Chodzi o rozbicie pod Worzianami 31 stycznia 1944 roku silnej ekspedycji Wehrmachtu przez żołnierzy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej i odniesione przez nich dwa dni później zwycięstwo nad przeważającymi kilkakrotnie siłami Sowietów we wsi Radziusze.
Bitwa pod Worzianami
Oto jak wydarzenia z 31 stycznia 1944 roku wspominał po latach ich uczestnik Wiktor Wiącka, podkomendny legendarnego dowódcy V Wileńskiej Brygady AK Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” :
„Brygada w składzie czterech plutonów w sile około 160 ludzi kwaterowała w wiosce Worziany, gdy o godzinie 11 przed południem rozległy się strzały od strony północnej. Nim dowódca miał czas zorientować się w sytuacji, kolumna niemiecka zajechała przed wioskę i rozwinęła się w tyralierę, próbując otoczyć wieś. Zatrzymani pod samą wioską ogniem naszych żołnierzy, Niemcy przypadli do ziemi i ostrzelali wieś z cekaemów i kilku erkaemów. Pociski zapalające spowodowały pożar kilku zabudowań. Tymczasem druga linia niemiecka ukazała się na skraju lasu oddalonego o 300 metrów od wsi. Dowódca brygady wysłał dwa plutony, aby okrążyły nieprzyjaciela od strony lasu, dając równocześnie rozkaz do natarcia pozostałym oddziałom. Pod naciskiem natarcia, w którym dowódca brygady szedł na czele tyraliery, pierwsza linia niemiecka zaczęła się wycofywać w kierunku lasu, wkrótce jednak plutony okrążające obeszły wroga od tyłu i druga linia niemiecka, cofając się przed nimi, wyszła z lasu na otwarte pole w kierunku wioski. W ten sposób Niemcy dostali się w podwójny ogień i walka zakończyła się ich zupełnym rozbiciem. Na przedpolu przed wioską pozostało zabitych 63 Niemców… Zdobyto 1 cekaem, 3 erkaemy i kilkadziesiąt karabinów i granatów.”
Antoni Rymsza, również uczestnik bitwy pod Worzianami, wspominał z kolei:
„Walka trwała do godziny trzeciej po południu, potem pochowano zmarłych i wieczorem wycofano się na wschód, w rejon między Świrem a Michaliszkami. Wszyscy byli zmordowani, wycieńczeni walką, marszem, na wozach wieziono ciężko rannych.”
V Brygada straciła w tej bitwie 19 żołnierzy. Wśród kilkunastu rannych żołnierzy był zraniony w rękę dowódca – mjr Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszko”.
Nieuchwytny „Łupaszko”
Dwa dni później, 2 lutego 1944 roku, pod Radziuszami żołnierze „Łupaszki” stoczyli kolejny zwycięski boj. Tym razem z Sowietami, którzy, licząc na osłabienie Polaków po dopiero co odbytej walce z niemieckim przeciwnikiem, spodziewali się łatwego zwycięstwa. Nadziejom Sowietów jednak nie dane było się ziścić. Nie był to zresztą pierwszy raz, gdy ponieśli klęskę z rąk żołnierzy Wileńskiej Brygady. Dowodzący nią Zygmunt Szendzielarz dał się we znaki sowieckim okupantom do tego stopnia, że jego schwytanie postawili sobie za główny cel, wyznaczając za jego głową wysoką nagrodę. Nie było to jednak takie proste.
Jak przyznała w jednym ze wspomnień Jadwiga Swolkień: „Miałam do czynienia z komendantem partyzantów radzieckich, Markowem, któremu na wspomnienie Zygmunta twarz kurczyła się jak pysk wściekłego psa. Brał tęgo w skórę i czuł się bezsilny, bo Zygmunt wymykał mu się jak duch”.
