HomeStandard Blog Whole Post (Page 197)

We wtorek, 16 listopada, mijają 34 tygodnie (238 dni) od zatrzymania liderki Związku Polaków na Białorusi Andżeliki Borys, a w czwartek, 18 listopada, od zatrzymania Andrzeja Poczobuta. W ich sprawach wciąż toczy się „śledztwo”. Nie wiadomo, ile jeszcze czasu spędzą w areszcie zanim sprawa zostanie skierowana do sądu.

„Termin zatrzymania upływa 25 listopada, ale najprawdopodobniej zostanie on ponownie przedłużony” – przekazała PAP żona dziennikarza, Oksana Poczobut. Jak stwierdziła, Andrzej do tej pory nie otrzymał materiałów sprawy do wglądu, co oznacza, że na pewno nie zostanie skierowana do sądu w ciągu miesiąca.

„Myślę, że znowu termin aresztu zostanie przedłużony na trzy miesiące. Możliwe, że proces zacznie się po roku (od zatrzymania), ale to tylko moje przypuszczenie” – dodała Oksana.

Polscy aktywiści przebywają w więzieniu już 34 tygodnie. To prawie 8 miesięcy. Według białoruskiego kodeksu postępowania karnego w przypadku „ciężkich i szczególnie ciężkich przestępstw” termin aresztu może być przedłużany do 12, a następnie do 18 miesięcy.

Formalnie artykuł o „podżeganiu do nienawiści na tle narodowościowym”, na podstawie którego Poczobut i Borys są przetrzymywani w areszcie spełnia powyższe warunki. Opozycjonistom grozi kara od 5 do 12 lat więzienia. Jednak białoruskie środowiska obrońców praw człowieka, władze Polski i społeczność międzynarodowa, kategorycznie uznały sprawę karną wobec przedstawicieli polskiej mniejszości za „motywowaną politycznie”. Jest to pokazowa represja, która wpisuje się w falę ataków na społeczeństwo obywatelskie na Białorusi i wolność słowa.

„Andrzej jest człowiekiem z zasadami, jest uparty, ale nie zdecydował się na układ z władzami. Postanowił, że zostanie na Białorusi, chociaż wiedział, co mu grozi i myślę, że decyzję tę podjął jeszcze przed zatrzymaniem. Wiadomo również, że proponowano mu wolność w zamian za wyjazd z kraju, gdy był już w więzieniu, ale on stanowczo odmówił” – przekazał PAP Barys Harecki z niezależnego Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ), który z ramienia tej organizacji monitoruje sprawę karną wobec Andrzeja Poczobuta.

Polski aktywista jest dziennikarzem, przez wiele lat współpracował m.in. z białoruskimi mediami, z Gazetą Wyborczą, z Telewizją Polonia.

„Andrzej to dziennikarz z krwi i kości, nie przestaje nim być poza pracą. I on, i Andżelika, i Związek Polaków, który zdelegalizowały władze, zajmowali zawsze moralne stanowisko, stawali po stronie praw człowieka, wolności osobistej. Ta wolność rozciąga się również na prawo do mówienia prawdy o historii. A na Białorusi każdy człowiek, który nie zgadza się z władzami, jest zagrożony” – mówi Harecki, który sam obecnie przebywa za granicą. BAŻ został zlikwidowany, a jego portal internetowy – zablokowany.

„Poczobut, Borys i jeszcze trzy polskie aktywistki zostali zatrzymani w marcu na fali czystki wszystkiego związanego z Polską. To była pokazówka, żeby uzasadnić i wzmocnić represje wobec środowisk polskich. Zarzut podżegania do nienawiści jest całkowicie absurdalny, bo działalność ZPB miała na celu właśnie zbliżenie pomiędzy ludźmi, pomiędzy społeczeństwami. Oni są obywatelami Białorusi, ale są także Polakami. Białoruś to jest ich państwo i chcieli po prostu prowadzić normalną działalność, którą mniejszościom gwarantuje prawo międzynarodowe, i którą zapewniają cywilizowane państwa” – mówi.

Andżelika Borys została zatrzymana 23 marca za organizację wydarzenia kulturalnego, które władze uznały za „nielegalne”.

Poczobut, jak i Irena Biernacka i Maria Tiszkowska, a także działaczka z Brześcia Anna Paniszewa, zostali zatrzymani 2 dni później.

Wszczęto sprawę karną, a aktywistów oskarżono o „rehabilitowanie nazizmu”, zarzucając im wychwalanie zbrodniarzy wojennych, w tym Romualda Rajsa „Burego”, odpowiedzialnego za powojenne zbrodnie na białoruskich cywilach.

Po krótkim pobycie w areszcie w Mińsku całą piątkę przeniesiono do aresztu w niedalekim Żodzinie. W maju Biernacka, Tiszkowska i Paniszewa zostały wysłane za granicę w zamian za wyzwolenie. Władze białoruskie przekonywały, że żadnego przymusu nie było, jednak same działaczki przyznały, że nie pozostawiono im wyboru – mogły być wolne tylko poza granicami Białorusi. Poczobut na takie rozwiązanie się nie zgodził.

Z celi w areszcie przekazał, że ma świadomość, jakie konsekwencje mu grożą, ale jego decyzja pozostaje niezmienna. Przypominał losy „bohaterów AK”, których traktuje jako moralny wyznacznik, i których dzisiaj władze białoruskie i rządowi propagandyści zbiorczo nazywają „zbrodniarzami”.

„On zdecydowanie postanowił, że nie wyjedzie. Pisze mi, że ten proces traktuje nie tylko jako swój, ale jako proces wobec prawdy historycznej, polskich żołnierzy, AK. Przygotowuje się do niego” – przekazała Oksana Poczobut.

Sytuacja Andżeliki Borys jest inna. Z dostępnych informacji wynika, że szefowa ZPB, która doświadcza w areszcie bardzo ciężkich warunków i ma poważne problemy ze zdrowiem, jest gotowa na wyjazd z Białorusi. Jednak odmawiają jej tego białoruskie władze.

W ambasadzie RP w Mińsku przekazano PAP, że „począwszy od chwili zatrzymania polskie władze i pracownicy dyplomatyczni stale podejmują działania na rzecz uwolnienia Andrzeja Poczobuta i Andżeliki Borys”.

– Niestety, jak dotąd nie spotkało się to z konstruktywną i efektywną reakcją ze strony białoruskich władz – powiedział chargé d’affaires Marcin Wojciechowski.

– Perspektywa jest bardzo mglista, to może ciągnąć się jeszcze bardzo długo – uważa Barys Harecki. – Uwarunkowania prawne to jedno, ale ta sytuacja nie ma nic wspólnego z prawem. To jest sytuacja polityczna, a Andrzej i Andżelika są w niej zakładnikami – ocenił.

