HomeStandard Blog Whole Post (Page 35)

„Trzeba być trzy razy Polakiem i z niezwykłą mocą umieć stwierdzić swą narodowość, by za takiego zostać uznanym w statystykach”
Hipolit Korwin-Milewski, pisarz i komentator polityczny rodem z Druskienik

Jest to opowieść o tym, jak Polak z Wasiliszek zwyciężył, gdyż zachował wiarę w „Polskę Sprawiedliwą” choć utracił dziecięce złudzenia o „Polsce Marzeń”, do której miłość odziedziczył od babci, urodzonej przed wojną w II Rzeczypospolitej.

Paweł Juszkiewicz od prawie 22 lat mieszka w Polsce. Z chwilą, gdy 12 lat temu postanowił ubiegać się o polskie obywatelstwo, którego mu odmówiono, gdyż Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego RP (ABW) uznała go za potencjalne zagrożenie dla „bezpieczeństwa kraju”. Lata mijały, a Juszkiewicz zdążył skończyć studia w Toruniu, rozpocząć pracę i wykładać na uczelni. W żaden sposób nie odczuwał reperkusji z powodu nadanego przez ABW statusu.

Do czasu, aż na początku 2024 roku (po 12 latach od decyzji ABW) otrzymał informację, że ma opuścić kraj. Zaczęła się walka z czasem i walka o życie. Juszkiewicz przez lata organizował i brał udział w manifestacjach przeciwko reżimowi Łukaszenki. Deportacja na Białoruś oznaczała dla niego więzienie.

9 lipca Sąd Administracyjny w Warszawie orzekł o niewinności Juszkiewicza. Co więcej ABW wycofała zarzuty postawione 12 lat temu.

Paweł Juszkiewicz urodził się 1 grudnia 1985 roku w Wasiliszkach (obwód grodzieński na Białorusi) w polskiej rodzinie. Rodzice Pawła jako pierwsi w rodzinnej wsi otrzymali Kartę Polaka w 2008 roku. Dziadkowie Pawła byli Polakami, którym tuż po wojnie nie udało się w porę wyjechać, ponieważ nie zdążyli wyrobić dokumentów, wymaganych przez procedurę repatriacyjną.

Paweł został wychowany w duchu polskim, a siłą rzeczy także białoruskim, jak również w wierze katolickiej. Od zawsze czuł się bardzo silnie związany z krajem swoich przodków, wskutek czego w 2003 roku, w wieku 17 lat, wyjechał do Polski, gdzie podjął studia i przebywał na podstawie wizy studenckiej. Następnie uzyskał zezwolenie na pobyt stały w Polsce ze względu na swoje polskie korzenie. Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu ukończył trzy kierunki studiów, zrobił doktorat, zatrudnił się w polskiej firmie, otworzył własną działalność gospodarczą, został też wykładowcą na uczelni.

W 2011 roku został uznany za najlepszego studenta zagranicznego w Polsce, a także za najlepszego studenta w województwie kujawsko-pomorskim. Został wpisany do Złotej Księgi Studentów Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz był stypendystą Ministra Edukacji Narodowej.

Od momentu przyjazdu nie zaniedbywał spraw formalno-prawnych związanych z pobytem w Polsce. Nigdy nie miał konfliktów z prawem i nie toczyły się przeciwko niemu żadne postępowania sądowe.

W 2012 roku złożył wniosek o obywatelstwo. Spotkał się jednak z odmową ze względu na decyzję ABW, której treści nigdy nie poznał.

Dopiero po 12 latach walki Pawła o swoje dobre imię, Sąd Administracyjny w Warszawie zapoznał się z treścią tajnego dokumentu ABW i stwierdził, iż zawarte w nim podejrzenia wobec Pawła Juszkiewicza są bezpodstawne, a sama ABW wycofała stawiane wcześniej Polakowi zarzuty.

Na początku 2025 roku wojewoda kujawsko-pomorski Michał Sztybel wręczył Pawłowi decyzję o uznaniu go za obywatela polskiego.

Paweł Juszkiewicz zgodził się opowiedzieć o swoich traumatycznych przeżyciach, związanych z wieloletnią walką o swoje dobre imię i o prawo do posiadania polskiego obywatelstwa Czytelnikom portalu Znadniemna.pl.

Znadniemna.pl: Jak się czuje Polak z Białorusi, od 22 lat mieszkający w Polsce i przez 12 ostatnich lat walczący o prawo być uznanym za polskiego obywatela?

Paweł Juszkiewicz: Jest to uczucie bardzo mieszane i wielopłaszczyznowe. Myślę, że sam fakt tego, że przez 12 lat walczyłem o bycie uznanym za obywatela jest najlepszym świadectwem tego, że czuję się Polakiem. Ta batalia była nie tylko moją osobistą walką, lecz również walką o pewną sprawiedliwość dziejową i historyczną, za którą w moim przypadku przemawiały wątki rodzinne.

Czy masz żal do polskiego rządu, ustawodawcy, funkcjonariuszy służb specjalnych z powodu tak długiej drogi do polskiego obywatelstwa, które w normalnym trybie powinieneś był otrzymać kilka miesięcy po złożeniu odpowiedniego wniosku?

– Mógłbym powiedzieć, że mam żal o to, w jakiej sytuacji znalazłem się nie ze swojej winy. Mogę mieć żal o to, że to trwało przez tyle lat, choć mogło się zakończyć w kilka tygodni, czy miesięcy przy odrobienie dobrej woli ze strony urzędników, prowadzących moją sprawę. Mogę też mieć żal o to, że polski ustawodawca na gruncie prawnym nie przewidział sytuacji, kiedy o obywatelstwo występuje ktoś, kto ma urzędowo poświadczone pochodzenie polskie ze strony obojga rodziców. Chodzi mi między innymi o konieczność pokonywania wszystkich kręgów biurokratycznych, zaczynając od „polowania” na numerek w kolejce, żeby złożyć wniosek i kończąc na wykazie dokumentów, które należy przetłumaczyć i załączyć do wniosku. Myślę, że dobrym podsumowaniem epopei, związanej z uznaniem mnie za obywatela polskiego, jest wypowiedź słynnego komentatora wileńskiego początku XX wieku, Hipolita Korwin-Milewskiego: „Trzeba być trzy razy Polakiem i z niezwykłą mocą umieć stwierdzić swą narodowość, by za takiego zostać uznanym w statystykach”. Lepiej tego, co stało się ze mną, ująć chyba nie można. Jeśli zaś chodzi o funkcjonariuszy służb, chyba jak wszędzie, bardziej reprezentują oni interesy polityków i konkretnej opcji politycznej, niż interesy całego narodu. Uświadomienie faktu, że za moją krzywdą stoi jakiś funkcjonariusz, któremu coś się wydawało i który chyba był przekonany o swojej racji, było dla mnie swego rodzaju pocieszeniem. Przecież znane w narodzie powiedzenie: „Dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie” – nie wymaga dodatkowych interpretacji.

Jesteś wykładowcą akademickim. Jak wisząca nad Tobą groźba deportacji na Białoruś odbiła się na Twoich stosunkach ze studentami oraz środowiskiem wykładowców akademickich?

– Zawód nauczyciela i wykładowcy akademickiego jest z definicji zawodem zaufania społecznego. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której na salę wchodzi prowadzący, na temat którego piszą w mediach, że jest podejrzany o to, iż stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego. I taka osoba prowadzi wykład na tematy społeczno-historyczne, prowadzi ze studentami dyskusje o kulturze, o wątkach etycznych w pracy nauczycieli. Czy jego słowa brzmią wiarygodnie dla studentów? Myślę, że odpowiedź  na to pytanie wydaje się oczywista. Narażenie mojego dobrego imienia na próbę i na ocenę było przykrym doświadczeniem. Aczkolwiek, jak się okazało, głęboko myliłem się, i raczej sam sobie narzucałem myślenie o stygmatyzowaniu mnie w środowisku akademickim, niż w rzeczywistości miało to miejsce. Polscy studenci i wykładowcy mają otwarte umysły i swoje przekonania na dany temat kształtują w wyniku własnego doświadczenia, a nie doniesień medialnych, dlatego zarówno ze strony moich studentów, jak i współpracowników, otrzymałem gigantyczne wsparcie, dziesiątki wiadomości i maili, które wspierały mnie w tej nielekkiej walce.

Czy wśród Twoich studentów spotykali się tacy, którzy podobnie jak Ty urodzili się na Białorusi? Twoje problemy z państwem polskim wpływały na nich demoralizująco?

– Rzeczywiście, pracuję w środowisku międzynarodowym i prowadzę zajęcia dla studentów z wielu krajów. Aczkolwiek w tym najtrudniejszym dla mnie czasie nie trafili mi się studenci z Białorusi. Pewne jest natomiast to, że moja sytuacja miała mrożący efekt dla diaspory Białorusinów, mieszkających w moim regionie. Wiele osób na wewnętrznych grupach w mediach społecznościowych była wręcz przerażona tym, że kogoś bez podania przyczyny mogą uznać za zagrożenie dla porządku i bezpieczeństwa i wydalić z kraju. Nieraz padały porównania, że takie sytuacje są możliwe na Białorusi, ale nie w demokratycznej Polsce.

