) nieoficjalnych nazw etnicznych, takich jak kitajec lub Kitajec, jugol lub Jugol, angol lub Jugol, żabojad lub Żabojad, szkop lub Szkop, makaroniarz lub Makaroniarz.

2. Wprowadzenie pisowni wielką literą nie tylko nazw firm i marek wyrobów przemysłowych, ale także pojedynczych egzemplarzy tych wyrobów (samochód marki Ford i pod oknem zaparkował czerwony Ford).

3. Wprowadzenie rozdzielnej pisowni cząstek -bym, -byś, -by, -byśmy, -byście ze spójnikami, np. Zastanawiam się, czy by nie pojechać w góry.

4. Ustanowienie bezwyjątkowej pisowni łącznej nie- z imiesłowami odmiennymi (bez względu na interpretację znaczeniową: czasownikową lub przymiotnikową), tj. zniesienie wyjątku zezwalającego na „świadomą pisownię rozdzielną”.

5. Ujednolicenie zapisu (małą literą) przymiotników tworzonych od nazw osobowych, zakończonych na -owski, bez względu na to, czy ich interpretacja jest dzierżawcza (odpowiadają na pytanie czyj?), czy też jakościowa (odp. na pytanie jaki?), np. dramat szekspirowski, epoka zygmuntowska, koncert chopinowski, koncepcja wittgensteinowska, wiersz miłoszowski.

Przymiotniki tworzone od imion (rzadziej od nazwisk), zakończone na -owy, -in(-yn), -ów, mające charakter archaiczny, będą mogły być zapisywane małą lub wielką literą, np. jackowe dzieci lub Jackowe dzieci; poezja miłoszowa lub poezja Miłoszowa; zosina lalka lub Zosina lalka; jacków dom lub Jacków dom.

6. Wprowadzenie łącznej pisowni członu pół- w wyrażeniach:

• półzabawa, półnauka;

• półżartem, półserio;

• półspał, półczuwał

oraz pisowni z łącznikiem w połączeniu typu: pół-Polka, pół-Francuzka (odniesionym do jednej osoby).

7. Dopuszczenie w parach wyrazów równorzędnych, podobnie lub identycznie brzmiących, występujących zwykle razem, trzech wersji pisowni:

• z łącznikiem, np. tuż-tuż; trzask-prask; bij-zabij;

• z przecinkiem, np. tuż, tuż; trzask, prask; bij, zabij;

• rozdzielnie, np. tuż tuż; trzask prask; bij zabij.

8. W zakresie użycia wielkich liter w nazwach własnych:

a) w nazwach komet wprowadzenie zapisu wszystkich członów wielką literą, np. Kometa Halleya, Kometa Enckego;

b) wprowadzenie pisowni wielką literą wszystkich członów wielowyrazowych nazw geograficznych i miejscowych, których drugi człon jest rzeczownikiem w mianowniku, typu Morze Marmara, Pustynia Gobi, Półwysep Hel, Wyspa Uznam;

c) w nazwach obiektów przestrzeni publicznej wprowadzenie pisowni wielką literą stojącego na początku wyrazu aleja, brama, bulwar, osiedle, plac, park, kopiec, kościół, klasztor, pałac, willa, zamek, most, molo, pomnik, cmentarz (przy utrzymaniu pisowni małą literą wyrazu ulica), np. ulica Józefa Piłsudskiego, Aleja Róż, Brama Warszawska, Plac Zbawiciela, Park Kościuszki, Kopiec Wandy, Kościół Mariacki, Pałac Staszica, Zamek Książ, Most Poniatowskiego, Pomnik Ofiar Getta, Cmentarz Rakowicki;

d) wprowadzenie pisowni wielką literą wszystkich członów (oprócz przyimków i spójników) w wielowyrazowych nazwach lokali usługowych i gastronomicznych, np. Karczma Słupska, Kawiarnia Literacka, Księgarnia Naukowa, Kino Charlie, Apteka pod Orłem, Bar Flisak, Hotel pod Różą, Hotel Campanile, Restauracja pod Żaglami, Winiarnia Bachus, Zajazd u Kmicica, Pierogarnia Krakowiacy, Pizzeria Napoli, Trattoria Santa Lucia, Restauracja Veganic, Teatr Rozmaitości, Teatr Wielki;

e) wprowadzenie pisowni wielką literą wszystkich członów w nazwach orderów, medali, odznaczeń, nagród i tytułów honorowych, np. Nagroda im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej, Nagroda Nobla, Nagroda Pulitzera, Nagroda Templetona, Nagroda Kioto, Literacka Nagroda Europy Środkowej Angelus, Nagroda Artystyczna Miasta Lublin, Nagroda Literacka Gdynia, Śląska Nagroda Jakości, Nagroda Rektora za Wybitne Osiągnięcia Naukowe, Nagroda Newsweeka im. Teresy Torańskiej, Nagroda Wielkiego Kalibru, Mistrz Mowy Polskiej, Ambasador Polszczyzny, Honorowy Obywatel Miasta Krakowa.

9. W zakresie pisowni prefiksów:

a) uzupełnienie reguły ogólnej: W języku polskim przedrostki – rodzime i obce – pisze się łącznie z wyrazami zapisywanymi małą literą. Jeśli wyraz zaczyna się od wielkiej litery, po przedrostku stawia się łącznik, np. super-Europejczyk;

b) dopuszczenie rozdzielnej pisowni cząstek takich jak super-, ekstra-, eko-, wege- mini-, maksi, midi-, mega-, makro-, które mogą występować również jako samodzielne wyrazy, np.

