HomeStandard Blog Whole Post (Page 12)

Dzisiaj swoje 95. urodziny obchodziłby nasz krajan – śp. Janusz Rzeszewski, małoletni powstaniec warszawski i powojenny reżyser filmowy rodem z Polesia.

Janusz Rzeszewski urodził 10 lutego 1930 roku się w rodzinie Walentego Rzeszewskiego i Kazimiery z domu Majchrzak w przedwojennym poleskim miasteczku Kożangródek (obecnie – agromiasteczko w rejonie łuninieckim obwodu brzeskiego na Białorusi).

Małoletni powstaniec

Rodzina Janusza przed wybuchem wojny przeniosła się do stolicy, gdzie zamieszkała na Starych Bielanach przy ul. Schroegera 83. Tutaj przyszły reżyser uczęszczał do szkoły powszechnej przy ul. Zuga. Następnie, już w czasie wojny, kontynuował naukę w Kolegium Ojców Marianów na warszawskich Bielanach. Jako nastolatek wstąpił do Związku Harcerstwa Polskiego, zostając członkiem Szarych Szeregów. Małoletni konspirator brał udział w szkoleniu harcerskim, wojskowym oraz w akcjach „Małego Sabotażu”.

Przed wybuchem Powstania Warszawskiego jako ochotnik wstąpił do oddziału por. „Starży”, który rozpoczął działania w rejonie pl. Konfederacji i ul. Schroegera.

1 sierpnia 1944 roku kompania odniosła sukces zdobywając samochody wroga, zaopatrując się w broń i żywność. Jednak wobec niepowodzenia akcji powstańczej na Żoliborzu, na rozkaz płk. „Żywiciela” oddział wycofał się do Kampinosu, a część jego żołnierzy pozostała wśród ludności cywilnej.

Janusz powrócił do swojego mieszkania, z którego po pewnym czasie wraz z rodziną i sąsiadami został wywieziony do obozu przejściowego w Pruszkowie (Dulag 121).

Nauka i studia

Po wojnie Janusz Rzeszewski zamieszkał w Łodzi, gdzie ukończył szkołę średnią w XI Państwowym Gimnazjum i Liceum, po czym rozpoczął studia na Wydziale Reżyserskim Łódzkiej Szkoły Filmowej.

Studiował też Historię Sztuki na Uniwersytecie Łódzkim, którą ukończył w 1952 roku.

Ceniony reżyser

Od 1958 roku nasz bohater był związany z Telewizją Polską. W latach 1966-69 – naczelny reżyser Ośrodka TVP w Łodzi, następnie zastępca naczelnego reżysera TVP (1969-71). Naczelny redaktor Redakcji Rozrywkowej TVP (1971-73), współtwórca i kierownik artystyczny (1975-80) Music-Hallu TVP w Chorzowie. Realizator licznych programów telewizyjnych – głównie rozrywkowych, w latach 70. reżyser festiwali Piosenki Polskiej Opolu i Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze.

W 1972 roku dla Teatru Telewizji napisał i wyreżyserował widowisko muzyczne pt. „Ludwik Sempoliński”.

Na ekrany kinowe trafiły jego cztery produkcje: „Halo Szpicbródka czyli ostatni występ króla kasiarzy” (1978), „Miłość ci wszystko wybaczy” (1981), „Lata dwudzieste… Lata trzydzieste…” (1983) oraz „Misja specjalna” (1987).

W 1977 roku nasz krajan został uhonorowany „Złotym Ekranem” (za „Bajki dla dorosłych w kategorii „program rozrywkowy”), w 2002 roku – statuetką „Gwiazda Telewizji Polskiej”, nadaną z okazji 50-lecia TVP (za reżyserię programów rozrywkowych i widowisk telewizyjnych), a w 2004 roku odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Za udział w Powstaniu Warszawskim Janusz Rzeszewski został odznaczony Krzyżem Armii Krajowej, Medalem za Warszawę 1939-1944, Srebrnym Krzyżem Zasługi dla ZHP z Rozetą i Mieczami.

Janusz Rzeszewski był żonaty z wybitną polską kostiumograf Lidią Rzeszewską (1925 – 1989). W małżeństwie Rzeszewskich w 1956 roku urodziła się córka – Joanna Agata Rzeszewska, aktorka i lektorka filmowa.

Zmarł wybitny reżyser, uważany za „mistrza polskiej rozrywki” 2 października 2007 roku w Warszawie. Został pochowany na Cmentarzu Wawrzyszewskim w stołecznej dzielnicy Bielany.

Oprac. Adolf Gorzkowski, na zdjęciu: Janusz Rzeszewski, fot.: imdb.com

 

Dzisiaj swoje 95. urodziny obchodziłby nasz krajan – śp. Janusz Rzeszewski, małoletni powstaniec warszawski i powojenny reżyser filmowy rodem z Polesia. Janusz Rzeszewski urodził 10 lutego 1930 roku się w rodzinie Walentego Rzeszewskiego i Kazimiery z domu Majchrzak w przedwojennym poleskim miasteczku Kożangródek (obecnie – agromiasteczko

Józef Piłsudski mówił o nim, że w wielu wypadkach bije bolszewików lepiej od sztabowych generałów, nie żałuje cudzego życia  i cudzej krwi, zupełnie tak samo jak własnej. Choć jego życiorys był skomplikowany, a decyzje dowódcy  często były kwestionowane, nie ulega wątpliwości, że legendarny wojownik o niepodległość Polski i sprzymierzonej z nią  Białorusi, odegrał ważną rolę w historii Polski i Europy.

Stanisław Bułak-Bałachowicz urodził się w rodzinie szlacheckiej 10 lutego 1883 r. w Mejsztach na ziemi wileńskiej (wschodnie tereny I RP wcielone do Imperium Rosyjskiego). Jako młody człowiek studiował na uniwersytecie w Petersburgu. Posługiwał się czterema językami: polskim, rosyjskim, białoruskim i niemieckim. Pracował jako administrator majątku Horodziec-Łużki w powiecie dziśnieńskim, należącym do rodziny Zyberk-Platerów. Jak podano w artykule Kazimierza Krajewskiego, opublikowanym w biuletynie IPN, „jeśli chodzi o poglądy polityczne, to jak twierdzą jego biografowie, nastawiony krytycznie do absolutystycznej, opresyjnej monarchii carskiej, zbliżył się ideowo do ugrupowania socjalistów-rewolucjonistów (eserów)”.

