HomeStandard Blog Whole Post (Page 80)

Już pisaliśmy o VI edycji Polonijnego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. W przerwach między występami udało nam się porozmawiać z laureatką Festiwalu Bożeną Worono z Lidy.

Przed rozmową młoda artystka serdecznie podziękowała Czytelnikom Znadniemna.pl za wsparcie podczas jej udziału w popularnym telewizyjnym talent show „Szansa na sukces”, a potem poprosiła o zadanie pierwszego pytania:

Bożena Worono śpiewa piosenkę „Listopady”. Akompaniuje Michał Krywonosow

To był już szósty Polonijny Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, a który on był dla Pani?

-Trzeci.

Czym tegoroczna edycja różniła się od poprzednich?

– Dla mnie na pewno różniła się tym, że w tym roku przyjechałam do Opola nie sama, tylko z moim klawiszowcem Michałem Krywonosowem.

To właśnie autor utworu „Listopady”, który Pani wykonywała podczas koncertu laureatów w Filharmonii Opolskiej i z którym wygrała nagrodę Marszałka Województwa Opolskiego?

– Tak,  jest autorem muzyki do utworu na wiersz Władysława Broniewskiego.

Skąd pochodzi Michał Krywonosow?

– Z Mińska. Jego matka Łarysa Krywonosowa była przez kilka lat dyrektorką Polskiej Szkoły Społecznej przy ZPB w Mińsku. Michał przez dwadzieścia lat śpiewał w chórach („Archanioł” i „Głos Duszy”, przy kościele św. Szymona i Heleny w Mińsku – aut.), skończył szkołę muzyczną w Mińsku, dlatego klawisze są dla niego powiedzmy instrumentem od dzieciństwa. Teraz Michał mieszka w Warszawie. Druga piosenka, z którą wystartowaliśmy w konkursie, „Dwie świece w mroku nocy” (piosenką pochodzi z musicalu „List z Warszawy”, którego autorami są Gary Guthman, światowej sławy muzyk jazzowy, trębacz, i Doman Nowakowski, polski scenarzysta, reżyser i dziennikarz – red.). Piosenka jest na tyle ciężka, pod względem emocjonalnym, bo to jest taki  hymn o Holokauście: kobieta śpiewa o stracie rodziny, i te dwie świece symbolizują jej rodziców i wszystkich, którzy zginęli. To była dla mnie najcięższa piosenka, którą w ogóle kiedykolwiek śpiewałam, jest ciężka muzycznie, psychologicznie też, bo żeby ją zaśpiewać, przeżyć coś takiego, trzeba mieć emocjonalną dojrzałość.

Bożena Worono i Michaił Krywonosow

Pamiętam Pani występ w II edycji organizowanego przez Związek Polaków na Białorusi Konkursu Piosenek Agnieszki Osieckiej w Mińsku. Wtedy zdobyła Pani Grand Prix i były to zupełnie inne piosenki i inne emocje. Wtedy wykonanie takiej trudnej piosenki byłoby chyba niemożliwe.

– Teraz udało się dzięki Michałowi, który mnie bardzo wspierał muzycznie, tak naprawdę współgramy z nim, on czuje, kiedy trzeba ściszyć, kiedy nagłośnić, to skarb dla artystki – taki partner na scenie.

A kto wybierał piosenki?

– Wybór piosenek był mój. Najpierw planowałam przyjechać tu sama, ale tak się szczęśliwie ułożyło, że przyjechaliśmy razem.

Według regulaminu musiała Pani nagrać trzy piosenki. Jaka była trzecia?

– To piosenka na słowa mojej ulubionej Agnieszki Osieckiej „Siedzieliśmy jak w kinie”, to piosenka rozrywkowa, ale nie chciałam w tym roku w to iść, bo wszyscy mnie kojarzą z zeszłego roku i dwa lata temu z piosenką też na słowa Agnieszki Osieckiej „Mówiłam żartem”, zaśpiewałam ją w Opolu w pierwszym dniu festiwalowym podczas koncertu powitalnego 06 lipca w koncertowej sali Państwowej Muzycznej Szkoły im F.Chopina. Z tą piosenką kilka lat temu wygrałam konkurs w Wiedniu i zostałam zaproszona po raz pierwszy na Polonijny Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. Wszyscy myśleli, że w tym roku też będzie repertuar rozrywkowy.

A  Pani kardynalnie zmieniła repertuar.

– Tak. I nawet „Listopady” na słowa Władysława Broniewskiego, który kojarzy się raczej z poezją patriotyczną, to piosenka refleksyjna, filozoficzna, bardzo blisko mi leży, i ta melodia Michała, sprzyja temu, że to, co siedzi wewnątrz, wychodzi: „Przelatują, wieją przeze mnie listopady chwil, których nie ma…”

Pani dziś, na scenie Filharmonii Opolskiej, występowała boso, jak Leszek Możdżer. A skąd taki ciekawy pomysł?

– Wczoraj podczas koncertu konkursowego w Miejskim Domu Kultury w Korfantowie piosenka „Dwie świece w mroku nocy” też była śpiewana na boso. Dziś przed koncertem czułam taką lekkość, miałam kapelusz i nie czułam, że ta scena pasuje do butów na obcasie, i też udało się zatańczyć.

I powstał cudowny mini-spektakl. Słyszałam, że w tym roku prowadzono warsztaty dla uczestników.

– Tak, byłam na tych warsztatach, świetny pomysł, ale niestety przez to, że musiałam otwierać koncert powitalny, nie mogłam być na nich do końca.

Czy jest coś jeszcze, co wyróżnia tegoroczny festiwal?

– Widzę, że środowisko jest trochę inne, trochę inaczej spędzamy czas wolny, ale i tak trudno jest nam się rozstać, zbieramy się i śpiewamy do białego rana. Niestety nie czuję, że jest młodzież, i ubolewam, że nie przyjeżdżają młodzi artyści, brakuje ich. Zachęcam wszystkich do składania formularzy i przyjazdu tutaj, bo to jest świetna możliwość poznać Polaków z całego świata. Dzięki festiwalowi poznałam cudownych ludzi, do dziś mam z nimi kontakt, byłam w Belgii, Austrii u uczestników festiwalu, wszyscy zapraszają, bardzo rodzinnie. Nawet Michał, który jest tu po raz pierwszy, zauważył, że wszyscy mówią do mnie „kochana”, jak w rodzinie, taka polonijna rodzina w Opolu.

Czy zamierza Pani w przyszłości przyjeżdżać do Opola?

Mam nadzieję, że będzie taka możliwość i że będę tutaj gościć. Cieszę się, bo to są wspólne chwile, które nigdy się nie powtórzą, a życie przemyka się szybko, wydaje się, że dopiero wczoraj żegnałam się z niektórymi i płakaliśmy nawzajem, a tu rok już minął. Później tylko wspomnienia nam zostaną.

Pani jest studentką. Na którym roku?

– Ostatni rok studiów magisterskich kryminalistyki, już zdałam wszystkie egzaminy, pozostało tylko obronić pracę magisterską, albo w październiku, albo w grudniu. Ale nie zamierzam rezygnować z muzyki i sceny, może coś z Michałem wymyślimy i może usłyszycie nas gdzieś w Polsce. To będzie taki duet ze wschodu.

Mam nadzieję że się uda. Życzę dużo powodzenia!