• miniwieża lub mini wieża, bo jest możliwe: wieża (w rozmiarze) mini;

• superpomysł lub super pomysł, bo jest możliwe: pomysł super;

• ekstrazarobki lub ekstra zarobki, bo jest możliwe: zarobki ekstra;

• ekożywność lub eko żywność, bo jest możliwe: żywność eko.

10. Wprowadzenie jednolitej łącznej pisowni cząstek niby-, ­quasi- z wyrazami zapisywanymi małą literą, np.

• nibyartysta, nibygotyk, nibyludowy, nibyorientalny, nibyromantycznie;

• nibybłona, nibyjagoda, nibykłos, nibyliść, nibynóżki, nibytorebka;

• quasiopiekun, quasinauka, quasipostępowy, quasiromantycznie,

przy zachowaniu pisowni z łącznikiem przed wyrazami zapisywanymi wielką literą, np. niby-Polak, quasi-Anglia.

11. Wprowadzenie łącznej pisowni nie- z przymiotnikami i przysłówkami odprzymiotnikowymi bez względu na kategorię stopnia, a więc także w stopniu wyższym i najwyższym, np.

• nieadekwatny, nieautorski, niebanalny, nieczęsty, nieżyciowy;

• niemiły, niemilszy, nienajmilszy;

• nieadekwatnie, niebanalnie, nieczęsto, nieżyciowo;

• nielepiej, nieprędzej, nienajlepiej, nienajstaranniej.

Więcej czytaj tutajKomunikat Rady Języka Polskiego

Znadniemna.pl/rjp.pan.pl/fot.: PAP/Marcin Bielecki

Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN ogłosiła zmiany zasad ortografii. Zaczną one obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku. Wykaz wszystkich zmian prezentujemy w tym artykule. Nowe zasady mają uprościć i ujednolicić zapis, co „przyczyni się do zmniejszenia liczby błędów językowych oraz – być może – umożliwi

Ponad tydzień potrzebowała kuria Diecezji Witebskiej na uzyskanie od białoruskich organów ścigania  informacji o losie ojca Andrzeja Juchniewicza i ojca Pawła Lemekha ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (OMI),posługujących w diecezjalnym sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie, koło Witebska.

Według opublikowanego przez kurię komunikatu dwaj zakonnicy – o. Andrzej Juchniewicz i o. Paweł Lemech – zostali zatrzymani przez białoruskie władze 8 maja tego roku i skazani na 15 i 10 dni aresztu odpowiednio.

Jak już informowaliśmy, w procesie sądowym obaj duchowni uczestniczyli nie opuszczając aresztu – za pośrednictwem aplikacji Skype, umożliwiającej internetową transmisję na żywo dźwięku i obrazu.

Na komunikat kurii Diecezji Witebskiej powołała się w swoim komunikacie, potwierdzającym nałożenie na oblatów kary aresztu, Polska Prowincja Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, do której jurysdykcji należy oblacka misja na Białorusi oraz obaj aresztowani zakonnicy.

„Za oficjalnym stanowiskiem kurii diecezji witebskiej możemy potwierdzić, że oblaci odbywają areszt administracyjny: ojciec Andrzej – 15 dni, o. Paweł – 10 dni. Trwamy na modlitwie i zachęcamy do niej wszystkich ludzi dobrej woli. Prosimy także o modlitwę za wspólnotę parafialną w Szumilinie, która została pozbawiona opieki duszpasterskiej” – przekazał rzecznik Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej o. Paweł Gomulak. Dodał, że w związku z zatrzymaniem oblatów „troska  wyrażana przez superiora generalnego zgromadzenia i opinię międzynarodową dotyczy stanu zdrowia osadzonych w białoruskim areszcie zakonników”. Według o. Pawła Gomulaka przebywającym w areszcie oblatom udało się przekazać kilka drobnych rzeczy.

Społeczność zakonna oblatów zaznacza, że obaj zatrzymani księża mają obywatelstwo białoruskie. Podstawą  do ich zatrzymania i aresztowania miała być rzekoma dywersyjna działalność na szkodę białoruskiego państwa.

Zgromadzenie oblatów założył 25 stycznia 1816 roku w Aix (Prowansja) we Francji ks. Eugeniusz de Mazenod, późniejszy biskup Marsylii. Polska prowincja powstała w 1921 roku. Podejmuje posługę słowa Bożego, działalność misyjną, duszpasterstwo parafialne i specjalistyczne. Oprócz Polski obejmuje m.in. Madagaskar, Ukrainę, Białoruś, Turkmenistan, kraje skandynawskie i Beneluksu.

Znadniemna.pl na podstawie Catholicnews.by oraz Oblaci.pl, fot.: Catholicnews.by

Ponad tydzień potrzebowała kuria Diecezji Witebskiej na uzyskanie od białoruskich organów ścigania  informacji o losie ojca Andrzeja Juchniewicza i ojca Pawła Lemekha ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (OMI),posługujących w diecezjalnym sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie, koło Witebska. Według opublikowanego przez kurię komunikatu dwaj zakonnicy

Dziś, 16 maja, przypada wspomnienie św. Andrzeja Boboli. Ten XVII-wieczny jezuicki męczennik, patron Polski oraz diecezji pińskiej i Polesia, kilka razy był niemal zupełnie zapomniany – ostatnio w latach PRL, kiedy komuniści rugowali wszelkie przejawy pamięci o nim. Kilka razy jego kult ożywał. Ostatnio również zatacza coraz szersze kręgi. Co ciekawe, niekiedy przyczyniał się do tego sam św. Andrzej, ukazując się różnym osobom wiele lat po swojej śmierci.