W służbie Rosji

„W 1908 r. osobiście pojmał grasującego od Kaukazu do Bałtyku przywódcę bandy rzezimieszków, bandytę Ciastę. Od tamtej pory Bałachowicz zyskał sobie jeszcze drugi przydomek „Bułak” (tzn. „kto ma wiatr”), w pełni odzwierciedlający dominującą cechę jego usposobienia i charakteru. Ludzie mu podobni lgnęli do niego” – napisała Joanna Gierowska-Kałłaur z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk w tekście pt. „Stanisław Bułak-Bałachowicz. Postać, która mogła połączyć narody byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, a jednak ich nie połączyła”.

W sierpniu 1914 r. Bułak-Bałachowicz wstąpił do 2. Kurlandzkiego Pułku Lejb-Ułańskiego armii rosyjskiej. Po awansowaniu do stopnia oficera został przeniesiony do Oddziału Specjalnego Przeznaczenia przy Sztabie Głównym Frontu Północnego ppłk. Leonida Punina. Został dowódcą drugiego szwadronu. „Dokonywał ze swoimi ludźmi cudów waleczności, grasując na tyłach nieprzyjaciela i siejąc prawdziwy postrach. W sumie był pięciokrotnie ranny” – pisała Gierowska-Kałłaur. Wojnę skończył jako rotmistrz sztabowy odznaczony trzema Krzyżami Św. Jerzego, orderami Św. Stanisława, Św. Anny, Św. Włodzimierza.

Stanisław Bułak-Bułachowicz w Oddziale Specjalnego Przeznaczenia pod dowództwem ppłk. Leonida Punina, fot.: Wikipedia

Kiedy w 1917 r. wybuchła rewolucja bolszewicka, Bałachowicz chciał kontynuować bój z Niemcami. Został w wojsku, które przeszło pod władzę komunistów i stało się Robotniczo-Chłopską Armią Czerwoną. Otrzymał pozwolenie na formowanie Pułku kawalerii w Łudze, tyle że ten pułk zamiast walczyć na froncie, został użyty do tłumienia powstania chłopskiego w Piotrogrodzie. Zdaniem Krajewskiego Bałachowiczowi „udało mu się bezkrwawo opanować sytuację”. Zraził się jednak do bolszewików, a i oni podejrzewali, że mają w nim wroga. „Gdy wezwano go do Piotrogrodu, otrzymał ostrzeżenie od przyjaciół, że gdy tam się zjawi, zostanie zamordowany przez bolszewików” – pisał Krajewski.

Walka o niepodległość Estonii i współpraca z Wojskiem Polskim

Wobec tego ze swoim 1. Pułkiem Łuskim przedostał się spod Pskowa do Estonii, gdzie brał udział w wojnie estońsko-bolszewickiej po stronie Estonii. Brał udział w bitwach o odzyskanie niepodległości Estonii; m.in. wyzwolił Gdów w maju 1919 r. oraz zdobył Psków, za co został awansowany do stopnia generała majora.

Stanisław Bułak-Bałachowicz (po lewej) z dowódcą armii Estonii, fot.: Wikipedia

Oddział kawalerii Stanisława Bułaka-Bałachowicza (na koniu z lewej strony z przodu, obok jego konia – pies Wright), październik-listopad 1919. Fot.: Wikimedia Commons/domena publiczna

Po zawarciu estońsko-sowieckiego traktatu pokojowego, w lutym 1920 r., Bałachowicz w Dyneburgu podjął współpracę z Wojskiem Polskim jako Ochotnicza Sprzymierzona Armia. W kwietniu jego oddział został podporządkowany dowódcy 3. Armii, gen. Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu. W czerwcu walczył na Polesiu. Szeregi jego oddziału zasilali też dezerterzy białoruscy i rosyjscy spośród bolszewików. W sierpniu 1920 r. wzięli udział w ofensywie znad Wieprza – kontruderzeniu wojsk polskich na tyły Frontu Zachodniego Armii Czerwonej atakującej Warszawę.

Do grupy poleskiej skierowany został Kpt. Stanisław Lis-Błoński, który opisywał te wydarzenia. „Dnia 16 lipca 1920 r., z rozkazu szefa oddziału II Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich, wyjechałem do Grupy Poleskiej, do Łunińca. Moja misja w Grupie tej miała na celu zapoznanie się z organizacją, charakterem oraz warunkami działania wojska gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza, która wówczas wchodziła w skład Grupy Poleskiej, tworząc wspólnie z nią Grupę Operacyjną pod dowództwem gen. Sikorskiego”.

Swój pierwszy kontakt z podwładnymi Bułak-Bałachowicza Lis-Błoński wspominał tak: „Zobaczyłem wojsko, jakiego dotąd nie widziałem. Zupełnie inne niż nasze, inne niż rosyjskie czy niemieckie. Niepodobne do żadnego. Umundurowanie mieli odmienne niż nasze. Wprawdzie w zasadzie jednego ustalonego typu, lecz z braku odpowiedniej ilości mundurów, każdy chodził w czym miał, a wszystko to razem tworzyło barwną, egzotyczną mozaikę. Wrażenie zupełnie odrębnego wojska potęgowała jeszcze różnorodność fizycznych typów, poczynając od rasowych typów Kaukazu, poprzez azjatyckie typy Tatarów, Kałmuków i Mongołów po wielkoruskich blondynów, Białorusinów i Ukraińców, aż do naszych Jaśków i Antków, których burzliwe koleje losy zapędziły do tego dziwnego oddziału. Nie zabrakło synów Izraela”.

Samego Bałachowicza Lis-Błoński opisał jako „dzielnego żołnierza, nieustraszonego partyzanta i pełnego temperamentu i rycerskiej fantazji człowieka”. „Zrozumiałem, że mógł on działać swoją osobowością nba te typy watażków z całego świata, ludzi z bogatą przeszłością, lecz bez przyszłości i bez Ojczyzny”.

