HomeStandard Blog Whole Post (Page 20)

Fundacja Wolność i Demokracja serdecznie zaprasza wszystkich zainteresowanych do rejestracji na „Państwowy egzamin certyfikatowy z języka polskiego jako obcego” na poziomie B1 oraz C1. Egzamin odbędzie się w Warszawie terminach: 16-17 listopada 2024 r. (sobota – niedziela).

Formularz rejestracyjny oraz dodatkowe informacje na temat egzaminu znajdują się na naszej stronie internetowej:
𝗟𝗶𝗰𝘇𝗯𝗮 𝗺𝗶𝗲𝗷𝘀𝗰 𝗷𝗲𝘀𝘁 𝗼𝗴𝗿𝗮𝗻𝗶𝗰𝘇𝗼𝗻𝗮, decyduje kolejność zgłoszeń.
W razie dodatkowych pytań zapraszamy do kontaktu mailowego:
𝗰𝗲𝗿𝘁𝘆𝗳𝗶𝗸𝗮𝘁@𝘄𝗶𝗱.𝗼𝗿𝗴.𝗽𝗹
lub telefonicznego:
+ 𝟰𝟴 𝟳𝟴𝟵 𝟴𝟬𝟵 𝟲𝟮𝟵
Certyfikat otrzymany po zdaniu egzaminu jest dokumentem państwowym, potwierdzającym znajomość języka polskiego jako obcego na poszczególnym poziomie zaawansowania. Dokument ten często jest niezbędny dla tych, którzy m.in.: planują otrzymać polskie obywatelstwo, chcieliby otrzymać kartę rezydenta UE, lub zamierzają ubiegać się o pracę w Polsce.
Serdecznie zapraszamy!
Znadniemna.pl

Fundacja Wolność i Demokracja serdecznie zaprasza wszystkich zainteresowanych do rejestracji na „Państwowy egzamin certyfikatowy z języka polskiego jako obcego” na poziomie B1 oraz C1. Egzamin odbędzie się w Warszawie terminach: 16-17 listopada 2024 r. (sobota – niedziela). Formularz rejestracyjny oraz dodatkowe informacje na temat egzaminu znajdują

20 września 1939 roku w Kutach nad rumuńską granicą zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do jego utworów Tadeusz Dołęga-Mostowicz – jeden z najpopularniejszych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego, autor m.in. „Kariery Nikodema Dyzmy”, „Znachora” i „Pamiętników pani Hanki”.

Był jednym z najbogatszych pisarzy przedwojennych. Jego utwory czytali wszyscy – od małego do starego. Powieści autora rozchodziły się wielkimi nakładami i biły rekordy popularności. Na podstawie jego utworów w ciągu sześciu lat zrealizowano siedem filmów. Honorariom Tadeusza Dołęgi-Mostowicza pozazdrościć mogli nawet ministrowie polskiego rządu. Jego dochód miesięczny sięgał 15 tys. złotych, podczas gdy pensja premiera wynosiła 1,5 tys. złotych, prokuratora generalnego 3,5 tys. złotych, zaś normalnie dobra pensja miesięczna stanowiła wówczas 350 złotych! Pisarz posiadał piękne mieszkanie w centrum Warszawy, amerykański samochód, lokaja, szofera i kucharza. Ubierał się drogo i wytwornie, niczym angielscy dżentelmeni. Był jednym z pierwszych artystów i ludzi kultury, którzy padli ofiarą sowieckiej napaści.

Wrzesień 1939 roku

Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Fot.: youtube.com

Kiedy wybuchła II wojna światowa, Dołęga-Mostowicz przebywał w Warszawie, tam też go zmobilizowano. Był wojskowym w stopniu kaprala, doświadczonym kierowcą oraz posiadał własny samochód. Jednym z pierwszych rozkazów, jaki wykonał, było dostarczenie rządowych dokumentów do Kut, miasta na granicy polsko-rumuńskiej. Po wykonaniu zadania, pisarz zgłosił się na ochotnika do organizowania zaopatrzenia dla żołnierzy.

O okolicznościach śmierci  Dołęgi-Mostowicza napisał rektor Uniwersytetu Opolskiego, historyk Stanisław Nicieja,  po przeprowadzeniu w sierpniu 2014 roku własnego wnikliwego śledztwa w Kutach. Opierając się na wspomnieniach świadków tamtych wydarzeń,  badacz przytacza następującą  ich wersję:

Tadeusz Dołęga-Mostowicz został w Kutach po 17 września w celu obrony ludności miasta przed rabunkiem. Trzy dni w mieście nie było żadnej władzy – Sowieci weszli do Kut dopiero 20 września. W tym czasie stara się on utrzymywać w mieście porządek, dowozi chleb do obozu internowanych po stronie rumuńskiej w Wyżnicy. 20 września przyjechał ciężarówką do piekarni Karola Rożankowskiego przy ul. Tiudowskiej w Kutach. Gdy z kierowcą ładowali chleb, do miasta wjechały sowieckie czołgi, uroczyście witane przez Żydów i Ukraińców. Młodzież wspinała się na czołgi i bratała z sowietami. Ktoś z tłumu (Nicieja twierdzi, że był to Ukrainiec) zwrócił uwagę, że pod piekarnią Rożankowskiego stoi polska ciężarówka. Jeden z czołgów tam pojechał. Widząc czołg, kierowca ruszył w kierunku mostu na Czeremoszu. Czołg nie był w stanie dogonić szybko jadącej ciężarówki i dał serię z karabinu maszynowego. Kule trafiły w samochód na stromym zjeździe koło kościoła ormiańskiego przy ul. Mostowej. Kierowca stracił panowanie nad pojazdem, ciężarówka zjechała w dół i wpadła do rowu, niszcząc płot w obejściu Mojzesowiczów. Z otwartych drzwi auta wypadł żołnierz w mundurze kaprala. Wokół leżały porozrzucane dziesiątki bochenków chleba i setki bułek. Ripsima Mojzesowicz zaciągnęła ciało żołnierza do sadu. Gdy rozpięła kartę kaprala przymocowaną skórzanym paskiem do jego ręki, wypadł z niej żeton Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Taka scena śmierci pisarza powtarza się w wielu wspomnieniach. Rożne są jedynie okoliczności miejsca i przyczyn wypadku ciężarówki. Część świadków jako miejsce podaje zakręt koło kościoła ormiańskiego i to, że kierowca uciekając przed kulami nie skręcił, lecz wjechał w ogrodzenie Mojzesowiczów.