Harecki przewiduje, że do uwolnienia polskich aktywistów może dojść jedynie w sytuacji ewentualnego ocieplenia stosunków, przynajmniej krótkotrwałego. – Obecnie obserwujemy jednak coś zupełnie odwrotnego. Zwłaszcza w sytuacji, gdy, co najmniej z przyzwolenia białoruskich władz dochodzi do eskalacji sytuacji na granicy i zagrożone jest fizyczne bezpieczeństwo tej granicy – powiedział.

Informacji na temat sytuacji Poczobuta i Borys od początku zatrzymania jest bardzo niewiele. Adwokaci ich nie ujawniają, najwyraźniej w obawie o konsekwencje. W ostatnich miesiącach na Białorusi odsunięto od zawodu szereg prawników, którzy bronili aktywistów i opozycjonistów.

Obrońcy zatrzymanych aktywistów zostali formalnie zobowiązani do nieujawniania informacji o śledztwie.

– Jedyne informacje mam z listów od Andrzeja, które przychodzą dość regularnie – przekazała Oksana Poczobut. Najprawdopodobniej do Poczobuta docierają jedynie listy od niej. – Śledczy powiedział mu, że wszyscy o nim zapomnieli – dodała żona dziennikarza.

 Znadniemna.pl za Polska Agencja Prasowa/PAP

We wtorek, 16 listopada, mijają 34 tygodnie (238 dni) od zatrzymania liderki Związku Polaków na Białorusi Andżeliki Borys, a w czwartek, 18 listopada, od zatrzymania Andrzeja Poczobuta. W ich sprawach wciąż toczy się „śledztwo”. Nie wiadomo, ile jeszcze czasu spędzą w areszcie zanim sprawa zostanie

Jubileusz 90-lecia urodzin obchodzi dzisiaj legendarna „Różyczka” – prezes działającego przy Związku Polaków na Białorusi Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej Weronika Sebastianowicz.

Z okazji pięknego Jubileuszu redakcje portalu Znadniemna.pl i gazety „Glos znad Niemna na Uchodźstwie” składają Jubilatce najserdeczniejsze życzenia urodzinowe!

Weronika Sebastianowicz (w środku) na grodzieńskim wernisażu wystawy „Dziadek w polskim mundurze”, jako uczestniczka akcji o tej samej nazwie, która zgłosiła do niej swojego teścia Antoniego Sebastianowicza

Dziewięć lat temu legendarna „Różyczka” opowiedziała historię swojego życia i walki i cierpienia za polskość na Kresach Wschodnich redaktorowi portalu Znadniemna.pl Andrzejowi Pisalnikowi, pracującemu wówczas dla dziennika „Rzeczpospolita”.  Dzisiaj, w dniu 90. Urodzin legendarnej „Różyczki” proponujemy Państwu zapoznać się z treścią wywiadu, którego, wówczas jeszcze kapitan Weronika Sebastianowicz, udzieliła na kilka dni przed Bożym Narodzeniem 2012 roku.

 „Mogę cię pocieszyć – twój brat został zabity…”

81-letnią dziś szefową Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej na Białorusi, kapitan Weronikę Sebastianowicz zaprzysiężono w wieku 13 lat.

Za kilka dni Boże Narodzenie. Odczuwa pani tę świąteczną atmosferę?

Już nigdy nie poczuję tego, co czułam w tych dniach przed wojną. Może dlatego, że byłam dzieckiem. Ale w przedwojennej Polsce było chyba nawet inne powietrze. Skromne prezenty, jakie kładli pod choinkę rodzice, a były to najczęściej po prostu nowe ubranka, do dzisiaj wydają mi się najcudowniejszymi wśród tych, jakie kiedykolwiek otrzymywałam.

Mieszkała pani na terenie dzisiejszej Białorusi?

We wsi Pacewicze, niedaleko Wołkowyska. To była duża wieś, około 200 gospodarstw. Tata pracował jako inżynier dróg i mostów i we współpracy z gospodarzami położył bruk na wiejskich ulicach. Mieszkańcy Pacewicz byli dumni z tych brukowanych ulic.

W Pacewiczach mieszkali sami Polacy?

Białorusinów było więcej. Ale wtedy nie dostrzegaliśmy różnic między sobą. W święta prawosławne na przykład my, katolicy, staraliśmy się nie robić prania czy innej roboty, żeby nie obrazić uczuć sąsiadów Białorusinów. Oni natomiast nie pracowali w święta katolickie, żeby nas nie urazić.

W białoruskich mediach można spotkać opis przedwojennego życia Białorusinów pod polskim panowaniem jako życia ludzi drugiej kategorii, ciągle represjonowanych.

W naszej wsi było kilku członków KPZB (Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi). Opowiadali o cudownym życiu w Sowieckiej Białorusi i szerzyli ideę przyłączenia się do BSRR. Byli, oczywiście, inwigilowani przez policję, a jednego nawet zamknięto w areszcie na sześć miesięcy. Śmieliśmy się z niego. Gdy skończył się termin jego aresztu, nie chciał stamtąd wychodzić. Miał tam lepiej niż w domu. Dostał czyste ubranie, był najedzony, zapomniał, co to głód.

Zmienił poglądy?

Nie, wraz z kolegami dalej czekał na zbawców ze wschodu.

I oto 17 września 1939 „zbawcy” się zjawili.

Miałam osiem lat. Widziałam, jak do wsi wjechały ciężarówki z ludźmi. Ale jak się tym ludziom przyjrzałam, to pomyślałam, że to jakieś diabły. Straszni, brudni, w tych czapkach z czerwoną gwiazdą. A miejscowi komuniści zrywali kwiaty i rzucali je tym „diabłom” i na te ciężarówki. We mnie coś się zagotowało, jakaś nienawiść, więc zaczęłam wyrywać z ziemi korzenie i rzucać tymi korzeniami z ziemią w tych czerwonoarmistów i w te ciężarówki. Do domu wróciłam cała upaprana w błoto. Mama do mnie: „Dziecko, a co żeś robiła, że taka brudna jesteś?”. Opowiedziałam. Mama mnie umyła i kazała więcej do bolszewików się nie zbliżać. A dwa dni później, 19 września, miejscowy komunista przyszedł do nas ze strzelbą, by zabić ojca. Wycelował, ale starsza siostra Irena zdążyła podbić lufę, więc trafił w sufit. Ojciec jako inżynier utrzymywał kontakty i ze starostą, i z wojewodą, więc uznali go za „pana”. Gdy tata zapytał komunisty, dlaczego chce go zabić, ten odpowiedział: „Bo ty pan jesteś”. A „pan” w rozumieniu nowej władzy to bogacz, wyzyskiwacz i wróg ludu pracującego.