Boje o sprzymierzoną z Polską niepodległą Białoruś

Bułak-Bałachowicz ze swoimi żołnierzami postanowił kontynuować walkę o niepodległość Białorusi, kiedy na skutek ustaleń zawartych podczas negocjacji polsko-bolszewickich w Rydze Mińsk miał znaleźć się po sowieckiej stronie tymczasowej linii rozgraniczenia.

5 listopada 1920 r. kilkutysięczna armia Bułak-Bałachowicza, złożona z „białych Rosjan” i Białorusinów, przekroczyła linię rozejmu. 10 listopada zajęła Mozyrz. Tam jej dowódca ogłosił odrodzenie państwa białoruskiego. Cztery dni później w Słucku powstał rząd tymczasowy. Błyskawiczna ofensywa oddziałów sowieckich położyła jednak kres próbie budowy niepodległej Białorusi. Do końca listopada większość sił Bułak-Bałachowicza wycofała się na tereny kontrolowane przez Polaków. Starcia niewielkich oddziałów partyzanckich o niepodległość trwały co najmniej do wiosny 1921 r.

Jeszcze przed rozpoczęciem przez Bałachowicza akcji mozyrskiej Józef Piłsudski napisał o nim w liście do Karola Wędziagolskiego, jednego z emisariuszy Naczelnika do sojuszniczej armii ochotniczej:

„Nie szukajcie w nim cech sztabowego generała, a nie będziecie mieli rozczarowań. Jest to typowy warchoł i partyzant, lecz doskonały żołnierz i umiejętny raczej ataman niż dowódca w europejskim stylu… Bije bolszewików w wielu wypadkach lepiej od sztabowych generałów, bo sam jest bolszewikiem, zresztą genealogicznie od nich się wywodzi. Nie żałuje cudzego życia i cudzej krwi, zupełnie tak samo jak własnej. Dajcie mu być sobą, bo innym nie potrafi”.

Sowieci wciąż jednak uważali ideę budowy niepodległej Białorusi sprzymierzonej z Polską za niebezpieczną dla swoich interesów. Armia Bałachowicza musiała wycofać się do Polski. „Część jego podkomendnych pozostała na sowieckiej Białorusi, dołączając do luźnych antykomunistycznych oddziałów partyzanckich. Ci, którzy przeszli na terytorium Polski, zostali rozbrojeni i internowani” – pisze Kazimierz Krajewski.

Śmierć brata Józefa

Rosyjski wywiad wojskowy przystąpił do przygotowywania operacji eliminowania kluczowych przedstawicieli białoruskiej emigracji. W Polsce jej głównym ośrodkiem była Puszcza Białowieska. Tam żołnierze i oficerowie białoruscy znajdowali zatrudnienie w przemyśle drzewnym. Także Stanisław i jego brat Józef zajęli się wyrębem lasu i pomocą swoim byłym żołnierzom.

W ramach wspomnianych już działań eliminowania najważniejszych działaczy białoruskiej emigracji przez sowiecki wywiad – 11 czerwca 1923 r. Józef Bułak-Bałachowicz został zamordowany koło Hajnówki. Prawdopodobnie celem zamachowców był jego brat.

„Po zakończeniu działań wojennych gen. Bułak-Bałachowicz początkowo przebywał na terenie Litwy, […] a następnie zamieszkał w Warszawie. […] Choć miał stopień generała armii estońskiej i rosyjskiej, w niepodległej Polsce nie zweryfikowano mu go. Mimo to przez całe dwudziestolecie międzywojenne występował w mundurze wyjściowym oficera Wojska Polskiego z oznakami stopnia generała brygady” – pisze Krajewski.

Obrona podwarszawskich Czerniakowa i Wilanowa przed niemieckim agresorem

Kiedy wybuchła II wojna światowa, Bułak-Bałachowicz ze swoimi żołnierzami zgłosił się do sztabu obrony Warszawy. Wraz ze swoją grupą specjalną bronił Wilanowa i Czerniakowa.

Jako jeden wyczynów żołnierzy Bałachowicza Marek Cabanowski w artykule napisanym dla Muzeum Historii Polski wymienia zorganizowanie przeprawy przez Wisłę dla rozbitych oddziałów spieszących z praskiej strony do oblężonej Warszawy. „W okolicach Jeziora Czerniakowskiego urządzono swoisty most z … dętek samochodowych. Przebyło Wisłę przy pomocy tych prymitywnych środków technicznych ponad 200 żołnierzy”.

Grupa Bułak-Bałachowicza walczyła również na Marymoncie, gdzie odbijali Lasek Bielański i klasztor na Bielanach. Niestety akcja ta zakończyła się niepowodzeniem. Grupa weszła na pole minowe, co zakończyło ich działalność bojową.

 Bohaterska śmierć

Po zakończeniu działań obronnych gen. Bułak-Bałachowicz wraz z oddanymi mu towarzyszami walki utworzył jeszcze w 1939 r. organizację konspiracyjną. Zginął z rąk Niemców 10 maja 1940 r. w Warszawie, zastrzelony przy ul. Saskiej.

Oprac. Walery Kowalewski, fot.: Wikipedia

Józef Piłsudski mówił o nim, że w wielu wypadkach bije bolszewików lepiej od sztabowych generałów, nie żałuje cudzego życia  i cudzej krwi, zupełnie tak samo jak własnej. Choć jego życiorys był skomplikowany, a decyzje dowódcy  często były kwestionowane, nie ulega wątpliwości, że legendarny wojownik o

Postawieniem zapalonych zniczy na torach kolejowych przy Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku uczczono w niedzielę wieczorem pamięć ofiar masowych deportacji Polaków przez Sowietów na Sybir z 1940 r. Pierwsza wywózka miała miejsce 85 lat temu, w nocy z 9 na 10 lutego.
Odczytywano fragmenty relacji deportowanych z wywózki i pobytu na zsyłce.Akcja „Światło Pamięci” jest organizowana przez to muzeum od kilku lat jako jeden z elementów obchodów w Białymstoku kolejnych rocznic deportacji. Znicze ustawiono na torach, które znajdują się są bezpośrednio koło muzeum, a prowadzą w kierunku dawnego dworca Białystok Fabryczny, skąd ruszały na wschód transporty z deportowanymi na Sybir mieszkańcami Białegostoku.