Ciało kaprala Tadeusza Dołęgi-Mostowicza zostało zabrane do kaplicy pogrzebowej na cmentarzu chrześcijańskim w Kutach. Wiadomość o tym, że zginął pisarz, natychmiast rozniosła się po obu stronach Czeremosza. Władze sowieckie nie przeszkadzały pogrzebowi, na który zeszły się setki ludzi. Chowali Tadeusza Dołęgę-Mostowicza dwaj księża – Samuel Manugiewicz i Wincenty Smała. Ciało leżało w kaplicy w otwartej trumnie. Zachowała się fotografia, którą wykonał Ukrainiec Dutkowski. Ludzie podchodzili, by ucałować buty pisarza, na czole zaś miał krwawą plamę. Świadek Stanisław Wolny widział ciało Tadeusza Dołęgi-Mostowicza przed złożeniem do trumny: „Do dziś pamiętam go w zakrwawionym mundurze polskiego oficera. Leżał jak gdyby spał, z zastygłym uśmiechem, młody, wysoki, blondyn” – wspominał.

Tadeusz Dołęga-Mostowicz został pochowany w grobowcu Ohanowiczów, a na grobowcu umieszczono napis po ukraińsku: „Polski pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz”.

Nagrobek Tadeusza Dołęgi-Mostowicza na cmentarzu Powązkowskim

Dzięki staraniom prezesa Stowarzyszenia Pisarzy Polskich Jarosława Iwaszkiewicza rodzina Mostowiczów zgodziła się na ekshumację, która miała miejsce 24 września 1978 roku. Prochy pisarza przeniesiono do katakumb na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Stanisław Nicieja osobiście przemierzył tę trasę autem i zobaczył, że koło obejścia Mojzesowiczów nie ma żadnego zakrętu. Uważa on, że przyczyną przewrócenia się ciężarówki były kule, które trafiły w szoferkę lub koła auta, a sam Tadeusz Dołęga-Mostowicz zginął od sowieckiej kuli, a nie od ran wskutek upadku.

Inna wersja podaje zupełnie odmienny przebieg wydarzenia. Kiedy sowieccy żołnierze rozkazali złożyć broń, Dołęga-Mostowicz ociągał się i został zastrzelony. Podobno też dlatego, że sowieckiemu żołnierzowi spodobały się jego buty. Trudno więc określić datę i okoliczności śmierci Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, skoro świadkowie plączą się we wspomnieniach i podają różne daty.

Początki wielkiej kariery

Tablica upamiętniająca Tadeusza Dołęgę-Mostowicza w Głębokim, gdzie stał dom, w którym mieszkał pisarz. Fot.: wikipedia.org

Dołęga-Mostowicz urodził się 10 sierpnia 1898 roku w folwarku Okuniewo w okolicy miasta Głębokie koło Witebska. Jego rodzice Stefan Mostowicz i Stanisława z domu Popowicz prowadzili wzorowe gospodarstwo rolne. Dzieciństwo Tadeusz miał szczęśliwe i zamożne. Atmosfera życia ówczesnej szlachty stała się podstawą wielu jego powieści. Po nauce prywatnej w domu ukończył w 1915 roku gimnazjum w Wilnie. W tymże roku dostał się na wydział prawa Uniwersytetu Św. Włodzimierza w Kijowie. Podczas studiów został członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej (POW).

Pałac Rembielińskiego w Warszawie, gdzie znajdowało się ostatnie przed wojną mieszkanie pisarza. Teraz siedziba Główna Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych. Fot.: wikipedia

W 1917 roku zaciągnął się do wojska i w czasie wojny polsko-bolszewickiej służył w pułku ułanów. W 1922 roku zamieszkał w Warszawie, gdzie zatrudnił się jako korektor w redakcji „Rzeczpospolitej” (był to dziennik chadecki wydawany od 1920 do 1931 roku). Tam z czasem awansował na stałego redaktora i felietonistę.

Niezwykła szybkość tworzenia

Zapowiedź filmu „Testament profesora Wilczura” w poznańskim magazynie „Ilustracja Polska” (27.08.1939). Na dolnym zdjęciu (po lewej) Dołęga-Mostowicz w roli pisarza-autora. Fot.: wikipedia/domena publiczna

„Kariera Nikodema Dyzmy” zaczęła ukazywać się od roku 1931, jako powieść odcinkowa w gazecie. Dzieło z miejsca stało się sukcesem – dostrzegano w niej komentarz współczesnej sytuacji politycznej, obłudy, nepotyzmu i awansu społecznego ludzi, którzy na to nie zasłużyli.

Kolejna książka przyniosła mu jeszcze większy rozgłos i bajońskie sumy na koncie bankowym. „Znachor”, czyli opowieść o warszawskim chirurgu, który traci pamięć, wyjeżdża na Kresy i zaczyna pomagać biednej ludności jako tytułowy znachor. Ta książka i jej kontynuacja pt. „Profesor Wilczur”, ugruntowały Mostowiczowi pozycję najbardziej poczytnego polskiego pisarza dwudziestolecia międzywojennego.

Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Fot.: wikipedia.org

W ciągu roku Dołęga-Mostowicz potrafił napisać i wydać dwie powieści. Taka szybkość pisania sprawiła, że krytycy literaccy czy inni autorzy nie patrzyli na niego przychylnie. Autorowi nadano łatkę pisarza, który przekładał ilość swojego pisania, nad jego jakością. Jednak, jak zauważył  rok temu w audycji Polskiego Radia prof. Józef Rurawski, było to krzywdzące określenie.

– Nigdy, nawet w najsłabszych swoich powieściach, autor nie zszedł poniżej pewnego poziomu. Bardzo dbał o czytelnika, podnosił go na wyższy poziom. Znakomicie wykorzystywał aktualności z pierwszych stron gazet, sporo jest w jego powieściach spraw, o których w latach trzydziestych dużo mówiono i pisano. Jeśli akcja toczyła się w Warszawie, to mieszkaniec tego miasta bezbłędnie rozpoznawał każdy element akcji – argumentował gość Polskiego Radia.

Filmowe adaptacje

Tadeusz Dołęga-Mostowicz bardzo szybko dostrzegł potencjał, jaki drzemie w kinie. Zaczął adaptować swoje powieści na scenariusze. Już w 1933 roku powstała adaptacja powieści „Prokurator Alicja Horn”. Nawet początki popularnego „Znachora” związane są z kinem – dzieło pierwotnie powstało jako scenariusz, ale pisarz szybko przerobił go na powieść, bo obawiał się, że cenzura II Rzeczpospolitej całkowicie odrzuci gotowy film. Gdy książka odniosła spektakularny sukces, zdecydowano się przenieść ją na duży ekran – i był to strzał w dziesiątkę. Produkcja okazała się największym filmowym przebojem przedwojennej Polski, a jej sukces pozwolił na ekranizację kolejnych książek autora.

Nie była to jednak pierwsza „przygoda” Mostowicza z instytucją cenzury II RP. Bardzo szybko podjęto próbę sfilmowania „Kariery Nikodema Dyzmy”, a główną rolę miał zagrać w produkcji Eugeniusz Bodo. Z projektu nic jednak nie wyszło.

