HomeStandard Blog Whole Post (Page 34)

Dzisiaj mija 85 lat od dnia, w którym batalion 82 pułku piechoty Wojska Polskiego, dowodzony przez kapitana Wacława Radziszewskiego, opuścił Twierdzę Brzeską.

Obrona twierdzy Brześć przez polską załogę, najpierw przed Wehrmachtem (od 14 września), a po wspólnej, wieńczącej współpracę agresorów – niemiecko-sowieckiej defiladzie z dnia 22 września – także przed Armią Czerwoną, trwała aż do 26 września. Tak długo twierdzy nie bronili nawet sowieccy żołnierze w czerwcu 1941 roku, których tygodniowy opór w dniach 22 – 29 czerwca przed armią niemiecką stał się jednym z głównych, wykorzystywanych przez sowiecką propagandę, symboli sprzeciwu wobec hitlerowskiego najeźdźcy.

Biografia sprawcy nieco zapomnianego już bohaterskiego czynu sprzed 85. lat – kapitana Wacława Radziszewskiego – jest bardzo podobna do biografii wielu innych oficerów polskich, których życie tragicznie oberwało się w lesie katyńskim. Nasz bohater był dzielnym dowódcą, wzorowym mężem i ojcem oraz gorliwym patriotą.

Książeczka wojskowa kapitana Wacława Radziszewskiego, fot.: „Echa Polesia”

11 września 1939 roku do Brześcia zbliżały się oddziały niemieckie. Komendant Twierdzy Brzeskiej gen. bryg. Konstanty Plisowski musiał szybko zorganizować obronę miasta i fortecy. To było bardzo trudne zadanie, ponieważ Polacy dysponowali zbyt małymi siłami. Jednak już w dniu, 14 września, obrońcy twierdzy odparli dwa silne uderzenia piechoty wspartej czołgami, z których kilka skutecznie wyeliminowali. Po nieudanych atakach artyleria i lotnictwo niemieckie nasiliły bombardowanie obiektów fortyfikacyjnych chcąc zmniejszyć opór Polaków.

Gdy się okazało, że obrona twierdzy nie ma już znaczenia strategicznego gen. Plisowski wydał swoim żołnierzom rozkaz opuszczenia fortyfikacji. Straciwszy około 40 proc. ludzi, po odparciu siedmiu ataków, w nocy z 16 na 17 września obrońcy po rozminowaniu mostu na Bugu w zwartym szyku opuścili twierdzę, by kontynuować walkę z Niemcami, a później z bolszewikami.

W tym samym czasie, gdy oddziały polskie opuszczały Brześć, wschodnią granicę Rzeczypospolitej przekroczyli Sowieci. Kilka dni później spotkali się ze swymi niemieckimi sojusznikami w Brześciu.

Świadkowie tych wydarzeń wspominali, iż wkrótce po wspólnej defiladzie sowiecko-niemieckiej do szpitala miejskiego zaczęli napływać rosyjscy ranni, a dół stał się masowym grobem sowieckich żołnierzy. Siostry przyniosły wiadomość, że to były ofiary walk z resztkami oddziałów polskich w okolicach Brześcia.

Jak się okazało, opór Sowietom stawili żołnierze z batalionu marszowego 82 pułku piechoty рod dowództwem kpt. Wacława Radziszewskiego. Oddział Radziszewskiego miał osłaniać odwrót głównych sił polskich opuszczających twierdzę.

Do tej pory pozostaje zagadką, dlaczego batalion nie opuścił twierdzy pomimo, że otrzymał rozkaz jej opuszczenia. Być może, miał odciętą drogę odwrotu. Żołnierze mogli też postanowić bronić się do końca. Zagadką pozostaje także, w którym forcie batalion prowadził walki obronne. Według relacji świadka batalion z twierdzy udał się do fortu „Sikorskiego” (inaczej Fort Grafa Berga). Większość historyków jednak twierdzi, że oddział wycofał się do fortu V.

W ciągu kilku dramatycznych dni, ciągle ostrzeliwani i atakowani przez wojska niemieckie i sowieckie, Polacy nie złożyli broni. Dopiero wieczorem, 26 września, kpt. Radziszewski nakazał żołnierzom opuszczenie fortu i, jeśli to możliwe, kontynuowanie walki. Sam jako jeden z ostatnich opuścił potajemnie fort. Przebrany w cywilne ubranie przedostał się do Brześcia, a następnie usiłował dotrzeć do Kobrynia, gdzie odnalazł swą żonę i córkę.

Jak pisał śp. Andrzej Przewoźnik ( poległy w katastrofie pod Smoleńskiem sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – red. ) w artykule „Ostatni obrońca twierdzy Brześć”, Radziszewski został wkrótce pojmany przez skomunizowanych białoruskich chłopów i dotkliwie pobity. Później wydano go Sowietom. Do połowy października 1939 roku trzymano Radziszewskiego w więzieniu „Brygidki”. Potem wraz z kilkunastoosobową grupą jeńców polskich wywieziony został do obozu w Kozielsku. Wyruszył transportem z Kozielska prawdopodobnie 15 lub 16 kwietnia 1940 roku do Katynia.

Wacław Radziszewski nie był powiązany rodzinnie z Kresami. Urodził się 15 maja 1898 r. w Rudzie Guzowskiej w powiecie błońskim (woj. warszawskie) w rodzinie Walentego i Anny z Owczarków. Ukończył gimnazjum w Żyrardowie i Szkołę Przemysłowo-Techniczną w Warszawie. Od młodych lat brał czynny udział w polskim ruchu niepodległościowym. W 1916 roku pod pseudonimem Radwan wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). W pamiętnym listopadzie 1918 roku brał udział w rozbrajaniu Niemców w Warszawie. Potem jako ochotnik wstąpił do tworzącego się Wojska Polskiego. Po ukończeniu Szkoły Podchorążych Piechoty w stopniu podporucznika wyruszył na wojnę z bolszewikami. Służył w 31 pułku strzelców kaniowskich. Wyróżnił się na froncie szczególnym męstwem, zwłaszcza podczas obrony Zamościa w sierpniu 1920 roku. We wniosku o nadanie Radziszewskiemu Krzyża Virtuti Militari 5 klasy jego przełożeni napisali: „W krytycznych dniach obrony Zamościa (31.08) ppor. Radziszewski osobistą odwagą i zimną krwią jako dowódca 2. plutonu kaemów dawał przykład swoim podwładnym”.

