HomeStandard Blog Whole Post (Page 35)

90 lat temu, 17 czerwca 1934 roku, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Ignacy Mościcki podpisał rozporządzenie „w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu”. Na podstawie tego dokumentu utworzony został obóz izolacyjny w Berezie Kartuskiej. Było to miejsce odosobnienia, które propaganda sowiecka, a później także białoruska, złośliwie nazwie „obozem koncentracyjnym”.

Jeszcze przed pamiętnym VI Zjazdem Związku Polaków na Białorusi z marca 2005 roku, po którym demokratycznie wybrany zarząd ZPB został zdelegalizowany i został zmuszony do działalności w podziemiu, wydawany przez ZPB tygodnik „Głos znad Niemna” opublikował na swoich łamach artykuł  o Berezie Kartuskiej autorstwa profesora Uniwersytetu Wrocławskiego Zdzisława Juliana Winnickiego.

Wybitny historyk i znawca problematyki kresowej, już 19 lat temu skutecznie i przekonująco obalił propagandowe mity na temat Berezy Kartuskiej, przedstawiając prawdziwą historię tego miejsca i opisując rzeczywiste przeznaczenie obozu w Berezie Kartuskiej oraz rolę jaką odegrał dla sprawy zachowania bezpieczeństwa publicznego II Rzeczypospolitej.

Dzisiaj, w 90. rocznicę powstania jednego z najbardziej znanych miejsc odosobnienia w II RP – obozu izolacyjnego w Berezie Kartuskiej (dzisiaj –  centrum rejonu bereskiego w obwodzie brzeskim na Białorusi) – pragniemy Państwu przypomnieć artykuł Zdzisława J. Winnickiego sprzed dziewiętnastu laty:

Bereza Kartuska – jak było naprawdę?

Bereza była rzeczywiście miejscem i symbolem nie przynoszącym sławy władzom sanacyjnym. Na pewno nie była jednak tym, co pisze o niej wielu autorów na Białorusi, którzy pozyskują „wiadomości” z dawnych propagandowych źródeł komunistycznych. Jak zatem było z tą Berezą?

Na krótko przed wybuchem II wojny światowej, jak podaje autor jedynej jak dotąd naukowej monografii o obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej Ireneusz Polit („Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej”, Toruń 2003), Berezę wyznaczono na miejsce internowania dla osób zaangażowanych w antypolską dywersję, czyli dla tzw. V kolumny. Byli to mieszkający w Polsce Niemcy i współpracujący z wywiadem niemieckim obywatele polscy, Ukraińcy – banderowcy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) współpracujący z III Rzeszą, a także nie ustalona bliżej liczba obywateli polskich różnych narodowości – komunistów aktywnie zaangażowanych w antypolskie akcje dywersyjne. Taką formę internowania prewencyjnego stosowały w czasie II wojny światowej wszystkie państwa koalicji antyhitlerowskiej. Obóz, który nabrał w związku z powyższym zupełnie innego niż dotąd znaczenia, rozrósł się do niespotykanych wcześniej rozmiarów. Liczba internowanych wynosić miała aż 7 tysięcy, z czego 4,5 tysiąca stanowili Ukraińcy z OUN. Do tego czasu w przystosowanych do nowej roli dawnych koszarach przebywało jednorazowo średnio 300 osadzonych.

Mimo, że w myśl ustaleń Paktu Ribbentrop-Mołotow usytuowana na Polesiu Bereza znajdowała się w sowieckiej strefie okupacyjnej, na mocy specjalnej umowy agresorów pierwsi do Berezy wkroczyli Niemcy. Wkroczyli po to by zająć się internowanymi tam swoimi rodakami. Obóz był opustoszały. Pozostali w nim jedynie ci spośród internowanych Niemców, którzy ze względów zdrowotnych lub z obawy przed nieznanym otoczeniem nie uciekli, gdy polskie służby policyjne po 17 września ewakuowały się z obozu. Nie wiadomo jak wyglądały ostatnie dni obozu w Berezie. Pojmanych później funkcjonariuszy zamordowano w Ostaszkowie w ramach „operacji katyńskiej”. Pozostali, zapewne w obawie o swe życie, nie pozostawili wspomnień. Nie byłyby to zresztą wspomnienia, którymi należałoby się chwalić. Nawet przed najbliższą rodziną.

Po Niemcach do Berezy wkroczyli Sowieci. Specjalne grupy NKWD, szczególnie zainteresowane polskimi instytucjami państwowymi, prowadziły także dochodzenia w sprawie Miejsca Odosobnienia (MO) w Berezie Kartuskiej. W ich ręce dostał się między innymi Leon Kozłowski, premier rządu polskiego z okresu gdy zapadła decyzja o utworzeniu obozu w Berezie. To właśnie on był głównym pomysłodawcą powołania tej szczególnej placówki penitencjarnej. W pozostawionych i opublikowanych w Polsce w 2001 roku wspomnieniach tak relacjonuje on owo “zainteresowanie” podczas przesłuchania: „(…) Wyciągnięto także sprawę utworzenia za mego rządu obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej, ale sprawy tej szerzej nie rozwijano. Było to przecież dziecinnie łagodne zarządzenie w stosunku do obozów istniejących w Sowietach i milionów ludzi odosobnionych w nich na długie lata z wyroków administracyjnych. W Berezie Kartuskiej za mego urzędowania znajdowało się około dwustu ‘odosobnionych’, a każda sprawa po trzech miesiącach musiała być na nowo rozpatrywana. Nie dawało to podstawy do wewnętrznej propagandy w ustroju sowieckim. Mego śledczego interesowało tylko, ilu w Berezie siedziało komunistów, a gdy się dowiedział, że było ich 38, to liczba ta wcale mu nie zaimponowała i uznał, że sprawa nie nadaje się do szerszego traktowania” (…).

Jak ustalił Ireneusz Polit, którego dane tutaj przywołujemy, mimo złych warunków sanitarnych i bytowych jakie panowały w MO oraz ostrego reżimu, spośród wszystkich osadzonych tam w okresie 6 lat istnienia obozu w Berezie zmarło łącznie tylko 14 osób. Dziesięciu z nich – w szpitalach dokąd ich skierowano na leczenie zewnętrzne, a cztery w samym MO, przy czym trzy z powodu chorób, a jedna wskutek samobójstwa.

Po uporządkowaniu posiadanych materiałów archiwalnych z AAN – Warszawa i korzystając z faktu ukazania się monografii Ireneusza Polita podejmujemy się popularnego przedstawienia problematyki. Niniejszy tekst to również rozszerzona recenzja jego cennej i pionierskiej pracy. Kwestia przypomnienia faktów jest ważna tym bardziej, że problem Berezy w powszechnej opinii współczesnego piśmiennictwa na Białorusi, obok wielu innych, urasta do najbardziej kontrowersyjnego problemu w najnowszych dziejach stosunków polsko – białoruskich. Jak widzi to i pokrewne mu zagadnienia współczesna historiografia i politologia białoruska (nie sowiecka!) przedstawiłem w mojej książce „Współczesna doktryna i historiografia białoruska (po roku 1989) wobec Polski i polskości” (Wrocław, 2003). Dla wprowadzenia czytelników, zanim przejdę do omówienia tematu zasadniczego, przytoczę wyjątki z tej książki. Ilustrują one bowiem ogólne nastawienie i ugruntowane, upowszechniane w podręcznikach szkolnych opinie o roli jaką odegrało polskie władztwo państwowe na Kresach (tutaj: na Zachodniej Białorusi): “(…) Opis stosunku współczesnego piśmiennictwa białoruskiego do II RP rozpoczniemy od bardzo niedawnego głosu w dyskusji towarzyszącej hucznie obchodzonemu na Białorusi 60-leciu wspomnianego „zjednoczenia” (ziem białoruskich). Głos ów przytaczamy tutaj z powodu jego szczególnej reprezentatywności, gdyż został wyrażony przez osobę utytułowaną naukowo oraz pełniącą państwowe funkcje w tzw. Pionie Prezydenckim administracji prezydenta RB (tzw. Wiertikal). Stanowisko owo w czasopiśmie „Biełaruskaja Dumka” (nr 4 z 1999 r.) w rubryce „Historyczna Pamięć” z podtytułem „archiwa nie kłamią”, jego autor dr hab. Rościsław Płatonow rozpoczął od cytatu z rosyjskiej gazety „Prawda”. Poddając krytycznej ocenie tezy historyków i polityków polskich omawiających stosunki polsko-rosyjskie Płatonow postawił kwestię następująco: „Dlaczego przedstawiane są wyłącznie jednostronne pretensje? Katyń, deportacje Polaków na Syberię, Kazachstan – to wszystko rozumiem – stalinizm. Ale była przecież i piłsudczyzna! Ten, do którego (Polacy – Z.J.W.) modlą się dzisiaj, bezwzględnie wprowadzał nacjonalizm oraz bezwzględny reżim kolonialny (…)”.

Zaznaczając, że dla Polaków Piłsudski jest narodowym bohaterem, odrodzicielem polskiej państwowości, autor stwierdza, że dla Białorusinów przeciwnie – był synonimem „wtargnięcia jego legionów, które na początku wieku XX przyniosły na bagnetach krwawą okupację narodowi białoruskiemu”. W listopadzie 1918 roku – pisze dalej Płatonow – Piłsudski „postawiwszy siebie jako naczelnika polskiego państwa z dyktatorskimi pełnomocnictwami, według własnego mniemania uzyskał prawo do prowadzenia swojej hegemonistycznej ‘polityki wschodniej’”. Ta ocena ze strony białoruskiego autora wynika niejako z samych tytułów części wspomnianego artykułu: “Tajne cele strategiczne”, “Państwo utrwalane pałką i bagnetem”, “Głębokie rozgrabienie ekonomiczne Białorusi i gwałt na jej mieszkańcach”.

W rozdziałach tych autor mówi wprost: dotychczasowe radzieckie pojmowanie historiografii słusznie ujmowało “wtargnięcie legionów Piłsudskiego na ziemie Białorusi i Ukrainy według schematu pochodów Ententy”. Dalej autor stwierdza, że „faktycznie państwa Ententy wiele uczyniły dla przygotowania polskiej agresji”. Tak właśnie przedstawiana jest przezeń kwestia utworzenia Armii Polskiej we Francji pod dowództwem gen. Hallera. Dalej autor stwierdza, że tylko „pomocy zagranicznej Zachodu Polska mogła zawdzięczać, iż wiosną roku 1920 jej armia liczyła 738 tys. ludzi”. Jej operacyjnym przygotowaniem do “agresji na Białoruś”, według Płatonowa „zajmowali się oficerowie francuscy”. Niemniej „Piłsudski i szowinistyczne koła rządowe”, pomimo prozachodniej orientacji (sic), miały „swój odrębny plan”. Na ów plan składała się „koncepcja Wielkiej Polski od morza do morza”, czyli – jak pisze cytowany autor – odtworzenie jej w granicach z 1772 roku. Argumentem i zarazem uzasadnieniem wspomnianej „agresji i wtargnięcia” miał być „rzekomy ucisk polskiej części mieszkańców Ukrainy, Litwy i Białorusi przez bolszewików”. Pod „pozorem” obrony tej mniejszości, pisze zatem, szykowane było polskie wystąpienie. Owa „nie wypowiedziana wojna”, odmiennie niż „twierdzą podręczniki (sowieckie?) rozpoczęła się już w roku 1919, w kwietniu – październiku, gdy Polacy zagarnęli Białoruś do linii rzek Zachodnia Dźwina i Berezyna”. Autor polską „agresję” przesuwa jeszcze bardziej w czasie, uznając za nią „stworzenie stanu wojny” z Rosją radziecką przez I Korpus Polski w Rosji, który był „częścią armii starej Rosji”. Zatem „bunt” (sic) polski miał cel polityczny – „likwidację władzy radzieckiej w guberniach mińskiej i homelskiej, a następnie przyłączenie ich do Polski”. Ta „rozszerzająca się okupacja” sprawiła, według autora, zajęcie Mińska jeszcze przed przybyciem tam „kajzerowskich wojsk, wraz z którymi Polacy „rozpoczęli grabienie ludności”, która poddana została „grabieży, gwałtom, pogromom wszędzie tam, gdzie pojawiły się jednostki Korpusu Polskiego”. Płatonow stwierdza dalej, przywołując broszurę Antona Łuckiewicza, że „nie wiadomo do czego doprowadziłoby panowanie band (sic) Dowbora-Muśnickiego, gdyby niemieccy okupanci, bojący się jak ognia powstania ludowego, nie wyprowadzili dowborczyków z białoruskiego kraju”.

Nic dziwnego, że w takim ujęciu każda władza, nawet okupacyjna niemiecka, była lepsza aniżeli jakakolwiek polska, nawet w wydaniu lokalnych autochtonicznych mieszkańców – Polaków. Na tym tle bardziej zrozumiałymi stają się wywody białoruskiej historiografii niezależnej odnoszone do ocen wojny sowiecko – polskiej. Tylko bolszewicy, wobec braku sił zbrojnych BNF, byli w stanie zahamować polskie władztwo państwowe na Ziemiach Białoruskich w momencie zakończenia okupacji niemieckiej. Tak oceniana jest generalnie tutejsza uwertura do niepodległej II Rzeczypospolitej. Dalsze tezy wynikają niejako wprost z tak zarysowanego obrazu początków odradzającej się państwowości polskiej.

Znana odezwa – deklaracja skierowana do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego jaką Naczelnik Państwa Polskiego Józef Piłsudski ogłosił po zajęciu Mińska, Płatonow uznaje za mistyfikację. Wykonawcy tej polityki, lokalni urzędnicy i wojskowi realizowali ją – jak pisze autor -„całkiem jawnie”. Ową „politykę wschodnią Polski” – według tytułu rozdziału – „tajną”, autor ilustruje powołując się na cele jakie zakładała społeczna organizacja polska „Straż Kresowa” współpracująca ściśle – jak podkreśla – z POW. Owa “tajna polityka” wspomnianej „Straży”, w wersji Płatonowa przypisywana państwu, miała opierać się na stwierdzeniu, że Białorusini są zbyt słabi do utworzenia własnego państwa i będą zmuszeni do oparcia się o Polskę lub Rosję; niemożność stworzenia samodzielnej państwowości powoduje konieczność nadania Białorusi autonomii, w związku z Polską; zjednoczenie Białorusi Zachodniej ze Wschodnią stworzy możliwość dla powołania Księstwa Białoruskiego (sic), które winno połączyć się z Polską na zasadzie unii. By do tego doprowadzić „Straż”, czyli według autora polskie władze, rekomendowała wprowadzenie alfabetu łacińskiego w miejsce „rosyjskiego”, ustanowienie prawosławnej metropolii niezależnej od patriarchatu moskiewskiego, nawiązanie współpracy z aktywistami białoruskimi, starania o ekonomiczne związanie mieszkańców Białorusi z Polską. Dalej, w drugim rozdziale swego artykułu Płatonow prezentuje, jak pisze – „źródłowo archiwalny” obraz utrwalenia władzy polskiej na Kresach. Tezy owej prezentacji w jego wersji – traktowane tutaj jako wytyczne polskiej polityki państwowej – miały być następujące:

– „źródła zaświadczają”, że Kresy opanowano od pierwszych dni przemocą, gwałtem, rozstrzeliwaniem i masowymi represjami wobec miejscowej ludności (przykładów autor nie podaje);

– na „zaanektowanych” obszarach ustanowiono “ciężką okupację”, niemal tożsamą z niemiecką;

– aparat zarządzania kompletowano z burżuazji, właścicieli ziemskich, drobnej szlachty oraz „nastawionej propolsko inteligencji” (narodowości autor nie określa);

– władze radzieckie, które wznowiły swą działalność po odejściu wojsk niemieckich, ponownie zostały zmuszone do jej zaprzestania, a ich „dekrety” unieważniono;

– zgodnie z zaleceniami polskiej polityki, „nie tylko bolszewików ale wszystkich związanych z organami radzieckimi, a zatem komisarzy i ich rodziny, znaczniejszych aktywistów, fornali, chłopów niepokornych woli księdza, właściciela ziemskiego czy naczelnika żandarmerii – aresztowano, osadzano w więzieniach lub obozach koncentracyjnych albo karano śmiercią” (i tu autor nie podaje przykładów).