Czyli ojca czekały represje.

On to zrozumiał i ukrył się w stodole u sąsiada, Białorusina zresztą. Po kilku dniach udał się do Wołkowyska. Tam miejscowa inteligencja zakładała Związek Walki Zbrojnej. Ojciec, rzecz jasna, przystąpił do niego. Pierwszym komendantem ojca był major Stojanowski, pseudonim Cygan. Powoli do walki w konspiracji wciągał się mój brat Antoni. A i mnie tata nieraz prosił, żebym zaniosła kartkę do „wujka Alfonsa”. „Tylko nikomu nie pokazuj i nie mów o tym!” – ostrzegał. Od tych kartek zaczęła się i moja działalność w antysowieckim podziemiu.

Tata w latach wojny mieszkał w domu?

Do 1941 roku nawet pracował w urzędzie drogowym. Drogi i mosty budował zresztą także pod niemiecką okupacją. I za to go oskarżyli, gdy Armia Czerwona wypędziła Niemców. Kilkadziesiąt razy był aresztowany, a potem wypuszczany. Ktoś w urzędzie drogowym za nim się wstawiał, bo nie było lepszego specjalisty. W 1946 roku tatę skazano na 10 lat łagrów.

Czyli nie skazano go za działalność konspiracyjną.

Nikt z konspiracji go nie wydał. Ale kiedy był w więzieniu w Wołkowysku, trzy razy pozwalano mi na widzenie z nim pod warunkiem, że przekonam tatę, aby ujawnił kryjówkę brata, który po aresztowaniu ojca poszedł do lasu. Obiecali, że jeśli tata kryjówkę zdradzi, to go wypuszczą. Powiedziałam o tym. – Czy ty zwariowałaś! – oburzył się. – Przysięgę składałem, nie wyjdę stąd! – dodał.

Ale wówczas Armia Krajowa była już rozwiązana i przysięga nie obowiązywała.

W naszym oddziale składaliśmy przysięgę dwa razy. Drugi raz po rozwiązaniu AK w sierpniu 1945 roku.

Pani miała 14 lat.

Pierwszy raz zostałam zaprzysiężona, gdy miałam lat 13, w 1944 roku. Wtedy nadano mi pseudonim Różyczka.

Jak wyglądała przysięga?

W lesie, w obecności brata, kapelana oddziału księdza majora Antoniego Bańkowskiego, pseudonim Eliasz, i komendanta Bronisława Chwieduka, pseudonim Cietrzew. Położyłam rękę na krzyżu i odczytałam tekst przysięgi. Byłam bardzo dumna, że mi zaufano i przyjęto do AK jako łączniczkę.

Mimo że była pani niepełnoletnia.

Wątpliwości dowódcy i mojego brata rozwiał kapelan. Powiedział: „Przecież ona i tak już tyle czasu chodzi, tyle zna, po co zwlekać?”.

Jak długo walczył pani oddział?

W 1948 roku NKWD aresztowało komendanta i księdza kapelana, ale na czele oddziału stanął Alfons Kopacz, pseudonim Wróbel. Jego zastępcą został mój brat Antoni Oleszkiewicz, pseudonim Iwan. Komendant i kilku żołnierzy walczyli do 1953 roku.

Panią schwytano wcześniej, w 1951 roku.

Ostatnie lata przed aresztowaniem ciągle mnie śledzili. Aż w pewnym momencie komendant kazał mi się ukryć. Zamieszkałam u siostry jednego z żołnierzy w oddalonej od bunkrów akowskich miejscowości. Ale po siedmiu miesiącach pojechałam do siostry do Skidla (miasteczko 30 kilometrów od Grodna, w którym Weronika Sebastianowicz mieszka obecnie – red.) . Przyjechałam w sobotę, a już w poniedziałek mnie aresztowano. Trafiłam do więzienia w Grodnie.

Jaki zarzut pani postawili?

Na przesłuchaniach dopytywali się głównie o kryjówkę brata. To były nocne przesłuchania, a na dzień mnie wsadzano do karceru. Ale nawet nie to było najgorsze. Martwiłam się, dlaczego mama mi niczego nie przynosi. Okazało się, że mnie aresztowano w kwietniu, a ją w czerwcu. Po trzech miesiącach, kiedy myślałam już, że mnie wypuszczą, zrobili mi konfrontację z kolegą z AK. Powiedział, że mnie zna. Ujawnił też, że na ostatnim zebraniu komendant kazał w razie potrzeby pilnego kontaktu przekazać wiadomość przez Weronikę. Po tej konfrontacji przedłużono mi termin aresztu o dwa miesiące.

Czyli kolega wydał panią.

Powiedział o kilka słów za wiele, ale nie mam do niego żalu. Widać było po nim, że był strasznie torturowany i wycieńczony. Kiedy śledczy nie mieli już wątpliwości, że działam w konspiracji, przesłuchania stały się bardziej brutalne. Drzwiami złamano mi dwa palce, starając się zdobyć informacje o kryjówkach akowców. A ja rzeczywiście znałam wszystkie bunkry i wszystkie kryjówki. Potem był proces, na którym usłyszałam, że „utrzymywałam przestępczy kontakt z nacjonalistyczną bandą tak zwanej Armii Krajowej”.

Jak wyglądał proces?

Jaki tam proces! Trzech ich było. Odczytali akt oskarżenia, a potem ogłosili wyrok – 25 lat łagrów. W ostatnim słowie poprosiłam, żeby mamę, która czekała na proces, wysłali tam, gdzie mnie wyślą.

Posłuchali?

W łagrze w Workucie, do którego trafiłam, rzeczywiście spotkałyśmy się z mamą. Okazało się, że ją skazali za to, że piekła chleb dla akowców i prała im rzeczy. Mama nie ukrywała, że to robiła, bo w lesie przecież był jej syn. Kryjówek żadnych nie znała. Ale razem byłyśmy niedługo. Mnie szybko przenieśli do innego, o więziennym rygorze. Tu przekonałam się, że władza komunistyczna to władza szatańska, niemająca szacunku ani dla życia ludzkiego, ani do śmierci człowieka. Widziałam przez okno baraku, jak na ciężarówki ładowano trupy. Wraz z nimi ładowano schorowanych więźniów. Nie mogli już chodzić, ale niektórzy mogli jeszcze siedzieć. I tych martwych, i na wpół martwych ludzi wywożono ciężarówkami do tundry i wyrzucano. Zwalniano w ten sposób miejsca dla nowych więźniów.