W 1922 roku Wacława Radziszewskiego przeniesiono do rezerwy. Jako weteran wojny polsko-bolszewickiej otrzymał folwark Worotynicze koło Kobrynia. W taki sposób zamieszkał stale na Polesiu. Ożenił się z Haliną z Tańskich, z którą miał córkę Ewę. W okresie międzywojennym brał czynny udział w życiu społecznym. Był komendantem Ochotniczej Straży Ogniowej w Horodlu, był też członkiem Powiatowego Związku Osadników Wojskowych w Kobryniu. Za ofiarną służbę i pracę został odznaczony Medalem Niepodległości oraz Srebrnym Krzyżem Zasługi.

W roku 1932 Wacław Radziszewski powrócił do służby wojskowej. Został wówczas mianowany komendantem powiatowym Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego w Prużanie. Za dwa lata został awansowany na kapitana, a w roku 1936 objął stanowisko komendanta szkoły podoficerskiej, a później dowódcy kompanii w 82 pułku piechoty rozlokowanym w Twierdzy Brzeskiej. Spędził tam ostatnie przedwojenne lata.

Ówczesny dowódca pułku, ppłk. dypl. Antoni Chruściel opisywał kpt. Radziszewskiego jako wzorowego oficera, bardzo wymagającego i twardego, ale przez żołnierzy bardzo szanowanego i lubianego dzięki kryształowemu charakterowi.

W 2006 roku rzeczy osobiste i dokumenty kpt. Radziszewskiego przypadkowo odnaleziono w jego dawnym domu w Brześciu. Po opuszczeniu twierdzy pozostawił go p. Kuryszko, opiekunce swojej córki Ewy. Dokumenty i zdjęcia przekazano do Muzeum Obrony Twierdzy Brzeskiej, gdzie stanowią obecnie część ekspozycji poświęconej okresowi międzywojennemu.

W 2007 roku Wacław Radziszewski został pośmiertnie awansowany na stopień majora. Awans został ogłoszony 9 listopada w Warszawie, w trakcie uroczystości „Katyń Pamiętamy – Uczcijmy Pamięć Bohaterów”.

Znadniemna.pl na podstawie kwartalnika „Echa Polesia” nr 4/1918 r., fot.: Wikipedia

Dzisiaj mija 85 lat od dnia, w którym batalion 82 pułku piechoty Wojska Polskiego, dowodzony przez kapitana Wacława Radziszewskiego, opuścił Twierdzę Brzeską. Obrona twierdzy Brześć przez polską załogę, najpierw przed Wehrmachtem (od 14 września), a po wspólnej, wieńczącej współpracę agresorów - niemiecko-sowieckiej defiladzie z dnia 22

Kolejna, 42. już, miesięcznica uwięzienia przez reżim Łukaszenki dziennikarza i działacza polskiej mniejszości narodowej na Białorusi Andrzeja Poczobuta zbiegła się w czasie z 62. dniem urodzin innego  białoruskiego więźnia politycznego – laureata Pokojowej Nagrody Nobla Alesia Bialackiego. Imiona tych dwóch niezłomnych mężczyzn były w środę, 25 września, na ustach uczestników akcji solidarnościowej, która tradycyjnie, jak co miesiąc, odbyła się w Białymstoku przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

Akcje solidarnościowe z Poczobutem, a także innymi więźniami politycznymi, przebywającymi w białoruskich więzieniach, odbywają się w Białymstoku w każdą miesięcznicę uwięzienia Polaka. Uczestnicy przynoszą na te akcje zdjęcia Poczobuta, ale też innych więźniów – tym razemmiędzy innymi obchodzącego w więzieniu swoje 62. urodziny noblistę Alesia Bialackiego. Uczestnicy akcji tradycyjnie demonstrują w jej trakcie nieuznawane przez reżim białoruskie biało-czerwono-białe flagi, stanowiące symbole narodowe Białorusinów .

Poczobut został aresztowany 25 marca 2021 roku. Prawie dwa lata później – 8 lutego 2023 roku – został skazany na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Po nieuwzględnionym odwołaniu od wyroku przebywa w kolonii karnej w Nowopołocku,  w której od ponad pół roku jest trzymany w izolacji.

„Już ponad rok jak (Poczobut – PAP) znajduje się w kolonii karnej w Nowopołocku i cały czas jest izolowany, on jak i inni znani więźniowie polityczni. Jest izolowany, żeby nie miał możliwości kontaktu z innymi więźniami” – mówił podczas akcji dziennikarz i działacz mniejszości polskiej na Białorusi Jan Roman.

Przemawia Jan Roman, dziennikarz i działacz polskiej mniejszości narodowej z Białorusi, fot.: Racyja.com

Podkreślił, że nie ma zbyt wielu informacji o tym, co dzieje się za więziennymi murami. „Patrząc na tegoroczne upały, można tylko wyobrazić sobie, w jakich warunkach znajduje się człowiek, który ma problemy zdrowotne, który nie otrzymuje paczek żywnościowych, który nie otrzymuje potrzebnych leków” – kontynuował mówca, zwracając uwagę, że Poczobut to jeden z tysiąca przykładów tego, jak władze białoruskie traktują więźniów politycznych. Zaznaczył, że mimo, iż władze jakiś czas temu uwolniły ok. setki więźniów, to prześladowania na Białorusi nie ustają, a represje się nasilają, o czym – jak dodał – informują organizacje pozarządowe.

„W dzisiejszych warunkach, to co możemy zrobić, znajdując się tu, poza granicami Białorusi – to przypominać społeczności w Polsce, w innych państwach, o tym, że na Białorusi nadal represje trwają, nadal ludzie są prześladowani i nadal nasi koledzy, w tym dziennikarze, siedzą tylko za to, że mówili prawdę i za to, że chcieli sprawiedliwych wyborów” – podkreślił Jan Roman.

Przypomniał też, że w środę – 25 września – Poczobut symbolicznie został powołany w Warszawie na członka Polonijnej Rady Konsultacyjnej przy marszałek Senatu. „To też taki sygnał, że Polska pamięta o nim i czeka na jego uwolnienie, jak i na uwolnienie ponad tysiąca innych więźniów politycznych na Białorusi” – dodał, przypominając, że członkiem rady została też Andżelika Borys, prezes zdelegalizowanego przez władze białoruskie Związku Polaków na Białorusi, którą panujący na Białorusi reżim po roku pobytu w więzieniu wypuścił na wolność, oczyścił ze wszystkich zarzutów i pozwolił swobodnie podróżować za granicę, między innymi – do Polski.

„Andrzej Poczobut jest człowiekiem niezłomnym, jest człowiekiem szlachetnym, jest człowiekiem, który może być wzorem dla każdego z nas” – mówiła podczas wiecu dr Barbara Olech z podlaskiego oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, która razem ze Związkiem Polaków na Białorusi jest organizatorem comiesięcznych wieców.

