HomeStandard Blog Whole Post (Page 28)

Dzisiaj mija 93. rocznica urodzin naszego krajana, aktora Czesława Jaroszyńskiego, znanego z kultowej roli harnasia Bardosa w „Janosiku” czy roli komendanta Henryka, ojca „Ariela” w serialu „Szaleństwa Majki Skowron”. Mało kto wie, że nasz, pochodzący z Nowogródczyzny, ziomek, był nie tylko aktorem, ale też krytykiem teatralnym i poetą.

Dzieciństwo na wygnaniu

Urodził się Czesław Jaroszyński 29 lipca 1931 roku w Balewiczach na Nowogródczyźnie. 10 lutego 1940 roku wraz z rodziną na sześć lat został deportowany w głąb ZSRR. Rodziców z czwórką dzieci (najstarsze wówczas miało 12 lat, a najmłodsze – 5) załadowano na sanie i wywieziono z Balewicz, osady, zamieszkiwanej przez rodziny ochotników, biorących udział w oswobodzeniu Wilna w 1920 roku. Najpierw zesłańców przetransportowano na stację kolejową koło Stołpców. Stamtąd ruszyli oni w kierunku Mińska, a potem za Moskwę do miejscowości Posiołek 144. Potem Jaroszyńscy znaleźli się w Wołogdzie, a następnie w Wiatce (przemianowanej w Kirow) – znanym z historii miejscu zesłań Polaków. Koło Kirowa był kołchoz we wsi Murasze, a także dalej – w Mamoszycach i Daniłowce. W Kirowie zabrano zesłańcom polskie dokumenty i oznajmiono, że są obywatelami ZSRR. Nie byli więźniami, lecz kołchoźnikami.

Wyjazd na Ziemie Odzyskane

W 1946 roku nasz bohater wrócił do Polski, ale nie tej przedwojennej, której wschodnie tereny były okupowane w przez Sowietów. Wyjechał na zachód, czyli na Ziemie Odzyskane, a konkretnie na Dolny Śląsk. Rodzinne Balewicze naszego bohatera pozostały w granicach Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Porzucone przez byłych właścicieli gospodarstwa zostały rozebrane, a w ich miejscu powstało jednolite pole kołchozowe.

Na Ziemiach Odzyskanych Jaroszyńscy osiedlili się w Siedlęcinie. W Jeleniej Górze nasz bohater ukończył gimnazjum, a następnie we Wrocławiu podjął studia filozoficzne i teologiczne.

Kariera aktorska

W latach 1954-1958 nasz bohater studiował na Państwowej Wyższej Szkole Filmowa Teatralnej w Łodzi. W swoim aktorskim życiu zawodowym był związany głównie z Warszawą – tam występował w Teatrze Klasycznym, Teatrze Powszechnym, Teatrze Narodowym oraz Teatrze Polskim. Widzowie mogli go oglądać także na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu.
Artysta miał w swoim dorobku ok. 30 występów w filmach. Czesław Jaroszyński zdobył popularność występując w serialach – wielu zapamiętało go jako harnasia Bardosa z „Janosika”. Można go było zobaczyć także w „Szaleństwie Majki Skowron”, „Czarnych Chmurach” czy „Linii”.

Od połowy lat 80. urodzony kresowianin prowadził wykłady z retoryki na Uniwersytecie Warszawskim. W 1993 roku ukazał się tom jego wierszy. Był też autorem wspomnień o zesłaniu, a także recenzji teatralnych. Jest także współautorem, wraz z synem prof. Piotrem Jaroszyńskim, podręcznika pt. Podstawy retoryki klasycznej (1998).

Zmarł Czesław Jaroszyński 27 stycznia 2020 roku w wieku 88 lat w Warszawie.

Został pochowany na cmentarzu Komunalnym Północnym w Warszawie.

Fragment z książki Czesława Jaroszyńskiego „Zesłanie i trudne powroty”

Posiołek 144

Któregoś dnia pociąg się zatrzymał. Lokomotywa, nagle przyśpieszając sapanie, jakby z radości, że pozbyła się ciężaru, odjechała i już nie wróciła. Po chwili usłyszeliśmy zgrzytanie rozsuwanych drzwi i znowu to: wychodi, wychodi.

Opuszczaliśmy wagon, prycze, na których każdy z nas miał już „swoje miejsce”, w ciszy, bez pytań i bez żadnych skarg.

Jedni z tobołkami, inni z dziećmi na rękach schodzili z niewielkiego nasypu do stojących nieopodal zaprzęgów, które być może czekały od samego rana. Śnieg bowiem wokół sań był wydeptany, konie wyprzężone, kępki siana rozrzucone, a końskie kupki parujące jeszcze.

Było późne popołudnie. Śnieg, czy to z powodu zbliżającego się zmierzchu, czy też z powodu lekkiej odwilży, nie raził oczu. Z jednej strony horyzont zasłaniały stojące na nasypie, opuszczone przez nas ciemne wagony, a z drugiej – mroczny i milczący las. Żadnych zabudowań nie było widać. A gdy wszyscy wgramoliliśmy się na sanie wyścielone sianem, dały się słyszeć pokrzykiwania: dawaj, dawaj, i cała kawalkada ruszyła w kierunku lasu.

Skurczeni i omotani kocami, raz budząc się, to znowu zasypiając, jechaliśmy noc całą. Przypominam sobie, że ogrzewaliśmy się w jakimś domu, gdzie nikłe światło mrugającej lampy naftowej, bez klosza, zawieszonej na belkowanej ścianie, ledwo rozpraszało ciemności. A potem znowu w drodze, na saniach, półśnie, w ciszy. Tylko od czasu do czasu oderwane od kopyt końskich grudki śniegu uderzały o sanie. Wówczas otwierałem oczy i patrzyłem na przesuwające się obok ciemne drzewa. I znowu zasypiałem.

Obudziłem się na dobre dopiero wtedy, gdy staliśmy już przed ciemnym barakiem i trzeba było wysiadać. Wprowadzono nas do niewielkiego, mrocznego pomieszczenia, gdzie nie rozbierając się, rozlokowaliśmy się na podłodze. Nikt nie rozmawiał, nikt nie płakał, czasem tylko jakieś kroki na korytarzu, jakieś stuknięcia i znowu cisza.