W istocie, oddziały dowodzone przez „Łupaszkę” okazywały się często dla sowieckiego napastnika nieuchwytne. Wszystko to za sprawą umiejętnego dowodzenia brygadą poprzez operowanie w rozproszeniu. Zygmunt Szendzielarz dawał dowódcom dość dużą swobodę działania oraz – w zależności od potrzeb – skupiał i rozpraszał podległe sobie oddziały na bardzo dużym obszarze. To zaś sprawiało, że były one praktycznie wszędzie – tylko nie tam, gdzie oczekiwali ich Sowieci. Taka metoda była również korzystna ze względów praktycznych – oprócz konspiracji chodziło o to, by nie obciążać zbytnio miejscowej ludności kosztami utrzymania żołnierzy. Stąd też pluton praktycznie nigdy nie stacjonował całościowo w jednej wsi.
Bitwa pod Radziuszami
Po stoczonej 31 stycznia bitwie z Niemcami brygada „Łupaszki” niespodziewająca się zaczepnych działań ze strony Sowietów zatrzymała się 2 lutego 1944 roku na krótki odpoczynek w rejonie wsi Radziusze (obecnie – w rejonie ostrowieckim na Białorusi – red.). Od poprzedniej bitwy minęło zaledwie kilkadziesiąt godzin. Sowieci tymczasem już od dłuższego czasu szukali możliwości rozbicia polskich partyzantów. Wiedzieli, że „Łupaszko” stoczył krwawą i zwycięską bitwę z Niemcami. Fakt powyższy uznano za okoliczność sprzyjającą przeprowadzeniu akcji przeciwko Polakom.
Tropiąc Polaków Sowieci nie kwapili się z atakiem. Czekali na maksymalną koncentrację swoich sił. Po zlokalizowaniu miejsca postoju V Brygady w rejonie Radziusz, polujący od dłuższego czasu na „Łupaszkę” pułkownik Markow ze swoimi brygadami podążył w kierunku stacjonowania polskiego oddziału. Rozkazał uderzyć siłami kilkakrotnie przewyższającymi siły Polaków. Razem przeznaczony do pierwszego ataku oddział Sowietów liczył 700 ludzi, uzbrojonych w dużą ilość broni maszynowej. Przypomnijmy, że „Łupaszko” dysponował wówczas zaledwie czterema plutonami, poturbowanymi w dopiero co stoczonym boju z Niemcami.
W odległości 3 km na wschód i południe od Radziusz ześrodkowały się pozostałe sowieckie siły. Miały stanowić zaporę na drodze ewentualnego przebijania się oddziału polskiego i gotowe były do wsparcia natarcia.
Na 2 lutego wypada, jak wiadomo, święto Matki Boskiej Gromnicznej. Zanim rozegrała się bitwa, w godzinach porannych pod pretekstem przyjacielskiej wizyty, przyjechało konno do Radziusz dwóch przedstawicieli partyzantów sowieckich z propozycją odbycia rozmów z „Łupaszką” i sztabem w wyznaczonym miejscu. Ich propozycję potraktowano nieufnie i nie udzielono wiążącej odpowiedzi, dopatrując się, słusznie zresztą, podstępu.
Podczas rozmowy zrelacjonowano Sowietom przebieg bitwy pod Worzianami. Rozmówców interesował stan uzbrojenia i straty poniesione przez polski oddział. Wkrótce ruchy oddziałów sowieckich w pobliżu Radziusz zwróciły na siebie uwagę żołnierzy, regenerujących siły po bitwie pod Worzianami. Zarządzono pogotowie bojowe. Sprawdzano broń, uzupełniano rezerwy amunicji. Zakazano opuszczania i oddalania się z plutonów. Dowódca plutonu kawalerii „Foksal” zalecił patrolom ostrożne poruszanie się po terenie, wskazując na niebezpieczeństwo ze strony oddziałów sowieckich.
Pierwszy patrol, posłany do zbadania okolicy, przepadł bez wieści, podobnie stało się z następnym – zostały one przechwycone przez Sowietów. Z wziętych do niewoli usiłowano wydobyć jak najwięcej informacji o oddziale.