Przemawia dr Barbara Olech z Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, fot.: Racyja.com

Porównała Poczobuta do bohaterów romantycznych, podkreślając, że jest „jak wielcy bohaterowie romantyczni”, a najważniejszy jest dla niego honor. Przywołała też jego słowa, że nie wybiera się czasów, w których się żyje, ale ma się wpływ na to, jak żyjemy. „On swoim życiem, swoim działaniem daje świadectwo, że najistotniejsze jest zachować człowieczeństwo” – podkreśliła Olech.

Zaznaczyła też, że ważne jest pamiętanie i solidaryzowanie się z Poczobutem, ale też apelowanie do polityków i innych ludzi, żeby stanęli w obronie jego i innych więźniów politycznych. „Jeśli będziemy milczeć, nikt nie wstawi się za nim, jeśli będziemy milczeć nic się nie zmieni, kropla drąży skałę. Te nasze comiesięczne spotkania są tego świadectwem: pamiętamy, przypominamy, solidaryzujemy się” – dodała.

Podczas akcji przypomniano też, że w ten dzień urodziny ma więziony w łukaszenkowskim więzieniu noblista Aleś Bialacki.

Uczestnica akcji z portretem Alesia Bialackiego, fot.: Racyja.com

Aleś Bialacki urodził się 25 września 1962 roku. Jest  białoruskim obrońcą praw człowieka, założycielem i szefem Centrum Praw Człowieka „Wiasna”, działaczem społeczny, pisarzem i krytykiem literackim, a ponadto – więźniem politycznym panującego na Białorusi reżimu i zdobywca Pokojowej Nagrody Nobla za 2022 rok.

Aleś Bialacki po raz czwarty obchodzi swoje urodziny w niewoli.

Został aresztowany wraz ze swoimi współpracownikami z „Wiasny” 14 lipca 2021 r. Wraz z nim zatrzymano Walancina Stefanowicza i Uładzimira Łabkowicza.

W marcu 2023 r. Bialackiego skazano na 10 lat kolonii o zaostrzonym rygorze. Jego współpracowników na 8 i 9 lat.

Wyrok odsiaduje w miejscowości Gorki, gdzie zmuszany jest do ciężkiej pracy fizycznej.

Na przestrzeni lat był ponad 20 razy ścigany za aktywną działalność społeczną i na rzecz praw człowieka.

Aleś miał już status więźnia politycznego reżimu Łukaszenki w latach 2011-2014.

24 listopada 2011 roku został skazany na cztery i pół roku więzienia o zaostrzonym rygorze oraz na konfiskatę mienia. Pomoc więźniom politycznym uznano wówczas jako organizację i finansowanie działań zbiorowych rażąco naruszających porządek publiczny. Karę odbywał w kolonii karnej nr 2 w Bobrujsku.  Ówczesny wyrok, podobnie jak sam proces, został potępiony przez społeczność międzynarodową.

Od czasu ostatniego aresztowania w lipcu 2021 roku, Białacki ma bardzo ograniczony kontakt z rodziną, prawnikiem i światem zewnętrznym.

Znadniemna.pl na podstawie PAP, Kresy24.pl, fot.: Racyja.com

Kolejna, 42. już, miesięcznica uwięzienia przez reżim Łukaszenki dziennikarza i działacza polskiej mniejszości narodowej na Białorusi Andrzeja Poczobuta zbiegła się w czasie z 62. dniem urodzin innego  białoruskiego więźnia politycznego - laureata Pokojowej Nagrody Nobla Alesia Bialackiego. Imiona tych dwóch niezłomnych mężczyzn były w środę,

Dokładnie dwa lata temu, w nocy z 25 na 26 września, w Mińsku doszło do tajemniczego napadu na miński kościół św. Szymona i Heleny, zwany Czerwonym Kościołem. W znanej w całym świecie świątyni została wówczas rozbita szyba z witrażem w okratowanym oknie zakrystii, po czym w środku wybuchł niegroźny, ale brzemienny w skutkach pożar, po którym świątynia została opieczętowana i odebrana wiernym.

O tym jak parafianie Czerwonego Kościoła radzą sobie bez ukochanej świątyni, pytał się białoruski portal Katolik.life.

Parafianie przypominają, że jako oficjalną przyczynę zamknięcia świątyni władze podają rzekomy awaryjny stan techniczny budynku oraz pilną potrzebę przeprowadzenia w nim remontu, który, z uwagi na historyczną wartość obiektu, może zrealizować tylko państwo.

Po opieczętowaniu wejścia do kościoła władze milczały przez rok, aż wreszcie ogłosiły, że prace renowacyjne w świątyni rozpoczną się w pierwszym kwartale 2024 roku, co jednak nie nastąpiło. Opóźnienie prac tłumaczono potrzebą dopracowania projektu renowacji.

Przez cały okres, który minął po odebraniu kościoła wiernym, Komitet Kościelny zwracał się w sprawie dalszego losu świątyni do najwyższych urzędników państwowych. Opublikowano listy otwarte, adresowane m.in. do Aleksandra Łukaszenki, Natalii Kaczanowej (przewodnicząca Rady Republiki Zgromadzenia Narodowego Republiki Białorusi – red.),oraz Natalii Piakiewicz (pierwsza zastępczyni szefa Administracji Prezydenta Republiki Białorusi – red.). Wszystkie kierowane przez wiernych listy w sprawie dalszego losu ich ukochanej świątyni pozostały  jednak bez odpowiedzi.

Tymczasem w lipcu 2024 roku metropolita mińsko-mohylewski, arcybiskup Józef Staniewski zwolnił z obowiązków proboszcza parafii św. Szymona i Heleny, księdza kanonika Władysława Zawalniuka, który przez cały okres po zamknięciu Czerwonego Kościoła walczył o zwrócenie świątyni wiernym, gorliwie się modląc w tej intencji i dając swoją postawą przykład parafianom. Społeczność katolicka Białorusi odebrała decyzję arcybiskupa Staniewskiego, jako uległość wobec żądań władz Białorusi, nalegających na zastąpieniu niewygodnego proboszcza innym kapłanem. Po zmianie kadrowej parafianie ostatecznie opuścili kompleks budynków Czerwonego Kościoła, włącznie z przylegającym do niego budynkiem plebanii, w którym pomimo braku ogrzewania, prądu i bieżącej wody odprawiane były Msze święte oraz inne nabożeństwa w intencji zwrócenia kościoła wiernym.

W sierpniu tego roku z Aleksandrem Łukaszenką spotykał się nuncjusz apostolski – abp Ante Jozić. Przedstawiciel papieża podniósł w rozmowie „kwestie, niepokojące społeczność katolicką na Białorusi”. Katolicy Mińska są przekonani, że los Czerwonego Kościoła był jednym z tematów tego spotkania.