Tych ciał nie grzebano?

Gdy była odwilż, więźniowie kopali doły i te ciała tam zrzucali. Gdyby Pan Bóg chciał wskrzesić więźniów łagrów, to ziemia by się podniosła w całej Rosji.

Panią też mógł spotkać taki los?

Byłam młoda i zdrowa. W 1952 roku przeniesiono mnie więc na wyręb tajgi do Kraju Krasnojarskiego. Tam chciałam odebrać sobie życie.

Było gorzej niż w Workucie?

Nie, ale pewnego razu wezwał mnie kagiebista. Nie wiedziałam po co. Mógł ogłosić, że mnie wypuszczają na wolność albo przenoszą do innego łagru. Gdy stawiłam się u niego, przywitał mnie słowami : „No cóż, mogę cię pocieszyć…”. Uradowałam się, pomyślałam, że może mnie zwolnią. A on ciągnął dalej: „Twój brat bandyta został zabity”. Zginął w obławie NKWD, ciężko ranny i otoczony popełnił samobójstwo. Nie pamiętam, jak się utrzymałam na nogach i wyszłam od tego kagiebisty. Nie spałam przez noc, bo straciłam sens życia. Rano poszłyśmy do tajgi. Gdy ścinałyśmy drzewo, zawsze ktoś krzyczał: „Strzeż się!”. Usłyszałam to i poszłam pod spadające drzewo. Jednak źle obliczyłam i drzewo zaczepiło mnie tylko wierzchołkiem. Rozpłakałam się, zaczęłam się modlić do Matki Najświętszej i przepraszać, że taki grzech chciałam popełnić. Wtedy obiecałam sobie, że będę żyła mimo trudności. No i, jak pan widzi, żyję do dziś i nawet coś robię.

—rozmawiał w Grodnie Andrzej Pisalnik

Znadniemna.pl za rp.pl

Jubileusz 90-lecia urodzin obchodzi dzisiaj legendarna „Różyczka” – prezes działającego przy Związku Polaków na Białorusi Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej Weronika Sebastianowicz. Z okazji pięknego Jubileuszu redakcje portalu Znadniemna.pl i gazety „Glos znad Niemna na Uchodźstwie” składają Jubilatce najserdeczniejsze życzenia urodzinowe! [caption id="attachment_55169" align="alignnone" width="1024"] Weronika Sebastianowicz (w

W okolicy przejścia granicznego Bruzgi – Kuźnica gromadzą się kolejne oddziały białoruskie, zapędzające na przejście migrantów w celu przypuszczenia ataku na teren Polski.

15 listopada łukaszyści sprowadzili koczujących pod granicą migrantów na przejście graniczne Bruzgi-Kuźnica. Obiecali im, że po przyjściu na przejście graniczne będą oczekiwały na nich autokary, którymi zostaną przewiezieni do Niemiec. To oczywiście wierutne kłamstwo.

Polskie służby przez megafony zwracają się po rosyjsku do białoruskich OMON-owców i funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa:

„Nic nie usprawiedliwia cierpienia kobiet i dzieci. Pozwólcie im stąd odejść! Białorusini! Bardzo Was prosimy: opamiętajcie się! Czy po tym wszystkim naprawdę będziecie mogli spojrzeć w oczy swoim żonom i dzieciom?”- cytują białoruskie media treści komunikatów.

Informują też imigrantów, że zostali oszukani przez Białorusinów w sprawie rzekomego transportu do Niemiec.

Migranci zajęli przestrzeń pod dachem przejścia granicznego „Bruzgi” po stronie białoruskiej i wzdłuż granicy z Polską.

Jak informuje rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn, w pierwszym szeregu pod infrastrukturą graniczną rozlokowano kobiety i dzieci, choć stanowią niewielką część przyprowadzonej grupy. Tuż za nimi ustawiono dziennikarzy. Żaryn deklaruje, że polskie służby są w pełnej gotowości do ewentualnego szturmu ze strony białoruskiej.

Przypomnijmy, białoruskie władze oficjalnie wpuściły migrantów do kraju, wklepały w ich paszporty wizy turystyczne. Teraz „turyści” naruszają granicę państwową Białorusi – ale straż graniczna na to nie reaguje.

Więcej informacji o zorganizowanym przez reżim Łukaszenki kryzysie migracyjnym znajdziesz TUTAJ.

Znadniemna.pl za Kresy24,pl/ t.me/euroradio

W okolicy przejścia granicznego Bruzgi - Kuźnica gromadzą się kolejne oddziały białoruskie, zapędzające na przejście migrantów w celu przypuszczenia ataku na teren Polski. 15 listopada łukaszyści sprowadzili koczujących pod granicą migrantów na przejście graniczne Bruzgi-Kuźnica. Obiecali im, że po przyjściu na przejście graniczne będą oczekiwały na nich

Wystawa „Dziadek w polskim mundurze”, będąca pokłosiem akcji mediów ZPB o tej samej nazwie, została otwarta 12 listopada we wrocławskim Centrum Historii Zajezdnia.

Wernisaż wystawy, który poprowadzili jej autorzy – redaktor naczelna „Głosu znad Niemna na uchodźstwie” Iness Todryk-Pisalnik i szef portalu Znadniemna.pl Andrzej Pisalnik, odwiedzili m.in. wieloletni przyjaciele Związku Polaków na Białorusi: były wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk oraz prof. Julian Zdzisław Winnicki. Przybyli także działacze ZPB, zmuszeni do opuszczenia Białorusi w związku z kampanią represji, rozpętaną przez reżim Aleksandra Łukaszenki przeciwko polskiej mniejszości narodowej.

Wśród Polaków z Białorusi, którzy znaleźli schronienie przed prześladowaniami reżimu Łukaszenki we Wrocławiu znalazła się działaczka Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB Alicja Matuk, będąca wnuczką Ambrożego Bartczaka, jednego z bohaterów akcji „Dziadek w polskim mundurze”, któremu na wystawie poświęcona jest jedna z plansz.

Alicja Matuk przyszła na wystawę z pamiątkami po swoim dziadku, o którego wojennym i powojennym losie opowiedziała zgromadzonym na wernisażu.

Historia Ambrożego Bartczaka, podobnie jak biogramy wszystkich bohaterów akcji „Dziadek w polskim mundurze” jest wciąż dostępna na naszym portalu oraz w książce, będącej podsumowaniem akcji. Książka z biogramami bohaterów akcji „Dziadek w polskim mundurze” była prezentowana podczas wernisażu wystawy.