***

Jeszcze jedną reprezentantką Białorusi na VI. Polonijnym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu była Katarzyna Mikhal. Zdobyła ona nagrodę jako solistka, wykonując bardzo trudny utwór z repertuaru Łucji Prus – „Walc szczęścia”, oraz piosenki patriotyczne „Rozkwitały pąki białych róż” i śląską „A drugiego maja rano”.  Zespół „Liber Cante”, którego pani Katarzyna kierownikiem, występował gościnnie, jako laureat poprzedniej edycji Festiwalu, ale z nowym ambitnym repertuarem w opracowaniach i aranżacjach Katarzyny Mikhał. Wykonał śląską piosenkę patriotyczną „Znam ja jeden śliczny zamek”, „Biały krzyż” z repertuaru „Czerwonych gitar” oraz piosenkę z filmu „Czterej pancerni i pies”. Żeby trafić na scenę w Opolu zespół musiał pokonać wiele trudności, spędzić ponad dobę w drodze. Wszyscy ocenili poziom artystyczny zespołu jako bardzo wysoki. Polscy artyści z Białorusi udowodnili, że dobrze znają piosenki będące kanwą polskiego dziedzictwa muzyczno-wokalnego.

Katarzyna Mikhał, laureatka Festiwalu i kierownik zespołu „Liber Cante”

Polonijny Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu to nie tylko morze muzyki i dobrego nastroju, to także ciekawe wycieczki do ważnych dla Polaków miejsc. W tym roku w ostatnim dniu festiwalu uczestnicy i goście odwiedzili Zamek-Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu, a potem odbył się koncert Polonijna Plejada Gwiazd w Brzeskiem Centrum Kultury.

Śpiewa zespół „Liber Cante”

VI  edycja  muzycznego forum polonijnego pokazała, że Polonijny Festiwal Polskiej Piosenki organizowany przez Opolski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i jego pani prezes Halinę Nabrdalik ma przyszłość. Ponownie zintegrował wykonawców polonijnych, działających w ogromnym rozproszeniu. Komitet organizacyjny festiwalu dba także o pamięć – liczne relacje z Festiwalu można obejrzeć na portalach społecznościowych.

Skończyć wspomnienie o Festiwalu chciałabym cytując Janusza Wójcika, Burmistrza miasta Korfantowa, w którym odbywał się konkurs: „Patriotyzm uczestników zachwyca. Czuje się w nich tęsknota za Polską, która powoduje, że wysławiają to w formie śpiewanej piosenki, poezji. Nasi mieszkańcy są pod wrażeniem, jak pięknie ci ludzie mówią po polsku i śpiewają po polsku. To prawdziwa nauka patriotyzmu.”

Marta Tyszkiewicz z Opola, zdjęcia autorki

 

Już pisaliśmy o VI edycji Polonijnego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. W przerwach między występami udało nam się porozmawiać z laureatką Festiwalu Bożeną Worono z Lidy. Przed rozmową młoda artystka serdecznie podziękowała Czytelnikom Znadniemna.pl za wsparcie podczas jej udziału w popularnym telewizyjnym talent show „Szansa

O rewizji, którą białoruskie służby przeprowadziły w głównej katolickiej świątyni Mińska, poinformowała  społeczna inicjatywa chrześcijan Białorusi „Chrześcijańska Wizja” .

Według białoruskich chrześcijańskich aktywistów funkcjonariusze służb 13 i 14 lipca przeszukiwali archikatedralną plebanię. Informacja o przeszukaniach dotarła do „Chrześcijańskiej Wizji” z różnych źródeł. Wciąż nie jest wiadomo w ramach jakiego postępowania odbywały się czynności śledcze i jakie miały one następstwa.

Tymczasem wokół Archikatedry Imienia Najświętszej Marii Panny w Mińsku ostatnio odbywały się niepokojące wydarzenia.

Pracujący w kościele nauczyciel katechezy Władysław Bieładzied w czerwcu i lipcu spędził 45 dni w areszcie za rzekome rozpowszechnianie materiałów „ekstremistycznych”. Na początku lipca natomiast na mocy decyzji metropolity mińsko-mohylewskiego, arcybiskupa Józefa Staniewskiego proboszczem archikatedry przestał być ksiądz Antoni Klimantowicz, którego ostatnio białoruskie media propagandowe oskarżali o sympatyzowanie z oponentami reżimu Łukaszenki.

Księża katoliccy znajdują się pod szczególną obserwacją białoruskich służb. Dosłownie dzisiaj, 18 lipca, organ prasowy władz rejonu nowogródzkiego gazeta „Nowe życie” poinformowała o tym, że miejscowy ksiądz katolicki Jerzy Żegaryn został ukarany przez sąd w Nowogródku  wysoką grzywną za to, że w 2021 roku w mediach społecznościowych postawił „lajka” pod wpisem, pochodzącym ze źródła, uznawanego przez panujący na Białorusi reżim za „ekstremistyczne”, a następnie udostępnił wspomniany wpis na swoim profilu.

 Znadniemna.pl na podstawie T.me/christianvision, na zdjęciu: Archikatedra Imienia Najświętszej Marii Panny w Mińsku, fot.: Wikipedia.org

O rewizji, którą białoruskie służby przeprowadziły w głównej katolickiej świątyni Mińska, poinformowała  społeczna inicjatywa chrześcijan Białorusi „Chrześcijańska Wizja” . Według białoruskich chrześcijańskich aktywistów funkcjonariusze służb 13 i 14 lipca przeszukiwali archikatedralną plebanię. Informacja o przeszukaniach dotarła do „Chrześcijańskiej Wizji” z różnych źródeł. Wciąż nie jest wiadomo

18 lipca 1920 roku przyszedł na świat bardzo zasłużony i powszechnie znany aktor  Ludwik „Ben” Benoit. Porównywano go z francuskim komikiem Fernandelem, nazywano „mistrzem drugiego planu”. Widzowie pamiętają go z filmowych klasyków, komedii „Jak rozpętałem II wojnę światową”, „Ewa chce spać”, z filmu „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Był  także ojcem braci Kaczyńskich – czyli Jacka i Placka w kultowym filmie dziecięcym „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Ludwik Benoit wystąpił w wielu serialach, m.in. w „Kapitan Sowa na tropie”, „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”, „Przygody pana Michała”. Dzieci znały go również jako głos słonia Dominika z historyjki „Proszę słonia”.

Ludwik Benoit urodził się w Wołkowysku koło Grodna. Rodzina od strony ojca aktora miała francuskie korzenie. Podobno jego dziadek pochodził spod samego Paryża. Natomiast rodzina matki wywodziła się z okolic Łowicza. Tutaj mały Ludwik  spędził dzieciństwo, tutaj ukończył Państwowe Gimnazjum im. Księcia Józefa Poniatowskiego. Maturę zdał w 1938 roku.

Od razu po ukończeniu gimnazjum Ludwik podjął studia w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie. Nauka została przerwana przez wybuch wojny. Podczas okupacji nasz bohater walczył w Armii Krajowej. Po zakończeniu wojny współorganizował Teatr Ziemi Łowickiej. Później znalazł się w Łodzi i został aktorem Teatru Kukiełkowego działającego przy łódzkim Centralnym Domu Kultury. Grał tam krótko, bo wyjechał na Wybrzeże. W 1946 roku ukończył Studio Aktorskie Iwo Galla w Gdańsku. W tym samym roku zdał eksternistyczny egzamin aktorski. Potem grał w teatrach Gdyni, Poznania, Wrocławia i Szczecina. Między 1955, a 1957 rokiem był dyrektorem i kierownikiem artystycznym Państwowych Teatrów Dramatycznych w Szczecinie.

W 1957 roku Ludwik Benoit pożegnał Szczecin i przyjechał do Łodzi. Rozpoczął się łódzki rozdział jego życia. Przez dwa sezony grał w Teatrze im. Stefana Jaracza, a w 1959 roku związał się z łódzkim Teatrem Nowym, któremu pozostał wierny do śmierci.