W wielu wywiadach mówiłeś, że jesteś Polakiem, a Polskę traktujesz, jak swoją Ojczyznę.  Czy wieloletnie traumatyczne doświadczenia zmieniły coś w Twoim postrzeganiu Polski i Polaków?

– Niejednokrotnie w różnych rozmowach powtarzałem, że w momencie, kiedy spotkała mnie ta przykra historia, w moich oczach umarła w pewnym sensie „Polska Marzeń”, czyli kraj, do którego przyjechałem w pełnym przeświadczeniu o swojej przynależności do narodu polskiego. Kraj, w którym chciałem żyć, pracować, tworzyć i działać na rzecz mieszkających tu ludzi. „Polska Marzeń” to kraj, który był obiektem westchnień i sentymentów mojej śp. babci. Czar prysnął kiedy zetknąłem się z brutalną rzeczywistością. W okresie ostatnich kilkunastu lat pomagało mi tylko to, że zachowywałem wiarę w „Polskę Sprawiedliwą”. Cieszę się, że ostatecznie na tym właśnie się  nie zawiodłem. Jeśli zaś chodzi o postrzeganie Polaków, byłbym chyba nieobiektywny, wydając jakikolwiek krytyczny osąd, bo dziś już posiadam polskie obywatelstwo. Miałem szczęście w swoim życiu, że napotykałem tylko dobrych, otwartych i tolerancyjnych ludzi. Obracałem się w kręgach ludzi wykształconych, może dlatego nie spotkałem się z żadnym krzywdzącym mnie komentarzem, choć wiem, że w innych środowiskach z tym bywa różnie.

Na pewno dostrzegasz, że wielu uciekinierów z Białorusi, i tych młodych i tych mających bogatszy bagaż doświadczeń, miewa problemy z adaptacją w Polsce, napotyka  trudności w załatwianiu spraw urzędowych, m.in. w zakresie legalizacji pobytu, czy potwierdzenia zdobycia na Białorusi  odpowiedniego wykształcenia i kwalifikacji. Co doradzałbyś, jako wykładowca akademicki, studentom z kraju Łukaszenki, którzy borykają się z takimi problemami?

– Największy i najtrudniejszy krok Ci ludzie mają już są sobą. Tym krokiem było opuszczenie domów i rodziny, miejsca pracy, bliskich i przyjaciół. Trudne  chwile, załamanie psychicznej i chwilowe słabości emigranta oraz biurokracja urzędnicza są niczym w porównaniu z cierpieniem i strachem o swoje życie, czego wielu doświadczyło, mieszkając na Białorusi. W tych warunkach warto nauczyć się dostrzegać małe rzeczy, celebrować małe zwycięstwa, myśleć pozytywnie i perspektywicznie. „Dłużej klasztoru niż przeora” – warto mieć tę świadomość, bo oczekiwane zmiany często przychodzą gwałtownie i niespodziewanie.

Czy wierzysz w to, iż Białorusini, którzy ukończyli polskie uczelnie wyższe, kiedyś będą stanowić kadrę kierowniczą, urzędniczą itp. w wolnej Białorusi?

– Wierzę w to, a nawet jestem o tym przekonany, bo rozmawiam z Białorusinami. Wielu z nich zdobywa wykształcenie i doświadczenie w Polsce, ale żyje nadzieją na powrót do swoich miast i domów. Są też dedykowane programy stypendialne, przygotowujące przyszłą rezerwę kadrową wolnej Białorusi. Po przemianach, które niewątpliwie nadejdą, Białoruś odczuje dotkliwe braki kadrowe i potencjał osób z doświadczeniem migracji powinien wówczas zostać  poważnie wzięty pod uwagę.

Jakie są Twoje prognozy dotyczące przyszłości kraju, z którego pochodzisz? Czy po zdławieniu przez reżim powyborczych protestów 2020 roku Białorusini wciąż mają szanse na obalenie dyktatury w swoim kraju i wybicie się Białorusi prawdziwą niepodległość, przede wszystkim od Rosji?

– Nie jestem politologiem, żeby dawać prognozy, a na to, jaka będzie dalsza przyszłość Białorusi, składa się na pewno wiele czynników. Dziś chyba tylko babcie, mieszkające w odległych wsiach, wierzą w to, że Białoruś jest w pełni niezależnym krajem. Jesteśmy świadkami pełzającej okupacji Białorusi przez Rosję. Nie wydaje mi się, że obecne władze Białorusi mają jakąkolwiek moc sprawczą jeśli chodzi o kierunek rozwoju państwa, którym nominalnie rządzą. Może jedynie w tym zakresie, na jaki dostali zgodę z Kremla. Wiele będzie zależało od wielkiej polityki i tego jak skończy się wojna rosyjsko-ukraińska. Głęboko wierzę w to, że Białoruś pozostanie Białorusią, a nie krajem północno-zachodnim Rosji.

Co chciałbyś życzyć Czytelnikom naszego portalu…

– Życzę Czytelnikom wytrwałości w każdym podjętym przez siebie działaniu. Nawet jeśli często słyszą, że coś nie ma sensu, że to nie pomoże, że to nic nie da, trzeba konsekwentnie podążać do obranego celu. Odwaga i wiara w sens podjętych działań potrafią zdziałać wiele, szczególnie wówczas, gdy wiemy, że prawo i prawda są po naszej stronie. A prawda zawsze zwycięża!

Dziękujemy za rozmowę!

Zamieszczamy zdjęcia z Akcji Solidarności z Pawłem Juszkiewiczem, które odbywały się w Toruniu i Bydgoszczy:

Pod pomnikiem Mikołaja Kopernika spotkali się bliscy i znajomi Pawła Juszkiewicza

W obronie Pawła Juszkiewicza, który ma być wydalony z Polski. Protest w Bydgoszczy

 

Znadniemna.pl

 

 

„Trzeba być trzy razy Polakiem i z niezwykłą mocą umieć stwierdzić swą narodowość, by za takiego zostać uznanym w statystykach”- Hipolit Korwin-Milewski, pisarz i komentator polityczny rodem z Druskienik Jest to opowieść o tym, jak Polak z Wasiliszek zwyciężył, gdyż zachował wiarę w "Polskę Sprawiedliwą" choć utracił

Raport ekspertów ONZ o sytuacji na Białorusi stwierdza, że władze dopuszczają się systematycznych naruszeń praw człowieka, w tym zbrodni przeciwko ludzkości. Ma to na celu stłumienie opozycji politycznej.

Grupa niezależnych ekspertów powołana w 2024 roku w ramach Rady Praw Człowieka ONZ zbadała przypadki naruszania praw człowieka od 2020 roku, kiedy Aleksander Łukaszenka ponownie objął urząd prezydenta po sfałszowanych wyborach. Opublikowany raport dokumentuje przypadki arbitralnych aresztowań, tortur, przemocy seksualnej i prześladowań politycznych. Ofiarami prześladowań są zwłaszcza opozycyjni działacze, dziennikarze, a także społeczność LGBT+.

Eksperci wskazali, że zatrzymywane z pobudek politycznych osoby są brutalnie traktowane i poddawane torturom, takim jak bicie, wstrząsy elektryczne czy gwałty. Powszechne są oskarżenia o „dyskredytowanie” państwa. Wykracza to poza granice Białorusi. Także uchodźcy i ich rodziny są narażone na prześladowania.

Eksperci ONZ uznali te działania za zbrodnie przeciwko ludzkości i podkreślili konieczność pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców łamania prawa. Raport wskazuje na potrzebę ich ścigania, co ma pomóc zakończyć bezkarność białoruskich władz.

Szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas po ostatnich tzw. wyborach prezydenckich na Białorusi 26 stycznia zapowiedziała kolejne sankcje przeciwko reżimowi Alaksandra Łukaszenki. „UE będzie nadal nakładać restrykcyjne i ukierunkowane środki przeciwko reżimowi, jednocześnie wspierając finansowo społeczeństwo obywatelskie, białoruskie siły demokratyczne na uchodźstwie i białoruską kulturę” – podkreśliła Kallas.

 Znadniemna.pl za Bankier.pl/PAP, fot.: Shutterstock

 

Raport ekspertów ONZ o sytuacji na Białorusi stwierdza, że władze dopuszczają się systematycznych naruszeń praw człowieka, w tym zbrodni przeciwko ludzkości. Ma to na celu stłumienie opozycji politycznej. Grupa niezależnych ekspertów powołana w 2024 roku w ramach Rady Praw Człowieka ONZ zbadała przypadki naruszania praw człowieka

W dniach 14 – 16 lutego w hali Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem odbyły się XLIII Halowe Mistrzostwa Polski Seniorów w Łucznictwie. Wśród kobiet, strzelających w kategorii łuk klasyczny, triumfowała Karina Kozłowska, łuczniczka z Białorusi, która w 2022 roku uciekła przed represjami z kraju rządzonego przez Łukaszenkę.

Na ucieczkę z Białorusi Karina zdecydowała się w kwietniu 2022 roku.

Wcześniej była szykanowana z powodu podpisania Listu białoruskich sportowców przeciwko przemocy i fałszowaniu wyników prezydenckich 2020 roku.