I właśnie w tym baraku, nad ranem, w półmroku, gdy siedziałem w kącie na sienniku, owładnęło mną jedno, jedyne pragnienie, które aż skręcało w środku: jeść! Wszystko jedno co, cokolwiek, byle jeść i tylko jeść. Niestety nie mieliśmy nawet najmniejszej kromki chleba. Wówczas to państwo Ignatowiczowie, być może nie myśląc nawet o dniu jutrzejszym, podzielili się z nami tym wszystkim, co jeszcze im pozostało.

Widzę wyraźnie. Oto siedzimy razem: i Wacek, i zawsze cicha i łagodna Lodzia, i mały Romek, i nas czworo – siedzimy w milczeniu, w nieznanym, tajemniczym miejscu, siedzimy na podłodze – i zajadamy jak gdyby nigdy nic.

Wszystkie następne dni były szare, jednostajne, do siebie podobne. Rodzice wychodzili o zmroku do pracy w lesie, a my albo łaziliśmy po posiołku, albo siedzieliśmy w baraku. Pewnego razu wybrałem się trochę dalej. Szedłem drogą, która prowadziła w głąb tajemniczego lasu. Było tam śmiertelnie cicho i pusto. Drzewa stały nieruchomo, jakby umarłe. I tylko od czasu do czasu śnieg, zsuwając się z gałęzi, cicho zaszeleścił. Lęk mnie przeszył.

Wracałem z bijącym sercem, nie oglądając się za siebie.

Przygotował Adolf Gorzkowski

Znadniemna.pl

Dzisiaj mija 93. rocznica urodzin naszego krajana, aktora Czesława Jaroszyńskiego, znanego z kultowej roli harnasia Bardosa w "Janosiku" czy roli komendanta Henryka, ojca "Ariela" w serialu "Szaleństwa Majki Skowron". Mało kto wie, że nasz, pochodzący z Nowogródczyzny, ziomek, był nie tylko aktorem, ale też krytykiem

Taką decyzję – formalnie na prośbę samego kapłana, który osiągnął wiek emerytalny, obowiązujący w Kościele Rzymskokatolickim, czyli 75 lat – podjął Metropolita Mińsko-Mohylewski, arcybiskup Józef Staniewski.

Pomimo tego, że decyzja hierarchy jest zgodna z literą prawa kanonicznego, parafianie odebranego wiernym od prawie dwóch lat kościoła pw. św. Szymona i Heleny, nie kryją rozczarowania de facto odsunięciem od spraw parafii kapłana, który sprawował w niej funkcję proboszcza przez prawie trzydzieści pięć lat.

„Jak można wyrzucić na emeryturę bez świadczeń i prawa zamieszkania na terenie parafii jej emerytowanego proboszcza, który oddał tej parafii ponad trzydzieści lat życia?” – cytuje parafiankę, oburzoną decyzją metropolity Staniewskiego, portal Katolik.life.

Portal wskazuje, iż zgodnie z decyzją metropolity, w związku z osiągnięciem wieku 75-ciu lat księdzu Zawalniukowi przysługuje obecnie tytuł „emeryta”, zwalniający go nie tylko z funkcji proboszcza, lecz także z obowiązków dziekana dekanatu Mińsk-Zachód Archidiecezji Mińsko-Mohylewskiej.

Pełnione do tej pory przez księdza Zawalniuka funkcje proboszcza i dziekana przejął na mocy decyzji metropolity Staniewskiego ksiądz kanonik Franciszek Rudź.

Metropolita Józef Staniewski wręcza nominację proboszcza i dziekana księdzu Franciszkowi Rudziowi, fot.: Catholicminsk.by

Decyzje, podjęte przez metropolitę Józefa Staniewskiego, zaczną obowiązywać z pierwszym dniem sierpnia.

Znadniemna.pl na podstawie Katolik.life oraz Catholicminsk.by

 

Taką decyzję - formalnie na prośbę samego kapłana, który osiągnął wiek emerytalny, obowiązujący w Kościele Rzymskokatolickim, czyli 75 lat - podjął Metropolita Mińsko-Mohylewski, arcybiskup Józef Staniewski. Pomimo tego, że decyzja hierarchy jest zgodna z literą prawa kanonicznego, parafianie odebranego wiernym od prawie dwóch lat kościoła pw.

W Białymstoku odbyła się w czwartek wieczorem comiesięczna akcja solidarności z Andrzejem Poczobutem – dziennikarzem, jednym z liderów mniejszości polskiej na Białorusi, przebywającym w kolonii karnej. Pojawiające się spekulacje o tym, że został wypuszczony okazały się fake newsami.

Szefowa podlaskiego oddziału stowarzyszenia Wspólnota Polska Anna Kietlińska poinformowała PAP, że sytuacja Andrzeja Poczobuta nie zmieniła się i dalej jest w kolonii karnej, chociaż na Białorusi pojawiały się fake newsy, że został wypuszczony i przebywa w Polsce.

„Dzisiaj wiemy, że to były fałszywe informacje, które budowały taki zamęt i niepokój rodziny, bo podawane było to jako taka prawda objawiona. Andrzej jest uwięziony i jesteśmy tego pewni” – powiedziała Kietlińska.

25 marca 2021 r. Andrzej Poczobut został zatrzymany w Grodnie po rewizji w jego mieszkaniu, a następnie przewieziony do aresztu w Mińsku.

Od maja ubiegłego roku odbywa karę ośmiu lat więzienia w kolonii karnej w Nowopołocku, skazany za „wzniecanie, podżeganie do nienawiści” i „wzywanie do działań na szkodę Białorusi”. Białoruska prokuratura oskarżała go o „rehabilitację nazizmu”, a potem także o wzywanie do sankcji i działań na szkodę Białorusi.

Akcje solidarności odbywają się w Białymstoku od czerwca 2021 r., w centrum miasta, na skwerze przy pomniku ks. Jerzego Popiełuszki. Początkowo były to akcje wsparcia dwóch osób: Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta. Po wyjściu  z aresztu prezes Związku Polaków na Białorusi, uczestnicy comiesięcznych spotkań solidaryzują się z Poczobutem oraz innymi więźniami politycznymi reżimu Łukaszenki.