Tak pisał i oceniał całkiem niedawno współczesny autor białoruski… Kolejny cytat z mojej książki dotyczy poglądów i opinii współczesnych (nie sowieckich) naukowców białoruskich: (…) Na wstępie poniższej prezentacji, uprzedzając dalszą narrację stwierdzamy, że powszechny sposób prezentacji Polski i polskości („polskie panowanie na anektowanych ziemiach Zachodniej Białorusi”) we współczesnym piśmiennictwie białoruskim to obraz „bezprawia i ucisku”, momentami o charakterze zorganizowanego, państwowego terroru. Wszystko zaś przeciwko „białoruskim masom ludowym i pracującym”. O tym, że zwłaszcza pod koniec lat dwudziestych i w pierwszej połowie lat trzydziestych sytuacja na Kresach przypominała stan zanarchizowanej wojny wiemy z przekazów i źródeł polskich. Archiwa i polska literatura przedmiotu są w tej mierze reprezentatywnym świadectwem.

Dla wprowadzenia, przytoczymy fragment z rozdziału podręcznika szkolnego, w którym Sidarcou, Famin i Panou w odniesieniu do lat 30., jakby nawiązując do stalinowskiej tezy z tamtego właśnie okresu piszą o „zaostrzeniu sytuacji w rejonach mniejszości narodowych”, tj. w województwach północno-wschodniej Polski, co miało się przejawiać tym, że „na jakiekolwiek wystąpienia, władze polskie reagowały osadzaniem w więzieniach i obozach koncentracyjnych (sic – liczba mnoga – Z.J.W.). Na samej tylko Zachodniej Białorusi było ich 20, w tym w obozie koncentracyjnym w Berezie Kartuskiej jednorazowo znajdowało się od 200 do 300 więźniów rozmaitych orientacji politycznych”. To powodowało – piszą autorzy, że „niektóre organizacje poszukiwały pomocy za granicą – w ZSSR”. Tak skonstruowany pogląd (powtarzany praktycznie we wszystkich prezentowanych tu opracowaniach) służy uzasadnianiu dalszej eskalacji a więc komunistycznej dywersji inspirowanej z zewnątrz, a następnie akcji – jak określają to podręczniki – naturalnego „wyzwolenia” i „zjednoczenia” po 17 września. To ostatnie jest opatrywane oczywistą dodatkową argumentacją o konieczności „ochrony życia” mieszkańców (wszystkich) Zachodniej Białorusi.

Kowkiel i Jarmusik z kolei piszą o strajkach, które z ekonomicznych szybko przekształcały się w polityczne oraz o „narastaniu walki chłopów”, którzy protestowali przeciwko „terrorowi władzy” – np. chłopi „spalili osadę osadnika i majątek obszarniczy w powiecie nowogródzkim”. Kontynuując przykłady “walki klasowej” oraz “walki z polską władzą” autorzy zaznaczają, że około „tysiąca chłopów uzbrojonych w broń palną, widły, siekiery rozgromiło posterunek policyjny we wsi Niegniewicze. Policja zdławiła rewolucyjne wystąpienie chłopskie. Czterech uczestników powieszono, a 49 skazano na więzienie”. Takich przykładów w rozdziale znajdujemy więcej. Autorzy podkreślają przy tym, że „w miarę narastania walki o socjalne i narodowe wyzwolenie rosła świadomość polityczna chłopów, w tym zrozumienie wspólnych interesów z klasą robotniczą”. Tego typu radziecka frazeologia klasowa dominuje w omawianej pracy i jest metodą opisu zjawisk mających miejsce „na Zachodniej Białorusi”. Zaraz potem autorzy opisują rolę i zadania kierownicze KPZB, „organizatorki walki mas pracujących o narodowe i socjalne wyzwolenie oraz zjednoczenie z BSSR”.

Po takich założeniach następują wyliczenia liczby i zasięgu strajków, aktów „sprzeciwu”, wreszcie opis bezpośredniej akcji zbrojnej przeciwko „zbrodniczemu reżimowi władz polskich”. Kowkiel i Jarmusik tę “narodowo-wyzwoleńczą walkę” wręcz gloryfikują. Nazywają ją walką partyzancką miejscowego ludu podkreślając w tym kontekście, pozytywną rolę nasyłanych z BSSR specjalnie przeszkolonych i wyposażonych dywersantów -„najbardziej znanymi przywódcami wojny partyzanckiej byli komuniści K.P.Arłouski, S.Waupszasow, W.Z.Korż…” . Autorzy dodają, że „ruch partyzancki w powiatach grodzieńskim, wołkowyskim, sokulskim, bielskim i białostockim nosił początkowo antypolski charakter i był inspirowany przez białoruskich eserów, którzy z czasem zawiesili broń. Ruch partyzancki jednak trwał”. Po tym następuje wymienienie „fali represji”: we wsiach rozpętano policyjny terror, w wielu powiatach wprowadzono stan wyjątkowy, pod koniec 1923 roku w więzieniach znalazło się 1300 więźniów politycznych.

„Prawdziwe” działania, jak zaznaczają autorzy, nastąpiły gdy do akcji w sposób zorganizowany przystąpiły organizacje komunistyczne „najpierw KPP i KPL” „i wreszcie KPZB”. Po tym stwierdzeniu następuje opis organizacji, struktur i personaliów działaczy tego ugrupowania. KPZB „stanęła na czele ruchu partyzanckiego i nadała mu zorganizowany charakter”.

Podkreślamy w tym miejscu stwarzanie w podręczniku (tym i pozostałych) jednoznacznego wrażenia o samoistności, lokalności i autonomiczności wspomnianego ruchu i samej białoruskiej kompartii jako „wyrazicielki dążeń ludu pracującego Zachodniej Białorusi”. Sterowaniu i pełnej zależności od służb specjalnych i dywersyjnych ZSSR autorzy nie podkreślają. Jednak dwa zdania poniżej przytaczają całostronnicowy opis dwuletniej działalności terrorystycznej wspominanego NKWD-zisty K.Arłouskiego („Mucha – Michalski”, pseudonim jednego z polskich komunistów prowadzącego wojnę terrorystyczną z terenu BSSR) i jego oddziałów. Kowkiel i Jarmusik uwierzytelniają swe wywody cytowanymi (przywoływanymi) „informacjami rządu St. Grabskiego o 878 napadach partyzanckich w roku 1922 i 500 w roku 1923”. Wyliczają przy tym „osiągnięcia”: „tylko w 1925 r.” – spalenie nie mniej niż 500 domów (dworów) polskich obszarników oraz osad kolonistów, 125 spalonych stodół ze zbiorami zboża, 300 stogów, 3 stajni, 14 obór, 21 magazynów, 127 przedsiębiorstw – „bojowe operacje partyzantów nie ustawały ani jednego dnia. Obszarnicy i osadnicy uciekali z ziem białoruskich do centralnych rejonów Polski, a połowa z 38 tysięcy (sic!) osadników osiedlonych w roku 1924 pozostawiła swoje domostwa na Zachodniej Białorusi. KPZB rozpoczęła przygotowania do powszechnego powstania zbrojnego”. Autorzy powołują się w tym przypadku na raport Orłowskiego, nie podając jednak informacji końcowej, w której dywersant (dla opracowań białoruskich – “partyzant”, “wyzwoliciel”) chwali się własnoręcznym zabiciem „co najmniej 100 ziemian i żandarmów”.

„Nowy etap walki” w latach 1926-29, jak zaznaczają autorzy, rozpoczęto z chwilą przyjęcia „rewolucyjno – demokratycznych form walki”, co wiązało się z powstaniem Białoruskiej Włościańsko – Robotniczej Hramady utworzonej przez białoruskich posłów na polski Sejm. Postępy walki wiązały się ściśle, co podkreślają autorzy, „z postępem kulturalnym i gospodarczym budownictwem w ZSSR i BSSR”, prowadzenie tam „rozumnej polityki narodowościowej polegającej na białorusizacji”. “Dla Białorusinów jacy znaleźli się w państwie polskim stało się jasne, że prawdziwa państwowość białoruska jest budowana na wschodzie a BSSR stanowi opokę walki wyzwoleńczej mas pracujących Zachodniej Białorusi przeciwko uciskowi polskiej burżuazji i obszarników”.

Następne wersy rozdziału to opis ustaleń, uchwał i działań KPZB i Hramady, a następnie działań jakie organa polskie przedsięwzięły dla ich zwalczania i delegalizacji. Na zakończenie, po wyliczeniu wszelkich osiągnięć KPZB, autorzy jednym zdaniem stwierdzają, że w marcu 1938 roku „z powodu niesprawiedliwych oskarżeń KPZB rozwiązano, lecz komuniści nie zaprzestali swej rewolucyjnej działalności”. Po tym następuje rozdział o „Zjednoczeniu Zachodniej Białorusi z BSSR”. O masowych mordach, fizycznej likwidacji polskości i świadomego choć sowieckiego elementu białoruskiego w latach 1937-38 Kowkiel i Jarmusik nie piszą.

„Masy pracujące Zachodniej Białorusi nie uznawały okupacji, nie godziły się ze swoją ciężką sytuacją i wiodły walkę przeciwko uciskowi” – głosi inny białoruski podręcznik. Po takim wstępie przytoczone są dane mające demonstrować “nieugiętość” i „postępowość” – o strajkach i „zbrojnej walce partyzanckiej prowadzonej przez chłopów”, którzy likwidowali posterunki i oddziały policyjne, palili dwory i gospodarstwa osadników. „Wiosną 1922 roku – piszą z wyraźną aprobatą autorzy podręcznika – kilka tysięcy (sic) partyzantów z powiatów wołkowyskiego, brzeskiego i prużańskiego oraz innych skierowało ultimatum do rządu polskiego domagając się ustania przemocy nad Białorusinami, wypuszczenia więźniów, zakazu wyrębu lasów oraz przyznania Zachodniej Białorusi prawa do samostanowienia”. Skutkiem, miało być, jak podkreślają autorzy, „zmuszenie władz” do ograniczenia akcji osadniczej oraz sprowadzenia na teren Zachodniej Białorusi w latach 1924-1925 „znacznych karnych oddziałów wojskowych i policyjnych na czele z generałem Rydzem-Śmigłym (sic!)” – “płonęły wioski, trwał masowy terror, przez miasta przewaliła się fala obław (sic), pracowały sądy wojskowe. W niektórych miejscowościach partyzanci prowadzili regularne boje z wojskiem”. Akapit ten pozostawiamy bez komentarza.

Jako kolejna forma walki opisywana jest działalność białoruskich ugrupowań w polskim Sejmie, głównie wspominanej wyżej Hramady Bronisława Taraszkiewicza, której „rozgromienie przez władze polskie” spowodowało – jak pisze autor – znaczne osłabienie ruchu chłopskiego. Także po 1934 roku, wskutek „rzucenia za kraty i do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej setek komunistów, komsomolców i rewolucyjnie nastawionych robotników i chłopów”. Osłabienie „ruchu” nastąpiło wszakże – „też” – jak zaznacza autor, wskutek „nieuzasadnionej likwidacji KPZB i fali stalinowskich represji wobec ich członków”. Teza końcowa sprowadza się do podkreślenia opisanej „heroicznej walki mas pracujących” jako ważnego etapu do „zjednoczenia narodu białoruskiego w jednolitym państwie”.

Z kolei Czigrinow pisze zupełnie serio o „obozie koncentracyjnym w Berezie” oraz o działaniach komunistów (nie podaje, których – „polskich” czy „białoruskich”) zmierzających do „budowy jednolitego frontu domagającego się od władz (polskich) zerwania sojuszu z hitlerowskimi Niemcami”.

Przytoczone fragmenty podręczników, a więc mediów kształtujących poglądy dzieci i młodzieży, rysują kraj apokalipsy, kraj rządzony nieomal przez krwawych despotów, którzy za jedyny cel postawili sobie „zniszczenie białoruskich chłopów i rewolucjonistów”. Trudno się zatem dziwić, że Bereza ma na Białorusi wyłącznie czarną legendę. O tym, że każde państwo ma nie tylko prawo ale i obowiązek zwalczać anarchię, dywersję wreszcie pospolity bandytyzm w interesie spokoju i bezpieczeństwa obywateli oraz chronić porządek konstytucyjny – w przytaczanym piśmiennictwie nie ma ani słowa. Jest to zatem obraz i interpretacja jednostronna, ideologiczna, uproszczona i tendencyjnie nieprawdziwa gdy idzie o ocenę realnych zjawisk. Dodajmy, że przytoczona wyżej interpretacja stosunków panujących w Polsce praktycznie niczym nie różni się od interpretacji sowieckiej, ze stalinowską włącznie. Jak traktowała Polskę propaganda komunistyczno – stalinowska nikomu przypominać nie trzeba. Można w związku z tym zaryzykować twierdzenie, że „na Wschodzie bez zmian”. Dowodzi tego oświadczenie rosyjskiego MSZ, że „konferencja jałtańska oznaczała nową dobrą sytuację Polski” oraz związana z powyższym wypowiedź Putina w Bratysławie (luty 2005 r.), że „Związek Radziecki zawierając pakt Ribbentrop – Mołotow uczynił słusznie wobec zmowy monachijskiej państw zachodnich i dla ochrony swojej granicy wschodniej”. Bez komentarza.

Trafne jest spostrzeżenie Bartłomieja Sienkiewicza („Rzeczpospolita” z 24.02.2005), że Rosjanie przetwarzają historię, wpisując się przy tym doskonale w zauważalny w Europie trend zmiany jej oceny. Jest on widoczny doskonale na przykładzie Niemiec, gdzie inicjatywy zmierzające do uznania cierpień Niemców za równorzędne z cierpieniami podbitych przez nie narodów zmierzają do ideologicznej a zatem dalekiej od Prawdy zmiany mentalności współczesnych społeczeństw. Sienkiewicz słusznie zaznaczył, że najwyższy czas byśmy podjęli to wyzwanie, inaczej fałszerstwa, np. „o polskich obozach koncentracyjnych” zamiast nazistowsko – hitlerowskich – ja powiem wprost: niemieckich! – zostaną uznane za prawdziwe, skoro sami zainteresowani, Polacy, nie protestują. To samo dotyczy rewizji historii dokonywanej przez naszych sąsiadów, tym bardziej, że jak sygnalizowaliśmy, ciąży na ich spojrzeniu na Polskę i Polaków nie tylko syndrom sowiecki, ale nawet carsko – rosyjski, jak choćby stereotyp o “Polaku – wiecznym miatieżniku”. Historia jest nauką, a nauka to poszukiwanie Prawdy. W przeciwnym razie historia staje się ideologią i traci prawo do uznawania jej za naukę.

W międzywojennej Polsce, wbrew temu co piszą autorzy białoruscy, nie było obozów koncentracyjnych. Obozy koncentracyjne, w myśl powszechnie uznanej definicji powojennej – były to hitlerowskie obozy zagłady (śmierci). Inne niemieckie obozy: pracy przymusowej, izolacji, jenieckie, internowanych itp. nie są określane jako „koncentracyjne. Obóz w Berezie Kartuskiej, a według dekretu prezydenta RP z 1934 roku – Miejsce Odosobnienia (MO) – był jeden, a nie jak piszą na ogół autorzy białoruscy – kilkadziesiąt. Osadzano w nim na postawie decyzji sędziego śledczego w Brześciu (na wniosek organu administracyjnego w szczególnym trybie, który wskażemy dalej) na trzy miesiące z możliwością przedłużenia o dalsze trzy miesiące w zależności od zachowania izolowanego i zawsze po rozpatrzeniu sprawy przez sędziego śledczego. MO istniało od roku 1934-go, a pierwszymi izolowanymi byli polscy nacjonaliści ze zdelegalizowanej polskiej partii Obóz Narodowo-Radykalny podejrzani o zorganizowanie zamachu i zamordowanie polskiego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego.

