HomeStandard Blog Whole Post (Page 33)

W Białymstoku odbyła się w czwartek wieczorem comiesięczna akcja solidarności z Andrzejem Poczobutem – dziennikarzem, jednym z liderów mniejszości polskiej na Białorusi, przebywającym w kolonii karnej. Pojawiające się spekulacje o tym, że został wypuszczony okazały się fake newsami.

Szefowa podlaskiego oddziału stowarzyszenia Wspólnota Polska Anna Kietlińska poinformowała PAP, że sytuacja Andrzeja Poczobuta nie zmieniła się i dalej jest w kolonii karnej, chociaż na Białorusi pojawiały się fake newsy, że został wypuszczony i przebywa w Polsce.

„Dzisiaj wiemy, że to były fałszywe informacje, które budowały taki zamęt i niepokój rodziny, bo podawane było to jako taka prawda objawiona. Andrzej jest uwięziony i jesteśmy tego pewni” – powiedziała Kietlińska.

25 marca 2021 r. Andrzej Poczobut został zatrzymany w Grodnie po rewizji w jego mieszkaniu, a następnie przewieziony do aresztu w Mińsku.

Od maja ubiegłego roku odbywa karę ośmiu lat więzienia w kolonii karnej w Nowopołocku, skazany za „wzniecanie, podżeganie do nienawiści” i „wzywanie do działań na szkodę Białorusi”. Białoruska prokuratura oskarżała go o „rehabilitację nazizmu”, a potem także o wzywanie do sankcji i działań na szkodę Białorusi.

Akcje solidarności odbywają się w Białymstoku od czerwca 2021 r., w centrum miasta, na skwerze przy pomniku ks. Jerzego Popiełuszki. Początkowo były to akcje wsparcia dwóch osób: Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta. Po wyjściu  z aresztu prezes Związku Polaków na Białorusi, uczestnicy comiesięcznych spotkań solidaryzują się z Poczobutem oraz innymi więźniami politycznymi reżimu Łukaszenki.

Kietlińska powiedziała PAP, że Andrzej Poczobut dalej przebywa w ciężkich warunkach kolonii karnej. „Miesiąc temu wiedzieliśmy, że pozwolono mu na podanie leków na serce. Mamy nadzieję, że to ciągle jest utrzymane. Jest lato, Andrzej jest w ciężkim więzieniu, to są niewietrzone cele, to jest duża temperatura” – powiedziała Kietlińska.

Dodała, że kiedy 40 miesięcy temu rozpoczynali akcję, nie spodziewała się, że to potrwa tak długo. „Obiecaliśmy sobie, że to będzie taka nasza tutaj w Białymstoku walka o pamięć, no i póki sytuacja się nie zmienia, to my konsekwentni nie opuściliśmy żadnej akcji. W innych miejscach Polski ta idea się wyczerpała, a tutaj w Białymstoku konsekwentnie tutaj jesteśmy” – zaznaczyła Kietlińska.

 Znadniemna.pl za PAP, fot.: strona na facebooku – „Białorusini Białegostoku”

W Białymstoku odbyła się w czwartek wieczorem comiesięczna akcja solidarności z Andrzejem Poczobutem - dziennikarzem, jednym z liderów mniejszości polskiej na Białorusi, przebywającym w kolonii karnej. Pojawiające się spekulacje o tym, że został wypuszczony okazały się fake newsami. Szefowa podlaskiego oddziału stowarzyszenia Wspólnota Polska Anna Kietlińska

Pozostałości dworu Poniemuń pod Grodnem, który powstał w 1771 roku jako pałacyk myśliwski ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego, zostały wystawione na sprzedaż przez władze grodu nad Niemnem – donosi portal Hrodna.life.

Poniemuń na rysunku Napoleona Ordy z 1870 roku. Fot.: wikipedia.org

Jak podano, sprzedaży podlega niemieszkalna, częściowo zbudowana z cegły część budynku o powierzchni ponad 270 m2. Po 1945 roku znajdował się tam klub z salą kinową i biblioteką – wyjaśnia portal.

Dwór Poniemuń w okresie I wojny światowej. Fot.: wikipedia.org

Cena wywoławcza to 351 tys. rubli białoruskich (równowartość 111 tys. dolarów). Aukcja odbędzie się 30 lipca. Budynek ma status zabytku i dlatego można go wykorzystywać tylko w ograniczonym zakresie, np. jako obiekt kulturalno-oświatowy. Obiekt podupadł i zubożał  w dużym stopniu tracąc swój historyczny kształt; zachowały się cztery charakterystyczne kolumny od strony fasady.

Majątek Poniemuń – fotografia archiwalna. Fot.: wikipedia.org

Losy myśliwskiej rezydencji ostatniego króla Polski

Dwór Poniemuń został zbudowany w 1771 roku, przypuszczalnie według projektu Giuseppe Sacco, jako rezydencja króla Stanisława Augusta na malowniczej skarpie nad Niemnem.

W pierwszej połowie XIX wieku i w początkach drugiej, Poniemuń należał do Romana Lachnickiego (marszałka grodzieńskiego w latach 1854–1860). Był on synem Antoniego (1756–1819), członka Rady Najwyższej Rządowej Litewskiej Wielkiego Księstwa Litewskiego w 1794 roku i prezydenta miasta Wilna. Córka Romana Lachnickiego, Weronika, wychodząc za mąż za Jana Niemcewicza, otrzymała Poniemuń jako swój posag.

Pod koniec XIX stulecia, kupiła Poniemuń Jadwiga z ks. Druckich-Lubeckich Bychowcowa (zm. ok. 1905). 28 czerwca 1891 roku urządziła w tym pałacyku obchody 25-lecia twórczości Elizy Orzeszkowej, z którą się przyjaźniła. Na uroczystość tą goście przypłynęli z Grodna statkiem. Przeważali wśród nich literaci i artyści. Po śmierci Jadwigi Bychowcowej w 1905 roku, dobra te przejął jej brat Władysław Drucki-Lubecki, będący już właścicielem Stanisławowa i Czerlony, a mieszkający stale w Szczuczynie. Jego córka Janina, zamężna z Karolem Skórzewskim-Ogińskim, była ostatnią, do września 1939 roku, właścicielką Poniemunia.

Po 1945 roku część pomieszczeń dawnego pałacyku myśliwskiego, który przetrwał działania wojenne, zaadaptowano na dom dziecka, a resztę przeznaczono na zwykłe mieszkania. W tym czasie zburzono glorietę, odpadły tynki, a część okien i drzwi zabito deskami. Tylko zachowane kolumny portyków świadczyć mogły, że był to niegdyś królewski pałacyk.

