HomeStandard Blog Whole Post (Page 13)

Dzisiaj w 161.rocznicę śmierci Romualda Traugutta, ostatniego dyktatora powstania styczniowego i naszego krajana, przypominamy sylwetkę człowieka, który w czasach narodowego zwątpienia wybrał niezłomność i poświęcenie.

Jego życie to opowieść o cichej odwadze, duchowym przywództwie i wierze w Polskę, która miała się dopiero narodzić. 161 lat temu na stokach Cytadeli Warszawskiej zginął człowiek, ale narodził się symbol.

Od szlacheckiego wychowania do carskiej armii

Romuald Traugutt urodził się 16 stycznia 1826 roku w Szostakowie, na terenie ówczesnej guberni grodzieńskiej, a obecnie – obwodu brzeskiego na Białorusi.

Pochodził z niezamożnej rodziny szlacheckiej, która mimo skromnych warunków pielęgnowała silne tradycje patriotyczne. Wychowywany przez babkę Justynę Błocką, od najmłodszych lat nasiąkał opowieściami o polskiej historii, bohaterstwie i niepodległościowych dążeniach.

„Zawsze dotkliwie czułem stratę matki, choć skutków jej nie doświadczyłem pod czułą opieką babki mojej” – pisał po latach.

Jako młody chłopak Traugutt wyróżniał się pilnością i zdolnościami. Ukończył gimnazjum w Świsłoczy ze złotym medalem, co otworzyło mu drogę do kariery wojskowej. Wstąpił do armii rosyjskiej, gdzie szybko awansował dzięki talentowi organizacyjnemu i odwadze. Brał udział w tłumieniu powstania węgierskiego w 1848 roku oraz w wojnie krymskiej, zdobywając odznaczenia i uznanie przełożonych.

Romuald Traugutt w rosyjskim mundurze, fot.: Wikipedia

Choć służył w armii zaborcy, nigdy nie porzucił myśli o wolnej Polsce. Po odejściu ze służby w 1862 roku, zajął się gospodarstwem i rodziną, ale w jego sercu wciąż tliła się iskra niepodległości. Gdy wybuchło powstanie styczniowe, nie zawahał się – wrócił do walki, tym razem jako żołnierz sprawy narodowej.

Dyktator powstania – samotny przywódca w czasach chaosu

W październiku 1863 roku Romuald Traugutt został mianowany dyktatorem powstania styczniowego. Był to moment przełomowy – zryw tracił impet, a jego struktury pogrążały się w chaosie. Traugutt podjął się zadania niemal niemożliwego: scentralizowania działań, nadania im charakteru narodowego i moralnego, oraz przywrócenia wiary w sens walki. „Celem jedynym i rzeczywistym powstania naszego jest odzyskanie niepodległości i ustalenie w kraju naszym porządku opartego na miłości chrześcijańskiej, na poszanowaniu prawa i wszelkiej sprawiedliwości” – pisał.

Jako dyktator wykazywał się niezwykłą konsekwencją i dyscypliną. Pracował niemal samotnie, często nocami, redagując dokumenty, planując akcje i utrzymując kontakt z emisariuszami. Nie miał wsparcia ze strony zagranicy, a wielu współczesnych uznawało jego działania za zbyt idealistyczne. Mimo to nie ustępował – wierzył, że nawet przegrane powstanie może być fundamentem przyszłej niepodległości.

„Ja nie wiem, czy jest sens. Wiem tylko, że jest mus” – wyznał w jednym z listów.

Historyk Antoni Maziarz zauważa: „Traugutt prezentował klasyczne ujęcie patriotyzmu – uczucia względem ojczyzny, postawa gotowości do poświęceń, której celem jest osiągnięcie jej dobra, bez dezawuowania praw innych narodów”. Jego duchowe przywództwo, choć niedoceniane wówczas, dziś uznawane jest za jedno z najczystszych i najbardziej heroicznych w historii Polski.

Cytadela i krzyż – ostatnie dni bohatera

W kwietniu 1864 roku Romuald Traugutt został aresztowany przez władze carskie w swoim warszawskim mieszkaniu. Zdradzony przez konfidenta, trafił do X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej – miejsca, które dla wielu Polaków stało się symbolem cierpienia i śmierci. Przesłuchiwany, nie wydał nikogo. Do końca zachował godność i milczenie, które dla jego oprawców było równie wymowne jak krzyk.

Cytadela Warszawska: brama straceń, fot.: domena publiczna

Proces był pokazowy – carat chciał zademonstrować siłę i zniechęcić społeczeństwo do dalszego oporu. Traugutt został skazany na śmierć przez powieszenie, razem z czterema członkami Rządu Narodowego. Egzekucja odbyła się 5 sierpnia 1864 roku na stokach Cytadeli. Świadkowie wspominali, że w chwili śmierci uniósł krzyż i zawołał: „Oto jestem” – gest, który porównywano do Chrystusowego oddania. Tłum zgromadzony na egzekucji śpiewał hymn „Święty Boże, święty mocny”, oddając hołd człowiekowi, który stał się męczennikiem narodowej sprawy.

Kaźń Romualda Traugutta i czterech jego współpracowników: Jana Toczyskiego, Rafała Krajewskiego, Romana Żulińskiego oraz Jana Jeziorańskiego – była końcem powstania styczniowego i aktem okrutnych represji wobec Polaków, które doprowadziły do dalszej rusyfikacji oraz germanizacji w zaborach rosyjskim i pruskim.

Dziedzictwo, które nie umiera

Po śmierci Romualda Traugutta pamięć o nim była pielęgnowana przez kolejne pokolenia. W czasach zaborów jego postać była inspiracją dla konspiratorów, nauczycieli i poetów. W II Rzeczypospolitej wzniesiono mu pomniki, nadano jego imię szkołom i ulicom. Nawet w PRL-u, mimo trudnej relacji z historią powstań, Traugutt był uznawany za wzór patriotyzmu.

Dziś jego dziedzictwo jest żywe – nie tylko w podręcznikach, ale w kulturze, edukacji i pamięci zbiorowej.

„Polska istnieć będzie, bo istnienie jej dla postępu ludzkości nie tylko jest potrzebnym, ale i koniecznym” – pisał Traugutt.

Jego postać przypomina, że niepodległość nie jest dana raz na zawsze, że wymaga ofiary, odwagi i wiary.

W czasach, gdy patriotyzm bywa powierzchowny, warto wracać do takich postaci jak Romuald Traugutt. Nie po to, by idealizować przeszłość, ale by zrozumieć, że wolność ma swoją cenę – i że są ludzie, którzy gotowi byli ją zapłacić bez wahania.

Opr. Emilia Kuklewska/Znadniemna.pl, fot.: Wikipedia

Dzisiaj w 161.rocznicę śmierci Romualda Traugutta, ostatniego dyktatora powstania styczniowego i naszego krajana, przypominamy sylwetkę człowieka, który w czasach narodowego zwątpienia wybrał niezłomność i poświęcenie. Jego życie to opowieść o cichej odwadze, duchowym przywództwie i wierze w Polskę, która miała się dopiero narodzić. 161 lat temu

16 września 2025 roku Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny ogłosi decyzję o uznaniu za świętych cerkiewnych duchownych zamordowanych w Katyniu oraz m.in. ofiar sowieckich łagrów, obozów koncentracyjnych i Powstania Warszawskiego – poinformował zwierzchnik Cerkwi w Polsce metropolita Sawa.

