HomeStandard Blog Whole Post (Page 7)

27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona otworzyła bramy obozu Auschwitz, odkrywając dramat więźniów. Marsze śmierci trwały, a wielu uratowano dzięki pomocy Polaków i Czechów mieszkających wzdłuż tras przejścia.

W roku 1944 niemiecka machina śmierci w Auschwitz i jego podobozach pochłonęła więcej ofiar niż w latach 1942-1943. W sierpniu 1944 roku, gdy wojska sowieckie osiągnęły linię Wisły, w obozie przebywało ok. 130 tys. osób. W tym czasie inne obozy zagłady – w Treblince, na Majdanku, w Bełżcu, Sobiborze, Małym Trościeńcu – zostały już zlikwidowane lub zajęte przez Armię Czerwoną. W Auschwitz i jego podobozach nic jeszcze nie wskazywało, że ich działalność mogłaby być przerwana.

Jednak niemal w tym samym czasie po raz pierwszy pojawiła się szansa na zatrzymanie zagłady i wyzwolenie choćby części więźniów Auschwitz. W 1944 roku raporty przekazywane przez rtm. Witolda Pileckiego, Jana Karskiego i pozostałych emisariuszy Polskiego Państwa Podziemnego zostały wsparte naciskami środowisk żydowskich na państwa alianckie.

W czerwcu 1944 roku rząd USA otrzymał apel organizacji Agudat Israel (Związek Izraela), w którym wezwano do zbombardowania linii kolejowych prowadzących do Auschwitz. W tym samym miesiącu w podobnym apelu Światowy Kongres Syjonistyczny wezwał do zbombardowania komór gazowych. Podobne apele docierały również do Londynu, ale to Amerykanie mieli samoloty, które mogły przeprowadzać dzienne bombardowania, znacznie skuteczniejsze od nalotów nocnych. Po obu stronach Atlantykurozważano również scenariusz bombardowań połączonych ze zrzutami broni, które mogłyby pomóc w ucieczce więźniów. Późniejsze o dwa miesiące zrzuty uzbrojenia i żywności dla walczącej Warszawy stanowią potwierdzenie, że była możliwość przeprowadzenia tego rodzaju operacji. Ostatecznie jednak nie wyszła ona poza rozważania gabinetowe.

O jej zaniechaniu zdecydowały też względy polityczne. Urzędnicy brytyjskiego MSZ poufnie argumentowali, że powojenna migracja Żydów mogłaby zniszczyć delikatną równowagę narodowościową w Palestynie. Powtarzano także argument wysunięty przez ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthony’ego Edena w 1943 roku:

„Jedynym naprawdę skutecznym ratunkiem dla prześladowanych Żydów oraz, jeśli można dodać, dla wszystkich narodów Europy, jest zwycięstwo aliantów”.

Rzeczywiście latem 1944 roku perspektywa zniszczenia Rzeszy wydawała się stosunkowo bliska. 6 czerwca na plażach Normandii rozpoczął się największy desant morski w historii, kilkanaście dni później Armia Czerwona rozpoczęła operację „Bagration”, która w ciągu pięciu tygodni doprowadziła do uchwycenia przez jej oddziały przyczółków na zachodnim brzegu Wisły.

W tym czasie Niemcy przygotowywali się do zakończenia działalności Auschwitz i jego podobozów, jeśli zatrzymanie sowietów okazałoby się niemożliwe. Naczelną zasadą ich planów miało być zgładzenie świadków zbrodni oraz ewakuowanie wszystkich zdolnych do pracy więźniów, aby wykorzystać ich w obozach pracy. W sierpniu 1944 roku rozpoczęła się stopniowa ewakuacja „przydatnych” więźniów w głąb Rzeszy.

Plany buntu

Od września do listopada została zamordowana większość członków tzw. Sonderkommand, czyli grup więźniów – głównie Żydów – zatrudnionych przy obsłudze komór gazowych i krematoriów, świadków i przymusowych wykonawców eksterminacji. Pozostali zdali sobie sprawę z zagrożenia i zaczęli przygotowywać bunt. Żydom pomagali w tym jeńcy sowieccy, również wcieleni do Sonderkommand. Więźniowie zamierzali wysadzić krematoria, podpalić baraki, przeciąć druty i uciec. Dysponowali prymitywnymi granatami, do których wykonania użyli materiału wybuchowego uzyskanego od więźniarek pracujących przy demontażu starych samolotów.

7 października 1944 roku rozeszła się wiadomość, że Niemcy zamierzają zgładzić 300 osób z Sonderkommanda. Żydzi wrócili do planów buntu. Organizatorami byli polscy Żydzi: Jankiel Handelsman, Josef Deresiński, Załmen Gradowski, Josef Darębus. Sygnałem do walki miało być podpalenie krematorium. Tego dnia ok. godz. 13.30 zryw rozpoczęli więźniowie pracujący w krematorium IV. Zaatakowali strażników młotkami i siekierami. Podpalili krematorium.

Akcję podjęli też osadzeni w krematorium II: przecięli druty obozowe i zaczęli uciekać w stronę miejscowości Rajsko. Tam zabarykadowali się w stodole. Niemcy obrzucili ją granatami, wzniecając pożar. Wielu Żydów zabili seriami z karabinów maszynowych.

W buncie – największym w historii obozu – zginęło 451 więźniów. Pozostałe przy życiu 212 osób uczestniczących w buncie naziści umieścili w krematorium III. Po stłumieniu działań wszczęli dochodzenie, skąd więźniowie mieli proch. Ustalili, że dostarczały go cztery żydowskie dziewczęta zatrudnione w fabryce. Roza Robota, Ala Gertner, Regina Safirsztain i Estera Wajcblum zostały powieszone w styczniu 1945 roku, trzy tygodnie przed wyzwoleniem obozu. Spośród członków Sonderkommand obóz przeżyło zaledwie kilkudziesięciu, m.in. Alter Feinsilber (Stanisław Jankowski), Szlama Dragon i Henryk Tauber, którzy trafili do komand w 1942 i 1943 roku. Udało im się zbiec podczas ewakuacji w roku 1945.

Pod koniec 1944 roku Niemcy wstrzymali rozbudowę obozów Auschwitz i Birkenau. Rozebrano kilkadziesiąt baraków w Birkenau, a zdemontowane części wywieziono w głąb Rzeszy. Rozpoczęło się palenie dokumentów, w tym imiennych wykazów deportowanych Żydów. Zacierano świadectwa zbrodni: zasypywano doły z ludzkimi prochami, rozebrano do fundamentów krematorium IV, przygotowano do wysadzenia pozostałe trzy budynki krematoryjne.

Postępowanie Niemców wynikało też z doświadczeń poprzednich miesięcy. Po wkroczenia oddziałów Armii Czerwonej do obozu na Majdanku ujęto kilku esesmanów i ujawniono dużą część archiwów obozowych. Dlatego już jesienią 1944 roku rozpoczęto niszczenie niektórych kartotek Auschwitz, m.in. imiennych wykazów więźniów. Od września w Birkenau więźniowie przekopywali doły na popioły z krematoriów. Ich zadaniem było usunięcie szczątków, a następnie zakopanie dołów i ich obłożenie darniną. Wielu z więźniów sabotowało prace i zasypywało doły z popiołami stanowiącymi dowód zbrodni.

21 grudnia 1944 roku gauleiter Górnego Śląska Fritz Bracht sporządził wytyczne w sprawie ewakuacji cywilów, jeńców, robotników przymusowych i więźniów z tzw. prowincji górnośląskiej. Od początku zakładano, że ewakuacja będzie się odbywała pieszo, przynajmniej na pierwszych z zaplanowanych odcinków trasy. Próbujący ucieczki więźniowie oraz sowieccy jeńcy wojenni mieli być traktowani tak jak sabotażyści, a więc mordowani na miejscu. W marszach na zachód mieli wziąć udział wyłącznie więźniowie uznawani za zdrowych. Do nich próbowali dołączyć skrajnie wycieńczeni, którzy w dużej mierze słusznie zakładali, że pozostanie za drutami jest równoznaczne z wyrokiem śmierci.

Rozkaz ostatecznej ewakuacji więźniów KL Auschwitz wydał w połowie stycznia 1945 roku wyższy dowódca SS i policji we Wrocławiu Obergruppenführer SS Ernst Heinrich Schmauser. Rozpoczęły się marsze śmierci. Łącznie z KL Auschwitz, KL Birkenau, KL Monowitz i podobozów wyprowadzono 58 tys. osób. Piesze kolumny docierały głównie do Wodzisławia Śląskiego i Gliwic, skąd otwartymi wagonami transportowano więźniów do obozów w głębi Rzeszy. Esesmani zabijali wszystkich usiłujących zbiec i tych, którzy nie byli w stanie już iść. Niektóre z tras ewakuacji liczyły setki kilometrów. Więźniowie z podobozu w Jaworznie mieli do przejścia 250 km do KL Gross-Rosen na Dolnym Śląsku.

„Najstraszniejsza krzyżowa droga u progu wolności”

Mimo niemieckich planów zakładających ewakuację wyłącznie mężczyzn i kobiet zdolnych do pracy w marszach śmierci znalazło się wiele dzieci. „Była to najstraszniejsza krzyżowa droga u progu wolności. […]Najpierw wciąż strzelano, potem już ludzie sami padali” – pisała trzynastoletnia Janka Warszawska, ewakuowana z Płaszowa do Auschwitz, a następnie do Ravensbrück. Los więźniów pogarszała obojętność ludności niemieckiej zamieszkującej Dolny Śląsk. „Niemcom podawały dzieci na stacjach kanapki, herbatę i kawę. Nam nic” – wspominała kilka miesięcy później w sierocińcu w Zakopanem.

Na Śląsku, Morawach i w Czechach więźniowie mogli liczyć na pomoc miejscowej ludności, która, narażając życie, przekazywała im wodę i jedzenie. „Przybliża się noc – druga noc naszej straszliwej wędrówki. Wychodzimy z lasu. Na jego skraju przy samej drodze widzimy dwie małe polskie dziewczynki z dwoma wiadrami. Czerpią wodę z wiader glinianymi kubkami i dają nam się jej napić. Był to pierwszy przejaw ludzkiej życzliwości w naszej wędrówce z Oświęcimia. Nie! To nie dwa wiadra czystej wody tak poruszyły nas. Poruszyło nas współczucie ludności polskiej wyrażające się w owych glinianych kubkach, podawanych nam dziecięcą rączką” – przypominała sobie białoruska więźniarka Nadieżda Cwietkowa.

Wiele takich prób zakończyło się tragicznie. „Na jednej z ulic miasta Gliwice do naszej kolumny podbiegła kobieta z bańką wody, mówiąc po niemiecku do esesmanów: dajcie im się napić, przecież to ludzie. Podała bańkę z wodą jednemu z więźniów. Esesmani krzyknęli do niej, aby odeszła na bok. W chwili gdy odchodziła, strzelili do niej w tył głowy. Kobieta upadła na ziemię” – wspominał jeden z więźniów.

Zdarzały się także przypadki ucieczek z konwojów i ukrywania więźniów. Jednym z najbardziej poruszających świadectw pomocy jest sporządzony w lutym 1945 roku list czternastu więźniów z Polski, Austrii, Holandii, Francji i Niemiec, którzy przeżyli dzięki pomocy mieszkańca wsi Książenice Brunona Jurytki.

„Uratował on nam wszystkim życie, czyniąc to bez korzyści materialnych jako porządny człowiek” – zapisali byli więźniowie, których ukrywał w swoim domu przez osiem dni. W 1990 r. jego żona odebrała przyznany mu pośmiertnie medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.

W czasie ewakuacji zginęły tysiące więźniów

Ocenia się, że podczas ewakuacji zginęło co najmniej 9 tys. więźniówprawdopodobnie jednak liczba ofiar śmiertelnych była wyższa i wynosiła ok. 15 tys. W przypadku niektórych tras możliwe jest oszacowanie przybliżonej liczby ofiar. Podczas marszu do Wodzisławia Śląskiego zamordowano ok. 450 osób. Na krótkim odcinku między Płużnicą Wielką koło Strzelec Opolskich a Ujazdem zabito ponad 200 więźniów.