Kietlińska powiedziała PAP, że Andrzej Poczobut dalej przebywa w ciężkich warunkach kolonii karnej. „Miesiąc temu wiedzieliśmy, że pozwolono mu na podanie leków na serce. Mamy nadzieję, że to ciągle jest utrzymane. Jest lato, Andrzej jest w ciężkim więzieniu, to są niewietrzone cele, to jest duża temperatura” – powiedziała Kietlińska.

Dodała, że kiedy 40 miesięcy temu rozpoczynali akcję, nie spodziewała się, że to potrwa tak długo. „Obiecaliśmy sobie, że to będzie taka nasza tutaj w Białymstoku walka o pamięć, no i póki sytuacja się nie zmienia, to my konsekwentni nie opuściliśmy żadnej akcji. W innych miejscach Polski ta idea się wyczerpała, a tutaj w Białymstoku konsekwentnie tutaj jesteśmy” – zaznaczyła Kietlińska.

 Znadniemna.pl za PAP, fot.: strona na facebooku – „Białorusini Białegostoku”

W Białymstoku odbyła się w czwartek wieczorem comiesięczna akcja solidarności z Andrzejem Poczobutem - dziennikarzem, jednym z liderów mniejszości polskiej na Białorusi, przebywającym w kolonii karnej. Pojawiające się spekulacje o tym, że został wypuszczony okazały się fake newsami. Szefowa podlaskiego oddziału stowarzyszenia Wspólnota Polska Anna Kietlińska

Pozostałości dworu Poniemuń pod Grodnem, który powstał w 1771 roku jako pałacyk myśliwski ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego, zostały wystawione na sprzedaż przez władze grodu nad Niemnem – donosi portal Hrodna.life.

Poniemuń na rysunku Napoleona Ordy z 1870 roku. Fot.: wikipedia.org

Jak podano, sprzedaży podlega niemieszkalna, częściowo zbudowana z cegły część budynku o powierzchni ponad 270 m2. Po 1945 roku znajdował się tam klub z salą kinową i biblioteką – wyjaśnia portal.

Dwór Poniemuń w okresie I wojny światowej. Fot.: wikipedia.org

Cena wywoławcza to 351 tys. rubli białoruskich (równowartość 111 tys. dolarów). Aukcja odbędzie się 30 lipca. Budynek ma status zabytku i dlatego można go wykorzystywać tylko w ograniczonym zakresie, np. jako obiekt kulturalno-oświatowy. Obiekt podupadł i zubożał  w dużym stopniu tracąc swój historyczny kształt; zachowały się cztery charakterystyczne kolumny od strony fasady.

Majątek Poniemuń – fotografia archiwalna. Fot.: wikipedia.org

Losy myśliwskiej rezydencji ostatniego króla Polski

Dwór Poniemuń został zbudowany w 1771 roku, przypuszczalnie według projektu Giuseppe Sacco, jako rezydencja króla Stanisława Augusta na malowniczej skarpie nad Niemnem.

W pierwszej połowie XIX wieku i w początkach drugiej, Poniemuń należał do Romana Lachnickiego (marszałka grodzieńskiego w latach 1854–1860). Był on synem Antoniego (1756–1819), członka Rady Najwyższej Rządowej Litewskiej Wielkiego Księstwa Litewskiego w 1794 roku i prezydenta miasta Wilna. Córka Romana Lachnickiego, Weronika, wychodząc za mąż za Jana Niemcewicza, otrzymała Poniemuń jako swój posag.

Pod koniec XIX stulecia, kupiła Poniemuń Jadwiga z ks. Druckich-Lubeckich Bychowcowa (zm. ok. 1905). 28 czerwca 1891 roku urządziła w tym pałacyku obchody 25-lecia twórczości Elizy Orzeszkowej, z którą się przyjaźniła. Na uroczystość tą goście przypłynęli z Grodna statkiem. Przeważali wśród nich literaci i artyści. Po śmierci Jadwigi Bychowcowej w 1905 roku, dobra te przejął jej brat Władysław Drucki-Lubecki, będący już właścicielem Stanisławowa i Czerlony, a mieszkający stale w Szczuczynie. Jego córka Janina, zamężna z Karolem Skórzewskim-Ogińskim, była ostatnią, do września 1939 roku, właścicielką Poniemunia.

Po 1945 roku część pomieszczeń dawnego pałacyku myśliwskiego, który przetrwał działania wojenne, zaadaptowano na dom dziecka, a resztę przeznaczono na zwykłe mieszkania. W tym czasie zburzono glorietę, odpadły tynki, a część okien i drzwi zabito deskami. Tylko zachowane kolumny portyków świadczyć mogły, że był to niegdyś królewski pałacyk.

Wybudowany dla Stanisława Augusta pałacyk wyglądem swym różnił się od powstałych w tym samym czasie pałaców w Augustówku i Stanisławowie. Nie wiadomo czy było to zamierzenie projektanta, czy też został on w ciągu XIX wieku gruntownie przebudowany. Wzniesiony na wysokim, dość stromo opadającym brzegu Niemna, otrzymał rzut przypominający kształtem literę „T”. Jego korpus główny ustawiony został prostopadle do biegu rzeki, korpus zaś drugi – równolegle do niego. Oba posiadały tylko jedną, znacznej wysokości kondygnację. Na skutek spadku terenu jedna strona budynku od podjazdu nie miała podmurówki, podczas gdy druga, zwrócona w stronę Niemna, stała na wysokich, częściowo nawet mieszkalnych suterenach.

Pięcioosiowa, dłuższa elewacja reprezentacyjnego korpusu głównego, którą można określić jako frontową, zbudowana na trzech osiach środkowych, zaakcentowana została półkolistym ryzalitem, dzielonym pionowo sześcioma gładkimi pilastrami o głowicach korynckich. Cztery z nich występowały parami, dwa pozostałe pojedynczo. Boki krótsze tego skrzydła, na całej niemal jego szerokości, otrzymały identyczne portyki z czterema, w jednakowej odległości ustawionymi, także gładkimi kolumnami i kapitelami, również korynckimi. Podczas gdy kolumny portyku wejściowego opierały się na niskich bazach, ustawionych niemal na poziomie otaczającego gruntu, kolumny portyku ogrodowego stały na wysokiej podmurówce, tworzącej taras.