W 2021 roku, podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio, Karinie Kozłowskiej udało się zająć prestiżowe czwarte miejsce w zawodach drużynowych. Po Igrzyskach w Tokio stosunek do niepokornej łuczniczki ze strony władz sportowych Białorusi jednak wciąż się pogarszał. Sportsmenka wspominała, że po powrocie z Olimpiady odczuwała ciągłą presję, kontrolę i pogardliwy stosunek do siebie.

Ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy i zmusiła ją do opuszczenia rodzinnego kraju, stała się wojna z Ukrainą.

– Dwa-trzy tygodnie po wybuchu wojny zrozumiałam, że na Białorusi nie ma dla mnie przyszłości – opowiadała sportsmenka po przyjeździe do Polski. Ujawniła, że odczuła mocną presję ze strony władz sportowych Białorusi, które zaczęły ją poddawać „jakimś sprawdzianom”.

– Wtedy zrozumiałam ostatecznie, że muszę wyjeżdżać – opowiadała Karina Kozłowska, wyznając, że opuściła Białoruś w tajemnicy przed wszystkimi, nawet przed najbliższą rodziną. Wyjechała od razu po tym, jak została zwolniona dyscyplinarnie z Instytutu Naukowo-Badawczego białoruskiego Ministerstwa Obrony za „nieobecności w miejscu pracy”.

Podobnie, jak większość białoruskich i rosyjskich sportowców klasy światowej Karina była formalnie zatrudniona w jednym z resortów siłowych, w jej przypadku – w białoruskim wojsku.

Po przyjeździe do Polski Kariną zaopiekował się Ludowy Klub Sportowy (LKS) „Łucznik Żywiec”. Klub pomógł sportsmence w dopełnieniu formalności związanych z legalizacją w Polsce, zagwarantował pensję oraz mieszkanie. Łuczniczka odwdzięczyła się kierownictwu LKS „Łucznik Żywiec” na zawodach, wygrywając m.in. młodzieżowe mistrzostwa Polski.

W 2023 roku utalentowana łuczniczka z Białorusi uzyskała polskie obywatelstwo i została przyjęta do kadry narodowej. Zbiegło się to, niestety, w czasie z upadkiem formy sportowej i spowodowało konflikt z trenerem, wskutek czego Karina ogłosiła nawet zakończenie kariery sportowej.

Na szczęście, tak się nie stało i nasza krajanka kontynuowała treningi, zdobywając w miniony weekend w Zakopanem pierwsze miejsce w XLIII Halowych Mistrzostwach Polski Seniorów w Łucznictwie.

Znadniemna.pl na podstawie Archery.pl, na zdjęciu: podium w kategorii łuk klasyczny kobiet XLIII Halowych Mistrzostw Polski Seniorów w Łucznictwie. Na pierwszym stopniu podium nasza krajanka Karina Kozłowska, fot.: Archery.pl

W dniach 14 – 16 lutego w hali Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem odbyły się XLIII Halowe Mistrzostwa Polski Seniorów w Łucznictwie. Wśród kobiet, strzelających w kategorii łuk klasyczny, triumfowała Karina Kozłowska, łuczniczka z Białorusi, która w 2022 roku uciekła przed represjami z kraju rządzonego

USA i Białoruś coraz bliżej są dealu, dotyczącego uwolnienia więźniów politycznych w zamian za zniesienie sankcji amerykańskich wobec białoruskich banków i firm produkujących i eksportujących nawozy potasowe. Przedstawiciel Departamentu Stanu USA odwiedził Białoruś, spotkał się z samym Aleksandrem Łukaszenką i otrzymał od niego zapewnienia co do gotowości osłabienia represji w kraju. Pisze o tym amerykański dziennik The New York Times.

Jak czytamy, 12 lutego (to również dzień, kiedy prezydent USA Donald Trump rozmawiał telefonicznie z przywódcą Rosji Władimirem Putinem i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim) na Białorusi był zastępca asystenta sekretarza stanu do spraw Europy Wschodniej, Chris Smith. Brał on udział w wywiezieniu na Litwę obywatela amerykańskiego, który był więziony w kraju rządzonym przez Łukaszenkę oraz dwóch białoruskich więźniów politycznych.

NYT pisze, że w czasie wspomnianej wizyty wysoki urzędnik dyplomacji USA spotkał sie z Aleksandrem Łukaszenką, a także szefem KGB Iwanem Tertelem.

Pragnące zachować anonimowość źródła gazety twierdzą, że na spotkaniu w Wilnie, po bezpiecznym przybyciu byłych więźniów reżimu, Smith wspomniał o dużej umowie, której częścią jest “uwolnienie szeregu więźniów politycznych, w tym znaczących działaczy”. W zamian za to USA mają znieść część sankcji wobec reżimu, te dotyczące białoruskich banków i nawozów (to jeden z głównych towarów eksportowych Białorusi).

Według nieoficjalnych danych, amerykański dyplomata powiedział także, że głównym celem USA jest wolność dla jak największej liczby więźniów politycznych.

– Powiedział, że spytał Łukaszenkę czy jest gotowy zmniejszyć represje i dostał zapewnienia, że jest gotów – mówi źródło NYT.

Smith miał dodać, że innym ważnym celem Waszyngtonu jest “dostarczenie Łukaszence określonej swobody ruchów poza orbitą wpływów Rosji”.

Oficjalnie Smith nie potwierdził informacji o tym, z kim spotykał się na Białorusi i o czym rozmawiał. Departament Stanu nie odpowiedział na pytania nowojorskiej gazety.

Z danych centrum praw człowieka Wiasna wynika, że na Białorusi przebywa obecnie 1226 więźniów politycznych. Mimo uwolnienia przez Łukaszenkę ok. 200 osób, wśród białoruskich opozycjonistów panuje przekonanie, że liczba nowych aresztowań rośnie. W tym kontekście dalsze działania dyplomatyczne mogą mieć istotne znaczenie zarówno dla regionu, jak i dla relacji międzynarodowych.

Znadniemna.pl za Nytimews.com, fot.: president.gov.by

USA i Białoruś coraz bliżej są dealu, dotyczącego uwolnienia więźniów politycznych w zamian za zniesienie sankcji amerykańskich wobec białoruskich banków i firm produkujących i eksportujących nawozy potasowe. Przedstawiciel Departamentu Stanu USA odwiedził Białoruś, spotkał się z samym Aleksandrem Łukaszenką i otrzymał od niego zapewnienia co

Odegrał kluczową rolę w przygotowaniu Święta Miłosierdzia Bożego, doprowadził do powstania pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego. Mowa o bł. ks. Michale Sopoćko, który 50 lat temu zmarł w Białymstoku. I właśnie w tamtejszym Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w ten weekend odbywają się rocznicowe uroczystości i modlitewne czuwania.

„Jezu ufam Tobie, te słowa, które Pan Jezus polecił umieścić na obrazie, są nie tylko hasłem, ale dla ks. Michała były taką dewizą życia, on ufał Panu Bogu” – mówi Radiu Watykańskiemu-Vatican News ks. Andrzej Kozakiewicz, proboszcz i kustosz Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, gdzie znajduje się grób Apostoła Bożego Miłosierdzia.

Kapłan Ufający

Ks. Michał Sopoćko, nazywany przez Jezusa „kapłanem według serca mojego”, odegrał kluczową rolę w szerzeniu orędzia Bożego Miłosierdzia. Jak zaznacza ks. Kozakiewicz, to on był tym, który w pełni realizował Bożą wolę i niezłomnie pracował nad spełnieniem pragnienia Jezusa, by Miłosierdzie Boże było głoszone w Kościele i na świecie. Ks. Sopoćko nie tylko wspierał s. Faustynę Kowalską w jej misji, ale także włożył ogromny wysiłek w powstanie pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego oraz przygotowanie teologicznych i liturgicznych podstaw Święta Bożego Miłosierdzia. „Pan Bóg prowadził go trudną drogą. W różnych miarach jego pracy duszpasterskiej- wiele trudności, przeciwności, niezrozumienia, w pewnym sensie marginalizowania jego osoby. Ale on właśnie ufał, że jest to sprawa Boża i był nieugięty, wykorzystywał wszystkie sposoby” – podkreśla ks. Andrzej Kozakiewicz.

Ta postawa pozwoliła, mimo początkowych kościelnych zakazów, ogłosić święto Miłosierdzia Bożego najpierw w Polsce, a później w Kościele powszechnym. „Po wojnie, po przybyciu do Białegostoku ks. Michał Sopoćko był wykładowcą w seminarium duchownym, spowiadał, odprawiał Eucharystię, mówił o Miłosierdziu Bożym” – przypomina kustosz białostockiego sanktuarium.

Zaufanie Panu Bogu w każdej sytuacji

Kluczowym etapem życia bł. ks. Michała Sopoćki było kilkadziesiąt lat młodości i dojrzałego życia spędzonego w Wilnie. To właśnie na początku lat 30. XX wieku na jego polecenie siostra Faustyna zaczęła prowadzić szczegółowy zapis swoich przeżyć, znany potem jako „Dzienniczek”. Opisywała w nim cierpienia i przeciwności, stany mistyczne jakich doznawała, przede wszystkim liczne wizje i objawienia.