Męczeństwo w lesie katyńskim

Zbrodnia katyńska, dokonana wiosną 1940 roku przez sowieckie NKWD, pochłonęła życie ponad 20 tysięcy obywateli II Rzeczypospolitej — głównie oficerów Wojska Polskiego, policjantów, urzędników i przedstawicieli inteligencji. Choć przez dekady prawda o Katyniu była zakłamywana, dziś stanowi jeden z najboleśniejszych rozdziałów polskiej historii.

Dla Polskiego Kościoła Prawosławnego, wielu spośród zamordowanych było nie tylko obywatelami, ale i wiernymi. Kanonizacja ich jako męczenników wiary to uznanie, że ich śmierć była nie tylko politycznym mordem, ale także duchowym świadectwem — ofiarą złożoną w imię prawdy, godności i niezłomności.

Wśród osób kanonizowanych przez Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny znaleźli się trzej prawosławni kapelani wojskowi, którzy zginęli w zbrodni katyńskiej:

– ks. płk Szymon Fedorońko – naczelny kapelan wyznania prawosławnego Wojska Polskiego, zamordowany w Katyniu.

ks. ppłk Wiktor Romanowski – kapelan Policji Państwowej i Wojska Polskiego, również ofiara zbrodni katyńskiej.

ks. mjr Włodzimierz Ochab – duchowny prawosławny, represjonowany przed wojną, zamordowany w Twerze (Miednoje).

Tablica upamiętniająca prawosławnych kapelanów – ofiar zbrodni katyńskiej w katedralnej świątyni Prawosławnego Ordynariatu Wojska Polskiego, fot.: powp.wp.mil.pl

Autokefalia i tożsamość duchowa

Rok 2025 jest rokiem stulecia autokefalii Polskiego Kościoła Prawosławnego — momentu, w którym Cerkiew w Polsce uzyskała niezależność od struktur zagranicznych. To wydarzenie miało ogromne znaczenie dla budowania duchowej tożsamości prawosławnych Polaków, szczególnie w kontekście trudnych relacji z Moskwą.

Decyzja o kanonizacji ofiar Katynia w tym jubileuszowym roku jest głęboko symboliczna. Pokazuje, że Cerkiew nie tylko pamięta o swoich wiernych, ale też potrafi odważnie mówić o prawdzie historycznej. To także wyraz duchowej dojrzałości — zdolności do pojednania, ale bez zapomnienia.

Głos metropolity Sawy: „To świadectwo duchowej odwagi”

Zwierzchnik Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, metropolita Sawa, wielokrotnie podkreślał znaczenie duchowego wymiaru pamięci o Katyniu. W kontekście trudnych relacji z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym, metropolita Sawa zaznaczył: „Jednoznacznie stwierdzam, że moja depesza została wysłana jedynie, by spełnić wymogi przyjęte protokołem, bez uwzględnienia trudnej sytuacji geopolitycznej. Perspektywa ostatnich dni oraz dokonana przez wielu interpretacja moich zamiarów i słów w sposób sprzeczny z moimi intencjami pokazuje, iż pomyliłem się, a sytuacja wymagała większej ostrożności”.

W kontekście wojny w Ukrainie, metropolita Sawa nie pozostawił wątpliwości co do stanowiska Cerkwi: „Potępiałem i potępiam zbrodniczą inwazję Federacji Rosyjskiej na niepodległą Ukrainę. Wyraz temu stanowisku dałem jeszcze w marcu 2022 roku, kierując apel o jej zaprzestanie zarówno do Federacji Rosyjskiej, jak i osobiście do Jego Świątobliwości Patriarchy Cyryla”.

Kanonizacja jako akt pamięci i pojednania

Kanonizacja nie jest tylko liturgicznym aktem. To także forma narodowej pamięci, która przekracza granice wyznania. Wśród ofiar Katynia byli zarówno katolicy, jak i prawosławni, Żydzi, protestanci — ludzie różnych tradycji, zjednoczeni w tragicznym losie. Uznanie ich za świętych męczenników to gest, który może budować mosty między wspólnotami.

W obliczu współczesnych napięć geopolitycznych, ten akt ma również wymiar polityczny — choć nie agresywny, lecz afirmujący. Pokazuje, że duchowość może być przestrzenią, w której historia zostaje przepracowana, a nie tylko upamiętniona. To także przypomnienie, że świętość nie zawsze rodzi się w klasztorze — czasem w okopach, celach więziennych, czy w katyńskim lesie.

Świadectwo dla przyszłych pokoleń

Dla młodych pokoleń, które coraz częściej oddalają się od historii, kanonizacja ofiar Katynia może być impulsem do refleksji. Nie chodzi tylko o religijne znaczenie, ale o zrozumienie, że przeszłość nie jest martwa — żyje w decyzjach, które podejmujemy dziś. Święci z Katynia stają się duchowymi patronami pamięci, prawdy i odwagi.

Polska Cerkiew Prawosławna, podejmując tę decyzję, pokazuje, że duchowość może być aktywna, zaangażowana i głęboko zakorzeniona w narodowej historii. To nie tylko gest wobec przeszłości, ale także wezwanie do przyszłości — by nie zapominać, ale też nie zatrzymywać się w bólu.

Znadniemna.pl na podstawie Misyjne.pl/Ekumenia.pl, na zdjęciu: Sawa – Prawosławny Metropolita Warszawski i Całej Polski, fot.: Cerkiew.pl

16 września 2025 roku Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny ogłosi decyzję o uznaniu za świętych cerkiewnych duchownych zamordowanych w Katyniu oraz m.in. ofiar sowieckich łagrów, obozów koncentracyjnych i Powstania Warszawskiego – poinformował zwierzchnik Cerkwi w Polsce metropolita Sawa. Męczeństwo w lesie katyńskim Zbrodnia katyńska, dokonana wiosną 1940 roku

W pierwszej połowie 2025 roku Polska odnotowała gwałtowny wzrost liczby deportacji obywateli Białorusi. Jak wynika z danych Straży Granicznej, tylko w pierwszym kwartale bieżącego roku wydalono z kraju 326 osób, z czego 23 zostały deportowane siłą. Białorusini znaleźli się na drugim miejscu wśród najczęściej wydalanych cudzoziemców – zaraz po obywatelach Gruzji.

Powody deportacji są zróżnicowane: od naruszeń prawa, takich jak bójki czy jazda pod wpływem alkoholu, po brak ważnych dokumentów, przekroczenie terminu wizy czy niedostateczne środki finansowe. W tle tych działań znajduje się zaostrzenie polityki migracyjnej wobec obywateli Białorusi, które nastąpiło po masowym napływie uchodźców politycznych z tego kraju w latach 2020–2024.