Szlachcic

Święty Andrzej Bobola prawdopodobnie przyszedł na świat w Strachocinie koło Sanoka, na Podkarpaciu, 30 listopada 1591 roku. Pochodził ze średniozamożnej szlachty herbu Leliwa, zasłużonej dla Kościoła i zakonu jezuitów, który w tamtym czasie stanowił w Polsce główny filar kontrreformacji. Skończył jezuickie kolegium w Braniewie i w 1611 roku wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w Wilnie. Studiował na Akademii Wileńskiej. W 1622 roku przyjął święcenia kapłańskie, a w 1630 roku złożył ostatnią profesję zakonną.

Jezuita

Nie zachowały się niemal żadne zapiski Andrzeja Boboli poza zdawkowymi notatkami w zakonnych księgach i jednym niezbyt istotnym listem. Wiemy jednak o nim całkiem sporo dzięki aktom Towarzystwa Jezusowego, w których przechowywane są do dzisiaj jego charakterystyki pisane przez przełożonych.

Wynika z nich, że Bobola był gorliwym i świątobliwym zakonnikiem, choć przez wiele lat musiał walczyć z trudnym charakterem. Miał choleryczny temperament. Bywał wybuchowy, niecierpliwy i uparty. W pewnym momencie nawet jeden z przełożonych zanotował, że Bobola nie powinien pełnić funkcji przełożonego, dopóki nie wykorzeni wad. Wszyscy, którzy sporządzali te opisy, notowali jednak, że Andrzej zacięcie walczy ze swoimi ograniczeniami i odnosi sukcesy. Pod koniec życia pisano o nim w samych superlatywach – że przyciąga ludzi miłym usposobieniem, a szczególnie celuje w pracy z młodzieżą, że potrafi się porozumieć z ludźmi „różnych stanów”: mieszczanami, magnatami, chłopami i szlachtą, i że ma talent kaznodziejski. Autor pierwszej naukowej biografii Boboli z 1936 roku, jego współbrat o. Jan Poplatek, napisał obrazowo, że późniejsze męczeństwo Andrzeja to „purpurowy kwiat róży zakwitającej na krzewie długo pielęgnowanym i bezwzględnie obcinanym”.

Wiemy nawet, jak wyglądał. Podczas procesu beatyfikacyjnego opisał go m.in. jeden ze współbraci, który w młodości dobrze poznał sześćdziesięcioletniego wówczas o. Bobolę. Na podstawie tych wspomnień oraz wyglądu ciała, które po upływie kilkudziesięciu lat wyglądało tak, jakby zgon nastąpił poprzedniego dnia, powstały pierwsze wizerunki męczennika, którymi najwyraźniej były inspirowane kolejne obrazy – bo kiedy ogląda się portrety św. Andrzeja powstałe w różnych czasach, widać duże podobieństwo bohatera. Święty Andrzej był mężczyzną średniego albo nawet niskiego wzrostu, o zwartej i muskularnej budowie ciała. Twarz miał okrągłą, a policzki „okraszone rumieńcem”. Miał jasne włosy, przez które z upływem lat zaczęła prześwitywać łysina. Pod koniec życia nosił dość długą („nisko strzyżoną”) brodę.

Misjonarz

Przez 46 lat zakonnego życia Andrzej Bobola posługiwał w różnych jezuickich placówkach, m.in. w Nieświeżu, Wilnie, Braniewie, Płocku, Warszawie, Łomży. W żadnej z tych miejscowości nie mieszkał dłużej niż 6 lat. Był kaznodzieją, rektorem kolegium, moderatorem Sodalicji Mariańskiej, misjonarzem ludowym.

Wbrew temu, co można niekiedy przeczytać o św. Andrzeju Boboli, nic nie wskazuje na to, że napisał on tekst ślubów lwowskich, złożonych przez króla Jana Kazimierza 1 kwietnia 1656 roku w katedrze we Lwowie. To nieporozumienie szczegółowo wyjaśnili Joanna i Włodzimierz Operaczowie w wydanej w ubiegłym roku książce „Boży Wojownik. Opowieść o św. Andrzeju Boboli”. Co ciekawe, legenda powstała dopiero na przełomie XX i XXI wieku.

Duszochwat

W 1652 roku Andrzej Bobola został skierowany do Pińska (obecnie na Białorusi). Zajmował się tam, z krótkimi wyjazdami na podratowanie pogarszającego się zdrowia, misjami ludowymi we wsiach wokół miasteczka.

Sytuacja religijna tamtejszej ludności była dramatyczna. Większość mieszkańców została ochrzczona w Kościele prawosławnym, ale nie wiedziała prawie nic o Panu Bogu i nie znała żadnych sakramentów poza chrztem ani żadnych modlitw poza „Hospody pomyłuj”. Ewangelizację utrudniał brak dróg, pijaństwo i ciemnota. O. Bobola wędrował od wsi do wsi mówiąc ludziom o Panu Jezusie i zachęcając ich do przyjęcia sakramentów i poprawy życia. Nie omijał też domów prawosławnych, których namawiał do przejścia na katolicyzm. Z tego powodu został nazwany „duszochwatem”, czyli łowcą dusz, i ściągnął na siebie nienawiść prawosławnego duchowieństwa.