Przygotował Adolf Gorzkowski na podstawie Polskie Radio, kuriergalicyjski.com, wikipedia.org

Znadniemna.pl

 

20 września 1939 roku w Kutach nad rumuńską granicą zginął akurat w chwili, gdy Hollywood zaczęło kupować prawa do jego utworów Tadeusz Dołęga-Mostowicz – jeden z najpopularniejszych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego, autor m.in. „Kariery Nikodema Dyzmy”, „Znachora” i „Pamiętników pani Hanki”. Był jednym z najbogatszych pisarzy przedwojennych.

W niedzielę, 15 września, w Gdańsku odbył się drugi katolicki festyn Białorusinów Pomorza. Tegoroczne święto zgromadziło dużą liczbę uczestników – około 90 osób, wśród których byli również Polacy. Wydarzenie rozpoczęła uroczysta Msza Święta w kościele św. Józefa.

Kościół Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Brasławiu

Ołtarz i obraz Najświętszej Maryi Panny

Liturgia, której przewodniczył biskup pomocniczy archidiecezji gdańskiej bp Piotr Przyborek, rozpoczęła się poświęceniem ikony Matki Bożej Brasławskiej, patronki duszpasterstwa. Cechą szczególną tej ikony jest to, że została namalowana według swojego autentycznego wyglądu, bez nałożonych szat. Obraz dla wspólnoty napisała Ewa Bielecka OV, a siostry eucharystii z Brasławia (Białoruś) podzieliły się zdjęciami ikony zrobionymi podczas jej ostatniej restauracji.

Homilię do obecnych wygłosił ksiądz greckokatolicki Aleksander Szewcow. Rozważał, jak Matka Boża działa w życiu każdego człowieka, dzieląc się przykładami ze swojego życia.

Na Liturgii, którą swoim śpiewem ozdabiał miejscowy chór, obecni byli także duszpasterz Białorusinów w Gdańsku ks. Piotr Wróbel, ks. Andrzej Bulczak, który razem z księdzem Piotrem przez pewien czas posługiwał Białorusinom, oraz ojciec Krzysztof Czepirski OMI, przełożony klasztoru oblatów i rektor kościoła św. Józefa. Po raz pierwszy wziął udział w modlitwie z Białorusinami, więc była to świetna okazja dla wspólnoty by podziękować mu za pomoc i wsparcie przez ostatnie trzy lata.

Na zakończenie Mszy Świętej wszyscy wspólnie odmówili modlitwę do Matki Bożej Brasławskiej. Chętni mogli zostać by w ciszy, złożyć swoje prośby do Królowej Jezior.
Druga część świętowania odbyła się w sali parafialnej. Tam miał miejsce konkurs na najlepsze ciasto, do którego wszyscy uczestnicy podeszli z wielką odpowiedzialnością, oraz poczęstunek dla gości święta.

Święto postanowiły uświetnić także dzieci i młodzież wspólnoty. Przygotowali teatr lalek „Historia Brasławskiego obrazu Matki Bożej”. W przedstawieniu pokazali całą historię: jak pojawiła się ikona, jej koronację i jak jest czczona dzisiaj. Następnie odbyły się białoruskie pieśni narodowe i tańce, przygotowane przez kapelę Trygradzką.
Ikona Matki Bożej Brasławskiej to ikona czczona na Białorusi w miejscowości Brasław w diecezji Witebskiej. Sanktuarium leży w centrum Brasławskich jezior, dlatego Matkę Bożą nazywano Królową Jezior. Historia ikony bierze początek w XV w., kiedy zbudowano tam pierwszą świątynię, w której i mieścił się obraz. W 1832 roku kościół spłonął w pożarze, ale obraz Matki Bożej cudem przetrwał. Dokumentów, które by potwierdzały cuda, nie ma, ale ilość kopii obrazu w świątyniach świadczy o tym, że obraz szanowano przez stulecia. Cudem jest fakt, że w czasach komunistycznych świątyni prawie nie zamykano. W 2009 roku Papież Benedykt XVI pobłogosławił korony i w sierpniu 2009 obraz ukoronowano Koronami Papieskimi. Podczas uroczystości w Brasławiu w 2024 roku ogłoszono, że sanktuarium Matki Bożej Brasławskiej nadano tytuł Bazyliki Mniejszej.

Duszpasterstwo Białorusinów w Gdańsku gromadzi się na wspólną modlitwę od 2019 roku. Od września 2021 roku Msze św. celebrowane są w każdą niedzielę. W 2023 roku metropolita Gdański mianował ks. Piotra Wróbla duszpasterzem Białorusinów zamieszkałych na terenie archidiecezji gdańskiej. We wspólnocie organizowane są „Wakacje z Bogiem” dla dzieci, wspólne wyjazdy i rekolekcje.

Znadniemna.pl/KAI/Fot.: catholicby.pl/Anastazja Galeznik, Sciapan Bogdan

W niedzielę, 15 września, w Gdańsku odbył się drugi katolicki festyn Białorusinów Pomorza. Tegoroczne święto zgromadziło dużą liczbę uczestników – około 90 osób, wśród których byli również Polacy. Wydarzenie rozpoczęła uroczysta Msza Święta w kościele św. Józefa. [caption id="attachment_65963" align="alignnone" width="480"] Kościół Narodzenia Najświętszej Marii Panny

Paweł Łatuszka, białoruski opozycjonista, w przeszłości wysokiej rangi urzędnik białoruskiego reżimu odebrał 18 września z rąk szefa MSZ Radosława Sikorskiego Nagrodę Solidarności imienia byłego prezydenta Polski Lecha Wałęsy. Wręczając wyróżnienie polski minister spraw zagranicznych  podkreślił, że jest ono wyrazem poparcia dla demokratycznych aspiracji narodu białoruskiego.

Nagroda Solidarności im. Lecha Wałęsy przyznawana jest przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych w uznaniu za promocję i wspieranie wartości demokratycznych. Została ustanowiona w 2014 roku, ale po 2015 roku została zawieszona. Pod koniec lipca br. MSZ przekazało jednak, że laureatem tegorocznej, wznowionej Nagrody, został białoruski opozycjonista, zastępca przewodniczącego Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego Białorusi – Paweł Łatuszka. W uroczystości wręczenia nagrody laureatowi uczestniczyli działacze społeczni oraz politycy z Białorusi i Polski, między innymi Marszałek Senatu RP Małgorzata Kidawa-Błońska oraz patron nagrody – były prezydent Lech Wałęsa.

Wygłaszając laudację na cześć laureata Radosław Sikorski podkreślił, że nagroda stanowi wyraz solidarności z osobami, które poświęcają życie, aby bronić tego, co najważniejsze – pokoju, demokracji i szacunku dla drugiego człowieka. Szef MSZ zaznaczył, że Łatuszka bardzo dużo poświęcił dla dobra swojego kraju.

„Paweł Łatuszka udowodnił, że jest zaangażowanym politykiem, człowiekiem zdeterminowanym do walki nie tylko o swoją ojczyznę, ale i szerzej – o pokój i demokrację w Europie” – zaznaczył szef MSZ.