Organizacje pozarządowe, w tym Amnesty International, ostrzegają, że deportacje mogą prowadzić do dramatycznych konsekwencji. Władze Białorusi coraz częściej stosują bowiem represje wobec osób powracających z zagranicy – grożą im zatrzymania, pozbawienie obywatelstwa, a nawet oskarżenia o „ekstremizm” na podstawie dekretów dyktatora Aleksandra Łukaszenki.

„Polska nie może ignorować faktu, że wielu Białorusinów przebywających na jej terytorium to osoby uciekające przed prześladowaniami politycznymi. Deportacja w takich przypadkach może być równoznaczna z wydaniem ich w ręce reżimu” – komentuje przedstawicielka Amnesty International Polska.

Organizacje broniące praw człowieka apelują o pilne zmiany legislacyjne, w tym uproszczenie procedur legalizacji pobytu oraz wydłużenie ważności polskich dokumentów podróży z jednego roku do trzech lat. Wskazują również na potrzebę stworzenia trwałych rozwiązań dla osób żyjących w próżni prawnej – bez możliwości pracy, leczenia czy zawierania związków małżeńskich.

Sytuacja Białorusinów w Polsce pozostaje jednym z najważniejszych wyzwań w obszarze polityki migracyjnej i praw człowieka w 2025 roku.

Znadniemna.pl na podstawie euroradio.fm/wiadomości.onet.pl, fot.: pixabay.com

W pierwszej połowie 2025 roku Polska odnotowała gwałtowny wzrost liczby deportacji obywateli Białorusi. Jak wynika z danych Straży Granicznej, tylko w pierwszym kwartale bieżącego roku wydalono z kraju 326 osób, z czego 23 zostały deportowane siłą. Białorusini znaleźli się na drugim miejscu wśród najczęściej wydalanych

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosił 30 lipca br. rozporządzenie określające dokumenty poświadczające znajomość języka wykładowego na studiach w Polsce. Choć miało ono uporządkować zasady rekrutacji cudzoziemców, środowisko akademickie alarmuje, że nagłe wprowadzenie przepisów bez okresu przejściowego doprowadziło do chaosu prawnego i organizacyjnego, który może ograniczyć dostępność studiów dla obcokrajowców — w szczególności dla studentów z Białorusi.

Co zawiera rozporządzenie?

Rozporządzenie (https://dziennikustaw.gov.pl/D2025000104501.pdf) z dnia 30 lipca 2025 r. precyzuje, jakie dokumenty potwierdzają znajomość języka wykładowego (min. poziom B2). Wśród nich znalazły się:

  • Certyfikaty językowe (np. ECL, państwowe certyfikaty językowe)
  • Świadectwa ukończenia szkół z wykładowym językiem polskim lub angielskim
  • Dokumenty z listy załączników do rozporządzenia

Krytyka ze strony KRASP

Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) ostrzega, że nowe przepisy — wprowadzone z jednodniowym vacatio legis — paraliżują rekrutację:

  • Uczelnie nie wiedzą, jakie dokumenty są akceptowane przez konsulaty
  • Kandydaci nie mają czasu na zdobycie wymaganych certyfikatów
  • Wnioski wizowe są odrzucane mimo wcześniejszego przyjęcia na studia

KRASP apeluje o pilne doprecyzowanie przepisów wykonawczych i odroczenie ich stosowania, wskazując na naruszenie zasady lex retro non agit (prawo nie działa wstecz).

Petycja środowiska akademickiego

Na stronie petycjeonline.com opublikowano petycję z apelem o odroczenie wejścia w życie rozporządzenia co najmniej do roku akademickiego 2026/2027. Podpisana przez setki przedstawicieli uczelni i kandydatów, petycja wskazuje m.in. na:

  • Brak możliwości przystąpienia do egzaminów językowych przed końcem rekrutacji
  • Patową sytuację wizową: kandydaci nie mogą uzyskać wizy bez certyfikatu, a nie mogą zdobyć certyfikatu bez przyjazdu do Polski
  • Wstrzymanie decyzji o przyjęciu przez uczelnie z obawy przed naruszeniem przepisów

Szczególna sytuacja studentów z Białorusi

Dla kandydatów z Białorusi, którzy przed rozpoczętym w 2020 roku kryzysem politycznym w tym kraju i zmianą statusu szkół z polskim językiem wykładowym na rosyjskojęzyczne często uczęszczali do tychże szkół, nowe przepisy oznaczają niepewność i ryzyko odrzucenia wniosków, mimo spełnienia faktycznych wymogów językowych. Wiele uczelni wstrzymało bowiem decyzje o przyjęciu, a kandydaci nie wiedzą, czy ich dokumenty zostaną uznane.

„Nowe przepisy, choć zrozumiałe w swojej intencji, zostały wprowadzone nagle, bez przygotowania, i nie uwzględniają realnych możliwości kandydatów zagranicznych” – czytamy w petycji.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie odniosło się jeszcze do apeli środowiska akademickiego. Tymczasem uczelnie, kandydaci i organizacje rektorskie apelują o dialog, przejrzystość i szacunek dla zasady zaufania obywateli do państwa prawa.

Znadniemna.pl na podstawie naukawpolsce.pl/gazeta.sgh.waw.pl/petycjeonline.com, fot.: studia.studentnews.pl

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosił 30 lipca br. rozporządzenie określające dokumenty poświadczające znajomość języka wykładowego na studiach w Polsce. Choć miało ono uporządkować zasady rekrutacji cudzoziemców, środowisko akademickie alarmuje, że nagłe wprowadzenie przepisów bez okresu przejściowego doprowadziło do chaosu prawnego i organizacyjnego, który może

Emerytowany ksiądz Władysław Zawalniuk uznał, że skoro został „odsunięty od ołtarza, to musi głosić Słowo Boże”.

Ksiądz Władysław Zawalniuk, długoletni proboszcz zamkniętego trzy lata temu przez władze Czerwonego Kościoła w Mińsku (chodzi o kościół pw. św. Szymona i Heleny w Mińsku, który jest zwany Czerwonym z uwagi na to, że został zbudowany z czerwonej cegły – red.). Po tym jak rok temu przeszedł na emeryturę i zrezygnował ze stanowiska proboszcza, po raz pierwszy publicznie wypowiedział się na temat okoliczności swojej dymisji.

Wówczas informowaliśmy, że według wiernych ksiądz nie złożył wtedy wniosku o rezygnację, jak podawały oficjalne źródła.

Teraz ks. Zawalniuk potwierdził tamte przypuszczenia w nagraniu na platformie YouTube, które poświęcił tematowi życia na emeryturze, zarówno swojego, jak i każdego innego człowieka.

Kapłan zaznaczył w nagraniu, że został wysłany na „niezasłużony urlop”, po czym ujawnił:

„Zostałem wysłany na emeryturę na rozkaz z góry, ale nie przez papieża. Odsunęli mnie, ekskomunikowali od ołtarza, od odprawiania Mszy Świętej, od Kościoła, od pracy duszpasterskiej – czyli także od ludu”.

Jednocześnie ksiądz podkreślił, że pokłada nadzieję w Bogu, że „wszystko będzie dobrze, ufam Bogu”.