Partie boczne korpusu głównego kryte były niskim dachem czeterospadowym o połaciach lekko wklęsłych. Dachy jeszcze bardziej spłaszczone, „orientalizujące”, otrzymały też oba portyki. Część ryzalitową nakryto natomiast dachem w postaci zmniejszającego się ku górze bębna. Wyrastała z niego wysoka galeria złożona z czterech kolumn, nakryta kopułką, zwieńczoną żeliwną iglicą. Glorietę, przeznaczoną do podziwiania wspaniałego krajobrazu, otaczała w części dolnej drewniana balustrada, w górnej ażurowa opaska. Prostopadłe do reprezentacyjnego skrzydło tylne o trzech zaledwie szeroko rozstawionych osiach, przeznaczone na mieszkania, miało dach gładki, trójspadowy. Wszystkie elewacje pokrywały tynki gładkie, szeroko żłobkowane, bez wydatniejszych dekoracji.

Do pałacyku prowadziły dwa wejścia. Jedno znajdowało się pod lewym portykiem, drugie pośrodku skrzydła prostopadłego.

Wnętrze o układzie nieregularnym, liczące kilkanaście pokoi, nie jest dokładnie znane. W części reprezentacyjnej najciekawszy kształt miała sala wysunięta ryzalitem. Ponieważ w ciągu ostatnich dziesięcioleci pałacyk zamieszkany był prawie wyłącznie przez administratorów, nie posiadał już żadnych przedmiotów zabytkowych. Z okien pałacyku i tarasu rozpościerał się wspaniały, niczym nie przesłonięty widok na Niemen i brzeg zaniemeński.

Najpiękniejszy park krajobrazowy

Poniżej pałacyku, na sztucznie splantowanym tarasie ziemnym, stała oficyna o rzucie prostokąta, z jednej strony parterowa, z drugiej piętrowa, nakryta wysokim, gładkim dachem czterospadowym. Za czasów Lachnickich i Niemcewiczów przylegały do niej ogromne oranżerie.

Z racji swego naturalnego położenia park w Poniemuniu należał do najpiękniejszych na Grodzieńszczyźnie. Założony na wysokim, stromym brzegu Niemna, miał charakter wybitnie krajobrazowy. Rozciągnięty zgodnie z korytem rzeki, dzielił się na dwie części: górną, równinną, i dolną, urwistym zboczem opadającą ku rzece. Przez środek parku, niemal na krawędzi jaru, biegła szeroka droga wjazdowa, podchodząca pod oba wejścia budowli. Po obu bokach głównej drogi wjazdowej rosły grupami lub pojedynczo ogromne stare drzewa z rozłożystymi konarami, głównie liściaste, w tym lipy, klony, buki, białodrzewy, topole nadwiślańskie. Poniżej tylnego skrzydła pałacu rozciągała się w kotlinie część parku utrzymana w stanie najbardziej naturalnym, z drzewostanem mieszanym, liściasto-iglastym. Zarówno część płaską, jak założoną na skłonie wzgórza przecinały liczne ścieżki i alejki spacerowe, niejednokrotnie niemal stromo wiodące ku rzece. Z tarasu pod ogrodowym portykiem schody wiodły ku oranżeriom i dalej ku rzece.

Przygotowała Emilia Kuklewska

Znadniemna.pl/Fot.: facebook.com

 

Pozostałości dworu Poniemuń pod Grodnem, który powstał w 1771 roku jako pałacyk myśliwski ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego, zostały wystawione na sprzedaż przez władze grodu nad Niemnem – donosi portal Hrodna.life. [caption id="attachment_65446" align="alignnone" width="480"] Poniemuń na rysunku Napoleona Ordy z 1870 roku. Fot.: wikipedia.org[/caption] Jak

Rekordowa liczba Białorusinów jest zarejestrowana w polskim systemie ubezpieczeń (ZUS). Według stanu na koniec czerwca 2024 roku było ich 134 tys. W Polsce pracuje coraz więcej cudzoziemców.  Na koniec czerwca 2024 roku liczba pracowników z zagranicy ubezpieczonych w ZUS osiągnęła 1,16 miliona. To wzrost o 10 tys. osób w porównaniu z majem – wynika z danych ZUS.

Jak podaje ZUS, najwięcej cudzoziemców zgłoszonych na koniec czerwca 2024 roku do ubezpieczeń emerytalnego i rentowych w ZUS pochodziło z:

  • Ukrainy – 771 tys. zgłoszonych,
  • Białorusi – 134 tys. zgłoszonych,
  • Gruzji – 27 tys. zgłoszonych.

Obecność pracowników z tych krajów znacząco wpłynęła na wzrost liczby ubezpieczonych cudzoziemców, która wyniosła 1,16 mln na koniec czerwca br. wobec 1,15 mln na koniec maja – poinformował PAP, powołując się na dane Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Oznacza to wzrost o około 10 tys. osób w trakcie jednego miesiąca.

Znadniemna.pl/x.com/zus_pl

Rekordowa liczba Białorusinów jest zarejestrowana w polskim systemie ubezpieczeń (ZUS). Według stanu na koniec czerwca 2024 roku było ich 134 tys. W Polsce pracuje coraz więcej cudzoziemców.  Na koniec czerwca 2024 roku liczba pracowników z zagranicy ubezpieczonych w ZUS osiągnęła 1,16 miliona. To wzrost o 10

W 35. rocznicę swej nominacji biskupiej abp Tadeusz Kondrusiewicz przekazał swój pierwszy pierścień biskupi Matce Bożej czczonej w sanktuarium w Gudogajach na terenie diecezji grodzieńskiej. Przewodniczył on 21 lipca liturgii ku czci Matki Bożej Szkaplerznej.