Autorem pierwszego obrazu został malarz Eugeniusz Kazimirowski, prace nad dziełem trwały od stycznia do czerwca 1934 roku. Po raz pierwszy został pokazany wiernym w 1935 w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, czyli w dniu Święta Miłosierdzia Bożego w Ostrej Bramie w Wilnie, skąd wyszło w świat przesłanie Miłosierdzia Bożego. Obraz nie spodobał się jednak s. Faustynie, miał nie odpowiadać pięknu jej wizji Jezusa. Do dziś jednak ten obraz znajduje się w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Wilnie. Najbardziej znaną wersję obrazu Jezusa Miłosiernego wykonał w 1944 roku Adolf Hyła dla Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach.

Postawa zaufania Bogu przez ks. Michała Sopoćkę jest także mocno widoczna w kontekście trudnych lat wojny, kiedy to plany budowy kościoła Miłosierdzia Bożego w Wilnie zostały zniweczone. Po wojnie podjął próbę budowy sanktuarium w Białymstoku, jednak mimo posiadanej działki i planu architektonicznego, komunistyczne władze nie pozwoliły na realizację tego projektu.

Wydarzenia Jubileuszowe 2025 roku

W tym roku, w związku z 50-leciem śmierci ks. Michała Sopoćki, odbędą się liczne wydarzenia mające na celu upamiętnienie jego życia i misji. „Staramy się, żeby ukazać tego kapłana – jego dzieło, ale podkreślić też jego kult. Rok 2024 był szczególnym rokiem, kiedy było wiele pielgrzymek przybywających do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. Ludzie modlili się tu, bo znają tego kapłana, znają jego wielki wkład w kult Miłosierdzia Bożego. Podczas tego Roku Jubileuszowego 2025 i też jubileuszowego w naszym sanktuarium chcemy, ażeby mówić o ks. Michale Sopoćce” – zaznacza ks. Andrzej Kozakiewicz. Wśród obchodów planowane są pielgrzymki, II Kongres poświęcony ks. Sopoćce, kolejna rocznica jego beatyfikacji, święto patrona Białegostoku i inne wydarzenia związane z jego życiem i działalnością w stolicy Podlasia. Ponadto przypadająca 9 marca rocznica katastrofy kolejowej z 1989 roku, wobec której wielu wiernych przypisuje cudowne ocalenie wstawiennictwu bł. ks. Michała, będzie okazją do szczególnego wspomnienia o jego duchowej obecności.

Znadniemna.pl za Karol Darmoros/Vaticannews.va, na zdjęciu: Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, fot.: facebook.com/PodlaskiUW

Odegrał kluczową rolę w przygotowaniu Święta Miłosierdzia Bożego, doprowadził do powstania pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego. Mowa o bł. ks. Michale Sopoćko, który 50 lat temu zmarł w Białymstoku. I właśnie w tamtejszym Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w ten weekend odbywają się rocznicowe uroczystości i modlitewne czuwania. „Jezu

Walentynki, święto zakochanych obchodzone 14 lutego, pochodzi od św. Walentego, który już w 1496 r. został ogłoszony patronem zakochanych przez papieża Aleksandra VI. W Polsce najbardziej znane relikwie św. Walentego ma Chełmno, które z tego względu tytułuje się „miastem zakochanych”.

Luperkalia – rzymskie prapoczątki

Jednak początków dzisiejszych walentynek szukać trzeba nie w chrześcijaństwie, lecz w pogańskim Rzymie. O ich dacie zadecydowała sama przyroda. W połowie lutego bowiem ptaki gnieżdżące się w Wiecznym Mieście zaczynały miłosne zaloty i łączyły się w pary. Uważano to za symboliczne przebudzenie się natury, zwiastujące rychłe nadejście wiosny. Z tej racji Rzymianie na 15 lutego wyznaczyli datę świętowania luperkaliów – festynu ku czci boga płodności Faunusa Lupercusa. W przeddzień obchodów odbywała się miłosna loteria: imiona dziewcząt zapisywano na skrawkach papieru, po czym losowali je chłopcy. W ten sposób dziewczyny stawały się ich partnerkami podczas luperkaliów. Bywało, że odtąd chodzili ze sobą przez cały rok, a nawet zostawali parą na całe życie…

„Luperkalia Rzymskie” – obraz pędzla Andrea Camassei, fot.: Wikipedia

Gdy w IV w. chrześcijaństwo stało się religią panującą w cesarstwie rzymskim, pogańskie obchody stopniowo zastępowano przez święta chrześcijańskie. Luperkalia były na tyle popularne, że utrzymały się aż do końca V w. Zniósł je dopiero w 496 r. papież Gelazy I, zastępując je najbliższym w kalendarzu liturgicznym świętem męczennika Walentego. Okazuje się jednak, że miał on wiele wspólnego z zakochanymi.

Jeden czy dwóch Walentych?

Za panowania cesarza Klaudiusza Gockiego Rzym był uwikłany w krwawe i niepopularne wojny do tego stopnia, że mężczyźni nie chcieli wstępować do wojska. Cesarz uznał, że powodem takiego postępowania była ich niechęć do opuszczania swoich narzeczonych i żon. Dlatego odwołał wszystkie planowane zaręczyny i śluby. Kapłan Walenty pomagał parom, które pobierały się potajemnie. Został jednak przyłapany i skazany na śmierć. Bito go, aż skonał, po czym odcięto mu głowę. Było to 14 lutego 269 lub 270 r. – w dniu, w którym urządzano miłosne loterie.

Zanim to nastąpiło, w więzieniu Walenty zaprzyjaźnił się z córką strażnika, która go odwiedzała i podnosiła na duchu. Aby się odwdzięczyć, zostawił jej na pożegnanie liść w formie serca, na którym napisał: „Od twojego Walentego”. Nad grobem męczennika przy Via Flaminia zbudowano bazylikę, jednak papież Paschalis I (817-24) przeniósł szczątki męczennika do kościoła św. Praksedy. Z czasem postać kapłana Walentego zmieszała się z innym świętym męczennikiem noszącym to samo imię. Niektórzy badacze twierdzą nawet, że tak naprawdę chodzi o tę samą osobę. W 197 r. został on biskupem miasta Terni w Umbrii. Znany był z tego, że jako pierwszy pobłogosławił związek małżeński między poganinem i chrześcijanką. Wysyłał też do swych wiernych listy o miłości do Chrystusa. Zginął w Rzymie w 273 r., gdyż nie chciał zaprzestać nawracania pogan. Dziś to właśnie on jest bardziej znany i to do jego grobu w katedrze w Terni ściągają pielgrzymi. Na srebrnym relikwiarzu kryjącym jego szczątki znajduje się napis: „Święty Walenty, patron miłości”.

Grób św. Walentego w Terni (Włochy), fot.: Bycwiecej.pl

Nieraz też mówi się o św. Walentym jako patronie epileptyków. Faktycznie jednak chodzi tu o trzeciego świętego noszącego to imię. Żył on w V w. w Recji (na dzisiejszym pograniczu niemiecko-austriacko-szwajcarskim) i przypisywano mu moc uzdrawiania z tej choroby.

Będziesz moją walentynką…

Dzień św. Walentego stał się prawdziwym świętem zakochanych dopiero w średniowieczu, kiedy to pasjonowano się żywotami świętych i tłumnie pielgrzymowano do ich grobów, aby uczcić ich relikwie. Przypomniano więc sobie także dzieje św. Walentego. Święto najbardziej rozpowszechniło się w Anglii i Francji. Nadal, jak w antycznym Rzymie, losowano imiona, choć teraz także dziewczęta wyciągały imiona chłopców. Młodzież nosiła potem przez tydzień wylosowane kartki przypięte do rękawa.

Dziewczęta 14 lutego starały się odgadnąć, za kogo wyjdą za mąż. Aby się tego dowiedzieć, wypatrywały ptaków. Jeśli dziewczyna jako pierwszego zobaczyła rudzika, oznaczało to, że wyjdzie za marynarza; jeśli wróbla – za ubogiego, lecz mogła być pewna, że jej małżeństwo będzie szczęśliwe; jeśli łuszczaka – że poprosi ją o rękę człowiek bogaty. W Walii tego dnia ofiarowywano sobie drewniane łyżki z wyrzeźbionymi na nich sercami, kluczami i dziurkami od klucza. Podarunek zastępował wyrażoną słowami prośbę: „Otwórz moje serce”.

Od XVI w. w dniu św. Walentego ofiarowywano kobietom kwiaty. Wszystko zaczęło się od święta zorganizowanego przez jedną z córek króla Francji Henryka IV. Każda z obecnych dziewczyn otrzymała wówczas bukiet kwiatów od swego kawalera. Przede wszystkim jednak narzeczony był obowiązany 14 lutego wysłać swej ukochanej czuły liścik, nazwany walentynką. Zwyczaj ten zadomowił się nawet na dworze królewskim w Paryżu. Walentynki dekorowano sercami i kupidonami, wypisywano na nich wiersze. W XIX w. uważano je za najbardziej romantyczny sposób wyznania miłości. Treścią listów nieraz były słowa: „Będziesz moją walentynką”. W Stanach Zjednoczonych walentynkowe listy były anonimowe, dlatego kończyły się pytaniem: „Zgadnij, kto?”. W Europie anonimowy nadawca podpisywał się po prostu: „Twój walentyn”.