Należy zauważyć, że ks. Władysław, ściśle rzecz biorąc, nie został „ekskomunikowany od ołtarza” i nie został pozbawiony prawa do odprawiania Mszy Świętej. Prawdopodobnie używając tych słów miał na myśli „ekskomunikowanie” od konkretnego ołtarza – czyli wydalenie z parafii, której proboszczem był przez wiele lat.

Po stwierdzeniu powyższego faktu ksiądz uznał, że skoro został „odsunięty od ołtarza Bożego, od ofiary Mszy Świętej, to powinien głosić Słowo Boże” w inny sposób. Dlatego otworzył swój kanał na YouTube pt. „Głos Duszy”, który ma obecnie prawie 3 tysiące subskrybentów.

W swoich nagraniach ksiądz jawi się jako kaznodzieja o silnym charakterze i uczestniczy w odprawianiu Mszy świętych w parafiach, które go zapraszają.

Ksiądz Zawalniuk w swoich wystąpieniach na YouTube wspominał represjonowanego w ZSRR księdza Adama Stankiewicza, który wydał modlitewnik „Głos Duszy” oraz straconego przez Niemców w czasie II wojny światowej księdza Wincentego Godlewskiego, proboszcza Czerwonego Kościoła, który napisał przedmowę do drugiego wydania modlitewnika, przygotowanego przez ks. Stankiewicza.

Znadniemna.pl za Katolik.life

Emerytowany ksiądz Władysław Zawalniuk uznał, że skoro został „odsunięty od ołtarza, to musi głosić Słowo Boże”. Ksiądz Władysław Zawalniuk, długoletni proboszcz zamkniętego trzy lata temu przez władze Czerwonego Kościoła w Mińsku (chodzi o kościół pw. św. Szymona i Heleny w Mińsku, który jest zwany Czerwonym z

Dzisiaj w 410. rocznicę śmierci Krzysztofa Mikołaja Dorohostajskiego warto przypomnieć sylwetkę jednego z najbarwniejszych magnatów Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Marszałek wielki litewski, żołnierz, reformator i autor pierwszego polskiego podręcznika jeździectwa — „Hippica, to jest o koniach księgi” — Dorohostajski łączył pasję do koni z polityczną potęgą i religijnym zaangażowaniem. Jego życie to opowieść o ambicji, podróżach, wojnach i drukarskiej działalności, która zostawiła trwały ślad w kulturze i historii nie tylko Polski, ale też – Białorusi.

Magnat z ambicją: studia i droga do władzy

Krzysztof Mikołaj Dorohostajski urodził się w 1562 roku w rodzinie litewskich możnowładców herbu Leliwa.  Jego ojcem był wojewoda połocki Mikołaj Dorohostajaski, a matką Anna Wojnianka. Brak jest dokładnej informacji o miejscu urodzenia Krzysztofa Mikołaja, ale mogło się to zdarzyć  w jednym z majątków jego rodziców, czyli – albo w  Dorohostajach na Wołyniu, albo w Oszmiance Murowanej (obecnie – wieś w rejonie oszmiańskim na Białorusi).

Już od młodości panicz był przygotowywany do pełnienia wysokich funkcji państwowych, co w epoce Rzeczypospolitej Obojga Narodów oznaczało nie tylko prestiż, ale też realny wpływ na politykę. Wobec tego młody człowiek studiował w Strasburgu i Fryburgu, a jego edukacja obejmowała zarówno nauki humanistyczne, jak i wojskowe.

Podróże po Włoszech, gdzie zetknął się z europejską elitą jeździecką, miały ogromny wpływ na jego późniejsze zainteresowania. We Włoszech, nasz bohater najdłużej bawił w Neapolu, gdzie zetknął się ze znakomitymi hodowcami koni i nauczycielami jazdy konnej (Caracciolo, Corte, Ferraro). Szczególnie Piero Antonio Ferraro, słynny hipolog i nadworny koniuszy wicekróla neapolitańskiego, księcia de Osuna, udzielił Dorohostajskiemu lekcji konnej jazdy i niewątpliwie był pierwszym, kto zachęcił ambitnego szlachcica z dalekiej Litwy do opracowania w przyszłości podręcznika hodowli tych zwierząt.

Kariera Dorohostajskiego rozwijała się błyskawicznie. W wieku zaledwie 26 lat został stolnikiem litewskim, a w ciągu kolejnych lat piął się po szczeblach urzędniczej hierarchii: krajczy, podczaszy, marszałek nadworny, aż wreszcie marszałek wielki litewski — jeden z najwyższych urzędów w Wielkim Księstwie Litewskim. Jego pozycja była tak silna, że w 1600 roku otrzymał tytuł barona Świętego Cesarstwa Rzymskiego, co było rzadkością wśród polsko-litewskich magnatów.

Wojownik Rzeczypospolitej

Dorohostajski nie był tylko politykiem — był również aktywnym uczestnikiem kampanii wojennych. Walczył u boku Stefana Batorego w wojnach z Moskwą, a później brał udział w kampanii inflanckiej przeciwko Szwecji. W bitwie pod Kockenhausen w 1601 roku wykazał się nie tylko odwagą, ale i strategicznym zmysłem, co przyniosło mu uznanie wśród współczesnych. Jego oddziały odegrały istotną rolę w zdobyciu Smoleńska w latach 1611–1612, co było jednym z największych sukcesów militarnych Rzeczypospolitej w XVII wieku.

Choć nie był zawodowym żołnierzem, Dorohostajski rozumiał znaczenie siły zbrojnej w utrzymaniu pozycji politycznej. Jako starosta wołkowyski i właściciel licznych majątków, utrzymywał własne oddziały, które służyły zarówno w obronie granic, jak i w tłumieniu lokalnych buntów. Jego zaangażowanie militarne nie wynikało z przymusu — było świadomym wyborem człowieka, który rozumiał, że w epoce nieustannych konfliktów zbrojnych, miecz był równie ważny jak pióro.

Twórca polskiej szkoły hippiki

Największą pasją Dorohostajskiego były konie. W 1603 roku wydał dzieło „Hippica, to jest o koniach księgi”, które uznawane jest za pierwszą polską książkę poświęconą hodowli, ujeżdżaniu i leczeniu koni. To nie był zwykły traktat — to była encyklopedia jeździectwa, oparta na doświadczeniach zdobytych podczas podróży po Europie. Dorohostajski czerpał z wiedzy włoskich mistrzów, takich jak Piero Antonio Ferraro, ale nie kopiował ich bezrefleksyjnie. Adaptował metody do warunków Rzeczypospolitej, tworząc fundament polskiej szkoły jazdy konnej.

Ilustracja Tomasza Makowskiego do III księgi „Hippiki”, autorstwa Dorohostajskiego, źródło: Wikipedia

„Hippica” była nie tylko praktycznym poradnikiem, ale też dziełem artystycznym. Wydana w drukarni Dorohostajskiego w Oszmianie, zawierała miedzioryty autorstwa Tomasza Makowskiego, które ilustrowały techniki jeździeckie i anatomiczne aspekty konia. Książka była wielokrotnie wznawiana w XVII i XVIII wieku, co świadczy o jej trwałym wpływie na kulturę szlachecką. Dorohostajski nie tylko pisał o koniach — on je rozumiał, traktując je jako partnerów, nie narzędzia.