Do masakr dochodziło też na stacjach kolejowych. W Leszczynach-Rzędówce koło Rybnika esesmani nakazali więźniom opuszczenie wagonów. Zbyt wycieńczeni, aby wyjść na peron, zostali rozstrzelani w wagonach. Na stacji i w jej otoczeniu odnaleziono ciała 288 więźniów zmarłych z wycieńczenia lub wychłodzenia. Do ogólnej liczby ofiar marszów śmierci należy doliczyć również tych, którzy zmarli podczas ostatnich etapów drogi. Do obozu w Buchenwaldzie w Turyngii 26 stycznia przybył transport kolejowy 3987 więźniów. W dokumentach zaznaczono, że 143 z nich było martwych, a 33 nieprzytomnych. Zbiorowe mogiły ofiar marszów śmierci znajdują się na Górnym Śląsku i w Czechach.

W Auschwitz pozostało ponad 9 tys. więźniów, w tym ok. 500 dzieci. Załoga SS uznała ich za nienadających się do pieszej ewakuacji. Wszyscy mieli zostać zgładzeni. Niemcy zdążyli zabić ok. 700 z nich, w tym blisko dwustu żywcem spalili w barakach w podobozie przy kopalni Fürsten w Wesołej koło Mysłowic.

Niemcy przystąpili także do niszczenia obiektów obozowych. 20 stycznia wysadzili krematoria II i III, a 26 stycznia, dobę przed wyzwoleniem, używane jeszcze dziesięć dni wcześniej do spalania ciał krematorium V. 23 stycznia podpalili tzw. Kanadę II, czyli kompleks magazynów z mieniem zagrabionym ofiarom.

26 stycznia obóz opuściła większość esesmanów. Magazyny żywności niemal do ostatniej chwili przed nadejściem wojsk sowieckich były grabione przez wycofujące się oddziały Wehrmachtu. Więźniowie, nie zważając na ostrzeliwujących ich ostatnich wartowników, próbowali zdobyć żywność i ciepłe ubrania. Wielu z tych, którzy próbowali walczyć ze śmiercią głodową, zginęło od kul. Umierali również z powodu zjedzenia zbyt dużych ilości żywności.

Część więźniów, głównie personelu szpitali, podjęła próbę samoorganizacji życia obozowego, a zwłaszcza wsparcia dla obłożnie chorych. Więźniarska samopomoc była naturalną kontynuacją tamtejszego ruchu oporu. Zniknięcie strażników sprzyjało też odrodzeniu się zwyczajów zapomnianych w fabryce śmierci.

„18 stycznia 1945 roku wraz z dr Perzanowską, Anną Chomicz i Jadwigą Romeyko brałam udział w symbolicznym pogrzebie więźniarki Zofii Praus [zmarła w nocy z 17 na 18 stycznia – przyp. red.]. Zofia Praus była przed aresztowaniem działaczką PPS. Zwłoki jej wyniosłyśmy na tragach przy zapalonych świeczkach do kostnicy” – wspominała Zofia Lutomska-Kucharska, pielęgniarka w szpitalu w Birkenau.

Zadanie zajęcia Oświęcimia i obozu Auschwitz otrzymali żołnierze 60. Armii I Frontu Ukraińskiego, która nacierała lewym brzegiem Wisły, od Krakowa w kierunku Górnego Śląska. 26 stycznia 1945 roku żołnierze 100. Dywizji Piechoty, którą dowodził generał-major Fiodor Krasawin, przekroczyli Wisłę. W sobotę, 27 stycznia, przed południem zwiadowcy dywizji weszli na teren podobozu Monowitz. W południe oswobodzili centrum Oświęcimia, a około godz. 15.00, po krótkiej potyczce z wycofującymi się Niemcami, weszli jednocześnie na teren KL Auschwitz i do oddalonego o blisko 3 km KL Birkenau. W walkach o wyzwolenie obozów Auschwitz, Birkenau i Monowitz oraz samego Oświęcimia zginęło 231 żołnierzy sowieckich, wśród nich dowódca 472. pułku ppłk Semen Biesprozwannyj. 66 żołnierzy poległo podczas starć w strefie obozowej.

„Gdy weszliśmy na teren obozu, zobaczyliśmy przerażający widok”

W Auschwitz, Birkenau i Monowitz wyzwolenia doczekało ok. 7 tys. więźniów. Czerwonoarmiści uwolnili też około pół tysiąca osób w kilku podobozach. W Auschwitz i Birkenau zastali ok. 600 zwłok więźniów i jeńców sowieckich zastrzelonych przez SS w trakcie wycofywania się z KL Auschwitz.

„Dzień był słoneczny i mroźny. Za podwójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego stali skazańcy w pasiastych ubraniach, umęczeni, wycieńczeni, podtrzymujący się nawzajem, aby nie upaść. W ich oczach były łzy radości. […] Gdy weszliśmy na teren obozu, zobaczyliśmy przerażający widok. W blokach na pryczach leżeli chorzy: dzieci, kobiety i starcy, wycieńczeni do ostatnich granic, sama skóra i kości” – wspominał żołnierz Armii Czerwonej Michaił Zinczenko.

Wśród wyzwolonych znajdowały się osoby znane w Polsce i za granicą: polski rzeźbiarz i malarz Xawery Dunikowski, profesor pediatrii Uniwersytetu w Pradze Bertold Epstein, profesor psychiatrii z Pragi Bruno Fischer, działacz ruchu robotniczego i ludowego dr Alfred Fiderkiewicz, polski historyk i dyplomata prof. Stanisław Kętrzyński, członek Węgierskiej Akademii Nauk, profesor farmakologii Géza Mansfeld.

Po wyzwoleniu część byłych więźniów, o ile pozwalał im na to stan zdrowia, odeszła do swych domów. Pozostali w pierwszych dniach wolności zostali umieszczeni w szpitalach zorganizowanych w byłych już obozach Auschwitz, Birkenau i Monowitz przez sowieckie wojskowe służby medyczne oraz okoliczną ludność polską, zwłaszcza przez działaczy Polskiego Czerwonego Krzyża.

Do improwizowanych szpitali trafiło ponad 4,5 tys. byłych więźniówz ponad dwudziestu państw, w większości Żydów. Wśród leczonych było także ponad 200 dzieci w wieku do piętnastu lat. Co najmniej kilkudziesięciu chorych znalazło pomoc w małych szpitalach naprędce przygotowanych przez mieszkańców Oświęcimia, Brzeszcz i okolic. Chorzy znajdowali gościnę również w prywatnych domach. Nabyte w obozie odruchy były u wielu z nich silniejsze od poczucia rzeczywistości. Przez wiele tygodni po wyzwoleniu pielęgniarki znajdowały pod materacami chleb chowany przez chorych na następny dzień w niedowierzaniu, że wkrótce otrzymają nowe porcje.

Posiłki dawkowano im niemal jak leki, by nie umarli z przejedzenia, np. zupę z przecieranych ziemniaków dawano trzy razy dziennie po jednej łyżce, a po pewnym czasie po kilka łyżek. Niektórzy uciekali przed skierowaniem do kąpieli. Bali się, że zamiast wody pojawi się gaz. Inni bronili się przed dożylnym lub domięśniowym podawaniem leków. Kojarzyło im się to ze śmiercionośnymi zastrzykami z fenolu.

Wspomnienia z Auschwitz dręczyły też ochotników pomagających wycieńczonym.

„Wszystko, co mieliśmy przy sobie, w Oświęcimiu przesiąkło dziwnym, trudnym do określenia słodkawym zapachem. Zarówno odzież, jak i żywność. Podczas każdorazowego pobytu w Krakowie zapach ten nie ustępował z mojej odzieży. Po powrocie na stałe do Krakowa przez miesiące utrzymywał się w odzieży. Pamiętam również, że ptaki omijały obóz w Oświęcimiu, przelatując nad nim bardzo wysoko” – przypominała sobie ochotniczka PCK Zofia Bellert.

Tuż po 27 stycznia do Auschwitz przyjechała sowiecka ekipa filmowa. Opisy jej pracy są obecne w wielu wspomnieniach więźniów. Ujawnienie zbrodni dokonanych w KL Auschwitz i otaczających go obozach nie wzbudziło jednak wielkiego zainteresowania światowej opinii publicznej. Gazety i kroniki filmowe znacznie więcej miejsca poświęciły wyzwolonemu pół roku wcześniej obozowi na Majdanku, gdzie po raz pierwszy ujawniono stosowanie cyklonu B. W styczniu 1945 roku znacznie większą wagę przykładano do zbliżającej się konferencji wielkiej trójki.

Obóz w Auschwitz w ciągu niemal pięciu lat pochłonął ok. 1,1 mln ofiar z blisko 1,3 mln wszystkich więźniów. Około 90 proc. z nich stanowili Żydzi pochodzący z całej Europy, w tym ok. 300 tys. obywateli polskich. Zamordowano również co najmniej 70 tys. Polaków, 20 tys. Romów, 15 tys. jeńców sowieckich oraz 10-15 tys. więźniów innych narodowości.

Znadniemna.pl/PAP

27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona otworzyła bramy obozu Auschwitz, odkrywając dramat więźniów. Marsze śmierci trwały, a wielu uratowano dzięki pomocy Polaków i Czechów mieszkających wzdłuż tras przejścia. W roku 1944 niemiecka machina śmierci w Auschwitz i jego podobozach pochłonęła więcej ofiar niż w latach 1942-1943.

Polskie MSZ wyraziło w niedzielę, 26 stycznia, rozczarowanie przeprowadzonymi „w warunkach pogwałcenia podstawowych procedur demokratycznych wyborami prezydenckimi na Białorusi”.

Jak podkreślił resort, jedynie przestrzeganie standardów ONZ i OBWE oraz podstawowych praw każdego człowieka zapewnią Białorusi rozwój.

Co się tyczy „wyborów”, nazywanych przez białoruską opozycję „bezwyborami”, to według MSZ RP „za sprawą działań władz w wyborach nie mogli wziąć udziału niezależni kandydaci”.

„Kampanii towarzyszyły represje wobec przeciwników politycznych i zastraszanie przedstawicieli białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego. W warunkach powszechnej cenzury i propagandy państwowej znaczna część Białorusinów nie miała dostępu do niezależnej i wiarygodnej informacji. Na skutek tych działań społeczeństwo białoruskie faktycznie zostało pozbawione prawa głosu” – czytamy w opublikowanym w niedzielę, 26 stycznia, przez resort spraw zagranicznych „Oświadczeniu MSZ dot. wyborów prezydenckich na Białorusi”.

Niedziela była głównym dniem zorganizowanego przez białoruski reżim głosowania w wyborach prezydenckich. Białoruskie media, powołując się na wyniki kontrolowanego przez władzę exit poll, podały, że ubiegający się o siódmą pięcioletnią kadencję Aleksander Łukaszenka zdobył 87,6 proc. głosów, a pozostali oficjalni kandydaci uzyskali wyniki oscylujące w przedziale między 1 a 3 proc. głosów. Przeciwko wszystkim kandydatom według exit poll zagłosowało 5,1 proc. wyborców.

Nazajutrz po wyborach – w poniedziałek, 27 stycznia – Centralna Komisja Wyborcza skorygowała ogłoszony w niedzielę wynik, ujawniając, iż Łukaszenka zdobył zaledwie 86,82 proc. głosów. Obserwatorzy spekulują, iż ogłoszone na podstawie exit poll poparcie dla Łukaszenki należało skorygować, gdyż przewyższało poparcie dla Władimira Putina (87,28 proc.), uzyskane przez rosyjskiego dyktatora w marcu ubiegłego roku w farsie wyborczej, przeprowadzonej w Federacji Rosyjskiej.

Liderka opozycji białoruskiej Swiatłana Cichanouska oświadczyła, że ani Białorusini ani społeczność międzynarodowa nie uznają wyników niedzielnych „wyborów”. Parlament Europejski wezwał w rezolucji UE i państwa członkowskie, by nadal nie uznawały Łukaszenki jako prezydenta po „wyborach”, które uznała za „fikcyjne”.