Nie mniej niż historia Ambrożego Bartczaka wzruszyła zgromadzonych na wernisażu historia wnuczki bohatera. Rzecz w tym, iż pani Alicja w trybie pilnym opuściła Białoruś, żeby nie splamić pamięci swojego dziadka i honoru rodziny. Na Białorusi była wzywana do KGB, które podejmowało wobec niej próby werbunku w celu zmuszenia do donoszenia na działaczy ZPB oraz propagandowego wykorzystania w publikacjach, szkalujących dobre imię Polski i Polaków.  Działaczka ZPB nie uległa groźbom nawet wówczas, kiedy na rozkaz KGB została zwolniona z pracy w jednej z grodzieńskich szkół. Decyzja o ucieczce do Polski została podjęta wówczas, kiedy realna stała się groźba aresztowania działaczki polskiej mniejszości, niezgadzającej się na współpracę z łukaszenkowskimi służbami.

Wystawa „Dziadek w polskim mundurze”, którą Iness Todryk-Pisanik i Andrzej Pisalnik pokazują w różnych miastach Polski, oprócz plansz z bohaterami akcji ma planszę specjalną, na której widnieją m. in. fotografie liderów polskiej mniejszości narodowej na Białorusi, więzionych przez reżim Łukaszenki- Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta.

– Poświęciliśmy wystawę naszym więzionym kolegom, żeby pokazać absurdalność zarzutów, które oni usłyszeli. Władze zarzucają im m.in. propagowanie nienawiści i „rehabilitację nazizmu” tylko dlatego, że działali na rzecz upamiętnienia polskich bohaterów, walczących o polski interes narodowy i przeciwko faszystowskiej oraz komunistycznej ideologii. Z punktu widzenia białoruskich władz akcja i wystawa „Dziadek w polskim mundurze” także powinny się kwalifikować, jako zbrodnia przeciwko interesom łukaszenkowskiej dyktatury – tłumaczył Andrzej Pisalnik powody, dla których jedna z plansz wystawy jest poświęcona Polakom współcześnie prześladowanym przez reżim Łukaszenki.

Refleksją na temat prześladowań Polaków na Białorusi podzielił się były wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk. Wspominał m.in. o czasach, kiedy po uderzeniu władz Białorusi w ZPB i Andżelikę Borys organizował pomoc dla prześladowanych na Białorusi rodaków.

O trudnych losach Polaków na Kresach Wschodnich w różnych okresach dziejowych mówił z kolei wybitny znawca tematu prof. Julian Zdzisław Winnicki. – Współczesne prześladowanie Polaków na Białorusi potwierdza fakt, iż ideologią, panującą w umysłach białoruskiej władzy, wciąż jest zbrodnicza ideologia bolszewicka – podsumował swoje rozważania naukowiec.

Zapraszamy do obejrzenia zdjęć z wydarzenia:

Alicja Matuk opowiada dramatyczną historię swojego dziadka

Przemawia Krzysztof Grzelczyk, wieloletni przyjaciel Związku Polaków na Białorusi, były wojewoda dolnośląski

Przemawia prof. Julian Zdzisław Winnicki, wybitny znawca tematyki Kresów Wschodnich

Znadniemna.pl, zdjęcia Marty Tyszkiewicz

Wystawa „Dziadek w polskim mundurze”, będąca pokłosiem akcji mediów ZPB o tej samej nazwie, została otwarta 12 listopada we wrocławskim Centrum Historii Zajezdnia. Wernisaż wystawy, który poprowadzili jej autorzy - redaktor naczelna „Głosu znad Niemna na uchodźstwie” Iness Todryk-Pisalnik i szef portalu Znadniemna.pl Andrzej Pisalnik, odwiedzili

Tragiczne wiadomości nadchodzą z Lidy. W wigilię 103. rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości środowisko Polaków Lidy poniosło ciężką stratę – w wieku 67 lat zmarł Aleksander Siemionow, jeden z najgorliwszych miejscowych patriotów polskich. „Polak z wyboru”, jak mówił o sobie.

„Polak z wyboru” – to także tytuł autobiograficznej książki, którą jeden z najbardziej znanych przedstawicieli polskiej społeczności Lidy wydał w 2011 roku.

W roku 2014 publikowaliśmy fragment tego dzieła, poświęcony rozważaniom autora o znaczeniu dla zachowania tożsamości narodowej ojczystego języka.

Śp. Aleksander Siemionow był człowiekiem bez którego ciężko wyobrazić sobie środowisko Polaków Lidy i jego działalność. Był też człowiekiem niezwykle otwartym, o którym można powiedzieć, że żył tak, aby nie mieć przed nikim tajemnic. Swoją otwartością i rzadko spotykaną w dzisiejszych czasach postawą patriotyczną powodował, że za jego przykładem polskim patriotyzmem zarażali się inni.  To właśnie Aleksander Siemionow stał się ideowym przywódcą środowiska polskiej młodzieży patriotycznej Lidy.

O śp. Aleksandrze Siemionowie można rozważać długo, ale najlepiej o nim opowiadał on sam. W 2009 roku Aleksander Siemionow udzielił wywiadu katolickiemu portalowi Opoka. Tytuł tego wywiadu stał się później tytułem książki, którą napisał sam pan Aleksander. Proponujemy Państwu zapoznanie się z tym wywiadem i prosimy o modlitwę za duszę śp. Aleksandra Siemionowa…

Cześć Jego Pamięci!

POLAK Z WYBORU

Z Aleksandrem Siemionowem, polonijnym działaczem z białoruskiej Lidy, rozmawia Łukasz Kaźmierczak

Długa i powikłana była Pańska droga do polskości…

— Moja mama to Białorusinka, ojciec w połowie Polak, w połowie Rosjanin. I choć jego matka pochodziła spod Puław, nigdy nie czuł się Polakiem. Wręcz przeciwnie, mogę powiedzieć, że z domu wyniosłem zdecydowanie antypolskie nastawienie. I tak było do momentu, gdy nie spotkałem na swojej drodze swojej przyszłej żony Teresy, Polki…

Ale ten podział był tak naprawdę czysto umowny: oboje nie znaliśmy języka polskiego i rozmawialiśmy początkowo jedynie po rosyjsku. Ona była homo sovieticus, i ja byłem homo sovieticus.

Któregoś dnia poszliśmy jednak na imieniny jej chrzestnej matki. Przywitałem się rosyjskim zdrastwujtie, na co całe towarzystwo odpowiedziało: dzień dobry panu. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w mojej Lidzie Polaków rozmawiających w swoim języku. To był dla mnie szok. Potem była wizyta u jej babci, wilnianki, która chciała zobaczyć tego „kacapa, męża swojej wnuczki”. I pierwszy kontakt z polską gazetą. Zdobyłem się na śmiałość i zapytałem: a może babcia pokaże mi polskie litery? A kiedy zacząłem czytać, to poszło już dalej niesłychanie łatwo.

