HomeStandard Blog Whole Post (Page 29)

Dzisiaj mija 96. rocznica urodzin naszej krajanki Anny Marii Borowskiej, córki oficera Korpusu Ochrony Pogranicza ppor. Franciszka Popławskiego, który zginął w Katyniu w kwietniu 1940 roku.

Anna Maria urodziła się 20 lipca 1928 roku w Łużkach (przed wojną na Wileńszczyźnie, a obecnie w obwodzie witebskim na Białorusi – red.), gdzie stacjonowała jednostka jej ojca, ppor. Franciszka Popławskiego  – oficera zawodowego Korpusu Ochrony Pogranicza, który karierę wojskowego rozpoczynał w Legionach Polskich pod dowództwem Józefa Piłsudskiego, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości walczył m.in. w wojnie polsko-bolszewickiej. Został aresztowany przez NKWD 17 września 1939 roku.

Franciszek Popławski w mundurze plutonowego, fot.: muzeumkatynskie.pl

Jego córka Anna Maria wywieziona została jako dziecko wraz z matką i trojgiem rodzeństwa do Kazachstanu, z którego w maju 1946 roku, jako osiemnastoletnia dziewczyna repatriowała się do Polski.

W Polsce Ludowej zamieszkała w województwie szczecińskim, podejmując pracę w PGR (Państwowe Gospodarstwo Rolne – polski odpowiednik sowieckich sowchozów – red.). Później przeniosła się do Gorzowa Wielkopolskiego gdzie pracowała m.in. w Zakładzie Urządzania Lasów. Nie udało jej się zdobyć wyższego wykształcenia. Żyła skromnie. Wyszła natomiast za mąż za Stanisława Borowskiego, któremu urodziła ich jedynego syna – Franciszka.

Przez całe życie Anna pielęgnowała pamięć o swoim zamordowanym przez Sowietów ojcu, a po upadku komunizmu w 1990 roku przyłączyła do Stowarzyszenia „Rodziny Katyńskie”. Po wielu latach pracy na rzecz tej organizacji została jej wiceprzewodniczącą w Gorzowie. Aktywnie działa również w miejscowym oddziale Związku Sybiraków i Apostolacie Maryjnym.

W 2007 została przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

Anna Maria Borowska doczekała się dwóch wnuków – Bartosza i Kamila.

W kwietniu 2010 roku Bartosz (ur. 1978 r.) opiekował się 82-letnią babcią podczas jej podróży w składzie blisko stuosobowej delegacji polskiej na czele z Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i jego Małżonką na jubileuszowe uroczystości 70-lecia zbrodni Katyńskiej pod Smoleńskiem.

Wcześniej córka poległego w Katyniu ppor. Franciszka Popławskiego odwiedziła Las Katyński tylko jeden raz. W 60. rocznicę zbrodni pojechała do miejsca kaźni pociągiem. Czas pokazał, że tylko ten jedyny raz mogła pomodlić się nad grobem ukochanego ojca. Los także sprawił, że życie pani Anny i jej wnuka dobiegło końca nieopodal tego miejsca.

Anna Borowska, urodzona Popławska, i jej wnuk Bartosz zginęli w katastrofie rządowego samolotu pod Smoleńskiem wraz z 96-cioma członkami delegacji i załogi samolotu.

Urodzona kresowianka Anna Maria Borowska i jej wnuk Bartosz Borowski 16 kwietnia 2010 r. zostali pośmiertnie odznaczeni Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a 20 kwietnia trumny z ich zwłokami spoczęły na Cmentarzu Komunalnym w Gorzowie Wielkopolskim.

Grób Anny Marii Borowskiej na cmentarzu w Gorzowie Wielkopolskim, fot.: Wikipedia.org

Grób Bartosza Borowskiego w Gorzowie Wielkopolskim, fot.: Wikipedia.org

Franciszek Borowski o matce i synu

Spisane przez dziennikarza Dariusza Barańskiego wspomnienie syna Anny Borowskiej Franciszka Borowskiego o poległych w katastrofie matce i synu, który towarzyszył babci w ostatniej drodze i podzielił jej tragiczny los, opublikowała w rocznicę tragedii smoleńskiej Gazeta Wyborcza:

„Przez całe życie się nasłuchałem i od mamy, i od babci o Katyniu. A teraz dalej ten Katyń w nas do śmierci pozostanie”

– mówi Franciszek Borowski. W katastrofie pod Smoleńskiem stracił matkę i syna.

Jego dziadek ppor. Franciszek Popławski walczył już jako legionista pod dowództwem Piłsudskiego, brał udział w wojnie 1920 r. W wolnej Polsce był żołnierzem zawodowym. Przed wojną służył w Łużkach w województwie wileńskim, w Korpusie Ochrony Pogranicza. Aresztowany 17 września 1939 roku, był osadzony w Kozielsku, a w kwietniu 1940 roku zamordowany w Lesie Katyńskim. To na jego grób, swojego ojca, chciała jeszcze raz pojechać córka Anna Borowska. Miała jechać pociągiem, jak 10 lat temu, kiedy po raz pierwszy modliła się przy grobie ojca. Jednak ze względu na wiek zdecydowano, że skoro jest okazja polecieć samolotem….

Anna Maria Borowska na cmentarzu w Katyniu, 2000 rok. fot.: zachod.pl

Towarzyszył jej wnuk Bartosz.

Bartosz Borowski, fot: zachod.pl

– Cieszyła się z tego wyjazdu, a syn bardzo chciał z nią pojechać, jako opiekun, ale też zobaczyć, bo przecież tak jak my wszyscy od dzieciństwa słuchał o dziadku, o Katyniu, zesłaniu do Kazachstanu. Zawsze gdy rodzina się zbierała, to przecież wspominano, więc się interesował. Może gdyby była młodsza, pojechałaby sama. Ale mama skończyła już 82 lata, a i przeżycia zrobiły swoje

– mówi Franciszek Borowski.

Drżącymi rękoma wyciąga z szuflady pamiątki: pożółkłe listy, kartki z Kozielska. Na nich rysowane ołówkiem przez kolegę portrety stojącego w celi ojca pani Anny. – On już wtedy coś przeczuwał. Nie mógł napisać do rodziny wprost: uciekajcie. Pisał i zagadkowo nalegał, żeby jechali do jego siostry – opowiada pan Franciszek. Rodzinę wywieziono jednak wkrótce do Kazachstanu, gdzie byli aż do 1946 roku. Tam ciężko pracowali i głodowali.

„Mama opowiadała o pracy w cegielni, o tym, jak wymykali się kraść, żeby nie zginąć z głodu. Do końca cierpieli głód, więc jak przyjechali do Polski, na ziemie zachodnie, to tak jakby Pana Boga za nogi chwycili. Mieli gdzie spać, dostali ziemniaki, pracę, mleka trochę od krowy i pracowali po 12 godzin w PGR-ze. A potem przenieśliśmy się do Gorzowa, żebym mógł chodzić do szkoły.