Fundator, drukarz, kalwinista

Dorohostajski był również aktywnym mecenasem kultury i religii. Jako zwolennik reformacji, wspierał kalwinizm na Litwie, fundując zbory w Głębokiem, Pietuchowie i Dorohostajach. Jego działalność religijna miała charakter nie tylko duchowy, ale też polityczny — w epoce kontrreformacji wspieranie protestantyzmu było aktem odwagi i niezależności. Własna drukarnia w Oszmianie pozwalała mu publikować dzieła zgodne z jego przekonaniami, co czyniło go jednym z nielicznych magnatów kontrolujących własne medium komunikacji.

Jego majątki były nie tylko źródłem dochodu, ale też przestrzenią eksperymentów społecznych i gospodarczych. Dorohostajski dbał o rozwój lokalnych społeczności, inwestując w infrastrukturę, edukację i rolnictwo. W Dorohostajach na Wołyniu stworzył wzorcowy folwark, który był nie tylko centrum produkcji, ale też miejscem nauki dla młodych szlachciców. Jego podejście do zarządzania majątkiem było nowoczesne, oparte na wiedzy i planowaniu — rzadkość w epoce, gdy wielu magnatów traktowało ziemię wyłącznie jako źródło prestiżu.

Ostatnie lata i dziedzictwo

Krzysztof Mikołaj Dorohostajski zmarł 3 sierpnia 1615 roku we Wrocławiu, pozostawiając po sobie nie tylko majątki i urzędy, ale przede wszystkim spuściznę intelektualną. Jego „Hippica” była cytowana przez kolejne pokolenia, a jego działalność polityczna i wojskowa stanowiła wzór dla litewskiej szlachty. Choć nie był królem ani hetmanem, jego wpływ na kulturę i strukturę Rzeczypospolitej był nie do przecenienia.

Dziś Dorohostajski pozostaje postacią nieco zapomnianą, choć jego życie łączyło w sobie wszystko, co definiowało epokę złotego wieku: odwagę, wiedzę, pasję i niezależność. W czasach, gdy konie były symbolem statusu, a książki narzędziem zmiany, Dorohostajski był mistrzem obu światów.

 Opr. Walery Kowalewski/Znadniemna.pl, na grafice: Krzysztof Mikołaj Dorohostajski, marszałek wielki litewski, źródło: Wikipedia

Dzisiaj w 410. rocznicę śmierci Krzysztofa Mikołaja Dorohostajskiego warto przypomnieć sylwetkę jednego z najbarwniejszych magnatów Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Marszałek wielki litewski, żołnierz, reformator i autor pierwszego polskiego podręcznika jeździectwa — „Hippica, to jest o koniach księgi” — Dorohostajski łączył pasję do koni z polityczną potęgą i

W dniach 31 lipca – 1 sierpnia w Nowogródku obchodzono rocznicę męczeństwa błogosławionych sióstr Nazaretanek, które zginęły podczas II wojny światowej w 1943 roku.

W tym roku mija 82. rocznica od chwili, gdy jedenaście sióstr nazaretanek, pełniących posługę w Nowogródku, zostało rozstrzelanych przez niemieckich nazistów.

W kościele Przemienienia Pańskiego, gdzie przechowywane są relikwie męczennic, odprawiona została Msza Święta pod przewodnictwem emerytowanego biskupa diecezji grodzieńskiej Aleksandra Kaszkiewicza. Inni księża, siostry zakonne, w tym młodsze siostry Nazaretanki z prowincji warszawskiej, oraz uczestnicy pieszych pielgrzymek z Lidy, Zdzięcioła i Nowej Myszy (diecezja pińska), skąd od 1997 roku odbywa się pielgrzymka do Nowogródka ku czci błogosławionych męczennic.

Podczas Mszy Świętej oddano hołd męczennicom, modlono się o wiarę i odwagę dla przyszłych pokoleń oraz o pokój na świecie.

Proboszcz kościoła Przemienienia Pańskiego, ks. Jan Bałtrukiewicz, powitał obecnych. Biskup Kaszkiewicz przekazał pozdrowienia i zapewnienia o modlitwie za uczestników uroczystości nowogródzkich oraz o duchowej jedności z nimi od biskupa grodzieńskiego Włodzimierza Hulaja, obecnego  w tych dniach na Jubileuszu Młodzieży w Rzymie.

Przypominając, że w tym roku przypada 82. rocznica męczeństwa Nazarejczyków, biskup Aleksander Kaszkiewicz podkreślił, że błogosławione męczennice poświęcając swoje życie, heroicznie realizowali charyzmat służby rodzinie, charakterystyczny dla ich wspólnoty monastycznej – dobrowolnie poszli bowiem na śmierć za ojców rodzin.

W homilii proboszcz parafii Najświętszego Odkupiciela w Grodnie, ks. Andrzej Jadkowski CSsR, skupił uwagę na czynie męczenników i zachęcił, by za ich przykładem „szukać spojrzenia Jezusa”, „szukać woli Bożej” i „żyć z Jezusem na co dzień”. „Warto patrzeć na Boga, wtedy serce będzie spokojne” – powiedział kapłan.

Pod koniec nabożeństwa przełożona białoruskiej prowincji Nazaretanek, siostra Filateja Cichanowicz, wyraziła wdzięczność wszystkim obecnym za przybycie na uroczystość i za dar wspólnej modlitwy. Szczególne podziękowania złożone zostały pielgrzymom, którzy – jak podkreślono – złożyli ofiarę i okazali pobożność.

Następnie odbyło się całonocne czuwanie, obejmujące adorację Najświętszego Sakramentu, konferencję, modlitwę różańcową i Drogę Krzyżową.

Uroczystości zakończyła poranna Msza święta, która rozpoczęła się o 4:30 rano – przybliżonym czasie męczeństwa Nazaretanek.

 Znadniemna.pl za Grodnensis.by

W dniach 31 lipca - 1 sierpnia w Nowogródku obchodzono rocznicę męczeństwa błogosławionych sióstr Nazaretanek, które zginęły podczas II wojny światowej w 1943 roku. W tym roku mija 82. rocznica od chwili, gdy jedenaście sióstr nazaretanek, pełniących posługę w Nowogródku, zostało rozstrzelanych przez niemieckich nazistów. W kościele

1 sierpnia, w dzień wybuchu Powstania Warszawskiego, przypada 12. rocznica śmierci Bohdana Horbaczewskiego — człowieka, który we wrześniu 1939 roku, jako 15-letni harcerz, stanął do walki w obronie Grodna przed sowieckim najazdem.

Później, pod pseudonimem „Amon”, działał w strukturach Armii Krajowej, ryzykując życie dla wolnej Polski. Po wojnie nie porzucił misji i przez kolejne dekady dokumentował świat przez obiektyw aparatu, utrwalając to, co ulotne: twarze, miejsca, pamięć.