Zwracając się zaś bezpośrednio do laureata szef polskiej dyplomacji oznajmił:

„Nagroda Solidarności im. Lecha Wałęsy jest wyrazem szacunku dla pana odwagi, dla działań przybliżających dzień, w którym Białorusini powrócą do europejskiej rodziny wolnych narodów. Nagrodą tą dajemy wyraz naszego poparcia dla demokratycznych aspiracji narodu białoruskiego”.

Sikorski wskazał ponadto, że po protestach Białorusinów przeciw sfałszowanym wyborom prezydenckim w 2020 roku rozpoczęły się represje i aresztowania na skalę nieznaną w historii współczesnej Białorusi. Dodał, że Łatuszka, aby kontynuować pracę, musiał uciekać ze swojego kraju.

„Bezpieczne schronienie znalazł w Polsce, którą dobrze znał i która pozostaje przyjazna sprawie białoruskiej, czyli dążeniu do stworzenia wolnego i demokratycznego białoruskiego państwa” – powiedział Sikorski.

Łatuszka podkreślił z kolei, że nagroda jest dla niego ogromnym zaszczytem i odpowiedzialnością.

Przemawia Paweł Łatuszka, fot.: facebook.com

„Białorusini nie są sami, wraz z odpowiedzialnością odczuwamy także ogromne wsparcie, to potężna motywacja dla mnie i dla wszystkich, którzy walczą o demokrację na Białorusi” – oświadczył wyróżniony polityk białoruski.

Dodał, że przyznanie nagrody Białorusinowi odbiera jako strategiczny sygnał, że demokratyczne zmiany na Białorusi pozostają priorytetem polskiej polityki zagranicznej.

Łatuszka podkreślił, że dla Białorusinów Polska jest przykładem, jak solidarność zmienia bieg historii i wielu Białorusinów czerpie inspirację z ruchu Solidarności, na czele której stanął Lech Wałęsa.

„Zwycięstwo polskiej Solidarności to zwycięstwo całej Europy, której częścią jest również Białoruś. I wierzę, że białoruska solidarność, której wzrosty wszyscy widzieliśmy w 2020 roku, również odniesie zwycięstwo. Wierzę w to, ponieważ mamy wasz przykład i wasze wsparcie. Polska jest strategicznym partnerem dla demokratycznej Białorusi – dziś dla sił demokratycznych i społeczeństwa, jutro dla demokratycznego państwa. I to jutro nadejście szybciej, niż może się wydawać. Nasze wspólne jutro” – powiedział Łatuszka.

Podziękował również Polsce i Polakom za pomoc Białorusinom, którzy musieli uciekać ze swojego kraju. Jak ocenił, Aleksandr Łukaszenka pogrążył Białoruś w stanie masowych represji, jakich Europa nie widziała od 50 lat. Wskazał, że w białoruskich więzieniach jest 1330 oficjalnie uznanych więźniów politycznych, wśród nich Polak – Andrzej Poczobut. Według Łatuszki za swoje zbrodnie Łukaszenka powinien trafić na międzynarodową listę poszukiwanych przestępców.

Na zakończenie  laureat zaznaczył, że nagrodę dedykuje swojemu ojcu i starszemu bratu, którzy do ostatnich dni swojego życia walczyli o wolną Białoruś, a także kuzynowi, który jest więźniem politycznym reżimu Łukaszenki . „Jestem im winny kontynuowanie tej walki i doprowadzenie jej do zwycięstwa” – powiedział Paweł Łatuszka.

Do zgromadzonych na uroczystości przemówił też patron nagrody – były prezydent RP Lech Wałęsa. Nawiązując do historii Polski i zmiany ustrojowej, powiedział, że Solidarność pokazała światu, jak należy walczyć i zwyciężać. Podkreślił, że to długofalowa, pokojowa walka może doprowadzić do zmiany systemu.

Przemawia patron Nagrody Solidarności, były prezydent RP Lech Wałęsa, fot.: facebook.com

„Tylko razem, solidarni, dobrze zorganizowani, pokojowo możemy wygrać. (…) To, że zwyciężyliśmy, pokonując stary porządek, to jest połowa zwycięstwa. To zwycięstwo czeka na zatwierdzenie, a zatwierdzenie będzie wtedy, kiedy następnym pokoleniom po Solidarności uda się odnieść sukces” – powiedział Wałęsa.

Głos zabrała też marszałek Senatu Małgorzata Kidawa-Błońska, która powiedziała, że przywrócenie Nagrody Solidarności im. Lecha Wałęsy jest okazją do wyrażenia uznania wobec odważnych ludzi, dla których ważna jest wolność. „To jest nagroda od kraju, który doskonale wie, co to jest wolność, solidarność i który doskonale wie, jak należy o te dwie rzeczy dbać” – powiedziała marszałek Senatu.

Przemawia Marszałek Senatu RP Małgorzata Kidawa-Błońska, fot.: facebook.com

Zadeklarowała, że podczas polskiej prezydencji w Radzie UE (w pierwszej połowie 2025 roku)Polska będzie upominać się wśród parlamentów innych krajów o wsparcie dla demokratycznej Białorusi. „Nie będziemy mogli mówić o domknięciu integracji UE, jeżeli kiedyś do państw demokratycznych nie dołączy Białoruś” – podkreśliła Kidawa-Błońska.

Paweł Łatuszka w przeszłości był m.in. ambasadorem Białorusi w Polsce, ministrem kultury oraz dyrektorem Narodowego Teatru Akademickiego im. Janki Kupały w Mińsku. W sierpniu 2020 roku został zwolniony ze stanowiska po tym, gdy publicznie poparł protesty powyborcze w swoim kraju. Następnie dołączył do opozycyjnej Rady Koordynacyjnej. W marcu 2023 roku został zaocznie skazany przez sąd w Mińsku na 18 lat pozbawienia wolności.

 Znadniemna.pl za PAP/WPN.PLfot.: Facebook.com/roberttyszkiewicz

 

Paweł Łatuszka, białoruski opozycjonista, w przeszłości wysokiej rangi urzędnik białoruskiego reżimu odebrał 18 września z rąk szefa MSZ Radosława Sikorskiego Nagrodę Solidarności imienia byłego prezydenta Polski Lecha Wałęsy. Wręczając wyróżnienie polski minister spraw zagranicznych  podkreślił, że jest ono wyrazem poparcia dla demokratycznych aspiracji narodu białoruskiego. Nagroda

Chodzi o organy kościoła Świętej Trójcy w Różanie, które przywrócono do życia po gruntownej renowacji. Pierwszy koncert po renowacji instrumentu miał miejsce w minioną sobotę – 14 września. Występ odbył się w ramach festiwalu Ars Magna Organi (Wielka Sztuka Organowa), który odbywa się na Białorusi od 8 czerwca do 13 października w różnych świątyniach katolickich kraju.