Życie mamy również po wojnie nie rozpieszczało, nie zdobyła wykształcenia z powodu tych przejść, ciężko pracowała fizycznie. Mówiła zawsze, że ma przepracowane 60 lat. I jeszcze te lata, które pracowała na zesłaniu. Żyliśmy skromnie, bez rozgłosu, ale z Bogiem. Kochaliśmy się wszyscy w rodzinie. Mama najbardziej się udzielała w Rodzinie Katyńskiej, w kościele w Apostolacie Maryjnym. Podczas uroczystości zawsze od lat stała w poczcie sztandarowym Rodziny Katyńskiej. Nigdy się nie spodziewaliśmy, że tak od nas odejdzie. A przede wszystkim, że razem z nią odejdzie mój syn. Nie mogę się z tym pogodzić – mówi Franciszek Borowski. Bartosz miał 31 lat, skończył studia inżynierskie na Akademii Rolniczej w Szczecinie, planował kiedyś skończyć studia magisterskie. Niedawno się jednak ożenił i pracował jako kierowca ciężarówki. – Chcieli się jakoś urządzić, planowali dziecko. A teraz…”

– panu Franciszkowi łamie się głos.

Kamil, brat Bartosza, dodaje przez łzy:

Jego żona była właśnie w Niemczech. Napisał jej kartkę: „Kocham Cię, do zobaczenia, do niedzieli”. I narysował dwa serca.

Znadniemna.pl na podst. Wikipedia.org/Gazeta Wyborcza, na zdjęciu tytułowym: trumny Anny Marii Borowskiej i jej wnuka Bartosza Borowskiego podczas Mszy pogrzebowej w kościele w Gorzowie Wielkopolskim, fot.: forumbielawa.pl.tl

 

Dzisiaj mija 96. rocznica urodzin naszej krajanki Anny Marii Borowskiej, córki oficera Korpusu Ochrony Pogranicza ppor. Franciszka Popławskiego, który zginął w Katyniu w kwietniu 1940 roku. Anna Maria urodziła się 20 lipca 1928 roku w Łużkach (przed wojną na Wileńszczyźnie, a obecnie w obwodzie witebskim na

Jeden z najbardziej znanych polskich reżyserów Andrzej Kondratiuk, autor filmów „Hydrozagadka”, „Wniebowzięci”, operator, scenarzysta, laureat wielu nagród, urodził się przed II wojną światową, 20 lipca 1936 roku, w Pińsku na Polesiu. Syn Krystyny i Arkadiusza Kondratiuków. Był starszym bratem reżysera Janusza Kondratiuka.

W czasie wojny do 1945 roku przebywał na zesłaniu w Kazachstanie. Wraz z rodziną przyjechał do Polski i zamieszkał w Łodzi.

Szukanie własnej drogi

W tym mieście w latach 1955-60 studiował na Wydziale Operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi (PWSFTviT). Krótko – także na reżyserii (1962) wraz z młodszym bratem Januszem.

Był m.in. autorem pomysłu i współautorem scenariusza „Ssaków”, dzisiaj już klasycznej krótkometrażowej groteski wyreżyserowanej przez Romana Polańskiego. Przez prawie całe lata 60., kręcąc etiudy, krótkie metraże, ale też filmy oświatowe i pracując przy Polskiej Kronice Filmowej, szukał swojego stylu, własnej drogi.

Twórca kultowych filmów 

Jego pełnometrażowym debiutem była zrealizowana w 1970 roku „Dziura w ziemi”. Choć z pozoru jest to typowy produkcyjniak ery gomułkowskiej, widać w nim już indywidualizm podejścia do tematu: dialogi oparte na improwizacji i uważne spojrzenie na rzeczywistość.

Jednym z najbardziej znanych filmów Andrzeja Kondratiuka jest „Hydrozagadka”, kryminalna komedia z 1971 roku z Józefem Nowakiem, Zdzisławem Maklakiewiczem, Romanem Kłosowskim, Ewą Szykulską, Franciszkiem Pieczką, Wiesławem Gołasem. Film w konwencji groteski i parodii znanych filmów sensacyjnych opowiada, jak podczas upałów w Warszawie znika woda. Superman As grany przez Józefa Nowaka podejmuje się rozwiązania zagadki. Film stał się pierwszym „kultowym” dziełem reżysera.

Dla samego Kondratiuka „Hydrozagadka” miała też dodatkowy wymiar, niezwykle osobisty: stała się początkiem ponad 45-letniego związku (małżeństwo zawarli 10 lat później) z Igą Cembrzyńską, z którą stworzyli wręcz legendarny związek. – Nie wyobrażam sobie życia bez niego. On jest dla mnie całym światem. Ja i Andrzej to jedno. Bez niego nie mam po co żyć – deklarowała aktorka i życie potwierdziło te słowa: zagrała w jego 12 filmach, była przy nim i opiekowała się aż do śmierci.

Po nieudanym, co przyznawał sam Kondratiuk, dramacie „Skorpion, panna i łucznik” (1972), przyszła kolej na „Wniebowziętych” (1973) i „Jak to się robi” (1973) – dwie kolejne „kultowe” produkcje. Zresztą już bodaj każdy następny jego film jest określany tym mianem… We „Wniebowziętych” po raz kolejny, po „Rejsie” Marka Piwowskiego, na planie spotkali się Zdzisław Maklakiewicz i Jan Himilsbach. Ta średniometrażowa (47 min), znowu w dużej mierze improwizowana, opowieść o dwóch facetach, którzy odlatują (dosłownie, gdyż wygraną w totolotka przeznaczają na latanie samolotem po Polsce), przepełniona jest lekko melancholijnym humorem i dobrotliwą ironią. To filozoficzna powiastka o potrzebie marzeń i bycia sobą o absolutnie ponadczasowym wymiarze. Co ciekawe, pełnometrażowe „Jak to się robi” z tymi samymi bohaterami nie robi już takiego wrażenia, choć oczywiście wciąż jest przezabawne i doskonale się ogląda.

„Reżyser prywatny”

Część filmów kręcił w Gzowie koło Pułtuska, gdzie mieszkał z żoną. Powstały tam wyjątkowe w polskiej kinematografii filmy realizowane za niewielkie pieniądze. Często były zapisem własnych doświadczeń z życia reżysera. Dlatego krytyk Tadeusz Lubelski pisał, że Andrzej Kondratiuk „dopracował się statusu reżysera prywatnego”.

Dowodem jest „Pełnia” (1979), zgodnie uznana za dzieło przełomowe. Ta opowieść o mężczyźnie zmęczonym robieniem kariery w mieście i uciekającym na zabitą dechami wieś, by „odebrać zaległy urlop za wszystkie minione lata” o dobre 20 lat wyprzedza podobne filmy zarówno polskie, jak i zagraniczne.

W swoim dorobku artysta miał m.in. takie filmy, jak „Wrzeciono czasu”, „Wniebowzięci”, „Cztery pory roku”.

Nasz bohater był także autorem widowisk telewizyjnych, producentem w prowadzonym przez żonę studiu. Jako niezależny producent w 1996 roku otrzymał Honorowego „Jańcia Wodnika” na przeglądzie filmowym Prowincjonalia dla zasłużonego twórcy kina „prowincjonalnego”.

Choroba i odcięcie się od świata

Na początku XXI wieku u Kondratiuka zdiagnozowano nowotwór. Kiedy wydawało się, że go pokonał, doznał udaru. To sprawiło, że właściwie całkowicie wycofał się z życia.