Pewnie odezwała się w Panu polska krew po babci…

— Tej krwi musiało być rzeczywiście sporo, bo od tamtej pory zacząłem namiętnie czytać polskie książki i prasę, na okrągło słuchałem też I Programu Polskiego Radia. To było 10 lat fascynacji językiem polskim. Wtedy już nie czułem się ruskim, a raczej obywatelem czy może raczej spadkobiercą Wielkiego Księstwa Litewskiego z jego niezwykłym narodowościowym konglomeratem.

Ale to jeszcze nie była „ta” polskość…

— Ona przyszła później. Najpierw wpadła mi w ręce jedyna polskojęzyczna gazeta ukazująca się na terenie ZSRR. I właśnie w niej, wśród morza informacji o przodownikach pracy, kołchozach i plenum KC, na ostatniej stronie znalazłem informację o Polskim Teatrze Ludowym. U nas w ZSRR polski teatr? Niemożliwe. Póki nie dotknę, nie uwierzę. Pojechałem więc do Wilna. I zobaczyłem tam młodzież rozmawiającą po polsku na scenie, na przystanku, w kawiarni, w domu. Zrozumiałem wtedy, że ten język nie jest jedynie na potrzeby przedstawienia, ale to ich codzienna mowa.

A potem znów przeczytałem: polska szkoła na Litwie. No nie, w teatr to jeszcze uwierzę, ale w polską szkołę w ZSRR? Ale to była prawda. Pojechałem, obejrzałem, i usłyszałem polską mowę na szkolnych korytarzach. Zajrzałem nawet do szkolnego dziennika i zobaczyłem w nim 27 polskich imion i nazwisk. Żadnych tam Andriei czy Jelen tylko Andrzej, Helena, Stanisław, Władysław, Elżbieta…

Przesiedziałem w tej szkole cały dzień, a kiedy z niej wychodziłem, to już nie jako syn Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale jako Polak. Te dzieci przełamały we mnie ostatnie bariery.

Więc gdyby dziś ktoś zapytał Pana o narodowość…

— …to odpowiedziałbym, że w stu procentach czuję się Polakiem. Powiem więcej, jestem głęboko przekonany o tym, że Polak z wyboru jest jeszcze większym patriotą niż Polak z urodzenia.

Cały wywiad przeczytasz TUTAJ.

Znadniemna.pl

Tragiczne wiadomości nadchodzą z Lidy. W wigilię 103. rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości środowisko Polaków Lidy poniosło ciężką stratę – w wieku 67 lat zmarł Aleksander Siemionow, jeden z najgorliwszych miejscowych patriotów polskich. „Polak z wyboru”, jak mówił o sobie. „Polak z wyboru” – to także

Prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys, przetrzymywana przez ponad siedem miesięcy przez reżim Aleksandra Łukaszenki w więzieniu śledczym w Żodzinie podziękowała działaczom ZPB, braciom Białorusinom oraz licznym sympatykom organizacji za życzenia urodzinowe.

Podziękowania Pani Prezes przekazała w liście do jednego z działaczy ZPB w Grodnie. „Dziękuję za życzenia!!! U mnie wszystko w porządku. Trzymam się dzięki Waszym modlitwom!!!” – pisze prezes ZPB, dodając, że słowa te kieruje do wszystkich członków Związku Polaków na Białorusi i braci Białorusinów.

Andżelika Borys nie pisze tego wprost, ale należy się domyślać, że poza licznymi listami z życzeniami urodzinowymi dotarła do niej także informacja o publicznych obchodach Jej Dnia Urodzin, które Związek Polaków na Białorusi organizował na Placu Zamkowym w Warszawie m.in. wspólnie ze środowiskiem Białorusinów, ukrywających się w Polsce przed represjami reżimu Łukaszenki.

Mamy nadzieję, że Andżelika Borys dowiedziała się także o naszej akcji „Narysuj kartkę urodzinową dla Pani Andżeliki”.

Z innych listów, otrzymywanych przez działaczy ZPB od Pani Prezes wynika, że pisze do niej wielu nieznajomych jej ludzi, m.in. z Moskwy i Sankt Petersburgu.

Swoje 48. urodziny prezes ZPB Andżelika Borys obchodziła 18 października w celi więzienia śledczego nr 8 w Żodzinie, uważanego za jedno z najcięższych więzień na Białorusi. Reżim Łukaszenki postawił liderce polskiej mniejszości narodowej absurdalne zarzuty „podżegania do nienawiści na tle narodowościowym i religijnym” oraz zarzut „rehabilitacji nazizmu”, za co grozi kara od 5 do 12 lat pozbawienia wolności.

Znadniemna.pl

 

Prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys, przetrzymywana przez ponad siedem miesięcy przez reżim Aleksandra Łukaszenki w więzieniu śledczym w Żodzinie podziękowała działaczom ZPB, braciom Białorusinom oraz licznym sympatykom organizacji za życzenia urodzinowe. Podziękowania Pani Prezes przekazała w liście do jednego z działaczy ZPB w Grodnie.

W piątek, 5 listopada, oficjalnie ogłoszono ukończenie pierwszego etapu rekonstrukcji grodzieńskiego Starego Zamku. Wszyscy chętni mogą zwiedzać odtworzone sale zamkowe już od soboty.

Stary Zamek jest jednym z najbardziej godnych uwagi zabytków Grodna. Odgrywa szczególną rolę łącznika pomiędzy trzema kulturami dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rzeczpospolitej Obojga Narodów – białoruską, litewską i polską.

Zamek budowali miejscowi Słowianie i Jaćwingowie, przebudowywali wielki książę Witold Kiejstutowicz i król Stefan Batory, niszczyły go wojska moskiewskie i szwedzkie. W XX wieku w gmachu mieściło się muzeum. W minionej dekadzie podjęto decyzję o jego renowacji. Działania te przyśpieszyły na tle ruchu bezwizowego i masowego napływu turystów do Grodna.

Rekonstrukcja wywołuje jednak mieszane uczucia mieszkańców, turystów i ekspertów. Z jednej strony wszyscy są zgodni, że z zamkiem należało coś zrobić, aby nie popadł w ruinę, z drugiej strony panowało przekonanie że obecny projekt renowacji sprowadzał się do przekształcenia unikalnego obiektu w atrapę zabytku.

Więcej na ten temat przeczytasz TUTAJ.