Akcja „Światło Pamięci” od kilku lat jest jednym z elementów białostockich obchodów kolejnych rocznic deportacji, fot.: facebook.com/muzeumpamiecisybiru

Dyrektor Muzeum Pamięci Sybiru prof. Wojciech Śleszyński powiedział, że te tory jak i budynek po dawnych magazynach wojskowych, na bazie którego powstał obiekt Muzeum Pamięci Sybiru, były świadkami tamtych wydarzeń. „Po tych torach, 10 lutego miały ruszyć (na wschód) pociągi z naszymi obywatelami” – dodał.

Historycy i badacze podają, że w pierwszej wywózce, największej z czterech, które miały miejsce w latach 1940-41, deportowano ok. 140 tys. osób. Władze Białegostoku wielokrotnie podkreślały wcześniej, że w pierwszej deportacji Sowieci wywieźli jedną piątą ówczesnych mieszkańców miasta i okolic, a prześladowaniami była dotknięta niemal każda rodzina. Prof. Śleszyński dodał, że konkretnych danych nie ma.

Bez pamięci nie możemy funkcjonować”

„Bez pamięci nie możemy funkcjonować” – podkreślił Śleszyński nawiązując także do współcześnie trudnej sytuacji geopolitycznej na wschodzie.

Przemawia dyrektor Muzeum Pamięci Sybiru prof. Wojciech Śleszyński, fot.: facebook.com/muzeumpamiecisybiru

„Niech ta pamięć o tych, którzy tam pozostali i tych, co już nie żyją – bo zostało już najmłodsze pokolenie – trwa. Dziękujemy, że jeszcze ktoś o nas pamięta” – powiedziała wiceprezes Związku Sybiraków w Białymstoku Teresa Borowska, która urodziła się na zsyłce. W chwili deportacji w czerwcu 1941 r. jej mama była z nią w ciąży, miała już dwoje dzieci. Wywieziono ich na Syberię.

Od 10 lutego 1940 r. do czerwca 1941 r. sowieci okupujący wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej sowieci zorganizowali cztery wywózki na Wschód obywateli polskich różnych narodowości. Pierwsza z nich objęła głównie rodziny urzędników państwowych, m.in. sędziów, prokuratorów, policjantów, leśników, a także wojskowych, w tym uczestników wojny polsko-bolszewickiej, właścicieli ziemskich. Wywożeni trafiali do północnych regionów ZSRS, w okolice Archangielska oraz do Irkucka, Kraju Krasnojarskiego i Republiki Komi. Deportowano ich, bo sowiecka władza uważała, że stanowią dla niej potencjalne zagrożenie.

Nie wiadomo dokładnie ile osób zostało deportowanych. Historycy IPN, m.in. na podstawie źródeł archiwalnych NKWD, szacują tę liczbę na kilkaset tysięcy obywateli polskich – głównie Polaków, ale wśród wywożonych byli też Żydzi, Ukraińcy, Białorusini i Litwini. Badacz tematyki prof. Albin Głowacki podaje, że łącznie w czterech wywózkach deportowano ok. 330 tys. ludzi. Związek Sybiraków mówi o 1,3 mln osób, z których zginęła co trzecia.

„Skala tej formy represji jest porażająca. Chodziło o pozbycie się ludzi (z ich rodzinami), którzy wydawali się niebezpieczni dla reżimu stalinowskiego, którzy potencjalnie mogli tworzyć bazę dla ruchu oporu i realną przeszkodę w instalowaniu systemu bolszewickiego na zaanektowanych obszarach II Rzeczypospolitej” – podaje prof. Głowacki w wydanej w 2023 r. przez Muzeum Pamięci Sybiru książce o deportacjach pt. „W tajdze i w stepie”.

Cała akcja deportacyjna była przez sowietów zaplanowana logistycznie, była tajna. „Znamienne było to, że oprawcy działali z zaskoczenia. Po swoje ofiary przychodzili o świcie” – napisał prof. Głowacki. Do wywózek używano kolei. Zesłańców wywożono do odległych miejsc, słabo zaludnionych, musieli przymusowo pracować, aby mieć jakiekolwiek środki do życia. Cierpieli z głodu i zimna, wielu zmarło.

W sobotę w ramach obchodów odbył się w Białymstoku VII Bieg Pamięci Sybiru. Główne uroczystości w Białymstoku zaplanowano w poniedziałek w południe przy Pomniku Grobie Nieznanego Sybiraka.

 Znadniemna.pl za PAP, fot.: Facebook.com/muzeumpamiecisybiru

Postawieniem zapalonych zniczy na torach kolejowych przy Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku uczczono w niedzielę wieczorem pamięć ofiar masowych deportacji Polaków przez Sowietów na Sybir z 1940 r. Pierwsza wywózka miała miejsce 85 lat temu, w nocy z 9 na 10 lutego. Znicze zapalili Sybiracy, wiceprezydenci

Marcin Wojciechowski przez osiem lat pracował w polskiej ambasadzie w Mińsku. W 2020 roku, kiedy ambasador Artur Michalski za wspieranie demokratycznych przemian na Białorusi został zmuszony przez reżim Łukaszenki do opuszczenia kraju, Wojciechowski został charge d’affaires, czyli szefem polskiej misji dyplomatycznej na Białorusi. Niedawno opublikował książkę „Europejski wybór Białorusi. Stracona szansa?”.

W książce dyplomata wspomina między innymi o tym, jak brał udział w wyzwoleniu z łukaszenkowskiego więzienia działaczy polskiej mniejszości narodowej na Białorusi.

Szczególnie mocno w pamięci autora książki utkwiło spotkanie z Andżeliką Borys i Andrzejem Poczobutem w siedzibie Komitetu Śledczego w Mińsku.