– Po pierwszym udarze Andrzej dokonał fatalnego wyboru: wmówił sobie, że powinien się zamknąć, nie pokazując w tym stanie nikomu. Żeby go zapamiętali jako młodego, aktywnego i pięknego mężczyznę. Odciął się od świata, od znajomych i od tego, co mu mogło pomóc – od rehabilitacji. Łudził się, że choroba przejdzie. Ale ona nie przechodzi – wspominał w jednym z wywiadów brat reżysera, Janusz Kondratiuk, który przez te lata się nim opiekował. Poświęcił temu zresztą swój ostatni film, przejmującą tragikomedię „Jak pies z kotem”.

Andrzej Kondratiuk zmarł 22 czerwca 2016 roku. Miał 80 lat.

A na pytanie, gdzie się urodził, odpowiedział: „na statku, tylko nikt nie pamiętał dokąd płynął. A dokąd ja płynę? Do kina, do filmu, który jest niepodobny do innych. Nie wiadomo, do jakiej szuflady mnie włożyć. Najlepiej wziąć oryginał i skremować, wpakować do szuflady z wygrawerowanym napisem: +artysta osobny+. To będzie wielka ulga dla krytyków” – powiedział w jednym z wywiadów.

Opr. Waleria Brażuk

Znadniemna.pl/Fot.: PAP/Piotr Kowalski

Jeden z najbardziej znanych polskich reżyserów Andrzej Kondratiuk, autor filmów "Hydrozagadka", "Wniebowzięci", operator, scenarzysta, laureat wielu nagród, urodził się przed II wojną światową, 20 lipca 1936 roku, w Pińsku na Polesiu. Syn Krystyny i Arkadiusza Kondratiuków. Był starszym bratem reżysera Janusza Kondratiuka. W czasie wojny do

Rozmowa z prof. dr. hab. Mikołajem Iwanowem z Zakładu Instytutu Nauk Politycznych i Administracji Historii Uniwersytetu Opolskiego oraz Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego.

Leszek Wątróbski: Urodził się Pan Profesor na Białorusi…

Prof. Mikołaj Iwanow: …i wiele lat tam przeżyłem. Do Polski przyjechałem w roku 1979 i spędziłem tu większość swego życia. Pochodzę z okolic Brześcia, gdzie moi dziadkowie rozmawiali tzw. dialektem poleskim. U nas w Brześciu trudno było znaleźć rodzinę, która nie miałaby krewnych w Polsce. Powodowało to swoiste poważne zakażenie mieszkańców Brześcia obcą ideologią. W czasach późnego Breżniewa, wielu miejscowych mogło przyjeżdżać do Polski na zaproszenia, poczuć tego ducha wolności, którego za Bugiem komunistom nie udało się zdławić. Na dodatek Polska była wtedy sposobem na poprawienie sobie poziomu życia materialnego. Jechało się tam, aby coś kupić i coś sprzedać. I kiedy raz do roku człowiek pojechał do Polski, to przez cały następny rok mógł lepiej żyć z zarobionych tu pieniędzy i myśleć trochę inaczej niż rdzenni Rosjanie z głębi Związku Sowieckiego. Tu za komuny zawsze przeważały ogromne sympatie wobec Polski, graniczące z „bezinteresowną” zazdrością.

W Polsce uchodził Pan, przez długie lata, za rosyjskiego badacza i historyka.

– Kiedy już znalazłem się w Polsce, to otrzymałem polskie dokumenty z imieniem Mikołaj Iwanow i przez następne lata Mikołajem pozostawałem. Wszystkie moje publikacje z tego okresu podpisane były imieniem Mikołaj. Później ktoś z wydawców wpadł na pomysł, aby promować moje publikacje jako historyka rosyjskiego. Wyszła książka o powstaniu warszawskim przestawiająca mnie jako Nikołaja Iwanowa i tak już zostało. Pisali też, że jestem badaczem, historykiem rosyjskim, co nie jest do końca prawdą. Zdaniem niektórych to dawało jakby większą wagę temu, co pisałem. Uważam to wyłącznie za wydawniczy chwyt. Nigdy przecież w Rosji nie mieszkałem. Pochodzę z Brześcia, centrum geograficznego przedwojennej RP. Do granicy z Rosją mieliśmy przed wojną prawie 300 km w linii prostej.

Jakie były Pana początki w Polsce? Czym różniła się wówczas np. od sowieckiej Białorusi?

– U nas za Bugiem za mały liścik o treści nie do końca komunistycznej można było na długie lata trafić nie do więzienia, tylko do tzw. psychuszki na leczenie psychiatryczne, gdzie robili z takiego gościa wariata. W Polsce natomiast prasa drugoobiegowa była powszechna. Moja żona, która pracowała w dużych Zakładach Elektronicznych „Mera-Elwro” codziennie przynosiła z pracy jakąś bibułę, ulotki czy czasopisma, którymi się wówczas zaczytywałem. I później jeden z kolegów mojej żony, Polki z Wrocławia, zaproponował mi spotkanie z Kornelem Morawieckim — ojcem byłego premiera. I on namówił mnie, abym zaczął pisać do jego podziemnego „Biuletynu Dolnośląskiego” wychodzącego we Wrocławiu (lata 1979–1990). I w ten sposób zostałem jedynym obywatelem ZSRR i jednocześnie aktywnym działaczem ówczesnej opozycji komunistycznej, bo kiedyś jeszcze nie miałem polskiego obywatelstwa. Pisałem głównie o Rosji Radzieckiej. I tak stałem się publicystą m.in. „Solidarności Walczącej”, „Kultury Paryskiej” czy „Zeszytów Historycznych” Jerzego Giedroycia. Później rozpoczęła się „pierestrojka” i ja na zawsze pożegnałem się z tą „nieludzką ziemią”. Dostałem w roku 1988 propozycję pracy od Wolnej Europy i przepracowałem tam 17 lat. I większość moich książek, pisanych po polsku, powstała po skończeniu etatowej pracy w tej rozgłośni.

Maciej Gach: „Ludzie Kremla nad Wisłą” to nie tylko wybrane wydarzenia z historii Związku Sowieckiego. To przede wszystkim opowieść o fanatykach, którzy w imię zbrodniczej ideologii lub własnych korzyści – za nic mieli życie ludzkie. Prof. Iwanow jak zawsze nie dzieli włosa na czworo i nie stosuje taryfy ulgowej wobec kogokolwiek. A, że potrafi przy tym opowiadać jak mało który historyk, to jego praca idealnie pasuje do powiedzenia – historia może być ciekawa, jeśli mówi o niej profesor Nikołaj Iwanow

Ostatnia Pana książka to „Ludzie Kremla nad Wisłą. Ideowcy czy zdrajcy?”.

– Książka ta ukazała się w połowie ubiegłego roku w Wydawnictwie Literackim w Krakowie. Ludzie Kremla nad Wisłą nie mieli narodowości. Przede wszystkim byli komunistami, fanatykami idei komunistycznej. Uważali, że uszczęśliwiają własny naród, choć to uszczęśliwienie było krwawe i okrutne. Pamiętajmy, że Lenin już w roku 1917 uznał niepodległość Polski, ale uznanie to było bardzo swoiste, raczej kłamliwe. Była to tzw. „niepodległość dla polskich chłopów i robotników”, a nie dla całego narodu polskiego. Od samego też początku jedną z głównych cech ideologii komunistycznej była demagogia społeczna. Czołowe hasło rewolucji bolszewickiej: „Ziemia dla chłopów, fabryki dla robotników” nigdy nie zostało praktycznie zrealizowane. Chłopów zapędzono do kołchozów, gdzie skazano ich na wegetację, a nawet na głód. Robotników natomiast w tych fabrykach sprowadzono do pozycji edukowanych niewolników, pozbawionych związków zawodowych — tego, co oni z takim trudem wywalczyli za czasów caratu.