Męczennik

W 1657 roku trwał potop szwedzki, książę siedmiogrodzki Jerzy Rakoczy plądrował południowo-wschodnią Polskę, a sprzymierzone z nim oddziały prawosławnych Kozaków rozpoczęły krwawe wyprawy w głąb Polesia i Wołynia, polując szczególnie na Żydów i katolików. Jeden z takich oddziałów dopadł koło Janowa Poleskiego uciekającego przed nimi o. Bobolę.

Kozacy namawiali go do porzucenia Kościoła, a kiedy odmawiał, zadawali mu kolejne straszliwe katusze. Kongregacja do spraw Świętych Obrzędów, która zapoznała się z historią Andrzeja w ramach przygotowań do procesu beatyfikacyjnego, zapisała w 1739 roku, że nigdy jeszcze nie rozpatrywała tak okrutnego męczeństwa. Oprawcy najpierw go pobili, potem związanego zmusili do morderczego biegu za końmi do Janowa. W miasteczku w szopie służącej za rzeźnię rzucili go na stół i między innymi przypiekali ciało ogniem, wbijali drzazgi za paznokcie, wykłuli oko, zdarli mu skórę z rąk, pleców i głowy, a nawet wycięli otwór w karku, wyciągnęli przez niego język i obcięli go u nasady. Powiesili go głową w dół, a kiedy ciało drgało w konwulsjach, naigrawali się, że „Lach tańczy”. W końcu dobili go ciosem szabli.

O. Andrzej Bobola został pochowany w podziemiach jezuickiego kościoła w Pińsku. Zwłoki wyglądały tak strasznie, że nie pozwolono ich oglądać klerykom i uczniom kolegium. Wkrótce pamięć o męczenniku zaginęła.

Patron

45 lat później, w kwietniu 1702 roku, Andrzej Bobola ukazał się rektorowi jezuickiego kolegium w Pińsku, o. Marcinowi Godebskiemu. Powiedział mu, że otoczy opieką kolegium i miasto, zagrożone przez walczące ze sobą wojska, pod warunkiem, że trumna z jego ciałem zostanie odnaleziona i wyeksponowana. Oczom tych, którzy odnaleźli ciało, ukazał się niezwykły widok – mimo niesprzyjających warunków było ono zachowane w doskonałym stanie, z widocznymi śladami tortur i czerwonymi skrzepami krwi. Zachowało się w tym stanie prawie przez dwa wieki. Później z czasem uległo mumifikacji, ale się nie rozpadło.

Miasto i majątek zakonny zostały w niezwykły sposób ochronione, a wkrótce do grobu męczennika zaczęły przybywać tłumy. Notowano setki uzdrowień, wskrzeszeń, wyzwolenia z niewoli i innych łask. Mieszkańcy Pińszczyzny modlili się za jego wstawiennictwem zwłaszcza podczas zarazy w 1709/10 roku i ten rejon był wyspą zdrowia na morzu choroby, przez co Andrzej Bobola został uznany za szczególnego orędownika w czasie epidemii.

(Nawiązano do tego w 2020 roku w czasie pandemii COVID-19, gdy w sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie organizowana była nowenna o ratunek przed epidemią. Codzienne transmisje internetowe obejrzało blisko 250 tys. osób. Dwa lata później, 16 maja 2022 roku, podczas mszy świętej odczytano list przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Stanisława Gądeckiego, który zauważył ciekawą zbieżność dat – że właśnie tego dnia, we wspomnienie św. Andrzeja, przestał obowiązywać w Polsce stan epidemii. „Gorąco wierzymy, że stało się to między innymi za skutecznym orędownictwem św. Andrzeja Boboli” – napisał abp Gądecki).

Wkrótce rozpoczął się proces beatyfikacyjny Andrzeja Boboli, a w 1755 roku papież Benedykt XVI zaliczył jezuitę w poczet męczenników Kościoła. Proces jednak napotykał na rozmaite przeszkody i ostatecznie zakończył się beatyfikacją dopiero w 1853 roku.

W 1819 roku miała miejsce kolejna interwencja z nieba – o. Bobola ukazał się dominikaninowi o. Alojzemu Korzeniewskiemu w Wilnie i zapowiedział mu, że Polska odzyska wolność, a on zostanie ogłoszony jej patronem. Pamięć o Boboli, wówczas przygasła, znowu się odrodziła i od tej pory była często wiązana z losami Polski.

Na przykład cząstka relikwii Andrzeja Boboli została sprowadzona w 1920 roku do Warszawy, kiedy zbliżały się do niej wojska bolszewickie. Mieszkańcy stolicy modlili się za wstawiennictwem męczennika, a potem przypisywali mu ratunek. Ówczesny nuncjusz Achille Ratti, później papież Pius XI, wspominał po latach, że Józef Piłsudski rozważał nawet zbrojny rajd na zajęty przez bolszewików Połock, żeby odzyskać znajdującą się tam trumnę z ciałem Boboli.

Wędrówka relikwii

Niezwykłe są losy integralnych relikwii jezuickiego męczennika. Ponieważ po rozbiorach kościół w Pińsku trafił w ręce prawosławnych, trumna z ciałem Andrzeja Boboli została przewieziona do Połocka. Tam w 1922 roku bolszewicy, chcąc udowodnić „obywatelom katolickim” bezsensowność ich wiary, dopuścili się profanacji relikwii – wyrzucili je na posadzkę, przekonani, że rozpadną się w pył. Nic takiego jednak się nie stało, a napaść wywołała oburzenie.