Według dyrektora artystycznego festiwalu Aleksandra Burdelowa, zabytkowy instrument kościoła Świętej Trójcy w Różanie przebywał w stanie zaniedbania przez wiele dziesięcioleci.

– Szacujemy, że organy milczały przez około 90 lat. Już w 1939 roku inwentarz kościoła odnotował brak wielu piszczałek oraz uszkodzenie miecha. W tamtym czasie instrument był już w złym stanie, co oznacza, że problemy musiały pojawić się na długo przed sporządzeniem tego dokumentu – cytuje Aleksandra Burdelowa kwartalnik Polaków na Polesiu.

Czasopismo ujawnia, iż jak dotąd „mimo niewielkich prób naprawy, takich jak podklejenie miecha, instrument nigdy nie był w pełni zrekonstruowany ani nastrojony”. Według mieszkańców Różany w latach 80. kościelne organy były czasami używane podczas nabożeństw, ale „brzmiały przy tym bardzo słabo i nieczysto”. – Nikt z obecnych mieszkańców nigdy nie miał okazji usłyszeć pełnego, oryginalnego brzmienia tego instrumentu – zapewnia Burdelow.

Stanowisko organisty w kościele Świętej Trójcy w Różanie, fot.: Polesie.org

Do zagrania koncertu w Różanie w ramach festiwalu Ars Magna Organi zaproszono rosyjskiego organistę – Siergieja Czerepanowa. Jest on wykładowcą Wyższej Szkoły Muzyki w Lubece (Niemcy) oraz laureatem międzynarodowych konkursów muzyki organowej.

Kościół Świętej Trójcy jest jednym z ważniejszych zabytków Różany, obok słynnego pałacu Sapiehów, który przebywa obecnie w trakcie renowacji.

Kościół Świętej Trójcy w Różanie, fot.: Wikipedia

Świątynię, wzniesioną w 1617 roku ufundował właściciel Różany Lew Sapieha, hetman wielki litewski. Z ksiąg kościelnych wynika, że na jego środki w 1633 roku – czyli w roku śmierci fundatora – zbudowano w świątyni „doskonałe organy”.

Znadniemna.pl na podstawie Polesie.org i WELCOME BELARUS

Chodzi o organy kościoła Świętej Trójcy w Różanie, które przywrócono do życia po gruntownej renowacji. Pierwszy koncert po renowacji instrumentu miał miejsce w minioną sobotę - 14 września. Występ odbył się w ramach festiwalu Ars Magna Organi (Wielka Sztuka Organowa), który odbywa się na Białorusi

17 września 1939 roku miała miejsce zbrojna agresja ZSRR na Polskę. Sowiecki przywódca Józef Stalin bez wypowiedzenia wojny rozkazał zadać cios w plecy Polsce, która od 1 września 1939 roku stawiała na zachodzie zbrojny opór wojskom sojusznika Stalina – Adolfa Hitlera.

Sowiecka napaść na Polskę była realizacją układu podpisanego w Moskwie 23 sierpnia 1939 roku przez ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa oraz ludowego komisarza spraw zagranicznych Związku Radzieckiego Wiaczesława Mołotowa.

Wskutek agresji 17 września Związek Sowiecki zajął obszar ponad połowy ówczesnej Polski, stanowiący ponad 190 tys. km kwadratowych terytorium, zamieszkiwanego przez około 13 milionów  polskich obywateli.

Po napaści władze sowieckie aresztowały ponad 200 tys. Polaków: oficerów, policjantów, ziemian, urzędników państwowych i przedstawicieli inteligenckich zawodów. W październiku 1939 roku, po przeprowadzonych w atmosferze terroru wyborach do tzw. Zgromadzeń Ludowych Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi, okupowane terytoria II RP zostały włączone do ZSRR, a ich mieszkańcom narzucono sowieckie obywatelstwo. Masowe wywózki na Syberię objęły około 1 mln 350 tys. Polaków.

Na Wschodzie zamordowano prawie 22,5 tys. oficerów, policjantów oraz urzędników państwowych. Miejsca pochówku ponad 7 tys. z nich do dziś nie są znane.

17 września jest obchodzony jako Dzień Sybiraka przez odrodzony w Polsce po upadku PRL Związek Sybiraków.

Od 2013 roku na mocy uchwały Sejmu RP ma status święta państwowego. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił  to święto dla upamiętnienia wszystkich Polaków zesłanych na Syberię oraz inne tereny Rosji i Związku Sowieckiego.

,,Sejm Rzeczypospolitej Polskiej upamiętnia tych, którzy tam zginęli, tych, którym udało się powrócić do Ojczyzny, tych, którzy osiedli w różnych częściach świata, oraz tych, którzy pozostali w miejscu swego zesłania, gdzie kultywowali polskość”

– napisano w uchwale.

Historia Golgoty Wschodu

Pomnik „Golgota Wschodu” na Osiedlu Wichrowe Wzgórze w Poznaniu, fot.: Wikipedia

Historia zesłań Polaków na Syberię i na inne oddalone tereny Rosji oraz ZSRR jest bardzo długa.

Pierwsi Polacy zostali zesłani na Syberię przez rosyjskiego zaborcę jeszcze w XVIII wieku, czyli  w trakcie i tuż po rozbiorach Polski. Do masowych zsyłek doszło jednak w następnym – XIX stuleciu. W ramach represji po powstaniu styczniowym w latach 60. XIX wieku do europejskich części Rosji, na Kaukaz i Syberię zesłano co najmniej 25 tys. Polaków. Przez cały okres zaborów w dalekie rejony Rosji trafiali tak zwani „nieprawomyślni” obywatele Impeerium, czyli – członkowie niepodległościowych organizacji konspiracyjnych. 20 kwietnia 1887 roku, pięcioletnią zsyłką na Syberię został ukarany Józef Piłsudski, późniejszy członek honorowy Związku Sybiraków. Jego brat – Bronisław, został skazany na karę śmierci, zamienioną na 15 lat katorgi na Sachalinie. W zsyłce Bronisław Piłsudski stał się cenionym etnografem, wybitnym badaczem kultur i obyczajów ludów Dalekiego Wschodu.

Na przełomie XIX i XX wieków Polacy na Syberii utworzyli nawet swoistą diasporę. Na początku XX stulecia wspólnotę tę zasilili polscy działacze ruchu niepodległościowego i uczestnicy rosyjskiej rewolucji 1905 roku.

„Z punktu widzenia carskich, a później sowieckich władz Syberia była odpowiednim miejscem docelowym dla zsyłania tysięcy więźniów z całej Rosji. Była oddalona o tysiące kilometrów od europejskiej cywilizacji. Życie zesłanych utrudniał surowy klimat – ekstremalnie trudne warunki zwłaszcza panujące tam zimą, a tak naprawdę przez większą część roku. Stamtąd nie dało się uciec. Ucieczki były niezwykle rzadkie i trudne”

– opowiedział PAP dr Marcin Markiewicz, historyk z Oddziałowego Biuro Badań Historycznych IPN w Białymstoku.