Komuniści oraz aktywiści ukraińskiego OUN (banderowcy) byli kierowani do odosobnienia nieco później. W roku założenia Miejsca Odosobnienia w Berezie – 1934 – zdecydowana większość komunistów jacy się tam znaleźli pochodziła z Kresów. Ogółem w tym roku było to 41 członków Komunistycznej Partii Polski – KPP (w tym KPZU i KPZB, które były częściami składowymi KPP), a w tym: 3 Polaków, 4 Ukraińców, 4 Białorusinów i 30 Żydów. Większość, do momentu przekształcenia Berezy w obóz internowania, komuniści stanowili w latach 1936 – początek 1939. Nie była to jednak większość przytłaczająca, gdyż niemal tyle samo (łącznie) stanowili polscy (narodowcy) i ukraińscy nacjonaliści oraz spekulanci i kryminaliści. W końcowej fazie istnienia MO, także „uciążliwi bezpaństwowcy” przybywający nielegalnie na teren RP. Nietypowy dla Berezy był rok 1938 kiedy większość izolowanych tam aktywistów komunistycznych po podpisaniu deklaracji lojalności wobec państwa, została zwolniona. Etapem ostatnim był wspominany na samym początku okres przekształcenia MO w obóz dla internowanych sprzymierzeńców III Rzeszy hitlerowskiej.

Lata 30. charakteryzowały się w ówczesnej Polsce stanem wielkiego napięcia społecznego i politycznego zarazem. Znacznie silniej niż w pozostałych krajach odczuwano skutki straszliwego kryzysu ekonomicznego. Kraj wyniszczony wojną światową, wojną bolszewicką, trzema powstaniami na Śląsku, Powstaniem Wielkopolskim, celną wojną z Niemcami, krwawymi walkami ukraińsko – polskimi, kryzysem w stosunkach z Litwą i Czechosłowacją, dopiero organizujący państwowość i scalający trzy wielkie obszary pozaborowe w warunkach wspomnianego kryzysu, stał się widownią gwałtownych protestów ludzi pozbawionych pracy w mieście i ciężkiej egzystencji na wyjątkowo zacofanej wsi w Polsce centralnej i wschodniej. Bezrobocie i osłabienie państwa wywoływały wzrost przestępstw spekulacyjnych oraz zwykłego kryminalnego bandytyzmu.

Przeciwko władzy obwinianej o tę sytuację protestowali wszyscy: od polskich nacjonalistów, poprzez ludowców – po partie mniejszości narodowych (w Polsce głównymi mniejszościami byli Ukraińcy, Żydzi, Niemcy i Białorusini – łącznie ok. 31 % mieszkańców). Szczególnie ostry protest i jednocześnie walkę nie tylko przeciw państwu polskiemu ale i Polakom na Kresach prowadzili nacjonaliści ukraińscy oraz komuniści. Tych pierwszych wspierały Niemcy i Litwa, drugich – ZSSR. Stąd płynęły środki finansowe i broń. Tam udzielano schronienia zagrożonym aresztowaniem. Lata 30. zaczęły się łunami pożarów i krwią nie tylko urzędników ale i gospodarzy Polaków, którym okrutną wojnę wydały bojówki OUN z jednej strony a komunistyczna dywersja – z drugiej. Rebelię ukraińską spacyfikowało wojsko poddając zagrożone tereny tak zwanemu kwaterunkowi wojskowemu (stacjonowaniu wojska w długim okresie). Z jaczejkami komunistycznymi i masowo nasyłanymi, głównie z BSSR, dywersantami walczył Korpus Ochrony Pogranicza – KOP. W sporze ukraińsko – polskim wypowiedziała się nawet Liga Narodów uznając racje rządu polskiego, chroniącego porządek i bezpieczeństwo.

Około roku 1933-34 sytuację opanowano. Nasiliły się wówczas ataki na rząd ze strony opozycji polskiej: narodowców i ludowców odsuniętych od władzy przez sanację uosabianą przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Władza marszałka słabła. Był już ciężko chory i po roku – 12 maja 1935 zmarł. W tych okolicznościach w warunkach zaostrzającego się sporu politycznego i nasilonych w pierwszej połowie roku 1934 ataków na rząd ze strony polskich nacjonalistów (ONR) zamordowanie ministra Pierackiego przez bojówkarza OUN było bezpośrednią przyczyną podjęcia w nadzwyczajnej decyzji o utworzeniu Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej dla czasowego izolowania tam osób zaangażowanych w działalność zagrażającą spokojowi publicznemu i bezpieczeństwu państwa. Kryzys ekonomiczny zaczął ustępować już w następnym roku, gdy państwo podjęło wielkie inwestycje, w tym obronne (powstał potężny Centralny Okręg Przemysłowy). Kryzys polityczny trwał.

W wyniku wspomnianych działań przede wszystkim zdelegalizowano i osadzono w Berezie grupy polskich nacjonalistów z ONR, a następnie rozbito i aresztowano kierownictwo nacjonalistów ukraińskich z OUN. Do więzienia trafił m.in. Stepan Bandera. Inicjator utworzenia MO premier Leon Kozłowski bezpośrednio po śmierci ministra Pierackiego uzyskał zgodę marszałka Piłsudskiego na zastosowanie środka nadzwyczajnego. Bereza miała funkcjonować jeden rok do czasu spacyfikowania nastrojów i sytuacji politycznej w Polsce. Podstawą prawną utworzenia MO był dekret z mocą ustawy jaki w dniu 17.06.1934 r. podpisał prezydent Ignacy Mościcki. Artykuł 1 Dekretu stanowił: „Osoby, których działalność lub postępowanie daje podstawy do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego, mogą ulec przetrzymaniu i przymusowemu umieszczeniu w miejscu odosobnienia nie przeznaczonym dla osób skazanych lub aresztowanych z powodu przestępstw. Artykuł 2, Ust. 1: Zarządzenie co do przetrzymania i skierowania osoby przetrzymanej do miejsca odosobnienia wydają władze administracji ogólnej. Ust. 2: Postanowienie o przymusowym odosobnieniu wydaje sędzia śledczy. Ust. 3: Odpis postanowienia będzie doręczony osobie przetrzymanej w ciągu 48 godzin od chwili jej przytrzymania. Artykuł 4, Ust. 1: Odosobnienie może być orzeczone na 3 miesiące; może być przedłużone w związku z zachowaniem się odosobnionego na dalsze 3 miesiące w trybie określonym w Artykule 2 Ust. 2”.

Powyższy tryb doprecyzowano specjalnym regulaminem postępowania: z wnioskiem o odosobnienie mógł wystąpić starosta powiatowy do miejscowego wojewody, który albo wniosek aprobował albo nie. W przypadku aprobaty wniosek był kierowany dalej do odpowiedniego referatu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdzie po rozpatrzeniu przedkładano go do decyzji ministra. Zatwierdzony przez ministra wniosek wracał do wojewody, który wysyłał kopię decyzji do sędziego śledczego Sądu Wojewódzkiego w Brześciu. Ostateczną decyzję podejmował sędzia, po czym następowała eskorta zatrzymanego do MO w Berezie. Nie wszystkie wnioski były załatwiane „automatycznie”. Świadczą o tym dane jakie przytacza w swej książce I.Polit. Wynika z nich np., że w roku 1936 na 494 wnioski skierowane do Sądu – ten nie zaakceptował blisko 1/3 z nich.

W MO panował surowy regulamin odbywania odosobnienia. Osadzonych pozbawiano ubrań cywilnych, musieli wykonywać wszystkie polecenia wynikające z regulaminu. Pobudka latem zaczynała się o godzinie 3.30 a zimą o 4.00. Po apelu przydzielano osoby do grup roboczych według określonych zawodów. Prace dotyczyły przede wszystkim urządzania MO i obsługi obiektu (kuchnia, pralnia, szwalnia, stolarstwo). Osoby, dla których danego dnia nie starczało zajęcia, poddawano gimnastyce. Przerwa obiadowa trwała dwie godziny. Praca trwała łącznie pięć godzin z wyjątkiem niedziel i świąt. Wyżywienie obejmowało poranną zupę lub czarną kawę i 75 dkg chleba na resztę dnia. Typowy obiad to kapuśniak i gulasz z kaszą na drugie danie. Odosobnieni nie naruszający regulaminu mogli korzystać z biblioteki oraz wysyłać i otrzymywać listy (podlegały wewnętrznej cenzurze). Na ogół także paczki żywnościowe od rodzin. W pierwszym okresie osadzeni uczestniczyli w mszach św. Później msze zniesiono a modlitwa była kwestią osobistą.

Naruszający regulamin podlegali następującym karom: 1. nagana, 2. pozbawienie prawa czytania książek przez 2 tygodnie, 3. pozbawienie prawa do korespondencji, 4. pozbawienie prawa otrzymywania paczek, 5. tygodniowe zmniejszenie racji żywnościowej, 6. kara postu, tj. otrzymywanie tylko chleba i wody nie dłużej niż 7 dni 7. kara tzw. twardego łoża, tj. pozbawienie pościeli do 7 dni 8. karcer, tj. izolatka – jednorazowo do 7 dni zamknięcia.

Inną kwestią były szykany i złośliwości ze strony niektórych policjantów pełniących służbę w MO. Maksymalnie 300 osób jednorazowo izolowanych było nadzorowanych przez około 90 policjantów. Tych ostatnich rekrutowano w szczególnie dokładny sposób. Do tej niewdzięcznej służby, od której wielu się uchylało różnymi sposobami, kierowano policjantów młodszych, z ukończoną szkołą policyjną, bez kar regulaminowych lub dyscyplinarnych na poprzednim posterunku. Uchylanie się od służby w Berezie polegało m. in. na tym, że przeznaczeni do przeniesienia starali się „podpaść”, co automatycznie wykluczało skierowanie do służby w MO. Policjanci podlegali także znacznemu rygorowi, zwłaszcza w pierwszym okresie, gdy komendantem był podinspektor policji z Poznania Bolesław Greffner (usunięty już w grudniu 1934 roku, zastąpił go aż do likwidacji MO podinspektor Józef Kamala-Kurhański ze Lwowa, zamordowany potem w Oświęcimiu). Za czasów komendantury Greffnera, jak ustalił Ireneusz Polit, “około 60% policjantów było karanych”, głównie za obniżanie dyscypliny regulaminowej wobec więźniów.

Osadzonych traktowano rozmaicie w zależności od grupy jaką reprezentowali. Jak potwierdzają wspomnienia odosobnionych a udokumentował to cytowany I.Polit, najlepiej – z szacunkiem i bez szykan – traktowano polskich narodowców oraz ukraińskich nacjonalistów. Znacznie gorzej komunistów, do których jednocześnie z wrogością odnosili się jedni i drudzy. Administracja MO szorstko traktowała „przestępców skarbowych”, w większości pochodzenia żydowskiego, to jest spekulantów, dla których – jak pisze I.Polit – „praca, do której nie byli przyzwyczajeni, a także gimnastyka były nie do zniesienia”. Jak stwierdzają we wspomnieniach odosobnieni, zwłaszcza inteligenci, jedną ze szczególnie negatywnych stron sytuacji w Berezie było swoiste preferowanie kryminalistów, którymi wysługiwała się służba policyjna pozyskując od nich donosy lub inspirując ich sadystyczne wybryki wobec politycznych.

Nie ma dokładnych danych ilu izolowanych przebywało w Berezie do momentu przekwalifikowania MO w obóz dla internowanych w drugiej połowie 1939 roku. Według ustaleń Polita, w 1934 roku do MO skierowano 252 mężczyzn, z tego 44 polskich nacjonalistów, 41 komunistów i 167 nacjonalistów ukraińskich – łącznie 252 na około 800 wniosków o zatrzymanie. W roku 1936 na 493 wnioski o zatrzymanie osadzono 369 osób, zwolniono 123. W roku 1937 skierowano do odosobnienia 832 osoby, w tym 73 polskich narodowców, 6 członków polskich partii chłopskich, 227 nacjonalistów ukraińskich, 2 socjalistów (polski PPS i żydowski Bund), 506 komunistów, 15 kryminalistów, 3 „lichwiarzy”, z tym, że na skutek „ruchu” osadzeń i zwolnień z MO według stanu na 14.01.1937 w Berezie odbywało izolację 275 osób. Polit ocenia, że przez cały okres istnienia Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej, tj. około 6 lat, przez obóz przeszło łącznie około 3 tysięcy zatrzymanych.

Komuniści, obywatele polscy osadzani w Berezie, byli różnej narodowości: Polacy, Ukraińcy, Białorusini i Żydzi. Na podstawie danych archiwalnych Polit ustalił narodowość izolowanych komunistów w okresie dwóch lat – 1937 i 1938. Wyglądało to następująco: w 1937 roku – 52 Polaków, 33 Ukraińców, 34 Białorusinów, 245 Żydów. Na początku roku 1938 – według stanu na 1 stycznia: 80 Polaków, 37 Ukraińców, 39 Białorusinów, 154 Żydów. Dane te, choć niepełne, ukazują prawidłowość jakże sprzeczną z opiniami współczesnego piśmiennictwa białoruskiego na ten temat. Po pierwsze – Białorusini trafiali do izolacji w Berezie tylko jako komuniści i pośród nich, na tle zwłaszcza Żydów i Polaków, stanowili znikomą część. Nie może więc być mowy o „dziesiątkach tysięcy Białorusinów więzionych w Berezie”. Tego po prostu – nie było. Opinie jakie trafiają się na ten temat w piśmiennictwie białoruskim to przykład „czarnej legendy Berezy” i efekt bezrefleksyjnego powtarzania tez dawnej propagandy sowieckiej. Poza tym nie mogło ich być w Berezie „dziesiątków tysięcy” skoro przez całe 6 lat izolowano łącznie około 3 tysiące zatrzymanych, różnych narodowości. Przypominamy, że jednorazowo w MO przebywało około 300 zatrzymanych czyli tylu ilu w średniej wielkości więzieniu obwodowym.

Jak oceniały skutki funkcjonowania MO w Berezie Kartuskiej władze i jak odnosiła się do nich opinia publiczna, w tym ta jej część, która sympatyzowała z partiami opozycyjnymi (ONR – Stronnictwo Narodowe, OUN, Stronnictwo Ludowe i KPP, w tym KPZU i KPZB)? Jak wreszcie do faktu istnienia obozu odniosły się polskie władze na emigracji, składające się właśnie z przedstawicieli izolowanej w Berezie opozycji? Zaczniemy od przywołania okoliczności aresztowań i ocen ze strony dwóch głównych zainteresowanych grup, niemal stale „reprezentowanych” w MO: nacjonalistów polskich (ONR) i ukraińskich (OUN).

Bezpośrednio po zamordowaniu ministra Pierackiego władze aresztowały całe kierownictwo ONR oraz 600 członków organizacji. Po kilku tygodniach większość – z braku dowodów – zwolniono, zaś 9-osobową grupę kierowniczą skierowano do Berezy. Jeden z czołowych działaczy ONR przeznaczony do izolacji – W.Sznarbachowski tak opisywał dojazd do Berezy: „W trzech czy dwóch karetkach (więziennych), między każdym z nas i po bokach podłużnych ławek siedzieli policjanci w pełnym uzbrojeniu i mający – jak nas uprzedzono – rozkaz strzelania gdybyśmy próbowali uciekać. Przywieziono nas na Dworzec Wileński lub Wschodni na pociąg Brześć – Baranowicze. (…) W przedziałach rozsadzili nas policjantami. Dyscyplina rozluźniła się szybko, atmosfera stała się sympatyczna, (…) posterunkowi (…) bez oporu przyjęli pieniądze i poszli do baru dworcowego zakupić sporo wódki, zakąsek i mięsiwa. Jak tylko pociąg ruszył zaczęła się zbiorowa pijatyka (…) przyjechaliśmy rankiem (…) policjanci rozchełstani, my także (…), na nasz transport oczekiwał już ze swoimi chłopcami z Golędzinowa nadkomisarz PP Kamala (…), ostrymi słowami przywrócili porządek. Zaaresztowali naszą eskortę, odebrali jej broń i pasy (…)”. Późniejsze zatrzymania polskich narodowców były związane głównie z ekscesami zakłócającymi spokój i bezpieczeństwo publiczne, w tym w szczególności z zamieszkami antyżydowskimi na tle zatargów o monopol w handlu. Szczególnym tego przykładem były liczne zajścia w 1936 roku w Czyżewie na Podlasiu (w całym Białostockiem w tym roku zanotowano aż 348 takich wystąpień, z czego 21 miało charakter zorganizowany i masowy). Po zajściach w Czyżewie na terenie całego obszaru skoncentrowano silne formacje policji, którą także zaatakował podburzony tłum. Aresztowano około 50 osób, z czego następnie 9 skierowano do Berezy. Jak pisze I.Polit – „dopiero wtedy nastąpił spokój w powiecie”. Po „uspokojeniu” izolowanych zwolniono z MO po miesiącu.