Oto jak Marcin Wojciechowski wspomina te chwile:

„Andżelika wyglądała bardzo źle, jej stan zdrowia był krytyczny. (…) Straszne było widzieć na jej przykładzie, co reżim potrafi zrobić ludziom w ciągu zaledwie ośmiu miesięcy. Oświadczyła, że jest gotowa opuścić kraj, jeśli zostanie zwolniona. Andrzej był w lepszej formie psychicznej i fizycznej. (…) Powiedział, że wiedział, iż zostanie surowo ukarany i wysłany do kolonii karnej, więc musiał być silny. Wyraził wdzięczność za zainteresowanie, jakim się nim wykazaliśmy, i za działania na rzecz jego uwolnienia, ale powiedział, że nie pójdzie na żadne kompromisy.

W końcu zdecydowałem się na blef: «Andrzej, za kilka miesięcy w regionie może wybuchnąć wojna» (miałem na myśli wojnę między Rosją a Ukrainą, o której już wówczas rozmawiano). «Nie wiadomo, jak Mińsk zareaguje w tej sytuacji. Jeśli przyłączy się do wojny, być może będziemy musieli zamknąć [misję dyplomatyczną] i wtedy nie będzie możliwości, aby ci pomóc. Pomyśl o tym, bo to może być ostatnia okazja, żeby coś zrobić w sprawie. Spojrzał na mnie uważnie, przytulił mnie i powiedział: „Marcin, rozumiem, dziękuję, że próbujesz, ale nie mogę tego zrobić — z myślą o żołnierzach Armii Krajowej, z myślą o tych, którzy tu zginęli i byli w więzieniu”».

Książkę Marcina Wojciechowskiego pt. „Europejski wybór Białorusi. Stracona szansa?” można nabyć w eksięgarni PISM.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl/Nashaniva.com

Marcin Wojciechowski przez osiem lat pracował w polskiej ambasadzie w Mińsku. W 2020 roku, kiedy ambasador Artur Michalski za wspieranie demokratycznych przemian na Białorusi został zmuszony przez reżim Łukaszenki do opuszczenia kraju, Wojciechowski został charge d’affaires, czyli szefem polskiej misji dyplomatycznej na Białorusi. Niedawno opublikował

Wystawa pt. „Grodno na dawnych mapach i planach” została otwarta 7 lutego 2025 roku w Sali Owalnej  Nowego Zamku w Grodnie. O wydarzeniu poinformował na stronie facebookowej Grodzieńskiego Państwowego Muzeum Historyczno-Archeologicznego Andrej Waszkiewicz, kierownik wydziału historii nowożytnej placówki.

Prezentowane na wystawie mapy i plany miasta Grodna obejmują okres od początku XVIII wieku do połowy XX wieku. Najstarszy plan, to tzw. „Plan sztokholmski” z 1706 r., został sporządzony przez szwedzkich kartografów wojskowych i przedstawia rosyjskie fortyfikacje wojskowe Grodna z czasów Wielkiej Wojny Północnej (1700-1721).

Eksponatem najmłodszym, wśród prezentowanych na wystawie, jest niemiecki plan Grodna z 1940 r. Sowieccy funkcjonariusze ruchu oporu zaznaczyli na nim lokalizację jednostek wojskowych niemieckich okupantów.

Na wystawie zaprezentowano  także plany Grodna z lat 1783 i 1795, pochodzące ze zbiorów Rosyjskiego Wojskowo-Historycznego Archiwum. Jeden z nich – plan z 1783 roku – został sporządzony przez grodzieńskiego geodetę Józefa Markiewicza. Jest on unikatowy i bardzo ważny dla badaczy – przedstawia bowiem właścicieli wszystkich domów w Grodnie sprzed prawie dwóch i pół wieku.

Plan Grodna z XVIII stulecia, fot.: Hrodna.life

Na planie z 1882 r., odrestaurowanym przez konserwatorów muzealnych można zobaczyć Grodno, którego nigdy nie było. Jest to bowiem pierwszy ogólny plan rozwoju Grodna, który ostatecznie nie został zrealizowany z powodu strasznego pożaru który zniszczył znaczą część zabudowy miasta w 1885 roku.

Wiele eksponowanych na wystawie planów powstało dzięki rosyjskiemu wojsku, które od ponad stu lat zamierzało przekształcić gród nad Niemnem w twierdzę nie do zdobycia. Na wystawie można zatem zobaczyć dwa plany budowy twierdzy Grodno – z 1810 i 1914 roku.

Jeden z planów Twierdzy Grodno, fot.: Hrodna.life

Na uwagę zasługuje  także tzw. „plan geodezyjny Augustinki” z 1931 r. Jest to  pierwszy dokładny plan Grodna, z którego służby miejskie korzystały do końca lat 50. XX wieku.

Plany z Rosyjskiego Wojskowo-Historycznego Archiwum i innych zagranicznych zbiorów archiwalnych, przedstawiono na wystawie w postaci kopii, natomiast plany ze zbiorów Grodzieńskiego Państwowego Muzeum Historyczno-Archeologicznego są oryginałami.

W ekspozycji mapy zostały uzupełnione eksponatami z epoki – starymi pocztówkami, fotografiami, książkami i przedmiotami, związane z miejscem widocznym na mapie.

Łącznie na wystawie prezentowanych jest ponad dwadzieścia map oraz planów Grodna, a także poszczególnych fragmentów grodu nad Niemnem.

Wystawa pt. „Grodno na dawnych mapach i planach”  w Sali Owalnej Nowego Zamku w Grodnie jest czynna codziennie (oprócz poniedziałków) od godz. 10:00 do 18:00.

 Znadniemna.pl za Facebook.com, fot.: Hrodna.life

Wystawa pt. „Grodno na dawnych mapach i planach” została otwarta 7 lutego 2025 roku w Sali Owalnej  Nowego Zamku w Grodnie. O wydarzeniu poinformował na stronie facebookowej Grodzieńskiego Państwowego Muzeum Historyczno-Archeologicznego Andrej Waszkiewicz, kierownik wydziału historii nowożytnej placówki. Prezentowane na wystawie mapy i plany miasta Grodna

W dniu 6 lutego w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość podpisania przez Prezydenta RP ustawy z dnia 9 stycznia 2025 roku o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej.

Podpisany akt prawny ma na celu ustanowienie nowego święta państwowego – Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej, które będzie obchodzone 14 lutego.