Pana książka jest o fenomenie polskiego komunizmu.

– Nie ma żadnej wątpliwości, że komunizm został Polsce narzucony. Polscy komuniści stanowili naprawdę margines narodu polskiego. Rozumiał to nawet Stalin, który w rozmowie z Mikołajczykiem, premierem polskiego rządu na uchodźstwie, powiedział: „Wiem, że komunizm nadaje się do Polski, jak siodło dla krowy”. Zawsze też na świecie kształtował się obraz Polaków, którzy byli przedstawiani jako naród katolicki, oddany polskim tradycjom narodowym. I że komunizm na polskiej ziemi to jest zupełnie coś obcego. Badałem ten fenomen polskiego komunizmu. Szukałem odpowiedzi na pytane: kim byli ci polscy komuniści? Czy odpowiada to rzeczywiście prawdzie, że byli to głównie Żydzi oraz inne mniejszości narodowe, a Polacy raczej nie. Bo nawet Churchill w rozmowie z Edenem powiedział, iż Stalin chyba zwariował, bo planuje w Polsce zaszczepić komunizm, przecież to się nie uda. Polacy w ogóle nie nadają się do komunizmu. Okazało się jednak, że Churchill nie miał racji, bo Stalin zaszczepił w Polsce komunizm, choć w dziwny sposób. Czy działo się to przemocą, czy również miał tu poparcie? Badałem, kim byli i ci pierwsi KPP-owcy, którzy zakładali w Polsce pierwsze komitety partyjne.

Pana książka zaczyna się wierszem…

– … jednego z najwybitniejszych polskich poetów i dramaturgów — Brunona Jasieńskiego (1901–1938), zaliczanego do grona poetów wyklętych, współtwórcy polskiego futuryzmu, przedstawiciela polskiej awangardy międzywojennej, działacza komunistycznego. Jasieński w roku 1929 osiadł w ZSRR, bo w Polsce groziło mu więzienie. Szybko nauczył się rozmawiać po rosyjsku i zaczął publikować w tym języku. „Zachorował” ciężko na komunizm. I to tak mocno, że nawet kiedy został tam skazany na śmierć i uznany za polskiego agenta, tuż przed rozstrzelaniem napisał wiersz, ofiarując go Stalinowi. Mówił w nim o jakiejś straszliwej pomyłce i że nadal jest komunistą. I że wierzy w tę komunistyczną ideę i umiera z imieniem Stalina na ustach. Jasieński skazany został na karę śmierci przez Kolegium Wojskowe Sądu Najwyższego ZSRR (17 września 1938) z zarzutem „udziału w kontrrewolucyjnej organizacji terrorystycznej” i tego samego dnia rozstrzelany. Pochowano go w bezimiennej mogile, w miejscu straceń Kommunarka pod Moskwą. Zrehabilitowany został dopiero 24 grudnia 1955 r.

Nasuwa się kolejne pytanie, kim byli ci ludzie, którzy uwierzyli w komunizm?

– Wszyscy pierwsi komuniści polscy byli idealistami. Później spotkała ich straszliwa tragedia, bo praktycznie nikt z nich nie przeżył. A Stalin tych wszystkich komunistów, którzy byli gotowi służyć mu absolutnie i walczyć o komunę, uznał za agentów i zdrajców, i wszystkich kazał wykończyć. W okresie międzywojennym był taki kawał, że najlepsze schronienie dla polskiego komunisty to więzienie polskie, bo przeżyli tacy, jak: Gomułka, Bierut, Rakowski i inni. Przeżyli tylko dlatego, że uwięziono ich w więzieniach, a Stalin nie mógł ich tam rozstrzelać. A z tych, których zdążyły władze RP wymienić na polskich księży aresztowanych w Związku Radzieckim na początku lat 30., i którzy wrócili do swojej przybranej ojczyzny, jaką był dla nich ZSRR, nikt nie przeżył.

Czy byli to więc ideowcy czy zdrajcy?

– Byli tacy i tacy. Byli ludzie, którzy poszli do komunistów tylko dlatego, aby przeżyć, tak jak np. gen. Jaruzelski, który wstąpił do partii. Jego matka, aż do swojej śmierci, nie dowiedziała się o tym fakcie. To mógłby być dla niej wielki szok. Jaruzelski wstąpił do armii Berlinga tylko dlatego, aby na Syberii jego rodzina mogła jakoś przeżyć. Został oficerem tzw. Ludowego Wojska Polskiego, a później wstąpił do partii i służył komunistom do końca życia. Dzisiaj możemy z całą pewnością stwierdzić, że Jaruzelski nie był typem ideowca gotowym umrzeć za komunizm, tak jak Bruno Jasieński. Takich jak Jaruzelski było w partii dużo — np. Berling i jego otoczenie. Ci, którzy poszli do komunistów, by nie zostać rozstrzelanym w Katyniu, albo ci, którzy przyłączyli się do komunistów, aby uniknąć śmierci głodowej w obozach koncentracyjnych. Ale takich była zdecydowana mniejszość.

Pana książka jest podzielona na dwie części.

– Pierwsza jej część poświęcona została polskiej idei komunistycznej, czym była Polska Partia Komunistyczna, dlaczego Stalin zaczął ją prześladować, opisuję stosunek polskich komunistów do Trockiego, do walki wewnątrz partyjnej w Międzynarodówce Komunistycznej oraz inne problemy. Jest tam bardzo ważny wątek dotyczący osobistego stosunku Stalina do polskości. Polska dla Stalina symbolizowała jakby cały świat zachodni, bo Stalin faktycznie nie był nigdy za granicą z wyjątkiem Polski, do której sprowadził go Lenin tuż przed I wojną światową. Zatrzymał się w Zakopanem i Poroninie. Tam powstała książka, dyktowana mu przez Lenina, uznana w czasie kultu Stalina za swoistą „biblię komunistyczną” w sprawach narodowościowych.

Stalin uważał, że bardzo dobrze zna Polaków. Do tego jeszcze przyczyniło się prawdopodobnie i to, że w partii komunistycznej miał tylko jednego bardzo bliskiego przyjaciela, a był nim Dzierżyński. Choć nie wiadomo, co mogło się z tą przyjaźnią wydarzyć w przyszłości. Gdyby bowiem Dzierżyński (1877–1926) nie umarł wcześniej, to nie wiadomo, czy Stalin by go później nie wykończył. Stalin był typem ideowca, ale ideowca azjatyckiego, któremu bardziej pasowałoby rządzić jakimś małym i niedemokratycznym państwem, np. gdzieś w Azji. Nie był przecież Europejczykiem. On rządził według zasad azjatyckich. W Rosji ukazało się ostatnio kilka książek, których autorzy utrzymują, że Stalin był pół-Polakiem. Jego oficjalnym ojcem, nadużywający alkoholu, był szewc Wissarion Beso Dżugaszwili. Niektórzy uważają, że matka Stalina pracowała jako sprzątaczka u podróżnika gen. Mikołaja Przewalskiego. I wystarczy spojrzeć na jego portret i wizerunek starszego Józefa Stalina. Wyglądają jak bracia. Jeśli okrasić to podobieństwo faktem, iż Przewalski był podróżnikiem i według niektórych relacji zawitał przed narodzinami małego Józefa do Gori, gdzie mógł poznać jego matkę, cała historia układa się w scenariusz. Można oczywiście dziś zrobić badania DNA i stwierdzić definitywnie, czyim Stalin był synem. Ale to raczej z dziedziny utopii. W Rosji nadal komuniści są mocni, a dla nich byłby to prawie śmiertelny cios.