Nacjonaliści ukraińscy z OUN przebywali w Berezie głównie w latach 1934-36 oraz już jako internowani – w drugiej połowie 1939 roku. Po wyjaśnieniu rzeczywistych sprawców mordu na ministrze Pierackim aresztowano około 300 członków i sympatyków OUN, z czego 100 skierowano do Berezy. Byli to głównie inteligenci zaangażowani w irredentystyczny ruch ukraiński w Małopolsce Wschodniej (woj. lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie). W okresie od 1934 roku do wiosny roku 1936 izolowano w Berezie 227 Ukraińców. W przeciwieństwie do „uspokojenia” po odizolowaniu polskich narodowców, odosobnienia członków OUN nie dawały zamierzonych przez władze efektów. Wśród czasowo izolowanych w MO w Berezie był między innymi późniejszy dowódca UPA Roman Szuchewycz. Jak pisze cytowany Ireneusz Polit, Ukraińcy wykorzystywali wolny czas do ponoszenia swojej wiedzy – organizowali kursy samokształceniowe, języków obcych oraz przedmiotów ścisłych. Wybitni inteligenci osadzeni w Berezie wykładali dla swych kolegów nawet filozofię i historię. Uczyli m.in. historii UWO (Ukraińska Organizacja Wojskowa), jak się zachowywać w śledztwie, a nawet organizowali wieczory poetyckie.

Jeden z osadzonych – znany ukraiński działacz nacjonalistyczny E.Wreciona – w pozostawionych wspomnieniach tak opisywał pobyt Ukraińców w MO: „(…) Główny kontyngent więźniów Berezy stanowili Ukraińcy, prawie wyłącznie członkowie OUN. Bezwarunkowo Berezy nie można zestawić z Sołówkami czy też Oświęcimiem ale osiedlem wypoczynkowym nie była. Uważam, że głównym błędem chrzestnych ojców Berezy było ograniczenie deportowanych do elity organizacyjnej OUN. Tych niespełna dwustu nacjonalistów stworzyło tak zwarty moralnie blok, że wszystkie próby ‘reedukacji’ ze strony administracji obozowej musiały się załamać (…)”. Ciekawe są spostrzeżenia innego znanego działacza ukraińskiego odosobnionego w Berezie Kartuskiej – W.Makara, który tak pisał o korzystaniu przez OUN-owców z biblioteki obozowej: „(…) Mnie i większości kolegów najbardziej podobały się dzieła Piłsudskiego. (…) Z przyjemnością czytaliśmy jego wskazówki o sposobach fabrykowania i kolportowania bibuły i uwagi w sprawie uzbrojenia. W rozmowach jakie następnie przeprowadzaliśmy, porównywaliśmy metody polskiej rewolucyjnej organizacji z naszymi. Dla wielu z nas lektura ta stanowiła naukę i tej nie odrzucaliśmy (…)”. Wreciona pisał też: „(…) Administracja obozu była zachwycona naszą pilnością studiowania książek, wśród których nie brakło pełnego wydania dzieł Piłsudskiego. To zupełnie tak jakby złodziejom na czas ich pobytu w więzieniu dano do dyspozycji fachową literaturę (…)”.

Kolejną grupą „zagrażających”, począwszy od połowy 1936 roku, byli spekulanci, czyli – jak to określały okólniki MSW: “element gospodarczo szkodliwy”. Pierwszą reakcją połączoną z odizolowaniem trzech “spekulantów” oskarżanych o zawyżanie cen cegieł była kontrola zarządzona w tej sprawie przez samego premiera F.Sławoja-Składkowskiego. Do Berezy wysłano dwóch handlarzy narodowości żydowskiej i jednego Polaka. Tak zaczęła się walka przy pomocy MO ze spekulantami i „elementem kryminalnym”. Szło o to by nie prowadzić w jak to określano – oczywistych sprawach – długotrwałych procesów sądowych, lecz poprzez odosobnienie prowodyrów rozmaitych szkodliwych dla ludności działań – wpłynąć prewencyjnie na szerszy „element”. Premier Składkowski dokonywał w tym celu niezapowiedzianych objazdów po kraju, a nawet osobiście sprawdzał ruch cen na targowiskach w Warszawie. Zalecał podobne działania wojewodom, a ci – starostom. Podobnie postępowano wobec pracodawców szykanujących robotników bądź korzystających z bezrobocia w celu zaniżania wypłat wynagrodzeń. Te same działania dotyczyły osób zajmujących się przemytem i paserstwem. Dotyczyło to zwłaszcza recydywistów, w tym unikających płacenia podatków. Akcja prewencji wobec spekulantów trwała do samego końca istnienia MO.

Jako przykład przeciwdziałania kończącego się osadzeniem w Berezie można podać reakcję władz na spekulację kapitałami i akcjami PKO w związku paniką finansową wywołaną zajęciem Austrii przez hitlerowców oraz ultimatum Polski wobec Litwy. Organizatorów zamieszek przed bankami i winnych spekulacji skierowano do MO. Byli to warszawiacy: Chaim Holpern, Abram Frondzinst, Mojżesz Kirszblum, Moszek Wajcman, Izaak Eksztajn, Abram Glikson, Henryk Tanenbaum, Stanisław Długołęcki, Stefan Segorski, Wacław Woiszewski, Herman Majorek i Izrael Bronders. Informacje o tym natychmiast podawała prasa lokalna. Ireneusz Polit, z którego danych tu korzystamy, podaje przykłady instrukcji antyspekulacyjnych, jakie Urzędy Wojewódzkie przekazywały Starostwom Powiatowym. Na przykład dla przeciwdziałania zakupowi ziemi rolnej przez Niemców w województwie łódzkim Naczelnik Wydziału Społeczno-Politycznego zalecał starostom: „ (…) powinien pan starosta zapakować do Berezy tego spekulanta parcelacyjnego, który się koło tego kręci. Spekulanci parcelacyjni odgrywają rolę tych naganiaczy za pewien procent i oczywiście znajdują nabywców najbardziej obciążonymi pieniędzmi, a do takich należą u nas (Łódzkie) Niemcy. Jak się doniesie, że za taką działalność, ktoś dostał się do Berezy – sprawa się zmieni (…)”.

W tym samym czasie do Berezy zaczęli trafiać przestępcy pospolici, zwłaszcza recydywiści, co do których chciano uniknąć długotrwałej procedury sądowej i uzyskać efekt przestrogi wobec im podobnych – kieszonkowców, koniokradów, sutenerów, w tym takich jak notowany przez policję „168 razy włamywacz Ignacy Tkacz”, itp.). Ta grupa osadzonych przebywała w Berezie na ogół po “klasyczne” 3 miesiące. Premier Składkowski w Senacie tak podsumowywał tę akcję, przywołując opinie izolowanych kryminalistów: „No widzicie, że w Polsce jest coraz lepiej, jest jakaś sprawiedliwość. To nie to, co więzienie, gdzie człowiek się wyspał i wypoczął. Tu (w Berezie) jest porządek”. Nie wiemy od kogo premier zaczerpnął tę opinię, ale wyrażał ją publicznie. Również meldunki policyjne oparte na statystykach i działaniach operacyjnych, dowodziły skuteczności odstraszającej roli pobytów w Berezie wśród złodziei. O ile wśród osadzonych w Berezie spekulantów większość była pochodzenia żydowskiego, o tyle izolowani kryminaliści to w większości Polacy.

Odosobniani w MO „uciążliwi obcokrajowcy” to przede wszystkim nielegalni przybysze, głównie Żydzi, uciekinierzy z Austrii i Niemiec. Motywacją dla takiej polityki władz była chęć nakłaniania Żydów do emigracji do Palestyny (władze polskie, w tym wojskowe, współdziałały w tym zakresie z żydowskimi organizacjami syjonistycznymi głoszącymi idee utworzenia państwa Izrael – szkolono przy tym żydowskich bojowców do walk z Arabami w celu ochrony przybywających do Ziemi Świętej osadników żydowskich z Polski. W przedwojennej Polsce mieszkało ponad 2,8 mln Żydów).

O izolowanych komunistach już wspominaliśmy. Dodajmy, że obok komunistów do MO w Berezie trafiali także aktywiści radykalnego ruchu chłopskiego, zwłaszcza po masowych zamieszkach i manifestacjach rolników połączonych z naruszaniem mienia prywatnego i bójkach z policją. Aktywistów komunistycznych izolowano natomiast prewencyjnie, na ogół przed spodziewanymi manifestacjami, np. przed 1 Maja. Wśród ogółu przetrzymywanych w Berezie komunistów większość, choć różnej narodowości, stanowili mieszkańcy Kresów Wschodnich. Wiązać to można ze szczególną ich aktywizacją na tych terenach gdzie sowieccy inspiratorzy byli takim działaniem najbardziej zainteresowani i gdzie zwłaszcza wśród części ludności białoruskiej i żydowskiej hasła komunistyczne znajdowały największy posłuch. Poza Kresami środowiska komunistyczne szczególnie aktywne były w Warszawie, Zagłębiu Dąbrowskim i przemysłowej Łodzi. Znalazło to odzwierciedlenie w strukturze osadzonych w MO. Apogeum liczby zatrzymań działaczy komunistycznych w Berezie stanowił początek roku 1938. Później, po delegalizacji oskarżanych o agenturalność partii KPP – KPZB i KPZU przez podporządkowany Stalinowi Komintern, większość izolowanych w Berezie komunistów – zagubionych w polityce swych sowieckich mocodawców – podpisała deklaracje o zaprzestaniu działalności w partii komunistycznej, po czym zostali wypuszczeni na wolność. Zjawili się w MO, jak już wspominaliśmy, w połowie roku 1939, gdy polski wywiad zaobserwował przygotowania do zbrojnej dywersji na Kresach. Była to zapowiedź tego co stało się po 17 września tego roku. Liczbę komunistów izolowanych w Berezie do tego czasu prezentowaliśmy wyżej.

Innych kategorii niż wspomniane w Berezie nie było dopóki pełniła ona funkcję Miejsca Odosobnienia. Wobec każdej z wymienionych grup zatrzymania miały na celu zastraszenie środowiska, w którym dane osoby działały lub indywidualną prewencję przeciw „szkodliwym działaniom” zatrzymanych. To ostatnie spotykało pojedyncze osoby szczególnie krytyczne (a zdaniem władz – podburzające do społecznych niepokojów) – na przykład dziennikarzy nie zawsze związanych z konkretnymi partiami opozycyjnymi. Szczególnym tego przykładem było osadzenie w Berezie konserwatywnego dziennikarza wileńskiego Stanisława Cata-Mackiewicza.

Fakt uruchomienia Miejsca Odosobnienia, izolowania w nim aktywistów wspomnianych ugrupowań i kategorii wywołał falę protestów opozycji. Parlamentarzyści narodowcy (Stronnictwo Narodowe) składali interpelacje w Sejmie – rząd odpowiadał. Obie strony, co zrozumiałe, składały całkowicie sprzeczne oświadczenia. Protestowali także posłowie socjaliści z PPS i Klubu Ukraińskiego. Ostro protestowali także posłowie z Komunistycznej Frakcji Poselskiej. Opinia publiczna była w sprawie istnienia MO podzielona. Jak podkreśla Ireneusz Polit, izolowanie spekulantów i kryminalistów spotykało się z dużym poparciem. Co do członków ugrupowań politycznych – zależało od poglądów danej części społeczeństwa. Popierający rząd uważali odosobnienia za słuszne, popierający poszczególne ugrupowania opozycyjne – nie.

Po upadku Państwa Polskiego w wyniku agresji hitlerowsko – stalinowskiej w 1939 r. władzę na emigracji objęła opozycja (z poparciem rządu francuskiego, który odmówił dalszego uznawania rządu sanacyjnego i uniemożliwiał wszelkimi sposobami imigrację piłsudczyków do Francji). Rząd emigracyjny, najpierw we Francji a po jej upadku w Wielkiej Brytanii, formował zacięty przeciwnik obozu sanacyjnego, generał Władysław Sikorski. Jego politycznym zapleczem stali się polscy nacjonaliści (Stronnictwo Narodowe), socjaliści (Polska Partia Socjalistyczna), ludowcy (Stronnictwo Ludowe) oraz chrześcijańscy demokraci z partii Sikorskiego – Stronnictwo Pracy. Podkreślić jednak trzeba, że również część środowisk sanacyjnych uważała, iż Berezę należało dawno zlikwidować, gdyż stanowiła instytucję nadzwyczajną i funkcjonującą poza przepisami kodeksu karnego, a przez to – niekonstytucyjną. „Sprawa Berezy” na emigracji dołączyła do całego szeregu oskarżeń z jakimi dawna opozycja – teraz emigracyjne kręgi rządowe – wystąpiła przeciwko osobom z rządów przedwrześniowych. Wskutek tych opinii premier Sikorski w czerwcu 1940 roku powołał specjalną „komisję do zbadania przyczyn klęski wojennej”. Jedną ze spraw badanych przez tę komisję była także „sprawa Berezy”. I tu rzecz charakterystyczna: nowy rząd badający „sprawę Berezy” zorganizował we Francji… obóz – „ośrodek odosobnienia” (!), w którym przymusowo „odizolował” kilkuset dawnych urzędników i wyższych oficerów polskich uznanych za szkodliwych wobec nowej władzy!

W kwestii oceny „Berezy” Komisja opracowała 66-stronicowy materiał. „Wiele w nim nieścisłości, przejaskrawień oraz błędów” – kwituje badacz problematyki, przywoływany przez nas Ireneusz Polit. Na podstawie tego materiału polski rząd emigracyjny w dniu 26.09.1941, na wniosek ministra sprawiedliwości, socjalisty Hermana Liebermana, po stwierdzeniu, że “obóz był bezprawiem”, jednomyślnie przyjął rozporządzenie formalnie likwidujące Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Poza likwidacją przepisów o MO, w nowym rozporządzeniu zapowiedziano ponowne zbadanie sprawy po wojnie oraz ewentualne odszkodowania dla osób, które doznały szkód „na zdrowiu, czci lub majątku” w wyniku odbycia odosobnienia. Chciano też zbadać odpowiedzialność osób, „które nadużywając swej władzy urzędowej przyczyniły się do spowodowania (powyższych) skutków”. Tak w sposób formalny i prawny zakończył się kontrowersyjny eksperyment zwalczania w międzywojennej Polsce „zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa i obywateli oraz porządku publicznego”. Więcej do tej kwestii nie wracano. Wracała natomiast publicystyka. W ramach sporów politycznych na emigracji „Bereza” stała się jednym z argumentów służących do zwalczania przeciwników politycznych. Ostatni przedwojenny premier rządu RP, generał dr Felicjan Sławoj-Składkowski przed wspomnianą komisją nie stawał, ani nie mógł dawać wyjaśnień, gdyż generał Sikorski odmówił jego prośbie o zgodę na imigrację do Francji. Tak zareagowali opozycjoniści, gdy opozycją być przestali, a stali się rządem.

Zdzisław J. Winnicki, dla Głosu znad Niemna, styczeń- luty 2005 roku

 Znadniemna.pl, na zdjęciu: Ruiny budynku obozowej administracji, która mieściła się w byłym klasztorze Zakonu Kartuzów, fot.: Wikipedia.org

90 lat temu, 17 czerwca 1934 roku, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Ignacy Mościcki podpisał rozporządzenie „w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu". Na podstawie tego dokumentu utworzony został obóz izolacyjny w Berezie Kartuskiej. Było to miejsce odosobnienia, które propaganda sowiecka, a później także białoruska,

Parafia pod wezwaniem świętych apostołów Piotra i Pawła w Iwiu ma ponad 500-letnią historię, która jednak wciąż nie została do końca zbadana i, niestety, najczęściej nie jest znana miejscowym wyznawcom wiary katolickiej. Niewielu mieszkańców Iwia pamięta o proboszczu parafii z lat 1930-1944 księdzu Ildefonsie Bobiczu, katolickim uczonym teologu, kaznodziei i katechecie, który wniósł znaczny wkład w zbadanie i udokumentowanie dziejów parafii w Iwiu i samego kresowego miasta.