Niebawem Polacy przekonali się się, że starcie z Sowietami jest nieuniknione. Atak sowiecki był kwestią godzin. O godz. 16-tej służbowy plutonu „Maksa” Aleksander Iwanowski „Rosa” zauważył zapaloną łaźnię i wyłaniające się z mroku oddziały. Dopiero o zmierzchu rozpoczęło się zmasowane uderzenie sowieckich sił.
Natarcie odbywało się przy akompaniamencie huraganowego i niecelnego ognia z broni maszynowej, przeraźliwego wycia i okrzyków „hurra”. Ogromna bezładna masa ludzi wyłoniła się od strony wschodniej. Zastosowana taktyka polegała na dążeniu do psychicznego załamania obrońców polskich i wypędzenia ich na otwartą przestrzeń. Oddział „Łupaszki” ze spokojem przyjął natarcie sowieckie. Podpalona na przedpolu stodoła z sianem oświetliła atakujących, którzy sami nie widzieli pozostających w ciemnościach pozycji polskich.
Żołnierze zajęli wysunięte przed wsią stanowiska obronne. Przy cekaemie zaległ „Kitek”, przedwojenny podoficer zawodowy i specjalista broni maszynowej. Prowadził ogień ciągły i długimi seriami. Równocześnie strzelano z kilku elkaemów i erkaemów oraz karabinów. Pluton kawalerii przymierzał się do obejścia nieprzyjaciela i zaatakowania go od tyłu. Ogłuszający huk wystrzałów i krzyki wywołały popłoch koni; zwierzęta nie dawały się wyprowadzić z obór, wyrywały się i uciekały do Radziusz. W takiej sytuacji ułani wzmocnili pluton „Kitka”. Celny i skuteczny ogień załamywał kolejne fale ataków. Sowieci, przyciśnięci do ziemi i popędzani przez swoich dowódców, kilkakrotnie zrywali się i próbowali bezskutecznie sforsować polski ogień zaporowy. „Łupaszka” zorientował się, że przeciwnik za wszelką cenę dąży do rozerwania obrony, zepchnięcia oddziału do rzeki Straczy, otoczenia go i rozbicia. W każdej chwili istniało prawdopodobieństwo wyprowadzenia przez nieprzyjaciela jeszcze większych sił, które podciągnięte w rejon bitwy, przegrupowały się i oczekiwały rozkazu do ataku.
Nie chcąc dopuścić do okrążenia „Łupaszka” postanowił oderwać się od Sowietów i odskoczyć za rzekę.
Natarcie Sowietów w czasie przeprawy powstrzymywał pluton „Kitka”. Wytrwali do ostatka, dopiero rozkaz dowódcy pozwolił na opuszczenie zajmowanych stanowisk. Wycofano się z Radziusz do leżącego za rzeką majątku. Pozostawiono cekaem i wóz ze starymi karabinami, których nie można było zabrać.
Przeprawa przez Straczę odbywała się w ciemnościach. Dwie łodzie wywróciły się i zatopiły. Korzystano więc z jednej. Kolejno przewieziono rannych i pluton „Rakoczego” z „Węgielnym”, potem pozostałe plutony. Część partyzantów pokonała rzekę wpław. Utonął „Rom”, płynący z cekaemem. „Łupaszka” kontrolował przebieg bitwy i ewakuację. Kiedy większość oddziału znalazła się za rzeką, trzema czerwonymi rakietami dał sygnał do odwrotu.
Bratobójczy bój Sowietów
Wystrzelone w górę czerwone rakiety do reszty zdezorientowały Sowietów. Dla nich bowiem czerwony kolor oznaczał przystąpienie do generalnego szturmu. W panujących ciemnościach z dwóch przeciwnych kierunków sowieckie oddziały natarły na siebie. Zanim zorientowano się w sytuacji zawiązała się gwałtowna bratobójcza walka. Tymczasem zakończona została ewakuacja V Brygady na prawy brzeg Straczy. W grupie ostatnich żołnierzy znajdował się sam dowódca – Zygmunt Szendzielarz.