Znadniemna.pl za Belsat.eu, na zdjęciu: Stary Zamek w dniu 5 listopada 2021 roku, fot.: Belsat.eu

W piątek, 5 listopada, oficjalnie ogłoszono ukończenie pierwszego etapu rekonstrukcji grodzieńskiego Starego Zamku. Wszyscy chętni mogą zwiedzać odtworzone sale zamkowe już od soboty. Stary Zamek jest jednym z najbardziej godnych uwagi zabytków Grodna. Odgrywa szczególną rolę łącznika pomiędzy trzema kulturami dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rzeczpospolitej

Już po raz 5. historycy z obszaru dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów spotkali się, by rozmawiać o Polakach na Białorusi.

V edycja międzynarodowej konferencji „Polacy na Białorusi od Powstania Styczniowego do XXI wieku” rozpoczęła się w środę, 3 listopada, w Ambasadzie RP w Wilnie. Była to konferencja niezwykła, bo po raz pierwszy badacze historii Polaków na Białorusi musieli się spotkać na emigracji, w niedalekim tak pod względem więzi historycznych, jak i geograficznie, Wilnie.

„Dzisiejsza konferencja łączy historię ze współczesnością, opowiada o wspólnym wysiłku Polaków, Litwinów i Białorusinów na rzecz reform, wolności i demokracji, który trwa od czasów Powstania Styczniowego. Mówi ona też o ponadczasowości represji niegdyś zaboru rosyjskiego, obecnie reżimu białoruskiego” – mówiła, rozpoczynając konferencję, Ambasador RP na Litwie Urszula Doroszewska.

Ambasador podkreśliła wyjątkowość miejsca, w jakim odbywa się tegoroczne spotkanie.

„Wilno historycznie zawsze łączyło Polaków, Litwinów i Białorusinów, obywateli Rzeczpospolitej Obojga Narodów, niegdyś rozdzielonych przez zaborców. Dzisiaj łączy nas ze względu na dyskusję o losach Polaków na Białorusi, szerzej również obywateli Białorusi, rozdzielanych i zmuszanych do emigracji” – podkreśliła w swoim przemówieniu.

W obradach wzięli udział również przedstawiciele Związku Polaków na Białorusi, w tym zwolnione 2 miesiące temu z białoruskiego więzienia członkinie Zarządu Głównego ZPB Irena Biernacka i Maria Tiszkowska oraz przedstawiciele białoruskiej opozycji. Nagranie wideo, skierowane do uczestników konferencji, przesłała Swiatłana Cichanouska.

Pierwszy dzień 3-dniowego spotkania poświęcony został tematowi, który po 100 latach nadal budzi ogromne emocje, czyli podpisaniu traktatu ryskiego i jego konsekwencji dla Polaków, Białorusinów, Litwinów i Ukraińców. Dyskusję moderowali dr h. c. Jan Malicki, dyrektor Studium Europy Wschodniej oraz dr Andrzej Pukszto. W debacie uczestniczyli prof. dr hab. Adam Bosiacki (Warszawa), prof. dr hab. Roman Jurkowski (Olsztyn), dr Rimantas Miknys (Wilno), dr hab. prof. IS PAN Aleksander Smalianczuk (Grodno) i online prof. dr hab. Ihor Tsependa (Iwano-Frankiwsk).

Po zakończeniu dyskusji dr Jarosław Książek, do niedawna konsul RP w Grodnie, który został zmuszony do opuszczenia Białorusi przez tamtejsze władze, zaprezentował V tom monografii „Polacy na Białorusi od Powstania Styczniowego do XXI wieku. Traktat ryski i jego konsekwencje dla Polaków i Białorusinów”.

Seria, wydawana od 5 lat przez Studium Europy Wschodniej (SEW) Uniwersytetu Warszawskiego, to rzeczywiście unikatowe wydawnictwo. Redaktorem każdego z tomów jest dr hab. Tadeusz Gawin, Prezes Honorowy Związku Polaków na Białorusi. Jak zauważyła w swojej recenzji profesor Małgorzata Ruchniewicz z Uniwersytetu Wrocławskiego „dotychczasowy plon serii, pięć bardzo obszernych tomów, już teraz stanowi prawdziwy »niezbędnik« dla wszystkich zainteresowanych tematem. Żadna inna część polskiej diaspory na Wschodzie nie doczekała się w ostatnim czasie prowadzonego z taką konsekwencją projektu badawczego i równocześnie wydawniczego”.

Publikacja, oprócz artykułów naukowych, zawiera również jeden, bardzo symboliczny rozdział, który świadczy o tym, jak trudna jest sytuacja Polaków na Białorusi obecnie. Przypomina on o tym, że jednym z autorów tomu miał być Andrzej Poczobut, który jako polski działacz, dziennikarz i pasjonat historii jest obecnie więziony przez białoruskie władze.

W drugim dniu konferencji obrady zostały przeniesione do Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Zanim je rozpoczęto, Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” wyróżniło złotymi i srebrnymi medalami osoby, które działają na rzecz Polaków na Białorusi.

„Nasze symboliczne medale postanowiliśmy wręczyć osobom związanym z konferencją, które od wielu lat ją współtworzą. To bardzo ważne wydarzenie, również ze względu na wydawanie co roku tomu konferencyjnego, który dokładnie dokumentuje wszystkie podejmowane działania. Z naszej perspektywy Związkowi Polskiemu na Białorusi niezwykle potrzebne są takie akcje, gdyż podnoszą one działania związku z płaszczyzny społecznej na zupełnie nowy obszar działalności naukowej” – zauważyła w rozmowie z TVP Wilno Anna Kietlińska, prezes Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

Złotymi medalami nagrodzono historyka, profesora Romana Jurkowskiego i doktora Jarosława Książka, zarówno historyka, jak i (do marca br.) Konsula Generalnego w Grodnie. Srebrne medale przypadły dyrektorowi Studium, dr. Janowi Malickiemu i Elżbiecie Książek, również pracującej w SEW oraz profesorowi Eugeniuszowi Mironowiczowi, historykowi i działaczowi białoruskiej mniejszości narodowej w Polsce.

Elżbieta Książek, odbierając medal, przypomniała zebranym o uwięzionych przez reżim Łukaszenki Andżelice Borys – prezesce Związku Polaków na Białorusi i Andrzeju Poczobucie, dziennikarzu i działaczu ZPB. Oboje aresztowano w marcu tego roku, grozi im wyrok od 5 do 12 lat więzienia.

W piątek konferencję zakończyła Debata końcowa „Białoruś we współczesnej polityce Polski i Litwy: działania parlamentów”, w której wzięli udział Małgorzata Gosiewska – wicemarszałek Sejmu RP oraz Paulius Saudargas – wiceprzewodniczący Sejmu Litwy.