Żadne starania, jak dotąd nie wpłynęły  jednak na zmianę sytuacji wokół odebranej wiernym świątyni.

Oto opinia parafian na ten temat:

„Żadnej informacji o krokach, zmierzających do otwarcia świątyni nie słychać. Nowy proboszcz jak dotąd nie daje nadziei, że coś się zmieni, wypowiedział się tylko, że sam «ma nadzieję na lepsze» i czeka. Komitet kościelny w składzie wybranym za poprzedniego proboszcza, przestał działać, a o wyborach nowego nie słychać. Wizualnie w świątyni nic się nie zmienia. Niedawno podchodziliśmy bliżej – nie dostrzegliśmy, żeby ktoś zamierzał tam cokolwiek remontować. Drzwi są zamknięte i opieczętowane”.

Ostatnio na stronie internetowej parafii św. Szymona i Heleny przestały pojawiać się „ostre” publikacje na temat zwrócenia świątyni wiernym – publikowane są głównie krótkie ogłoszenia parafialne z wykazem świąt liturgicznych.

Znadniemna.pl na podstawie Katolik.life, fot.: Katolik.life

Dokładnie dwa lata temu, w nocy z 25 na 26 września, w Mińsku doszło do tajemniczego napadu na miński kościół św. Szymona i Heleny, zwany Czerwonym Kościołem. W znanej w całym świecie świątyni została wówczas rozbita szyba z witrażem w okratowanym oknie zakrystii, po czym

Rząd Litwy zgodził się w środę na wypowiedzenie umów o współpracy celnej podpisanych z Rosją i Białorusią prawie dwie dekady temu. 

Według Ministerstwa Finansów Litwy, konieczność wypowiedzenia tych umów wynika z trwającej na Ukrainie wojny, która spowodowała całkowite zawieszenie i uniemożliwienie transgranicznej współpracy handlowej i gospodarczej z krajami-agresorami.

Według ministerstwa, od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę w lutym 2022 roku litewska służba celna nie współpracowała ani nie wymieniała informacji ze służbami celnymi Rosji i Białorusi.

Jednak, według ministerstwa, osoby handlujące z tymi krajami przedkładają dokumenty wydane przez ich organy celne jako dowód organom celnym i sądom w celu udowodnienia legalności handlu i zgodności z międzynarodowymi sankcjami.

Umowa z Białorusią została podpisana w Wilnie w lipcu 1996 roku, a z Rosją w Moskwie w lutym 1995 roku.

Wypowiedzenie umowy z Białorusią – która została ratyfikowana we wrześniu 2000 roku – wymaga jeszcze zatwierdzenia przez prezydenta i parlament.

Znadniemna.pl/lrt.lt

Rząd Litwy zgodził się w środę na wypowiedzenie umów o współpracy celnej podpisanych z Rosją i Białorusią prawie dwie dekady temu.  Według Ministerstwa Finansów Litwy, konieczność wypowiedzenia tych umów wynika z trwającej na Ukrainie wojny, która spowodowała całkowite zawieszenie i uniemożliwienie transgranicznej współpracy handlowej i gospodarczej

Unikatowe w skali Europy dzieło inżynierii hydrotechnicznej, transgraniczny zabytek budownictwa wodnego, który od 2007 roku posiada status Pomnika Historii. Kanał Augustowski to niewątpliwie jedna z największych atrakcji Polski, budząca zainteresowanie historyków, inżynierów i turystów. W 2023 roku obchodzona była dwusetna rocznica rozpoczęcia jego budowy, a na rok bieżący przypada 185. rocznica zakończenia prac na Kanale i oddania do eksploatacji obiektu, zwanego  przez wielu cudem inżynierii hydrotechnicznej.

Kanał Augustowski połączył Biebrzę (dopływ  Narwi, która wpada do Wisły) i Niemen, źródło ilustracji: Youtube.com

Dzieje Kanału Augustowskiego sięgają pierwszej połowy XIX wieku, a decyzja o jego budowie podjęta została z przyczyn polityczno-gospodarczych. Były to bowiem czasy niezwykle uciążliwej dla gospodarki Królestwa Polskiego wojny celnej z Prusami. Wysokie opłaty nałożone na towary spławiane Wisłą do portu w Gdańsku mogły skutecznie zniweczyć plany odbudowy i zachowania autonomii Królestwa Polskiego. Nowy szlak wodny był więc na wagę złota.

Nie każdy wie, że z historią Kanału nieodłącznie związana jest postać jednego z najwybitniejszych polskich wojskowych XIX wieku – generała Ignacego Prądzyńskiego. To właśnie on w 1823 roku opracował jego projekt. Sama budowa ruszyła rok później. Rozmiar i tempo inwestycji robi wrażenie nawet na współczesnych inżynierach. Dość powiedzieć, że wykonano ponad 40 przekopów, zbudowano 18 śluz i 23 jazy, uregulowano również 35 kilometrów koryt rzek. 6 lat od przysłowiowego wbicia pierwszej łopaty szlak nadawał się do żeglugi, chociaż stracił swoje pierwotne znaczenie. Prusy bowiem, widząc tempo prac, wycofały się z wojny celnej w 1825 roku. Prace nad zakończeniem inwestycji przerwał wybuch powstania listopadowego. Oficjalnie Kanał otwarto niemal 10 lat później, w 1839 roku.

Śluza Niemnowo – ostatnia, osiemnasta, śluza na Kanale, łącząca go z Niemnem, fot.: Wikipedia

Kanał Augustowski nigdy nie pełnił swoich pierwotnych funkcji. Wykorzystywany był głównie do spławu drewna. To uchroniło go przed dużymi przebudowami i modernizacjami, dzięki czemu przetrwał po dziś dzień w niemal niezmienionym kształcie. Dzisiaj to żywy  pomnik XIX-wiecznej myśli technicznej i atrakcja turystyczna. W 1968 roku został wpisany do rejestru zabytków, a od 2007 roku decyzją Prezydenta RP ma status Pomnika Historii.

Z historią Kanału Augustowskiego najlepiej zapoznać się, odwiedzając Muzeum Ziemi Augustowskiej w Augustowie, w Dziale Historii Kanału Augustowskiego. Placówka mieści się w zabytkowym dworku z XIX wieku, tak zwanym Domku Prądzyńskiego.