Właśnie w Sanktuarium Matki Bożej Gudogajskiej został on przed 35 laty, 25 lipca 1989 roku ogłoszony pierwszym katolickim biskupem na Białorusi po drugiej wojnie światowej – administratorem apostolskim diecezji mińskiej, biskupem tytularnym Hippo Diarrhytus.

W swojej homilii abp Tadeusz Kondrusiewicz zwrócił przede wszystkim uwagę na znaczenie kultu Matki Bożej Szkaplerznej w Gudogajach dla zachowania wiary w czasach wojującego ateizmu, kiedy Kościół na Białorusi został pozbawiony normalnych warunków funkcjonowania i rozwoju przez wiele dziesięcioleci. Podkreślił, że mimo to dzięki ludowej pobożności maryjnej ludzie zachowali wiarę i przekazali ją młodszym pokoleniom.

Odnosząc się do swej nominacji biskupiej zaznaczył, że to historyczne wydarzenie zapoczątkowało proces odrodzenia i rozwoju Kościoła na Białorusi, a także w Rosji, gdzie przez 16 lat sprawował funkcję administratora apostolskiego Federacji Rosyjskiej, a następnie arcybiskupia archidiecezji Matki Bożej w Moskwie.

Abp Tadeusz Kondrusiewicz podziękował Bogu, Matce Bożej, biskupom białoruskim i rosyjskim, księżom, osobom konsekrowanym i osobom wierzącym za wsparcie i modlitwę w jego intencji. Przeprosił także za ewentualne zaniedbania w pełnieniu odpowiedzialnej misji duszpasterskiej i poprosił o wsparcie modlitewne w dalszej posłudze. Powierzył Kościół na Białorusi i swoją posługą opiece Matki Bożej.

Na zakończenie uroczystości abp Tadeusz Kondrusiewicz przekazał Matce Bożej Gudogajskiej swój pierwszy pierścień biskupi, który niemal 35 lat temu, 20 października 1989 roku, w Bazylice św. Piotra umieścił św. Jan Paweł II na palcu serdecznym jego ręki.  Obecnie jako cenna pamiątka odrodzenia Kościoła na Białorusi, będzie przechowywany w sanktuarium Gudogajach.

Od 1764 roku sanktuarium znajdującym się ok. 50 km od  Wilna opiekują się ojcowie karmelici bosi, którzy nadali czczonej tu Matce Bożej tytuł „Matka Boża Szkaplerzna”. Rozszerzyli znacząco kult Matki Bożej oraz rozwinęli Bractwo Szkaplerzne. W 1832 roku w ramach represji popowstaniowych ich klasztor w Gudogajach dekretem cara został zlikwidowany. Zakorzeniony przez nich kult Matki Bożej trwał jednak i stale się rozwijał, zyskując nowe formy. W latach międzywojennych do sanktuarium w Gudogajach zaczęły przybywać pielgrzymki. W czasie wojny i po niej kościół w Gudogajach był nieprzerwanie czynny. Od 1990 roku opiekę nad kościołem po 158-letniej przerwie ponownie objęli karmelici bosi. Remontując odzyskane, dobudowując nowe budynki stworzyli klasztor i zaplecze duszpasterskie. Sprowadzili też do parafii siostry karmelitanki Dzieciątka Jezus.

Znadniemna.pl/catholic.by

W 35. rocznicę swej nominacji biskupiej abp Tadeusz Kondrusiewicz przekazał swój pierwszy pierścień biskupi Matce Bożej czczonej w sanktuarium w Gudogajach na terenie diecezji grodzieńskiej. Przewodniczył on 21 lipca liturgii ku czci Matki Bożej Szkaplerznej. Właśnie w Sanktuarium Matki Bożej Gudogajskiej został on przed 35 laty,

195 lat temu, 23 lipca 1829 roku zmarł Wojciech Bogusławski – ojciec sceny narodowej, aktor, dramatopisarz, reżyser, dyrektor teatru. W sierpniu 1784 roku zorganizował występy teatralne podczas Sejmu Czteroletniego w Grodnie, a w lutym 1785 roku przeniósł się do Wilna, skąd organizował stałe wyjazdy do Grodna, Dubna i Lwowa. 

Ignacy Chrzanowski tak pisał o zasługach Wojciecha Bogusławskiego: „Złotymi zgłoskami zapisało się jego nazwisko nie tylko w historii teatru polskiego, ale i historii polskiej kultury duchowej, mianowicie patriotyzmu polskiego, który on przez lata całe za Stanisława Augusta, a potem długo jeszcze w Polsce porozbiorowej podtrzymywał, rozwijał i krzepił…”. Był on jednym z „najzacniejszych ludzi, z najszlachetniejszych demokratów, z najgorętszych patriotów, jakich miała Polska”. Można go nazwać „ojcem teatru polskiego”; „przed nim bowiem ten teatr tylko wegetował, a dopiero dzięki niemu zaczął naprawdę żyć”.

Na świat przyszedł w Glinnej koło Poznania w zubożałej rodzinie szlacheckiej. Był synem rejenta ziemskiego Leopolda Bogusławskiego i Anny Teresy z Linowskich herbu Pomian. Jako nastolatek rozpoczął naukę w kolegium pijarów w Warszawie. Następnie związał się z Akademią Krakowską. Przez pewien czas przebywał także na dworze biskupa Kajetana Sołtyka, gdzie po raz pierwszy zetknął się z teatrem dworskim. W połowie lat 70. XVIII wieku jako kadet wstąpił do pułku Gwardii Pieszej Litewskiej. Karierę wojskową zakończył jako pominięty w awansie podchorąży. Wtedy, niejako z konieczności, skierował kroki do teatru. Pomógł mu w tym protektor w osobie szambelana Kazimierza Woyny.

Pierwsze sukcesy

Karierę teatralną rozpoczął w 1778 roku, tłumacząc z francuskiego na polski komedię „Autor, aktor i sługa” i wstępując do zespołu Ludwika Montbruma. W tym samym roku zasłynął także jako aktor i śpiewak operowy. W wieku 21 lat przełożył na polski i napisał libretto do włoskiej opery pt. „Nędza uszczęśliwiona” do muzyki Macieja Kamieńskiego, która została bardzo dobrze przyjęta przez publiczność. Była to pierwsza polska opera, a właściwie operetka.