Prezydent RP Andrzej Duda składa podpis pod ustawą, ustanawiającą nowe święto państwowe, fot.: Grzegorz Jakubowski/KPRP

– To będzie dzień tych, którzy tutaj na terenie Polski, w konspiracji, pod okupacją niemiecką, walczyli o wolną, suwerenną Polskę – powiedział Prezydent.

Przeczytaj całą wypowiedź Perzydenta RP 

To krótka, a jakże istotna ustawa, ustanawiająca święto dla nas wszystkich, dla Rzeczypospolitej Polskiej, które powinno istnieć od dawna. Jestem dumny i szczęśliwy, że mogłem ją podpisać – podkreślił.

Andrzej Duda przypomniał, że 27 września 1939 roku została powołana Służba Zwycięstwu Polsce, która w 1940 roku została zamieniona w Związek Walki Zbrojnej po to, żeby 14 lutego 1942 roku rozkazem gen. Władysława Sikorskiego zostać przekształcona ostatecznie w Armię Krajową. – To dlatego ten dzień został ustanowiony 14 lutego i każdego roku wtedy będzie obchodzony – powiedział Prezydent.

Podkreślił, że Armia Krajowa była największą podziemną formacją zbrojną okupowanej przez Niemców Europy, która przeciwko Niemcom walczyła, „ale była też prawdopodobnie największą podziemną formacją zbrojną w dziejach świata”. – Na początku było to 100 tysięcy żołnierzy, ale w 1944 roku – 480 tysięcy, z których około 100 tysięcy zostało w czasie II wojny światowej zabitych i zamordowanych – przypomniał.

Andrzej Duda podziękował posłom i senatorom za jednogłośne uchwalenie ustawy o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej.

– Dziękuję kombatantom, weteranom za przybycie na tę uroczystość. Cieszę się, że to święto upamiętniające bohaterów zostaje ustanowione jeszcze w ich obecności – powiedział Prezydent.

Dziękuję za Waszą służbę dla ojczyzny nie tylko w tamtych czarnych czasach, kiedy Polski nie było na mapie, kiedy walczyliście ryzykując życiem, ale także później, kiedy dawaliście świadectwo, pokazując swoją postawą, co to znaczy być prawdziwym Polakiem, patriotą, co to znaczy kochać ojczyznę. Mówicie o tym młodzieży, która jest najważniejsza dla trwania Rzeczypospolitej, dla jej przyszłości – akcentował.

W uroczystości wzięli udział: Pierwsza Dama Agata Kornhauser–Duda, Szef KPRP Małgorzata Paprocka, Szef BBN Dariusz Łukowski i Minister KPRP Katarzyna Pawlak–Mucha.

 Znadniemna.pl za Prezydent.pl, fot.: Grzegorz Jakubowski/ KPRP

 

W dniu 6 lutego w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość podpisania przez Prezydenta RP ustawy z dnia 9 stycznia 2025 roku o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej. Podpisany akt prawny ma na celu ustanowienie nowego święta państwowego – Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej,

Maria Żodzik, Polka rodem z Baranowicz, od ubiegłego roku reprezentująca Polskę na międzynarodowych zawodach lekkoatletycznych, w ostatnich dniach stycznia uzyskała znakomity wynik podczas lekkoatletycznego mityngu Gorzów Jump Festival w Gorzowie Wielkopolskim.

Skoczyła wzwyż 1.98 m uzyskując najlepszy tegoroczny wynik na świecie, trzeci najlepszy rezultat w historii polskiej lekkoatletyki i ustanawiając rekord życiowy. Polka zaliczyła tę wysokość w pierwszej próbie.

Tabela wyników skoku wzwyż kobiet po zakończeniu zawodów w Gorzowie Wielkopolskim, fot.: facebook.com

Po rewelacyjnym występie Żodzik przyznała, że ​​miała drobne problemy zdrowotne i wątpiła, czy w ogóle uda jej się wystartować.  Tymczasem wynik uzyskany na turnieju, zapewnił naszej krajance możliwość udziału w Mistrzostwach Świata i Europy. Przed startem w Gorzowie rekord życiowy Marii wynosił 1,97 metra. Już przy pierwszej próbie udało jej się pokonać poprzeczkę o wysokości 1,98 metra, bijąc  rekord życiowy i osiągając  trzeci wynik w historii polskiej lekkoatletyki.

Już w marcu Maria Żodzik weźmie udział w 20. Halowych Mistrzostwach Świata, które odbędą się w Chinach, a także będzie mogła reprezentować barwy Rzeczypospolitej Polskiej w innych największych zawodach lekkoatletycznych Europy i świata

Maria Żodzik jest reprezentantką klubu Podlasie Białystok. W 2024 roku Polski Związek Lekkiej Atletyki ogłosił, że prezydent Andrzej Duda nadał jej polskie obywatelstwo, czemu sprzyjało między innymi to, że Maria ma polskie korzenie.

W tym samym roku Maria Żodzik reprezentowała Polskę na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu.

Maria mieszka w Białymstoku od 2022 roku. Z Białorusi wyjechała zagrożona represjami ze strony reżimu Łukaszenki. Rzecz w tym, iż podczas masowych protestów społecznych przeciwko sfałszowanym wyborom prezydenckim 2020 roku, podobnie jak wielu jej kolegów,  podpisała ona list otwarty białoruskich sportowców, potępiający oszustwa wyborcze oraz stosowanie przemocy przez siły bezpieczeństwa przeciwko obywatelom pokojowo protestującym na ulicach białoruskich miast. Ponadto, po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, lekkoatletka potępiła rosyjską agresję.

Na Białorusi taka postawa obywatelska oznaczałaby dla Marii Żodzik pobyt w kolonii karnej i  natychmiastowy koniec sportowej kariery.

Znadniemna.pl na podstawie Mostmedia.io, fot: Instagram Marii Żodzik

Maria Żodzik, Polka rodem z Baranowicz, od ubiegłego roku reprezentująca Polskę na międzynarodowych zawodach lekkoatletycznych, w ostatnich dniach stycznia uzyskała znakomity wynik podczas lekkoatletycznego mityngu Gorzów Jump Festival w Gorzowie Wielkopolskim. Skoczyła wzwyż 1.98 m uzyskując najlepszy tegoroczny wynik na świecie, trzeci najlepszy rezultat w

Dzisiaj, 5 lutego, w liturgii wspomina się św. Agatę, a w kościołach święci się chleb, wodę oraz sól. Skąd ten zwyczaj? To pytanie Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej adresowało  liturgiście i ceremoniarzowi Archidiecezji, ks. dr. Ryszardowi Kilanowiczowi.