Do niedzielnych wyborów na Białorusi nawiązał na swoim profilu na X szef MSZ RP Radosław Sikorski. „Łukaszenka zorganizował dzisiaj farsę wyborczą, a my lecimy do Brukseli z osobą, którą Białorusini naprawdę wybrali na prezydenta. Pani prezydent, zapraszam serdecznie” – powiedział w nagraniu wideo z lotniska, zwracając się do Cichanouskiej.

Sikorski skomentował również podane przez białoruskie media sondażowe wyniki wyborów. „Tylko 87,6 proc. Białorusinów kocha swojego baćkę?! Czy reszta pomieści się we więzieniach?” – napisał.

Znadniemna.pl na podstawie Gov.pl, PAP, X.com, fot.: president.gov.by

Polskie MSZ wyraziło w niedzielę, 26 stycznia, rozczarowanie przeprowadzonymi "w warunkach pogwałcenia podstawowych procedur demokratycznych wyborami prezydenckimi na Białorusi". Jak podkreślił resort, jedynie przestrzeganie standardów ONZ i OBWE oraz podstawowych praw każdego człowieka zapewnią Białorusi rozwój. Co się tyczy „wyborów”, nazywanych przez białoruską opozycję „bezwyborami”, to

– Represje na Białorusi cały czas trwają, nie ubywa więźniów politycznych, w miejsce wypuszczanych czy ułaskawianych, represjonowani są inni – mówił wieczorem 24 stycznia w Białymstoku wiceprezes Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Marek Zaniewski.

Dziennikarza, działacza ZPB Andrzeja Poczobuta i innych więźniów politycznych prześladowanych przez białoruski reżim wspominano w Białymstoku podczas zorganizowanej po raz 46. comiesięcznej akcji solidarności z nimi. Od tylu miesięcy Andrzej Poczobut przebywa w białoruskim więzieniu.

„Uwięziony za Polskość”, „Freedom to Andrzej Poczobut”, „Prawdziwi bohaterowie w więzieniach”, m.in. takie transparenty mieli uczestnicy białostockiej akcji, która odbyła się przy instalacji z wizerunkiem Poczobuta, który od wielu miesięcy stoi przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Uczestnicy akcji trzymali także zdjęcia niektórych więźniów politycznych.

„Chcemy przypomnieć o więźniach politycznych, których niestety nie jest mniej na Białorusi” – powiedział Zaniewski. Dodał, że wychodzący na comiesięczne akcje w Białymstoku przypominają o tym, że w białoruskich więzieniach siedzą ludzie, którzy cierpią za swoje poglądy, a swoją postawą „pokazują jak ma się zachować prawdziwy, godny człowiek”.

Zaniewski dodał, że sytuacja na Białorusi nie zmienia się. „Trwają represje, nadal trwają sądy (procesy), ktoś już wychodzi z więzienia, komuś tam władze Białorusi podpisują ułaskawienie, ale na ich miejsce są nowi więźniowie polityczni i to dzieje się w kółko i nie przestaje niestety” – mówił Zaniewski.

Dziennikarz Jan Roman dodał, że więźniów przybywa, choć ostatnio białoruski prezydent wypuścił z więzień kilkaset osób.

Wiceprezes ZPB poinformował, że sytuacja Andrzeja Poczobuta nie zmieniła się, wciąż przebywa w kolonii karnej w Nowopołocku, rodzina nie może się z nim spotkać czy nawet porozmawiać przez telefon. „Jest całkowita izolacja”- dodał.

„Oni siedzą (w więzieniach) za wolność, a my tu stoimy za wolność i za nich i w tym jest nasza solidarność” – powiedział Siarhiej Wieremiejenka, który musiał opuścić Białoruś i mieszka w Polsce. Dodał, że przychodzenie na akcję pokazuje, że ludzie się nie poddają i będą się domagać wolności dla prześladowanych. Ubolewał, że białoruski reżim, wspierany przez Rosję trzyma się i „nie da spokoju” Europie i Polsce.

W lutym 2023 r. w procesie politycznym Andrzej Poczobut został skazany na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze za „wzniecanie, podżeganie do nienawiści”, „wzywanie do działań na szkodę Białorusi”. Białoruska prokuratura oskarżała go o „rehabilitację nazizmu”, a potem także o wzywanie do sankcji i działań na szkodę Białorusi. W październiku 2022 r. Poczobut został przez białoruski reżim wpisany na białoruską listę „osób zaangażowanych w działalność terrorystyczną”.

Obrońcy praw człowieka podkreślają, że zarzuty wobec Andrzeja Poczobuta są absurdalne i nieuzasadnione, a jego sprawa ma charakter polityczny, sam Poczobut zaś jest symbolem bezprecedensowych represji za walkę o prawa do kultywowania polskich tradycji, nauki języka ojczystego i ochrony miejsc pamięci narodowej.

 Znadniemna.pl za Stooq.pl/PAP, na zdjęciu: Wiceprezes Związku Polaków na Białorusi Marek Zaniewski podczas akcji solidarnościowej z więzionym przez reżim Łukaszenki dziennikarzem i działaczem Związku Polaków na Białorusi Andrzejem Poczobutem, 24stycznia 2025 roku przy pomniku Jerzego Popiełuszki w Białymstoku, fot.: Racyja.com

- Represje na Białorusi cały czas trwają, nie ubywa więźniów politycznych, w miejsce wypuszczanych czy ułaskawianych, represjonowani są inni - mówił wieczorem 24 stycznia w Białymstoku wiceprezes Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Marek Zaniewski. Dziennikarza, działacza ZPB Andrzeja Poczobuta i innych więźniów politycznych prześladowanych przez białoruski

Dzisiaj, 24 stycznia, Kościół wspomina w liturgii św. Franciszka Salezego (1567 – 1622), doktora Kościoła, patrona dziennikarzy oraz mediów katolickich. Każdego roku w dniu św. Franciszka Salezego, Ojciec Święty ogłasza swe orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu.

Franciszek Salezy był wybitnym teologiem, założycielem Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (Sióstr Wizytek), biskupem Genewy, człowiekiem bez reszty oddanym nawracaniu ludzi zagubionych. Został ogłoszony doktorem Kościoła w 1877 roku przez Piusa IX, a Pius XI uznał go w 50 lat później za patrona dziennikarzy i katolickiej prasy. Ponadto ten święty czczony jest jako patron różnych zgromadzeń zakonnych: wizytek, salezjanów i salezjanek i Towarzystwa św. Franciszka Salezego, założonego przez św. Jana Bosko.

Św. Franciszek Salezy urodził się 21 sierpnia 1567 roku w Sabaudii w Alpach Wysokich na zamku pod Thorenes. Był najstarszym synem spośród 13 rodzeństwa. Głęboko katolickie wychowanie przyszły święty otrzymał w domu.

W roku 1573 jako sześcioletni chłopiec rozpoczął regularną naukę w kolegium w La Roche-sur-Foron. W dwa lata później był w kolegium w Annecy, gdzie przebywał trzy lata. Kiedy miał 11 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu duchownego. Kiedy miał zaledwie 15 lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym uniwersytecie. Dodatkowo w kolegium jezuitów studiował literaturę klasyczną. Kolejne studia Franciszek podjął na Sorbonie. Tam studiował teologię i zagadnienia biblijne. Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się dodatkowo przez naukę języka hebrajskiego i greckiego.

W tym okresie przeżył silny kryzys wiary, pod wpływem protestanckiej doktryny o predestynacji. Franciszek wnioskował stąd, iż jest przeznaczony na potępienie. Jego wewnętrzna walka trwała sześć tygodni. Wyszedł z niej odkrywając w Piśmie Świętym obraz Boga miłosiernego. Pod wpływem tych przeżyć złożył śluby czystości.

Jednak posłuszny woli ojca rozpoczął studia prawnicze, które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej. Tym samym Franciszek z Paryża udał się do Padwy. Studia na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem. Po ukończeniu studiów udał się do Loreto a następnie pielgrzymował do Rzymu (1592).

Święcenia kapłańskie Franciszek otrzymał w roku 1593 przy niechętnej zgodzie rodziców.

Jako kapłan miał dużą zdolność do nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, często dalekimi od Kościoła. Ten dar był mu pomocny gdy udał się w charakterze misjonarza do okręgu Chablais, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy przeszli na kalwinizm. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Był świetnym mediatorem, łagodnym, cierpliwym polemistą. Potrafił dyskutować a konflikty rozwiązywać poprzez rozmowę. Nawracał w cierpliwym dialogu. W ten sposób miał pozyskać z powrotem dla Kościoła około 70 tysięcy wiernych, którzy odeszli od katolicyzmu do kalwinizmu.

W 1599 roku został mianowany biskupem pomocniczym, a trzy lata później biskupem Genewy. Nadal kontynuował działalność misyjną i duszpasterską, angażując się też w sprawy życia duchowego kapłanów i wiernych.

Franciszek stworzył nowy ideał pobożności – wydobył z ukrycia życie duchowe, wewnętrzne, praktykowane dotąd niemal wyłącznie w klasztorach – aby “wskazywało drogę tym, którzy żyją w świecie”. We współpracy z św. Joanną Franciszką de Chantal założył nową rodzinę zakonną sióstr Nawiedzenia NMP (wizytek).

Zmarł nagle na zawał serca w Lyonie, wracając ze spotkania z królem Francji 28 grudnia 1622 roku. Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele macierzystym Sióstr Nawiedzenia, serce zaś zatrzymały wizytki w Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w roku 1665.

Franciszek Salezy pozostawił po sobie liczne pisma i około tysiąc listów, które wyróżniają się pięknym językiem i stylem. Do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej. Najbardziej znane z nich to: Kontrowersje, Filotea, czyli wprowadzenie do życia pobożnego (1608) i Teotym, czyli traktat o miłości Bożej (1616).

Papież Pius IX św. Franciszka Salezego ogłosił doktorem Kościoła w 1877 r., a Pius XI patronem dziennikarzy i katolickiej prasy (1923). Ponadto ten święty czczony jest jako patron wizytek, salezjanów i salezjanek – Towarzystwa św. Franciszka Salezego, założonego przez św. Jana Bosko. Jak również takich miast jak Annecy, Chabery i Genewy.

Św. Franciszek Salezy w ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupim – w rokiecie i mantolecie lub w stroju pontyfikalnym z mitrą na głowie. Jego atrybutami są: gorejąca kula ośmiopłomienna, księga, pióro, serce przeszyte strzałą i otoczone cierniową koroną trzymane w dłoni.

Znadniemna.pl/KAI

Dzisiaj, 24 stycznia, Kościół wspomina w liturgii św. Franciszka Salezego (1567 – 1622), doktora Kościoła, patrona dziennikarzy oraz mediów katolickich. Każdego roku w dniu św. Franciszka Salezego, Ojciec Święty ogłasza swe orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. Franciszek Salezy był wybitnym teologiem, założycielem Zakonu Nawiedzenia

28 stycznia 2025 roku mija 100. rocznica urodzin prof. Andrzeja Stelmachowskiego – założyciela i prezesa Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”,  profesora nauk prawnych, nauczyciela akademickiego, pierwszego Marszałka Senatu RP po upadku komunizmu, ministra edukacji narodowej w rządzie Jana Olszewskiego, doradcy prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego ds. Polonii i Polaków za granicą i żołnierza Armii Krajowej. Z tej okazji kierownictwo Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” zaprasza do Warszawy na Mszę świętą w intencji Profesora Andrzeja Stelmachowskiego, spotkanie wspomnieniowe i wystawę. 

 

Msza święta zostanie odprawiona przez ks. kardynała Kazimierza Nycza 28 stycznia o godz. 16.00 w Archikatedrze Św. Jana Chrzciciela w Warszawie (ul. Świętojańska 8).

Po nabożeństwie o godz. 17.30 w Domu Polonii w Warszawie (ul. Krakowskie Przedmieście 64) odbędzie się spotkanie wspomnieniowe i wystawa.