Wybudowany dla Stanisława Augusta pałacyk wyglądem swym różnił się od powstałych w tym samym czasie pałaców w Augustówku i Stanisławowie. Nie wiadomo czy było to zamierzenie projektanta, czy też został on w ciągu XIX wieku gruntownie przebudowany. Wzniesiony na wysokim, dość stromo opadającym brzegu Niemna, otrzymał rzut przypominający kształtem literę „T”. Jego korpus główny ustawiony został prostopadle do biegu rzeki, korpus zaś drugi – równolegle do niego. Oba posiadały tylko jedną, znacznej wysokości kondygnację. Na skutek spadku terenu jedna strona budynku od podjazdu nie miała podmurówki, podczas gdy druga, zwrócona w stronę Niemna, stała na wysokich, częściowo nawet mieszkalnych suterenach.

Pięcioosiowa, dłuższa elewacja reprezentacyjnego korpusu głównego, którą można określić jako frontową, zbudowana na trzech osiach środkowych, zaakcentowana została półkolistym ryzalitem, dzielonym pionowo sześcioma gładkimi pilastrami o głowicach korynckich. Cztery z nich występowały parami, dwa pozostałe pojedynczo. Boki krótsze tego skrzydła, na całej niemal jego szerokości, otrzymały identyczne portyki z czterema, w jednakowej odległości ustawionymi, także gładkimi kolumnami i kapitelami, również korynckimi. Podczas gdy kolumny portyku wejściowego opierały się na niskich bazach, ustawionych niemal na poziomie otaczającego gruntu, kolumny portyku ogrodowego stały na wysokiej podmurówce, tworzącej taras.

Partie boczne korpusu głównego kryte były niskim dachem czeterospadowym o połaciach lekko wklęsłych. Dachy jeszcze bardziej spłaszczone, „orientalizujące”, otrzymały też oba portyki. Część ryzalitową nakryto natomiast dachem w postaci zmniejszającego się ku górze bębna. Wyrastała z niego wysoka galeria złożona z czterech kolumn, nakryta kopułką, zwieńczoną żeliwną iglicą. Glorietę, przeznaczoną do podziwiania wspaniałego krajobrazu, otaczała w części dolnej drewniana balustrada, w górnej ażurowa opaska. Prostopadłe do reprezentacyjnego skrzydło tylne o trzech zaledwie szeroko rozstawionych osiach, przeznaczone na mieszkania, miało dach gładki, trójspadowy. Wszystkie elewacje pokrywały tynki gładkie, szeroko żłobkowane, bez wydatniejszych dekoracji.

Do pałacyku prowadziły dwa wejścia. Jedno znajdowało się pod lewym portykiem, drugie pośrodku skrzydła prostopadłego.

Wnętrze o układzie nieregularnym, liczące kilkanaście pokoi, nie jest dokładnie znane. W części reprezentacyjnej najciekawszy kształt miała sala wysunięta ryzalitem. Ponieważ w ciągu ostatnich dziesięcioleci pałacyk zamieszkany był prawie wyłącznie przez administratorów, nie posiadał już żadnych przedmiotów zabytkowych. Z okien pałacyku i tarasu rozpościerał się wspaniały, niczym nie przesłonięty widok na Niemen i brzeg zaniemeński.

Najpiękniejszy park krajobrazowy

Poniżej pałacyku, na sztucznie splantowanym tarasie ziemnym, stała oficyna o rzucie prostokąta, z jednej strony parterowa, z drugiej piętrowa, nakryta wysokim, gładkim dachem czterospadowym. Za czasów Lachnickich i Niemcewiczów przylegały do niej ogromne oranżerie.

Z racji swego naturalnego położenia park w Poniemuniu należał do najpiękniejszych na Grodzieńszczyźnie. Założony na wysokim, stromym brzegu Niemna, miał charakter wybitnie krajobrazowy. Rozciągnięty zgodnie z korytem rzeki, dzielił się na dwie części: górną, równinną, i dolną, urwistym zboczem opadającą ku rzece. Przez środek parku, niemal na krawędzi jaru, biegła szeroka droga wjazdowa, podchodząca pod oba wejścia budowli. Po obu bokach głównej drogi wjazdowej rosły grupami lub pojedynczo ogromne stare drzewa z rozłożystymi konarami, głównie liściaste, w tym lipy, klony, buki, białodrzewy, topole nadwiślańskie. Poniżej tylnego skrzydła pałacu rozciągała się w kotlinie część parku utrzymana w stanie najbardziej naturalnym, z drzewostanem mieszanym, liściasto-iglastym. Zarówno część płaską, jak założoną na skłonie wzgórza przecinały liczne ścieżki i alejki spacerowe, niejednokrotnie niemal stromo wiodące ku rzece. Z tarasu pod ogrodowym portykiem schody wiodły ku oranżeriom i dalej ku rzece.

Przygotowała Emilia Kuklewska

Znadniemna.pl/Fot.: facebook.com

 

Pozostałości dworu Poniemuń pod Grodnem, który powstał w 1771 roku jako pałacyk myśliwski ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego, zostały wystawione na sprzedaż przez władze grodu nad Niemnem – donosi portal Hrodna.life. [caption id="attachment_65446" align="alignnone" width="480"] Poniemuń na rysunku Napoleona Ordy z 1870 roku. Fot.: wikipedia.org[/caption] Jak

Rekordowa liczba Białorusinów jest zarejestrowana w polskim systemie ubezpieczeń (ZUS). Według stanu na koniec czerwca 2024 roku było ich 134 tys. W Polsce pracuje coraz więcej cudzoziemców.  Na koniec czerwca 2024 roku liczba pracowników z zagranicy ubezpieczonych w ZUS osiągnęła 1,16 miliona. To wzrost o 10 tys. osób w porównaniu z majem – wynika z danych ZUS.

Jak podaje ZUS, najwięcej cudzoziemców zgłoszonych na koniec czerwca 2024 roku do ubezpieczeń emerytalnego i rentowych w ZUS pochodziło z:

  • Ukrainy – 771 tys. zgłoszonych,
  • Białorusi – 134 tys. zgłoszonych,
  • Gruzji – 27 tys. zgłoszonych.

Obecność pracowników z tych krajów znacząco wpłynęła na wzrost liczby ubezpieczonych cudzoziemców, która wyniosła 1,16 mln na koniec czerwca br. wobec 1,15 mln na koniec maja – poinformował PAP, powołując się na dane Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Oznacza to wzrost o około 10 tys. osób w trakcie jednego miesiąca.

Znadniemna.pl/x.com/zus_pl

Rekordowa liczba Białorusinów jest zarejestrowana w polskim systemie ubezpieczeń (ZUS). Według stanu na koniec czerwca 2024 roku było ich 134 tys. W Polsce pracuje coraz więcej cudzoziemców.  Na koniec czerwca 2024 roku liczba pracowników z zagranicy ubezpieczonych w ZUS osiągnęła 1,16 miliona. To wzrost o 10

W 35. rocznicę swej nominacji biskupiej abp Tadeusz Kondrusiewicz przekazał swój pierwszy pierścień biskupi Matce Bożej czczonej w sanktuarium w Gudogajach na terenie diecezji grodzieńskiej. Przewodniczył on 21 lipca liturgii ku czci Matki Bożej Szkaplerznej.