Wywieźli więc trumnę z ciałem Boboli do Moskwy i umieścili na wystawie higienicznej w Ludowym Komisariacie Zdrowia, gdzie miały być eksponatem ilustrującym religijny fanatyzm. Pracownicy muzeum zauważyli jednak, że zwiedzający modlą się przy relikwiach, więc schowali je magazynu.

Zgodę na wywiezienie trumny z doczesnymi szczątkami Andrzeja Boboli udało się wynegocjować w 1923 roku dwóm jezuitom, którzy zostali wysłani przez papieża Piusa XI do Moskwy z misją ratunkową dla głodującej ludności Rosji. Komuniści postawili warunek, że relikwie nie trafią do Polski, więc zostały one wywiezione do Rzymu.

Stamtąd przyjechały one do Warszawy dopiero po kanonizacji w 1938 roku. Podróż relikwii specjalnym pociągiem, z przystankami w wielu miejscowościach, nabożeństwami, przemówieniami, była wielkim świętem narodowym.
Pod koniec lat 30. Andrzej Bobola stał się – po raz kolejny – bardzo znany. Na przykład „Gazeta Lwowska” w 1938 roku pisała, że kiedy Związek Powstańców Wielkopolskich postanowił postawić w Rawiczu pomnik jakiegoś świętego, wybrał Andrzeja Bobolę jako „najpopularniejszego obecnie świętego Polski”.

Niezwyciężony bohater

Po wojnie pamięć o Andrzeju Boboli niemal  zaginęła. Tym razem stało się to na skutek celowych zabiegów komunistów, którzy dobrze pamiętali nastroje z 1920 roku, ale także uznali Andrzeja za świętego kresowego i związanego z grekokatolikami. Nie można było nawet wydrukować jego obrazków ani wspominać w mediach – nawet w negatywnym kontekście.

Gdy w 1957 roku papież Pius XII ogłosił poświęconą Boboli encyklikę, zaczynającą się od słów „Invicti athletae Christi, Andreae Bobolae, martyrium vitaeque sanctitatem…” („Niezwyciężonego bohatera, Andrzeja Boboli, męczeństwo i świętość życia…”), dokument przeszedł niemal bez echa i do dzisiaj jest bardzo mało znany, nawet wśród ludzi Kościoła.

U schyłku PRL zaczęły się znowu ukazywać książki i artykuły o św. Andrzeju, a jego kult odżył. Przyczyniło się do tego kolejne nadzwyczajne zdarzenie – począwszy od 1982 roku męczennik ukazywał się przez cztery lata ks. Józefowi Niżnikowi w Strachocinie. Kiedy ksiądz wreszcie odważył się zapytać „zjawę”, czego chce, usłyszał: „Jestem św. Andrzej Bobola. Zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”.

W 2002 roku św. Andrzej Bobola został ogłoszony drugorzędnym patronem Polski.

Znadniemna.pl/KAI

Dziś, 16 maja, przypada wspomnienie św. Andrzeja Boboli. Ten XVII-wieczny jezuicki męczennik, patron Polski oraz diecezji pińskiej i Polesia, kilka razy był niemal zupełnie zapomniany – ostatnio w latach PRL, kiedy komuniści rugowali wszelkie przejawy pamięci o nim. Kilka razy jego kult ożywał. Ostatnio również

Od 2020 roku, kiedy na Białorusi wybuchły masowe protesty przeciwko reżimowi Łukaszenki, z tego kraju wyemigrowało za granicę ok. 500-600 tys. ludzi – ocenia niezależny białoruski socjolog Hienadź Korszunau na podstawie analizy dostępnych danych. To ok. 6-7 proc. od oficjalnie podawanej liczby ludności kraju.

„To prawie jak Grodno i Brześć razem wzięte” – oszacował kurczenie się ludności Białorusi niezależny portal Nasza Niwa, powołując się na ustalenia socjologa.

Jak podaje Korszunau, bazowa liczba Białorusinów, którzy wyjechali do Polski to 113 tys. osób. W systemie ZUS w lutym br. zarejestrowanych było 130 tys. obywateli Białorusi, a w 2020 r. liczba ta wynosiła zaledwie 17 tys. – napisał socjolog na portalu Centrum Nowych Idei, którego jest pracownikiem.

Nie jest to jednak, jeśli chodzi o emigrację w Polsce, liczba ostateczna. Statystyka nie ujmuje kilkudziesięciu tysięcy Białorusinów i Białorusinek, którzy czekają na zezwolenie na pobyt stały w Polsce. Ta procedura może trwać bardzo długo z powodu dużego napływu obcokrajowców do Polski.

Na Litwie w lutym 2024 roku pozwolenie na pobyt miało 63 tys. Białorusinów, a oficjalnie zatrudnionych było 48 tys. Pod koniec 2020 roku na Litwie mieszkało prawie 18 tys. Białorusinów. Nowa migracja to zatem ok. 45 tys. i również w tym przypadku jest to raczej liczba bazowa, a w rzeczywistości emigrantów jest więcej.

Korszunau oszacował również  ilu Białorusinów mogło wyjechać do innych krajów. W ciągu ostatnich lat 6-8 tys. osób wyjechało do Niemiec. Do Gruzji trafiło ok. 10-11 tysięcy. Socjolog szacuje, że do wszystkich krajów UE, z wyjątkiem Polski i Litwy, wyjechało ok. 20 tys. Białorusinów.

Z tego wyliczenia wynika, że na Zachód wyemigrowało co najmniej ok. 220 tys. obywateli Białorusi. Jednak, jak zaznaczył badacz, również kierunek wschodni, a więc przede wszystkim Rosja, wciąż jest atrakcyjnym kierunkiem migracji dla wielu Białorusinów.