Niezapomniany „Ben”

Ceniony przez publiczność, lubiany za koleżeńskość przez brać aktorską, która ochrzciła go „Benem”. Jego twarz nie pozwalała mu grać pięknych amantów, ale za to miał na niej wymalowaną całą gamę uczuć i jeszcze ten ciepły, czasem jakby zaspany głos. Pamiętamy go z tak nieśmiertelnych filmów, jak „Ewa chce spać”, „Przygody Pana Michała” czy „Fucha”. Świetne kreacje stworzył w dwóch telewizyjnych filmach Andrzeja Kondratiuka: „Big Bang” obok Zofii Merle, a w „Mlecznej drodze” z Igą Cembrzyńską. Widzowie pamiętają go z ról w takich filmach jak: „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, „Siekierezada”, „Pierścień i róża” czy „Pan Samochodzik i praskie tajemnice”.

Aktor zagrał w prawie 100 produkcjach filmowych. Natomiast w teatrze i Teatrze Telewizji zaliczył ponad 160 ról. Ludwik Benoit dał się też słyszeć w radiowych słuchowiskach, nie stronił od dubbingu. Wcielał się w role przestępców i ofiar, chłopów, drwali, robotników i artystów. Grywał też przedstawicieli władzy – dyrektora, sędziego, komisarza, księdza, a nawet kata. Do tego jeszcze trzeba dorzucić kilkanaście prac reżyserskich w teatrze. Wyreżyserował m.in. sztuki: „Maria Stuart”,”Szelmostwa Skapena”, „Śmierć komiwojażera” czy „Damy i huzary”.

Prawdziwie Wielki Aktor swoich czasów i wielokrotnie nagradzany. Był między innymi kawalerem Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski.

Rodzina

Ludwik Binoit. Fot.: screenshot  YouTube

Jego pierwszą żoną była Maria Zbyszewska, którą wszyscy pamiętają jako małżonkę Pawlaka w trylogii o Pawlaku i Kargulu. Maria poznała Ludwika dzięki teatrowi. Tak jak on uczyła się w Studio Dramatycznym Igo Galla. W 1947 roku wzięli ślub. Po trzech latach na świat przyszedł ich syn Mariusz. Poszedł w ślady rodziców i tak jak oni został aktorem. Na ekranie zadebiutował jako 11-latek. Zagrał w filmie Wadima Berezowskiego „Bitwa o Kozi Dwór”. Rok później wystąpił w niewielkiej roli u boku Jarosława i Lecha Kaczyńskich w „O dwóch takich co ukradli księżyc”. W filmie tym jego tata Ludwik zagrał ojca Jacka i Placka. Aktorskie geny sprawiły, że Mariusz Benoit został studentem Łódzkiej Szkoły Filmowej. Ukończył ją w 1974 roku.

Małżeństwo Marii Zbyszewskiej i Ludwika Benoit nie przetrwało. Para rozwiodła się. W 1970 roku Ludwik Benoit poślubił Jadwigę Jędrzejczak. Z tego małżeństwa aktor ma córkę Annę Benoit-Kołosko, która jest dziennikarką radiową.

Na początku lat dziewięćdziesiątych aktor zachorował na nowotwór. Przez rok walczył z chorobą. Walkę przegrał. Zmarł 4 listopada 1992 roku. Został pochowany w Alei Zasłużonych na cmentarzu Doły w Łodzi. Ma w tym mieście swoją ulicę, a w ukochanej nadmorskiej Kuźnicy tablicę pamiątkową na domu, w którym mieszkał podczas wakacji.

Zdjęcia: screenshoty z filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, w którym Ludwik Binoit zagrał Wojciecha – ojca Jacka i Placka, zagranych przez braci Kaczyńskich

Znadniemna.pl/wikipedia.org/PAP/naszahistoria.pl

18 lipca 1920 roku przyszedł na świat bardzo zasłużony i powszechnie znany aktor  Ludwik "Ben" Benoit. Porównywano go z francuskim komikiem Fernandelem, nazywano "mistrzem drugiego planu". Widzowie pamiętają go z filmowych klasyków, komedii "Jak rozpętałem II wojnę światową", "Ewa chce spać", z filmu "Rękopis znaleziony

Białoruski Kościół Prawosławny – Egzarchat Białoruski (BKP-EB), będący częścią Patriarchatu Moskiewskiego, zażądał od papieskiego wysłannika kardynała nominata Claudio Gugerottiego, aby Watykan ograniczył działalność grekokatolików na Białorusi.

67-letni prefekt Dykasterii Kościołów Wschodnich, który w latach 2011-15 był nuncjuszem apostolskim w tym kraju, a swe obecne stanowisko piastuje od 21 listopada 2022, przebywał w Mińsku na przełomie czerwca i lipca br. 30 czerwca spotkał się z patriarszym egzarchą białoruskim, metropolitą mińskim i zasławskim Beniaminem.

Po tym spotkaniu, w którym uczestniczył także m.in. obecny nuncjusz apostolski na Białorusi abp Ante Jozić, ogłoszono dość ogólnikowy komunikat. Odnotowano w nim „bliskość stanowisk Kościoła katolickiego i Białoruskiego Kościoła Prawosławnego wobec najważniejszych wyzwań naszych czasów, łącznie z głębokim kryzysem duchowości, który prowadzi do zatracenia człowieczeństwa”. Strony potwierdziły również „konieczność poszanowania praw Kościołów oraz niedopuszczalność ingerencji w ich działalność instytucji świeckich, co jest sprzeczne z zasadą wolności wyznania i wolności sumienia”.

Później jednak Kościół białoruski ujawnił, iż głównym tematem rozmów gościa z Watykanu i metropolity była obecność grekokatolików na Białorusi  i ustanowienie przez papieża 30 marca administratury apostolskiej dla nich. Wyjaśnienie to nastąpiło – jak podano – po serii oświadczeń, które napłynęły do siedziby egzarchatu od „wiernych i wspólnot prawosławnych proszących o bardziej szczegółowe informacje na temat wyników rozmów”.

Dokument Kościoła białoruskiego stwierdza, iż decyzja papieża Franciszka „wywołała zdziwienie prawosławnej ludności Republiki Białorusi, gdyż nie sprzyja ona utrwaleniu pokoju na ziemi białoruskiej, ale przeciwnie, może wnieść napięcie w stosunki międzyreligijne” w tym kraju. I o tym BKP-EB powiadomił oficjalnie przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego – głosi oświadczenie.

Przytoczono następnie wyjaśnienie abp. Gugerottiego, wedle którego „ustanowienie administratury apostolskiej wiązało się bezpośrednio z wydarzeniami zachodzącymi obecnie na Ukrainie”. Jeszcze do niedawna grekokatolicy białoruscy, którzy chcieli zostać księżmi, kształcili się w placówkach duchowych głównie w tym kraju i tamtejsi biskupi wyświęcali ich potem na kapłanów i diakonów dla potrzeb wspólnot na Białorusi. A ponieważ od lutego ub.r. bezpośrednie kontakty między grekokatolikami ukraińskimi i białoruskimi stały się niemożliwe, papież postanowił nadać tym drugim szczególny status kanoniczny, który uniezależnia ich od eparchii (diecezji) na Ukrainie, w postaci administratury apostolskiej.

Przedstawiciele Egzarchatu Białoruskiego oznajmili, iż w czasie spotkanie 30 czerwca abp Gugerotti przypomniał, że dzisiejsze wspólnoty greckokatolickie na Białorusi powstały na początku lat dziewięćdziesiątych i nie są one dziedzicami Kościoła unickiego, który pojawił się na tych ziemiach w następstwie Unii Brzeskiej z 1596 roku.