Właśnie w Sanktuarium Matki Bożej Gudogajskiej został on przed 35 laty, 25 lipca 1989 roku ogłoszony pierwszym katolickim biskupem na Białorusi po drugiej wojnie światowej – administratorem apostolskim diecezji mińskiej, biskupem tytularnym Hippo Diarrhytus.

W swojej homilii abp Tadeusz Kondrusiewicz zwrócił przede wszystkim uwagę na znaczenie kultu Matki Bożej Szkaplerznej w Gudogajach dla zachowania wiary w czasach wojującego ateizmu, kiedy Kościół na Białorusi został pozbawiony normalnych warunków funkcjonowania i rozwoju przez wiele dziesięcioleci. Podkreślił, że mimo to dzięki ludowej pobożności maryjnej ludzie zachowali wiarę i przekazali ją młodszym pokoleniom.

Odnosząc się do swej nominacji biskupiej zaznaczył, że to historyczne wydarzenie zapoczątkowało proces odrodzenia i rozwoju Kościoła na Białorusi, a także w Rosji, gdzie przez 16 lat sprawował funkcję administratora apostolskiego Federacji Rosyjskiej, a następnie arcybiskupia archidiecezji Matki Bożej w Moskwie.

Abp Tadeusz Kondrusiewicz podziękował Bogu, Matce Bożej, biskupom białoruskim i rosyjskim, księżom, osobom konsekrowanym i osobom wierzącym za wsparcie i modlitwę w jego intencji. Przeprosił także za ewentualne zaniedbania w pełnieniu odpowiedzialnej misji duszpasterskiej i poprosił o wsparcie modlitewne w dalszej posłudze. Powierzył Kościół na Białorusi i swoją posługą opiece Matki Bożej.

Na zakończenie uroczystości abp Tadeusz Kondrusiewicz przekazał Matce Bożej Gudogajskiej swój pierwszy pierścień biskupi, który niemal 35 lat temu, 20 października 1989 roku, w Bazylice św. Piotra umieścił św. Jan Paweł II na palcu serdecznym jego ręki.  Obecnie jako cenna pamiątka odrodzenia Kościoła na Białorusi, będzie przechowywany w sanktuarium Gudogajach.

Od 1764 roku sanktuarium znajdującym się ok. 50 km od  Wilna opiekują się ojcowie karmelici bosi, którzy nadali czczonej tu Matce Bożej tytuł „Matka Boża Szkaplerzna”. Rozszerzyli znacząco kult Matki Bożej oraz rozwinęli Bractwo Szkaplerzne. W 1832 roku w ramach represji popowstaniowych ich klasztor w Gudogajach dekretem cara został zlikwidowany. Zakorzeniony przez nich kult Matki Bożej trwał jednak i stale się rozwijał, zyskując nowe formy. W latach międzywojennych do sanktuarium w Gudogajach zaczęły przybywać pielgrzymki. W czasie wojny i po niej kościół w Gudogajach był nieprzerwanie czynny. Od 1990 roku opiekę nad kościołem po 158-letniej przerwie ponownie objęli karmelici bosi. Remontując odzyskane, dobudowując nowe budynki stworzyli klasztor i zaplecze duszpasterskie. Sprowadzili też do parafii siostry karmelitanki Dzieciątka Jezus.

Znadniemna.pl/catholic.by

W 35. rocznicę swej nominacji biskupiej abp Tadeusz Kondrusiewicz przekazał swój pierwszy pierścień biskupi Matce Bożej czczonej w sanktuarium w Gudogajach na terenie diecezji grodzieńskiej. Przewodniczył on 21 lipca liturgii ku czci Matki Bożej Szkaplerznej. Właśnie w Sanktuarium Matki Bożej Gudogajskiej został on przed 35 laty,

195 lat temu, 23 lipca 1829 roku zmarł Wojciech Bogusławski – ojciec sceny narodowej, aktor, dramatopisarz, reżyser, dyrektor teatru. W sierpniu 1784 roku zorganizował występy teatralne podczas Sejmu Czteroletniego w Grodnie, a w lutym 1785 roku przeniósł się do Wilna, skąd organizował stałe wyjazdy do Grodna, Dubna i Lwowa. 

Ignacy Chrzanowski tak pisał o zasługach Wojciecha Bogusławskiego: „Złotymi zgłoskami zapisało się jego nazwisko nie tylko w historii teatru polskiego, ale i historii polskiej kultury duchowej, mianowicie patriotyzmu polskiego, który on przez lata całe za Stanisława Augusta, a potem długo jeszcze w Polsce porozbiorowej podtrzymywał, rozwijał i krzepił…”. Był on jednym z „najzacniejszych ludzi, z najszlachetniejszych demokratów, z najgorętszych patriotów, jakich miała Polska”. Można go nazwać „ojcem teatru polskiego”; „przed nim bowiem ten teatr tylko wegetował, a dopiero dzięki niemu zaczął naprawdę żyć”.

Na świat przyszedł w Glinnej koło Poznania w zubożałej rodzinie szlacheckiej. Był synem rejenta ziemskiego Leopolda Bogusławskiego i Anny Teresy z Linowskich herbu Pomian. Jako nastolatek rozpoczął naukę w kolegium pijarów w Warszawie. Następnie związał się z Akademią Krakowską. Przez pewien czas przebywał także na dworze biskupa Kajetana Sołtyka, gdzie po raz pierwszy zetknął się z teatrem dworskim. W połowie lat 70. XVIII wieku jako kadet wstąpił do pułku Gwardii Pieszej Litewskiej. Karierę wojskową zakończył jako pominięty w awansie podchorąży. Wtedy, niejako z konieczności, skierował kroki do teatru. Pomógł mu w tym protektor w osobie szambelana Kazimierza Woyny.

Pierwsze sukcesy

Karierę teatralną rozpoczął w 1778 roku, tłumacząc z francuskiego na polski komedię „Autor, aktor i sługa” i wstępując do zespołu Ludwika Montbruma. W tym samym roku zasłynął także jako aktor i śpiewak operowy. W wieku 21 lat przełożył na polski i napisał libretto do włoskiej opery pt. „Nędza uszczęśliwiona” do muzyki Macieja Kamieńskiego, która została bardzo dobrze przyjęta przez publiczność. Była to pierwsza polska opera, a właściwie operetka.

Niebawem wrócił jednak do Warszawy i został zaangażowany do Teatru Narodowego. Do jego programu wprowadził operę komiczną, a później także dramę mieszczańską i tragedię. Przy układaniu programu często sięgał po europejski repertuar z najwyższej półki.