Należy podkreślić, że prof. Andrzej Stelmachowski był zwolennikiem pomocy państwa dla repatriacji Polaków z obszaru dawnego ZSRR. W trakcie sprawowania swojej funkcji odwiedził największe skupiska Polaków rozsiane na kilku kontynentach. Często bywał u Polaków na Białorusi, których wspierał w ich aktywności skierowanej na odrodzenie polskiej kultury i tradycji w swoim kraju po dziesięcioleciach panowania komunistycznej władzy. Wspierał także uchwalenie ustawy o Karcie Polaka, która weszła w życie w roku 2008. Od lutego 2007 roku Andrzej Stelmachowski był doradcą ds. Polonii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

Andrzej Stelmachowski zmarł 6 kwietnia 2009 roku w Warszawie. Następnego dnia prezydent Lech Kaczyński podjął decyzję o odznaczeniu profesora Orderem Orła Białego. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim. W uroczystościach pogrzebowych wzięli udział m.in. Prezydent RP Lech Kaczyński oraz ówczesny Marszałek Senatu RP Bogdan Borusewicz.

Znadniemna.pl

 

28 stycznia 2025 roku mija 100. rocznica urodzin prof. Andrzeja Stelmachowskiego – założyciela i prezesa Stowarzyszenia "Wspólnota Polska",  profesora nauk prawnych, nauczyciela akademickiego, pierwszego Marszałka Senatu RP po upadku komunizmu, ministra edukacji narodowej w rządzie Jana Olszewskiego, doradcy prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego ds. Polonii i

Thesaurus Poloniae to trzymiesięczny program realizowany przez Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie od jesieni 2009 roku. Program adresowany jest do zagranicznych naukowców, prowadzących badania poświęcone kulturze, historii i wielokulturowemu dziedzictwu Rzeczypospolitej oraz Europie Środkowej.

Dla kogo?

Do udziału w programie zapraszamy zarówno badaczy zajmujących się zarządzaniem i ochroną dziedzictwa kulturowego, jak i teoretycznymi badaniami z zakresu historii, historii sztuki, socjologii, etnografii, antropologii kulturowej i innymi naukami pokrewnymi.

Program realizowany jest w dwóch kategoriach: Program Senior dla profesorów i wykładowców akademickich posiadających tytuł doktora oraz Program Junior dla doktorantów.

Ile wynosi stypendium?

Zakwalifikowany uczestnik programu Senior otrzymuje 4500 zł, a programu Junior 3500 zł miesięcznie. Wszystkim sypendystom przysługuje dodatkowo jednorazowy grant na zakup książek oraz pomocy naukowych w wysokości 1500 zł, wypłacany wraz z pierwszym stypendium

Jednorazowy pobyt trwa 3 miesiące.

Stypendystom zapewniony zostaje samodzielny, w pełni wyposażony apartament w centrum miasta.

Jak złożyć aplikację?

  • Termin rekrutacji każdorazowo ogłaszany jest na stronie internetowej MCK.
  • Osoby zainteresowane ubieganiem się o stypendium Thesaurus Poloniae proszone są o przesłanie:
  • formularza zgłoszeniowego (do pobrania na stronie internetowej),
  • CV,
  • zdjęcia w formacie paszportowym,
  • kopię dyplomu poświadczającego ukończenie studiów lub uzyskania stopnia naukowego,
  • rekomendacji dwóch opiekunów naukowych w przypadku ubiegania się o uczestnictwo w Programie Junior,
  • eseju prezentującego założenia programu badawczego, który planowany jest do przeprowadzenia podczas pobytu w Krakowie (do 500 wyrazów).

Aplikacje prosimy nadsyłać pocztą elektroniczną ([email protected]) lub tradycyjną na adres:

Program stypendialny Thesaurus Poloniae

Międzynarodowe Centrum Kultury

Rynek Główny 25

31-008 Kraków

Poland

O ważności aplikacji decyduje data stempla pocztowego. W sprawie uzyskania dodatkowych informacji prosimy o kontakt na adres mailowy: [email protected]

Organizator zastrzega sobie prawo do niepodawania przyczyn nie zakwalifikowania poszczególnych kandydatów do programu stypendialnego.

Informacje dodatkowe

Stypendyści mogą korzystać z biblioteki MCK, której czytelnia zaopatrzona jest w stanowiska komputerowe z dostępem do Internetu. MCK oferuje pomoc w dotarciu do archiwów i bibliotek, jak również oferty edukacyjnej i badawczej krakowskich placówek naukowych i kulturalnych.

Nadesłane aplikacje ocenia Komisja Rekrutacyjna, w której skład wchodzą przedstawiciele Międzynarodowego Centrum Kultury, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Zebranie komisji zostaje zwołane w ciągu czternastu dni od upłynięcia terminu nadsyłania aplikacji.

Komisja Rekrutacyjna ustala ostateczną liczbę stypendystów biorąc pod uwagę merytoryczną wartość przedstawionych wniosków oraz wysokość budżetu przeznaczonego na realizację programu Thesaurus Poloniae w danym roku.

Kandydaci, którzy wzięli udział w konkursie stypendialnym zostaną powiadomieni elektronicznie lub listownie o wynikach rekrutacji w ciągu trzech dni od zakończenia obrad Komisji Rekrutacyjnej.

Do pobrania

Formularz zgłoszeniowy (PL)

Formularz zgłoszeniowy (EN)

Zasady rekrutacji (PL)

Zasady rekrutacji (EN)

Znadniemna.pl/Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie

Thesaurus Poloniae to trzymiesięczny program realizowany przez Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie od jesieni 2009 roku. Program adresowany jest do zagranicznych naukowców, prowadzących badania poświęcone kulturze, historii i wielokulturowemu dziedzictwu Rzeczypospolitej oraz Europie Środkowej. Dla kogo? Do udziału w programie zapraszamy zarówno badaczy zajmujących się zarządzaniem i

W sobotę 22 lutego, w kościele Matki Bożej Anielskiej w Grodnie (kościół Franciszkanów) zostanie odprawiona Msza Święta za zmarłego księdza Jana Gaweckiego, wieloletniego proboszcza parafii św. Piotra i Pawła w Iwiu. Nabożeństwo odbędzie się z okazji pierwszej rocznicy śmierci zasłużonego kapłana, który zmarł 20 lutego 2024 roku.

Ksiądz Jan Gawecki urodził się 28 marca 1962 roku w Grodnie. Ochrzczony został w kościele parafii Matki Bożej Anielskiej (franciszkańskim).

Święcenia kapłańskie przyjął 27 maja 1990 roku w grodzieńskiej farze pw. św. Franciszka Ksawerego, wówczas pierwszej bazylice mniejszej na Białorusi, z rąk ówczesnego biskupa, a obecnie emerytowanego arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza.

Po święceniach przez rok był wikariuszem parafii św. Jana Chrzciciela we wsi Szaki na Litwie. Następnie wrócił do ojczyzny i w latach 1991-1996 był proboszczem parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Trabach, a w latach 1996 – 2021 – proboszczem parafii świętych apostołów Piotra i Pawła w Iwiu.

W 2022 roku został mianowany administratorem parafii Matki Bożej Szkaplerznej (św. Judy Tadeusza) w Przewałce (dekanat Grodno-Wschód).

W pamięci tych, którzy zetknęli się z księdzem Janem, pozostał on doskonałym  organizatorem różnorodnych akcji i wydarzeń duszpasterskich. Podczas swojej posługi w iwiejskiej parafii stał się pomysłodawcą i organizatorem jednego z najbardziej znanych na Białorusi Festiwalu Kolęd i Pastorałek „Gloria in excelsis Deo”.

Wierni pamiętają go także jako natchnionego pielgrzyma, który zainicjował piesze pielgrzymki z dekanatu Iwie do diecezjalnego sanktuarium Matki Bożej Królowej naszych rodzin w Trokielach.

Dzięki księdzu Janowi wielu wierzących miało okazję pielgrzymować do wielu sanktuariów zarówno na Białorusi, jak i za granicą.

Ksiądz Jan Gawecki zmarł 20 lutego. Został pochowany 22 lutego na najstarszym cmentarzu katolickim w GGrodnoie.

Msza Święta za duszę śp. ks. Jana Gaweckiego w kościele Matki Bożej Anielskiej (franciszkańskim) w Grodnie zostanie odprawiona 22 lutego o godzinie 12:00 czasu białoruskiego.

 Znadniemna.pl  na podstawie Komunikatu służby prasowej Diecezji Grodzieńskiej

W sobotę 22 lutego, w kościele Matki Bożej Anielskiej w Grodnie (kościół Franciszkanów) zostanie odprawiona Msza Święta za zmarłego księdza Jana Gaweckiego, wieloletniego proboszcza parafii św. Piotra i Pawła w Iwiu. Nabożeństwo odbędzie się z okazji pierwszej rocznicy śmierci zasłużonego kapłana, który zmarł 20 lutego

162 lata temu, 22 stycznia 1863 roku, Manifestem Tymczasowego Rządu Narodowego rozpoczęło się Powstanie Styczniowe, największy w XIX wieku polski zryw narodowy. Pochłonęło ono kilkadziesiąt tysięcy ofiar i w ogromnym stopniu wpłynęło na dążenia niepodległościowe następnych pokoleń.

Nadzieje na niepodległość

W drugiej połowie lat 50. XIX wieku, po klęsce Rosji w wojnie krymskiej, na nowo rozbudziły się nadzieje Polaków na odzyskanie niepodległości. Na obszarach należących dawniej do Rzeczpospolitej rozpoczęto organizowanie stowarzyszeń spiskowych, których uczestnicy podjęli przygotowania do walki.

Wśród aktywnie działających kół konspiracyjnych przeważały dwie postawy. Tzw. obóz „czerwonych” był zwolennikiem zbrojnej walki o niepodległość i wzywał do powstania narodowego. Stronnictwo „białych”, choć również nastawione niepodległościowo, było przeciwne zbyt szybkim planom zrywu, propagując idee pracy organicznej.

Pogrom na Placu Zamkowym i stan wojenny

W czerwcu 1860 roku pogrzeb wdowy po bohaterze Powstania Listopadowego gen. Józefie Sowińskim w Warszawie przekształcił się w narodową demonstrację i zapoczątkował kolejne manifestacje patriotyczne. W lutym 1861 roku, w 30. rocznicę bitwy pod Olszynką Grochowską, zorganizowano pochód, którego uczestnicy nieśli chorągiew z Orłem i Pogonią. Na Rynku Starego Miasta został on rozpędzony przez żandarmów. Dwa dni później na Placu Zamkowym odbyła się wielka procesja żądająca uwolnienia aresztowanych i przyznania praw narodowych. Rosjanie zaatakowali zabijając pięciu jej uczestników.

Przełomowe znaczenie miała patriotyczna manifestacja zorganizowana 8 kwietnia 1861 roku na Placu Zamkowym w Warszawie krwawo rozpędzona przez rosyjskie wojsko, które strzelało do bezbronnych ludzi. Zginęło co najmniej 200 osób, 500 zostało rannych. Namiestnik carski Michaił Gorczakow pisał do cara Aleksandra II: „Nauka silnie poskutkowała; wszystko teraz cicho i drży ze strachu”. Jednak demonstracje, nabożeństwa patriotyczne, obchody rocznic, odbywały się nadal w Warszawie a także m.in. w Kaliszu, Płocku, Radomiu, Lublinie.

Garnizon warszawski został przez władze carskie podwojony. 14 października 1861 roku władze rosyjskie wprowadziły na terenie Królestwa Polskiego stan wojenny. Na ulicach Warszawy biwakowało wojsko, zatoczono armaty. Trzy dni później 17 października – powstał Komitet Miejski ugrupowania „czerwonych”, mający przygotować powstanie, przekształcony w 1862 roku w Centralny Komitet Narodowy.

Margrabia Wielopolski

Pod koniec stycznia 1862 roku car podjął decyzję o utworzeniu w Królestwie władz cywilnych. Określając granice reform stwierdzał: „Ani konstytucji, ani armii polskiej; żadnej autonomii politycznej; duża autonomia administracyjna”. 22 maja 1862 roku Aleksander II mianował swojego brata w. ks. Konstantego Mikołajewicza namiestnikiem Królestwa Polskiego, a naczelnikiem rządu cywilnego margrabiego Aleksandra Wielopolskiego.