Bohdan Horbaczewski, Grodno – 2009 rok

Grodno — miasto dzieciństwa i pierwszych ideałów

Bohdan Horbaczewski przyszedł na świat 11 września 1924 roku w Grodnie, w rodzinie prawnika Zygmunta Horbaczewskiego i Władysławy z Jastrzębskich. W okresie międzywojennym Grodno, leżące w granicach II Rzeczypospolitej, tętniło życiem intelektualnym oraz społecznym. Bohdan wychowywał się w rodzinie, która pielęgnowała wartości patriotyczne i szacunek dla tradycji. Ojciec Zygmunt i matka Władysława zaszczepili mu poczucie odpowiedzialności za wspólnotę i umiłowanie wiedzy.

Jako uczeń gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza chłopak wyróżniał się nie tylko pilnością, ale też aktywnością społeczną. Interesował się naukami przyrodniczymi, literaturą i historią. W harcerstwie uczył się dyscypliny, pracy zespołowej i służby dla innych — wartości, które miały odegrać kluczową rolę w jego późniejszym życiu. Grodno, choć niewielkie, było dla niego światem pełnym inspiracji i marzeń o przyszłości.

Jednak dzieciństwo Bohdana przypadło na burzliwy czas. Wybuch II wojny światowej w 1939 roku brutalnie przerwał jego młodzieńcze plany. Miasto, które znał i kochał, stało się areną walk, represji i okupacji. To właśnie wtedy, jako nastolatek, podjął decyzję, która na zawsze zmieniła jego życie — postanowił walczyć o wolność.

Harcerz z karabinem — wojna, która zmienia wszystko

Wrzesień 1939 roku był dla Bohdana Horbaczewskiego momentem przełomowym. W wieku zaledwie 15 lat włączył się w obronę Grodna przed sowieckim najazdem. Jako harcerz pełnił funkcję łącznika w obronie przeciwlotniczej, narażając życie, by przekazywać informacje i wspierać działania obronne. To doświadczenie nie tylko ugruntowało jego patriotyzm, ale też nauczyło go odwagi i determinacji.

Po zajęciu Grodna przez ZSRR Bohdan nie złożył broni. Wstąpił do Związku Walki Zbrojnej, późniejszej Armii Krajowej, przyjmując pseudonim „Amon”. Jego rodzina, zesłana w czerwcu 1941 r. przez sowietów na 20 lat do Kazachstanu, cudem uniknęła wywózki dzięki opóźnieniu transportu. W czasie okupacji niemieckiej Bohdan Horbaczewski pracował w warsztacie elektrotechnicznym, w warsztacie maszyn rolniczych i w laboratorium elektrowni miejskiej.  Ponadto działał w konspiracji. Jego działalność konspiracyjna była niezwykle wszechstronna — zajmował się nasłuchem radiowym, stenografowaniem wiadomości z Londynu, redagowaniem ulotek i broszur propagandowych. Działał nie tylko w samym Grodnie, ale także w placówce Indura oraz w strukturach Biura Informacji i Propagandy Okręgu Białystok.

W warunkach okupacji sowieckiej i niemieckiej praca Bohdana Horbaczewskiego była niebezpieczna i wymagała ogromnej ostrożności. Mimo to Bohdan nie ustępował. Jego zaangażowanie w walkę o wolną Polskę było wyrazem głębokiego przekonania, że prawda i pamięć są wartościami, których nie można zdradzić. To właśnie w tych latach ukształtował się jego etos — cichy, konsekwentny, bezkompromisowy.

Toruń — nowe życie, nowe wyzwania

Po zakończeniu wojny Bohdan Horbaczewski osiedlił się w Toruniu, mieście o bogatej tradycji akademickiej i kulturalnej. Choć wojna pozostawiła w nim głębokie rany, nie zamierzał żyć przeszłością. Podjął pracę jako technik dyżurny w Polskim Radiu, gdzie przez osiem lat odpowiadał za transmisje i obsługę techniczną. Radio stało się dla niego nowym medium — przestrzenią, w której mógł kontynuować swoją misję informacyjną i dokumentacyjną.

Z czasem zdecydował się na studia chemiczne i biologiczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Nauka była dla niego nie tylko pasją, ale też sposobem na odbudowanie życia po wojennej traumie. Niestety, jego niezłomność znów została wystawiona na próbę. Gdy odmówił współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa, został zmuszony do porzucenia studiów. Władze komunistyczne nie tolerowały bowiem niezależnych umysłów, zwłaszcza tych, które miały za sobą działalność w AK.

Mimo tych przeciwności Bohdan nie poddał się. Zamiast kariery naukowej wybrał drogę dokumentalisty — człowieka, który za pomocą obiektywu będzie opowiadał historię Polski, jej ludzi, miejsc i pamięci. Toruń stał się jego nowym Grodnem — miastem, które przyjął z wdzięcznością i któremu poświęcił resztę życia.

Obiektyw jako świadek historii

W latach 50. Bohdan rozpoczął pracę jako fotograf w Dziale Etnograficznym Muzeum Miejskiego w Toruniu. Jego zadaniem było dokumentowanie badań terenowych, tradycji ludowych i obiektów muzealnych. Z czasem jego rola się rozrosła — nie był już tylko fotografem, ale kronikarzem codzienności, który za pomocą aparatu rejestrował to, co ulotne i niedostrzegalne. Jego zdjęcia były pełne szacunku dla detalu, kompozycji i emocji.

W 1971 roku objął stanowisko kierownika pracowni fotograficznej w Pracowni Konserwacji Zabytków. Tam dokumentował nie tylko zabytki, ale też proces ich ratowania i odnawiania. Jego archiwum to tysiące zdjęć — od portretów mieszkańców wsi, przez wnętrza kościołów, po uroczystości patriotyczne. Szczególne miejsce zajmowały fotografie związane z Uniwersytetem Mikołaja Kopernika, którego życie akademickie śledził z pasją.

Horbaczewski nie ograniczał się do Torunia. Wyruszał w teren, by dokumentować polskie ślady na Białorusi, zwłaszcza w okolicach Grodna. Jego zdjęcia z tych wypraw są nie tylko dokumentem, ale też wyrazem tęsknoty za utraconą ojczyzną. Fotografował z myślą o przyszłych pokoleniach — by pamięć nie zginęła.

2009 rok. Uroczystość patriotyczna w Grodnie. Bohdan Horbaczewski ( w prawym dolnym rogu) robi zdjęcie aparatem fotograficznym

Bohdan Horbaczewski (po prawej) z weteranem AK Franciszkiem Szamrejem podczas uroczystości patriotycznej w Grodnie. 2009 rok

Bohdan Horbaczewski (po prawej) na uroczystości patriotycznej w Grodnie wśród miejscowych kombatantów, byłych żołnierzy Armii Krajowej. 2009 rok

Jednym z najważniejszych projektów Bohdana Horbaczewskiego była dokumentacja toruńskiego cmentarza żydowskiego. W 1975 roku, tuż przed jego likwidacją, Horbaczewski wykonał serię zdjęć, które dziś są bezcennym źródłem wiedzy o lokalnej społeczności żydowskiej. Uchwycił układ grobów, inskrypcje, detale macew — wszystko to, co miało zniknąć bez śladu.