Podkreślić należy, iż jako dyrektor teatru odegrał wielką rolę w rozbudzaniu uczuć patriotycznych Polaków. Postanowił przeciwstawić się zespołom teatralnym cudzoziemskim, które działały na ziemiach polskich: włoskim, francuskim i niemieckim, których przedstawieniom hołdowała kosmopolitycznie nastawiona polska arystokracja. Dlatego wbrew panującej modzie zdecydował się wystawiać w zarządzanym przez siebie teatrze sztuki w języku polskim: „żeby grać po polsku i choćby cudze myśli, ale w ojczystym języku wypowiadać tej sfrancuziałej, zitalianizowanej, a nawet zniemczałej publiczności” („Od średniowiecza do oświecenia”). Tak więc tłumaczył na język polski i wystawiał na scenie sztuki wybitnych dramaturgów europejskich: Szekspira, Moliera, Goldoniego, Lessinga, Beaumarchaisa.

Aktor, dramaturg i organizator

Jako aktor zaczynał od ról amantów. Miał do nich, zdawałoby się, doskonałe warunki. Wysoki (177 cm wzrostu), bardzo szczupły, ale proporcjonalnie zbudowany, był powszechnie chwalony za swoje obejście „nadzwyczaj zręczne”, „najdelikatniejsze”. Oczy miał niebieskie, wejrzenie ujmujące, głos niski, podobno „prześliczny”. Nigdy jednak nie dorównywał najsławniejszym amantom tego czasu. Pierwsze sukcesy przyniosły mu role basso buffo caricato we włoskich operach, które sam tłumaczył i wystawiał poczynając od 1779. Najwyżej wzniósł się jako aktor w czasach swej drugiej antrepryzy. Wtedy to stworzył typ sceptycznego, ale zarazem pogodnego „mędrca z ludu”, zwycięsko pokonującego wszelkie przeciwności, najpełniej wypowiadającego się w stosownej „piosneczce”. W 1790-94 powstały trzy kolejne wcielenia tej postaci: Stary Dominik (Taczka occiarza), Ferdynand Kokl (Henryk VI na lawach) i Bardos (Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale).

Wojciech Bogusławski był znakomitym aktorem. W wieku zaledwie 25 lat urządzono mu benefis w teatrze. Bogusławski równolegle do licznych występów na scenie rozwijał działalność adaptatorską i organizacyjną. Dokonał przekładów wielu zagranicznych sztuk na język polski. Jako autor przerobił lub przełożył około osiemdzisięciu komedii, tragedii, dram i librett operowych.

W czasach stanisławowskich nazywano go „polskim Molierem”. Po 1795 roku zyskał sobie miano „ojca teatru” (co miało znaczyć, że opiekuje się teatrem jak ojciec). Zdumiewająco żywotny, pomysłowy i pracowity, w zasadzie łagodnego usposobienia, choć jednocześnie bardzo sprytny i, jak wykazały najnowsze badania, dla
przeciwników często bezwzględny, był rzeczywiście oddany instytucji, z którą nie mógł się rozstać, nawet wtedy, kiedy już siły go opuszczały . W latach dwudziestych grał z wielkim trudem, tracąc pamięć i słuch; mimo to każdy występ Bogusławskiego, powszechnie zwanego Nestorem, stawał się wtedy manifestacją narodową. Nie był romantykiem, ale nadał teatrowi kierunek, który obrali polscy romantycy domagając się, aby teatr „pobudzał do działania umysły opieszałe” (A. Mickiewicz).

Bogusławski sam próbował sił jako dramaturg. Specjalizował się w operze komicznej. Napisał m.in. sztukę „Henryk VI na łowach” oraz libretto do „Krakowiaków i górali”. Jako reżyser wystawił „Powrót posła” i „Kazimierza Wielkiego” Juliana Ursyna Niemcewicza.

Bogusławski prędko skradł serca publiczności, która szczerze uwielbiała zarówno jego sztuki, jak i sceniczne wcielenia. Uczuć tych nie podzielał król Stanisław August Poniatowski, który preferował opery w języku włoskim. Niezadowolony z eksperymentów, rozwiązał umowę z ambitnym twórcą. Bogusławski został zmuszony do wyjazdu z Warszawy.

W latach 1785-1790 objechał całą Polskę, organizując sceny teatralne w Wilnie, Grodnie, Lwowie i Poznaniu. Monarcha zatęsknił za nim w momencie rozpoczęcia obrad  Sejmu Czteroletniego – debat toczących się intensywnie na temat przyszłego ustroju Rzeczypospolitej, konieczności przeprowadzenia radykalnych reform, prowadzących do utworzenia nowoczesnego polskiego społeczeństwa. Potrzebował twórcy, który w swojej sztuce odda aktualny klimat polityczny. Wierny ideałom oświecenia, Bogusławski opowiedział się po stronie reform, co zawarł w wystawionej w 1791 roku sztuce „Dowód uznania narodu polskiego”.

„Krakowiacy i górale”

Działalność polityczna Bogusławskiego znalazła odzwierciedlenie w jego twórczości. Największy rozgłos Bogusławskiemu przynieśli uważani za pierwszą operę narodową „Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale”, których premiera odbyła się w 1794 roku.  Była to „opera albo raczej komedia ze śpiewkami, czyli wodewil” (I. Chrzanowski). Pisząc ją, zaczerpnął pewne pomysły z utworów obcojęzycznych: „Czarownika” Poinsineta oraz „Wędrownego studenta, czyli Pioruna” Weidemanna. Niemniej „na tle sztuki dramatycznej XVIII wieku przedstawia się jako zjawisko nieporównywalne, a w wielu momentach wyprzedzające swoją epokę” („Od średniowiecza do oświecenia”).

Akcja tej opery  rozgrywa się w podkrakowskiej Mogile w czasie odpustu, na którym spotykają się tytułowi Krakowiacy i Górale. Syn furmana, Stach, chciałby ożenić się z córką młynarza, Basią, która odwzajemnia jego uczucia. Niestety macocha Basi postanawia pokrzyżować szyki młodych, gdyż sama podkochuje się w Stachu, dlatego obiecała rękę Basi Góralowi Bryndasowi. Temu w ostatniej chwili sprzeciwia się ojciec Basi, co wywołuje ostry konflikt pomiędzy Krakowiakami a Góralami… Chociaż Bogusławski nie wyrażał swych myśli wprost, warszawska widownia doskonale odczytywała aluzje zawarte w utworze. Wystarczy przytoczyć następujące fragmenty: „Trzeba nam się męznie bronić – lub zwycięzać, lub umierać! – Bracia, stańmy krzepko w boju, – nie załujmy krwie i znoju” (Aria Bryndasa, scena pierwsza aktu II). „Niemądry, kto wśrzód drogi z przestrachu traci męstwo: Im sroższe ciernie, głogi, tym milsze jest zwycięstwo. Im sroższy los nas nęka, tym mężniej stać mu trzeba; kto podło przed nim klęka, ten nie wart względów nieba” (Aria Bardosa, scena siódma aktu pierwszego).