Oceniając działania władz rosyjskich prof. Jerzy Zdrada pisał: „Ustępstwa dla Polaków /…/ były spowodowane nie tyle dążeniem trwałego rozwiązania konfliktu, ile wynikały z wewnętrznych i międzynarodowych trudności, jakie przeżywała Rosja”.

Wielopolski wprowadził w życie niektóre z reform społecznych m.in. oczynszował chłopów i ogłosił nową ustawę oświatową, co nie uspokoiło jednak sytuacji w Królestwie. Jego reakcją na przygotowania powstańcze było ogłoszenie w październiku 1862 roku nowych zasad poboru do wojska rosyjskiego, tzw. branki. Po raz pierwszy od kilkunastu lat miała się ona odbyć nie przez losowanie, ale na podstawie imiennych list. Celem tych działań było rozbicie struktur konspiracyjnych. „Wrzód wezbrał i rozciąć go należy. Powstanie stłumię w ciągu tygodnia i wtedy będę mógł rządzić” – mówił Wielopolski swoim zaufanym współpracownikom.

Powstanie 1863-1864

Brankę przeprowadzono w Warszawie niespodziewanie w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 roku. Decyzja ta była bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania. Następnego dnia Komitet Centralny Narodowy ogłosił Wielopolskiego „wielkim nikczemnym zbrodniarzem i zdrajcą”. 19 stycznia Komitet uchwalił powierzenie dyktatury i naczelnego dowództwa powstania gen. Ludwikowi Mierosławskiemu.

22 stycznia 1863 roku Komitet Centralny Narodowy wydał Manifest ogłaszający powstanie i powołujący Tymczasowy Rząd Narodowy.

„Nikczemny rząd najezdniczy rozwścieklony oporem męczonej przezeń ofiary postanowił zadać jej cios stanowczy – porwać kilkadziesiąt tysięcy najdzielniejszych, najgorliwszych jej obrońców, oblec w nienawistny mundur moskiewski i pognać tysiące mil na wieczną nędzę i zatracenie. Młodzież polska poprzysięgła sobie +zrzucić przeklęte jarzmo lub zginąć+. Za nią więc narodzie polski, za nią! Po straszliwej hańbie niewoli, po niepojętych męczarniach ucisku, Centralny Narodowy Komitet, obecnie jedyny legalny Rząd twój Narodowy, wzywa cię na pole walki już ostatniej, na pole chwały zwycięstwa, które Ci da i przez imię Boga na niebie dać poprzysięga” – napisano w Manifeście.

Powstańcy, mimo niewystarczającego uzbrojenia i braków kadrowych, atakowali rosyjskie placówki praktycznie na terenie całego Królestwa Polskiego. Władze zrywu wzywały do udziału w nim również „braci Litwinów i Rusinów”, co spowodowało rozszerzenie obszaru walk na wschód.

Jak oceniają historycy, podczas powstania miało miejsce ponad tysiąc starć, a w siłach polskich uczestniczyło w sumie ok. 200 tys. osób. Pomimo pewnych sukcesów oddziałów powstańczych, w związku z przewagą armii rosyjskiej, siły zaborcze zaczęły uzyskiwać przewagę. Pod koniec 1863 roku łączny stan wojsk rosyjskich wynosił ponad 400 tys. żołnierzy, 170 tys. w Królestwie Polskim, na Litwie 145 tys., a na Ukrainie – 90 tys. Rząd Narodowy miał w polu jednocześnie nie więcej niż 10 tys. partyzantów.

Władze zrywu zabiegały o pozyskanie do walk chłopów, lecz przeszkodził w tym carski ukaz uwłaszczeniowy z marca 1864 roku, przyznający im na własność uprawianą ziemię. Powstanie zaczęło już wtedy powoli upadać, ostatnie walki toczyły się miejscami jeszcze do jesieni 1864 roku.

Ludwik Mierosławski wobec przegranej w prowadzonych walkach po miesiącu utracił funkcję. Później dyktatorami powstania byli Marian Langiewicz i Romuald Traugutt, który stal się tragicznym symbolem powstania. W nocy z 10 na 11 kwietnia 1864 roku na skutek denuncjacji rosyjska policja aresztowała Traugutta w jego warszawskiej kwaterze. Więziony na Pawiaku, następnie przewieziony do X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej, podczas śledztwa nie zdradził towarzyszy.

19 lipca 1864 roku rosyjski sąd wojskowy skazał go na śmierć przez powieszenie. Wyrok wykonano na stokach Cytadeli Warszawskiej 5 sierpnia 1864 roku o godz. 10.00. Tuż przed egzekucją, której świadkiem był 30-tysięczny tłum, dyktator ucałował krzyż. Razem z Trauguttem stracono innych uczestników powstania – Rafała Krajewskiego, Józefa Toczyskiego, Romana Żulińskiego i Jana Jeziorańskiego.

Klęska powstania

Po zakończeniu powstania Polaków dotknęły liczne represje m.in. konfiskata majątków szlacheckich, kasacja klasztorów na obszarze Królestwa Polskiego, wysokie kontrybucje, a przede wszystkim aktywna rusyfikacja. Za udział w powstaniu władze carskie skazały na śmierć co najmniej 669 osób. Na zesłanie skazano przynajmniej 38 tys. osób.

„Sądząc z pozoru, po klęsce powstania sprawa polska dosięgła dna. Autonomia Królestwa uległa likwidacji, język polski wyrugowano ze szkół i urzędów, zamknięto Szkołę Główną. Ze sprawą polską przestano się liczyć na arenie międzynarodowej (…) W jednej dziedzinie przegrana w roku 1863 miała charakter nieodwracalny. Uwłaszczenie złamało w Królestwie hegemonię posiadającej szlachty (…) Pokonani przywódcy powstania głosili z podniesionym czołem, że wygrali sprawę, ponieważ uwłaszczyli chłopów” – tak zryw podsumował Stefan Kieniewicz w publikacji „Powstanie styczniowe”.

Znadniemna.pl/PAP/Fot.: Obraz Artura Grottgera „Pożegnanie powstańca”, 1863/Wikipedia

162 lata temu, 22 stycznia 1863 roku, Manifestem Tymczasowego Rządu Narodowego rozpoczęło się Powstanie Styczniowe, największy w XIX wieku polski zryw narodowy. Pochłonęło ono kilkadziesiąt tysięcy ofiar i w ogromnym stopniu wpłynęło na dążenia niepodległościowe następnych pokoleń. Nadzieje na niepodległość W drugiej połowie lat 50. XIX wieku,

20 stycznia 2025 roku w białostockim szpitalu zmarł Andrzej Wassora, Polak z Lidy, harcerz. Wśród Polaków i Białorusinów, którzy podobnie jak on musieli opuścić rodzinne strony i osiedlić się w Polsce, Andrzej był znany z tego, że nikomu nie odmawiał pomocy. Teraz potrzebują jej bliscy zmarłego, którzy przy pomocy Fundacji BySOL zbierają środki na pokrycie szpitalnego leczenia mężczyzny i organizację pogrzebu.

Andrzej Wassora w 2021 roku musiał, podobnie jak tysiące Białorusinów i Polaków, mieszkających na Białorusi, uciekać z kraju przed represjami. Do jego domu w Lidzie wdarła się milicja, miał zostać aresztowany, ale udało mu się uniknąć zatrzymania.

Przyjechał do Polski, by tu, na emigracji politycznej, zacząć życie od nowa. Mając zdolności przedsiębiorczy Polak z Lidy zaczął prowadzić hostel SOVA w Białymstoku. Pomagał przy tym wszystkim, którzy się do niego o pomoc zwrócili. To u niego zatrzymywali się weterani, powracający z wojny na Ukrainie i białoruscy emigranci polityczni. Andrzej Wassora przygarnął i doglądał do ostatnich dni życia m.in. śmiertelnie chorego białoruskiego dziennikarza Wadima Downara.

W grudniu 2024 roku Andrzej Wassora miał wypadek, w wyniku którego doznał poważnych obrażeń i zapadł w śpiączkę.

Przez 25 dni lekarze z Białegostoku walczyli o jego życie, ale, niestety, 20 stycznia 2025 roku serce Andrzeja przestało bić. Mężczyzna nie dożył do swoich 48. urodzin trzech miesięcy.

Andrzej był człowiekiem o wielkim sercu, który zrobił wiele dobrego dla innych. Teraz pomocy potrzebują jego najbliżsi. Zbierają oni środki na pokrycie kosztów leczenia szpitalnego Andrzeja i pogrzeb na stronie Fundacji BySOL, zajmującej się wspieraniem Białorusinów, którzy ucierpieli od prześladowań reżimu Łukaszenki.

Każdy może dołączyć do zbiórki po kliknięciu TUTAJ.

Znadniemna.pl

20 stycznia 2025 roku w białostockim szpitalu zmarł Andrzej Wassora, Polak z Lidy, harcerz. Wśród Polaków i Białorusinów, którzy podobnie jak on musieli opuścić rodzinne strony i osiedlić się w Polsce, Andrzej był znany z tego, że nikomu nie odmawiał pomocy. Teraz potrzebują jej bliscy

Nasz legendarny krajan – por. Jan Borysewicz „Krysia” – to jeden z największych bohaterów polskiego podziemia zbrojnego w czasach II wojny światowej. Zginął 21 stycznia 1945 roku pod Kowalkami (na Litwie) w zasadzce grupy operacyjnej 105. pułku piechoty NKWD.

Jego ciało Sowieci obwozili po wsiach i miasteczkach Ziemi Lidzkiej terroryzując w ten sposób miejscową ludność i demonstrując, iż obrońca Polaków, mieszkających na okupowanych  przez Sowietów ziemiach już nie pomści krzywd i łez miejscowej ludności. Zwłoki bohatera sowieccy barbarzyńcy wystawiali na widok publiczny m.in. na rynku w Naczy, w Raduniu i Ejszyszkach.

Do dzisiaj nie wiadomo, gdzie ostatecznie spoczęły szczątki polskiego bohatera. 11 lat temu -23 stycznia 2014 roku – w Kowalkach został odsłonięty pomnik Jana Borysewicza. W uroczystości jego odsłonięcia brała udział liczna delegacja Polaków z Białorusi.

Pomnik por. Jana Borysewicza „Krysi” w Kowalkach na pograniczu litewsko-białoruskim

Dzisiaj przy pomniku w Kowalkach rozpoczęły się obchody 80. rocznicy śmierci por. Jana Borysewicza ps. „Krysia”. W ramach uroczystości ku czci „Krysi” w Ejszyszkach wybitny znawca dziejów Armii Krajowej na Kresach dr Kazimierz Krajewski wygłosi wykład pt. „Opowieść o poruczniku Janie Borysewiczu ps. „Krysia”. Po wykładzie w ejszyskim kościele zaplanowana jest uroczysta msza św. w intencji por. Jana Borysewicza ps. „Krysia” i jego żołnierzy. P18.00 zaplanowano o nabożeństwie zaś odbędzie się przemarsz na miejscowy cmentarz parafialny, gdzie odbędzie się apel pamięci przy kwaterze polowej żołnierzy AK.