Na początku czerwca próbę naprawienia niesprawiedliwości dziejowej i upamiętnienia ks. Ildelfonsa Bobicza podjęła wiejska parafia świętych apostołów Piotra i Pawła we współpracy z miejscowym Muzeum Kultur Narodowych.

Pomysł założenia muzeum parafialnego w Iwiu należy do wieloletniego proboszcza miejscowego kościoła św. apostołów Piotra i Pawła, nieodżałowanej pamięci księdza Jana Gaweckiego, zmarłego 20 lutego tego roku.

To w znacznej mierze dzięki pracy badawczej śp. księdza Jana Gaweckiego parafialny komitet kościelny jest w posiadaniu wielu artefaktów, eksponatów, historycznych i krajoznawczych opracowań, stanowiących bogactwo zbiorów otwartego na początku czerwca muzeum parafialnego.

Zapoczątkowane przez księdza Jana dokumentowanie dziejów parafii oraz zbieranie, zabezpieczanie i konserwowanie eksponatów do przyszłego muzeum parafii realizowali konsekwentnie, również po zsyłce wieloletniego proboszcza z Iwia do odległej parafii w podgrodzieńskiej Przewałce, iwiejscy historycy, krajoznawcy oraz tak zwani „prości parafianie”, stający się z dnia na dzień pasjonatami lokalnej historii.

Otwarte w pierwszych dniach czerwca tego roku muzeum parafialne mieści się w jednym z pomieszczeń dawnego klasztoru Bernardynów. To tutaj w latach 30. minionego stulecia mieściła się kancelaria parafialna, w której pracował ówczesny proboszcz – ksiądz Ildefons Bobicz piszący tutaj m.in. monografię o dziejach miejscowej parafii oraz wygłaszane w miejscowym kościele kazania, zaliczane do wybitnych dzieł katolickiej literatury katechetycznej.

Muzeum parafialne mieści się w pomieszczeniu dawnego klasztoru Bernardynów, fot.: Grodnensis.by

Tematyka muzeum będzie bardzo bogata. W ekspozycji znalazły się przedmioty liturgiczne (ornaty, kielich, trybularz, świeczniki itp.), elementy wyposażenia wnętrz z XVIII stulecia, a także unikatowe fotografie, księgi metrykalne z okresu międzywojennego oraz powojennego.

Fragment listu do Komitetu Centralnego KPZR, fot.: Grodnensis.by

Potwierdzenie przekazania listu od iwiejskich parafian do Wydziału Ogólnego KC KPZR, fot.: Grodnensis.by

Znaczna część ekspozycji muzeum parafialnego w Iwiu będzie poświęcona księdzu Ildefonsowi Bobiczowi. Przedwojenny proboszcz iwiejskii był nie tylko utalentowanym pisarzem, tłumaczem i teologiem, mającym tytuł naukowy doktora filozofii. Był on także gorliwym zwolennikiem wprowadzania do kościoła języka białoruskiego, na który tłumaczył swoje prace teologiczne i katechetyczne, które wydawał w formie książkowej. Rękopisy i książki autorstwa ks. Ildefonsa Bobicza stanowią znaczną część zbiorów parafialnego muzeum oraz muzealnej ekspozycji.

Zdjęcie ks. Ildefonsa Bobicza (po lewej) z parafianami, fot.: Grodnensis.by

Zwiedzający muzeum mogą zobaczyć zdjęcia przedstawiające wygląd klasztoru sprzed blisko 200 lat, a także zdjęcia kapliczek, które, niestety, nie przetrwały.

W ekspozycji muzealnej znalazły swoje miejsce dokumenty komitetu kościelnego z czasów sowieckich: pisma do lokalnych organizacji, komitetu wykonawczego, a nawet Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej ZSRR m.in. z prośbą o podłączeniu prądu, naprawy budynku świątyni i powołaniu księdza.

Wszystkie te materiały przybliżają historię poprzedzając dzieje parafii sprzed ostatnich 40 lat, kiedy do parafii w Iwiu przybył pierwszy proboszcz po okresie wojującego sowieckiego ateizmu – ksiądz Leonid Nieściuk. Od momentu odrodzenia się życia parafialnego kroniki parafii wypełniły się wieloma wydarzeniami, których dokumentacja uzupełnia muzealne zbiory dla przyszłych pokoleń.

Pomieszczenie, w którym rozmieściła się ekspozycja muzeum parafialnego w Iwiu jest, niestety, ograniczona. Dlatego na wieku eksponatach, mających bogatą historię, rozmieszczony został kod QR. Po jego zeskanowaniu na smartfona, zwiedzający może dowiedzieć się więcej na temat interesującego go eksponatu. Dotyczy to zarówno historii życia ks. Bobicza, jak też opisu kaplic kościoła parafialnego oraz kapliczek, które nie zachowały się do naszych dni.

Ks. Ildefons Bobicz

Ks. Ildefons Bobicz, fot.: Catholic.by

Najbardziej znanym proboszczem w dziejach parafii pw. apostołów Piotra i Pawła w Iwiu, był ksiądz Ildefons Bobicz, uczony teolog i filozof, a także wybitny kaznodzieja i katecheta.

Proboszczem w Iwiu i dziekanem wiszniewskim został w 1930 roku. Podczas II wojny światowej był represjonowany najpierw przez Sowietów, później przez Niemców, którzy aresztowali go w 1942 roku podczas akcji zatrzymań polskiej inteligencji. Zwolniony został prawdopodobnie na początku 1943 roku po czym mógł być ponownie więziony. Nie odzyskawszy po uwięzieniu zdrowia, zmarł w 1944 roku.

Grób ks. Idelfonsa Bobicza na cmentarzu parafialnym w Iwiu, fot.: Westki.info

Znadniemna.pl na podstawie Grodnensis.by

Parafia pod wezwaniem świętych apostołów Piotra i Pawła w Iwiu ma ponad 500-letnią historię, która jednak wciąż nie została do końca zbadana i, niestety, najczęściej nie jest znana miejscowym wyznawcom wiary katolickiej. Niewielu mieszkańców Iwia pamięta o proboszczu parafii z lat 1930-1944 księdzu Ildefonsie Bobiczu,

13 czerwca 1999 roku papież Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie, podczas podróży apostolskiej do Polski, 108. polskich męczenników, zamordowanych w czasie II wojny światowej z nienawiści do wiary. Wśród wyniesionych na ołtarze znalazła się Marianna Biernacka – męczennica z Naumowicz koło Grodna, której kult rozwija na Grodzieńszczyźnie m.in. ksiądz redaktor Jerzy Martinowicz, rzecznik prasowy Diecezji Grodzieńskiej i redaktor naczelny diecezjalnej gazety „Słowo Życia”.

Ksiądz Jerzy Martinowicz jest ponadto proboszczem grodzieńskiej parafii, której patronką jest błogosławiona Marianna Biernacka.

Parafianie na czele z proboszczem budują w grodzie nad Niemnem pierwszy w świecie kościół parafialny pod wezwaniem patronki teściowych i życia nienarodzonego. W prowizorycznym namiocie wzniesionym na placu budowli świątyni odbyła się 12 czerwca z okazji 25-lecia beatyfikacji Marianny Biernackiej, parafialna uroczystość odpustowa, której przewodniczył sam biskup grodzieński Aleksander Kaszkiewicz.

Mszę świętą odpustową celebrował w parafii pw. błogosławionej Marianny Biernackiej sam biskup grodzieński Aleksander Kaszkiewicz (drugi od prawej), fot.: Facebook.com

Podczas odpustowej Mszy świętej parafianie modlili się w intencji szczęśliwego zakończenia budowy kościoła pw. błogosławionej Marianny Biernackiej, prosząc Boga o łaski dla wszystkich, kto wspiera wspólnotę parafialną pracą, datkami oraz modlitwą.

Wierni parafii pw. błogosławionej Marianny Biernackiej licznie zgromadzeni na uroczystości odpustowej, fot.: Facebook.com

„Niech patronka naszej parafii zawsze pomaga nam prowadzić takie życie, w którym znaczenie ma jeszcze ktoś oprócz nas samych i ten ktoś niech będzie nawet ważniejszy od nas samych” – napisał na Facebooku, we wpisie z okazji rocznicy beatyfikacji Marianny Biernackiej, ksiądz proboszcz Jerzy Martinowicz.

Ksiądz Jerzy prowadzi na platformie internetowej Zrzutka.pl zbiórkę datków na budowę pierwszej w świecie świątyni, której patronuje błogosławiona Marianna Biernacka.

Tak ma wyglądać budowany obecnie w Grodnie kościół pw. błogosławionej Marianny Biernackiej, fot.: Zrzutka.pl

Datki na budowę kościoła można wpłacać, po kliknięciu na ten LINK.

W 25. rocznicę beatyfikacji błogosławionej Marianny Biernackiej pragniemy przypomnieć historię życia i męczeńskiej śmierci patronki teściowych i nienarodzonego życia:

Błogosławiona Marianna Biernacka, fot. Wikipedia.org

Marianna Biernacka z domu Czokało urodziła się w 1888 roku w Lipsku nad Biebrzą. Jej rodzina osiedlona tam od pokoleń najprawdopodobniej była wyznania grekokatolickiego. Nie zachowała się metryka chrztu błogosławionej, ale w tym czasie wielu unitów było chrzczonych bez kapłana i nie sporządzano przy tym stosownej dokumentacji. O tym, że Marianna była ochrzczona i wierząca świadczy fakt zawarcia przez nią sakramentu małżeństwa w kościele katolickim w Krasnymborze. Wyszła za mąż za miejscowego chłopa Ludwika Biernackiego.

Marianna i Ludwik byli jedną z bogatszych rodzin w okolicy. Mieli prawie 20 hektarów dobrej, urodzajnej ziemi, hodowali bydło. Doczekali się sześciorga dzieci, ale przeżyło tylko dwoje z nich. Gdy dzieci dorośli, Biernaccy podzielili gospodarstwo na pół. Tak, by i córka i syn mieli z czego żyć.

Marianna, po śmierci męża, zamieszkała u syna Stanisława. Ten ożenił się z Anną, młodą dziewczyną, pochodzącą z lipskiej kolonii.

– Żyliśmy bardzo skromnie, jedliśmy z jednej miski, ale nigdy nie kłóciliśmy się – wspominała nieżyjąca już Anna. – Teściowa była bardzo religijną kobietą, dużo się modliła.

Rodzinną sielankę przerwały wojenne zawieruchy. Za czasów sowieckiej okupacji Stanisław był oskarżony, na podstawie zeznań sąsiada, o nielegalny wywóz drewna. Na próżno tłumaczył, że zabrał je ze swego lasu i tylko tyle, co było można. Stanisława skazano na dwa lata robót w głębi Rosji. Przed wywózką uratowała go Marianna. Kobieta zebrała i oddała niemal wszystkie oszczędności dla sowieckiego adwokata, błagając, by ratował syna. Było warto. Stanisław wrócił do domu.

Epizod ze skazaniem Stanisława Biernackiego nie był najtragiczniejszym wydarzeniem, jakie napotkało jego rodzinę.

Pierwszego lipca 1943 roku w Lipsku nad Biebrzą Niemcy rozpoczęli aresztowania ludności cywilnej według wcześniej przygotowanej listy. Był to odwet za działalność partyzantów w Puszczy Augustowskiej i zabicie przez nich niemieckiego policjanta. Na liście widniało nazwisko syna i synowej Marianny Biernackiej.

Gdy z rana Niemcy zaczęli się dobijać do drzwi rodziny Biernackich, synowa Marianny, Anna, będąca w zaawansowanej ciąży, tuliła dwuletnią córeczkę. Syn Stanisław próbował bezskutecznie uciec przez okno. Podczas aresztowania Marianna padła do nóg esesmana i błagała go, aby pozwolił jej pójść do więzienia zamiast ciężarnej synowej: „Panie, a gdzie ona pójdzie? Ulitujcie się, tu jedno dziecko, a drugie za dwa tygodnie na świat ma przyjść – pójdę za nią”.

Niemiec zgodził się na tę zamianę. Wszystkich aresztowanych, wśród których był również syn Marianny Stanisław, załadowano do ciężarówek i wywieziono do więzienia w Grodnie.

Marianna przekazała z więzienia zaszyty w rękawie list, w którym prosiła, aby przysłać jej poduszkę i różaniec. Nie wiadomo, czy ta przesyłka do niej trafiła; córka Marianny próbowała się zobaczyć z bratem i matką w więzieniu, ale jej się to nie udało.

W dniu 13 lipca 1943 roku Niemcy rozstrzelali Mariannę Biernacką i jej syna Stanisława razem z pozostałymi 48 mieszkańcami Lipska, wyznaczonymi na zagładę w ramach odwetu za śmierć policjanta. Egzekucji dokonano na fortach za wsią Naumowicze pod Grodnem. Córka Leokadia, która wraz z towarzyszką udała się, aby odnaleźć miejsce kaźni, stała się mimowolnym świadkiem kolejnych niemieckich zbrodni. Ukryte w zbożu, widziały wyprowadzanych z ciężarówek więźniów, mordowanych później pojedynczym strzałem.

Historia męczeńskiej śmierci poniesionej za synową i jej nienarodzone dziecko, stała się znana Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II, który w 1999 roku wyniósł Mariannę Biernacką, na ołtarze, ogłaszając błogosławioną męczennicą Kościoła Katolickiego.

Ojciec Święty, w homilii wygłoszonej podczas uroczystości beatyfikacyjnej w Warszawie, mówił: „Świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne, aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Słusznie zatem prosimy, abyśmy za ich przykładem wiernie podążali za Chrystusem”.

Beatyfikacja przyniosła wzrost zainteresowania jej życiem nie tylko w diecezji ełckiej, ale także w całej Polsce i poza jej granicami. Coraz więcej kobiet, zwłaszcza wdów, teściowych i synowych, zwraca się do niej, jako do swej patronki i orędowniczki.

Kult Marianny Biernackiej już dawno wyszedł poza jej rodzinną miejscowość – Lipsk nad Biebrzą, a nawet poza diecezję ełcką, która od kilku lat organizuje w lipcu, w rocznice śmierci Błogosławionej Marianny Biernackiej, w jej rodzinnej miejscowości diecezjalny zjazd teściowych. Od końca 2019 roku w Grodnie na Białorusi działa parafia pw. Błogosławionej Marianny Biernackiej, której proboszcz ksiądz Jerzy Martinowicz zbiera na platformie internetowej Zrzutka.pl datki na budowę pierwszej w świecie świątyni, której patronuje błogosławiona Marianna Biernacka.

Znadniemna.pl na podstawie Facebook.com oraz Parafia.lipsk.pl, Na zdjęciu: biskup grodzieński Aleksander Kaszkiewicz demonstruje portret błogosławionej Marianny Biernackiej, namalowany przez najmłodszych wiernych parafii, której patronuje błogosławiona męczennica, fot.: Facebook.com

13 czerwca 1999 roku papież Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie, podczas podróży apostolskiej do Polski, 108. polskich męczenników, zamordowanych w czasie II wojny światowej z nienawiści do wiary. Wśród wyniesionych na ołtarze znalazła się Marianna Biernacka – męczennica z Naumowicz koło Grodna, której kult

W Poznaniu 8 czerwca br. uczczono pamięć zmarłego przed stu laty w tym mieście naszego krajana Konstantego Antoniego Gorskiego (1859–1924), polskiego skrzypka, kompozytora, dyrygenta i pedagoga. Uroczystości zorganizowało warszawskie Towarzystwo Muzyczne im. Konstantego Gorskiego.

Obchody rozpoczęła Msza święta w intencji kompozytora odprawiona przez księdza prałata Eugeniusza Antkowiaka w kościele pw. Matki Boskiej Bolesnej.

Fot: Facebook.com/Towarzystwo Muzyczne im. Konstantego Gorskiego

Oprawę muzyczną nabożeństwa przygotowali uczniowie Poznańskiej Szkoły Muzycznej II stopnia im. Mieczysława Karłowicza: Łucja Tyran – sopran, Amelia Zemska – sopran, Karol Balcer – organy, pod kierunkiem Magdaleny Nowackiej-Kleban (solistki) i Roberta Hauptmanna (organista), który także wykonał kilka utworów organowych. Podczas uroczystości zabrzmiała m.in. Fantazja organowa f-moll Konstantego Gorskiego w wykonaniu Karola Balcera.