Jego praca była aktem sprzeciwu wobec zapomnienia. W czasach, gdy pamięć o Żydach toruńskich była marginalizowana, Horbaczewski z pełną świadomością dokumentował to, co władze chciały wymazać. Dzięki jego zdjęciom możliwe było późniejsze odtworzenie historii cmentarza i przywrócenie godności pochowanym tam osobom.

W 2011 roku jego wysiłki zostały docenione przez naczelnego rabina Polski Michaela Schudricha, który wręczył mu specjalną statuetkę — symbol wdzięczności za ocalenie pamięci. Dla Bohdana nie była to nagroda, lecz potwierdzenie, że jego misja miała sens. Fotografował nie dla chwały, lecz dla prawdy.

Ostatni kadr

Bohdan Horbaczewski zmarł 1 sierpnia 2013 roku, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Data ta nie wydaje się przypadkowa — jakby los chciał, by jego odejście było symbolicznym zamknięciem kręgu życia poświęconego walce o wolność i pamięć. Miał 89 lat.

Pamięć o Panu Bogdanie i niewytłumaczalny paradoks

Choć Bohdan Horbaczewski zmarł w 2013 roku, jego postać wciąż żyje w pamięci tych, którzy mieli okazję go poznać — zarówno osobiście, jak i poprzez jego fotografie. W prasie lokalnej i polonijnej ukazywały się liczne wspomnienia, które ukazują go jako człowieka skromnego, ale niezwykle oddanego swojej misji dokumentowania historii. W artykule opublikowanym na stronie internetowej Miasta Toruń w sierpniu 2013 roku, tuż po jego śmierci, Bogdana Horbaczewskiego nazwano „nestorem toruńskiej fotografii” — nie tylko ze względu na wiek, ale przede wszystkim na autorytet, jaki zyskał przez dekady pracy.

Wspominano go jako starszego pana w zielonym mundurze, z nieodłącznym aparatem fotograficznym, który jeszcze do niedawna był obecny na miejskich uroczystościach patriotycznych. Jego obecność była tak naturalna, że wielu torunian uważało go za część miejskiego krajobrazu. Nie szukał rozgłosu, nie zabiegał o uznanie — po prostu był tam, gdzie działo się coś ważnego. Jego zdjęcia nie tylko rejestrowały wydarzenia, ale też oddawały ich atmosferę, emocje, znaczenie.

W publikacjach związanych z Kresami i środowiskami kombatanckimi, które ukazywały się w prasie wydawanej przez Polaków na Białorusi, Horbaczewski pojawiał się jako symbol niezłomności i pamięci o Grodnie. Wspominano jego wyprawy na Białoruś, gdzie fotografował polskie ślady i nagrywał wspomnienia osób, które przeżyły sowieckie represje. Publikacje przygotowane z udziałem pana Bogdana opisywały dramatyczne wydarzenia września 1939 roku i udział harcerzy w obronie Grodna. Bogdan Horbaczewski był jednym z tych, którzy nie tylko walczyli, ale później przez całe życie dokumentowali, by pamięć o tamtych dniach nie zginęła.

Jest to paradoksalne i prawie niewytłumaczalne, ale w zaniedbanym stanie pozostaje dzisiaj miejsce wiecznego spoczynku Bohdana Horbaczewskiego. Na jego grobie 12 lat po śmierci nie powstał  bowiem trwały pomnik. W  miejscu pochówku bohatera stoi jedynie drewniany krzyż, pod którym nasypany jest nieduży kopiec z piasku.

Grób Bohdana Horbaczewskiego na cmentarzu w Toruniu. Stan z maja 2025 roku, fot.: facebook.com

Opr. Emilia Kuklewska/Znadniemna.pl

1 sierpnia, w dzień wybuchu Powstania Warszawskiego, przypada 12. rocznica śmierci Bohdana Horbaczewskiego — człowieka, który we wrześniu 1939 roku, jako 15-letni harcerz, stanął do walki w obronie Grodna przed sowieckim najazdem. Później, pod pseudonimem „Amon”, działał w strukturach Armii Krajowej, ryzykując życie dla wolnej Polski.

Król Zygmunt II August to postać kluczowa dla zrozumienia historii Polski,  Litwy i Białorusi. Był ostatnim władcą z potężnej dynastii Jagiellonów, która przez wieki kształtowała oblicze Europy Środkowo-Wschodniej. Dzisiaj przypada 505. rocznica urodzin monarchy, a więc jest doskonała okazja do tego, aby przypomnieć jego żywot.

Panowanie ostatniego Jagiellona, trwające od 1548 do 1572 roku, to czas głębokich przemian politycznych, społecznych i religijnych, które na zawsze odmieniły Rzeczpospolitą Obojga Narodów.

Zygmunt August tron objął w burzliwych czasach, kiedy na arenie europejskiej ścierały się ze sobą potężne mocarstwa, a wewnętrzne wyzwania, takie jak Reformacja czy rosnące aspiracje szlachty, wymagały od władcy nie tylko mądrości, ale i elastyczności. Jak pisał Stanisław Orzechowski, wybitny pisarz polityczny epoki, Zygmunt August „był królem, co umiał nie tylko rozkazywać, ale i słuchać rady”. Świadczyło to o jego otwartości na dialog i gotowości do kompromisów.

Dziedzictwo ostatniego Jagiellona jest złożone. Z jednej strony ugruntował pozycję państwa jagiellońskiego, z drugiej zaś podjął decyzje, które, choć konieczne w obliczu ówczesnych zagrożeń, miały dalekosiężne konsekwencje dla przyszłości Rzeczypospolitej. Był mecenasem sztuki i nauki, propagatorem tolerancji religijnej, ale przede wszystkim – architektem unii, która na setki lat związała losy Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Początki Władzy i Osobiste Dylematy

Zygmunt August przyszedł na świat 1 sierpnia 1520 roku w Krakowie, jako długo wyczekiwany następca tronu. Od najmłodszych lat intensywnie przygotowywano go do roli przyszłego władcy. Już w wieku zaledwie dziewięciu lat został koronowany na wielkiego księcia litewskiego, a rok później na króla polskiego, Stało się to jeszcze za życia ojca królewicza – króla Zygmunta I Starego. To niezwykłe posunięcie miało zapewnić ciągłość dynastii i wzmocnić jej pozycję.

Jednak początki samodzielnego panowania Zygmunta Augusta nie były łatwe. Musiał zmierzyć się z silną opozycją magnacką, zwłaszcza po swoim potajemnym małżeństwie z Barbarą Radziwiłłówną. Ten związek, zawarty z miłości, wywołał prawdziwą burzę na dworze i wśród szlachty, która niechętnie patrzyła na rosnące wpływy litewskiego rodu Radziwiłłów. Mikołaj Rej, znakomity pisarz renesansowy, z charakterystyczną dla siebie dosadnością opisał ówczesne nastroje:

„Ledwie ten król na tron wstąpił, a już krew w nim zakipiała z miłości, co złości wielkiej przyczyną była”.