Ekspert zaznaczył przy tym, że władze carskie, a później także sowieckie, na Syberię „zsyłały nie tylko Polaków, ale także Rosjan oraz przedstawicieli wielu innych narodów, podbitych przez Rosję”.

Kolejna, największa w historii, fala zesłań Polaków na Syberię nastąpiła po sowieckiej agresji na Polskę, do której doszło 17 września 1939 roku. Historycy szacują, że w ramach trwających do czerwca 1941 r. czterech wielkich akcji deportacyjnych w głąb ZSRS trafiło co najmniej 350 tys. mieszkańców wschodnich województw Rzeczypospolitej – Polaków, Żydów, Ukraińców, Białorusinów. Byli oni poddawani licznym represjom. Elity – żołnierze WP, policjanci, urzędnicy – padły ofiarą masowych zbrodni, której symbolem stał się Katyń.

Krzyż Katyński na Cmentarzu Garnizonowym w Grodnie, jeszcze przed dewastacją, do której doszło w grudniu 2022 roku

Dr Markiewicz podkreśla, że największa była pierwsza akcja wywózek, która rozpoczęła się w nocy 9/10 lutego 1940 roku. Poza urzędnikami i wojskowymi osadnikami sowieckie represje objęły również ich rodziny: kobiety, dzieci i osoby starsze. Na listy deportacyjne trafili zarówno mieszkańcy miast i mniejszych skupisk, tzw. kolonii, jak i rolnicy.

„W lutowych deportacjach Sowieci wywieźli w sumie ok. 140 tys. osób. Rozmieszczono ich w 115 osiedlach w 21 republikach, krajach i obwodach ZSRS” – wyjaśnił historyk IPN.

Druga akcja deportacyjna rozpoczęta 13 kwietnia 1940 roku objęła urzędników państwowych, policjantów, nauczycieli, działaczy politycznych i przedstawicieli ziemiaństwa. Wywieziono wówczas ok. 61 tys. ludzi.

Trzecia akcja deportacyjna z 29 czerwca 1940 roku objęła głównie tzw. bieżeńców, czyli uciekinierów spod okupacji niemieckiej po wrześniu 1939 roku. 60 procent z nich stanowili ratujący się przed Holokaustem Żydzi. Ofiarami tej wywózki padło ok. 80. tys. osób.

„Deportacje przeprowadzały tzw. trójki operacyjne NKWD. Każda z trójek miała przydzielone po dwie lub trzy rodziny przeznaczone do wywiezienia. Po wejściu do domów funkcjonariusze oznajmiali decyzję o wysiedleniu i przeprowadzali rewizję w poszukiwaniu broni. Następnie miał zostać zrobiony spis majątku pozostawionego przez wywożonych. Instrukcje i wytyczne precyzowały, co można zabrać ze sobą: ubranie, bieliznę, obuwie, pościel, nakrycia stołowe, żywność na miesiąc, drobne narzędzia gospodarcze oraz kufer do zapakowana dobytku” – wyjaśnił dr Markiewicz.

Ostatnia, czwarta fala deportacji nastąpiła po 20 czerwca 1941 roku – w przeddzień wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Objęła ona również republiki nadbałtyckie i Mołdawię. Łącznie  w ramach tej akcji deportacyjnej wywieziono 90 tys. ludzi, z czego ponad 22 tys. z tzw. Zachodniej Białorusi. Trafili oni głównie Kraju Krasnojarskiego, Ałtajskiego, obwodu nowosybirskiego oraz do Kazachstanu. Ludzie tracili dorobek całego życia. Trafiali na „nieludzką ziemię”, głównie do obwodów archangielskiego, swierdłowskiego, nowosybirskiego. Część z deportowanych pozostała tam na zawsze. Ostatnie transporty kolejowe pod koniec czerwca 1941 roku ruszały na wschód już po niemieckim ataku na ZSRS, atakowane nalotami Luftwaffe.

Deportowani Polacy byli zwykle traktowani jako „element kontrrewolucyjny”. Usunięcie ich było więc warunkiem skutecznej sowietyzacji i pełnej aneksji Kresów przez ZSRS. Wielu deportowanych, głównie dzieci i osób w podeszłym wieku zmarło podczas trwających nawet kilka tygodni podróży w zamkniętych wagonach kolejowych. Pozostali trafiali do pracy w kołchozach i sowchozach (gospodarstwa rolne), zakładach przemysłowych, a w przypadku Syberii – głównie w przedsiębiorstwach przemysłu drzewnego.

W konwojowanych przez funkcjonariuszy NKWD tzw. bydlęcych, zamkniętych wagonach były prycze i żelazne piecyki, funkcję toalet pełniły dziury w podłodze. Brakowało wody, żywności i opieki lekarskiej. W transportach rozprzestrzeniały się wszy i pluskwy.

„Wzdłuż ścian baraków zbudowane były dwupoziomowe prycze o wymiarach około 2,5 m długości i prawie 170 cm szerokości. Z trzech stron obite były dartymi (łupanymi) deskami szerokości około 30 cm, tworząc swego rodzaju skrzynię bez jednego boku. Była to standardowa, uregulowana zapewne jakimiś odgórnymi zarządzeniami władz, powierzchnia domu-legowiska, przeznaczonego dla czterech osób” –

wspominał zesłaniec Zbigniew Bronisław Fedus (1930-2017).

W lutym 1940 roku został on jako dziesięciolatek deportowany z ojcem, matką i siostrą z osady Bertniki koło Buczy na Ukrainie do Tulenia i Czegaszetu w kraju krasnojarskim na Syberii.

Część obywateli polskich, deportowanych po 17 września 1939 roku, opuściła ZSRR w roku 1942, jako żołnierze armii gen. Władysława Andersa.

Ewakuacja rozpoczęła się 24 marca 1942 roku. Do listopada tegoż roku do Iranu wyjechało 78 tys. żołnierzy i 37 tys. cywilów, w tym ok. 12 tys. dzieci.

Na podstawie umowy polsko-radzieckiej, zawartej w lipcu 1945 roku do 1949 roku repatriowano ok. 265 tys. obywateli polskich zesłanych w głąb Związku Radzieckiego w latach 1940-1941 i 1944-1945. Pod koniec lat 40. w ZSRR wciąż znajdowało się ok. 1,5 miliona Polaków. Na mocy umowy repatriacyjnej w latach 1955-59 do Polski z różnych rejonów ZSRR powróciło ok. 260 tys. osób. Oficjalna akcja repatriacyjna zakończyła się latem 1959 roku.