Ich policzyć jest jeszcze trudniej. „Z powodu specyfiki statystyki oraz relacji białorusko-rosyjskich zmierzenie białoruskiej emigracji na tym kierunku jest niemal niemożliwe. Nawet oficjalne struktury w tym samym przedziale czasowym mogą podawać bardzo różne dane na temat liczby Białorusinów pracujących w Rosji” – wyjaśnia socjolog.

Jego zdaniem można jednak przyjąć, że emigracja w kierunku wschodnim jest zbliżona do tej na Zachód. Tym samym, przekonuje Korszunau, można oceniać ogólną liczbę emigrantów na 500-600 tys.

Korszunau to szanowany białoruski socjolog. W 2020 roku był szefem Instytutu Socjologii Akademii Nauk Białorusi. W czerwcu 2020 roku, a więc przed wyborami prezydenckimi, które odbyły się 9 sierpnia, do prasy wyciekły dane niejawnego sondażu tej instytucji, z którego wynikało m.in., że poparcie w stolicy dla Aleksandra Łukaszenki wynosiło 24 procent. Korszunau wówczas te dane potwierdził.

Białoruskie władze nie publikują danych na temat liczby obywateli, którzy wyemigrowali z kraju, a sprawa ta jest komentowana rzadko. Przedstawiciele MSW w różnym czasie podawali liczby od 200 do 350 tysięcy. Osoby, które opuściły Białoruś z powodów politycznych, łukaszenkowska propaganda oraz wierni dyktatorowi urzędnicy państwowi nazywają „zbiegami i wrogami”.

Masowa emigracja z Białorusi została spowodowana bezprecedensowym nasileniem represji w kraju po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 roku. Wpłynęła na nią również rosyjska agresja na Ukrainę, którą Białoruś wsparła, m.in. udostępniając w lutym 2022 roku swoje terytorium do ataku na sąsiada.

 Znadniemna.pl za Misyjne.pl/PAP/Nashaniva.com, na zdjęciu: kolejka samochodów do przejścia granicznego z Polską, fot.: Nashaniva.com

Od 2020 roku, kiedy na Białorusi wybuchły masowe protesty przeciwko reżimowi Łukaszenki, z tego kraju wyemigrowało za granicę ok. 500-600 tys. ludzi – ocenia niezależny białoruski socjolog Hienadź Korszunau na podstawie analizy dostępnych danych. To ok. 6-7 proc. od oficjalnie podawanej liczby ludności kraju. "To prawie

O modlitwę za księży, zakonników, seminarzystów i tych, którzy w tym roku myślą o wstąpieniu do seminarium lub przekroczeniu progu klasztoru zaapelował do wiernych przewodniczący Konferencji Biskupów Katolickich Białorusi abp Józef Staniewski.

Metropolita mińsko-mohylewski nawiązał do przypadającego na 13 maja wspomnienia liturgicznego Matki Bożej Fatimskiej, a także maja, jako miesiąca szczególnie poświęconego Matce Bożej. Przypomniał, że 13 maja 1917 roku w Fatimie Maryja wezwała wiernych do modlitwy i nawrócenia, a 13 maja 1981 roku na Placu św. Piotra w Rzymie swoim płaszczem Matczynej Opieki ochroniła od śmierci św. Jana Pawła II, który był jej wielkim czcicielem i odznaczał się głęboką pobożnością maryjną. „Dziś wspominamy te wydarzenia, w których tak żywo objawiła się interwencja Matki Bożej, powtarzając: «Maryjo, nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka».  Dlatego zachęcam Was, moi drodzy, do modlitwy za księży, zakonników, seminarzystów i tych, którzy w tym roku myślą o wstąpieniu do seminarium lub przekroczeniu progu klasztoru” – wzywa abp Staniewski.

Przewodniczący Konferencji Biskupów Katolickich Białorusi zauważa, że dialog powołanych z Panem Jezusem ma miejsce także i dzisiaj, a droga pójścia za głosem Chrystusa, czasami bywa naznaczona krzyżem, chociaż w istocie prowadzi do autentycznego szczęścia. „Proszę Was o modlitwę za naszych synów i córki, którzy poszli za Jezusem i którzy dziś podejmują z Nim dialog i rozważają Jego ewangeliczne powołanie… Proszę Was, módlcie się za tych, którzy swoje rany i ból porównują z ranami Jezusa lub będąc za kratami, cicho powtarzają: «Bądź wola Twoja». Kochani, pamiętajmy także o tych, którzy już odeszli z tego świata, modląc się i ozdabiając grób majowymi kwiatami wdzięczności. Wzywajmy szczególnie tych, którzy niczym św. Jan Paweł II błogosławią nam „z okna domu Ojca” – tak niech błogosławi nas nasz patron. Od 13 maja do października będziemy prosić Maryję, naszą Matkę, o pomoc w naszych powołaniach i wytrwałość w naszych powołaniach, abyśmy wszyscy stanowili jedno” – apeluje metropolita mińsko-mohylewski.

 Znadniemna.pl za Catholic.by/KAI, fot.: Catholic.by

O modlitwę za księży, zakonników, seminarzystów i tych, którzy w tym roku myślą o wstąpieniu do seminarium lub przekroczeniu progu klasztoru zaapelował do wiernych przewodniczący Konferencji Biskupów Katolickich Białorusi abp Józef Staniewski. Metropolita mińsko-mohylewski nawiązał do przypadającego na 13 maja wspomnienia liturgicznego Matki Bożej Fatimskiej, a

Mija 82. rocznica urodzin Eugeniusza Get-Stankiewicza, wszechstronnego artysty, grafika, scenografa, projektanta teatralnych lalek, twórcy medali, szyldów, kameralnych rzeźb, nauczyciela akademickiego.