Położony na terenie Polski (14 śluz) i Białorusi (4 śluzy, włącznie ze śluzą Kurzyniec, przez którą przebiega polsko-białoruska granica – red.) Kanał ma długość 103,4 km. Tworzy malowniczy szlak wodny, na którym znajduje się 12 jezior. Jest częścią Szlaku Wodnego im. Króla Stefana Batorego, wytyczonego w XVI wieku, pełniącego niegdyś funkcję głównej drogi handlowej prowadzącej z Warszawy do Morza Bałtyckiego.

Śluza Kurzyniec, która leży na polsko-białoruskiej granicy, fot.: canalaugustowski.blogspot.com

Malownicze położenie w otoczeniu Puszczy Augustowskiej i sięgających po horyzont pól i łąk, w połączeniu z jego historią i hydrotechnicznym majstersztykiem czynią z Kanału Augustowskiego wielką atrakcję turystyczną.

Malowniczy odcinek Kanału Augustowskiego w otoczeniu drzew, fot.: facebook.com

Uwielbiany przez kajakarzy, przez których uważany jest za jeden z piękniejszych szlaków kajakowych w Polsce. Doceniany przez uczestników rejsów organizowanych m.in. przez Żeglugę Augustowską. Pływają po nim też jachty motorowe, katamarany i gondole. Statystyki śluzowań mówią same za siebie. W sezonie żeglugowym 2020 roku przez 14 śluz przeprawiło się ponad 46 tysięcy jednostek (absolutny rekord w historii Kanału), a w latach 2020 i 2021 liczba ta wyniosła odpowiednio – niemal 35 tysięcy i ponad 32 tysiące jednostek pływających.

Znadniemna.pl za Gov.pl

Unikatowe w skali Europy dzieło inżynierii hydrotechnicznej, transgraniczny zabytek budownictwa wodnego, który od 2007 roku posiada status Pomnika Historii. Kanał Augustowski to niewątpliwie jedna z największych atrakcji Polski, budząca zainteresowanie historyków, inżynierów i turystów. W 2023 roku obchodzona była dwusetna rocznica rozpoczęcia jego budowy, a

Dzisiaj, 23 września, przypada jubileusz 75-lecia urodzin biskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza – pierwszego pasterza, którego w 1991 roku papież Jan Paweł II mianował biskupem nowo utworzonej diecezji grodzieńskiej.

Biskup Aleksander Kaszkiewicz, syn Józefa i Marii z domu Marcinkiewicz, urodził się 23 września 1949 roku we wsi Podgajdzie, koło Ejszyszek. Uczęszczał do szkoły podstawowej i średniej w Dojlidach i Ejszyszkach.

W latach 1971-1976 odbywał studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Kownie. W 1976 roku przyjął święcenia diakonatu i kapłańskie w katedrze w Poniewieżu z rąk biskupa Romualda Krikščiūnasa, ordynariusza diecezji poniewieskiej. Posługę kapłańską pełnił w parafii katedralnej Chrystusa Króla w Poniewieżu, następnie był proboszczem parafii Ducha Świętego w Wilnie.

13 kwietnia 1991 roku św. Jan Paweł II mianował go pierwszym biskupem nowo erygowanej diecezji grodzieńskiej na Białorusi.

Konsekracja biskupia odbyła się 23 maja 1991 roku. W herbie biskupim ksiądz biskup umieścił hasło: „Jezu ufam Tobie”.  Na stanowisku tym dał się poznać jako znakomity organizator, który w szybkim czasie stworzył wszystkie struktury nowej diecezji. Udało mu się pogodzić jej polski charakter z faktem przynależności do państwa białoruskiego.

W ramach Konferencji Episkopatu Białorusi w latach 2006–2015 był przewodniczącym Konferencji Episkopatu. 14 kwietnia 2021 został wybrany zastępcą przewodniczącego Konferencji Episkopatu. Obecnie stoi również na czele Rady do spraw Młodzieży i Rady do spraw Wychowania Katolickiego.

Redakcja portalu z okazji przypadającego Jubileuszu urodzin Czcigodnego Księdza Biskupa Aleksandra Kaszkiewicza składa najserdeczniejsze życzenia: Bożego błogosławieństwa na każdy dzień oraz wszelkiej pomyślności. Życzymy również dobrego zdrowia oraz sił w codziennym posługiwaniu ludowi Bożemu na Grodzieńszczyźnie.

Znadniemna.pl/Fot.: grodnensis.by

Dzisiaj, 23 września, przypada jubileusz 75-lecia urodzin biskupa grodzieńskiego Aleksandra Kaszkiewicza – pierwszego pasterza, którego w 1991 roku papież Jan Paweł II mianował biskupem nowo utworzonej diecezji grodzieńskiej. Biskup Aleksander Kaszkiewicz, syn Józefa i Marii z domu Marcinkiewicz, urodził się 23 września 1949 roku we wsi

Wy, na Białorusi, dobrze wiecie, że nigdy nie wolno zamykać drzwi dla rozmów i że muszą one pozostawać otwarte – te słowa papieża Franciszka przekazał 19 września białoruskiemu  portalowi catholic.by biskup pomocniczy diecezji pińskiej Andrzej Znosko. Dodał, że papież poprosił go również o przekazanie pozdrowień prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence. Hierarcha białoruski wraz z drugim biskupem z tego kraju – koadiutorem diecezji grodzieńskiej Włodzimierzem (Uładzimirem) Hulajem bierze udział w zorganizowanym przez Stolicę Apostolską kursie formacyjnym dla najmłodszych stażem biskupów katolickich z całego świata.

Bp Znosko powiedział portalowi, iż w czasie audiencji w Watykanie przedstawił się Ojcu Świętemu, mówiąc, że pochodzi „z Białorusi, niewielkiego kraju, graniczącego z Rosją i Ukrainą” i jako młody biskup prosi go o poradę. Zauważył, że „nie możemy i nie chcemy zmieniać naszych sąsiadów, są oni tacy, jacy są” i zapytał papieża: „Co powinniśmy czynić, aby ustała wojna między naszymi krajami?”. Franciszek odparł, że zna Białoruś i poprosił o przekazanie pozdrowień prezydentowi Łukaszence – powiedział najmłodszy członek episkopatu tego kraju.

Zaznaczył też, iż papież pamięta, że w tym roku mianował dwóch biskupów dla Kościoła na Białorusi, po czym dodał: „Wy, na Białorusi dobrze wiecie, że nigdy nie wolno zamykać drzwi dla rozmów, że muszą one zawsze pozostawać otwarte”. Biskup Rzymu wskazał ponadto, iż „tylko będąc gotowymi do wzajemnego słuchania i czucia drugiej osoby, można dojść do dobrych wyników”. Zachęcił również, aby nigdy nie tracić nadziei i wierzyć w zwycięską siłę modlitwy. Zdaniem bp. Znoski tylko taką drogę do pokoju papież widzi dla ludzi wierzących.