W 1800 r. Amerykanka Esther Howland zapoczątkowała tradycję wysyłania gotowych kart walentynkowych. Dziś są one wymieniane na całym świecie nie tylko przez zakochanych, ale także przez dzieci w szkołach. Najbardziej znanym ich twórcą był francuski rysownik Raymond Peynet. Zaczął je publikować w 1965 r., gdy 14 lutego został oficjalnie ogłoszony we Francji Świętem Zakochanych.

Święto Zaręczyn

W Austrii w dniu Sankt Valentin odbywają się uliczne pochody, w Anglii zakochani ofiarują sobie kartonowe serca ozdobione postaciami Romea i Julii, a w dzisiejszej Ameryce – po prostu wysyłają e-maile. Jednak najbardziej uroczyście obchodzi się ten dzień w ojczyźnie św. Walentego. Co roku w niedzielę najbliższą 14 lutego w katedrze w Terni odbywa się Święto Zaręczyn. Zgromadzone przy grobie św. Walentego setki par narzeczeńskich, przybyłych nieraz z różnych stron świata, przyrzekają sobie miłość i wierność na czas do dnia ślubu. W 1997 r. krótki list do zgromadzonych w Terni narzeczonych napisał papież Jan Paweł II. Jego treść została wyryta na płycie wmurowanej w pobliżu grobu św. Walentego.

Świętu towarzyszą koncerty, spektakle, projekcje filmów, konferencje, wystawy i imprezy sportowe, które trwają niemal przez cały luty. w tym roku ogłoszono także konkurs na najlepszy SMS o tematyce miłosnej. 14 lutego w Terni jest wręczana nagroda „Rok miłości”. Są tam też organizowane walentynki dla wdów i wdowców oraz ludzi starszych i chorych.

Polskie miasto zakochanych

Kraków, Poznań, Chełmno, Lublin, Rudy Wielkie, Kłodzk, Grodzisk i Jasna Góra – te wszystkie polskie miasta mogą poszczycić się posiadaniem relikwii św. Walentego, patrona zakochanych.

Ławeczka zakochanych w Chełmnie, fot.: Mynaszlaku.pl

Najbardziej znane, to relikwie cząstki głowy św. Walentego przechowywane od kilku wieków w kościele farnym pw. Wniebowzięcia NMP w Chełmnie. Nieznane są początki jego kultu. Relikwiarz wykonany został w 1630 r. Tam też odbywają się największe w Polsce obchody święta św. Walentego pod nazwą „Walentynki Chełmińskie”. Obok modlitw przy relikwiach świętego ma miejsce barwny przemarsz ulicami miasta z orkiestrą dętą i ułożenie walentynkowego serca ze świec na rynku.
Z kolei w bazylice św. Floriana w Krakowie relikwie św. Walentego przechowywane są w relikwiarzu w kształcie ręki wzniesionej w geście do błogosławieństwa. Pochodzi on z połowy XVII wieku. Ołtarz zdobi obraz z pierwszej połowy XVIII w. przedstawiający św. Walentego modlącego się za chorych.

W poznańskiej farze relikwie Walentego znajdują się w XVIII – wiecznej pozłacanej monstrancji, w bocznym ołtarzu. Po raz pierwszy za zakochanych modlono się w Farze w 1996 r., kiedy w Polsce coraz popularniejsze stawały się obchody Dnia Zakochanych. Z pomysłem wystąpił ówczesny wikariusz parafii farnej, ks. Maciej Szczepaniak. „Uznaliśmy, że zamiast zwalczać przybyły do nas z Zachodu zwyczaj, lepiej go ochrzcić” – tłumaczy ideę kościelnych Walentynek ks. Szczepaniak.

Relikwiami świętego patrona zakochanych może się poszczycić również parafia pw. Nawrócenia św. Pawła i Sanktuarium św. Antoniego w Lublinie. Św. Walenty ma w Lublinie swój osobny rokokowy ołtarz. Niestety nie wiadomo skąd pochodzą relikwie, gdyż zaginęła cała związana z nimi dokumentacja.

Czciciele św. Walentego mogą również nawiedzić jego relikwie w kościele pw. św. Katarzyny w Grodzisku, Św. Walentego w Kłocku, w pocysterskim kościele Wniebowzięcia NMP w Rudach Wielkich na Górnym Śląsku oraz na Jasnej Górze w jednej z kaplic bocznych jasnogórskiej bazyliki – Kaplicy Świętych Relikwii. W szklanych gablotach pokrywających powierzchnie wszystkich ścian tej niezwykłej kaplicy znajdują się relikwiarze wielu świętych i błogosławionych, m.in. św. Honorata, Kandyda, Filipa Nereusza, Donata, Euzebiusza, a także patrona zakochanych – Walentego.

***

Modlitwa do św. Walentego

Święty Walenty, opiekunie tych, którzy się kochają, Ty, który z narażeniem życia urzeczywistniłeś i głosiłeś ewangeliczne przesłanie pokoju, Ty, który – dzięki męczeństwu przyjętemu z miłości -zwyciężyłeś wszystkie siły obojętności, nienawiści i śmierci, wysłuchaj naszą modlitwę:

W obliczu rozdarć i podziałów w świecie daj nam zawsze kochać miłością pozbawioną egoizmu, abyśmy byli pośród ludzi wiernymi świadkami miłości Boga. Niech ożywiają nas miłość i zaufanie, które pozwolą nam przezwyciężać życiowe przeszkody. Prosimy Cię, wstawiaj się za nami do Boga, który jest źródłem wszelkiej miłości i wszelkiego piękna, i który żyje i króluje na wieki wieków.

Amen.

(powyższa modlitwa pochodzi ze strony internetowej francuskiej miejscowości Saint-Valentin).

 Znadniemna.pl za EKAI.PL, fot.: Wikipedia

Walentynki, święto zakochanych obchodzone 14 lutego, pochodzi od św. Walentego, który już w 1496 r. został ogłoszony patronem zakochanych przez papieża Aleksandra VI. W Polsce najbardziej znane relikwie św. Walentego ma Chełmno, które z tego względu tytułuje się „miastem zakochanych”. Luperkalia – rzymskie prapoczątki Jednak początków dzisiejszych

14 lutego 2025 roku po raz pierwszy obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej. Ustawę ustanawiającą nowe święto państwowe Sejm jednogłośnie uchwalił 9 stycznia 2025 r, a  6 lutego w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość podpisania tej ustawy przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę. Jak czytamy w preambule, celem inicjatywy jest oddanie hołdu żołnierzom Armii Krajowej – „największej konspiracyjnej armii w podbitej przez Niemcy i Rosję Europie, armii, która jako zbrojne ramię Polskiego Państwa Podziemnego prowadziła bohaterską walkę o odzyskanie przez Rzeczpospolitą Polską suwerenności i niepodległości, a której żołnierze po II wojnie światowej byli prześladowani przez władze komunistyczne zależne od Związku Sowieckiego”.

83 lata temu, 14 lutego 1942 r. Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski powołał Armię Krajową. Była ona kontynuatorką Służby Zwycięstwu Polski i Związku Walki Zbrojnej. Historia AK jest jednym z fundamentów naszej tożsamości narodowej i symbolem polskiej niezłomności w walce o suwerenność.

Głównym zadaniem AK było prowadzenie walki o odzyskanie niepodległości przez organizowanie i prowadzenie samoobrony i przygotowanie armii podziemnej na okres powstania, które miało wybuchnąć na ziemiach polskich w okresie militarnego załamania Niemiec. Armia Krajowa była największą armią podziemnej Europy w latach II wojny światowej. Biorąc pod uwagę liczebność, ochotniczy zaciąg, różnorodność podejmowanych działań oraz poziom wyspecjalizowania poszczególnych komórek organizacyjnych, stanowić mogła wzór dla innych organizacji konspiracyjnych okupowanej Europy.

Jednocześnie Armia Krajowa była działającym w konspiracji Wojskiem Polskim, podległym przez cały czas istnienia najwyższym władzom państwowym i wojskowym Rzeczypospolitej, które z konieczności działać musiały na obczyźnie. W każdej fazie swego istnienia była strukturą legitymującą się mandatem legalnych, konstytucyjnych władz RP. Ten fakt odróżnia Armię Krajową od innych podziemnych formacji wojskowych, podporządkowanych konkretnym stronnictwom politycznym.

Zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza, gen. Władysława Sikorskiego to właśnie dowództwu Armii Krajowej przypadło niezwykle trudne zadanie scalenia, na płaszczyźnie ponadpartyjnej, wszystkich organizacji zbrojnych istniejących w kraju. Mimo wielu napotkanych trudności udało się zjednoczyć większość rozproszonych wcześniej wojskowych sił konspiracyjnych.

W konsekwencji liczebność Armii Krajowej sięgnęła w 1944 r. ponad 350 tys. zaprzysiężonych żołnierzy, w tym ok. 10 tys. oficerów i ok. 35-40 tys. ochotników walczących w oddziałach leśnych. W szeregach Armii Krajowej odnalazł się pełen przekrój polskiego społeczeństwa: ludność miejska i wiejska, kwiat polskiej młodzieży (w tym harcerze), intelektualiści, artyści oraz przedwojenni żołnierze zawodowi. W przeważającej liczbie przypadków chęć oswobodzenia kraju spod jarzma niemieckiej okupacji przeważyła nad partykularnymi interesami poszczególnych środowisk i stronnictw politycznych.