Polska krytyczka sztuki Monika Małkowska nazwała go „kresowiakiem z ostatniego rzutu”.

Mały Eugeniusz z mamą Anną Stankiewicz. Oszmiana, 1943

Eugeniusz Get-Stankiewicz rzeczywiście był z pochodzenia kresowiakiem. Urodził się 14 maja 1942 roku w Oszmianie (obecnie centrum rejonowe na Białorusi w obwodzie grodzieńskim). Pod koniec wojny, w 1945 roku rodzice małego Gienia, Józef i Anna Stankiewiczowie, repatriowali się z dziećmi z Oszmiany, która po wojnie znalazła się w granicach ZSRR, na Ziemie Odzyskane do Polski.

Bracia – Janusz i Eugeniusz Stankiewiczowie w lutym 2011 roku

Oto jak wędrówkę tę wspominał młodszy brat naszego bohatera Janusz Stankiewicz:

„ Z Oszmiany do Wschowy (centrum powiatu w województwie lubuskim -red.) jechaliśmy przez wiele dni pociągiem, na odkrytych platformach. Mama trzymała mnie przy piersi, Genia tuż obok, zawiniętego w kożuch. Musiało być zimno – wyruszyliśmy w lutym, do Wschowy przybyliśmy 3 maja 1945 roku. Ojciec jechał w innym wagonie, z krową Maliną, która w tej podróży ratowała nam życie. Poza tym mieliśmy worek sucharów, kawał słoniny i choinkowe ozdoby. Kolejne suchary potem mama latami suszyła we Wschowie. Bo przecież w każdej chwili mogło się coś zmienić.”

Wschowa okazała się dla przyszłego artysty miastem, w którym musiał ukończyć szkołę i zdać maturę. Studia podjął już we Wrocławiu – na wydziale architektury Politechniki Wrocławskiej, następnie przeniósł się do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Dyplom obronił już w wieku trzydzieści lat – w 1972 roku, ze specjalnością w plakacie (u Macieja Urbańca) i grafiki warsztatowej (u Stanisława Dawskiego). W latach 80. i pod koniec 90. prowadził Pracownię Grafiki Warsztatowej na wrocławskiej ASP, był też kierownikiem artystycznym Wydawnictwa Ossolineum.

Eugeniusz Get-Stankiewicz prawie nie pamiętał rodzinnej Oszmiany. Jego bliski przyjaciel Marek Stanielewicz wspominał, że Mistrz jednak odczuwał niewytłumaczalną więź z małą ojczyzną. Wybrał się do Oszmiany jeszcze w czasach głębokiej komuny, no i… się rozczarował.

W pamięci miał bowiem sielską miejscowość, przyjaznych ludzi, swojskie widoki, swojskie smaki, które pielęgnowała i potem jego mama. Za sowietów nic z tego tam nie zostało…

Niestety miasteczko w czasach Związku Radzieckiego straciło swój urok. Oszmiana sowiecka to nie była sielanka. W samym centrum postawiono paskudne bloczysko Domu Partii. Całe miasto zbrzydło. Jednak najgorsze były zmiany zachowania ludzi.

Wszyscy nieufni, skryci, z obawą patrzący na obcych, a nawet rodzina zestresowana, bo przecież źle widziane było okazywanie swoich polskich korzeni. Wszyscy się bali i wizyta Geta-Stankiewicza w małej ojczyźnie przebiegała w dość nerwowej atmosferze.

– Nie ma się co dziwić- to nie było i nadal nie jest państwo demokratyczne…- tłumaczył rozczarowanie artysty krainą dzieciństwa Marek Stanielewicz.

Get wrócił z Oszmiany rozczarowany, ale nie stłumił w sobie kresowych korzeni i tęsknoty za ziemią rodzinną. Stworzył na przykład autorską odmianę dziwnego collage’u z poszarpanymi brzegami, którą nazwał „oszmiańską szkołą passe-partout”. Niektóre prace artysty miały pieczątki „ Muzeum w Oszmianie”… Był to tylko żart, a raczej – niespełnione pragnienie.

Marek Stanielewicz znając te tęsknoty Geta sam pojechał do Oszmiany z myślą o zaplanowaniu i zorganizowaniu tam plenerowej wystawy plakatów Eugeniusza Stankiewicza- syna tej ziemi.

W Oszmianie pan Marek próbował dogadać się w tej sprawie w miejscowym regionalnym muzeum. Pani dyrektor placówki chętnie podjęła temat i wystawa miała być realizowana. Marek Stanielewicz nie chciał jednak sztywnej ekspozycji w salach muzeum. Miał wizje sztuki Geta, która wychodzi do ludzi.

Plakaty Stankiewicza miały być rozwieszone w różnych miejscach w pobliżu muzeum, ludzie mieli je spotykać na płotach, na murach i w całej przestrzeni. Mieli natknąć się na artystę, który stamtąd pochodził. To był ciekawy pomysł i zaakceptowany przez dyrektorkę. Pan Marek z radością przygotowywał wydruki plakatów i czekał na wystawę.