Według BKP-EB, „białoruskie wspólnoty greckokatolickie w praktyce nie mają potencjału na rozwój w Republice”. Podkreślono ponadto, iż nowo mianowany administrator apostolski o. Sergiusz Gajek jest Polakiem, został ochrzczony w obrządku łacińskim i należy do zgromadzenia marianów, nie ma więc wiele wspólnego ani z Białorusią, ani z grekokatolikami.

Z oświadczenia prawosławnego wynika również, iż wysłannik papieski zapewnił metropolitę Beniamina, że Watykan nie planuje obdarzać o. Gajka ani jego następcy godnością biskupią. Uzgodniono też, że nowych kapłanów lub diakonów dla białoruskich wspólnot greckokatolickich będą święcić biskupi łacińscy z Białorusi lub nuncjusz apostolski w tym kraju.

Znadniemna.pl za KAI/Na zdjęciu: Zwierzchnik Cerkwi prawosławnej na Białorusi metropolita Beniamin/Fot.:Belta.by

Białoruski Kościół Prawosławny – Egzarchat Białoruski (BKP-EB), będący częścią Patriarchatu Moskiewskiego, zażądał od papieskiego wysłannika kardynała nominata Claudio Gugerottiego, aby Watykan ograniczył działalność grekokatolików na Białorusi. 67-letni prefekt Dykasterii Kościołów Wschodnich, który w latach 2011-15 był nuncjuszem apostolskim w tym kraju, a swe obecne stanowisko

Do rozbicia konspiracyjnej organizacji polskich patriotów Związek Obrońców Wolności (ZOW) i aresztowania  jego kierownictwa doszło w lipcu 1948 roku.

Historia istnienia i działalności ZOW uległaby zapomnieniu, gdyby nie współzałożyciel tej organizacji Ryszard Snarski, zesłaniec i więzień GUŁAG-u, a pod koniec życia – działacz Polonii Kanadyjskiej.

Na rok przed śmiercią,  w 1993 roku, Ryszard Snarski napisał w Montrealu tekst, który nazwał: „Zarys historyczny powstania Związku Obrońców Wolności (1946-1948)”.

Pragnąc upamiętnić powojenny bohaterski wyczyn Polaków Polesia publikujemy świadectwo Ryszarda Snarskiego za polonijną stroną internetową Sawsrodnas.ca:

„W roku 1945 nastąpiła zmiana granic Polski. Związek Sowiecki i mocarstwa zachodnie potwierdziły w Jałcie uznanie nowych granic i podjęły decyzję o przesiedleniu Polaków z obszarów położonych na wschód od nowej granicy Polski.

Ponad dwa miliony Polaków opuściło Ziemie Wschodnie przekazane Związkowi Sowieckiemu.

Część Polaków jednak pozostała. Uważali Oni Kresy Wschodnie za swoją Ojczyznę. Przodkowie ich żyli na tych ziemiach od kilku stuleci. Zostali – bo nie mogli, lub nie chcieli porzucić tego, co powstało w wyniku pracy wielu pokoleń Polaków.

Po zakończeniu tzw. Repatriacji, Rząd Polski w Warszawie zapomniał o Nich. Pozostawił Ich samym sobie.

Polaków nadal więziono, prześladowano, wywożono na Syberię. Władze sowieckie niszczyły zabytki, język, wiarę, kulturę, tradycję, cmentarze. Zamykano kościoły i szkoły, zabierano ziemie i domy.

W zaistniałej sytuacji młodzież polska nie chciała ulegać rusyfikacji i zagładzie – za wszelką cenę chciała zachować tożsamość narodową i postanowiła założyć polską organizację.

I tak w roku 1946 powstał w Brześciu nad Bugiem Związek Obrońców Wolności – ZOW. Działał w Brześciu, Kobryniu, Baranowiczach, Nieświeżu, Horodcu, Peliszczach, Kamieńcu Litewskim i innych mniejszych miejscowościach na Polesiu.

Była to jedna z ostatnich polskich organizacji podziemnych powstałych po zakończeniu II Wojny Światowej na dawnych Polskich Ziemiach Wschodnich.

ZOW działał w okresie narastającej fali terroru i represji w Związku Sowieckim. Zaczynał się okres „zimnej wojny”. Związek Sowiecki był u szczytu swej militarnej i politycznej potęgi.

Związek Obrońców Wolności przewidywał różne formy działania:

– Tajne nauczanie historii, języka, religii

– Ratowanie książek polskich, dokumentów, pamiątek historycznych

– Wszechstronna pomoc ściganym, prześladowanym przebywającym w Związku Sowieckim oraz powracającym z zesłania i obozów Polakom.

– Obronę i zbrojny opór w przypadku zagrożenia życia.

Dla Polaków istnienie i działalność ZOW miało nie tylko symboliczne znaczenie. ZOW uczył, pomagał, podtrzymywał na duchu, nakłaniał do zachowania tożsamości i godności ludzkiej w obliczu totalitarnych rządów Moskwy.

W roku 1948 KGB wykryło Związek Obrońców Wolności.

Wojenny Trybunał Okręgu Białoruskiego uznał ZOW za kontrrewolucyjną, antysowiecką, zbrojną organizację, zagrażającą bezpieczeństwu ZSSR. Zapadły wysokie wyroki – 25 lat obozów pracy z artykułu 63-1-76 (58-10-12)

Po utracie wolności, już w więzieniach i obozach o specjalnym rygorze, ludzie z ZOW-u walczyli nadal w obronie życia i godności człowieka. ZOW sprawił, że w walce z przemocą i terrorem obok narodów z państw Bałtyckich, Ukraińców, narodów Kaukazu i Azji nie zabrakło Polaków.

Teraz z perspektywy czasu i zmian jakie nastąpiły, widać że powstanie ZOW było ważnym wydarzeniem w historii Polaków z Kresów Wschodnich. Chciano nas zniewolić, doprowadzić do całkowitej uległości przed systemem i komunizmem, a my – mogliśmy się przecież poddać i zgodzić: na współpracę, naukę w szkołach i uczelniach sowieckich, na Komsomoł, partię, karierę w wojsku. Mogliśmy się zgodzić na zerwanie z tożsamością narodową, językiem, przeszłością. Mogliśmy zapomnieć o prześladowaniach, bezlitosnej deportacji setek tysięcy Polaków, o Syberii i śniegach północy, zapomnieć o lesie pod Smoleńskiem…

Nie uczyniliśmy tego. W tamtych beznadziejnych czasach my młodzi, zapomniani przez państwo Polskie byliśmy uczciwi, czyści i odważni.

P.S. Historycy w PRL unikali i bali się tematów związanych z życiem i sytuacją Polaków w Rosji Sowieckiej.

Nie interesowali się losem Polaków, którzy pozostali po wywózkach z lat 1937, 1940, 1941. Nie obchodził ich los Polaków więzionych, deportowanych i przebywających po roku 1945 w Związku Sowieckim.

Nie było prawie żadnych opracowań, relacji na ten temat.

Żal i wstyd, że zapomniano o Nich.

Montreal, grudzień 1993”

Montreal, Kanada, 1988 r. Ryszard Snarski w polonijnej audycji TelePolonica screenshot: youtube.com

Autor powyższego opracowania Ryszard Snarski ps. „Soroka” był zastępcą przewodniczącego Związku Obrońców Wolności, który zakładał wspólnie z  przewodniczącym Zygmuntem Stachowiczem ps. „Żmudzin” oraz  wiceprzewodniczącym Leonardem Kronkiewiczem ps. „Topola”.

Był także jednym z założycieli i aktywnym członkiem  powstałego w połowie lat 80. minionego stulecia Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej z siedzibą w Warszawie.