Nic więc dziwnego, że w pierwszych latach porewolucyjnych słowa „Polak” i „polskość” w Rosji sowieckiej, a następnie w Związku Sowieckim, były synonimem politycznej lojalności wobec władzy bolszewickiej…

– … a za czasów Dzierżyńskiego nawet synonimem prawdziwego rewolucjonisty oraz człowieka, który jest oddany rewolucji do końca. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Stalin powiedział kiedyś, że prawdziwy komunista nie ma narodowości. Wydaje mi się, że także ludzie Kremla nad Wisłą nie mieli narodowości. Przede wszystkim byli komunistami, fanatykami idei komunistycznej. Byli fanatycznie przekonani, że ratują własny naród, budują mu tzw. świetlaną przyszłość. Choć nie brakowało wśród nich różnego rodzaju oszustów, łapowników, zwykłych kryminalistów, dla których komunizm był jedynie szansą urządzić się wygodnie w istniejących warunkach.

Był Pan założycielem i szefem Fundacji „Za Naszą i Waszą Wolność”.

– Fundacja ta powstała, aby zajmować się promocją kultury białoruskiej i polskiej za Bugiem. Robiliśmy imprezy w Rosji — w Moskwie i Petersburgu — np. na 100-lecie Czesława Miłosza. Badaczy jego poezji było tam wówczas zdecydowanie więcej niż w Polsce. Fundacja nasza robiła pokazy filmów o Polsce oraz publikowała serię wydawniczą „Z Warszawy z miłością”. Myśleliśmy wówczas, że Rosja stanie się kiedyś normalnym krajem, pożegna się z komunizmem i zbudują normalną demokrację. Tak się jednak nie stało, choć wyglądało tak za pierwszej i drugiej kadencji Putina, a zwłaszcza za czasów Jelcyna. Jelcyn zresztą miał zrobić w Moskwie sąd pokazowy nad komunizmem. Chciał ostatecznie rozliczyć się z komunistyczna przeszłością a jednym z głównych ekspertów do oskarżania komunistów miał być Władimir Bukowski — rosyjski obrońca praw człowieka, pisarz, publicysta, więzień polityczny oraz polityk polskiego pochodzenia. Jeden z najaktywniejszych i najbardziej znanych na świecie uczestników ruchu dysydenckiego w ZSRR, który spędził w sumie 12 lat w więzieniach i „psychuszkach” na obowiązkowym leczeniu psychiatrycznym. I którego Sowieci wymienili później na przywódcę partii komunistycznej Chile, Luisa Alberto Corvalána Lepe. Jelcyn zaprosił go do Moskwy, do rosyjskiej telewizji. Wyglądało, że będzie to nowy „proces norymberski” i po zakazaniu partii komunistycznej zapanuje tam prawdziwa demokracja (…).

Ostatni raz byłem w Moskwie kilka lat przed inwazją na Ukrainę i występowałem tam na spotkaniu stowarzyszenia „Memoriał”. Dziś stowarzyszenie to nie może już działać oficjalnie, a większość jego członków siedzi w więzieniu albo jest poza Rosją i prowadzi nieoficjalną działalność. Nadal natomiast wydają gazetę internetową, którą czytam. Putin zaorał już całą antyputinowską Rosję, choć nie do końca.

Nad czym Pan teraz pracuje?

– Piszę pamiętniki pod umownym tytułem „Rosjanin w Polsce” —chociaż nie jestem żadnym Rosjaninem, ale tak mnie tu czasem traktują.

Rozmawiał Leszek Wątróbski

Znadniemna.pl

Rozmowa z prof. dr. hab. Mikołajem Iwanowem z Zakładu Instytutu Nauk Politycznych i Administracji Historii Uniwersytetu Opolskiego oraz Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Leszek Wątróbski: Urodził się Pan Profesor na Białorusi… Prof. Mikołaj Iwanow: …i wiele lat tam przeżyłem. Do Polski przyjechałem w roku 1979 i spędziłem tu

Papież Franciszek mianował biskupem pomocniczym Diecezji Pińskiej na Białorusi ks. Andrzeja Znoskę, dotychczasowego proboszcza parafii Miłosierdzia Bożego w Lidzie w Diecezji Grodzieńskiej, przydzielając mu stolicę tytularną Scardona – poinformowało Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej.

Biskup-nominat Andrzej Znosko urodził się 20 czerwca 1980 roku w Bierezowcach w dekanacie nowogródzkim. Został wyświęcony na kapłana 28 maja 2005 roku i jest inkardynowany do Diecezji Grodzieńskiej.

Od 2005 do 2007 roku pełnił funkcję wikariusza w bazylice katedralnej św. Franciszka Ksawerego w Grodnie. W latach 2007-2012 studiował prawo na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym w Mińsku, gdzie uzyskał dyplom z zakresu prawoznawstwa. Od 2012 roku jest proboszczem parafii Bożego Miłosierdzia w Lidzie, a od 2014 roku sędzią trybunału Diecezji Grodzieńskiej.

W latach 2015-2018 studiował prawo kanoniczne na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, uzyskując licencjat kanoniczny. Od 2018 roku jest wykładowcą prawa kanonicznego w Międzydiecezjalnym Wyższym Seminarium Teologicznym w Grodnie oraz konsultantem ds. prawnych Konferencji Biskupów Katolickich Białorusi.

W 2022 roku otrzymał tytuł kanonika grodzieńskiej kapituły katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Kazimierza Królewicza.

Znadniemna.pl/KAI

Papież Franciszek mianował biskupem pomocniczym Diecezji Pińskiej na Białorusi ks. Andrzeja Znoskę, dotychczasowego proboszcza parafii Miłosierdzia Bożego w Lidzie w Diecezji Grodzieńskiej, przydzielając mu stolicę tytularną Scardona – poinformowało Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej. Biskup-nominat Andrzej Znosko urodził się 20 czerwca 1980 roku w Bierezowcach w dekanacie

Nasz bohater, Tomasz Zan, który zmarł w Kochaczynie pod Orszą 19 lipca 1855 roku, jest postacią niesłusznie zapomnianą i ciągle niedocenianą. A przecież był twórcą niezwykle ważnym dla historii polskiej literatury i dla polskiej kultury. Posiadał cechy, które mogły, a nawet powinny sytuować go w gronie ludzi niezłomnych, niezwykle kreatywnych, bo do wyzwań życia podchodził z wielką pasją i zaangażowaniem. Wielokrotnie wykazał też hart ducha.

Tomasz Zan urodził się 12 grudnia 1796 roku w Miasocie koło Mołodeczna. Nauki pobierał w gimnazjum w Mińsku (przez 5 lat od 1807 roku) i Mołodecznie.