Niebawem wrócił jednak do Warszawy i został zaangażowany do Teatru Narodowego. Do jego programu wprowadził operę komiczną, a później także dramę mieszczańską i tragedię. Przy układaniu programu często sięgał po europejski repertuar z najwyższej półki.

Podkreślić należy, iż jako dyrektor teatru odegrał wielką rolę w rozbudzaniu uczuć patriotycznych Polaków. Postanowił przeciwstawić się zespołom teatralnym cudzoziemskim, które działały na ziemiach polskich: włoskim, francuskim i niemieckim, których przedstawieniom hołdowała kosmopolitycznie nastawiona polska arystokracja. Dlatego wbrew panującej modzie zdecydował się wystawiać w zarządzanym przez siebie teatrze sztuki w języku polskim: „żeby grać po polsku i choćby cudze myśli, ale w ojczystym języku wypowiadać tej sfrancuziałej, zitalianizowanej, a nawet zniemczałej publiczności” („Od średniowiecza do oświecenia”). Tak więc tłumaczył na język polski i wystawiał na scenie sztuki wybitnych dramaturgów europejskich: Szekspira, Moliera, Goldoniego, Lessinga, Beaumarchaisa.

Aktor, dramaturg i organizator

Jako aktor zaczynał od ról amantów. Miał do nich, zdawałoby się, doskonałe warunki. Wysoki (177 cm wzrostu), bardzo szczupły, ale proporcjonalnie zbudowany, był powszechnie chwalony za swoje obejście „nadzwyczaj zręczne”, „najdelikatniejsze”. Oczy miał niebieskie, wejrzenie ujmujące, głos niski, podobno „prześliczny”. Nigdy jednak nie dorównywał najsławniejszym amantom tego czasu. Pierwsze sukcesy przyniosły mu role basso buffo caricato we włoskich operach, które sam tłumaczył i wystawiał poczynając od 1779. Najwyżej wzniósł się jako aktor w czasach swej drugiej antrepryzy. Wtedy to stworzył typ sceptycznego, ale zarazem pogodnego „mędrca z ludu”, zwycięsko pokonującego wszelkie przeciwności, najpełniej wypowiadającego się w stosownej „piosneczce”. W 1790-94 powstały trzy kolejne wcielenia tej postaci: Stary Dominik (Taczka occiarza), Ferdynand Kokl (Henryk VI na lawach) i Bardos (Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale).

Wojciech Bogusławski był znakomitym aktorem. W wieku zaledwie 25 lat urządzono mu benefis w teatrze. Bogusławski równolegle do licznych występów na scenie rozwijał działalność adaptatorską i organizacyjną. Dokonał przekładów wielu zagranicznych sztuk na język polski. Jako autor przerobił lub przełożył około osiemdzisięciu komedii, tragedii, dram i librett operowych.

W czasach stanisławowskich nazywano go „polskim Molierem”. Po 1795 roku zyskał sobie miano „ojca teatru” (co miało znaczyć, że opiekuje się teatrem jak ojciec). Zdumiewająco żywotny, pomysłowy i pracowity, w zasadzie łagodnego usposobienia, choć jednocześnie bardzo sprytny i, jak wykazały najnowsze badania, dla
przeciwników często bezwzględny, był rzeczywiście oddany instytucji, z którą nie mógł się rozstać, nawet wtedy, kiedy już siły go opuszczały . W latach dwudziestych grał z wielkim trudem, tracąc pamięć i słuch; mimo to każdy występ Bogusławskiego, powszechnie zwanego Nestorem, stawał się wtedy manifestacją narodową. Nie był romantykiem, ale nadał teatrowi kierunek, który obrali polscy romantycy domagając się, aby teatr „pobudzał do działania umysły opieszałe” (A. Mickiewicz).

Bogusławski sam próbował sił jako dramaturg. Specjalizował się w operze komicznej. Napisał m.in. sztukę „Henryk VI na łowach” oraz libretto do „Krakowiaków i górali”. Jako reżyser wystawił „Powrót posła” i „Kazimierza Wielkiego” Juliana Ursyna Niemcewicza.

Bogusławski prędko skradł serca publiczności, która szczerze uwielbiała zarówno jego sztuki, jak i sceniczne wcielenia. Uczuć tych nie podzielał król Stanisław August Poniatowski, który preferował opery w języku włoskim. Niezadowolony z eksperymentów, rozwiązał umowę z ambitnym twórcą. Bogusławski został zmuszony do wyjazdu z Warszawy.

W latach 1785-1790 objechał całą Polskę, organizując sceny teatralne w Wilnie, Grodnie, Lwowie i Poznaniu. Monarcha zatęsknił za nim w momencie rozpoczęcia obrad  Sejmu Czteroletniego – debat toczących się intensywnie na temat przyszłego ustroju Rzeczypospolitej, konieczności przeprowadzenia radykalnych reform, prowadzących do utworzenia nowoczesnego polskiego społeczeństwa. Potrzebował twórcy, który w swojej sztuce odda aktualny klimat polityczny. Wierny ideałom oświecenia, Bogusławski opowiedział się po stronie reform, co zawarł w wystawionej w 1791 roku sztuce „Dowód uznania narodu polskiego”.

„Krakowiacy i górale”

Działalność polityczna Bogusławskiego znalazła odzwierciedlenie w jego twórczości. Największy rozgłos Bogusławskiemu przynieśli uważani za pierwszą operę narodową „Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale”, których premiera odbyła się w 1794 roku.  Była to „opera albo raczej komedia ze śpiewkami, czyli wodewil” (I. Chrzanowski). Pisząc ją, zaczerpnął pewne pomysły z utworów obcojęzycznych: „Czarownika” Poinsineta oraz „Wędrownego studenta, czyli Pioruna” Weidemanna. Niemniej „na tle sztuki dramatycznej XVIII wieku przedstawia się jako zjawisko nieporównywalne, a w wielu momentach wyprzedzające swoją epokę” („Od średniowiecza do oświecenia”).