Po Mszy Świętej, na Cmentarzu Górczyńskim, na którym sto lat temu, 3 czerwca 1924 roku, został pochowany nasz bohater, dokonano odsłonięcia i poświęcenia cenotafu – symbolicznego nagrobka Konstantego Gorskiego.  Grób kompozytora niestety się nie zachował.

Fot: Facebook.com/Towarzystwo Muzyczne im. Konstantego Gorskiego

Fot: Facebook.com/Towarzystwo Muzyczne im. Konstantego Gorskiego

Fot: Facebook.com/Towarzystwo Muzyczne im. Konstantego Gorskiego

Dlatego  właśnie sto lat po Jego śmierci członkowie Towarzystwa Muzycznego im. Konstantego Gorskiego postanowili w symboliczny sposób utrwalić pamięć o swoim Patronie, uważając – jak pisał Edward Wrocki – że „ta jasna i piękna dusza Konstantego Gorskiego, która dla wszystkich promieniowała stokroć zasłużyła nie tylko na dobre wspomnienie, lecz i na widomy pomnik trwały, z którego pielgrzym odczytałby, jak trzeba kochać Kraj i Świętą Sztukę”.

Tablica upamiętniająca Konstantego Gorskiego, która została odsłonięta w 2009 roku w Poznaniu na kamienicy przy ul. Niegolewskich 24, w której mieszkał nasz bohater w latach 1922–1924

Podczas uroczystrości rocznicowych głos zabrali także prezes Towarzystwa Muzycznego im. Konstantego Gorskiego Grzegorz Seroczyński, prorektor Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu prof. Sławomir Kamiński oraz wiceprezes Towarzystwa Wydawców Książek Olcha Sikorska-Wierzbowska.

Patronat medialny nad wydarzeniem objęło Polskie Centrum Informacji Muzycznej POLMIC.

Postać niezasłużenie zapomniana

Konstanty Antoni Gorski urodził się 13 czerwca 1859 roku w rodzinie Cypriana i Emilii z Szyrwińskich, mieszkających wówczas w Lidzie – niewielkim, małoznaczącym mieście guberni wileńskiej. Lida, a właściwie nieodległy majątek Nadrzecze stał się dla przyszłego kompozytora krajem lat dziecinnych. Z tego okresu nasz bohater zachował w pamięci urok i wyjątkowość tych stron, ich kultury i historii. Wiele lat po opuszczeniu rodzinnego domu w przepięknej kompozycji „Souvenir de Nadrzecze” Konstanty Gorski wyraził wszystkie uczucia, jakimi darzył to miejsce.

Dom rodzinny, panująca w nim atmosfera, wywarły wielki wpływ na przyszłość kompozytora. Cyprian Gorski dbał, by wszystkie jego dzieci otrzymały staranne wykształcenie muzyczne. Dlatego cała rodzina Gorskich muzykowała. Starszy brat Konstantego – Jan grał na wiolonczeli (w przyszłości z sukcesami koncertował m.in. w Ameryce, a także z młodszym bratem w Rosji), a siostra Jadwiga wykonywała partie fortepianowe.

Jednak najbardziej utalentowany okazał się Konstanty. Dlatego, po ukończeniu  przez niego Pierwszego Gimnazjum Filologicznego, rodzice posłali syna do Warszawy, by tu pod okiem znakomitego skrzypka, ucznia Niccolò Paganiniego i dyrektora założonego przez siebie Instytutu Muzycznego – Apolinarego Kątskiego (1825-1879), młody człowiek kształcił swój warsztat muzyczny. Niewiele wiadomo na temat tego okresu w życiu młodego Gorskiego. Z jego własnych słów wynika, że lekcje gry na skrzypcach u Kątskiego przypadły na ostatnie dwa lata życia tego wybitnego pedagoga i kompozytora.

Po jego śmierci, nie znalazłszy w Warszawie profesora tej klasy co Kątski, dwudziestoletni Gorski udał się do stolicy Imperium Rosyjskiego, by rozpocząć studia w Petersburskim Konserwatorium w klasie skrzypiec, prowadzonej wówczas przez Leopolda Auera (1845-1930), węgierskiego skrzypka i pedagoga, twórcy tzw. rosyjskiej szkoły skrzypcowej, który objął tę posadę po Henryku Wieniawskim.

O talencie i pracowitości naszego bohatera świadczy fakt, że zakończył on tę uczelnię w ciągu zaledwie dwóch lat, otrzymując wyróżnienie w postaci wielkiego srebrnego medalu (wcześniej taką nagrodą wyróżniony został m.in. Piotr Czajkowski).

Konserwatorium Petersburskie pozwoliło Konstantemu Gorskiemu nie tylko rozwinąć wirtuozerię gry na skrzypcach, ale także uzyskać gruntowne wykształcenie kompozytorskie, dzięki kursowi kompozycji i instrumentacji, który ukończył w 1882 roku w klasie największego ówczesnego autorytetu muzycznego Rosji, Nikołaja Rimskiego-Korsakowa (1844-1908).

Lata nauki u najwybitniejszych pedagogów zaowocowały wszechstronnością Gorskiego-skrzypka. Solidne przygotowanie i niewątpliwy talent pozwalały mu na wirtuozowskie wykonywanie partii solowych, a także  na pełnienie obowiązków koncertmistrza w orkiestrach symfonicznych, często także w roli dyrygenta. Niewątpliwy talent pedagogiczny sprawił, że dyrektorzy szkół muzycznych, które powstawały z inicjatywy Rosyjskiego Towarzystwa Muzycznego zabiegali o Gorskiego-profesora, tym cenniejszego, że potrafił łączyć karierę skrzypka z obowiązkami nauczyciela.

Pierwszą swoją klasę skrzypiec Gorski poprowadził w Oddziale Imperatorskiego Rosyjskiego Towarzystwa Muzycznego w Penzie, skąd przeniósł się do Tyflisu.

Lata spędzone w stolicy Gruzji, znajdującej się wówczas pod panowaniem Imperium Rosyjskiego, zaowocowały nie tylko pierwszymi kompozycjami. Właśnie w tym mieście Konstanty Gorski poznał Piotra Czajkowskiego. Nie ma informacji, czy niespełna trzydziestoletni Gorski odważył się pokazać mistrzowi swoje kompozycje. Nadużyciem byłoby również stwierdzenie, że Piotr Czajkowski polecił młodego kompozytora niemieckiemu wydawcy, u którego sam publikował swoje utwory. Wiadomo jedynie, że Gorski-skrzypek zrobił na Czajkowskim olbrzymie wrażenie, o czym dowiadujemy się m.in. z korespondencji z M. Ippolitowem-Iwanowem.

W 1890 roku po ośmioletniej podróży po Rosji i Gruzji, przez Penzę, Tyflis i Saratów Konstanty Gorski przybył do Charkowa, by zostać tu na najbliższe dwadzieścia dziewięć lat. Ten okres w życiu kompozytora – to czas aktywnej działalności w Konserwatorium Charkowskim,  w charakterze działacza społecznego, dyrygenta orkiestry symfonicznej, a także uwielbianego przez publiczność skrzypka.

Pisząc o Gorskim, nie można pominąć tematu jego współpracy z kościołem. Jako starosta parafii rzymsko-katolickiej w Charkowie, założyciel i dyrygent Chóru Polskiego i Kościelnego organizował on spotkania i koncerty dobroczynne, z których dochody przeznaczane były na pomoc potrzebującym. W czasie organizowanych przez Konstantego Gorskiego koncertów wykonywano znane utwory wybitnych kompozytorów, a także kompozycje samego Gorskiego do tekstów religijnych: „Ave Maria”, „Salve Regina”, msze Es-dur i a-moll i przepiękną prawosławną pieśń żałobną na chór a cappella pt. „Зряще мя безгласна”, stanowiącą ewenement w twórczości tego kompozytora, świadczącą jednak zarazem o wielkim talencie muzycznym.

Konstanty Gorski był nie tylko żarliwym katolikiem, czego dawał wyraz w swoich kompozycjach religijnych, ale także gorliwym polskim patriotą. Wśród jego utworów przeważają pieśni do tekstów polskich poetów: Marii Konopnickiej, Władysława Syrokomli, Zdzisława Dębickiego i innych, a także większe kompozycje – poematy symfoniczne: „Na Olimpie” wg noweli Henryka Sienkiewicza, „Zaczarowane koło” wg baśni Lucjana Rydla, opera „Margier” wg poematu Władysława Syrokomli.

W 1915 roku Gorski obchodził jubileusz swojej działalności artystycznej i pedagogicznej. Wielki koncert kwartetu Gorskiego w nowym składzie: jubilat – pierwsze skrzypce, Wacław Bieganowski – drugie skrzypce, Stanisław Pichor, profesor Filharmonii Krakowskiej – altówka, Julian Sirnyszewski, koncertmistrz orkiestry symfonicznej w Kijowie – wiolonczela, miał bardzo uroczysty charakter. Recenzje, jakie ukazały się w prasie charkowskiej mogłyby być podsumowaniem całego charkowskiego okresu życia kompozytora.

Zmiany polityczne i ekonomiczne na Ukrainie i w Charkowie, głównie wybuch rewolucji październikowej w 1917 roku, w znaczący sposób wpłynęły na życie Konstantego Gorskiego. Nie bez znaczenia było ogłoszenie przez Polskę niepodległości. Już w lutym 1919 roku Gorski wrócił do wolnej Ojczyzny. Najpierw do Warszawy, a następnie do Poznania, gdzie objął stanowisko koncertmistrza orkiestry Teatru Wielkiego, które zajmował do końca życia.

Zmarł nasz wybitny krajan w Poznaniu 31 maja 1924 roku.

Już trzy lata po śmierci kompozytora w 1927 roku na deskach opery poznańskiej wystawiono (7 razy) jego operę „Margier”. W okresie międzywojennym wykonywane były również inne jego utwory, m.in. Missa Solemnis Es-dur (śpiewana również przez Koło Śpiewu im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu), poemat symfoniczny „Zaczarowane koło” i Fantazja organowa f-moll (po raz pierwszy wykonał ją w 1920 roku Antoni Karnaszewski w Filharmonii Warszawskiej, a trzy lata później, w czasie obchodów kopernikowskich na Uniwersytecie Poznańskim, Feliks Nowowiejski).

Fantazja organowa f-moll Konstantego Gorskiego wykonywana jest do dziś z niesłabnącym powodzeniem, a przez specjalistów uważana jest za jeden z najlepszych utworów w polskiej późnoromantycznej literaturze organowej. Utwór ten oceniany jest jako „godny, a może nawet przewyższający najlepsze dzieła Mieczysława Surzyńskiego i Feliksa Nowowiejskiego”.

Znadniemna.pl na podstawie polmic.pl oraz strony Towarzystwa Muzycznego im. Konstantego Gorskiego 

W Poznaniu 8 czerwca br. uczczono pamięć zmarłego przed stu laty w tym mieście naszego krajana Konstantego Antoniego Gorskiego (1859–1924), polskiego skrzypka, kompozytora, dyrygenta i pedagoga. Uroczystości zorganizowało warszawskie Towarzystwo Muzyczne im. Konstantego Gorskiego. Obchody rozpoczęła Msza święta w intencji kompozytora odprawiona przez księdza prałata

Dziś w Kościele obchodzimy wspomnienie św. Antoniego z Padwy – znanego szczególnie jako patrona ludzi i rzeczy zagubionych. Był gorliwym chrześcijaninem i świetnym kaznodzieją. Pozostawił po sobie wezwanie do życia Ewangelią i troski o innych.

Święty Antoni żył na przełomie dwunastego i trzynastego stulecia (urodził się w 1195 roku w Lizbonie). Nazywał się Ferdynand Bullone. Miał piętnaście lat, gdy wstąpił do klasztoru. Nie był to jednak klasztor franciszkański, lecz kanoników regularnych. W tym zakonie zdobył wykształcenie teologiczne, zwłaszcza gruntowną znajomość Pisma Świętego, nie przyjął jednak święceń kapłańskich. Do franciszkanów wstąpił dopiero w 1220 roku, na wieść o męczeńskiej śmierci pięciu braci mniejszych w Afryce. Dopiero wtedy przyjął imię, pod którym jest dzisiaj czczony – Antoni.

Chciał zostać misjonarzem i rzeczywiście został wysłany do Maroka. Wkrótce jednak z powodu choroby musiał wrócić do Europy. Początkowo współbracia nie bardzo wiedzieli, co z nim zrobić. Przez jakiś czas prowadził pustelniczy tryb życia w Monte Paolo koło Forli. Tam przyjął święcenia kapłańskie. Podczas uroczystości wygłosił kazanie. Wtedy dopiero franciszkanie zauważyli, jakim znakomitym mówcą jest Antoni i jak głęboką posiadł wiedzę.

Został wędrownym kaznodzieją. Przez kilka lat głosił Słowo Boże i zwalczał błędy w północnych Włoszech i południowej Francji. Został też wykładowcą teologii. Przez trzy lata był prowincjałem Romanii, ale zrezygnował z tego urzędu.

W 1230 roku udał się do Padwy. Spośród kazań, które tam wygłosił, najsłynniejsze są te wygłoszone w Wielkim Poście 1231 roku. Wyczerpany pracą udał się do Camposampiero, franciszkańskiego klasztoru w pobliżu Padwy. W czerwcu postanowił wrócić do Padwy. Zmarł w drodze do miasta 13 czerwca 1231 roku.

Już za życia czynił cuda. Założył się z pewnym niedowiarkiem, że jego osioł uklęknie przed Najświętszym Sakramentem, i wygrał. W Rzymie, gdy podczas ulewy głosił kazanie w amfiteatrze, jego słuchacze znaleźli się jakby pod wielkim niewidocznym parasolem. Z pewnym benedyktynem, który doświadczał wielkich pokus, zamienił się na habity i zakonnik został od nich uwolniony. Święty Antoni z Padwy często przedstawiany jest z Dzieciątkiem Jezus na rękach.

Ludzie zapamiętali cuda czynione przez św. Antoniego za życia. Wiele cudów czynił też po śmierci. Pięćdziesiąt trzy z nich zostały zatwierdzone przez Stolicę Apostolską. Wśród nich znalazło się 19 uzdrowień kalek, 5 sparaliżowanych, 2 epileptyków, a nawet 2 wskrzeszenia zmarłych.

Święty Antoni kanonizowany został przez Papieża Grzegorza IX niespełna rok po śmierci, 30 maja 1232 roku. Siedem wieków później, 16 stycznia 1949 roku, Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła.

Bardzo szybko zaczęto uważać św. Antoniego za patrona pomocnego przy odnajdywaniu zagubionych rzeczy. Jest także obrońcą przed szatanem, patronem narzeczonych i małżeństw. Jego wstawiennictwa szukano, prosząc o szczęśliwy poród lub uleczenie z niepłodności.

Trudno wyjaśnić, skąd wzięło się przekonanie, że św. Antoni wysłuchuje próśb w zamian za coś. Być może ma ono związek z takimi wydarzeniami z życia świętego, jak wspomniany wyżej zakład w sprawie osła, lub zrodziło się w związku z zainicjowanym w roku 1890 przez Ludwikę Buouffier w Tulonie zwyczajem składania ofiar na „chleb świętego Antoniego” połączonych z uzyskaniem wstawiennictwa świętego. Dziś w niemal wszystkich kościołach katolickich można spotkać skarbonki z napisem: „Chleb świętego Antoniego”. Wierni wrzucają do nich datki wraz z karteczkami zawierającymi prośby lub podziękowania. Prośby wrzucane są również do grobu św. Antoniego w Padwie.

Znadniemna.pl

 

 

Dziś w Kościele obchodzimy wspomnienie św. Antoniego z Padwy – znanego szczególnie jako patrona ludzi i rzeczy zagubionych. Był gorliwym chrześcijaninem i świetnym kaznodzieją. Pozostawił po sobie wezwanie do życia Ewangelią i troski o innych. Święty Antoni żył na przełomie dwunastego i trzynastego stulecia (urodził się w

Dominik Żych, jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku i przedstawicielem młodego pokolenia polskich artystów o kresowych korzeniach, odnoszących sukcesy zarówno w Polsce, jak też w wymiarze międzynarodowym.