Studia i przyjaźń z Mickiewiczem

W 1815 roku Zan rozpoczął studia na Uniwersytecie Wileńskim na wydziale matematyczno-fizycznym. Wtedy właśnie poznał Adama Mickiewicza, z którym nawiązał przyjaźń. Utrzymywał się wtedy z udzielanych korepetycji i zamieszkiwał dom Kazimierza Kontryma (udzielał korepetycji jego synowi).

Filomaci

1 października 1817 roku wspólnie z Józefem Jeżowskim, Erazmem Poluszyńskim, Adamem Mickiewiczem, Onufrym Pietraszkiewiczem oraz Brunonem Sucheckim Tomasz Zan założył Towarzystwo Filomatów. Jego pierwotnym celem była pomoc w nauce i doskonalenie umysłu. Filomaci dbali o przetrwanie kultury polskiej w czasach zaborów oraz o rozwój edukacji.

Promieniści

Tomasz Zan w 1820 roku założył Związek Promienistych. Jego głównym celem było doskonalenie moralne. Tomasz Zan stworzył własną filozofię według, której człowieka otaczają niewidzialne siły. Roztaczają one pozytywną atmosferę wokół ludzi dobrych i żyjących według zasad moralnych, a negatywną wokół ludzi złych. Stworzył on także ideę miłości promienistej, która miała rozwijać się tylko w sferze duchowej.

Zan i Filareci

W 1820 roku Towarzystwo Filomatów założyło Zgromadzenie Filaretów. Jego celem było szerzenie kultury polskiej i patriotyzmu wśród młodzieży. Hasłem Filaretów było „Ojczyzna, Nauka, Cnota”. Szybko odkryto patriotyczny charakter tej organizacji i w 1823 roku została ona zlikwidowana przez władze rosyjskie wskutek masowych aresztowań po śledztwie prowadzonym przez komisję Nikołaja Nowosilcowa. Niestrudzony Zan przystąpił wówczas do Towarzystwa Szubrawców, organizacji moralnej, której głównym celem była krytyka ciemnoty, hazardu i próżności. Działał też w wileńskiej loży Szkoła Sokratesa.

Taka aktywność nie mogła pozostać niezauważona przez rosyjskiego zaborcę. W 1824 roku w procesie młodzieży wileńskiej Tomasz Zan został skazany na rok ciężkiego więzienia w Orenburgu, a potem na zesłanie.

Poszukiwacz kamieni

W latach 1824 – 1837 Tomasz Zan przebywał na zesłaniu. Wtedy poznał niemieckiego przyrodnika Aleksandra von Humboldta, który, doceniając jego wiedzę, zaproponował mu rolę asystenta, by obaj mogli prowadzić badania meteorologiczne. Zan założył w Orenburgu muzeum historyczno-przyrodnicze. Zan nazywany był „poszukiwaczem kamieni”.
W 1831r. odbył wyprawę w stepy Kirgistanu i na Ural, gdzie odkrył pola złotonośne. Rękopisy i prace Zana o złożach minerałów znajdują się obecnie w archiwach w Orenburgu.

„Dziennik z wygnania”

W tym okresie powstało jedno z ciekawszych dzieł Tomasza Zana czyli „Dziennik z wygnania”. Jest to jedyny zachowany dziennik napisany przez członka Towarzystwa Filomatów. Traktuje o tragicznych losach polskiej młodzieży.

Triolety Zana

Twórczość Tomasza Zana krąży wokół tematyki miłości, przyjaźni, patriotyzmu. Na uwagę zasługują także jego teksty satyryczne. Jest autorem jambów imieninowych, trioletów i ballad, sielanek i elegii. Najbardziej znane jego dzieła to Triolety i wiersze miłosne oraz Zgon tabakiery, poemat heroikomiczny.
Historycy literatury uważają, że elegie Tomasza Zana skłoniły Mickiewicza do porzucenia stylu klasycystycznego.

Hołd Adama Mickiewicza

Charyzmę Tomasza Zana z pewnością docenił Adam Mickiewicz, umieszczając go w III części „Dziadów” jako jednego z więźniów, który staje się niejako duchowym przywódcą osadzonych tam studentów. Młodzi więźniowie czują przed nim respekt nie tylko z powodu jego najdłuższego stażu. Zan Mickiewicza doskonale zna mechanizmy tu panujące. Pozbawia więc złudzeń wszystkich nowo skazanych, którzy, nie czując winy, są przekonani, że szybko opuszczą więzienne mury.

Nowo przybyłemu Żegocie, na przykład, uświadamia, że o fakcie uwięzienia nie przesądza prawdziwa wina, a w działaniach Rosjan nie należy doszukiwać się próby wymierzania sprawiedliwości. Nowosilcowowi nie zależy na domniemaniu niewinności, tylko domniemaniu winy. Zwłaszcza tej niepopełnionej. Stąd wszystkim wtrąconym do lochu będzie się przypisywać fikcyjne spiski. Zan wymyślił więc rozwiązanie, które wprawdzie nie uratuje wszystkich, ale pogrąży tylko niektórych. Namawia, by część poświęciła się dla pozostałych. Ci, którzy nie mają rodzin i bliskich na utrzymaniu, powinni, jego zdaniem, wziąć na siebie fikcyjne winy, którymi obciążają ich Rosjanie. Aby dać przykład takiego poświęcenia, sam jako pierwszy gotów jest ponieść taką ofiarę.

To zobowiązanie jest o tyle godne podziwu, że Zan, będąc wieloletnim więźniem, jak mało kto przekonał się o bezwzględności Rosjan. Mając za sobą doświadczenie głodówki, nie dał się złamać podczas wyjątkowo okrutnych przesłuchań.

Tragizm postaci Tomasza Zana, zaprezentowany przez Mickiewicza w „Dziadach”, ma swoje uzasadnienie w życiu literackiego pierwowzoru. Wystarczy prześledzić choćby historię jego najbliższych.

Rodzina

Tomasz Zan w latach 1837-1841 przebywał w Petersburgu – pracował w Instytucie Geologicznym jako bibliotekarz. Powrócił do Wilna – pracował w Głównym Urzędzie Korpusu Inżynierów Górniczych. W 1846 ożenił się z Brygidą Świętorzecką, z którą miał czterech synów: Wiktora, Abdona (ur. 30.7.1849), Klemensa (ur. 23.11.1852) i Stanisława. Abdon, właściciel Poniemunia został zastrzelony w niewyjaśnionych okolicznościach na grobie ojca. Klemens był adwokatem w Wilnie – konspiratorem związanym z rosyjską „Ziemią i Wolą”. Został zastrzelony przez carską Ochranę w pociągu w okolicach Wilna.

Jego prawnukami byli Helena Stankiewicz , „Pani na Berżenikach”, działaczka społeczna, autorka wspomnień i wierszy oraz Tomasz Zan, konspirator i żołnierz AK . Jego wnuczką była Kazimiera Iłłakowiczówna .

Tomasz Zan zmarł na zapalenie opon mózgowych w Kochaczynie, a pochowany został w Smolanach niedaleko miasta Orszy, gdzie spoczywa również jego żona oraz synowie Abdon i Stanisław. Uważany jest za protoplastę niesztampowych, twórczych i gotowych do poświęceń ludzi.