Kobieta, która ocaliła Katanię

Św. Agata jest postacią, którą Kościół wspomina 5 lutego. Według świętego biskupa z Sycylii, Metodego, urodziła się ok. 235 r. w Katanii. Po przyjęciu chrztu złożyła także ślub życia w czystości. Podobno była niezwykle piękna, czym przyciągnęła uwagę namiestnika Sycylii. Kiedy odrzuciła jego zaloty, ściągnęła na siebie gniew senatora.  Był to czas, gdy prześladowano chrześcijan. Odrzucony zarządca Sycylii próbował więc wykorzystać to, aby zniesławić Agatę.

Została aresztowana i prawdopodobnie osadzona w domu publicznym, oddana pod opiekę kobietom, które miały ją zdeprawować. Działania te nie przynosiły jednak żadnego efektu. Agata została więc skazana na tortury. Według legendy podczas nich odcięto jej piersi. W tym samym czasie w mieście miało miejsce trzęsienie ziemi. Senator, który przyczynił się do uwięzienia kobiety, widział w tym zdarzeniu karę Bożą za swoje działania względem niej. Ostatecznie jednak Agata skazana na śmierć i wrzucona na rozżarzone węgle. Prawdopodobnie stało się to 5 lutego 251 r.

Jej ciało zostało złożone w grobie poza miastem i od samego początku wierzący otaczali jej szczątki wielką czcią, przywołując jej wstawiennictwa, uważając za świętą. – Rok po jej śmierci wybuchła Etna. Rozżarzona lawa zagrażała miastu. Wtedy mieszkańcy Katanii wzywali wstawiennictwa męczennicy i posłużyli się jej welonem, wynosząc go między miasto a morze lawy. Wtedy ono ocalało, w czym wierzący widzieli szczególne działanie Pana Boga przez wstawiennictwo św. Agaty, którą przyzywano – tłumaczy ks. dr Ryszard Kilanowicz, liturgista i ceremoniarz Archidiecezji Krakowskiej.

Chleb i sól św. Agaty od ognia ustrzeże chaty” 

Jej kult zaczął się rozwijać w średniowieczu. Nazywano ją wtedy patronką chroniącą od ognia i pożarów. Widziano w niej także wsparcie dla ludwisarzy, czyli tych, którzy pracują z ogniem oraz kobiet doświadczających chorób piersi. – W dniu św. Agaty błogosławiono pieczywo, sól i wodę. Pobłogosławione kawałki chleba rzucano w ogień, gdy był pożar, prosząc, aby wiatr odwrócił pożar w przeciwnym kierunku. Wrzucano w niego także sól i pobłogosławioną w tym dniu wodę, aby go ugasić lub opanować. Karmiono nimi także bydło, chroniąc je przed zarazą – wyjaśnia ks. dr Kilanowicz.

Tradycja święcenia chleba, wody i soli zakorzeniła się również w polskiej tradycji, o czym świadczy chociażby ludowe przysłowie “Chleb i sól św. Agaty od ognia ustrzeże chaty”. Wierzono, że sól, poświęcona 5 lutego chroni domostwa przed klęskami żywiołowymi, szczególnie przed ogniem. Chleb z solą gospodarze podawali natomiast zwierzętom, aby zapobiegać zarazom.

Zwyczaj święcenia chleba, wody i soli w dniu liturgicznego wspomnienia św. Agaty praktykowany jest również współcześnie. Takie tradycje, obrzędy, sakramentalia związane z pobłogosławieniem konkretnych przedmiotów czy znaków, których używamy, przyzywając konkretnego świętego, według ks. dr. Kilanowicza mają w dzisiejszych czasach nadal rację bytu. – Przecież wierzymy w świętych obcowanie, czyli w tę relację między nami a światem ludzi, którzy są już zbawieni. Przyzywamy ich wstawiennictwa, a sakramentalia mają to do siebie, że są takim konkretnym obrzędem, czyli modlitwą z zewnętrznym znakiem – podkreśla ceremoniarz Archidiecezji Krakowskiej. Dany obrzęd ma przypominać i nawiązywać do wydarzenia z życia danego świętego lub błogosławionego. – Są one przypisane właśnie do dnia liturgicznego, kiedy wspominamy tę daną osobę. Jest to piękne. Ważne jest przy tym wszystkim to, żeby pamiętać, że to nie jest żadna magia, a prośba do Pana Boga. Jak najbardziej mamy prawo, a nawet obowiązek modlić się, korzystać z tych darów, którymi są sakramentalia, ale, oczywiście, zawsze trzeba zachęcać do tego, by mądrze do tego podchodzić – podkreśla liturgista.

Dlaczego w Krakowie nie powstał kościół św. Agaty? 

Ciekawa jest także historia łącząca św. Agatę z Krakowem. – Prawdopodobnie w 1455 r., według historii, niedaleko Bramy Grodzkiej wybuchł potężny pożar. Było to gdzieś w okolicach kościoła św. Idziego. Legenda głosi, że miasto od pożaru uratowała stara żebraczka, która wrzuciła w płomienie sól św. Agaty, co sprawiło, że ogień zgasł – dzieli się ks. dr Ryszard Kilanowicz. Dodaje, że gdy mieszczanie chcieli odwdzięczyć się kobiecie za uratowanie miasta przed żywiołem, nie poprosiła niczego dla siebie, ale podkreśliła tylko by w Krakowie ufundowany został kościół, któremu patronowałaby właśnie święta z Katanii.

Choć mieszkańcy zobowiązali się więc do wzniesienia świątyni, nigdy tego nie zrobili. – Kiedy jesienią w 1655 r., w wyniku podpalenia przez szwedzkiego najeźdźcę, spłonęły doszczętnie przedmieścia Krakowa, to w tym właśnie dopatrywano się kary Bożej za niedotrzymanie tej obietnicy żebraczce przez rządców miejskich. A kościół św. Agaty tak naprawdę w Krakowie nigdy nie powstał – mówi liturgista.