Akcja tej opery  rozgrywa się w podkrakowskiej Mogile w czasie odpustu, na którym spotykają się tytułowi Krakowiacy i Górale. Syn furmana, Stach, chciałby ożenić się z córką młynarza, Basią, która odwzajemnia jego uczucia. Niestety macocha Basi postanawia pokrzyżować szyki młodych, gdyż sama podkochuje się w Stachu, dlatego obiecała rękę Basi Góralowi Bryndasowi. Temu w ostatniej chwili sprzeciwia się ojciec Basi, co wywołuje ostry konflikt pomiędzy Krakowiakami a Góralami… Chociaż Bogusławski nie wyrażał swych myśli wprost, warszawska widownia doskonale odczytywała aluzje zawarte w utworze. Wystarczy przytoczyć następujące fragmenty: „Trzeba nam się męznie bronić – lub zwycięzać, lub umierać! – Bracia, stańmy krzepko w boju, – nie załujmy krwie i znoju” (Aria Bryndasa, scena pierwsza aktu II). „Niemądry, kto wśrzód drogi z przestrachu traci męstwo: Im sroższe ciernie, głogi, tym milsze jest zwycięstwo. Im sroższy los nas nęka, tym mężniej stać mu trzeba; kto podło przed nim klęka, ten nie wart względów nieba” (Aria Bardosa, scena siódma aktu pierwszego).

Widzowie tłumnie przychodzili na spektakle. Sztuka została zdjęta z afisza zaledwie po trzech przedstawieniach ze względu na emocje, jakie wywoływała wśród widzów. Wystarczyła jedna niewinna piosenka, by publiczność odczytała to jako wezwanie do walki o kraj.

Po III rozbiorze Polski

Po 1795 roku oddał dyrekturę teatru swojemu zięciowi Ludwikowi Ossińskiemu. Z samym teatrem był jednak związany do końca życia. Zdając sobie sprawę z tego, że scena w Warszawie potrzebuje profesjonalnych aktorów, założył w 1811 roku pierwszą polską szkołę aktorską. Napisał też pierwszy podręcznik do aktorstwa. Sam również często pojawiał się na scenie.

Pod koniec życia napisał „Historię teatru narodowego w Warszawie”, kładąc podwaliny pod historię teatru. W swojej pracy załączył wiele wiadomości o jego aktorach.

Zmarł 23 lipca 1829 roku w Warszawie.  Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, skąd w rocznicę jego śmierci, 23 lipca 2008 roku, dokonano symbolicznego przeniesienia jego grobu do jego rodzinnego Glinna, w gminie Suchy Las, w powiecie poznańskim.

Wojciech Bogusławski miał troje dzieci, w tym syna Stanisława urodzonego 28 grudnia 1804 roku. Jego matką była aktorka Konstancja Pięknowska, pierwsza amantka w operach komicznych, operetkach, komediach i dramatach w Teatrze Narodowym w Warszawie. Stanisław został dziennikarzem, aktorem i komediopisarzem. Napisał libretto do opery Stanisława Moniuszki pt. „Flis”. Brał udział w powstaniu listopadowym.

Przygotował Adolf Gorzkowski

Znadniemna.pl

 

195 lat temu, 23 lipca 1829 roku zmarł Wojciech Bogusławski – ojciec sceny narodowej, aktor, dramatopisarz, reżyser, dyrektor teatru. W sierpniu 1784 roku zorganizował występy teatralne podczas Sejmu Czteroletniego w Grodnie, a w lutym 1785 roku przeniósł się do Wilna, skąd organizował stałe wyjazdy do

Polskie władze prowadzą rozmowy z Białorusią na temat uwolnienia Andrzeja Poczobuta – ustalił nieoficjalnie reporter Radia ZET Michał Dzienyński. Jak się dowiadujemy, jednym z argumentów w kontaktach z Mińskiem, jakich może użyć strona polska, jest kwestia całkowitego zamknięcia przejść granicznych z Białorusią.

Polskie władze domagają się uwolnienia Andrzeja Poczobuta

Andrzej Poczobut, dziennikarz i działacz mniejszości polskiej został skazany przez władze białoruskie w ubiegłym roku na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Jak się dowiadujemy, rozmowy w sprawie uwolnienia Poczobuta są prowadzone przez urzędników niższego szczebla polskiego resortu spraw zagranicznych i służby konsularne.

Uwolnienie Andrzeja Poczobuta, zakończenie wysyłania od białoruskiej strony migrantów na zieloną granicę z Polską i współpraca z polskimi służbami w kwestii mordercy sierżanta Mateusza Sitka, który został śmiertelnie raniony, broniąc granicznej zapory, to warunki polskiej strony do podjęcia rozmów na linii Warszawa-Mińsk na temat ponownego szerszego otwarcia przejść granicznych z Białorusią.

Sygnały z Białorusi o tym, że jest gotowa rozmawiać na temat kryzysu na granicy i zniesienia wiz dla 35 państw europejskich, wysoki urzędnik spraw zagranicznych, z którym rozmawiał reporter Radia ZET Michał Dzienyński, komentuje krótko: – To fikcja. Nie wierzymy im. Jeśli nic się nie zmieni, całkowicie zamkniemy przejścia graniczne z Białorusią. A to także uderzy w towary importowane z Chin. Ta kwestia miała być omawiana między innymi podczas czerwcowej wizyty prezydenta Polski Andrzeja Dudy w Chinach.

Znadniemna.pl za Radio ZET

Polskie władze prowadzą rozmowy z Białorusią na temat uwolnienia Andrzeja Poczobuta - ustalił nieoficjalnie reporter Radia ZET Michał Dzienyński. Jak się dowiadujemy, jednym z argumentów w kontaktach z Mińskiem, jakich może użyć strona polska, jest kwestia całkowitego zamknięcia przejść granicznych z Białorusią. Polskie władze domagają się

Od 1 lipca 2024 roku obowiązują nowe zasady przywozu do Polski samochodów osobowych zarejestrowanych na Białorusi. Do Polski mogą wjeżdżać pojazdy będące własnością osób fizycznych, spełniających określone warunki. Warunkiem przekroczenia granicy jest m.in. obecność w pojeździe osoby fizycznej, która jest jego właścicielem oraz niewykorzystywanie pojazdu w celach handlowych lub innych, które naruszają wprowadzone ograniczenia.