Żołnierze AK byli prześladowani przez władze komunistyczne, zwłaszcza w okresie stalinizmu, wielu z nich skazano na karę śmierci lub wieloletniego więzienia. Jednak wielka spuścizna moralna podziemnego Wojska Polskiego nie zniknęła w okresie komunistycznego zniewolenia i stanowi obecnie niepodważalny kapitał w kształtowaniu postaw patriotycznych wśród kolejnych pokoleń polskiej młodzieży.

Obchodząc pierwszy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej kultywujmy poprzez udział w lokalnych uroczystościach i upowszechnienie wiedzy o konspiracji niepodległościowej w latach 1939-1945 pamięć o niezłomnej postawie żołnierzy i żołnierek Polskiego Państwa Podziemnego, którzy z poświęceniem walczyli o niepodległość Polski w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Niech nowe święto przypadające na dzień 14 lutego będzie każdego roku okazją do przypomnienia ich bohaterskich czynów oraz do oddania hołdu tym, którzy zginęli w walce o wolną Polskę.

Cześć i chwała Bohaterom!

 Znadniemna.pl za Sejm.gov.pl, źródło ilustracji: ipn.gov.pl

14 lutego 2025 roku po raz pierwszy obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej. Ustawę ustanawiającą nowe święto państwowe Sejm jednogłośnie uchwalił 9 stycznia 2025 r, a  6 lutego w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość podpisania tej ustawy przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę. Jak czytamy

Karateczka o białoruskich korzeniach Kseniya Dronchanka, od 2023 roku posiadająca polski paszport i reprezentująca Polskę na arenie międzynarodowej, drugi rok z rzędu wywalczyła dla Polski tytuł Mistrzyni Europy w karate. 9 lutego wygrała Mistrzostwa Europy Juniorów, które odbyły się w Bielsku-Białej – informuje portal  Lodz.pl.

Kseniya pochodzi z obwodu homelskiego, który wielokrotnie reprezentowała na ogólnobiałoruskich i międzynarodowych turniejach, zdobywając pierwsze miejsca.

Po masowych protestach Białorusinów w 2020 roku, brutalnie stłumionych przez łukaszenkowskie organa przemocy, karateczka wyemigrowała do Polski.

Nigdy nie ujawniła publicznie, że główną przyczyną opuszczenia Białorusi była groźba represji. Wiadomo jednak, że w 2020 roku sportsmenka opublikowała w Internecie zdjęcie z biało-czerwono-białą (opozycyjną) flagą narodową i napisała (cytat za portalem Charter97.org – red.):

„Dziś poczułam dumę, że jestem Białorusinką, zobaczyłam pięknych, mądrych i życzliwych ludzi zjednoczonych wokół wspólnego celu, uświadomiłam sobie, czym jest duma narodowa, solidarność i jedność”.

Od momentu przeprowadzki do Polski Kseniya mieszka w Aleksandrowie Łódzkim (miasto satelickie Łodzi – red.) i uczy się w XV Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Kasprowicza w Łodzi. Od niemal dwóch lat trenuje w Klubie Sportowym Olimp Łódź, w którego barwach osiągnęła bardzo dobre wyniki na arenie międzynarodowej.

Na koncie klubowych sukcesów Ksenia ma m.in. cztery medale w ramach Młodzieżowej Ligi Światowej World Karate Federation: złoty medal w kategorii junior – 53 kg – na zawodach w Wenecji w 2021 roku, srebrny medal w kategorii wagowej – 55 kg do lat 21 – w chorwackiej Poreci, a także dwa brązowe medale zdobyte w Wenecji i Limassol na Cyprze.

Jeszcze przed otrzymaniem obywatelstwa Polski i oficjalnym ubraniem się w kimono z orzełkiem na piersi Kseniya zajęła piąte miejsce w nowej kategorii wiekowej, czyli U21 w wadze – 55 kg, na Youyh League w Fujairah w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i siódme miejsce w kategorii kumite kobiet w wadze – 55 kg na ostatniej lidze seniorskiej Series A w tureckiej Konya.

Ponadto zaliczyła jeszcze wiele świetnych występów, okraszonych medalami na Grand Prix Slovakia (złoty i srebrny), Budapest Open (złoty i brązowy) czy Polish Open (brązowy).

Jest indywidualną mistrzynią Polski z 2021 roku i była dwukrotnie nagradzana za międzynarodowe osiągnięcia w latach 2021 i 2022 przez Polską Unię Karate – Polski Związek Sportowy.

Dla Polski, zdobyła już dwa złote medale na ubiegłorocznych i tegorocznych Mistrzostwach Europy Juniorów.

Oprac. Emilia Kuklewska, na zdjęciu: złota medalistka Mistrzostw Europy w karate Kseniya Dronchanka i jej trener Maciej Gawłowski, fot.: facebook.com

Karateczka o białoruskich korzeniach Kseniya Dronchanka, od 2023 roku posiadająca polski paszport i reprezentująca Polskę na arenie międzynarodowej, drugi rok z rzędu wywalczyła dla Polski tytuł Mistrzyni Europy w karate. 9 lutego wygrała Mistrzostwa Europy Juniorów, które odbyły się w Bielsku-Białej – informuje portal  Lodz.pl. Kseniya

Dzisiaj 88. rocznicę urodzin obchodzi nasza krajanka – wybitna śpiewaczka operowa Anna Malewicz-Madey. Jej talent i umiejętności wokalne zostały docenione zarówno w Polsce, jak i za granicą. W porównaniu do innych śpiewaczek operowych, nasza bohaterka wyróżnia się szerokim repertuarem, obejmującym zarówno dzieła barokowe, jak i współczesne opery. Jej umiejętność adaptacji do różnych stylów muzycznych oraz głęboka empatia w interpretacji ról czynią ją wyjątkową artystką.

Anna Malewicz-Madey urodziła się 13 lutego 1937 roku w Pińsku na Polesiu. Jej rodzicami byli Stanisław (1906-1941) i Stanisława (1912-1998) Malewiczowie. Edukację muzyczną Anna rozpoczęła w wieku pięciu lat.

W 1959 roku ukończyła studia wokalne u Zofii Brégy w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie.Warsztat wokalny doskonaliła na kursach mistrzowskich pod kierunkiem Giorgio Favaretto w Accademia Musicale Chigiana w Sienie (Włochy), gdzie w 1967 roku uzyskała dyplom honorowy i nagrodę.

W 1958 roku otrzymała II nagrodę oraz nagrodę specjalną dla najmłodszego uczestnika na Ogólnopolskim Konkursie Śpiewaczym im. Stanisława Moniuszki w Warszawie, zaś w 1964 roku  – II nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Śpiewaczym w Hertogenbosch.

W czasie wieloletniej pracy w Teatrze Wielkim w Warszawie (1959-1994) Anna Malewicz-Madey zaśpiewała ponad 30 partii wokalnych w 1600 przedstawieniach o szerokim spektrum gatunkowych, poczynając od dzieł barokowych po opery współczesne. W repertuarze artystki były również: oratoria, kantaty oraz pieśni.

Nasza wybitna krajanka brała udział w prestiżowych międzynarodowych festiwalach muzycznych: Salzburger Festspiele, Steirische Herbst w Grazu, Wiener Festwochen, Maggio Musicale Fiorentino, York Festival, Festival van Vlaanderen, Luzerner Festspiele, Prazskie Jaro, Israel Festival ’90 w Jerozolimie, Taegu Youngnam International Contemporary Music Festival, La Nota Verde w Asiago.

Uczestniczyła także w Międzynarodowych Festiwalach Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, wykonując szereg utworów muzyki współczesnej, m.in. „Requiem” G. Ligetiego. Śpiewała na estradach wszystkich polskich filharmonii i na wielu festiwalach krajowych.

Współpracowała z orkiestrami: ORF w Wiedniu, RAI w Turynie, RSI w Lugano, z wiedeńską Volksoper (Charlotta w „Wertherze” J. Masseneta). Jej talent podziwiano także w Armenii, Egipcie, Francji, Korei Płd., Luxemburgu, Niemczech, Rosji, na Litwie, Ukrainie i Węgrzech. Śpiewaczka operowa dokonała wielu nagrań dla Polskiego Radia i Telewizji, a także dla BBC, RAI, Radio Svizzera Italiana, Polskich Nagrań, Naxos (rejestracja dzieł K. Szymanowskiego – Król Roger, Tryptyk Święty Boże, Demeter), Olympia, Harmonia Mundi Le Chant du Monde.

W 1992 roku  primadonna rozpoczęła pracę pedagogiczną w Państwowej Szkole Muzycznej II Stopnia im. J. Elsnera w Warszawie. Następnie, w latach 1995-2000, prowadziła klasę wokalną na Keimyung University w Taegu (Korea Płd.), a także kursy mistrzowskie w południowokoreańskim Gyeongju.

Od 1992 roku Anna Malewicz-Madey pełni Funkcję Prezesa Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego im. Stanisława Moniuszki.