„Nie udało się spowodować powrotu tysięcy deportowanych i wielu z nich pozostało w ZSRR na zawsze” – wskazał historyk IPN w Białymstoku. W PRL temat repatriacji i zesłania do Rosji i ZSRR był przemilczany przez media. „O losach polskich sybiraków nie pisano, ponieważ według władz PRL «godziło to w sojusz polsko-sowiecki», a także w ustrój komunistyczny” – wyjaśnia dr Markiewicz.

Odrodzenie Związku Sybiraków i przywrócenie pamięci o Golgocie Wschodu

Logo Związku Sybiraków, źródło: sybiracyzg.pl

Niedługo przed upadkiem PRL-u – 17 grudnia 1988 roku – w Polsce został zarejestrowany Związek Sybiraków nawiązujący do istniejącej w latach 1928-39 organizacji o tej samej nazwie.

„Bo od września, od siedemnastego, dłuższą drogą znów szedł każdy z nas. Przez lód spod bieguna północnego, Przez Łubiankę, przez Katyński Las. Na nieludzkiej ziemi znów polski trakt wyznaczyły bezimienne krzyże. Nie zatrzymał nas czerwony kat. Bo przed nami Polska – coraz bliżej (…) I myśmy szli i szli – dziesiątkowani! Choć zdradą pragnął nas podzielić wróg. I przez Ludową przeszliśmy – niepokonani. Aż Wolną Polskę raczył wrócić Bóg!” – pisał w latach 90. XX. w. Marian Jonkajtys (1931-2004) w „Marszu Sybiraków”, który stał się tekstem hymnu odrodzonej organizacji. Marian Jonkajtys był również inicjatorem idei Marszu Żywej Pamięci Polskiego Sybiru, który odbywa się  w Białymstoku od 2001 roku.

Kompozytorem muzyki oficjalnego hymnu Związku Sybiraków został Czesław Majewski.

„Obecnie w Związku Sybiraków jest zrzeszonych ok. 13 tys. osób. Jeszcze przed pandemią było nas ponad 20 tys.” – powiedział PAP prezes Zarządu Głównego Związku Sybiraków Kordian Borejko. „Społeczeństwo niewiele, a w każdym razie zbyt mało wie o losach sybiraków. Warto jednak pamiętać o nich nie tylko przy okazji Światowego Dnia Sybiraka”- ocenił.

W gronie żyjących dziś sybiraków są głównie osoby, które zostały wywiezione w latach 1940-41 jako dzieci i młodzież.

Znadniemna.pl na podstawie Dzieje.pl/PAP

17 września 1939 roku miała miejsce zbrojna agresja ZSRR na Polskę. Sowiecki przywódca Józef Stalin bez wypowiedzenia wojny rozkazał zadać cios w plecy Polsce, która od 1 września 1939 roku stawiała na zachodzie zbrojny opór wojskom sojusznika Stalina - Adolfa Hitlera. Sowiecka napaść na Polskę była

Kresowiak. Rówieśnik Karola Wojtyły, urodzony 17 września 1920 roku w Wołkowysku na Grodzieńszczyznie w rodzinie arystokratycznej i inteligenckiej – jego ojciec, absolwent Sorbony, był profesorem literatury i języków nowożytnych na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie i na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Zbiegły z niewoli sowieckiej, partyzant na Lubelszczyźnie w oddziale „Zapory”, żołnierz batalionu „Parasol”, w czasie Powstania Warszawskiego dowodził obrosłą w legendy obroną Pałacyku Michla na Woli, więzień obozów hitlerowskich Murnau i Lamsdorf. Na emigracji służył w armii brytyjskiej, m.in. w gwardii przybocznej króla Jerzego VI, w Pułku Przybocznym Huzarów Gwardii Królowej Elżbiety II, był agentem MI6 brytyjskiego wywiadu, m.in. w Sudanie, Palestynie, Egipcie, Syrii, Berlinie Wschodnim, przydzielanym do najtrudniejszych misji wymierzonym przeciwko wpływom sowieckim, kilkukrotnie uniknął śmierci w zamachach organizowanych przez sowieckich agentów.

„Tułaczy los, poniewierka” – tak opisał te kilkadziesiąt lat życia. W 2002 powrócił do Polski.

I jeśli miasto padnie, a ocaleje jeden,
On będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
On będzie Miasto.

Zbigniew Herbert, Raport z oblężonego miasta

Z rycerskiego rodu

Po ojcu odziedziczył talent do języków:

„Niestety, w porównaniu z nim mówię tylko pięcioma językami”

– był bardzo inteligentny, rodzice szykowali jedynaka na studia do Zurychu, a on po maturze spełnił marzenie o służbie wojskowej: rozpoczął Kurs Podchorążych Rezerwy w 76 Lidzkim Pułku Piechoty w Grodnie.

Wpisał się tym samym w 800-letnią tradycję wojskową swego rodu, w którym było wielu pułkowników, generałów, senatorów i posłów na Sejm, a wcześniej kardynałów, biskupów, przybocznych rycerzy królowej Jadwigi.

Brochwicze to starożytny ród rycerski z tradycjami patriotycznymi i wojskowymi, walczyli na Pomorzu razem z Bolesławem Krzywoustym, z Henrykiem Pobożnym pod Lednicą odpierali atak ord tatarskich, brali udział w wyprawach krzyżowych, w bitwie pod Grunwaldem razem z Władysławem Jagiełłą rozbijali potęgę Zakonu Krzyżackiego, a z Sobieskim walczyli pod Wiedniem. Istnieje też niemiecka linia rodu, z której pochodzi kilku znanych dowódców z wojska pruskiego i niemieckiego.

W czasie II wojny światowej Brochwicze walczyli przeciwko sobie: gen. Walter von Brauchitsch był naczelnym dowódcą wojsk lądowych Werhmachtu i kierował kampanią przeciwko Polsce, a gen. Erich von Manstein (wł. von Lewinski) wybitnym strategiem, autorem planu podboju Francji, Krymu i Sewastopola, odnosił liczne zwycięstwa na froncie wschodnim. Obaj zbrodniarze wojenni.

Życiorys Gryfa może posłużyć za kanwę do scenariuszy do kilku filmów sensacyjnych. A on zwykł mawiać:

„Nie zrobiłem nic niezwykłego, wykonałem to, co do mnie należało”.

Sztafeta pokoleń: ciągłość tradycji narodowo-wyzwoleńczej

Młody gimnazjalista marzący o wojsku na razie wstąpił do harcerstwa.

„Z dumą nosiłem mój harcerski krzyż. Harcerstwo uczyło miłości do kraju oraz religii. Nie tylko chodziliśmy do kościoła, ale musieliśmy być dobrymi i dobrze wychowanymi ludźmi. Wiara szła w parze z patriotyzmem. W ostatnich latach mojej gimnazjalnej edukacji byłem sodalis marianus, czyli rycerzem Matki Boskiej”.