Rada Unii Europejskiej wydała 29 czerwca 2024 roku rozporządzenie nr 2024/1865 w sprawie zmiany rozporządzenia (WE) nr 765/2006 dotyczącego środków ograniczających, w związku z sytuacją na Białorusi i udziałem Białorusi w agresji Rosji wobec Ukrainy.

Rozporządzenie to rozszerzyło zakres istniejących już sankcji oraz poszerzyło katalog podmiotów, do których należy stosować znowelizowane przepisy. Adresatami norm zakazowych w przywozie i wywozie są nie tylko przedsiębiorcy, ale również osoby fizyczne przemieszczające towary nabywane w sprzedaży detalicznej. Wykaz nowych towarów objętych sankcjami opublikowano w załącznikach do rozporządzenia.

Zmiany w przewozie samochodów osobowych

Rozporządzenie wprowadziło od 1 lipca 2024 roku zakaz przywozu lub przekazywania do UE, bezpośrednio lub pośrednio, towarów, które pozwalają Białorusi na zróżnicowanie źródeł jej przychodów, a tym samym umożliwiają jej udział w agresji Rosji wobec Ukrainy.

Artykuł tego rozporządzenia dotyczy również samochodów osobowych zarejestrowanych na terytorium Białorusi. Właściwe organy mogą jednak zezwolić, na warunkach, jakie uznają za stosowne, na wjazd pojazdów osobowych nieprzeznaczonych do sprzedaży i będących własnością m. in. obywatela Białorusi posiadającego ważną wizę lub ważne zezwolenie na pobyt umożliwiające wjazd do Unii Europejskiej, wjeżdżającego do Unii pojazdem służącym mu wyłącznie do użytku osobistego (ust. 5 (b)).

W przypadku samochodów zarejestrowanych na Białorusi, które są własnością osób fizycznych i są wykorzystywane tylko jako środek transportu, dopuszcza się możliwość wjazdu na teren Polski samochodów, którymi kieruje właściciel pojazdu, lub w którym przebywa właściciel pojazdu, pod warunkiem, że samochody te nie są wykorzystywane do przewozu towarów w celach handlowych lub w inny sposób wykorzystywane do celów naruszających wprowadzone ograniczenia.

Znadniemna.pl/gov.pl

Od 1 lipca 2024 roku obowiązują nowe zasady przywozu do Polski samochodów osobowych zarejestrowanych na Białorusi. Do Polski mogą wjeżdżać pojazdy będące własnością osób fizycznych, spełniających określone warunki. Warunkiem przekroczenia granicy jest m.in. obecność w pojeździe osoby fizycznej, która jest jego właścicielem oraz niewykorzystywanie pojazdu

Irena Biernacka, prezes Lidzkiego Oddziału Związku Polaków na Białorusi, wyzwolona trzy lata temu z łukaszenkowskiej niewoli, wzięła udział w projekcie Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej pt. „Pamięci Żołnierzy Okręgu Wileńskiego AK – edycja 2024”.

Polka z Lidy znalazła się w składzie delegacji Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK, która odbyła podróż do Wilna z okazji 80. rocznicy Operacji „Ostra Brama”. Członkinie delegacji, której przewodziła wiceprezes Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK Grażyną Złocką-Korzeniewską, przed obliczem Matki Boskiej Ostrobramskiej modliły się w intencji Żołnierzy Armii Krajowej, poległych podczas Operacji „Ostra Brama”.

Delegacja Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej przed Kaplicą Ostrobramską, fot.: facebook.com

Następnie członkinie patriotycznej wyprawy odwiedziły miejsca pamięci związane z Powstaniem Wileńskim oraz działalnością Armii Krajowej. Były to m.in.: cmentarz na Rossie, wieś Bogusze, w której 17 lipca 1944 roku doszło do aresztowania przez Sowietów dowództwa wileńskiej Armii Krajowej, Kalwaria Wileńska, Kolonia Wileńska i memoriał w Ponarach, miejscu zbiorowych egzekucji przeprowadzanych przez okupantów niemieckich i ich litewskich kolaborantów.

Przy okazji pobytu w stolicy Litwy członkinie delegacji zwiedziły także inne historyczne miejsca w Wilnie. Na terenie odwiedzanych nekropolii uczestniczki wyprawy uporządkowały miejsca pamięci, złożyły wiązanki, zapaliły znicze, a następnie wszyscy otoczyły modlitwą żołnierzy z szeregów Armii Krajowej, poległych w bitwie o wyzwolenie Wilna w lipcu 1944 roku.

W programie pobytu delegacji Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK w Wilnie było spotkanie z kombatantami, sybirakami i wdowami po kombatantach oraz mieszkającymi w Wilnie Polakami do którego doszło w Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Rozmowom i wzruszeniom Rodaków nie było końca.

Uczestnicy spotkania rodaków z Polski i Wilna, fot.: facebook.com

W drodze powrotnej delegacja Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK nawiedziła położone niedaleko Augustowa Sanktuarium Maryjne w Studzienicznej. Znajduje się tam zabytkowy kościół z cudownym obrazem Matki Bożej Studzieniczańskiej, do którego wierni pielgrzymują od wieków.

Na Ziemi Augustowskiej uczestniczki wyprawy oddały również hołd poległym Żołnierzom Wyklętym, pod pomnikiem w Augustowie. Pomnik został wzniesiony w hołdzie żołnierzom polskiego podziemia, którzy walczyli przeciwko okupacji niemieckiej i sowieckiej po II wojnie światowej.

Znadniemna.pl za Facebook.com/Lagiernicy

Irena Biernacka, prezes Lidzkiego Oddziału Związku Polaków na Białorusi, wyzwolona trzy lata temu z łukaszenkowskiej niewoli, wzięła udział w projekcie Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej pt. „Pamięci Żołnierzy Okręgu Wileńskiego AK - edycja 2024”. Polka z Lidy znalazła się w składzie delegacji Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK,

Skip to content