Dominik Żych

Dominik jest laureatem wielu konkursów, m.in. zdobywcą Grand Prix na międzynarodowym konkursie muzycznym online „World Open Online Music Competition” (2021); I nagrody w kategorii kameralnej i wyróżnienia w kategorii solistów na Ogólnopolskim Konkursie Online ,,AkordeOnline” (2022); wyróżnienia na międzynarodowym konkursie online w Ostrawie w kategorii solistów (2021); wyróżnienia na XX Konfrontacjach Akordeonowych w Gorlicach w kategorii solistów (2023).

Uczestniczył w lekcjach mistrzowskich z wieloma znakomitymi akordeonistami jak Raimondas Sviackievicius, Giorgio Dellarole, Mikko Luoma, Ezio Ghibaudo, Predrag Jankovic i José Valente. Ma w repertuarze dzieła muzyczne literatury akordeonowej polskiej i zagranicznej, ale również wykonuje różnego rodzaju transkrypcje i aranżacje muzyki fortepianowej, organowej lub orkiestrowej.

Pochodzi z miasta Smorgonie na Białorusi, w którym w latach 2009-2016 uczył się gry na akordeonie, w klasie, którą w miejscowej szkole muzycznej prowadził jego ojciec Czesław Żych.

Czesław Żych

Spotkaliśmy Dominika na jednym z jego licznych koncertów w Trójmieście, a po zakończeniu występu zadaliśmy utalentowanemu muzykowi kilka pytań:

Opowiedz, jak zaczęła się Twoja przygoda z akordeonem? Od którego roku życia grasz na tym instrumencie?

– Na akordeonie od 8-9 roku życia. Wcześniej próbowałem grać na skrzypcach, flecie, a także na perkusji. Wyboru na rzecz akordeonu dokonałem pod wpływem taty, który jest nie tylko znakomitym akordeonistą i kompozytorem, ale także moim pierwszym nauczycielem. Tata dużo ze mną pracował, inspirował swoim przykładem, dużo ćwiczyliśmy. W ten sposób tata obudził we mnie większą pasję właśnie do akordeonu.

Akordeon jest dosyć ciężkim instrumentem. W jakim wieku go udźwignąłeś?

– Akordeon dla dorosłych może ważyć nawet 17 kilogramów. Ale zaczynałem, oczywiście, od instrumentów lżejszych – przeznaczonych dla dzieci.

Akordeon to instrument, który wielu kojarzy się z muzyką francuską, na przykład, z twórczością Edith Piaf. Nie sądzisz, że dla współczesnego młodego człowieka taka inspiracja wygląda dziwnie?

– Może i tak, ale dla mnie akordeon to przede wszystkim Argentyna i argentyński twórca Astor Piazzolla. Utwór jego pamięci, napisany przez mojego tatę, gram na swoich koncertach. Mój tata bardzo lubi tego kompozytora. Na pewno każdy słyszał takie utwory, jak Libertango, Oblivion, czy Adios Nonino. Właśnie one zainspirowały mojego tatę do skomponowania wykonywanej przeze mnie etiudy, która nie polega na cytowaniu pierwowzoru, ale przypomina kompozycje Mistrza.

Czy sam już komponujesz muzykę?

– Czasem coś próbuję, ale w świat to jakoś nie idzie. Być może jeszcze dojrzeję do komponowania muzyki. Pod tym względem bardziej zdolny jest mój młodszy brat Marek – pisze muzykę elektroniczną, która nawet cieszy się wzięciem. Co się tyczy mnie, to ja realizuję się twórczo, grając koncerty. Ostatnio mam całkiem sporo propozycji. Wspiera mnie w tym ojciec, mama i moja siostra Jana.

Wygląda na to, że w Twojej rodzinie zdolności muzyczne to norma, a muzykowanie jest rodzinną tradycją. Jak się czujesz, jako przedstawiciel młodszego pokolenia muzykującej rodziny Żychów, znanej przecież szerokiej publiczności jeszcze z udziału w kilku edycjach Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie?

– Kiedy byłem dzieckiem, nie czułem, że jestem artystą. Zawsze wydawało mi się, że jest to czymś normalnym, kiedy rodzice mówili, że za chwile wyjdziemy na scenę i zagramy. Nie było tremy, być może dlatego, że nie wychodziłem sam. Będąc członkiem rodziny i mając przy sobie bliskich, czułem komfort i swobodę.

Koncertujesz indywidualnie i jako członek zespołu. Która forma występów bardziej Ci odpowiada?

– Bywa różnie. Teraz przeważnie koncertuje solo. Zdarzają się też występy z innymi instrumentalistami. Ale częściej miewam solowe występy. Mam nadzieję, że kiedyś uda się nam zebrać całą rodziną i zagrać koncert, jako zespół rodzinny.

Dominik Żych podczas koncertu w Sopocie, kwiecień 2024 roku

Kończysz już studia…

– W tym roku kończę studia magisterskie na Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku.

Jakie sukcesy twórcze masz już w swojej karierze artystycznej?

– Tej wiosny w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej grałem koncert na akordeon z orkiestrą symfoniczną jako solista w ramach koncertu najlepszych dyplomantów Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku. Orkiestrą dyrygował sam Przemysław Neumann. Dla mnie była to niesamowita przygoda, która pozostanie w pamięci na zawsze.

Wielu muzyków marzy o tym, żeby mieć koncert w jakimś kultowym miejscu. Występ w jakim miejscu jest Twoim marzeniem?

– Dziękuję za pytanie, ale szczerze mówiąc nie zastanawiałem się nad tym. Niech więc będzie to najbardziej prestiżowa na świecie sala Carnegie Hall na Manhattanie w Nowym Jorku.

Czy któremuś z akordeonistów to się udało?

– Tak, kilku osiągnęło taki sukces. Ale jest ich bardzo niewielu. Akordeonistom trudno jest przebić się w świecie muzyki klasycznej, gdyż nie są traktowani poważnie.

Jakiej muzyki słuchasz w wolnym czasie?

– Może jest to dziwne, ale słucham dużo muzyki akordeonowej, którą powszechnie uznaje się za specyficzną. Słuchając odnotowuję sobie różne utwory, które mogłyby się znaleźć w moim repertuarze. Interesuje się tym bardzo mocno, gdyż pragnę znaleźć się w gronie najlepszych wykonawców. Kocham muzykę klasyczną. Nie przepadam za muzyką popularną. Uwielbiam natomiast muzykę, którą komponuje mój brat Marek. Wspieram go i myślę, że jest bardzo utalentowanym człowiekiem, który mnie na swój sposób inspiruje.

Czego chciałbyś życzyć sam sobie?

– Chciałbym zostać profesorem na Akademii Muzycznej i grać koncerty solowe. Ale przede wszystkim chciałbym zostać artystą, którego ludzie potrzebują, potrafić otwierać ludziom świat muzyki, który mam w sobie, pokazywać piękno, które czuję sam. Uważam to za bardzo istotne i za główną zasadę kultury i sztuki.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów

Rodzina muzykująca Żych w Korowodzie ulicami miasta podczas Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie, sierpień 2008 rok

Występ Rodziny Żych podczas Kaziuków w Grodnie w 2017 roku

Festiwal Kultury Kresowej w Mrągowie w 2018 roku

Znadniemna.pl/fot.: Archiwum Redakcji i Facebook.com

Dominik Żych, jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku i przedstawicielem młodego pokolenia polskich artystów o kresowych korzeniach, odnoszących sukcesy zarówno w Polsce, jak też w wymiarze międzynarodowym. [caption id="attachment_64944" align="alignnone" width="480"] Dominik Żych[/caption] Dominik jest laureatem wielu konkursów, m.in. zdobywcą Grand Prix na międzynarodowym

Absolwenci szkół średnich z Białorusi już mogą potwierdzać swoje szkolne świadectwa w Polsce w drodze procedury administracyjnej, czyli bez udziału władz w Mińsku.  

Nowe regulacje zaczęły obowiązywać po podpisaniu przez prezydenta RP Andrzeja Dudę znowelizowanej Ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa.

Jedna z poprawek uchwalonych w tej ustawie przewiduje, iż świadectwo o ukończeniu szkoły średniej, otrzymane w kraju, który zerwał porozumienie z Polską o wzajemnym uznawaniu dokumentów o edukacji, można potwierdzić na terenie Rzeczypospolitej Polskiej w drodze procedury administracyjnej, czyli bez udziału władz białoruskich. Nowa regulacja dotyczy dokumentów, potwierdzających otrzymanie edukacji podstawowej, średniej (matury), w tym nieukończonej średniej, a także dyplomów o ukończeniu szkoły zawodowej.

Do tej pory potwierdzenie zdobytej edukacji w trybie procedury administracyjnej było w Polsce dostępne jedynie osobom, mającym status uchodźcy, objętym ochroną uzupełniającą oraz członkom ich rodzin, a także ofiarom konfliktów zbrojnych, klęsk żywiołowych i innych kryzysów humanitarnych.

W sytuacji bez wyjścia, jeśli chodzi o potwierdzenie swojej edukacji, znaleźli się natomiast obywatele Białorusi, niepasujący do żadnej z wymienionych kategorii. Tymczasem 25 października 2022 roku Republika Białoruś zerwała wykonywanie  dwustronnego porozumienia z Rzecząpospolitą Polską o współpracy w dziedzinie edukacji i wzajemnym uznawaniu dyplomów. W ten sposób zaistniała potrzeba wniesienia odpowiednich poprawek do polskiego prawa w interesach obywateli białoruskich, którym reżim w Mińsku stara się maksymalnie uprzykrzyć życie na emigracji, czyniąc wszelakie przeszkody, również związane z potwierdzeniem poziomu edukacji i kwalifikacji zdobytych w dotychczasowym życiu.

Osobom zainteresowanym w uzyskaniu szczegółowych informacji, dotyczących procedury administracyjnej w zakresie skompletowania dokumentacji przebiegu kształcenia za granicą, zalecany jest kontakt z kuratorium oświaty, właściwym dla miejsca zamieszkania lub siedziby szkoły, uczelni bądź instytucji, w której zainteresowany ma zamiar przedstawić zaświadczenie, otrzymane w drodze wspomnianej procedury.

Więcej informacji na ten temat znajdziecie państwo na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej RP.

Znadniemna.pl na podstawie Euroradio.fm /Prezydent.pl/Gov.pl

Absolwenci szkół średnich z Białorusi już mogą potwierdzać swoje szkolne świadectwa w Polsce w drodze procedury administracyjnej, czyli bez udziału władz w Mińsku.   Nowe regulacje zaczęły obowiązywać po podpisaniu przez prezydenta RP Andrzeja Dudę znowelizowanej Ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym

Miesiąc po aresztowaniu, które miało miejsce 8 maja, proboszcz parafii rzymskokatolickiej i sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie ks. Andrzej Juchniewicz OMI nie został zwolniony z aresztu. Oznacza to, że po raz trzeci z rzędu skazano go na areszt administracyjny. Poprzednio odsiedział dwa wyroki po 15 dni aresztu – pisze Katolik.life.

Nowy termin aresztu oraz zarzuty, podobnie jak zarzuty z drugiego protokołu, z którego został skazany duchowny, pozostają nieznane.

Po raz pierwszy skazano księdza Juchniewicza na areszt za „nieuprawnione pikiety” (naruszenie porządku organizowania lub przeprowadzania imprez masowych). Jak czytamy w orzeczeniu opublikowanym w Banku Orzeczeń Sądowych, popełnione przez księdza wykroczenie miało polegać na tym ,że opublikował na swoim profilu w serwisie społecznościowym kilka obrazków profilowych z flagą Ukrainy, które milicja i sąd uznały za niedozwoloną pikietę. Proboszcz sanktuarium został skazany wówczas na maksymalny możliwy termin aresztu administracyjnego – 15 dni.

Zdjęcie profilowe ze wspomnianymi obrazkami i doklejoną na nich flagą Ukrainy zostało zamieszczone przez księdza ponad dwa lata temu. Tego samego dnia, 26 lutego 2022 roku, kiedy na zdjęciu profilowym duchownego pojawił się obrazek z flagą Ukrainy, ksiądz zastąpił je na wizerunek gołębicy pokoju. Ani oskarżenie ani sąd nie wzięły jednak tego pod uwagę, jako okoliczność łagodzącą.

Za podobne „wykroczenie” popełnione w Internecie i na podstawie podobnego artykułu skazany został 8 maja także wikariusz parafii i sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie o. Paweł Lemiech, który po dwóch procesach i odbyciu podwójnej kary aresztu wyszedł na wolność i wrócił do posługi w diecezjalnym sanktuarium.

Ojciec Andrzej Juchniewicz jest przewodniczącym Rady Grupy Koordynacyjnej Wyższych Przełożonych, Delegatów i Przedstawicieli Męskich i Żeńskich Instytutów oraz Stowarzyszeń Życia Apostolskiego na Białorusi. Jest to organ ustanowiony przez Stolicę Apostolską. Jego przewodniczący odpowiada za koordynację współpracę między wspólnotami zakonnymi, a także reprezentuje je przed Watykanem oraz przed Konferencją Katolickich Biskupów Białorusi.

Znadniemna.pl za Katolik.life

Miesiąc po aresztowaniu, które miało miejsce 8 maja, proboszcz parafii rzymskokatolickiej i sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie ks. Andrzej Juchniewicz OMI nie został zwolniony z aresztu. Oznacza to, że po raz trzeci z rzędu skazano go na areszt administracyjny. Poprzednio odsiedział dwa wyroki po

Urodzony w Wilnie i spędzający dzieciństwo w białoruskim Mołodecznie  pisarz Zbigniew Żakiewicz był związany z Gdańskiem od lat 60. minionego stulecia. Mieszkał w gdańskiej dzielnicy Wrzeszcz, a jego postać na trwałe wpisała się w pamięć stolicy polskiego Pomorza. Aby podkreślić związki Zbigniewa Żakiewicza z Gdańskiem oraz upowszechniać wśród mieszkańców i turystów wiedzę o pisarzu, 6 czerwca – w 91. rocznicę jego urodzin – na ścianie kamienicy przy ul. Kościuszki 26 w Gdańsku Wrzeszczu uroczyście odsłonięto pamiątkową tablicę.

Inicjatorem upamiętnienia Zbigniewa Żakiewicza w Gdańsku jest jego syn Maciej Żakiewicz.

Przemawia inicjator upamiętnienia Maciej Żakiewicz, syn pisarza, fot.: Przemysław Kozłowski / www.gdansk.pl

Przemawiając do zgromadzonych na uroczystości potomek pisarza powiedział:

– Dzisiejsza uroczystość odsłonięcia pamiątkowej tablicy jest bezpośrednim nawiązaniem do ludzi, którzy tworzyli powojenną kulturę Gdańska i Polski. Z całego serca zapraszam do sięgnięcia po twórczość ojca i gości, którzy odwiedzali ongiś progi tego domu. A byli tam miedzy innymi Wiktor Woroszylski, Julian Przyboś, Zbigniew Herbert, Anna Kamieńska, Aleksander Jurewicz, Ryszard Stryjec, ojciec dominikanin Jan Góra i ostatnio zmarły, nieodżałowany Paweł Huelle – mówił Maciej Żakiewicz, będący pierwowzorem jednego z bohaterów książek dla dzieci, napisanych przez swego tatę – chłopca z zielonym beretem z „Krainy 105 tajemnicy”.

Zbigniew Żakiewicz był pisarzem, któremu udało utrwalić nie tylko piękno rodzinnej Wileńszczyzny. Pochodzący z Ziemi Wileńskiej i wychowany w kulcie Matki Bożej Ostrobramskiej, zwanej Matką Miłosierdzia, sam stał się piewcą Miłosierdzia Bożego. Tak nazwał go we wspomnieniowym artykule o pisarzu ksiądz redaktor Wiesław Lauer, redagujący czasopismo Kurii Metropolitalnej Gdańskiej „Gwiazda Morza”.

Wspomniany fakt znalazł odbicie w tekście, który znalazł się na tablicy pamiątkowej, przytwierdzonej do ściany kamienicy przy ul. Kościuszki 26 w Gdańsku Wrzeszczu:

„W tym budynku w latach 1967-2010 żył i pracował Zbigniew Żakiewicz, wileńsko-gdański pisarz z Doliny Hortensji, publicysta, wykładowca akademicki, kronikarz życia kulturalnego miasta i piewca Miłosierdzia Bożego” – napisano ku pamięci potomnych.