W 1990 roku uhonorowana została  Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „Polonia Restituta”. W 2019 roku Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Piotr Gliński powołał Maestrę do Honorowego Komitetu Obchodów Roku Moniuszki. Wcześniej wybitna kresowianka została odznaczona także Złotym Krzyżem Zasługi oraz Medalem 40-lecia Polski Ludowej.

Anna Malewicz-Madey jest wdową po śp. prof. Bogusławie Madey’u, dyrygencie, kompozytorze.  Profesor Madey był wielkim propagatorem muzyki polskiej na świecie, doprowadził między innymi do wystawienia opery „Halka” Stanisława Moniuszki na Kubie i w Niemczech, a także wprowadził poematy symfoniczne Mieczysława Karłowicza do repertuaru koreańskiej opery.

Dzisiejsza solenizantka jest także matką Emiliana Madeya – kompozytora, pianisty, dyrygenta i pedagoga, wykładowcy Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.

Anna Malewicz-Madey z Medalem „Gloria Artis” i Nagrodą Specjalną Ministra, Fot.: Danuta Matloch/gov.pl

Medal „Gloria Artis”, Fot.: Danuta Matloch/gov.pl

Redakcja Znadniemna.pl życzy Pani Annie wszystkiego najlepszego w Dniu 88. Urodzin Primadoonny!

Do życzeń urodzinowych łączymy wyrazy najwyższego uznania dla Pani dokonań twórczych, które stanowią wyjątkowy wkład w rozwój polskiej kultury.

Opr. Emilia Kuklewska/Fot.: Anna Malewicz-Madey/moniuszko200.pl

Znadniemna.pl

Dzisiaj 88. rocznicę urodzin obchodzi nasza krajanka - wybitna śpiewaczka operowa Anna Malewicz-Madey. Jej talent i umiejętności wokalne zostały docenione zarówno w Polsce, jak i za granicą. W porównaniu do innych śpiewaczek operowych, nasza bohaterka wyróżnia się szerokim repertuarem, obejmującym zarówno dzieła barokowe, jak i

Na dzisiaj przypada 73. rocznica śmierci naszego krajana o. Andrzeja Cikoto, duchownego katolickiego obrządku bizantyjsko-słowiańskiego, działacza religijnego i oświatowego, generała zakonu marianów, w latach 1939–1948 egzarchy apostolskiego Harbinu (Chiny), męczennika za wiarę chrześcijańską w łagrach stalinowskich, a od 2021 roku – sługi Bożego Kościoła Rzymskokatolickiego.

Andrzej Cikoto urodził się 5 grudnia 1891 r. na chutorze Pławuszka koło Żodziszek na Smorgońszczyźnie, z rodziców Michała i Rozalii z Cikotów. Został ochrzczony 15 grudnia 1891 r. Do gimnazjum uczęszczał w Oszmianie. Studia seminaryjne odbywał w Wilnie, w latach 1909-1913. Następnie zaczął studiować w Akademii Duchownej w Petersburgu, gdzie 13 czerwca 1914 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk abpa Wincentego Kluczyńskiego. Akademię ukończył w 1917 r. ze stopniem kandydata teologii. Przez dwa lata był proboszczem parafii w Mołodecznie. Otworzył tam trzyklasową szkołę polską. W lutym 1919 r. poprosił bpa Matulewicza o zwolnienie z parafii i pozwolenie na podróż do Mińska w celu podjęcia pracy w otwartym tam właśnie przez bpa Zygmunta Łozińskiego seminarium duchownym diecezji mińskiej. Bp Jerzy Matulewicz zgodził się i ks. Cikoto objął w Mińsku stanowisko prokuratora seminarium oraz wykładowcy teologii fundamentalnej i dogmatycznej.

Po usunięciu seminarium z Mińska przez bolszewików, ks. Cikoto znów nawiązał kontakt z bpem  Jerzym Matulewiczem. Hierarcha widział pilną potrzebę utworzenia klasztorów w diecezji wileńskiej, aby ułatwić młodzieży białoruskiej podejmowanie życia zakonnego. Na realizatorów tego zamierzenia wybrał ks. Cikotę i ks. Fabiana Abrantowicza, dawnego rektora seminarium diecezji mińskiej. Bp Matulewicz zamierzał założyć zgromadzenie żeńskie dla Białorusinek i białoruską gałąź Zgromadzenia Księży Marianów.

Sługa Boży bp Jerzy Matulewicz, biskup wileński (1918–1925), odnowiciel i generał zakonu marianów (1911–1927), fot.: Wikipedia

Ksiądz Cikoto wstąpił do nowicjatu 1 września 1920 r. i odbywał go w Mariampolu na Litwie, pod kierunkiem ks. Justyna Novickasa. Pierwsze śluby zakonne złożył 24 września 1921 r. Wówczas bp Matulewicz, jako przełożony generalny Zgromadzenia, skierował go do marianów litewskich w Stanach Zjednoczonych, aby tam prowadził rekolekcje i misje parafialne dla emigrantów litewskich, polskich i białoruskich. Ofiary zaś zebrane na misjach miały stanowić fundusz na przyszły mariański dom zakonny przewidziany szczególnie dla Białorusinów w Drui.

Pobernardyński kościół i klasztor w Drui wykorzystywane w latach 20. XX w. przez o. marianów, fot.: Wikipedia

Pobernardyński kościół i klasztor w Drui  w dniu 19 sierpnia 2016 r., fot.: Iwan Baj/Wikipedia

Po powrocie z Ameryki, w sierpniu 1923 r. ks. Cikoto przybył do Drui i został wikariuszem proboszcza, ks. Antoniego Zienkiewicza. Na polecenie bpa Matulewicza objął organizowanie Zgromadzenia Sióstr Eucharystek i rozpoczął remont pomieszczeń dla przyszłych marianów. Otworzył też kursy przygotowawcze do gimnazjum dla miejscowej młodzieży, które wkrótce przekształcił w Polskie Gimnazjum im. Króla Stefana Batorego. Po przeniesieniu ks. Zienkiewicza do Głębokiego, został mianowany proboszczem w Drui. Odremontował kościół i klasztor. 20 września 1924 r. ks. Cikoto złożył wieczyste śluby zakonne na ręce bpa Matulewicza w jego prywatnej kaplicy biskupiej w Wilnie. W 1925 r. został otwarty w Drui nowicjat. 18 maja 1925 r. o. Andrzej został przełożonym klasztoru i mistrzem nowicjatu. Pełniąc posługę, troszczył się także o rozwój cywilizacyjny i ekonomiczny miejscowej ludności. Przeprowadził elektryfikację miasteczka, otworzył kasę wzajemnej pomocy, zabezpieczył rolników przed wyzyskiem pośredników. Pracował w Drui 10 lat, od 1923 do 1933 r.

Latem 1933 r. ks. Andrzej Cikoto udał się do Rzymu na kapitułę generalną, gdzie został wybrany przełożonym generalnym. Za jego sześcioletniej kadencji dokonał się znaczny rozwój Zgromadzenia. W sposób szczególny troszczył się nadal o klasztor drujski. Nie miał jednak czasu na ukończenie przystosowania konstytucji sióstr eucharystek do Kodeksu Prawa Kanonicznego. Zrobił to dopiero w sierpniu i wrześniu 1936 r., kiedy to,  po ugryzieniu w nogę przez psa, nie mógł chodzić.

W dniach od 21 lutego do 13 marca 1937 r. przeprowadził wizytację mariańskiego domu zakonnego w Harbinie. Jej skutkiem było otwarcie 11 października 1937 r. nowicjatu wschodniego obrządku. Kiedy kadencja ks. Cikoty na urzędzie generała skończyła się, kapituła generalna w lipcu 1939 r. wybrała na to stanowisko bpa Piotra Franciszka Buczysa. Ksiądz Cikoto pozostał jeszcze w Rzymie, aby się spotkać z powracającym z Polski do Harbina dawnym przyjacielem archimandrytą Fabianem Abrantowiczem. Gdy doszła do Rzymu wiadomość, że archimandryta zaginął pod Lwowem i zapewne dostał się w ręce bolszewików, na jego miejsce nowy papież Pius XII mianował egzarchą i administratorem apostolskim dla katolików wschodniego obrządku w Mandżurii, archimandrytę Cikotę. Przeszedł on wtedy z łacińskiego obrządku na wschodni i wyjechał do Harbina, aby kontynuować prace prowadzone przez ks. Abrantowicza. Wspólnota misjonarska w Harbinie liczyła czterech kapłanów i dwóch braci mariańskich oraz dwóch księży diecezjalnych: jeden był Rosjaninem, a drugi – Francuzem. Nadal działały wszystkie trzy szkoły: marianów, franciszkanek i urszulanek. U tych ostatnich dwa razy w tygodniu ks. Cikoto sprawował liturgię eucharystyczną i wykładał apologetykę w sposób zrozumiały dla młodzieży. Był poważany i lubiany za swoją sprawiedliwość, dobroć i pokorę. Długo nie wprowadzał większych zmian, radził się innych, przygotowywał się starannie do nabożeństw. Jego przemówienia jednały marianom przyjaciół pośród prawosławnych. Do szkół misji oddawali swoje dzieci nawet generałowie Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej.