Król musiał stoczyć polityczną walkę o uznanie Barbary, co pokazało jego determinację i siłę charakteru. Niestety, ten osobisty triumf nie trwał długo. Barbara Radziwiłłówna zmarła zaledwie dwa lata po koronacji, w 1551 roku. Jej śmierć, otoczona aurą tajemnicy i plotek, była dla Zygmunta Augusta ogromnym ciosem, który odcisnął piętno na reszcie jego życia. Jak zauważył wybitny historyk Paweł Jasienica: „Śmierć Barbary nie tylko zgasiła miłość króla, ale i odbiła się na jego polityce, czyniąc go bardziej podatnym na sugestie i mniej skorym do ryzyka w sprawach osobistych”.

Mimo kolejnych małżeństw, monarcha nie doczekał się potomstwa, co ostatecznie przypieczętowało los dynastii Jagiellonów.

Twórca Rzeczypospolitej Obojga Narodów

Bez wątpienia najważniejszym wydarzeniem panowania Zygmunta Augusta było zawarcie Unii Lubelskiej 1 lipca 1569 roku. To przełomowe porozumienie, które doprowadziło do powstania Rzeczypospolitej Obojga Narodów, było efektem długotrwałych negocjacji i złożonej sytuacji geopolitycznej. Wielkie Księstwo Litewskie, osłabione wojną inflancką z Rosją, potrzebowało militarnego i politycznego wsparcia Korony. Z kolei polska szlachta dążyła do zacieśnienia więzi z Litwą i zyskania dostępu do jej rozległych terenów.

Reprodukcja obrazu Jana Matejki pt. „Unia Lubelska”, źródło: biblioteka.teatrnn.pl, prawa autorskie: Muzeum Narodowe w Lublinie

Zygmunt August, mimo początkowych wahań i oporów części litewskiej magnaterii, odegrał kluczową rolę w doprowadzeniu do Unii. Akt ten stworzył państwo federalne z jednym królem (który był jednocześnie wielkim księciem), wspólnym sejmem i wspólną polityką zagraniczną.

Co istotne, Wielkie Księstwo Litewskie zachowało znaczną autonomię, w tym własne wojsko, skarb, prawa (Statut Wielkiego Księstwa Litewskiego) oraz odrębną administrację. To kompromisowe rozwiązanie było wyrazem geniuszu politycznego króla, który, jak pisał Jan Długosz (choć pisał o wcześniejszych Jagiellonach, sentencja pasuje i do Zygmunta Augusta): „potrafił jednoczyć różnice, tworząc z wielu jedno ciało państwowe”.

Unia Lubelska miała kolosalne znaczenie dla historii obu narodów. Stworzyła potężne, wielonarodowe i wielowyznaniowe państwo, które przez wieki dominowało w Europie Środkowo-Wschodniej. Dla ziem białoruskich oznaczało to trwałe włączenie w orbitę wpływów polskiej kultury i katolicyzmu, jednocześnie zachowując pewne odrębności wynikające z litewskiego dziedzictwa. Jak podsumował Stanisław Rospond, wybitny językoznawca i historyk języka: „Unia Lubelska była aktem politycznym o głębokich konsekwencjach kulturowych, które na trwałe ukształtowały mentalność i język regionu”.

Dziedzictwo ostatniego Jagiellona

Zygmunt II August zmarł 7 lipca 1572 roku w Knyszynie, kończąc tym samym dynastię Jagiellonów na polskim tronie. Brak bezpośredniego następcy otworzył nową epokę w historii Rzeczypospolitej – erę królów elekcyjnych. To rozwiązanie, choć początkowo miało zapobiec tyranii i wzmocnić pozycję szlachty, w dłuższej perspektywie doprowadziło do osłabienia władzy centralnej i narastania problemów wewnętrznych państwa.

Mimo tych późniejszych konsekwencji, Zygmunt August jest oceniany jako władca zdolny i roztropny. Był mecenasem sztuki i nauki, hojnie wspierał rozwój renesansowej kultury, która rozkwitała pod jego panowaniem. Charakteryzowała go również wyjątkowa na tle epoki tolerancja religijna, dzięki której Rzeczpospolita stała się azylem dla wielu wyznań i uniknęła krwawych wojen religijnych, trapiących zachodnią Europę. Jak mawiał Andrzej Frycz Modrzewski, renesansowy myśliciel: „Rzeczpospolita nasza, różnorodnością wyznań kwitnąca, jest przykładem zgody, choćby i w różności”, co było odzwierciedleniem polityki Zygmunta II Augusta.

 Opr. Walery Kowalewski/Znadniemna.pl, na zdjęciu: Zygmunt August, fot.: domena publiczna

Król Zygmunt II August to postać kluczowa dla zrozumienia historii Polski,  Litwy i Białorusi. Był ostatnim władcą z potężnej dynastii Jagiellonów, która przez wieki kształtowała oblicze Europy Środkowo-Wschodniej. Dzisiaj przypada 505. rocznica urodzin monarchy, a więc jest doskonała okazja do tego, aby przypomnieć jego żywot. Panowanie

29 lipca Sąd Obwodowy w Witebsku rozpatrzył skargę kasacyjną byłego proboszcza sanktuarium maryjnego w Szumilinie – księdza Andrzeja Juchniewicza OMI, skazanego na 13 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Jak dowiedzieli się wierni, podczas rozprawy kasacyjnej ksiądz znowu próbował udowodnić swoją niewinność – informuje portal Katolik.life.

Jak już informowaliśmy wcześniej, sprawa księdza Andrzeja Juchniewicza była rozpatrywana za zamkniętymi drzwiami, a więc jej szczegóły nie są znane. Wiadomo jedynie, że ksiądz Andrzej nie przyznał się do winy, a wierni uważają, że oskarżenie  przeciwko niemu zostało sfabrykowana.

Według wiernych, proces kasacyjny w Witebsku „przebiegał tak samo jak w Szumilinie: wszystkie argumenty księdza i jego obrońcy zostały bezpodstawnie odrzucone, a wszystkie decyzje sądu rejonowego zostały utrzymane w mocy”.

Wyrok pozostał więc niezmieniony  i uprawomocnił się. Oznacza to, że w najbliższych dniach ksiądz zostanie wysłany do kolonii karnej – podobnie jak odbyło się to w przypadku księdza Henryka Okołotowicza z Wołożyna, skazanego na 11 lat pozbawienia wolności za rzekomą „zdradę państwa”. Przypomnijmy, że proboszcz z Wołożyna przebywa w kolonii karnej w Bobrujsku.

Jak dotąd nie opublikowano żadnych oficjalnych informacji na temat sprawy ojca Juchniewicza. Wierni dowiedzieli się jedynie, że duchowny przebywa w dobrym humorze, choć przeżywa trudny okres moralny, gdyż został oskarżony o rzekome przestępstwa na tle seksualnym.

Dlatego ważne jest, aby nie zapomnieć o modlitwie za niego.

Znadniemna.pl za Katolik.life

29 lipca Sąd Obwodowy w Witebsku rozpatrzył skargę kasacyjną byłego proboszcza sanktuarium maryjnego w Szumilinie - księdza Andrzeja Juchniewicza OMI, skazanego na 13 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Jak dowiedzieli się wierni, podczas rozprawy kasacyjnej ksiądz znowu próbował udowodnić swoją niewinność – informuje portal

Przejdź do treści