Widzowie tłumnie przychodzili na spektakle. Sztuka została zdjęta z afisza zaledwie po trzech przedstawieniach ze względu na emocje, jakie wywoływała wśród widzów. Wystarczyła jedna niewinna piosenka, by publiczność odczytała to jako wezwanie do walki o kraj.

Po III rozbiorze Polski

Po 1795 roku oddał dyrekturę teatru swojemu zięciowi Ludwikowi Ossińskiemu. Z samym teatrem był jednak związany do końca życia. Zdając sobie sprawę z tego, że scena w Warszawie potrzebuje profesjonalnych aktorów, założył w 1811 roku pierwszą polską szkołę aktorską. Napisał też pierwszy podręcznik do aktorstwa. Sam również często pojawiał się na scenie.

Pod koniec życia napisał „Historię teatru narodowego w Warszawie”, kładąc podwaliny pod historię teatru. W swojej pracy załączył wiele wiadomości o jego aktorach.

Zmarł 23 lipca 1829 roku w Warszawie.  Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, skąd w rocznicę jego śmierci, 23 lipca 2008 roku, dokonano symbolicznego przeniesienia jego grobu do jego rodzinnego Glinna, w gminie Suchy Las, w powiecie poznańskim.

Wojciech Bogusławski miał troje dzieci, w tym syna Stanisława urodzonego 28 grudnia 1804 roku. Jego matką była aktorka Konstancja Pięknowska, pierwsza amantka w operach komicznych, operetkach, komediach i dramatach w Teatrze Narodowym w Warszawie. Stanisław został dziennikarzem, aktorem i komediopisarzem. Napisał libretto do opery Stanisława Moniuszki pt. „Flis”. Brał udział w powstaniu listopadowym.

Przygotował Adolf Gorzkowski

Znadniemna.pl

 

195 lat temu, 23 lipca 1829 roku zmarł Wojciech Bogusławski – ojciec sceny narodowej, aktor, dramatopisarz, reżyser, dyrektor teatru. W sierpniu 1784 roku zorganizował występy teatralne podczas Sejmu Czteroletniego w Grodnie, a w lutym 1785 roku przeniósł się do Wilna, skąd organizował stałe wyjazdy do

Polskie władze prowadzą rozmowy z Białorusią na temat uwolnienia Andrzeja Poczobuta – ustalił nieoficjalnie reporter Radia ZET Michał Dzienyński. Jak się dowiadujemy, jednym z argumentów w kontaktach z Mińskiem, jakich może użyć strona polska, jest kwestia całkowitego zamknięcia przejść granicznych z Białorusią.

Polskie władze domagają się uwolnienia Andrzeja Poczobuta

Andrzej Poczobut, dziennikarz i działacz mniejszości polskiej został skazany przez władze białoruskie w ubiegłym roku na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Jak się dowiadujemy, rozmowy w sprawie uwolnienia Poczobuta są prowadzone przez urzędników niższego szczebla polskiego resortu spraw zagranicznych i służby konsularne.

Uwolnienie Andrzeja Poczobuta, zakończenie wysyłania od białoruskiej strony migrantów na zieloną granicę z Polską i współpraca z polskimi służbami w kwestii mordercy sierżanta Mateusza Sitka, który został śmiertelnie raniony, broniąc granicznej zapory, to warunki polskiej strony do podjęcia rozmów na linii Warszawa-Mińsk na temat ponownego szerszego otwarcia przejść granicznych z Białorusią.

Sygnały z Białorusi o tym, że jest gotowa rozmawiać na temat kryzysu na granicy i zniesienia wiz dla 35 państw europejskich, wysoki urzędnik spraw zagranicznych, z którym rozmawiał reporter Radia ZET Michał Dzienyński, komentuje krótko: – To fikcja. Nie wierzymy im. Jeśli nic się nie zmieni, całkowicie zamkniemy przejścia graniczne z Białorusią. A to także uderzy w towary importowane z Chin. Ta kwestia miała być omawiana między innymi podczas czerwcowej wizyty prezydenta Polski Andrzeja Dudy w Chinach.

Znadniemna.pl za Radio ZET

Polskie władze prowadzą rozmowy z Białorusią na temat uwolnienia Andrzeja Poczobuta - ustalił nieoficjalnie reporter Radia ZET Michał Dzienyński. Jak się dowiadujemy, jednym z argumentów w kontaktach z Mińskiem, jakich może użyć strona polska, jest kwestia całkowitego zamknięcia przejść granicznych z Białorusią. Polskie władze domagają się

Od 1 lipca 2024 roku obowiązują nowe zasady przywozu do Polski samochodów osobowych zarejestrowanych na Białorusi. Do Polski mogą wjeżdżać pojazdy będące własnością osób fizycznych, spełniających określone warunki. Warunkiem przekroczenia granicy jest m.in. obecność w pojeździe osoby fizycznej, która jest jego właścicielem oraz niewykorzystywanie pojazdu w celach handlowych lub innych, które naruszają wprowadzone ograniczenia.

Rada Unii Europejskiej wydała 29 czerwca 2024 roku rozporządzenie nr 2024/1865 w sprawie zmiany rozporządzenia (WE) nr 765/2006 dotyczącego środków ograniczających, w związku z sytuacją na Białorusi i udziałem Białorusi w agresji Rosji wobec Ukrainy.

Rozporządzenie to rozszerzyło zakres istniejących już sankcji oraz poszerzyło katalog podmiotów, do których należy stosować znowelizowane przepisy. Adresatami norm zakazowych w przywozie i wywozie są nie tylko przedsiębiorcy, ale również osoby fizyczne przemieszczające towary nabywane w sprzedaży detalicznej. Wykaz nowych towarów objętych sankcjami opublikowano w załącznikach do rozporządzenia.

Zmiany w przewozie samochodów osobowych

Rozporządzenie wprowadziło od 1 lipca 2024 roku zakaz przywozu lub przekazywania do UE, bezpośrednio lub pośrednio, towarów, które pozwalają Białorusi na zróżnicowanie źródeł jej przychodów, a tym samym umożliwiają jej udział w agresji Rosji wobec Ukrainy.

Artykuł tego rozporządzenia dotyczy również samochodów osobowych zarejestrowanych na terytorium Białorusi. Właściwe organy mogą jednak zezwolić, na warunkach, jakie uznają za stosowne, na wjazd pojazdów osobowych nieprzeznaczonych do sprzedaży i będących własnością m. in. obywatela Białorusi posiadającego ważną wizę lub ważne zezwolenie na pobyt umożliwiające wjazd do Unii Europejskiej, wjeżdżającego do Unii pojazdem służącym mu wyłącznie do użytku osobistego (ust. 5 (b)).