Znadniemna.pl za Biurem Prasowym Archidiecezji Krakowskiej/Diecezja.pl, fot.: Diecezja.pl

Dzisiaj, 5 lutego, w liturgii wspomina się św. Agatę, a w kościołach święci się chleb, wodę oraz sól. Skąd ten zwyczaj? To pytanie Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej adresowało  liturgiście i ceremoniarzowi Archidiecezji, ks. dr. Ryszardowi Kilanowiczowi. Kobieta, która ocaliła Katanię Św. Agata jest postacią, którą Kościół wspomina

Europejski Bank Centralny (EBC) ma zdecydować, które postacie – Ludwig van Beethoven, Maria Curie-Skłodowska, czy może Maria Callas – będą zdobić nowe banknoty euro. Alternatywnie, rozważane są motywy związane z rzekami i ptakami, które mają symbolizować różnorodność europejskiej przyrody.

Będzie to pierwsze odświeżenie grafiki banknotów euro od ich wprowadzenia w 2002 roku. EBC zaproponował dwa główne tematy projektów: „ikony kultury” oraz „przyroda”. W gronie kandydatów, których podobizny miały by ozdobić banknoty, znajdują się takie postaci jak Maria Callas, znakomita grecka śpiewaczka operowa, kompozytor Ludwig van Beethoven, polska laureatka nagrody Nobla, Maria Skłodowska-Curie, hiszpański pisarz renesansowy Miguel de Cervantes oraz Leonardo da Vinci.

W ramach motywów przyrodniczych przewidziano krajobrazy z północnym głuptakiem oraz górskimi źródłami. Maria Callas ma szansę znaleźć się na najniższym nominale – 5 euro, z wizerunkiem ulicznych artystów na odwrocie, podczas gdy Ludwig van Beethoven mógłby ozdobić banknot o wartości 10 euro, a Maria Skłodowska-Curie banknot o nominale 20 euro.

Prezes EBC, Christine Lagarde, podkreśla, że nowe banknoty mają odzwierciedlać europejską tożsamość oraz różnorodność. Mimo że zmiany mają na celu podkreślenie wspólnego dziedzictwa Europy, pojawiają się już głosy krytyki dotyczące ograniczonej reprezentacji krajów strefy euro. Proces wprowadzania nowych banknotów obejmie konsultacje, konkursy oraz dwuletni okres realizacji, a koszt produkcji szacuje się na 5–8 centów za sztukę.

 Znadniemna.pl za The Guardian, fot.: Shutterstock

Europejski Bank Centralny (EBC) ma zdecydować, które postacie – Ludwig van Beethoven, Maria Curie-Skłodowska, czy może Maria Callas – będą zdobić nowe banknoty euro. Alternatywnie, rozważane są motywy związane z rzekami i ptakami, które mają symbolizować różnorodność europejskiej przyrody. Będzie to pierwsze odświeżenie grafiki banknotów euro

Książka o egzekucjach z czasów stalinowskich na podmińskim uroczysku Kuropaty została uznana na Białorusi za „ekstremistyczną” .

Chodzi o publikację pt: „NKWD zabijało w Kuropatach…”  autorstwa białoruskiego badacza zbrodni stalinowskich, historyka Marata Harawego, która ukazała się w 2019 roku.

Jest to wydanie, składające się  z 17 tematycznych esejów o dokonywanych w latach 1930-ch pod Mińskiem egzekucjach stalinowskich. Książka zawiera ponadto ponad 100 unikatowych fotografii i rysunków, dotyczących opisywanego okresu. Przy czym, jak tłumaczył sześć lat temu na prezentacji książki jej autor, zawarte w niej materiały bazują na faktach ujawnionych w trakcie przeprowadzonych w Kuropatach badań naukowych, które zostały potwierdzone dokumentalnie.

„Niczego nie odkryłem, Stwierdziłem tylko coś, co zostało ujawnione już dawno temu” – mówił Marat Harawy.

Marat Harawy, autor książki, uznanej przez reżim Łukaszenki za „ekstremistyczną”, podczas jej prezentacji w 2019 r., fot.: Euroradio.fm

Oprócz książki jego autorstwa do „Listy materiałów ekstremistycznych” służby Aleksandra Łukaszenki włączyły  ostatnio także m.in. Album „BNR-100: Obchody 100-lecia na Białorusi i za granicą” oraz numer czasopisma Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy „Abażur” (nr 3 z 2018 r.).

Portal Euroradio przypomina, że na Białorusi  za „ekstremistyczne” uznano już dziesiątki książek o historii kraju, w tym te poświęcone represjom z czasów sowieckich.

W Republice Białorusi rządzonej przez dyktatora Aleksandra Łukaszenkę bada się  bowiem wyłącznie zbrodnie niemieckich nazistów, ale nie zbrodnie bolszewickie.

W ubiegłym roku białoruski historyk Ihar Mielnikau, adiunkt w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego, który usiłował badać materiały z lat 30. i 40. XX wieku, został skazany na 4 lata więzienia (uznany za więźnia politycznego), a trzy jego książki, te dotyczące  polsko radzieckiego pogranicza w okresie, gdy Białoruś Zachodnia znajdowała się w granicach międzywojennej Polski, uznano przez służby Łukaszenki za „ekstremistyczne”.

Przypomnijmy, że na 8 lat łagrów za artykuły prasowe o polskim podziemiu niepodległościowym, działającym na terenach dzisiejszej Białorusi został skazany Polak z Grodna, dziennikarz i działacz mniejszości polskiej Andrzej Poczobut.

 Znadniemna.pl na podstawie Euroradio.fm/Kresy24.pl, fot.: Euroradio.fm

Książka o egzekucjach z czasów stalinowskich na podmińskim uroczysku Kuropaty została uznana na Białorusi za „ekstremistyczną” . Chodzi o publikację pt: „NKWD zabijało w Kuropatach…”  autorstwa białoruskiego badacza zbrodni stalinowskich, historyka Marata Harawego, która ukazała się w 2019 roku. Jest to wydanie, składające się  z 17 tematycznych

Przejdź do treści