Ryszard Snarski zmarł nagle w kanadyjskim Montrealu w 1994 roku. W jego rodzinnym Brześciu nadal pielęgnowana jest pamięć o członkach ZOW i o nim samym.

W grudniu 1998 roku przy Klubie Polskim w Brześciu powstała 1. Brzeska Drużyna Harcerska im. Ryszarda Snarskiego. Inicjatorką  powołania tej struktury oraz jej  drużynową była wybitna działaczka polska na Polesiu, wieloletnia dyrektor Polskiej Szkoły Społecznej im. I. Domeyki w Brześciu  Alina Jaroszewicz.

Harcerze z 2. Brzeskiej Drużyny Harcerskiej im. Ryszarda Snarskiego, fot.: Sawsrodnas.ca

W 2009 roku w Brześciu powołano także 2. Brzeską Drużynę Harcerską im. Ryszarda Snarskiego Inicjatorem takiego, a nie innego wyboru patrona drużyny była nauczycielka historii Anna Paniszewa, polska działaczka, więziona w 2021 roku przez reżim Łukaszenki za organizację wydarzenia patriotycznego w Harcerskiej Szkole Społecznej im. R. Traugutta w Brześciu.

 Znadniemna.pl na podstawie Sawsrodnas.ca, Armiakrajowa-lagiernicy.pl, Brzesc.wixsite.com, na zdjęciu: Ryszard Snarski w młodości, fot.: Sawsrodnas.ca

Do rozbicia konspiracyjnej organizacji polskich patriotów Związek Obrońców Wolności (ZOW) i aresztowania  jego kierownictwa doszło w lipcu 1948 roku. Historia istnienia i działalności ZOW uległaby zapomnieniu, gdyby nie współzałożyciel tej organizacji Ryszard Snarski, zesłaniec i więzień GUŁAG-u, a pod koniec życia - działacz Polonii Kanadyjskiej. Na rok

W dniach 3-11 lipca ponad 50 polonijnych działaczy i nauczycieli z Australii, Argentyny, Białorusi, Brazylii, Stanów Zjednoczonych, Ukrainy, Niemiec, Austrii czy Francji wzięło udział w XVII „Polonijnym Spotkaniu z Historią Najnowszą” organizowanym przez Biuro Edukacji Narodowej IPN. Uczestników w tym roku zaproszono do województwa śląskiego. Wybór nie był przypadkowy. Spowodowany był przypadającymi na ten rok obchodami 100-lecia powstań śląskich.

Celem projektu jest przede wszystkim wspieranie merytoryczne i metodyczne nauczania historii najnowszej poza granicami kraju. Podczas organizowanych w ramach projektu konferencji jego uczestnicy nie tylko korzystali z wykładów, ale także brali udział w warsztatach. Tematyka wykładów skoncentrowana była wokół historii Polski w latach 1918–1989, ze szczególnym uwzględnieniem II wojny światowej i fenomenu Polskiego Państwa Podziemnego, represji niemieckich i sowieckich wobec obywateli polskich.

W tym roku uczestnicy poznali skomplikowaną historię Śląska. Odwiedzili m.in. Częstochowę, Opole, tereny Zaolzia, a także Górki Wielkie – miejsce związane z Zofią Kossak-Szczucką i tragiczną śmiercią polskich pilotów Żwirki i Wigury.

Wiceprezes IPN Mateusz Szpytma podkreślał, że nauczyciele polonijni mają ważną misję przekazu wiedzy historycznej, polskiej kultury Polakom na obczyźnie.

– Chodzi o to by ludzie za granicą, Polacy byli dumni z tego, że są Polakami i przekazywali tę świadomość narodową kolejnym pokoleniom – podkreślał Mateusz Szpytma. Zaznaczył, że często wiedza o Polsce jest przedstawiana w fałszywym świetle lub jest eliminowana, dlatego IPN chce pomagać, by wiedza o Polsce, a także miłość do Polski trwała.

Znadniemna.pl/IAR/Fot.: facebook.com

W dniach 3-11 lipca ponad 50 polonijnych działaczy i nauczycieli z Australii, Argentyny, Białorusi, Brazylii, Stanów Zjednoczonych, Ukrainy, Niemiec, Austrii czy Francji wzięło udział w XVII „Polonijnym Spotkaniu z Historią Najnowszą” organizowanym przez Biuro Edukacji Narodowej IPN. Uczestników w tym roku zaproszono do województwa śląskiego.

Wystawa Genadija Pitsko, mieszkającego w Polsce znanego malarza z Białorusi o polskich korzeniach, została otwarta 14 lipca na Dolnym Krużganku Domu Polonii w Pułtusku w ramach projektu Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” pt. Festiwal „Kresowa Dusza”.

Gospodarze i goście wernisażu. Genadij Pitsko – piąty od lewej, fot.: facebook.com

Prace, przedstawione przez artystę, a są to zarówno obrazy, jak też fotografie, są pokłosiem pleneru, który odbywał się na terenie Ukrainy.

„Zaprezentowane reminiscencje z pleneru na Ukrainie chwytają za serce. Artysta w niezwykle wzruszający sposób przedstawił relację filmową z pobytu w Buczy, Irpieniu, Żytomierzu i Kijowie” – takimi wrażeniami od wystawy Genadija Pitsko podzielił się na swoim Facebooku obecny na jej otwarciu wiceprezes Zarządu Krajowego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Krzysztof Łachmański. Działacz polonijny zapewnił, że „przejmujące sceny w filmie, obrazach i na zdjęciach nie pozostawiają nikogo obojętnym wobec tego co w dalszym ciągu jest codziennością na Ukrainie”.

„Zaprezentowane reminiscencje z pleneru na Ukrainie chwytają za serce” – napisał o prezentowanych na wystawie pracach Krzysztof Łachmański, fot.: facebook.com

Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, w anonsie wernisażu wystawy Genadija Pitsko scharakteryzowało warsztat tego zdolnego artysty, pisząc, że jego obrazy „nie tyle chcą nam coś pokazać, co opowiedzieć”.

Obrazy Genadija Pitsko „nie tyle chcą nam coś pokazać, co opowiedzieć”, fot.: facebook.com

Tak artysta przedstawił oblicze rosyjskiej agresji na Ukrainie, fot.: facebook.com

„To malarstwo narracyjne, odwołujące się do warstwy emocjonalnej, skierowane do wrażliwego odbiorcy. Wszystko co odbywa się w przestrzeni obrazu ciekawi nas, intryguje, pobudza wyobraźnię. Kolorystyka płócien tego malarza jest gorąca i energetyczna. Tworzą ją intensywne czerwienie i fiolety, nakładane szerokimi pociągnięciami szpachli, co przydaje malowanym postaciom lekko zgeometryzowane formy. Sąsiadujące ze sobą plamy barwne robią momentami wrażenie mozaiki” – czytamy o warsztacie polskiego artysty z Białorusi na stronie Stowarzyszenia.

Wystawa Genadiuja Pitsko pt. „Przerwane życie” będzie dostępna dla zwiedzających na Dolnym Krużganku Domu Polonii w Pułtusku do końca wakacji.

Znadniemna.pl na podstawie Wspolnotapolska.org.pl, Facebook.com

Wystawa Genadija Pitsko, mieszkającego w Polsce znanego malarza z Białorusi o polskich korzeniach, została otwarta 14 lipca na Dolnym Krużganku Domu Polonii w Pułtusku w ramach projektu Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” pt. Festiwal „Kresowa Dusza”. [caption id="attachment_61725" align="alignnone" width="480"] Gospodarze i goście wernisażu. Genadij Pitsko - piąty

Fundacja Wolność i Demokracja, w ramach projektu MedMobilityPoland, zaprasza lekarzy, pielęgniarki i ratowników medycznych ze Wschodu do udziału w kursach nauki języka polskiego dla pracowników medycznych na różnych poziomach nauczania, w tym przygotowanie do Egzaminu NIL.