 Z okazji 80. rocznicy śmierci Bohatera pragniemy przypomnieć Państwu jego życiorys, opublikowany na witrynie Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej:

Jan Borysewicz pochodził z Kresów. Tu dorastał, uczył się. Na Nowogórdczyźnie przyszło mu żyć i polec w godzinie próby. Przez lata krążyły różne wersje o losach szczątków porucznika „Krysi”. Wiedzieliśmy, że ciało zbezczeszczono – sowieci obwozili je po wioskach i miasteczkach kresowych. Co się stało później? Jedni mówili o studni, inni – że gnijące zwłoki bohatera AK wyrzucono do jakiegoś chlewiku. Wersja ze studnią była bardziej powszechna. Przez przeszło 60 lat miał spoczywać w studni na kurhanie – średniowiecznym zamczysku górującym nad Ejszyszkami i okolicą. „Krysia”, niczym dawny rycerz, po śmierci miał spoglądać z góry i trzymać pieczę nad ziemią, której za życia bronił…

fot.: facebook.com

 

Kresowe dziecko

Jan Borysewicz urodził się 12 września 1913 r. w Dworczanach (obecnie Białoruś) w parafii Wasiliszki w powiecie lidzkim, ówczesnej guberni wileńskiej, w rodzinie chłopskiej, osiadłej – jak to mawiano – „od zawsze na Kresach”. Jego mama, z domu Jakubaszko, również pochodziła z okolic Wasiliszek. Rodzice Jana w okresie międzywojennym posiadali dobrze prosperujące gospodarstwo rolne o powierzchni 20 hektarów. Małego Jasia ochrzczono w miejscowej parafii w kościele w Starych Wasiliszkach. Kościół ten, istniejący do dziś, został zbudowany w 1907 roku – zaledwie sześć lat przed narodzinami Jana. Piękna neogotycka bryła świątyni powstała z datków miejscowych ziemian i włościan (także rodziców Jana). Przez dziesięciolecia, aż do 1905 roku, w ramach szykan po Po-wstaniu Styczniowym, carat zakazywał stawiania świątyń katolickich na Kresach. Stąd ludność miejscowa z Dworczan, Starych Wasiliszek, Szlachtowszczyzny, Hołowiczpola i innych miejscowości była pozbawiona własnej parafii. Jeżdżono do tzw. starego (barokowego) kościoła w Wasiliszkach.

Jak wspomina jego rodzony brat Michał, Jaś uczył się dobrze. Ukończył z dobrą lokatą szkołę powszechną w Wasiliszkach. Następnie, po zdaniu egzaminu, został przyjęty w szeregi uczniów Seminarium Nauczycielskiego w Szczuczynie Nowogródzkim. Takie seminaria w międzywojennej Polsce odznaczały się wysokim poziomem nauczania. Przygotowywały kadry nauczycielskie dla szkolnictwa podstawowego, zwanego wówczas powszechnym, czyli były czymś, co dziś nazywamy liceami pedagogicznymi. Niestety, dyplomy nauczycielskie absolwentów seminariów nie uprawniały do wstępu na wyższe uczelnie. Po ukończeniu szkoły Jan wybrał więc karierę wojskową.

Żołnierz

Służbę wojskową odbywał w dywizji w Zambrowie, na kursie w Szkole Podchorążych. Po jego ukończeniu wstąpił do szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowii Mazowieckiej – Komorowie. Podchorążówkę skończył w 1938 roku. Uzyskał stopień podporucznika i przydział do stacjonującego w Suwałkach 41. Pułku Piechoty. Był dobrze zapowiadającym się żołnierzem zawodowym i służył w świetnym pułku. Dość wspomnieć, że pułk ten, noszący imię Marszałka Józefa Piłsudskiego, dzierżył dumnie sztandar przyozdobiony klejnotem najcenniejszego orderu wojskowego – Virtuti Militari. Wśród żołnierzy pułku było aż 42 kawalerów Virtuti Militari i 243 odznaczonych Krzyżami Walecznych.

Doświadczenie z okresu służby czynnej w Wojsku Polskim, w tym doskonałe wyszkolenie strzeleckie, jakim odznaczał się żołnierz zawodowy tamtego okresu, zaowocuje w przyszłości w warunkach partyzanckich. Jan Borysewicz, już jako „Krysia”, będzie przywiązywał ogromną wagę właśnie do szkolenia strzeleckiego, czyniąc tym samym ze swych żołnierzy bojową elitę nowogródzkiej AK.

Tragiczny rok 1939. Żołnierz – oficer wyrusza na front, dowodzi plutonem, a następnie kompanią w 29. Dywizji Piechoty Armii „Prusy”. Nasza wiedza o wrześniowych losach Jana Borysewicza ogranicza się do znajomości losów jego macierzystego I Batalionu 41. PP. Dzień 1 września zastał go na pozycjach osłonowych Suwalszczyzny, następnego dnia batalion ruszył w rejon Pilicy. Tu 8 września pod Odrzywołem batalion zostaje rozbity przez oddziały niemieckiej 13. Dywizji Zmotoryzowanej. W masakrze batalion traci swego dowódcę, majora Edwarda Bilika oraz wielu młodszych oficerów piechoty.
Rozproszone pododdziały I Batalionu zaczęły na własną rękę szukać silniejszych struktur taktycznych. Część z nich znalazła się między innymi w grupie kpt. Stanisława Potockiego, dowódcy III batalionu 29 Pułku Artylerii, cofającego się ku Wiśle, a następnie okrążonego pod Ryczywołem. W dniach 10 i 11 września grupa ta podejmuje rozpaczliwie próby wyrwania się z matni. 12 września kapitan Potocki koncentruje wszystkie działa na skraju lasu, pod ich zmasowanym ogniem kolejne jednostki wyrywają się z okrążenia. Potem jednak traci wszystkie działa – przez Wisłę by ich nie przeprawił. Ale „kocioł” rozrywa. Potocki ginie, idąc w ariergardzie. Już za Wisłą znajdujemy dwa plutony 41. PP dołączające 27 września pod Krasnobrodem do 77. Pułku Piechoty. W dniu 2 października 1939 r. pod Biłgorajem widzimy też resztki 41. PP w oddziale Zielińskiego.

Różne były drogi rozbitków z I Batalionu. Szlak Jana Borysewicza prowadził w kierunku granicy litewskiej. Do niewoli nie trafł. Udało mu się wrócić do domu. Na Jana czekała umierająca mama. Nie mając informacji o losach syna czuła jednak – jak to matka – że żyje. Powtarzała młodszemu synowi – Michałowi, że czeka by pobłogosławić przed swoją śmiercią obu chłopców. Niestety, śmierć zabrała ją szybciej niż dotarł Jan. Przybył w kilka dni po śmierci mamy, która zmarła 23 września 1939 roku…

Za „pierwszego Sowieta”

Podporucznik Jan Borysewicz wiedział, że przegrany wrzesień 1939 r. to dopiero preludium do walki o niepodległość, która będzie się teraz toczyć w innych warunkach. Z Paryża nadchodziły drogą radiową komunikaty o tworzeniu się Wojska Polskiego na obczyźnie. Tymczasem Sowieci, którzy zajęli Nowogródzkie wraz z całymi Ziemiami Wschodnimi, ale także z Łomżą czy Zambrowem jako tzw. „zachodnią Białorusią”, rozpoczęli już pierwsze aresztowania ziemian, urzędników i – rzecz jasna – oficerów Wojska Polskiego. Jan długo w domu nie zabawił. Postanowił przedostać się na Zachód, do odtwarzanej Armii Polskiej.

Niedaleko od Wasiliszek była granica z formalnie jeszcze niepodległą Republiką Litewską, która w „podarku od Stalina” ochoczo przyjęła Wilno i część polskiej Wileńszczyzny w ramach podziału łupów po rozbitej Rzeczypospolitej. W owym czasie na terytorium Litwy Kowieńskiej przebywało wielu polskich oficerów i żołnierzy, próbujących się przedostać przez Skandynawię do Francji. Granicę między ZSRR i Litwą, jakkolwiek strzeżoną, przekraczały nielegalnie setki osób, chcących wyrwać się z sowieckiej zony by uniknąć aresztowania, lub właśnie przez Litwę przedostać się na Zachód.

Okoliczności peregrynacji, zresztą nieudanej, Jana Borysewicza do Armii Polskiej we Francji są niejasne. Prawdopodobnie jesienią 1939 roku udało mu się przedostać do Wilna okupowanego przez Litwinów. Najprawdopodobniej stamtąd chciał dołączyć do oddziałów polskich na Zachodzie. Jakim sposobem? Którą drogą? Tego nie wiemy. Niewykluczone, że w Wilnie związał się już z polską konspiracją. W każdym razie w drugim kwartale 1940 roku wpadł w ręce Sowietów. Osadzono go w więzieniu w Baranowiczach. Przeszedł tam ciężkie śledztwo. Jak opowiadał później – już za niemieckiej okupacji – bratu i ojcu, pomógł mu wówczas jeden z funkcjonariuszy NKWD, który nie wiedzieć czemu, może targany wyrzutami sumienia, powtarzał: „nie przyznawaj się, jeśli się przyznasz, to po tobie!”. Z Baranowicz, wciąż bez wyroku, został przeniesiony do Brześcia.

Dotrwał tam do ataku Niemców w czerwcu 1941 roku na swego dotychczasowego sojusznika, czyli Związek Sowiecki. Bolszewicy ewakuowali więzienie. Tak zwana „ewakuacja” polegała na tym, że pędzono wycieńczonych aresztantów, a ci z nich, którzy nie mieli sił iść, byli dobijani strzałem w potylicę. Jan wraz z czterema towarzyszami niedoli postanowił „prysnąć”. Udało się trzem, jednego z nich, polskiego Tatara spod Lidy, dosięgła sowiecka kula. Szczęśliwie cała trójka ocalałych dotarła do domów. Rozpoczęła się nowa, tym razem niemiecka okupacja.

Komendant „Krysia”

Niemal tuż po zajęciu Kresów przez Niemców ruszyła na nowo praca konspiracyjna. Jan Borysewicz był jednym z pierwszych, którzy wstąpili do Armii Krajowej w Lidzkiem. Przysięgę złożył już w 1941 roku. Rok później sam odbierał przysięgę od swego młodszego i jedynego brata, Michała. Do konspiracji prawdopodobnie wprowadził Borysewicza przyjaciel, również jeden z pierwszych partyzantów Ziemi Nowogródzkiej, por. Jan Skorb – „Puszczyk”, „Boryna”. Od tego momentu Jan Borysewicz dla towarzyszy broni staje się „Krysią”, dla podwładnych – Komendantem „Krysią”, a później – już za kolejnej okupacji sowieckiej – „Mścicielem”.

W 1941 r. objął posadę leśniczego w leśniczówce Czaszcza (leśnictwo Starodworce, nadleśnictwo Wasiliszki – dawne lasy książąt Druckich–Lubeckich). W październiku 1941 r. zostaje mianowany dowódcą plutonu w kompani konspiracyjnej Wasiliszki–„Pastwisko”. Kompanią dowodził w tym okresie ppor. „Alinta” – Franciszek Stankiewicz. „Krysia” zabiegał o utworzenie oddziału leśnego jeszcze na terenie kompanii „Pastwisko”. Było to na długo przed wyjściem wpole pierwszych oddziałów partyzanckich AK na Nowogródczyźnie. W tym czasie działała tam jedynie mała grupka podporządkowana porucznikowi Puszczykowi – „Puszkarowowi”. Witold Skorb, brat Puszczyka, relacjonuje:

”Krysia nieraz długo czekał na przyjęcie u „Wiesława” (komendanta obwodu „Łąka”, późniejszego dowódcy 6. kompanii w batalionie „Krysi”). „Wiesław” nie żywił do niego sympatii. Dopiero komendant Okręgu Nowogródzkiego „Borsuk” zezwolił na zorganizowanie czynnej partyzantki i wyznaczył mu teren na zachód od Lidy».

Według relacji Aleksandry Niedzielko, „Krysia” uzgodnił sprawę utworzenia oddziału z ppłk „Borsukiem” w domu Komorowskich przy ul. Grodzieńskiej w Szczuczynie.

Jesienią 1942 r. Jan Borysewicz zostaje odwołany do dyspozycji komendy Okręgu. Przebywa w Lidzie u Zygmunta Lisieckiego. Następnie zaś, kolejne trzy tygodnie, w miejscowości Iwie, u Jana Jankiewicza, ps. „Wołga”. Według gospodarza, stąd wyruszył organizować oddział. Do dyspozycji przygotowującego siatkę konspiracyjną w północno – zachodniej części powiatu lidzkiego „Krysi” zostaje oddelegowany ppor. „Alinta”, były komendant ośrodka „Pastwisko”.
Jan Borysewicz wcielił w życie swoje marzenia o utworzeniu czynnego oddziału o charakterze osłonowo – kadrowym w czerwcu 1943 roku. Odtąd, aż do swej śmierci w dniu 21 stycznia 1945 roku pod Kowalkami, pozostawał w służbie czynnej. Wspominaliśmy już o jego umiejętnościach dowódczych i strzeleckich. Miały one duże znaczenie dla przetrwania oddziału w pierwszej fazie jego istnienia. Między innymi w dniu 17 sierpnia 1943 r., zmierzając do miejsca postoju w pobliżu miejscowości Pietrykany „Krysiacy” natknęli się na dużą grupę sowiecką rabującą wieś. Jan Borysewicz rozwinął oddział w tyralierę i ruszył w kierunku odgłosów gwałtu i rabunku.