W uroczystości odsłonięcia tablicy wzięli udział m.in. żona pisarza Dominika Żakiewicz; syn Maciej; profesor Uniwersytetu Gdańskiego Bogusław Żyłko, aktor Jerzy Kiszkis oraz honorowy obywatel Miasta Gdańska, ks. Zbigniew Cichon, który poświęcił tablicę. Uroczystość uświetnił także poczet sztandarowy z II Liceum Ogólnokształcącego we Wrzeszczu.

Przy wejściu do kamienicy – poczet sztandarowy II Liceum Ogólnokształcącego we Wrzeszczu, fot.: Przemysław Kozłowski / www.gdansk.pl

Zbigniew Żakiewicz (1932- 2010)

Pisarz, prozaik, eseista, pracownik Uniwersytetu Gdańskiego urodził się 6 czerwca 1932 roku w Wilnie. Dzieciństwo spędził w Mołodecznie (wschodnie krańce Wileńszczyzny, obecnie w obwodzie mińskim na Białorusi), gdzie w dworku Tyszkiewiczów rodzice zajmowali służbowe mieszkanie. Uczył się w białoruskiej szkole w Lenkowszczyźnie (wieś pod Mińskiem).

W 1946 roku, w rok po śmierci ojca, w ramach repatriacji wyjechał z matką z Białorusi do Łodzi. W 1953 roku ukończył Technikum Przemysłu Włókienniczego Ministerstwa Przemysłu Lekkiego i rozpoczął studia na Wydziale Chemii Wyższej Szkoły Pedagogicznej (WSP) w Łodzi. Zrezygnował po miesiącu, rozpoczynając studia na filologii rosyjskiej w WSP we Wrocławiu. Po przeniesieniu wrocławskiej WSP do Opola w 1957 roku ukończył tam studia i do roku 1966 był asystentem w Katedrze Literatury Rosyjskiej Wydziału Filologiczno-Historycznego. Od 1966 roku – doktor na podstawie rozprawy pt. „Literatura rosyjska lat 1894-1914 w kręgu Młodej Polski” (promotor doc. Zbigniew Barański).

Od 1 października 1966 roku adiunkt w Katedrze Filologii Rosyjskiej Wydziału Humanistycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku, przez pierwszy rok dojeżdżał na zajęcia z Opola, następnie zamieszkał w Gdańsku przy ul. Kościuszki. W latach 1970–1998 pracownik UG, od 1984 roku na stanowisku starszego wykładowcy, od września 1998 na emeryturze.

Od 1964 roku należał do Związku Literatów Polskich (ZLP), był członkiem zarządu oddziału w Opolu, w latach 1969–1971 sekretarzem oddziału gdańskiego ZLP, od 1989 roku członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, od 1990 roku – PEN Clubu. Od 1979 roku – członek Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, w latach 1980–1994 należał do NSZZ „Solidarność”. Był przewodniczącym jury Ogólnopolskiego Konkursu Prozatorskiego im. Jana Drzeżdżona, a od 2002 roku przewodniczył jury Konkursu Literackiego Uniwersytetu Gdańskiego.

W początkach lat 50. XX wieku pisywał do „Świata Przygód” (późniejszy „Świat Młodych”), publikował we Wrocławskim Tygodniku Katolików (WTK). W 1962 roku opublikował zbiór opowiadań Chłopiec o lisiej twarzy, w 1967 roku wydał kolejny zbiór „Liście”, w 1968 roku powieść o tematyce kresowej „Ród Abaczów”, stanowiącą pierwszą część Tryptyku Wileńskiego”, który uzupełniły powieści „Dolina Hortensji” (1975) i „Wilcze łąki” (1992).

W 2020 roku „Tryptyk Wileński” Zbigniewa Żakiewicza doczekał się wydania w tłumaczeniu na język białoruski.

Białoruskojęzyczne wydanie „Tryptyku Wileńskiego”, fot.: Znadniemna.pl

W latach 1971–1972 Żakiewicz publikował m.in. cykl „Półgłosem” w „Dzienniku Bałtyckim”, w 1973 roku – cykl „Z notesu” w „Głosie Wybrzeża”. Po wprowadzeniu stanu wojennego (13 grudnia 1981 roku) publikował głównie w prasie katolickiej (m.in. w „Gwieździe Morza”, „W drodze”, „Tygodniku Powszechnym”), a także w piśmie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego „Pomerania”. W latach 1984–2004 w „Gwieździe Morza” opublikował cykl pt. „Z dziennika”.

Oprócz prac naukowych był także autorem m.in. takich utworów jak: „Biały karzeł” (1970), „Wilio”, „W głębokościach morza” (1993), „Gorycz i sól morza”, „Gdańskie Smorgonie” (2000), utworów dla dzieci, między innymi „Kraina 105 tajemnicy” (1972) i „Latarnia dziadka Utopka” (1986). Na podstawie książki „Dwaj dzielni z Plimplańskiego lasu” w latach 1987–1990 Studio Małych Form Filmowych Se-Ma-For wyprodukowało serial „Lalkowy Maurycy i Hawranek”.

Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi (1976), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1989), Medalem Komisji Edukacji Narodowej (1998), Medalem 25-lecia Solidarności (2005). W 1971 roku został laureatem Nagrody Fundacji im. Kościeleckich, w latach 1988, 1992 i 1994 – laureatem Nagrody Artystycznej  Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki, w latach 1999  i 2003 otrzymał  Nagrodę Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury, a w 2000 roku został odznaczony Medalem Księcia Mściwoja II.

Zmarł 24 czerwca 2010 roku w Gdańsku. Pochowany został na cmentarzu Srebrzysko.

Znadniemna.pl na podstawie Gdańsk.pl, fot.: Przemysław Kozłowski / www.gdansk.pl

 

Urodzony w Wilnie i spędzający dzieciństwo w białoruskim Mołodecznie  pisarz Zbigniew Żakiewicz był związany z Gdańskiem od lat 60. minionego stulecia. Mieszkał w gdańskiej dzielnicy Wrzeszcz, a jego postać na trwałe wpisała się w pamięć stolicy polskiego Pomorza. Aby podkreślić związki Zbigniewa Żakiewicza z Gdańskiem

Wydarzenie miało miejsce 3 czerwca w Gdańsku-Oliwie, w auli św. Jana Pawła II i było objęte patronatem Metropolity Gdańskiego arcybiskupa Tadeusza Wojdy. Organizatorem konferencji była Fundacja Pomorskich Kresowian.

Okazją do spotkania i rozmowy stała się obchodzona w czerwcu tego roku 90. rocznica namalowania przez Eugeniusza Kazimirowskiego, według wskazań siostry Faustyny, pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego. Malarz miał rozpocząć pracę nad obrazem w styczniu 1934 roku i zakończył obraz tegoż roku w czerwcu.

Obraz „Jezu, ufam Tobie”, to chyba najbardziej znany w całej historii Kościoła oraz we współczesnym świecie wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, który powstał, za pośrednictwem św. Faustyny, według wskazań samego Zbawcy.

Zanim mikrofon przejął pierwszy prelegent konferencji, licznie przybyłą publiczność przywitał – w imieniu organizatora – prezes Fundacji Pomorskich Kresowian Michał Rzepiak, a także biskup pomocniczy gdański Piotr Przyborek.

Uczestników konferencji wita organizator, prezes Fundacji Pomorskich Kresowian Michał Rzepiak

– Życzę wam, aby Jezus, poprzez różne świadectwa, poprzez badania naukowe dotyczące czy to obrazu, czy też w ogóle Bożego Miłosierdzia, którego kult tak bardzo rozprzestrzenił się pod koniec XX w., zaczął dokonywać cudu swojego miłosierdzia w naszym życiu – mówił reprezentant Archidiecezji Gdańskiej i patrona wydarzenia arcybiskupa Tadeusza Wojdy.

 

Biskup pomocniczy Archidiecezji Gdańskiej Piotr Przyborek

– Życzę również, aby każdego z was dotknęło to przesłanie o Bożym Miłosierdziu, także pozwólcie, że pobłogosławię was oraz wszystkich prelegentów, żeby to Boże działanie poprzez tę konferencję mogło rozlać się w naszych sercach – dodał biskup Przyborek.

Wśród prelegentów było wiele wybitnych nazwisk: siostra dr Teresa Szałkowska ZSJM, ksiądz dr Piotr Szweda MS, konserwatorka zabytków Edyta Hankowska-Czerwińska, będąca ostatnią restauratorką cudownego obrazu, kierownik Zakładu Antropologii Obrazu na Uniwersytecie Gdańskim prof. dr hab. Zbigniew Treppa oraz adwokat, nauczyciel akademicki, poeta i publicysta dr nauk prawnych Tomasz Snarski.

Ksiądz dr Piotr Szweda MS

Prelegenci w trwających po pół godziny wystąpieniach poruszyli tematy związane z historią i przesłaniem obrazu Jezusa Miłosiernego, spojrzeli na nowo na biografię Eugeniusza Kazimirowskiego, przybliżyli, na czym polega wyjątkowość obrazu powstałego na podstawie objawień św. Faustyny.

Prof. dr hab. Zbigniew Treppa

Malarz Eugeniusz Kazimirowski, autor pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego, napisanego za pośrednictwem s. Faustyny wedle wskazówek samego Zbawcy

Przez historię obrazu bardzo szczegółowo przeprowadziła uczestników siostra Teresa Szałkowska. Oprócz wielu ciekawostek przygotowała w swojej prezentacji kilka unikatowych zdjęć. – W tym obrazie nie chodzi tylko o samo malowidło, ale o spotkanie z Bogiem. On wychodzi do nas, chce się z nami spotkać, wejść w nasze życie – mówiła prelegentka.

Siostra dr Teresa Szałkowska ze Zjednoczenia Sióstr Jezusa Miłosiernego

Siostra Teresa Szałkowska wspomniała o zmarłej niedawno śp. siostrze Cecylii Obuchowskiej, która potajemnie przed władzami komunistycznymi ukryła i wywiozła obraz Jezusa Miłosiernego z Nowej Rudy do Wilna

Jeden z bohaterów akcji ratowania cudownego obrazu – biskup grodzieński Aleksander Kaszkiewicz, w latach 1981-1991 posługujący w parafii Świętego Ducha w Wilnie jako proboszcz

 

Zakonnica wyjaśniła okoliczności powstania wizerunku Chrystusa, rolę ks. Michała Sopoćki, zaangażowanie Eugeniusza Kazimirowskiego, a także przybliżyła życiorysy osób, które zatroszczyły się o to, aby obraz bezpiecznie przetrwał zawieruchę wojenną. Zwróciła również uwagę na to, jak poprzednie, nieudane zabiegi konserwatorskie, zniszczyły obraz.

– Zniekształcona została cała kompozycja i dopiero bardzo dobra i wnikliwa praca Edyty Hankowskiej-Czerwińskiej uratowała wizerunek Jezusa. Za co bardzo dziękuję – zaznaczyła siostra Szałkowska.

Słuchacze mieli także wyjątkową okazję posłuchać o pracach nad konserwacją obrazu, przeprowadzonych przez wspomnianą Edytę Hankowską-Czerwińską. Konserwatorka wyznała, na przykład, że na padające czasem pytanie o przeżyciach religijnych, które miała podczas pracy nad odnowieniem obrazu Kazimirowskiego, odpowiada: „nie miałam żadnych”.

Konserwatorka obrazu Jezusa Miłosiernego Edyta Hankowska-Czerwińska

Edyta Hankowska-Czerwińska podczas prac nad obrazem Jezusa Miłosiernego

– Gdybym myślała, że pracuję z cudownym obrazem, nie mogłabym przeprowadzić konserwacji. Tak, jak lekarz onkolog nie płacze z pacjentami, tylko szuka sposobu, aby ich wyleczyć, tak samo ja mam do wykonania zadanie, które ma przynieść konkretny efekt – tłumaczyła konserwatorka, która podczas prac restauracyjnych nad obrazem Jezusa Miłosiernego zdążyła urodzić w Wilnie córkę, obecną na gdańskiej konferencji i przywitaną przez publiczność brawami .

Edyta Hankowska-Czerwińska pracuje nad przywróceniem obrazowi Jezusa Miłosiernego pierwotnego wyglądu

Tak zmieniało się oblicze Zbawcy w trakcie prac restauracyjnych

Obraz przed i po konserwacji

Dr Tomasz Snarski z kolei wprowadził zgromadzonych w auli św. Jana Pawła II w tematykę, związaną z zagadnieniami oscylującymi wokół prawa i miłosierdzia.

Dr Tomasz Snarski

W swoich rozważaniach o obecności pojęcia miłosierdzia w prawie i życiu społecznym prelegent nawiązał między innymi do nauczania świętego Jana Pawła II, który problematyce Bożego Miłosierdzia poświęcił swoją drugą encyklikę pt. „Dives in misericordia”.

Konferencja zgromadziła wielu zainteresowanych historią  pierwszego i jedynego w dziejach portretu Boga, napisanego wedle wskazówek samego Zbawcy za pośrednictwem świętej Faustyny Kowalskiej

Co mówił Chrystus

Obraz Jezusa Miłosiernego z podyktowanym przez samego Zbawcę podpisem „Jezu, ufam Tobie” nie powstałby bez udziału świętej Faustyny Kowalskiej, której Pan Jezus objawił się po raz pierwszy 22 lutego 1931 roku w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku.

Święta Faustyna Kowalska, fot.: Wikimedia commons/domena publiczna

To wydarzenie siostra Faustyna opisała w swoim „Dzienniczku”, pisanym w latach 1934-1938”:

„Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie: jeden czerwony, a drugi blady (…). Po chwili powiedział mi Jezus: wymaluj obraz według rysunku, który widzisz z podpisem: „Jezu, ufam Tobie”. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej i na całym świecie”.

Siostra Faustyna spełniła polecenie Jezusa. Po złożeniu w Krakowie ślubów wieczystych (1 maja 1933 roku) została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Przebywała tam z przerwami do 1936 roku. Tam poznała też swego spowiednika i kierownika duchowego bł. ks. Michała Sopoćkę, który pomógł jej zrealizować polecenie Pana Jezusa. Poprosił malarza Eugeniusza Kazimirowskiego o namalowanie wizerunku Jezusa Miłosiernego, sugerując się wskazówkami s. Faustyny. Prace nad obrazem trwały około pół roku i zakończyły się w czerwcu roku 1934.

Według relacji świętej, wizerunek nie oddawał piękna postaci widzianej w wizjach. W 1935 roku obraz przez trzy dni był wystawiony w krużgankach Kaplicy Ostrobramskiej, z okazji 1900. rocznicy męczeńskiej śmierci Chrystusa. Dziś obraz jest przechowywany w wileńskim Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Na świecie rozpowszechnił się jednak inny obraz Jezusa Miłosiernego, namalowany w 1943 roku przez krakowskiego malarza Adolfa Hyłę. Wizerunek ten nie był jednak weryfikowany przez siostrę Faustynę Kowalską, gdyż powstał pięć lat po jej śmierci.

Na prośbę ks. Michała Sopoćki, swojego spowiednika i późniejszego błogosławionego, siostra Faustyna rozpoczęła notowanie mistycznych przeżyć. Zapiski te znane są jako „Dzienniczek” pisany był w Wilnie i Krakowie w latach 1934-1938 na polecenie samego Jezusa.

To w Wilnie podczas objawień 13-14 września 1935 roku Pan Jezus podyktował dla siostry Faustyny słynną koronkę do Miłosierdzia Bożego, która ma być ratunkiem dla świata i grzeszników. Miała także wpływ na ustanowienie Święta Miłosierdzia Bożego.

W domu na Antokolu, w którym św. Faustyna mieszkała podczas swoich pobytów w Wilnie (w roku 1929 i w latach 1933-1936), obecnie znajduje się muzeum, poświęcone Świętej.

Znadniemna.pl na podstawie Diecezja.gda.pl / L24.lt

Wydarzenie miało miejsce 3 czerwca w Gdańsku-Oliwie, w auli św. Jana Pawła II i było objęte patronatem Metropolity Gdańskiego arcybiskupa Tadeusza Wojdy. Organizatorem konferencji była Fundacja Pomorskich Kresowian. Okazją do spotkania i rozmowy stała się obchodzona w czerwcu tego roku 90. rocznica namalowania przez Eugeniusza Kazimirowskiego,

Skip to content