W przypadku samochodów zarejestrowanych na Białorusi, które są własnością osób fizycznych i są wykorzystywane tylko jako środek transportu, dopuszcza się możliwość wjazdu na teren Polski samochodów, którymi kieruje właściciel pojazdu, lub w którym przebywa właściciel pojazdu, pod warunkiem, że samochody te nie są wykorzystywane do przewozu towarów w celach handlowych lub w inny sposób wykorzystywane do celów naruszających wprowadzone ograniczenia.

Znadniemna.pl/gov.pl

Od 1 lipca 2024 roku obowiązują nowe zasady przywozu do Polski samochodów osobowych zarejestrowanych na Białorusi. Do Polski mogą wjeżdżać pojazdy będące własnością osób fizycznych, spełniających określone warunki. Warunkiem przekroczenia granicy jest m.in. obecność w pojeździe osoby fizycznej, która jest jego właścicielem oraz niewykorzystywanie pojazdu

Irena Biernacka, prezes Lidzkiego Oddziału Związku Polaków na Białorusi, wyzwolona trzy lata temu z łukaszenkowskiej niewoli, wzięła udział w projekcie Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej pt. „Pamięci Żołnierzy Okręgu Wileńskiego AK – edycja 2024”.

Polka z Lidy znalazła się w składzie delegacji Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK, która odbyła podróż do Wilna z okazji 80. rocznicy Operacji „Ostra Brama”. Członkinie delegacji, której przewodziła wiceprezes Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK Grażyną Złocką-Korzeniewską, przed obliczem Matki Boskiej Ostrobramskiej modliły się w intencji Żołnierzy Armii Krajowej, poległych podczas Operacji „Ostra Brama”.

Delegacja Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej przed Kaplicą Ostrobramską, fot.: facebook.com

Następnie członkinie patriotycznej wyprawy odwiedziły miejsca pamięci związane z Powstaniem Wileńskim oraz działalnością Armii Krajowej. Były to m.in.: cmentarz na Rossie, wieś Bogusze, w której 17 lipca 1944 roku doszło do aresztowania przez Sowietów dowództwa wileńskiej Armii Krajowej, Kalwaria Wileńska, Kolonia Wileńska i memoriał w Ponarach, miejscu zbiorowych egzekucji przeprowadzanych przez okupantów niemieckich i ich litewskich kolaborantów.

Przy okazji pobytu w stolicy Litwy członkinie delegacji zwiedziły także inne historyczne miejsca w Wilnie. Na terenie odwiedzanych nekropolii uczestniczki wyprawy uporządkowały miejsca pamięci, złożyły wiązanki, zapaliły znicze, a następnie wszyscy otoczyły modlitwą żołnierzy z szeregów Armii Krajowej, poległych w bitwie o wyzwolenie Wilna w lipcu 1944 roku.

W programie pobytu delegacji Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK w Wilnie było spotkanie z kombatantami, sybirakami i wdowami po kombatantach oraz mieszkającymi w Wilnie Polakami do którego doszło w Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Rozmowom i wzruszeniom Rodaków nie było końca.

Uczestnicy spotkania rodaków z Polski i Wilna, fot.: facebook.com

W drodze powrotnej delegacja Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK nawiedziła położone niedaleko Augustowa Sanktuarium Maryjne w Studzienicznej. Znajduje się tam zabytkowy kościół z cudownym obrazem Matki Bożej Studzieniczańskiej, do którego wierni pielgrzymują od wieków.

Na Ziemi Augustowskiej uczestniczki wyprawy oddały również hołd poległym Żołnierzom Wyklętym, pod pomnikiem w Augustowie. Pomnik został wzniesiony w hołdzie żołnierzom polskiego podziemia, którzy walczyli przeciwko okupacji niemieckiej i sowieckiej po II wojnie światowej.

Znadniemna.pl za Facebook.com/Lagiernicy

Irena Biernacka, prezes Lidzkiego Oddziału Związku Polaków na Białorusi, wyzwolona trzy lata temu z łukaszenkowskiej niewoli, wzięła udział w projekcie Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej pt. „Pamięci Żołnierzy Okręgu Wileńskiego AK - edycja 2024”. Polka z Lidy znalazła się w składzie delegacji Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK,

Dzisiaj mija 96. rocznica urodzin naszej krajanki Anny Marii Borowskiej, córki oficera Korpusu Ochrony Pogranicza ppor. Franciszka Popławskiego, który zginął w Katyniu w kwietniu 1940 roku.

Anna Maria urodziła się 20 lipca 1928 roku w Łużkach (przed wojną na Wileńszczyźnie, a obecnie w obwodzie witebskim na Białorusi – red.), gdzie stacjonowała jednostka jej ojca, ppor. Franciszka Popławskiego  – oficera zawodowego Korpusu Ochrony Pogranicza, który karierę wojskowego rozpoczynał w Legionach Polskich pod dowództwem Józefa Piłsudskiego, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości walczył m.in. w wojnie polsko-bolszewickiej. Został aresztowany przez NKWD 17 września 1939 roku.

Franciszek Popławski w mundurze plutonowego, fot.: muzeumkatynskie.pl

Jego córka Anna Maria wywieziona została jako dziecko wraz z matką i trojgiem rodzeństwa do Kazachstanu, z którego w maju 1946 roku, jako osiemnastoletnia dziewczyna repatriowała się do Polski.

W Polsce Ludowej zamieszkała w województwie szczecińskim, podejmując pracę w PGR (Państwowe Gospodarstwo Rolne – polski odpowiednik sowieckich sowchozów – red.). Później przeniosła się do Gorzowa Wielkopolskiego gdzie pracowała m.in. w Zakładzie Urządzania Lasów. Nie udało jej się zdobyć wyższego wykształcenia. Żyła skromnie. Wyszła natomiast za mąż za Stanisława Borowskiego, któremu urodziła ich jedynego syna – Franciszka.

Przez całe życie Anna pielęgnowała pamięć o swoim zamordowanym przez Sowietów ojcu, a po upadku komunizmu w 1990 roku przyłączyła do Stowarzyszenia „Rodziny Katyńskie”. Po wielu latach pracy na rzecz tej organizacji została jej wiceprzewodniczącą w Gorzowie. Aktywnie działa również w miejscowym oddziale Związku Sybiraków i Apostolacie Maryjnym.

W 2007 została przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

Anna Maria Borowska doczekała się dwóch wnuków – Bartosza i Kamila.

W kwietniu 2010 roku Bartosz (ur. 1978 r.) opiekował się 82-letnią babcią podczas jej podróży w składzie blisko stuosobowej delegacji polskiej na czele z Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i jego Małżonką na jubileuszowe uroczystości 70-lecia zbrodni Katyńskiej pod Smoleńskiem.