 Znadniemna.pl za wilno.tvp.pl, zdjęcie: Marian Paluszkiewicz

Już po raz 5. historycy z obszaru dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów spotkali się, by rozmawiać o Polakach na Białorusi. V edycja międzynarodowej konferencji „Polacy na Białorusi od Powstania Styczniowego do XXI wieku” rozpoczęła się w środę, 3 listopada, w Ambasadzie RP w Wilnie. Była to konferencja

Były działacz Związku Polaków na Białorusi i redaktor naczelny „Magazynu Polskiego na uchodźstwie” Igor Bancer kilka dni temu wrócił z kolonii karnej do półzamkniętego „zakładu poprawczego”, gdzie odbywa karę robót przymusowych – informuje Biełsat. Półtoramiesięczna wysyłka do kolonii karnej była karą za rzekome łamanie regulaminu.

Według Bancera zarzuty łamania regulaminu były formą presji, by zmusić go do podpisania listu do Łukaszenki z prośbą o ułaskawienie.

Biełsat informuje, że tym razem więzienne władze także zarzuciły mu, że rzekomo przespał dzwonek pobudki, choć na drugim piętrze w hotelu robotniczym, w którym mieszka po postu go nie słychać. Drugim naruszeniem, według administracji, była odmowa przeprowadzki do pokoju, w którym zamieszkiwali więźniowie z tzw. statusem „opuszczonych”, czyli najniższym w więziennej hierarchii. Kontakt z nimi oznaczałby dla więźnia narażenie się na szykany ze strony innych więźniów.

W dniu przeniesienia go do karceru u Igora Bancera zdiagnozowano gorączkę, a lekarz wypisał mu zaświadczenie o niezdolności do pracy. Jednak pół godziny później, nie zważając na stan zdrowia, więzień trafił do karceru, w których panują gorsze warunki niż w reszcie zakładu.

Przed wysłaniem do kolonii karnej grodzieński muzyk spędził w karcerze 40 dni, z czego połowę czasu prowadząc głodówkę.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/Belsat.eu

Były działacz Związku Polaków na Białorusi i redaktor naczelny "Magazynu Polskiego na uchodźstwie" Igor Bancer kilka dni temu wrócił z kolonii karnej do półzamkniętego „zakładu poprawczego”, gdzie odbywa karę robót przymusowych – informuje Biełsat. Półtoramiesięczna wysyłka do kolonii karnej była karą za rzekome łamanie regulaminu. Według Bancera zarzuty łamania

„Żyjesz, dopóki o Tobie pamiętamy” – takie jest motto otwartej 26 października w Grodzieńskiej Sali Wystawowej wystawy obrazów, rzeźby i ceramiki, autorstwa nieodżałowanego wybitnego przedstawiciela grodzieńskiego środowiska artystycznego, członka Towarzystwa Plastyków Polskich przy Związku Polaków na Białorusi śp. Wasyla Martyńczuka.

Wystawa, przygotowana siłami kolegów i członków rodziny śp. Malarza, ma przypominać o tym, jak otwartą na ludzi, pozytywną, miłującą życie osobą był zmarły rok temu na COVID-19 śp. Wasyl Martyńczuk.

Śp. Wasyl Martyńczuk był jednym z najbardziej cenionych i utalentowanych malarzy grodzieńskich. Przez wiele lat działał w Towarzystwie Plastyków Polskich przy Związku Polaków na Białorusi. Zawsze uśmiechnięty i uczynny, chętnie pomagał młodszym kolegom w poznawaniu tajników warsztatu malarza. Brał aktywny udział w życiu Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB, uczestnicząc w plenerach, wystawach zbiorowych i wystawiając swoje dzieła na wystawach indywidualnych, które uważały za honor gościć najbardziej prestiżowe galerie nie tylko Grodna. W swojej długiej i ciekawej karierze artystycznej śp. Wasyl Martyńczuk oprócz Białorusi i Polski miał indywidualne wystawy w różnych krajach globu, m.in. w Japonii, Francji, Niemczech, w Rosji, na Ukrainie, na Litwie.

Jego prace cieszą się ogromnym zainteresowaniem wśród miłośników sztuki. Wiele z nich znajduje się w kolekcjach prywatnych koneserów sztuki krajów Europy i reszty świata.

Chyba nie było takiej techniki plastycznej, której by nie opanował Mistrz Wasyl Martynczuk. Potrafił genialnie malować we wszystkich technikach malarskich na płótnie, na powierzchniach ceramicznych, układał złożone i przepiękne mozaiki, rzeźbił posągi, jakby przeniesione z bajecznej krainy.

Jednym z największych wyzwań w karierze plastycznej Wasyla Martyńczuka było wykonanie posągu św. Jana Pawła II. Uroczyste odsłonięcie podobizny świętego odbyło się 27 kwietnia 2014 roku, tuż po kanonizacji Papieża-Polaka w katedrze grodzieńskiej.

Wystawa, której wernisaż odbył się w rocznicę śmierci Artysty składa się z dzieł jego autorstwa, udostępnionych przez rodzinę i przyjaciół Malarza.

Wystawa będzie dostępna dla zwiedzających w Grodzieńskiej Sali Wystawowej przy ulicy Orzeszkowej 38 do 28 listopada.

Dzięki dobrodziejstwu Internetu i mediów społecznościowych mamy możliwość zaprezentowania Państwu fotografii z wernisażu wystawy śp. Wasyla Martyńczuka pt. „Oddechu miłości, nie ustawaj”:

Afisz wystawy

Przemawia historyk sztuki, członkini Towarzystwa Plastyków Polskich przy ZPB Maryna Zagidulina

O śp. Tacie wspomina córka Anna

Przemawia syn śp. Artysty Arseni Martyńczuk. Obok – wdowa po Malarzu Helena

Przemawia przyjaciółka rodziny Martyńczuków, Olga Babińska

Arseni Martyńczuk, syn śp. Malarza z podobizną Taty na koszulce

Rodzina śp. Wasyla Martyńczuka

 

 

 

 Znadniemna.pl, zdjęcia Facebook.com

„Żyjesz, dopóki o Tobie pamiętamy” – takie jest motto otwartej 26 października w Grodzieńskiej Sali Wystawowej wystawy obrazów, rzeźby i ceramiki, autorstwa nieodżałowanego wybitnego przedstawiciela grodzieńskiego środowiska artystycznego, członka Towarzystwa Plastyków Polskich przy Związku Polaków na Białorusi śp. Wasyla Martyńczuka. Wystawa, przygotowana siłami kolegów i członków

Przejdź do treści