Jednak zaskoczenie nie powiodło się. Na samym przedpolu, już po dotarciu do wozów taborowych wroga, rozległy się strzały. Komendant „Krysia” odpowiedział ogniem i cofnął oddział w celu przegrupowania. Zauważył, że wśród jego chłopców brakuje „Cichego”. „Krysia” rozkazał ponownie rozwinąć tyralierę, odnalazł i zabrał ciało poległego, zaś o świcie uderzył z trzech stron na przeciwnika. Sowieci wycofali się, pozostawiając zrabowane mienie i wozy. Okazało się, że seria PPD wystrzelona przez „Krysię” śmiertelnie zraniła zastępcę dowódcy sowieckiego otriadu. Z kolei Romuald Krasowski, ps. „Robert” relacjonuje, że podczas walki przez przeszkodę wodną z innym oddziałem sowieckim „Krysia” nakazał przerwać ogień, a potem wycelował i jednym strzałem położył przeciwnika: ”Ja się położyłem, Kryś mówi: – Zostaw! – i wziął od „Pujdaka” ruską strzelbę. Przymierzył się i trafił”.

Następnie pod wioską Mytem 22 sierpnia 1943 r., osaczony przez obławę niemiecką, „Krysia” zarządził odwrót w kierunku bagien Dzitwy, sam zaś usadowił na najbliższym wzgórzu stanowisko z ręcznym karabinem maszynowym i celnym ogniem osłaniał wycofujący się oddział. Pełną wartość bojową zorganizowanej przez siebie jednostki Jan Borysewicz wykazał w bitwie pod Suchwalnią koło Berdówki w dniu 18 września 1943 r. Po koncentracji Batalionu Zaniemeńskiego i jego wcześniejszym wyrwaniu się z operacji antypartyzanckiej, a następnie odskoku w kierunku Wilna, oddziały nowogródzkie w sile około 300 żołnierzy powracały na stare kwatery. Konieczne było przeprawienie taborów z rannymi i amunicją przez linię kolejową Lida – Mołodeczno. „Krysia” zgłosił swój oddział do zadania uchwycenia przyczółka po południowej stronie linii kolejowej. Z ochotnikami z 3 kompanii sforsował przejście kolejowe, a następnie obłożył niemiecki bunkier ogniem z rusznicy ppanc. Koncentrując na sobie ostrzał wroga umożliwił tym samym przeprawę taborów. Po przekształceniu się walki w bitwę pozycyjną, pod osłoną karabinów maszynowych żołnierzy por. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera” rzucił 3. kompanię do ataku i przełamał linię przeciwnika na swoim odcinku. Po Suchwalni zaczęto traktować 3. kompanię jako równie bitną jak starsze jednostki, zaś „Krysia” w uznaniu jego zdolności dowódczych otrzymał uzupełnienia ze starszych i większych oddziałów.

W listopadzie 1943 r. powierzono „Krysi” formowanie II batalionu 77. Pułku Piechoty AK. Stan tej jednostki szybko wzrósł z kilkudziesięciu żołnierzy w listopadzie 1943 r., 140 – w styczniu 1944 r., do 288 – na początku kwietnia 1944 r. W tym okresie por. Janowi Borysewiczowi podlegało bezpośrednio 218 żołnierzy V Batalionu. Struktury konspiracyjne tej jednostki zostały podporządkowane „Krysi” już wcześniej, jesienią 1943 r. „Krysia” nadzorował działania podległych sobie sił, zlecał im zadania patrolowe i operacyjne, łączył na czas operacji partyzanckich, jak również osobiście uczestniczył w wielu walkach swoich pododdziałów. Stał się dla ludności tych terenów synonimem walki partyzanckiej. Do dziś jeśli ktoś nie wie w jakim dokładnie oddziale byli jego krewni, mówi, że pewnie byli „u Krysi”.

Oddziały Jana Borysewicza stoczyły ponad 100 walk, sam ich wykaz dotyczący jedynie II Batalionu i jego sukcesorów zawiera 87 pozycji, a nie jest to lista pełna. Według zestawienia za czerwiec 1944 r. oddziały te osiągnęły stan 1050 żołnierzy, a mobilizacja wciąż trwała. Do najpiękniejszych kart bojowych „Krysiaków” w czasie okupacji niemieckiej należą:
– zdobycie w styczniu 1944 r. roku Horodna – kilkadziesiąt tysięcy szt. amunicji;
– zdobycie w maju 1944 r. w m. Radunia ponad 30.000 szt. amunicji i 32 wozów ze sprzętem wojskowym;
– rozbicie więzienia w Lidzie przez oddział wydzielony II Batalionu;
– operacja odbicia transportu więźniów z Wasiliszek do Lidy;
– akcja V Batalionu na Bieniakonie w czasie Świąt Wielkanocnych w 1944 r.;
– działania w ramach operacji rozbicia granicy Rzeszy w czerwcu 1944 r.;
– rajd na teren ośrodka „Cis” uwieńczony jednoczesną kapitulacją załóg Subotnik i Żemłosławia.

Uderzenie na Horodno było zsynchronizowaną akcją pododdziałów II Batalionu. Zniszczyły one przeprawy rzeczne i linie telegrafczne i zablokowały nadejście niemieckiej odsieczy, podaczas gdy dwie pozostałe grupy rekwirowały magazyn w Horodence i szturmowały silnie umocniony, ponad 60–osobowy garnizon Horodna. Do środka umocnionego dworu dostał się podstępem oddział szturmowy „Bza” w sile drużyny. Komendant koordynował wspierające „Bza” natarcie 4 kompanii. Morderczy ogień powodował znaczne straty. „Krysia” przedostał się więc do ziejącego ogniem dworu i po natychmiastowej analizie sytuacji wewnątrz umocnień zadecydował o zaprzestaniu natarcia odciążającego. Następnie oddział szturmowy zmusił przeciwnika do kapitulacji bez dodatkowych strat własnych.

Za „drugiego Sowieta” – Komendant „Mściciel”

W lipcu 1944 roku, gdy Armia Czerwona weszła ponownie w granice Polski, żołnierze z Nowogródczyzny wraz ze swymi kolegami z Okręgu Wileńskiego AK przeprowadzili operację pod kryptonimem „Ostra Brama” – zaatakowali Wilno. Mieli je wyzwolić od Niemców przed nadejściem „sojuszników naszych sojuszników”, czyli Sowietów. Zdobyć Wilno, „miasto miłe Batoremu, Filomatom, Marszałkowi Piłsudskiemu, miasto objawień siostry Faustyny – to był wielki cel! Chcieli zająć Wilno i przyjąć Sowietów jako gospodarze. Nie udało się. Żołnierze AK krwawili…

Po walkach o Wilno znaczna cześć oficerów sztabów wileńsko–nowogródzkich została podstępnie aresztowana przez sowieciarzy. Żołnierze AK, otoczeni w Puszczy Rudnickiej, byli rozbrajani przez Armię Czerwoną. Część z dowódców batalionów i zgrupowań poderwała jednak swoich żołnierzy i rozkazała marsz głęboko w Puszczę Rudnicką. Byle nie dać się rozbroić. By trwać i walkę prowadzić dalej. I właśnie wtedy – w tragicznym czasie rozbrajania oddziałów wileńsko – nowogródzkich AK „Krysia” wyprowadził z okrążenia, a następnie „czasowo zwolnił” swych podkomendnych z przysięgi, umożliwiając im ukrycie się i uniknięcie sowieckich obozów, do których AK-owcy byli zsyłani po aresztowaniu przez NKWD czy Armię Czerwoną.

Sam Komendant wrócił do swojego matecznika – do powiatu lidzkiego na północy Nowogródczyzny. Wrócił by walczyć dalej. „Krysia” dowodził Zgrupowaniem „Północ” Okręgu Nowogródzkiego. Miał do dyspozycji „kadrowy” doborowy oddział, starych wypróbowanych wiarusów, swoich zuchów z II Batalionu, z czasów okupacji niemieckiej. Sam ich wyszkolił, z nimi przeżywał trudy partyzanckiej tułaczki. Ufali mu, a on ich prowadził.

Rzeczywistość nowej, drugiej okupacji sowieckiej, była wyjątkowo trudna. Teren nasiąknięty posterunkami sowieckimi, aresztowania na niespotykaną skalę, agentura. Jednak „Kry-sia”, używający wtedy nowego pseudonimu „Mściciel”, systematycznie odtwarzał swoją siatkę, obejmującą rubieże Puszczy Ruskiej (Grodzieńskiej) – od miejscowości Nacza na zachodzie powiatu lidzkiego – po gminy Werenów i Bieniakonie na wschodzie. Podlegało mu 8 kompanii konspiracyjnych. Komendant był ciągle „w polu”. Zmieniając ustawicznie miejsca postoju, „chodził” – mówiąc po partyzancku – tylko z własną drużyną dyspozycyjną. Pozostałe oddziały i patrole partyzanckie działały w dużym stopniu autonomicznie, choć były mu całkowicie podległe. „Krysia – Mściciel” koncentrował je tylko przed większymi akcjami.

Jedną z takich spektakularnych akcji był atak na miasteczko Ejszyszki. W nocy z 6 na 7 grudnia 1944 r. por. „Krysia – Mściciel” zebrał około 150 żołnierzy – były to połączone patrole „Hajduka”, „Groma”, „Zemsty” i „Śmiałego”. Zaatakowali miasto gminne Ejszyszki. Nie pierwszy już zresztą raz – niektórzy z tych chłopców brali udział w zdobyciu miasta w czasie okupacji niemieckiej. Teraz w brawurowym ataku rozbito areszt NKWD, uwalniając ponad 30 więźniów i niszcząc punkt Związku Patriotów Polskich – komunistycznej jaczejki spod znaku Berlinga i Wandy Wasilewskiej. Spalono dokumentację ZPP i NKWD. Niestety, nie udało się uwolnić ppor. Michała Babula, ps. „Gaja” – żołnierza placówki Ejszyszki. Został bowiem kilka dni wcześniej przeniesiony do więzienia na Łukiszkach w Wilnie, a następnie zamordowany
Atak na Ejszyszki, drugi w „karierze” partyzanckiej Komendanta „Krysi” był dokonaniem wyjątkowym. W całej historii polskiego podziemia po lipcu 1944 r. na ziemiach zabranych nie było tak skutecznej akcji. „Krysia” zdobył miasto gminne, rozbił areszt NKWD, zdestabilizował na pewien czas funkcjonowanie lokalnego aparatu komunistycznego. Uczynił to przy minimalnych stratach własnych – poległo dwóch żołnierzy.
Jesienią 1944 roku, prawdopodobnie na przełomie września i października, Komendant spotkał się po raz ostatni z bratem Michałem. Na spotkanie umówione na placówce niedaleko Wasiliszek przybył sam. Przebieg tego spotkania znamy z relacji brata „Krysi”:

”Rozmawialiśmy krótko. Jaś, wiedząc już, że jadę „na lewo” do Polski centralnej, powiedział, że niebawem (może wiosną 1945 roku – przyp. autorów) spotkamy się. Uścisnął mnie serdecznie. Mieliśmy spotkać się w Białostockiem. To był ostatni raz gdy widziałem brata”.