Wcześniej córka poległego w Katyniu ppor. Franciszka Popławskiego odwiedziła Las Katyński tylko jeden raz. W 60. rocznicę zbrodni pojechała do miejsca kaźni pociągiem. Czas pokazał, że tylko ten jedyny raz mogła pomodlić się nad grobem ukochanego ojca. Los także sprawił, że życie pani Anny i jej wnuka dobiegło końca nieopodal tego miejsca.

Anna Borowska, urodzona Popławska, i jej wnuk Bartosz zginęli w katastrofie rządowego samolotu pod Smoleńskiem wraz z 96-cioma członkami delegacji i załogi samolotu.

Urodzona kresowianka Anna Maria Borowska i jej wnuk Bartosz Borowski 16 kwietnia 2010 r. zostali pośmiertnie odznaczeni Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a 20 kwietnia trumny z ich zwłokami spoczęły na Cmentarzu Komunalnym w Gorzowie Wielkopolskim.

Grób Anny Marii Borowskiej na cmentarzu w Gorzowie Wielkopolskim, fot.: Wikipedia.org

Grób Bartosza Borowskiego w Gorzowie Wielkopolskim, fot.: Wikipedia.org

Franciszek Borowski o matce i synu

Spisane przez dziennikarza Dariusza Barańskiego wspomnienie syna Anny Borowskiej Franciszka Borowskiego o poległych w katastrofie matce i synu, który towarzyszył babci w ostatniej drodze i podzielił jej tragiczny los, opublikowała w rocznicę tragedii smoleńskiej Gazeta Wyborcza:

„Przez całe życie się nasłuchałem i od mamy, i od babci o Katyniu. A teraz dalej ten Katyń w nas do śmierci pozostanie”

– mówi Franciszek Borowski. W katastrofie pod Smoleńskiem stracił matkę i syna.

Jego dziadek ppor. Franciszek Popławski walczył już jako legionista pod dowództwem Piłsudskiego, brał udział w wojnie 1920 r. W wolnej Polsce był żołnierzem zawodowym. Przed wojną służył w Łużkach w województwie wileńskim, w Korpusie Ochrony Pogranicza. Aresztowany 17 września 1939 roku, był osadzony w Kozielsku, a w kwietniu 1940 roku zamordowany w Lesie Katyńskim. To na jego grób, swojego ojca, chciała jeszcze raz pojechać córka Anna Borowska. Miała jechać pociągiem, jak 10 lat temu, kiedy po raz pierwszy modliła się przy grobie ojca. Jednak ze względu na wiek zdecydowano, że skoro jest okazja polecieć samolotem….

Anna Maria Borowska na cmentarzu w Katyniu, 2000 rok. fot.: zachod.pl

Towarzyszył jej wnuk Bartosz.

Bartosz Borowski, fot: zachod.pl

– Cieszyła się z tego wyjazdu, a syn bardzo chciał z nią pojechać, jako opiekun, ale też zobaczyć, bo przecież tak jak my wszyscy od dzieciństwa słuchał o dziadku, o Katyniu, zesłaniu do Kazachstanu. Zawsze gdy rodzina się zbierała, to przecież wspominano, więc się interesował. Może gdyby była młodsza, pojechałaby sama. Ale mama skończyła już 82 lata, a i przeżycia zrobiły swoje

– mówi Franciszek Borowski.

Drżącymi rękoma wyciąga z szuflady pamiątki: pożółkłe listy, kartki z Kozielska. Na nich rysowane ołówkiem przez kolegę portrety stojącego w celi ojca pani Anny. – On już wtedy coś przeczuwał. Nie mógł napisać do rodziny wprost: uciekajcie. Pisał i zagadkowo nalegał, żeby jechali do jego siostry – opowiada pan Franciszek. Rodzinę wywieziono jednak wkrótce do Kazachstanu, gdzie byli aż do 1946 roku. Tam ciężko pracowali i głodowali.

„Mama opowiadała o pracy w cegielni, o tym, jak wymykali się kraść, żeby nie zginąć z głodu. Do końca cierpieli głód, więc jak przyjechali do Polski, na ziemie zachodnie, to tak jakby Pana Boga za nogi chwycili. Mieli gdzie spać, dostali ziemniaki, pracę, mleka trochę od krowy i pracowali po 12 godzin w PGR-ze. A potem przenieśliśmy się do Gorzowa, żebym mógł chodzić do szkoły.

Życie mamy również po wojnie nie rozpieszczało, nie zdobyła wykształcenia z powodu tych przejść, ciężko pracowała fizycznie. Mówiła zawsze, że ma przepracowane 60 lat. I jeszcze te lata, które pracowała na zesłaniu. Żyliśmy skromnie, bez rozgłosu, ale z Bogiem. Kochaliśmy się wszyscy w rodzinie. Mama najbardziej się udzielała w Rodzinie Katyńskiej, w kościele w Apostolacie Maryjnym. Podczas uroczystości zawsze od lat stała w poczcie sztandarowym Rodziny Katyńskiej. Nigdy się nie spodziewaliśmy, że tak od nas odejdzie. A przede wszystkim, że razem z nią odejdzie mój syn. Nie mogę się z tym pogodzić – mówi Franciszek Borowski. Bartosz miał 31 lat, skończył studia inżynierskie na Akademii Rolniczej w Szczecinie, planował kiedyś skończyć studia magisterskie. Niedawno się jednak ożenił i pracował jako kierowca ciężarówki. – Chcieli się jakoś urządzić, planowali dziecko. A teraz…”

– panu Franciszkowi łamie się głos.

Kamil, brat Bartosza, dodaje przez łzy:

Jego żona była właśnie w Niemczech. Napisał jej kartkę: „Kocham Cię, do zobaczenia, do niedzieli”. I narysował dwa serca.

Znadniemna.pl na podst. Wikipedia.org/Gazeta Wyborcza, na zdjęciu tytułowym: trumny Anny Marii Borowskiej i jej wnuka Bartosza Borowskiego podczas Mszy pogrzebowej w kościele w Gorzowie Wielkopolskim, fot.: forumbielawa.pl.tl

 

Dzisiaj mija 96. rocznica urodzin naszej krajanki Anny Marii Borowskiej, córki oficera Korpusu Ochrony Pogranicza ppor. Franciszka Popławskiego, który zginął w Katyniu w kwietniu 1940 roku. Anna Maria urodziła się 20 lipca 1928 roku w Łużkach (przed wojną na Wileńszczyźnie, a obecnie w obwodzie witebskim na

Jeden z najbardziej znanych polskich reżyserów Andrzej Kondratiuk, autor filmów „Hydrozagadka”, „Wniebowzięci”, operator, scenarzysta, laureat wielu nagród, urodził się przed II wojną światową, 20 lipca 1936 roku, w Pińsku na Polesiu. Syn Krystyny i Arkadiusza Kondratiuków. Był starszym bratem reżysera Janusza Kondratiuka.