Wybierz najlepszy dla Ciebie kurs z oferty poniżej i zapisz się już dziś❗️

👉 Kurs dla pracowników medycznych – „Survival Medic” – poziom A0-A1
👉 Kurs dla pracowników medycznych – „W układzie” – poziom A2-B1
👉 Kurs dla lekarzy – „Przygotowanie do egzaminu NIL”
👉 Kurs dla lekarzy – „Specjalistyczny” – poziom C1-C2

Zajęcia prowadzone są w małych, liczących 6-10 osób grupach. Nauka odbywa się online za pośrednictwem platformy Zoom.

Szczegółowy opis tematyczny zajęć realizowanych w ramach poszczególnych kursów oraz formularz zgłoszeniowy znajdziesz na stronie ➡️ https://medmobilitypoland.com/kursy-jezykowe

Zgłoszenia są przyjmowane do 25.07.2023.

Znadniemna.pl za wid.org.pl

Fundacja Wolność i Demokracja, w ramach projektu MedMobilityPoland, zaprasza lekarzy, pielęgniarki i ratowników medycznych ze Wschodu do udziału w kursach nauki języka polskiego dla pracowników medycznych na różnych poziomach nauczania, w tym przygotowanie do Egzaminu NIL. Wybierz najlepszy dla Ciebie kurs z oferty poniżej i zapisz

136 lat temu (1887) w Warszawie wydana została pierwsza książka do nauki języka esperanto pt. „Język międzynarodowy. Przedmowa i podręcznik kompletny” autorstwa Ludwika Zamenhofa, który urodził się w Białymstoku, a po studiach jakiś czas mieszkał i prowadził praktykę lekarską w Grodnie.

Grodzieńskiemu okresowi życia Ludwika Zamenhoffa jest poświęcony poniższy tekst, oparty na artykule Fiodora I. Ignatowicza pt. „Medycyna i społeczna działalność Ludwika Zamenhofa w Grodnie w latach 1893-1897. Przyczynek do życiorysu”, który został  opublikowany w 1989 roku w czasopiśmie „Medycyna Nowożytna”.

Ludwik (Łazarz) Zamenhof urodził się Białymstoku (w guberni grodzieńskiej Imperium Rosyjskiego) 3 grudnia 1859 roku wedle obowiązującego wówczas w carskiej Rosji kalendarza juliańskiego.

Do dnia dzisiejszego opublikowano wiele monografii i artykułów o twórcy najpopularniejszego w świecie sztucznie stworzonego języka. Poszczególne okresy z życia człowieka, który był ośmiokrotnie nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla, nie zostały jednak w nich przedstawione wystarczająco szczegółowo, zawierają też one liczne nieścisłości i wręcz błędy.

Bardziej dokładnego omówienia wymaga zwłaszcza okres pobytu doktora Zamenhofa w Grodnie.

Zacznijmy jednak od okresu, w którym dwudziestokilkuletni młodzieniec postanowił zostać lekarzem.

Studia, powstanie esperanto i pierwszy podręcznik nowego języka

W celu zdobycia wykształcenia medycznego Zamenhof początkowo wstąpił na Uniwersytet Moskiewski (1879.), a następnie, w 1881 roku, przeniósł się do Warszawy. W okresie studiów nie opuszczała go idea stworzenia języka międzynarodowego, która zrodziła się jeszcze w latach gimnazjalnych, spędzonych w Białymstoku. Jednak w Moskwie, gdzie obok nauki zmuszony był wiele czasu poświęcać na udzielanie prywatnych lekcji, aby zarobić na studia i życie, chwilowo porzucił ten zamysł. Dopiero w Warszawie poważnie zabrał się do pracy nad stworzeniem podstaw nowego języka, a nawet napisał pierwsze wiersze w języku esperanto.

Po uzyskaniu w 1885 roku dyplomu lekarza Ludwik Zamenhof wyjechał do pracy do miasteczka Wejsuny, leżącego 160 km na północny zachód od Białegostoku. W wiejskiej głuszy, nie zważając na to, iż może zostać uznany za dziwaka i pozbawiony praktyki lekarskiej, zdołał zakończyć pracę nad tworzeniem nowego języka. Jednak po powrocie do Warszawy jeszcze przez kilka lat nie mógł się zdecydować, by opublikować wyniki swej wieloletniej pracy. Ponadto praca okulisty w szpitalu nie przynosiła dużych dochodów, a na wydanie książki potrzeba było pieniędzy.

Z pomocą przyszedł mu przypadek: przy zawieraniu związku małżeńskiego Zamenhof otrzymał od rodziców żony – w myśl kontraktu ślubnego – sumę, potrzebną na wydanie podręcznika. Dzięki temu w 1887 roku zdołał wreszcie opublikować swe dzieło. Kilka miesięcy później, również w 1887 roku, wydaje jego przekład niemiecki, francuski i polski, a w następnym, 1888 roku – angielski.

Pierwsze pięć lat stanowiło poważną próbę dla języka esperanto i jego autora. Esperanto miało bowiem poważnego prekursora i konkurenta – również sztuczny język o nazwie volapük, opracowany w 1878 roku przez niemieckiego pastora I.M. Schleiera (1831-1912). W roku 1889 jego popularność osiągnęła apogeum. Jednakże język ten miał złożoną gramatykę, trudno było go się nauczyć i porozumiewać z jego pomocą.

Zamenhof musiał aktywnie propagować i popularyzować swój nowy język, żeby zwyciężyć konkurenta. Do 1891 roku zdołał wydać podręcznik esperanto w 17 językach. Jednocześnie usilnie pracował nad rozszerzaniem słownictwa i wydaniem wyboru tekstów w języku esperanto. Publikował w nim zarówno przekłady utworów literackich, jak i własne utwory. Od 1889 roku w Norymberdze zaczęło wychodzić pismo „Esperantysta”, redagowane przez L. Zamenhofa i H. Schmidta. Wszystkie te przedsięwzięcia zjednywały nowemu językowi nie tylko gorących zwolenników, ale również licznych kontynuatorów w wielu krajach świata.

Przeprowadzka do Grodna

Będąc zajętym sprawami nowego języka, Zamenhof bardzo niewiele czasu poświęcał praktyce lekarskiej, w wyniku czego jego najbliżsi znaleźli się w trudnej sytuacji materialnej. Poszukując dobrze płatnej posady, w 1893 roku Zamenhof wyjeżdża do Grodna. Dane o okresie jego przebywania w Grodnie są sprzeczne. B. Gołębiowski uważa, że pobyt Zamenhofa w tym mieście trwał zaledwie kilka miesięcy. A.P. Gostiew i W.W. Szwed podają lata 1893-1895. T. Wiśniewski przytacza nawet ściślejsze daty – od października 1893 roku do sierpnia 1897 roku. „Rosyjski spis lekarzy” podaje, że w tym czasie dr Zamenhof praktykował w Warszawie i Chersoniu.