Opr. Adolf Gorzkowski

Znadniemna.pl

Nasz bohater, Tomasz Zan, który zmarł w Kochaczynie pod Orszą 19 lipca 1855 roku, jest postacią niesłusznie zapomnianą i ciągle niedocenianą. A przecież był twórcą niezwykle ważnym dla historii polskiej literatury i dla polskiej kultury. Posiadał cechy, które mogły, a nawet powinny sytuować go w

Rzecznik polskiego MSZ Paweł Wroński, pytany o ewentualną poprawę stosunków z Białorusią podkreślił, że Polska czeka na „pierwszy realny krok” ze strony białoruskiej. Przypomniał, że wśród warunków strony polskiej jest zakończenie przez Białoruś ataku hybrydowego na granicę i wydanie zabójcy polskiego żołnierza.

We wtorek Aleksander Łukaszenka oznajmił, że Białoruś chce uregulować relacje z Polską. Jednocześnie białoruski dyktator utrzymuje, że Białoruś musi być czujna i „trzyma broń w gotowości”. Wcześniej, w poniedziałek, szef białoruskiego MSZ Maksim Ryżankou przekonywał, że Białoruś „jest gotowa do dialogu z Polską w sprawie sytuacji na granicy”. Jednocześnie zarzucił stronie polskiej brak chęci do dialogu i „stawianie żądań politycznych”.

Odnosząc się do sprawy ewentualnego postępu w stosunkach polsko-białoruskich rzecznik MSZ powiedział PAP, że minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski „postawił tu wcześniej warunki, one są jasne i nadal obowiązują”. „Jest to zakończenie ataku hybrydowego i przywożenia na granicę migrantów. Tu nastąpił pewien postęp i napływ migrantów w ostatnim czasie się zmniejszył. Druga sprawa to przeprowadzenie śledztwa w sprawie morderstwa polskiego żołnierza i wydania sprawcy tego czynu. Są poszlaki, że ten sprawca jest znany z tamtej strony. I to byłby początek” – powiedział Wroński.

Chodzi o sprawę sierżanta Mateusza Sitka, który został raniony nożem 28 maja. Zaatakował go na odcinku granicy w okolicach Dubicz Cerkiewnych (Podlaskie) jeden z mężczyzn, którzy w grupie próbowali sforsować stalową zaporę. Gdy żołnierz, używając tarczy ochronnej, blokował wyłom w stalowej zaporze, sprawca – po przełożeniu ręki przez płot – ugodził go nożem w klatkę piersiową. Żołnierz zmarł w szpitalu 6 czerwca. Został pośmiertnie awansowany na stopień sierżanta Wojska Polskiego oraz odznaczony „Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju”.

Wroński dodał, że znane jest też stanowisko Polski dotyczące więźniów politycznych na Białorusi, w tym Andrzeja Poczobuta. „Czekamy na pierwszy realny krok ze strony białoruskiej” – zaznaczył.

W środę o sprawę możliwej poprawy w kontaktach z Białorusią był pytany na także na konferencji prasowej szef MSWiA Tomasz Siemoniak.

Zaznaczył, że Polska patrzy na relacje polsko-białoruskie kompleksowo, biorąc pod uwagę sprawę granicy, agresji hybrydowej i działań służb białoruskich. „Więc jeśli uwolni Białoruś Andrzeja Poczobuta, zacznie współpracować z Polską w kwestii mordercy sierżanta Mateusza Siwka i przestanie sprzyjać presji na granicy, to niewątpliwie będą sygnały, które pozwolą na bardziej pragmatyczne kształtowanie tych relacji z polskiej strony” – dodał szef MSWiA. Zaznaczył jednocześnie, że sprawa jest w gestii resortu dyplomacji.

We wtorek, na spotkaniu w Mińsku z absolwentami uczelni wojskowych, Łukaszenka oświadczył, że jest gotów „uregulować relacje Białorusi z Polską i Litwą, ale na razie nie widzi wzajemności”. Dlatego Białoruś – jak przekonywał – na kierunkach północno-zachodnim i zachodnim musi zachowywać czujność i być gotowa do obrony.

Niezależny portal Nasza Niwa ocenił, że możliwe zawieszenie przepływu towarów przez granicę z Polską jest „głównym instrumentem nacisku ze strony Polski na władze Białorusi”. Według portalu Polska próbuje zatrzymać kryzys migracyjny na granicy i doprowadzić do uwolnienia (działacza polskiej mniejszości i dziennikarza, posiadającego obywatelstwo Białorusi) Andrzeja Poczobuta”.

Nasza Niwa przypomniała, że temat sytuacji na granicy podejmował podczas wizyty w Chinach prezydent Andrzej Duda. Później Polska wysłała Białorusi sygnał – stwierdził portal – którym były szczegółowe kontrole w terminalu w Małaszewiczach przy granicy z Białorusią, ważnym zwłaszcza dla transportu towarów z Chin. Jak podkreślili opozycyjni dziennikarze, w kolejnych dniach zmniejszyła się liczba migrantów atakujących polską granicę. Nasza Niwa przekazała również, że władze Białorusi według nieoficjalnych informacji obrońców praw człowieka zwolniły około 20 więźniów politycznych, jednak nie było wśród nich Andrzeja Poczobuta.

MSZZnadniemna.pl za PAP, fot.: Euronews.com

Rzecznik polskiego MSZ Paweł Wroński, pytany o ewentualną poprawę stosunków z Białorusią podkreślił, że Polska czeka na "pierwszy realny krok" ze strony białoruskiej. Przypomniał, że wśród warunków strony polskiej jest zakończenie przez Białoruś ataku hybrydowego na granicę i wydanie zabójcy polskiego żołnierza. We wtorek Aleksander Łukaszenka

Estonia to kolejny kraj, który zdecydował się na zakaz wjazdu na jego terytorium samochodów z białoruskimi tablicami rejestracyjnymi. Wcześniej taką decyzję ogłosiły Litwa i łotwa.

Informacje na ten temat przekazał serwis „European Pravda”, który powołuje się na służbę prasową estońskiego MSZ. Resort podkreślił, że bez względu na powód, pojazdy z białoruskimi tablicami nie będą mogły wjeżdżać na terytorium Estonii.

Powodem takiej decyzji jest zaostrzenie sankcji Unii Europejskiej wobec Białorusi. Chodzi m.in. o zakaz importu samochodów z białoruskimi tablicami do UE.

Podkreślono, że państwo członkowskie może w niektórych przypadkach zrobić wyjątek – szczególnie jeśli chodzi o kwestie humanitarne lub samochody z dyplomatycznymi tablicami rejestracyjnymi.

Szef estońskiego MSZ Margus Tsahkna podkreślił, że nałożenie ograniczeń pozwoli działać skuteczniej i zapobiegnie obchodzeniu sankcji. Zapewnił także, że Estonia nadal będzie wspierać Białorusinów, którzy z powodu represji uciekają z kraju.

Znadniemna.pl/Kresy24.pl

Estonia to kolejny kraj, który zdecydował się na zakaz wjazdu na jego terytorium samochodów z białoruskimi tablicami rejestracyjnymi. Wcześniej taką decyzję ogłosiły Litwa i łotwa. Informacje na ten temat przekazał serwis „European Pravda”, który powołuje się na służbę prasową estońskiego MSZ. Resort podkreślił, że bez względu

Od 19 lipca Białoruś wprowadzi (czasowo) ruch bezwizowy przez przejścia drogowe i kolejowe dla obywateli dodatkowych 35 krajów europejskich – powiadomiło  Ministerstwo Spraw Zagranicznych Białorusi, przekazuje BELTA.