Nie wiadomo czy Komendant już wówczas czuł, czy raczej wiedział z doświadczenia żołnierskiego, że nie ma możliwości utrzymania się na Kresach i uratowania od zagłady żołnierzy i konspiratorów. A nadchodził jeszcze jeden nieprzyjaciel – pierwszy śnieg. Eksterminacja sowiecka była coraz silniejsza. „Krysia” to widział i kąsał bolszewików jeszcze mocniej. W końcu sierpnia 1944 roku pod Werenowem dokonał zasadzki na konwój sowiecki. Zastrzelono tam dowód-cę 143. Batalionu Zmotoryzowanego NKWD, niejakiego mjr. Konarczuka – „gieroja Sowieckowo Sojuza”. W ramach akcji rocznicowej – 17 września – patrole „Śmiałego” i „Gaja” zniszczyły mosty na rzece Solczy. Akcji partyzantów „Krysi – Mściciela” w tym okresie było wiele.

Jednak za każdą udaną operacją AK szły represje wobec ludności miejscowej i przede wszystkim wobec rodzin żołnierzy Komendanta oraz zakonspirowanych osób na „placówkach”, wspierających, karmiących i oddanych bezwzględnie i do końca chłopakom z orzełkami na rogatywkach. „Krysia”, który zawsze dbał o żołnierzy, a przede wszystkim o lud kresowy, musiał strasznie cierpieć. Komendant – nazywany czasami tatą lub ojcem, do dziś w okolicach Ejszyszek jest wspominany z nabożną czcią. Nieprzypadkowo stał się Legendą…

W dniu 5 grudnia 1944 r. patrol „Pająka” został zaatakowany przez sowieciarzy. Zrobili oni – jak mówią miejscowi – „zastawę”, czyli obławę pod Skirejkami. Dowódca patrolu Romuald Bardzyński „Pająk” zastał ranny. Odwieziono go do konspiracyjnego szpitala na plebani w Dubiczach. Tam, u dzielnego proboszcza Leona Chrystowskiego mieścił się nie tylko szpitalik ale funkcjonowała również placówka AK. Prowadzono nasłuch radiowy, był też powie-lacz na którym odbito ostatni numer partyzanckiego pisma „Szlakiem Narbutta”.

Podczas gdy „Pająk” leczył się z ran, Komendant „chodził” ze swą drużyną dyspozycyjną. Oddział „Krysi” liczył wówczas tylko 9 ludzi i 2 łączniczki. W dniu 20 stycznia 1945 r. do oddziału dołączył „Pająk” i „Bradziaga”, było ich więc już 11. Nocą z 20 na 21 stycznia oddział kwaterował w Puszczy Nackiej. „Krysia” czekał na przybycie łącznika. Ten w końcu pojawił się. Nie znamy treści rozmowy Komendanta z łącznikiem, wiemy natomiast, że natychmiast potem „Krysia” poderwał oddział. Ruszyli marszem w stronę Kowalek.

Leżał głęboki śnieg. Zaspy utrudniały poruszanie się. Około północy idący w szpicy „Bąk” i „Klin” zbliżyli się do płotów wiejskich zabudowań. W tym momencie w kierunku żołnierzy „Krysi” padły strzały zza kamiennych murków i domów. Było oczywiste, że Sowieci urządzili we wsi zasadzkę.

Ostatnia walka

Przebieg bitwy w Kowalkach oraz zapis ostatnich chwil życia Komendanta znamy dzięki relacjom żołnierzy, którzy przeżyli walkę. Wśród nich niezwykle cenne jest wspomnienie wymienianego już Romualda Bardzińskiego:

”Byliśmy w białych płaszczach ochronnych, co skutecznie nas maskowało. Zaskoczenie nie spowodowało popłochu w oddziale. Nie było żadnych strat. Na ostrzał sowiecki odpowiedzieliśmy ogniem. Padły krótkie i donośne rozkazy Komendanta. – Erkaem ognia! Prawe skrzydło zawijać! Erkaem na prawe skrzydło!… Sowieci rakietami oświetlają teren i kładą nawałę ognia z broni maszynowej i ręcznej. („Krysiacy”, w przeciwieństwie do ukrytych Sowietów, byli kompletnie odsłonięci. Znajdowali się w otwartym polu – przyp. autorów). Jednak czołgając się i skokami nasza tyraliera zbliża się do nieprzyjaciela. Nasz ogień – silny – jakby nie robił wrażenia na nieprzyjacielu. Walka trwała ponad godzinę. Już niewiele brakowało do zaatakowania (ich) granatami. Po kolejnym skoku dostałem postrzał w lewe udo i zaryłem się w śnieg (…). Komendant był około 20 metrów ode mnie. Pada komenda: – „Bradziaga”, wycofać rannego „Pająka”! Z lewej strony podczołgał się „Bradziaga” i zaczęliśmy się wycofywać. Na kilka chwil ogień nieprzyjaciela zamarł. Z prawej strony, w świetle nowej serii wypuszczonych rakiet widzę sylwetkę Komendanta w skoku i słyszę gwałtowny ogień. Nadchodzą zapytania po linii z obu skrzydeł naszej tyraliery: – Jakie będą rozkazy? W odpowiedzi – cisza… Komendant poległ.”

Pozostali żołnierze, cofając się, starali się zabrać ciało Komendanta, jednak Sowieci nie przerywają ognia. Ciała Komendanta nie udało się więc zabrać, zostało zakopane w śniegu. Bez dalszych strat drużyna wycofuje się, licząc na to, że uda im się później wrócić i zabrać zwłoki dowódcy. Niestety, sowieci byli szybsi…

Epilog

Ranny „Pająk” po opatrzeniu zostaje saniami odtransportowany do plebani w Dubiczach. Ledwie ukryto go w schronie pod podłogą, gdy do domu wpadają sowieci: – Gdzie ranny bandyta? Ksiądz Leon spokojnie odpowiada, że nie ma tu żadnego rannego. Szukali, nie znaleźli. Na szczęście, byli bez psów. Tymczasem na pole pod Kowalkami przyjeżdża wozem miejscowy gospodarz o nazwisku Tamulewicz. Chciał zabrać ciało Komendanta. Został jednak aresztowany przez sowietów. Jego dalsze losy nie są znane. Prawdopodobnie był to konspirator z miejscowej placówki AK i zapewne został zastrzelony.
Według raportów sowieckich, w wyniku operacji przeprowadzonej siłami 105. Pułku NKWD, w nocy 21 stycznia 1945 roku zastrzelono, oprócz „Krysi”, jeszcze trzech żołnierzy AK. Byli to ludzie z „placówek”, z konspiracji. Był wśród nich Józef Kwiecień, ps. „Mucha”, prawdopodobnie wymieniony już Tamulewicz i ktoś, kogo określa się w materiałach historycznych jako NN.

Wieść o śmierci Komendanta dociera do Wilna. Przywozi ją łączniczka „Nowina”. Dowódca kompanii „Solcza” w zgrupowaniu „Krysi”, ppor. Stanisław Szabunia ps. „Licho” zapytał:
– Nowina, czy to prawda?
– Tak – odpowiedziała łączniczka.
„Licho” zastygł w milczeniu. Usiadł i przez wiele godzin milczał. Nie był w stanie wstać z miejsca. Pełniący obowiązki Komendanta Okręgu Nowogródzkiego „Grzyb”, rtm. Jan Skorb, ps. „Boryna” wydał rozkaz nr 41. Czytamy w nim:

„21 I 1945 r. w potyczce z bolszewikami pod wsią Kowalki poległ dowódca Zgrupowania Północ obywatel „Krysia” (…) Nauczył swoim przykładem setki i tysiące synów ziemi kresowej kochać swe strony ojczyste, swój lud, prawdę życia i sprawiedliwość. Nie umiał służyć ojczyźnie w celu uzyskania tylko pochlebstw, wpływów i stanowiska. Każdemu był najszczerszym przyjacielem, kto również jak On ukochał ideały w życiu. W najcięższych chwilach nigdzie nie poszedł szukać lepszej doli. Został tu, by oddać swe młode życie, na zawsze zranić serce rodziców, by chwałą okryć żołnierza polskiego i dać świadectwo swym postępowaniem wszystkim tym, którzy razem z Nim i spod strzechy wieśniaczej ziemi kresowej wyszli i wszystkim tym, którzy z dalszych dzielnic Polski przybywali, jak Ojczyznę kochać należy i świętej sprawie służyć (…)”.

* * *

Ciało komendanta wozili ze śpiewem po wszystkich jarmarkach i miasteczkach. Chodzili po domach, wypędzali ludzi, aby rozpoznawali, czy to naprawdę „Krysia”. Naigrywali się mówiąc: – Wasz Bóg, wasz „Krysia”, całujcie jego ręce i nogi!

Pośmiertną Golgotę Jana Borysewicza wyznaczają Nacza, Koleśniki, Raduń, Ejszyszki i Majak. W Raduniu widział Komendanta doprowadzony z celi Witold Krupowicz „Ryś”. Komendant leżał na środku w obszernym pomieszczeniu głową w kierunku ściany, ubranie było czyste – nie było śladów krwi. Skatowani żołnierze Armii Krajowej tuż przed egzekucją byli często nie do rozpoznania. W przypadku „Krysi” Sowieci nie mogli sobie na to pozwolić, wszyscy musieli być pewni, że widzą Komendanta, by nikt – nieuchwytny jak on – znowu nie porwał za sobą do boju „Krysiaków”. Zbezczeszczone po stokroć ciało Komendanta obmyli więc może po sekcji zwłok jedynie ze względów pragmatycznych, by Jan Borysewicz był jak najdłużej rozpoznawalny.
Nie mogli sobie jednak pozwolić na to, by miejsce pochówku Komendanta stało się zarzewiem legendy, spoiwem wzmacniającym polskość, zwalczaną przez nich od sześciu lat drogą masowych mordów, wywózek, branki, egzekucji i permanentnej inwigilacji, realizowanych zarówno przez ofcjalne władze państwowe jak i oddziały bolszewickich grup leśnych „walczących o sowieckość tych ziem”. „Krysiacy” próbowali śledzić jego ostatnią drogę by wyrwać z rąk wrogów tego, który odbierał ich śmierci wielokrotnie. Czy ktoś dążeniami tymi kierował? Komenda Okręgu raczej nie, szukali go instynktownie i wielu planowało pójść jeszcze raz za Janem Borysewiczem „Mścicielem”, zwanym przez Sowietów „krysą”, czyli szczurem.

Ostatni raz widziano go w Ejszyszkach, był tam „Orzeł” i jego towarzysze od „Zemsty”: ”W tym czasie, kiedy ciało było na rynku w Ejszyszkach, myśmy byli w lesie koło miasteczka w zamiarze odbicia i zabrania zwłok Komendanta. Przyjechało dużo wojska. Nie mogliśmy podjąć walki”.
Była ostra zima, grunt na wskroś przemarznięty, koło Ejszyszek wzgórze zwane Majakiem od carskiego telegrafu świetlnego, przy nim trzy studnie. Do jednej z nich znajdującej się w fosie średniowiecznego grodziska, wrzucono trzy osoby, wiązkę granatów i pocisk moździerzowy, który na szczęście nie wybuchł. To było na głębokości około 8 metrów. Tuż nad poległymi leżał szkielet psa. Od 6 metrów wzwyż studnię wypełniały dreny melioracyjne – prace hydrotechniczne prowadzono tu w latach 60–ch.

„Krysia” odszedł na wieczną wartę. Pośmiertnie został odznaczony Orderem Virtuti Militari. Stoi z legionem kresowych żołnierzy na straży wielowiekowej sekwencji życia naszych przodków, której my jesteśmy dopełnieniem, na straży wszystkiego, co jest tam, tylko trochę wcześniej, dzięki czemu nie rozpłynęliśmy się w sowieckim morzu i nie utonęliśmy w stalinowskim bagnie.

Znadniemna.pl na podstawie Wilnoteka.lt/Armiakrajowa-lagiernicy.pl, fot.: wilno.tvp.pl/Romuald Sadowski

Nasz legendarny krajan - por. Jan Borysewicz "Krysia" - to jeden z największych bohaterów polskiego podziemia zbrojnego w czasach II wojny światowej. Zginął 21 stycznia 1945 roku pod Kowalkami (na Litwie) w zasadzce grupy operacyjnej 105. pułku piechoty NKWD. Jego ciało Sowieci obwozili po wsiach i

Przejdź do treści