Trzeba było przeprowadzić specjalne badania, aby nie tylko udokumentować fakt pobytu Ludwika Zamenhofa w Grodnie i uściślić daty, ale również znaleźć nowe materiały dotyczące jego praktyki lekarskiej i działalności społecznej. Przede wszystkim udało nam się ustalić, że w „Księgach pamiątkowych guberni grodzieńskiej” z lat 1896 i 1897 wymieniany jest w wykazie lekarzy prowadzących praktykę prywatną. Dokładniejsze informacje udało się uzyskać, badając dokumenty archiwalne Wydziału Medycznego Urzędu guberni grodzieńskiej. W archiwum zachowała się karta rejestracyjna na nazwisko lekarza Łazarza Markowicza Zamenhofa, z 22 października 1893 roku, jaką musiał wypełnić, składając prośbę o otwarcie praktyki lekarskiej w Grodnie. Z karty wynika, że był specjalistą chorób ocznych, nie posiadał majątku nieruchomego, był żonaty i miał dwoje dzieci. Przy okazji wykryto niezwykle interesujący fakt: otóż Zamenhof jako datę urodzenia podaje 3 grudnia 1859 roku. Data ta różni się od powszechnie znanej i ogólnie podawanej daty 15 grudnia, co można wyjaśnić różnicą w kalendarzu juliańskim, stosowanym w Rosji do rewolucji październikowej (tzw. stary styl), a gregoriańskim, będącym w powszechnym użyciu w całej Europie. Z tego wynika, że niektóre wydawnictwa encyklopedyczne zawierają błąd, powstały

wskutek zamiany na „nowy styl”, czyli kalendarz gregoriański, drugiej z wymienionych dat – 15 grudnia.

Grodzieński lekarz, przysięgły sądowy i działacz społeczny

Otrzymawszy od władz gubernialnych zgodę na prowadzenie praktyki lekarskiej, Ludwik Zamenhof otworzył gabinet w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu na ulicy Policyjnej (ob. Kirowa) w domu Rachmanina. Z kwestionariusza powszechnego spisu ludności, przeprowadzonego w 1895 roku wynika, że w domu Rachmanina rodzina Zamenhofów zajmowała mieszkanie nr 4. Razem z rodzicami mieszkały dzieci: ośmioletni syn Adam, urodzony w Warszawie, i siedmioletnia córka Zofia, urodzona w Kownie.

Pomimo nawału obowiązków zawodowych, Zamenhof znajdował jeszcze czas na działalność w Stowarzyszeniu Lekarzy guberni grodzieńskiej. W związku z masowym występowaniem chorób oczu wśród uczniów szkół w Grodnie Stowarzyszenie postanowiło znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Na jego zlecenie Zamenhof razem z innym lekarzem, W.K. Szenbergiem, przeprowadzili w 1896 roku powszechne badania dzieci. Badania wykazały, że rzeczywiście wiele dzieci cierpi na choroby oczu, co tłumaczono niezadowalającymi warunkami życia i nauki. Wyniki badań poddano szerokiej dyskusji na posiedzeniu Stowarzyszenia oraz przekazano do Wydziału Medycznego Urzędu Gubernialnego w celu przedsięwzięcia kroków zapobiegawczych.

Ludwik Zamenhof aktywnie włączał się również w inne dziedziny życia miasta. Jego nazwisko znajdujemy w wykazie sędziów przysięgłych Sądu Okręgowego w Grodnie. Uczestnicząc w procesach sądowych, wyróżniał się szczególną pryncypialnością i surowością. Gdy Ministerstwo Wojny zaczęło aktualizować i uściślać spisy lekarzy na wypadek mobilizacji, Zamenhof 20 czerwca 1896 roku przekazał następujący raport: „Ja, niżej podpisany, zobowiązuję się w przypadku wojny pełnić obowiązki lekarza w miejscu zamieszkania w Grodnie”.

Tołstoj przetłumaczony na esperanto rozgniewał carską cenzurę

Na lata pobytu Ludwika Zamenhofa w Grodnie przypada nowy, nie mniej trudny okres w powstawaniu języka esperanto. Niektórzy kontynuatorzy dzieła Zamenhofa podjęli w tym czasie dyskusję na temat konieczności zreformowania esperanto. Na podstawie otrzymanych propozycji Zamenhof w 1894 roku przygotował ankietę, zamieszczoną następnie w czasopiśmie „Esperantysta”. Większość respondentów opowiedziała się za utrzymaniem języka bez żadnych zmian i modyfikacji. Część osób, które nie zgodziły się z takim stanowiskiem, opuściła szeregi esperantystów. Było to ostateczne zwycięstwo nowego języka.

W Grodnie Ludwik Zamenhof nadal pracuje nad doskonaleniem esperanto. Kończy słownik i zbiór ćwiczeń i wydaje je drukiem11. Jednocześnie nadal redaguje czasopismo „Esperantysta”. Jako redaktor naczelny i kierownik pisma wiele czasu poświęca na organizację prenumeraty i poszukiwanie środków pieniężnych. Nadal wiele tłumaczy, mając nadzieję, że kiedyś uda mu się wydać „Bibliotekę literatury światowej” w przekładzie na język esperanto. Również w Grodnie tłumaczy na esperanto i wydaje drukiem w 1894 roku „Hamleta” W. Szekspira, zamierza też przełożyć powieść „Marta” Elizy Orzeszkowej.

Niestety, działalność wydawnicza napotkała niespodziewane i poważne przeszkody. Za publikację w „Esperantyście” artykułu Lwa Tołstoja „Wiara i rozwaga” cenzura podjęła kroki przeciwko pismu i jego wydawcom. Departament Policji zabronił przywozu „Esperantysty” do Rosji, gdzie mieszkało prawie trzy czwarte jego prenumeratorów. Wydarzenia te stały się przyczyną zamknięcia pisma w 1895 roku.

Ludwik Zamenhof i jego rodzina przeżyli w Grodnie cztery lata. T. Wiśniewski podaje, że w sierpniu 1897 roku opuścili miasto. Tymczasem wspomniana wyżej karta rejestracyjna lekarza podaje inną datę – 16 października 1897 roku. Fakt ten potwierdza również list, przesłany przez Zamenhofa do Wydziału Medycznego Urzędu Gubernialnego z 27 października: „Mam zaszczyt donieść, że opuściłem Grodno i przeprowadziłem się na stałe do Warszawy. Lekarz Łazarz Zamenhof’.

Zamenhof nie zachował przyjemnych wspomnień z lat spędzonych w Grodnie. Główną przyczynę upatrywać można w tym, że nie udało mu się w znaczący sposób poprawić sytuacji materialnej swojej rodziny. W 1905 roku zanotował: „Grodno było tak biedne, że okulista żadną miarą nie zdołałby tam zwiększyć swych dochodów”.

Pozostał w pamięci grodnian

Tablica pamiątkowa na kamienicy w Grodnie, w której mieszkał Ludwik Zamenhof

Mieszkańcy Grodna nie zapomnieli o pobycie Ludwika Zamenhofa w ich mieście, choć mieszkał on tutaj zaledwie kilka lat. Do dnia dzisiejszego trwa pamięć o jego działalności na rzecz miasta i mieszkańców. Od 1983 roku w Grodnie działa klub miłośników esperanto pod nazwa „Espero-Nadzieja”. W 1985 roku Towarzystwo Naukowe Historyków Medycyny w Grodnie zorganizowało sesje jubileuszową z okazji 125-lecia urodzin Ludwika Zamenhofa. W latach 1991 i 1993 w Grodnie odbyły się międzynarodowe konferencje esperantystów, a w 1991 roku w domu nr 5 przy obecnej ulicy Kirowa, w którym niegdyś twórca esperanto mieszkał razem z rodziną, umieszczono na jego cześć tablice pamiątkową. Od 1996 roku imieniem Ludwika Zamenhofa nazwano jedną z ulic Grodna.