Znadniemna.pl/KAI/Fot.: Fot. TIZIANA FABI/AFP/East News, Wikipedia

Wy, na Białorusi, dobrze wiecie, że nigdy nie wolno zamykać drzwi dla rozmów i że muszą one pozostawać otwarte – te słowa papieża Franciszka przekazał 19 września białoruskiemu  portalowi catholic.by biskup pomocniczy diecezji pińskiej Andrzej Znosko. Dodał, że papież poprosił go również o przekazanie pozdrowień

22 września 1939 r. Sowieci zamordowali Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, 49-letniego generała Wojska Polskiego. Szanse na przeżycie – ze względu na generalskie szlify – miał minimalne. Zginął od strzału w tył głowy, jak tysiące polskich oficerów w Katyniu.

Do mordowania polskich elit wojskowych wzywało wprost naczelne dowództwo Armii Czerwonej, która rankiem 17 września 1939 r. zdradziecko zaatakowała Rzeczpospolitą – dokonując zbrodni przeciw pokojowi i jawnie łamiąc prawo międzynarodowe. „Żołnierze! Bijcie oficerów i generałów. Nie podporządkowujcie się rozkazom waszych oficerów. Pędźcie ich z waszej ziemi” – nakazywał dowódca Frontu Ukraińskiego Siemion Timoszenko. Wtórował mu głównodowodzący Frontem Białoruskim Michaił Kowalow, który w odezwie do polskiej ludności pisał o „tchórzliwej ucieczce generałów z zagrabionym złotem”.

We wrześniu 1939 r. zginęło pięciu generałów WP służby czynnej: Mikołaj Bołtuć, Stanisław Grzmot-Skotnicki, Józef Kustroń, Franciszek Wład i Józef Olszyna-Wilczyński. Ten ostatni – szef Dowództwa Okręgu Korpusu (DOK) III Grodno oraz dowódca Grupy Operacyjnej „Grodno” – jako jedyny został zamordowany. Zginął od strzału w tył głowy – metody uśmiercania „wrogów ludu”, którą Sowieci opanowali do perfekcji. Znalazł się w złym miejscu o złej porze, ale – gdyby nie splot nie do końca zrozumiałych decyzji, pomyłek i błędów – tej śmierci można było uniknąć.

Generał bez armii

Feralnego dnia – 17 września – Naczelny Wódz marsz. Edward Rydz-Śmigły wydał tzw. dyrektywę ogólną nakazując przyjmowanie walk z Armią Czerwoną tylko w przypadku jej natarcia lub próby rozbrojenia polskich oddziałów. Te zaś – zgodnie z rozkazem – miały wycofywać się ku granicy z Rumunią i Węgrami. Wydanie dyrektywy wywołało wielki chaos na poszczególnych szczeblach dowodzenia, a opuszczenie Polski w nocy z 17 na 18 września przez Naczelnego Wodza tylko go spotęgowało.

Generał Olszyna-Wilczyński już dwa dni wcześniej otrzymał od marsz. Rydza-Śmigłego polecenie opuszczenia Grodna i udania się do Pińska. Wypełnił rozkaz zwierzchnika; czekał na dalsze instrukcje, ale te… nie doszły. Nie bez podstaw żona oficera Alfreda Olszyna-Wilczyńska w relacji złożonej w listopadzie 1939 r. w Paryżu tłumaczyła załamanie męża faktem, że z chwilą sowieckiej napaści „został bez wojska”.

O agresji ze Wschodu gen. Olszyna-Wilczyński dowiedział się krótko po godz. 4.00, powiadomiony przez sztab gen. Franciszka Kleeberga. „Cios w plecy” zadany przez Związek Sowiecki zupełnie, ponoć zupełnie odebrał mu ochotę do działania. Jako faktyczny zwierzchnik polskich oddziałów na terenie północno-wschodniej Polski zdążył jeszcze wydać rozkaz skierowania się ku głównym ośrodkom administracyjnym, tzn. Wilna i Grodna. Później, dla wielu nieoczekiwanie i nierozsądnie, nakazał ewakuację garnizonu wileńskiego. Z drugiej strony, nauczony doświadczeniem wyniesionym z wojny polsko-bolszewickiej, zalecał płk. Jarosławowi Okulicz-Kozarynowi, aby w Wilnie nie pertraktować z Sowietami, gdyż takie rozmowy „skończą się zatrzymaniem i niewypuszczeniem nigdzie”.

Dowódca Okręgu Korpusu III wziął na siebie całą odpowiedzialność za decyzję z 18 września, rychło jednak stał się jej zakładnikiem – zarzucano mu kapitulancką postawę niegodną generała. Próbował jeszcze organizować ewakuację żołnierzy przez litewską granicę, licząc na koncentrację wojsk w rejonie Sejn, ale z połowicznym skutkiem. Zmierzając ku granicy czynił to niechętnie – nie tylko załamany sukcesami sowieckiej ofensywy, ale także świadom konieczności dalszego oporu, choć w zmienionych realiach. To on bowiem – i to jeszcze 17 września – wydał rozkaz w sprawie utworzenia siatki konspiracji zbrojnej na ziemi grodzieńskiej i białostockiej.

Generał nie zadbał jednak o kwestię podstawową – własne bezpieczeństwo. Było to zapewne związane z fatalną kondycją psychiczną. Polski dowódca pogodził się z najczarniejszymi scenariuszami – odmawiał jedzenia, a w przeddzień śmierci miał nawet oznajmić żonie, że „nie pozostaje nic, jak tylko zginąć”. Nie poprosił oficerów swojego sztabu o ochronę osobistą albo przynajmniej o asystę w trakcie podróży.

Gen. Olszyna-Wilczyński wraz z żoną oraz adiutantem kpt. Mieczysławem Strzemeskim zakwaterował się w Teolinie. Kilometr dalej, w Sopoćkiniach, zamieszkiwali pozostali oficerowie ze sztabu DOK III oraz dowództwo Batalionu KOP „Sejny”. Przez miejscowość wiodła szosa z Grodna ku granicy litewskiej. Tędy generał miał opuścić Polskę.

Egzekucja z zimną krwią

Rankiem 22 września sowieckie czołgi z oddziału mjr. Czuwakina wjechały do Sopoćkiń natrafiając na polski ogień. Zbudzeni odgłosem walk oficerowie z płk. Benedyktem Chłusewiczem na czele (szefem sztabu DOK III), zerwali się łóżek i rozpoczęli ewakuację. Dwie godziny później, ok. 7.00 byli już po litewskiej stronie granicy. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić dlaczego gen. Olszyna-Wilczyński nie wyjechał z Teolina razem z całą kolumną – z pewnością zawiodła komunikacja; a jeśli tak to zapewne nie dopełniono obowiązków służbowych, nie wykonano rozkazu. Skutki tych błędów były dramatyczne.