Bilans strat: Sowieci pokonali nieistniejący oddział
Następnie, korzystając z nocy, brygada odskoczyła na odległość kilkunastu kilometrów przez Świrankę do Białej Wody, odrywając się tym samym od nieprzyjaciela. W kilkugodzinnej bitwie pod Radziuszami straty oddziału „Łupaszki” były niewielkie (1 zabity, 1 utonął i 6 rannych, kilku wziętych do niewoli).
Strona sowiecka oceniła straty polskie na 15-20 zabitych, 2 kaemy i 30 karabinów. Ponadto twierdzono o rozbiciu przez oddział im. „Lenina” w zasadzce oddziału polskiego w sile 100 ludzi, idącego z odsieczą z kierunku Świra. Podany fakt nie miał nigdy miejsca, gdyż żaden inny oddział polski, poza brygadą „Łupaszki”, w tym rejonie wówczas nie działał. Straty sowieckie nie są na razie znane. Ludność twierdziła, że zabrano z pola walki ok. 200 zabitych i rannych. 3 lutego 1944 roku pod Radziusze przybył „Maks” z drużyną celem dokonania rozpoznania. Koło gajówki Hrynkiewicza miał potyczkę z patrolem sowieckim, wysłanym z podobnym zadaniem. W starciu stracił trzech zabitych, ranny został Ireneusz Pakulski „Irek”. Zdobyto 2 pepesze i kb oraz odebrano dwie furmanki z zagrabionym mieniem ludności.
Niepowodzenie oddziałów sowieckich pod Radziuszami było finałem szykowanej od dłuższego czasu sowieckiej operacji przeciwko brygadzie „Łupaszki”, który dzięki zmysłowi dowódczemu oraz sprytowi potrafił wychodzić z najcięższych opresji i już za życia stał się legendą polskiej partyzantki walczącej na Kresach Wschodnich przedwojennej Rzeczypospolitej.
Polegli w bitwie pod Worzianami żołnierze „Łupaszki” dzięki staraniom miejscowej ludności spoczęli w kwaterze nieopodal wsi, pod którą stoczyli śmiertelny bój. Pamięć o legendarnym dowódcy i jego podkomendnych przetrwała wśród miejscowych Polaków, którzy przez dziesięciolecia opiekowali się kwaterą, uporządkowaną na początku lat 90-tych XX w. dzięki staraniom środowisk kombatanckich z Wileńszczyzny.
Worziany. Kwatera żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. Stan z 2009 roku. fot.: Flickr.com
Pamięć ta okazała się jednak solą w oku ideowych spadkobierców zbrodniczej władzy sowieckiej, przysługujących białoruskiemu dyktatorowi Łukaszence. W kwietniu 2023 roku zniszczyli oni granitową tablicę upamiętniającą poległych żołnierzy. Tekst wyryty na tablicy, wmurowanej w głaz, ustanowiony pośrodku kwatery, głosił:
ŻOŁNIERZOM
5-TEJ WILEŃSKIEJ BRYGADY
ARMII KRAJOWEJ POLEGŁYM
31.01.1944 R. W ZWYCIĘSKIEJ BITWIE
Z ODDZ.NIEMIECKIEGO WERMACHTU
POD WSIĄ WORZIANY
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI
Tablica na kwaterze w Worzianach, zniszczona przez przysługujących Łukaszence ideowych spadkobierców zbrodniczej władzy sowieckiej, fot.: archiwum Znadniemna.pl
Znadniemna.pl na podstawie Histmag.org i Facebook Fundacji Niezłomni im. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, na zdjęciu (u góry): Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK. Stoją od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”, wachm. Jerzy Lejkowski „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”, fot.: domena publiczna
Chodzi o rozbicie pod Worzianami 31 stycznia 1944 roku silnej ekspedycji Wehrmachtu przez żołnierzy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej i odniesione przez nich dwa dni później zwycięstwo nad przeważającymi kilkakrotnie siłami Sowietów we wsi Radziusze.
Bitwa pod Worzianami
Oto jak wydarzenia z 31 stycznia 1944 roku wspominał