Znadniemna.pl na podstawie „Medycyna Nowożytna. Studia nad Historią (Kulturą) Medyczną”, tom 5, zeszyt 2, 1998 r.,  Na zdjęciu: Ludwik Zamenhof, fot.: Wikipedia.org

136 lat temu (1887) w Warszawie wydana została pierwsza książka do nauki języka esperanto pt. „Język międzynarodowy. Przedmowa i podręcznik kompletny” autorstwa Ludwika Zamenhofa, który urodził się w Białymstoku, a po studiach jakiś czas mieszkał i prowadził praktykę lekarską w Grodnie. Grodzieńskiemu okresowi życia Ludwika Zamenhoffa

Król Stanisław August Poniatowski miał trzy pogrzeby. Pierwszy i ostatni były iście królewskie, ale środkowy odbył się w całkowitej tajemnicy. 85 lat temu, 14 lipca 1938 roku, prochy ostatniego króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów złożono w kościele w Wołczynie.

Ostatni król Polski zmarł 12 lutego 1798 roku w Petersburgu. Car Paweł I podejrzewając, że Poniatowski mógł być jego biologicznym ojcem, wyprawił mu iście królewski pogrzeb. W kaplicy żałobnej wystawiono doczesne szczątki w mundurze oficerskim, oficerowie też pełnili przy zwłokach wartę, był honorowy salut, a trumnę na miejsce pochówku odprowadzał sam car, jadący konno na czele żałobnego orszaku między ustawionymi po obu stronach drogi szpalerami żołnierzy oddzielającymi kondukt od zgromadzonego tłumu.

Było to 5 marca 1798 roku, a ciało Poniatowskiego złożono w kościele katolickim pod wezwaniem św. Katarzyny. Po raz pierwszy grobowiec otwarto pół wieku później, słusznie podejrzewając, że mógł on ulec zniszczeniu, kilkakrotnie zalewany wodą Newy. Ciało króla podobno całkiem dosłownie przez ten czas obróciło się w proch. To, co pozostało, złożono do dwóch urn – osobno złożono kości i osobno to, co, jak sądzono, jest pozostałością serca.

Kilkadziesiąt lat później, w 1938 roku, grobowiec został otwarty ponownie. Tym razem nie tyle w trosce o szczątki monarchy, ile z powodów praktycznych. Bolszewicy planowali rozbiórkę kościoła i przy tej okazji zdobyli się na zaskakujący gest – postanowili zwrócić prochy Stanisława Augusta Polakom. Kłopot w tym, że Polacy nie bardzo ich chcieli.

Niechciany monarcha

Wołczyn. Kościół św. Trójcy w 1938 rok. Widok od strony bramy. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wołczyn. Kościół św. Trójcy. Zakratowane i częściowo zamurowane okno, za którym latem 1938 roku złożono trumnę ze szczątkami Stanisława Augusta. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wołczyn. Kościół św. Trójcy. Fragment księgi metrykalnej z metryką Stanisława Augusta. Zdjęcie z 1938 roku. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W najwyższych kręgach sanacyjnych władz Ignacy Mościcki, Felicjan Sławoj Składkowski, Józef Beck i Edward Rydz-Śmigły zdecydowali, że ten akurat monarcha nie powinien spocząć na Wawelu. Przede wszystkim dlatego, że od trzech zaledwie lat leżał tam Józef Piłsudski. Ale też z powodu samej postaci Stanisława Augusta – monarchy ocenianego w tych kręgach jednoznacznie źle. Nie wyglądał również dobrze pod względem propagandowym sam gest – zwracania przez bolszewików Polakom ich króla, niechcianego w Petersburgu. Z tych samych powodów nie wyrażono zgody na pochówek króla w Warszawie.

Z drugiej jednak strony jakaś decyzja była konieczna – nie można było pozwolić, by koronowany król Polski został przez bolszewików po prostu sprofanowany. Sprawę zdecydowano się przekazać urzędnikowi Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Stefanowi Zbiełło, który zdecydował, że Poniatowski spocznie w kościele św. Trójcy, w swoim rodzinnym majątku Wołczynie (dziś na terenie Białorusi).

Sprawę z przyczyn wizerunkowych postanowiono utrzymać w tajemnicy. 14 lipca 1938 roku trumnę oraz urny z prochami zawieziono do Wołczyna niezabezpieczonym w żaden sposób pociągiem. Na miejscu urny umieszczono w krypcie kościoła, zabezpieczono ją kratą i opieczętowano. Podczas drugiego pogrzebu króla obecni byli jedynie Zbiełło, kilku policjantów, przedstawiciele lokalnych władz i miejscowy proboszcz. Nie była to w żadnym stopniu uroczystość. Nie odbyła się ceremonia. Nie było modlitwy za duszę zmarłego. Jego prochy po prostu umieszczono w krypcie i o całej sprawie postanowiono zapomnieć.

Być może udałoby się ten zupełnie niekrólewski pogrzeb ukryć, gdyby nie sami Rosjanie, którzy po prostu poinformowali o zwrocie prochów monarchy. Po tym fakcie zaczęła się rozpętywać informacyjna burza. Dziennikarze przyjeżdżali do Wołczyna, przeprowadzali śledztwa, ale afera wybuchnąć nie zdążyła, ponieważ wcześniej zdążyła wybuchnąć II wojna światowa.

Tylko ślady

W czasie wojny Wołczyn kilkakrotnie zmieniał okupanta, ale szczątki Stanisława Augusta spoczywały najprawdopodobniej w krypcie kościoła nie niepokojone ani przez Niemców, ani przez Rosjan. Zniszczeniu uległa tylko królewska trumna, która nie zmieściła się w krypcie i pozostawała ustawiona w jednej z naw.

Po zakończeniu całej sprawy nikt nie zainteresował się sprowadzeniem prochów, choć wspominano o tym parokrotnie, m.in. podczas obchodów tysiąclecia Chrztu Polski w roku 1966 roku i u progu epoki Władysława Gomułki. Choć dyskusja o ostatnim królu wkroczyła już na zupełnie inny etap i postrzegany był on teraz jako monarcha kontrowersyjny, lecz nie jednoznacznie zły, komunistycznym władzom także nie był propagandowo na rękę. Dyskwalifikował go choćby fakt bycia kochankiem carycy Katarzyny. Nie wiadomo właściwie, dlaczego urny z jego prochami zdecydowano się sprowadzić do kraju dopiero w roku 1988.

Sprawa od początku budziła spore wątpliwości. Co prawda komisja polskich badaczy pod kierownictwem prof. Aleksandra Gieysztora z całą pewnością stwierdziła, że w Wołczynie znajdują się szczątki Stanisława Augusta, ale prawdą jest, że kiedy pod koniec lat 80. eksperci przyjechali do Wołczyna, kościół od ponad trzydziestu lat był zdesakralizowany i mieścił się w nim magazyn nawozów. Jedynym, co potwierdzało królewskość znaleziska, były znaleziony fragment złoconej korony, szpady i srebrne galony. To jednak zaświadczało tylko o tym, że leżał tam ktoś znaczący.

Tym, co niepokoi szczególnie, jest nieodnalezienie samych urn. Być może w którymś momencie zostały skradzione. Być może zabrał je z sobą proboszcz, gdy wyjeżdżał z Wołczyna. Odpowiedzi nie da się już znaleźć. Tym, co ostatecznie w 1995 roku pochowano uroczyście w warszawskiej katedrze św. Jana, są pozostałości wspomnianego wyposażenia grobu, a także ziemia zebrana w miejscu pochówku w Wołczynie.

Znadniemna.pl na podst. PAP

Król Stanisław August Poniatowski miał trzy pogrzeby. Pierwszy i ostatni były iście królewskie, ale środkowy odbył się w całkowitej tajemnicy. 85 lat temu, 14 lipca 1938 roku, prochy ostatniego króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów złożono w kościele w Wołczynie. Ostatni król Polski zmarł 12 lutego 1798 roku

Skip to content