 

Sługa Boży, archimandryta Fabian Abrantowicz, po którym o. Andrzej Cikoto objął obowiązki przewodzenia misji katolickiej w Harbinie, fot.: Wikipedia

Dnia 22 grudnia 1948 r. o godzinie 18:00 milicja chińska otoczyła budynek misji mariańskiej. Wszystkich księży spędzono do gabinetu dyrektora ks. Cikoty i aresztowano, nie pozwalając nawet ciepło się ubrać. Aresztowano wtedy następujących księży: Andrzeja Cikotę, Józefa Hermanowicza, Tomasza Podziawę, Pawła Chaleila, Pawła Portniagina i dwóch świeckich wykładowców: Wiktora Własowa oraz Piotra Marczyszyczyna. Po nocy spędzonej w miejscowym więzieniu wszyscy zostali przewiezieni koleją do granicy radzieckiej i 25 grudnia przekazani w ręce NKWD. 27 grudnia misjonarzy umieszczono w więzieniu w mieście Czyta w południowej Syberii.

Na początku stycznia 1949 r. rozpoczęło się śledztwo. Ks. Cikoto, jak każdy z przebywających w więzieniu członków grupy harbińskiej, był przetrzymywany w osobnej celi. Na przesłuchanie brano przeważnie w dzień, ale także w nocy. Zazwyczaj trwało ono wiele godzin bez jedzenia i odpoczynku. Nie znane są szczegóły śledztwa o. Andrzeja Cikoty. Wiadomo jedynie, że śledczy odnosił się do przesłuchiwanego gwałtownie, grubiańsko i obraźliwie. Więzień musiał też walczyć, aby w protokole było notowane to, co  rzeczywiście zeznaje, a nie to, co chce napisać w nim śledczy. Walki o treść protokołu bywały często i były trudne oraz niebezpieczne. W przypadkach osób duchownych śledczy starał się doprowadzić więźnia do utraty wiary i do pisania oświadczeń przeciwko wierze. Śledztwo miało też doprowadzić księży do załamania nerwowego i psychicznego. Przez cały czas trwania śledztwa o. Andrzej był przetrzymywany w pojedynczej celi. Po dłuższym czasie śledczy w trakcie przesłuchiwania o. Andrzeja, kazał przyprowadzić innego więźnia, kapłana, załamanego psychicznie, który zaczynał mówić, że Boga nie ma, że śledczy zna jego myśli itd. Ksiądz Cikoto zwrócił się do nieszczęśnika ze słowami: „Człowieku, co ty mówisz. Opamiętaj się!”. Tamten zadrżał, pomyślał chwilę i zerwawszy się ze stołka, wyrecytował głośno wyznanie wiary. W tej chwili jego przypominająca opętanie choroba ustąpiła. Podczas innej konfrontacji więzieni z o. Andrzejem jego podwładni spostrzegli z przerażeniem, jak bardzo został on fizycznie zniszczony przez śledztwo.

Śledztwo trwało do końca maja 1949 r. Zarówno ks. Cikocie, jak i pozostałym księżom postawiono ostatecznie zarzut: zorganizowanie grupy terrorystycznej w Liceum św. Mikołaja w Harbinie, agitację przeciwko Związkowi Radzieckiemu i szpiegostwo na rzecz Watykanu. Rozprawy sądowej ani w więzieniu w Czycie, ani nigdzie indziej nie było. 28 września 1949 r. wszyscy zostali osądzeni zaocznie przez „trójkę” NKWD w Moskwie i skazani na 25 lat przymusowej pracy w łagrach. Po otrzymaniu tej wiadomości, w listopadzie 1949 r. wywieziono ich przez Irkuck do Angarłagu (sowiecki obóz niewolniczej pracy pzrymusowej – red.) O. Andrzej trafił najpierw do Tajszetu, skąd 19 stycznia 1950 r. zabrano go do łagpunktu Czuksza. Od kwietnia 1951 r. przebywał w łagpunkcie Nowo-Czunka, w okręgu irkuckim, w rejonie szitkińskim, skrzynka pocztowa 215/2-040.

Do Tajszetu powrócił w czerwcu 1951 r.

Po załamaniu fizycznym w więzieniu w Czycie ks. Cikoto nie odzyskał już zdrowia, a raczej ulegało ono ciągłemu pogorszeniu. Chorował na serce, wątrobę, reumatyzm, zapalenie korzonków nerwowych oraz na ciągłe zapalenie żył w nogach. Cierpiał bardzo i niemal stale przebywał w szpitalach obozowych. W krótkich okresach polepszenia samopoczucia wykonywał lżejsze prace na terenie łagru. Od śmierci ratowały go paczki żywnościowe, przysyłane przez matkę Apolonię Pietkun, przełożoną generalną sióstr eucharystek z Drui. Siostry te umożliwiały również o. Andrzejowi sprawowanie Mszy św., przesyłając mu opłatki lub upieczone według jego wskazówek suchary, rodzynki, a nawet pudełeczka do przechowywania Eucharystii dla innych, zwłaszcza dla chorych. Przebywając w szpitalach, nasz bohater odprawiał Mszę św. codziennie, na pewno więc rozdzielał Komunię św. chorym, uprzednio wyspowiadanym. Był „kapelanem” przysłanym przez Chrystusa. Znane są dwa szpitale, w których o. Andrzej przebywał: łagpunkt 0,11 i łagpunkt 0,38 oraz szpital „Ozierstroj”. Ropiejące wrzody, szczególnie na całych nogach, czyniły nieznośnym przebywanie obok niego. W takich okolicznościach zmarł 13 lutego 1952 r. w „Ozierstroje” i został pogrzebany na szpitalnym cmentarzu.

Upamiętnienie ofiar „Ozerlagu” w Tajszecie, fot.: Marianie.pl

Ksiądz Paweł Chaleil po swoim uwolnieniu i powrocie do Francji opublikował wspomnienia z łagrów. Napisał, że spotkał w łagrach młodego człowieka, dawniej agitatora i prowokatora komunistycznego, którego o. Cikoto nawrócił i ochrzcił. Polecił mu też, aby przekazał ks. Chaleilowi informację, że władze przysłały do o. Cikoty generała NKWD z propozycją, aby przyjął stanowisko metropolity mińskiego pod zwierzchnictwem moskiewskiego patriarchy. Ksiądz Cikoto w odpowiedzi na „propozycję” miał ich prosić, aby mu pozwolili spokojnie umrzeć. Zemścili się za odmowę tym, że pozostawili go bez żadnej opieki lekarskiej. Dopiero na skutek domagania się więźniów umieszczono księdza w szpitalu, w którym skonał. Ostatni fakt jest fragmentem opowiadania z trzeciej ręki, od nieznanego świadka tamtych wydarzeń.

Dnia 31 maja 2003 roku w Wyższym Seminarium Duchownym Maryi Królowej Apostołów w Sankt-Petersburgu w Rosji J. E. ks. abp Tadeusz Kondrusiewicz, metropolita Moskwy, oficjalnie otworzył proces męczenników pomordowanych przez władze komunistyczne w Związku Radzieckim. Wśród kandydatów na ołtarze znalazł się także archimandryta Andrzej Cikoto.

Watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych pismem z dnia 9 lutego 2021 r. otworzyła proces sługi Bożego Fabiana i 4 towarzyszy – jednym z których jest archimandryta Andrzej Cikoto MIC – pod oficjalnym tytułem: „Varsaviensis Beatificationis seu Declarationis Martyrii Servorum Dei Fabiani Abrantowicz et IV Sociorum, Sacerdotum Congregationis Clericorum Marianorum ab Immaculata Conceptione Beatæ Virginis Mariæ in odium Fidei, uti fertur, interfectorum”.

2020 rok. Grób Sługi Bozego o. Andrzeja Cikoto w okolicach Bratska we Wschodniej Syberii, fot.; Ks. Piotr Kieniewicz MIC/Marianie.pl

 Modlitwa do bł. archimandryty Fabiana i jego Towarzyszy Męczenników:

Boże wszechmogący i miłosierny, Ty słudze Bożemu Fabianowi i towarzyszom: Andrzejowi, Eugeniuszowi, Janisowi i Vladasowi, udzieliłeś łaski męczeństwa, czyniąc ich wiarygodnymi świadkami męki i zmartwychwstania Twojego Syna, spraw, niech zostaną wyniesieni do chwały ołtarzy, abyśmy za ich przykładem i wstawiennictwem, wiernie wypełniali otrzymane od Boga powołanie. Prosimy o to przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

Oprac. Walery Kowalewski na podst. Padrimarianie.org/ Marianie.pl/Wikipedia, na zdjęciu: Sługa Boży o. Andrzej Cikoto, fot.: Padrimarianie.org

Na dzisiaj przypada 73. rocznica śmierci naszego krajana o. Andrzeja Cikoto, duchownego katolickiego obrządku bizantyjsko-słowiańskiego, działacza religijnego i oświatowego, generała zakonu marianów, w latach 1939–1948 egzarchy apostolskiego Harbinu (Chiny), męczennika za wiarę chrześcijańską w łagrach stalinowskich, a od 2021 roku – sługi Bożego Kościoła Rzymskokatolickiego. Andrzej

Przejdź do treści