W czasie wojny do 1945 roku przebywał na zesłaniu w Kazachstanie. Wraz z rodziną przyjechał do Polski i zamieszkał w Łodzi.

Szukanie własnej drogi

W tym mieście w latach 1955-60 studiował na Wydziale Operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi (PWSFTviT). Krótko – także na reżyserii (1962) wraz z młodszym bratem Januszem.

Był m.in. autorem pomysłu i współautorem scenariusza „Ssaków”, dzisiaj już klasycznej krótkometrażowej groteski wyreżyserowanej przez Romana Polańskiego. Przez prawie całe lata 60., kręcąc etiudy, krótkie metraże, ale też filmy oświatowe i pracując przy Polskiej Kronice Filmowej, szukał swojego stylu, własnej drogi.

Twórca kultowych filmów 

Jego pełnometrażowym debiutem była zrealizowana w 1970 roku „Dziura w ziemi”. Choć z pozoru jest to typowy produkcyjniak ery gomułkowskiej, widać w nim już indywidualizm podejścia do tematu: dialogi oparte na improwizacji i uważne spojrzenie na rzeczywistość.

Jednym z najbardziej znanych filmów Andrzeja Kondratiuka jest „Hydrozagadka”, kryminalna komedia z 1971 roku z Józefem Nowakiem, Zdzisławem Maklakiewiczem, Romanem Kłosowskim, Ewą Szykulską, Franciszkiem Pieczką, Wiesławem Gołasem. Film w konwencji groteski i parodii znanych filmów sensacyjnych opowiada, jak podczas upałów w Warszawie znika woda. Superman As grany przez Józefa Nowaka podejmuje się rozwiązania zagadki. Film stał się pierwszym „kultowym” dziełem reżysera.

Dla samego Kondratiuka „Hydrozagadka” miała też dodatkowy wymiar, niezwykle osobisty: stała się początkiem ponad 45-letniego związku (małżeństwo zawarli 10 lat później) z Igą Cembrzyńską, z którą stworzyli wręcz legendarny związek. – Nie wyobrażam sobie życia bez niego. On jest dla mnie całym światem. Ja i Andrzej to jedno. Bez niego nie mam po co żyć – deklarowała aktorka i życie potwierdziło te słowa: zagrała w jego 12 filmach, była przy nim i opiekowała się aż do śmierci.

Po nieudanym, co przyznawał sam Kondratiuk, dramacie „Skorpion, panna i łucznik” (1972), przyszła kolej na „Wniebowziętych” (1973) i „Jak to się robi” (1973) – dwie kolejne „kultowe” produkcje. Zresztą już bodaj każdy następny jego film jest określany tym mianem… We „Wniebowziętych” po raz kolejny, po „Rejsie” Marka Piwowskiego, na planie spotkali się Zdzisław Maklakiewicz i Jan Himilsbach. Ta średniometrażowa (47 min), znowu w dużej mierze improwizowana, opowieść o dwóch facetach, którzy odlatują (dosłownie, gdyż wygraną w totolotka przeznaczają na latanie samolotem po Polsce), przepełniona jest lekko melancholijnym humorem i dobrotliwą ironią. To filozoficzna powiastka o potrzebie marzeń i bycia sobą o absolutnie ponadczasowym wymiarze. Co ciekawe, pełnometrażowe „Jak to się robi” z tymi samymi bohaterami nie robi już takiego wrażenia, choć oczywiście wciąż jest przezabawne i doskonale się ogląda.

„Reżyser prywatny”

Część filmów kręcił w Gzowie koło Pułtuska, gdzie mieszkał z żoną. Powstały tam wyjątkowe w polskiej kinematografii filmy realizowane za niewielkie pieniądze. Często były zapisem własnych doświadczeń z życia reżysera. Dlatego krytyk Tadeusz Lubelski pisał, że Andrzej Kondratiuk „dopracował się statusu reżysera prywatnego”.

Dowodem jest „Pełnia” (1979), zgodnie uznana za dzieło przełomowe. Ta opowieść o mężczyźnie zmęczonym robieniem kariery w mieście i uciekającym na zabitą dechami wieś, by „odebrać zaległy urlop za wszystkie minione lata” o dobre 20 lat wyprzedza podobne filmy zarówno polskie, jak i zagraniczne.

W swoim dorobku artysta miał m.in. takie filmy, jak „Wrzeciono czasu”, „Wniebowzięci”, „Cztery pory roku”.

Nasz bohater był także autorem widowisk telewizyjnych, producentem w prowadzonym przez żonę studiu. Jako niezależny producent w 1996 roku otrzymał Honorowego „Jańcia Wodnika” na przeglądzie filmowym Prowincjonalia dla zasłużonego twórcy kina „prowincjonalnego”.

Choroba i odcięcie się od świata

Na początku XXI wieku u Kondratiuka zdiagnozowano nowotwór. Kiedy wydawało się, że go pokonał, doznał udaru. To sprawiło, że właściwie całkowicie wycofał się z życia.

– Po pierwszym udarze Andrzej dokonał fatalnego wyboru: wmówił sobie, że powinien się zamknąć, nie pokazując w tym stanie nikomu. Żeby go zapamiętali jako młodego, aktywnego i pięknego mężczyznę. Odciął się od świata, od znajomych i od tego, co mu mogło pomóc – od rehabilitacji. Łudził się, że choroba przejdzie. Ale ona nie przechodzi – wspominał w jednym z wywiadów brat reżysera, Janusz Kondratiuk, który przez te lata się nim opiekował. Poświęcił temu zresztą swój ostatni film, przejmującą tragikomedię „Jak pies z kotem”.

Andrzej Kondratiuk zmarł 22 czerwca 2016 roku. Miał 80 lat.

A na pytanie, gdzie się urodził, odpowiedział: „na statku, tylko nikt nie pamiętał dokąd płynął. A dokąd ja płynę? Do kina, do filmu, który jest niepodobny do innych. Nie wiadomo, do jakiej szuflady mnie włożyć. Najlepiej wziąć oryginał i skremować, wpakować do szuflady z wygrawerowanym napisem: +artysta osobny+. To będzie wielka ulga dla krytyków” – powiedział w jednym z wywiadów.

Opr. Waleria Brażuk

Znadniemna.pl/Fot.: PAP/Piotr Kowalski

Jeden z najbardziej znanych polskich reżyserów Andrzej Kondratiuk, autor filmów "Hydrozagadka", "Wniebowzięci", operator, scenarzysta, laureat wielu nagród, urodził się przed II wojną światową, 20 lipca 1936 roku, w Pińsku na Polesiu. Syn Krystyny i Arkadiusza Kondratiuków. Był starszym bratem reżysera Janusza Kondratiuka. W czasie wojny do

Przejdź do treści