Generalska limuzyna – samochód marki Buick – wyjechał z Teolina dopiero ok. 6.30. Po kilku minutach jazdy kierowca sierż. Karol Ballosek według jednej z relacji ostrzegł generała o sowieckim czołgu stojącym na skraju lasu. Ten nakazał jechać dalej, omyłkowo uznając maszynę za polską. Tymczasem Alfreda Olszyna-Wilczyńska wspominała o dwóch czołgach nieprzyjaciela, które w miejscowości Góra Koliszówka zagrodziły drogę samochodowi męża. Niezależnie od tego, po dłuższej chwili wszyscy – generał wraz z żoną, adiutant, kierowca i jego pomocnik – znaleźli się w sowieckiej niewoli.

Polski dowódca zachował przytomność umysłu, wymijająco odpowiadając na pytania Sowietów. Nie ujawnił położenia polskich oddziałów. To, co stało się po krótkiej „rozmowie”, było nie tylko pogwałceniem zasad prowadzenia wojny (choć ZSRS formalnie nigdy nie podpisał konwencji w sprawie traktowania jeńców wojennych, a jedynie obiecywał ich przestrzeganie), ale i swoistą zapowiedzią eksterminacji polskich elit wiosną 1940 roku. Charakter obrażeń przesądza, że generał padł ofiarą egzekucji.

Zamknięta przez czerwonoarmistów w pobliskiej stodole żona oficera zapamiętała odgłosy strzałów – generał nie zginął od razu, najpierw został raniony w nogę (aby uniemożliwić ucieczkę?). Dobito go z bliskiej odległości. Strzał musiał być precyzyjny, a kula najprawdopodobniej wyszła przez oczodół, skoro, jak wspominała Alfreda Olszyna-Wilczyńska „głowa męża była cała, tylko oczy i nos stanowiły jedną krwawą masę, a mózg wyciekał uchem”.

„Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan z czaszką rozłupaną na dwoje (…)” – wspominała żona zamordowanego oficera. Sowieci ograbili zwłoki zamordowanego – zabrali order Virtuti Militari i ryngraf z Matką Boską.

Niewiele wiadomo o sprawcach tego mordu. Odpowiedzialność za śmierć generała ponosi z pewnością komisarz Grigorienko – możliwe, że to on właśnie osobiście strzelał do polskiego oficera. Żadnych innych nazwisk dotąd nie ustalono. Zamordowany nie stawiał oporu, nie zginął w walce – jak to przedstawiały późniejsze sowieckie meldunki, próbując zrzucić odpowiedzialność za tę zbrodnię.

Polowanie na generałów

Generał Olszyna-Wilczyński zginął ok. 7.00 rano… Napotykane po drodze niedobitki polskich wojsk informowały o utracie Grodna. O tej samej porze w nieodległych Kaletach – tuż przy granicy litewskiej – czerwonoarmiści podstępnie zamordowali strzałami w tył głowy ok. 40 polskich żołnierzy. 22 września ofiarą sowieckiej egzekucji padł też Stanisław Dowoyno-Sołłohub, generał w stanie spoczynku, zastrzelony na oczach najbliższych w swoim domu w Ziołowie w powiecie kobryńskim. Towarzyszący mu gen. Leonard Skierski wkrótce trafił do Starobielska, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci.

Tablica z napisem: GEN.BRYG. JÓZEF OLSZYNA-WILCZYŃSKI 27.XI.1890 – 22.IX.1939 R. DOW. III D.O.K GRODNO

Sopoćkinie. Grób generała Józefa Olszyny-Wilczyńskiego

Nowiki. Miejsce rozstrzału generała Józefa Olszyny – Wilczyńskiego i jego adiutanta

„Bolszewicy wziętych do niewoli naszych żołnierzy puszczają wolno, natomiast oficerów rozstrzeliwują na miejscu” – usłyszał po odprawie oficerskiej w Sopoćkinach 21 września por. Józef Kondratowicz z Batalionu KOP „Sejny”. Cichym uczestnikiem spotkania był gen. Olszyna-Wilczyński, który – choć najwyższy stopniem – nie zabrał nawet głosu. Następnego dnia zginął, bo miał na sobie mundur generała. Jego tragiczna śmierć potwierdziła to, co rozpowiadano o mordach dokonywanych przez Sowietów na Kresach – najmniejszą szansę przeżycia – bliską zeru – mieli oficerowie „pańskiej Polski”.

Grób symboliczny gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego w Krakowie

Waldemar Kowalski/Muzeum Historii Polski

Znadniemna.pl

22 września 1939 r. Sowieci zamordowali Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, 49-letniego generała Wojska Polskiego. Szanse na przeżycie – ze względu na generalskie szlify – miał minimalne. Zginął od strzału w tył głowy, jak tysiące polskich oficerów w Katyniu. Do mordowania polskich elit wojskowych wzywało wprost naczelne dowództwo Armii

Dzisiaj mija 85. rocznica śmierci bohaterskiego obrońcy Grodna, kilkunastoletniego Tadzia Jasińskiego, który zginął z rąk sowieckich oprawców usiłując spalić czołg atakujący jego rodzinne miasto.

Tadzik Jasiński jest symbolem obrony Grodna, a zarazem – okrucieństwa atakujących miasto sowieckich żołnierzy, którzy użyli ciała dziecka zwijającego się z bólu, jako żywej tarczy, przywiązując młodocianego obrońcę do wieży czołgu.

„Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko…”

Wiedzę o ostatnich chwilach życia małoletniego bohatera zawdzięczamy Grażynie Lipińskiej, która opisała śmierć chłopca w książce zatytułowanej „Jeśli zapomnę o nich…”:

„Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie, strużkami po żelazie. Zaczynamy z Danką uwalniać rozkrzyżowanie, skrępowane gałganami ramiona chłopca. Nie zdaję sobie sprawy, co się wokół dzieje. A z czołgu wyskakuje czarny tankista, w dłoni trzyma brauning, za nim drugi – grozi nam. Z podniesioną po bolszewicku do góry pięścią, wykrzywioną w złości twarzą, ochrypłym głosem krzyczy, o coś oskarża nas i chłopczyka. Dla mnie oni nie istnieją, widzę tylko oczy dziecka pełne strachu i męki. I widzę, jak uwolnione z więzów ramionka wyciągają się do nas z bezgraniczną ufnością. Wysoka Danka jednym ruchem unosi dziecko z czołgu i składa na nosze. Ja już jestem przy jego głowie. Chwytamy nosze i pozostawiając oniemiałych naszym zuchwalstwem oprawców, uciekamy w stronę szpitala. Chłopczyk ma pięć ran od kul karabinowych (wiem – to polskie kule siekają po wrogich czołgach) i silny upływ krwi, ale jest przytomny. W szpitalu otaczają go siostry, doktorzy, chorzy. – „Chcę mamy” – prosi dziecko. Nazywa się Tadeusz Jasiński, ma 13 lat, jedyne dziecko Zofii Jasińskiej, służącej, nie ma ojca, wychowanek Zakładu Dobroczynności. Poszedł na bój, rzucił butelkę z benzyną na czołg, ale nie zapalił, nie umiał… Wyskoczyli z czołgu, bili, chcieli zabić, a potem skrępowali na froncie czołgu. Danka sprowadza matkę. Nie pomaga transfuzja krwi. Chłopiec coraz słabszy, zaczyna konać. Ale kona w objęciach matki i na skrawku wolnej Polski, bo szpital wojskowy jest ciągle w naszych rękach”.

Polska pamięta…

Symboliczny grób Tadeusza Jasińskiego na cmentarzu pobernardyńskim w Grodnie

Tadzik Jasiński ma tylko symboliczny grób na cmentarzu pobernardyńskim w Grodnie, gdyż rzeczywistego miejsca jego wiecznego spoczynku nigdy nie udało się ustalić. Pamięć o bohaterze jest jednak wciąż żywa. Jego imieniem w Polsce są nazywane ulice:

W październiku 2006 wrocławska rada miejska zdecydowała uhonorować pamięć ofiary sowieckiego okrucieństwa, nazywając jeden z bulwarów położonych przy miejskiej fosie Bulwarem Tadka Jasińskiego. W 2010 roku imię Tadzika Jasińskiego nadano ulicom w Sochaczewie, Kędzierzynie-Koźlu, a w 2017 roku także w Białymstoku jego imieniem nazwano ulicę położoną nieopodal ulicy Orląt Grodzieńskich. Uchwałą Rady Miasta Świdnik z dnia 28 października 2010 w sprawie nadania nazwy ulicy w Świdniku, jednej z ulic na terenie miasta  również nadano nazwę ul. Tadzia Jasińskiego.

Ponadto, postanowieniem śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z dnia 14 września 2009 roku „za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za wykazane bohaterstwo podczas obrony Grodna we wrześniu 1939roku” Tadeusz Jasiński został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Znadniemna.pl

Dzisiaj mija 85. rocznica śmierci bohaterskiego obrońcy Grodna, kilkunastoletniego Tadzia Jasińskiego, który zginął z rąk sowieckich oprawców usiłując spalić czołg atakujący jego rodzinne miasto. Tadzik Jasiński jest symbolem obrony Grodna, a zarazem - okrucieństwa atakujących miasto sowieckich żołnierzy, którzy użyli ciała dziecka zwijającego się z bólu,

Dobiegły końca muzyczne wydarzenia XV Międzynarodowego Festiwalu Kultury Kresowej, który odbywa się w Jarosławiu (woj. podkarpackie) od 12 września i zakończy się w najbliższy poniedziałek, 23 września, pokazem filmu pt. „Weigl – zwyciężyć tyfus”, opowiadającym o wybitnym polskim biologu austriackiego pochodzenia Rudolfie Weiglu.

Ostatnim wydarzeniem muzycznym Festiwalu stał się koncert pt. „Polskie kwiaty” z udziałem artystów z Białorusi i Ukrainy.

Jak wyznaje prowadząca koncert, jego pomysłodawczyni i reżyser Marina Towarnicka, program występu został ułożony tak, aby zabrać publiczność w „muzyczną podróż po dawnych ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej”.

Zaangażowani w koncert pt. „Polskie kwiaty” artyści, to zespół muzyków z Białorusi „Wspólna Wędrówka” w składzie: Grażyna Komincz, Witali Oleszkiewicz i Marina Towarnicka. A także artyści z Ukrainy: Alex Abrosow (gitara, śpiew), Katarzyna Czekanowska, Zoja Rolińska i Waleri Zadorożny.

Zabierając publiczność w muzyczną przygodę po dawnych Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej artyści wykonali utwory ludowe, patriotyczne, a także śpiewane w języku polskim, białoruskim oraz ukraińskim, szlagiery estradowe, które były popularne w dwudziestoleciu międzywojennym ubiegłego stulecia.

Wydarzenie muzyczne odbyło się w wypełnionej po brzegi Sali Lustrzanej Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu. Marina Towarnicka wyznała na facebooku, że publiczność Jarosławia zapewniła podczas koncertu cudowną atmosferę.

Z licznych relacji z ubiegłorocznych edycji Międzynarodowego Festiwalu Kultury Kresowej w Jarosławiu wiadomo, że serdeczność i duże zainteresowanie jarosławian festiwalowymi wydarzeniami artystycznymi jest jednym z głównych znaków rozpoznawczych tego wydarzenia. W ramach jego tegorocznej edycji, w Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu, Jarosławskim Ośrodku Kultury i Sztuki wystąpili znani i lubiani artyści z Polski, m.in. Olga Bończyk, Kroke&Maja Sikorowska, Marta Bizoń, a także kresowi artyści z Białorusi i Ukrainy. Nie zabrakło w ramach Festiwalu również spotkań i prelekcji, poświęconych tradycjom i dorobkowi Kresów.

Sprawczyni białoruskiego akcentu na XV Międzynarodowym Festiwalu Kultury Kresowej w Jarosławiu Marina Towarnicka jest artystką z Mińska. Na Białorusi jest znana, jako współorganizatorka Festiwalu Piosenki Anny German „Eurydyka”, którego osiem edycji odbyło się w białoruskiej stolicy zanim reżim Łukaszenki rozpoczął w 2020 roku brutalne, niekończące się do tej pory, represje przeciwko własnemu narodowi i mieszkającym na Białorusi Polakom.

Znadniemna.pl na podstawie strony Fundacji „Kultura Bez Granic” na Facebooku, na zdjęciu: Uczestnicy koncertu pt. „Polskie kwiaty”, fot.: facebook.com

Dobiegły końca muzyczne wydarzenia XV Międzynarodowego Festiwalu Kultury Kresowej, który odbywa się w Jarosławiu (woj. podkarpackie) od 12 września i zakończy się w najbliższy poniedziałek, 23 września, pokazem filmu pt. „Weigl - zwyciężyć tyfus”, opowiadającym o wybitnym polskim biologu austriackiego pochodzenia Rudolfie Weiglu. Ostatnim wydarzeniem muzycznym

Przejdź do treści