Krok ten, jak zaznaczono, poparty przez Alaksandra Łukaszenkę, ma na celu „dalszą demonstrację otwartości i umiłowania pokoju przez Białoruś, przywiązanie do zasad dobrosąsiedztwa”.

Obywatele dodatkowych 35 krajów europejskich, których listę publikuje MSZ, mogą wjeżdżać, wyjeżdżać i przebywać na terytorium Białorusi bez wiz nie dłużej niż 30 dni, jeśli przekroczą granicę drogą lądową.

Lista krajów objętych innowacją ruchu bezwizowego przez drogowe i kolejowe punkty kontrolne: Austria, Andora, Belgia, Bułgaria, Bośnia i Hercegowina, Watykan, Wielka Brytania i Irlandia Północna, Węgry, Grecja, Dania, Irlandia, Islandia, Hiszpania, Włochy, Cypr, Liechtenstein, Luksemburg, Malta, Monako, Holandia, Norwegia, Portugalia,  Rumunia, San Marino, Macedonia Północna, Finlandia, Francja, Niemcy, Chorwacja, Czechy, Szwajcaria, Szwecja, Estonia.

Jak zaznaczono w komunikacie, dzięki wprowadzonej zmianie obywatele wszystkich krajów europejskich, wobec których obowiązywał dotąd wymóg posiadania wizy, mogą przybyć na Białoruś bez wizy przez wszystkie przejścia graniczne – naziemne i lotnicze.

Już wcześniej obowiązywał ruch bezwizowy przez lotnisko w Mińsku. Dla krajów UE sąsiadujących z Białorusią, a więc – Polski, Litwy i Łotwy – ruch bezwizowy, także na przejściach lądowych, wprowadzono (i od tamtej pory przedłużano) w 2022 r. Obowiązywanie tego trybu zostaje utrzymane.

Bezwizowa procedura wjazdu i wyjazdu będzie obowiązywać do 31 grudnia 2024 roku.

Tryb bezwizowy zacznie obowiązywać od godz. 8. rano 19 lipca, czyli w najbliższy piątek.

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza obywatelom podróże na Białoruś.

Znadniemna.pl/Belta/PAP

Od 19 lipca Białoruś wprowadzi (czasowo) ruch bezwizowy przez przejścia drogowe i kolejowe dla obywateli dodatkowych 35 krajów europejskich – powiadomiło  Ministerstwo Spraw Zagranicznych Białorusi, przekazuje BELTA. Krok ten, jak zaznaczono, poparty przez Alaksandra Łukaszenkę, ma na celu "dalszą demonstrację otwartości i umiłowania pokoju przez Białoruś,

Od najbliższej północy, czyli od 18 lipca, samochody z białoruskimi numerami rejestracyjnymi nie będą mogły wjeżdżać na teren Unii Europejskiej od strony Litwy. Właściciele tych, które są już na terenie UE mają czas na przerejestrowanie swoich aut do stycznia przyszłego roku, w przeciwnym razie samochody będą musiały wrócić na Białoruś. Wcześniej podobną restrykcję wprowadziła Łotwa, powołując się na najnowszy pakiet sankcji UE.

Zakaz dotyczy tylko samochodów osobowych (nie dotyczy więc ciężarówek przewożących towary, a także samochodów dyplomatycznych i międzynarodowych organizacji posiadających immunitet). Nie ma znaczenia w jego stosowaniu, jakie obywatelstwo ma właściciel danego samochodu.

Rząd Litwy wprowadził również obowiązujący do 16 sierpnia wyjątek zezwalający na sprowadzenie na terytorium Litwy samochodu osobowego nie do celów sprzedażowych, lecz osobistych, który należy do białoruskiego obywatela z ważną wizą lub stałym albo czasowym prawem pobytu. Ten wyjątek nie dotyczy samochodów osobowych należących do firm lub używanych w celach komercyjnych.

Litewska służba celna informuje, że samochody osobowe z białoruskimi numerami rejestracyjnymi znajdujące się już na terenie UE muszą opuścić teren UE do 18 stycznia 2025 roku.

Po 18 stycznia, jak podaje Wilno, samochody z białoruskim numerami rejestracyjnymi nie będą mogły przebywać na terenie UE. Właścicielom takich aut grozi konfiskata i mandat.

Inne kraje UE, w tym Polska, nie wprowadziły  jeszcze takich restrykcji. Polska jak dotąd skupia się głównie na restrykcjach wobec ruchu towarowego.

Od zeszłego roku obowiązują natomiast restrykcje wobec samochodów z rosyjskimi rejestracjami.

Znadniemna.pl za Belsat.eu / LRT.lt

Od najbliższej północy, czyli od 18 lipca, samochody z białoruskimi numerami rejestracyjnymi nie będą mogły wjeżdżać na teren Unii Europejskiej od strony Litwy. Właściciele tych, które są już na terenie UE mają czas na przerejestrowanie swoich aut do stycznia przyszłego roku, w przeciwnym razie samochody

Misjonarze Oblaci z USA opublikowali stanowisko o. Andrzeja Juchniewicza OMI, proboszcza Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie koło Witebska i przełożonego Misji Oblackiej na Białorusi, wobec udziału tego kraju w wojnie na Ukrainie. Właśnie za te słowa katolicki duchowny już ponad dwa miesiące jest więziony przez reżim Łukaszenki.  Czeka go proces sądowy w sprawie karnej na podstawie zarzutów, nieznanych opinii publicznej.

„Pisząc te słowa, narażam się na oskarżenie przed białoruskim sądem, ale chciałbym, aby ten sprzeciw został wysłuchany publicznie”

– pisze na wstępie swojego przesłania o. Andrzej Juchniewicz, cytowany przez portal  Oblatesusa.org.

W dalszej części kapłan wyjaśnia istotę sprawy:

„…popiół spadł na nasze głowy, w tym momencie historii dla wielu Białorusinów ten gest jest nie tylko symboliczny, ale wyraża stan wewnętrzny: doświadczenie głębokiego wstydu i depresji. Bo z naszego kraju, z naszej ziemi są ataki wojenne Rosjan, prowokacje i holokaust narodu ukraińskiego”.

Wyraża solidarność z napadniętym wiarołomnie narodem:

„W imieniu swoim i wszystkich Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, posługujących na Białorusi, pragnę wyrazić naszą najgłębszą solidarność i wsparcie duchowe naszym współbraciom na Ukrainie i całemu narodowi ukraińskiemu”.

I ujawnia, jakie kroki poczynił, jako chrześcijanin, aby zwalczać zło:

„…postanowiliśmy codziennie modlić się wraz z naszymi parafianami o nawrócenie Rosji i Białorusi oraz o natychmiastowe zakończenie wojny na Ukrainie. Dziś w parafii w Szumilinie odbywa się w tej intencji całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu.”

Znadniemna.pl za Oblatesusa.org, fot.: Niniwa.pl

Misjonarze Oblaci z USA opublikowali stanowisko o. Andrzeja Juchniewicza OMI, proboszcza Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie koło Witebska i przełożonego Misji Oblackiej na Białorusi, wobec udziału tego kraju w wojnie na Ukrainie. Właśnie za te słowa katolicki duchowny już ponad dwa miesiące jest więziony

Skip to content