Niestety w ostatniej chwili dostał informacje, że wystawa nie może się odbyć i została odwołana. Nie odbyła się bo pomysł promowania polskiego artysty, niech nawet urodzonego w Oszmianie, nie spodobał się białoruskim władzom

Później panu Stanielewiczowi udało się zorganizować wystawę prac Eugeniusza Stankiewicza w Mińsku. W białoruskiej stolicy ekspozycja cieszyła się dużym uznaniem i obejrzało ją wielu miłośników sztuki. Wydano nawet katalog prac Geta w języku białoruskim.

Wrocławski artysta z Oszmiany zasłynął jako utalentowany plakacista. Robił plakaty – teatralne, okolicznościowe, muzyczne. Kiedy we Wrocławiu organizowane były koncerty „Jazz nad Odrą”, stał się jednym z głównych „oprawiaczy” imprezy. Zasłynął także plakatami dla „Solidarności” i „Solidarności Rolników Indywidualnych”. Wykonywał ilustracje, exlibrisy, dyplomy, a nawet – laurki. Żonglował swą nieprawdopodobną manualną sprawnością. Czasem celowo tworzył karykaturalne postacie, przerabiał je w groteskę, doprawiał żartem.

Najbardziej typowy element, pojawiający się we wszelkich kompozycjach artysty, to autoportret Stankiewicza, nazywany przez niego samego „łbem”.

Ze swej podobizny uczynił znak markowy. Wzorem Stańczyka, robił z siebie – w rysunkach – błazna, żeby skłonić innych do zadumy nad sobą. Gry i zabawy z profilowym (głównie) ujęciem własnej fizjonomii wyrażały jego sceptyczny stosunek do rzeczywistości.

Eugeniusz Get-Stankiewicz przy pracy

Get-Stankiewicz sprzeciwiał się socjalizmowi ironią, żartem oraz… perfekcyjną robotą. Taką w niegdysiejszym stylu. Umiał narysować wszystko z naturalistyczną wiernością; każdy szkic potrafił przerzucić na blachę miedziorytniczą. Prowadził z PRL-owską cenzurą grę „na bystrość” – zauważą czy przegapią nieprawomyślny detal? – wspomina Monika Małkowska i dodaje, że „wszystko to łączył z twórczością niezależną, niekomercyjną”. Według krytyczki sztuki Mistrz „przez całe życie zachował niezawisłość intelektualną oraz moralną”.

Domek Miedziorytnika we Wrocawiu. Artysta wydzierżawił od miasta ten domek, tam mieszkał, tam była jego pracownia, tam kształcił studentów, tam odbywały się artystyczne spotkania i dyskusje

W 2007 roku, na przykład, z własnej woli poddał się lustracji i to potrójnej: odręcznie wypisał oświadczenie lustracyjne (w trzech formatach, największy na folii syntetycznej, naklejonej na płótno wielkości 3×5 m). Ten gest uzasadnił tak: „Wykorzystałem oficjalny dokument. Ponieważ był brzydki, poprawiłem jego estetykę. Pracownicy IPN powinni mieć też kontakt ze sztuką”.

Płaskorzeźba Eugeniusza Geta-Stankiewicza „Zrób to sam-do it yourself”

Na pozór dobroduszny i serdeczny w międzyludzkich kontaktach, Eugeniusz Get-Stankiewicz był daleki od optymizmu. Nie miał złudzeń co do bliźnich, czego dowodem jest jego praca pt. „Zrób to sam”. Skrzynka jak dla małego majsterklepki; w niej – elementy do montażu: krzyż, figurka ukrzyżowanego Chrystusa, cztery gwoździe i młotek.

Oto kolejny pomysł Eugeniusza Get-Stankiewicza – „Tablica Ku Czci Prostych Działań 1+1=2”

Monika Małkowska wspominała, że Eugeniusz Get-Stankiewicz nie znosił „galeryjnego” konceptualizmu. „Uwielbiał za to konceptualne żarty w przestrzeni miejskiej, przeznaczone dla przypadkowych przechodniów”. Przykładem takiego żartu jest wykonana przez Mistrza „Tablica ku czci prostych działań”, informująca, że „1 + 1 = 2”.

Jego plakat do „Wesela” Wyspiańskiego znalazł się nawet na znaczku pocztowym

Twarz Eugeniusza Get-Stankiewicza na plakacie

Twarz Eugeniusza Get-Stankiewicza na kamieniczce

Eugeniusz Get-Stankiewicz, który za życia stał się artystyczną legendą Wrocławia zmarł 10 kwietnia 2011 roku.

Pośmiertnie odznaczony w 2011 roku przez Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W 2012 roku, również pośmiertnie otrzymał honorowe obywatelstwo Wrocławia „Civitate Wratislaviensis Donatus” i Wschowy, w której mieszkał po repatriacji na Ziemie Odzyskane z utraconej przez Polskę Oszmiany.

Grób Eugeniusza Get-Stankiewicza

Pochowany został we Wrocławiu na Cmentarzu Osobowickim.

Znadniemna.pl na podstawie Kresowianie.info/Rzeczpospolita/Wikipedia.org

Mija 82. rocznica urodzin Eugeniusza Get-Stankiewicza, wszechstronnego artysty, grafika, scenografa, projektanta teatralnych lalek, twórcy medali, szyldów, kameralnych rzeźb, nauczyciela akademickiego. Polska krytyczka sztuki Monika Małkowska nazwała go „kresowiakiem z ostatniego rzutu”. [caption id="attachment_64611" align="alignnone" width="480"] Mały Eugeniusz z mamą Anną Stankiewicz. Oszmiana, 1943[/caption] Eugeniusz Get-Stankiewicz rzeczywiście był z

Przejdź do treści