Obozy, wycieczki krajoznawcze, zloty były okazją do poznania skautów z całej Europy i przedstawienia im naszego dziedzictwa:

„My byliśmy dumni z naszej polskiej historii i przodków. (…) Komunizm zniszczył polskie dwory, tradycję, pamiątki z przeszłości – to, co było naszą chwałą. Zastąpiono je czymś prymitywnym”.

Było jednak coś, co utrzymywało tą ciągłość. To sztafeta pokoleń, sztafeta pamięci narodowej, przekazywana przez tych, którzy walczyli o niepodległość. „Gryf” często wspominał o roli, jaką odegrali w dwudziestoleciu międzywojennym weterani powstania styczniowego. Jako 13-letni harcerz i gimnazjalista został wybrany do wręczenia Józefowi Piłsudskiemu kwiatów w Belwederze z okazji urodzin Marszałka, spotkał tam powstańców styczniowych, m.in. Feliksa Bartczuka, który dopiero w 1946 roku odszedł na wieczną wartę, spotkał tam córkę Romualda Traugutta, Annę Juszkiewiczową. Dzięki takim ludziom „Gryf” dotykał historii i rozumiał potrzebę i sens walki narodowowyzwoleńczej.

Historia pewnego obrazka z Faustyną i Sopoćką w tle

Zgodnie z rodzinną tradycją wstąpił w 1938 do wojska. Przed odjazdem matka wręczyła Gryfowi nieznany mu wcześniej wizerunek Chrystusa.

„Ten obrazek będzie cię chronił. On jest poświęcony, noś go przy sobie”– powiedziała.

I nosił. Do końca życia się z nim nie rozstawał. Jadwiga Brochwicz-Lewińska dostała nieudolnie odtworzony obrazek Jezusa Miłosiernego od proboszcza z Wołkowyska. On znów miał go otrzymać od ks. Michała Sopoćki, kierownika duchowego św. Faustyny. Ani „Gryf”, ani jego matka nie wiedzieli jeszcze wówczas nic o Orędziu Bożego Miłosierdzia przekazanemu przez Jezusa siostrze Faustynie.

Skazany na śmierć

17 września, w dniu swoich urodzin, rozbił ze swoim oddziałem wiele sowieckich pojazdów pancernych i dostał się do niewoli. Sowieci wyłowili go z grupy około 300 jeńców i skazali na śmierć.

Nie wiedzieć czemu ostatniej piątki nie rozstrzelano, tylko zapakowano do pociągu jadącego w stronę Rosji, prawdopodobnie do Katynia, aby tam ich zgładzić. „Gryf” uciekł.

„Przyjąłem taki sposób, aby iść tylko w nocy, w dzień spać. Nie mogłem podchodzić ani do wiosek, ani do zabudowań – liczyłem się z tym, że ludność białoruska, która zamieszkiwała te tereny, przeszła na stronę sowiecką. Miałem tylko 2–3 kawałki chleba i parę kostek cukru, może 10 papierosów, no i te zapałki”.

Za pomocą kompasu, którego nie zabrali mu Sowieci w czasie rewizji, przedarł się do Bugu, następnie do Warszawy. Jego dom przy Marszałkowskiej zajęli Niemcy, dlatego udał się na Lubelszczyznę.

W konspiracji: „Bo to jest Zapory piechota”

Już 1 sierpnia 1940 roku zgłosił się do Związku Walki Zbrojnej. Świetnie znał niemiecki, znalazł pracę w niemieckiej firmie węglowej, zajmującej się przewozem różnych towarów. Przekazywał do podziemia informacje o rodzajach transportów z Rosji i Niemiec, widział przygotowania III Rzeszy do wojny ze Stalinem, dostał też zdanie fotografowania obozu w Oświęcimiu. Kiedy gestapo zrobiło kocioł pod jego domem, cudem uniknął aresztowania – Jezus Miłosierny znowu i pomógł –  i dołączył do leśnej partyzantki cichociemnego Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, gdzie dowodził pięćdziesięcioosobowym oddziałem, który zasłynął z brawurowych akcji na niemieckich konwojach.

„Niestety, moja partyzancka sielanka nie trwała długo” – opowiadał.

W czasie inspekcji oddziałów Kedywu AK na Lubelszczyźnie wyróżniająca się poziomem wyszkolenia bojowego jednostka „Gryfa” została zauważona przez późniejszego generała Emil Fieldorfa „Nila”, który skierował Janusza Brochwicza-Lewińskiego do Warszawy do szkolenia harcerskiej grupy szturmowej batalionu „Parasol”, przeznaczonego do zadań specjalnych.

Powstańcy potrzebowali leków i opatrunków. „Gryf”, po wcześniejszym rozpoznaniu, przeprowadził akcję zbrojną – bez oddania jednego wystrzału – na aptekę Wendego przy Krakowskim Przedmieściu, uznawaną obecnie za jedną z najlepszych akcji AK. Wczesnym rankiem wszedł do apteki w mundurze niemieckiego oficera z oryginalną receptą. To było oko cyklonu, najeżone niemiecką żandarmerią: Najbliższe posterunki niemieckie to kwatera Sicherheitspolizei w Hotelu Europejskim na Krakowskim Przedmieściu, siedziba komisariatu policji granatowej na placu Piłsudskiego, kwatera Wehrmachtu i Feldgendarmerie w bloku koło pomnika ks. Józefa Poniatowskiego i Grobu Nieznanego Żołnierza”. A potem zaczęło się Powstanie.

Powstanie Warszawskie: Pałacyk Michla

„Czekaliśmy na Powstanie jak na zbawienie, chcieliśmy bardzo mieć wolny kraj, po latach upokorzeń, morderstw i krzywd, wierzyliśmy głęboko, że to nam się uda, ze to jest możliwe” – wspominał „Gryf”.

W drugim dniu Powstania Warszawskiego był razem ze swoim oddziałem z Batalionu „Parasol” na Mszy św. w kościele przy Zgromadzeniu Sióstr MB Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Nie wiedział jeszcze wtedy, że mieszkała tu kiedyś siostra Faustyna, której we śnie ukazała się postać Jezusa uwieczniona na obrazku, który nosił na piersi.

„Poprosiliśmy kapelana „Parasola”, aby odprawił dla nas mszę świętą, zanim zacznie się akcja”.

Akcja zaczęła się dwa dni później. Himler wysłał z frontu wschodniego najgroźniejszą i najbardziej morderczą jednostkę SS Oskara Dirlewangera, składającą się z przestępców i kryminalistów, odpowiedzialnych za wcześniejsze mordy. To oni dokonali potem rzezi Woli.

„Gryf” dowodził legendarną obroną kompleksu przemysłowego na Woli w okolicy Żytniej, składającego się z magazynów, młyna, piekarni, fabryki makaronów i kamienicy Karola Michlera, zwanej Pałacykiem Michla.

Dzięki genialnej strategii Brochwicz odparł 4 szturmy morderczej jednostki SS. 8 sierpnia musiał wycofać się na cmentarz ewangelicki, gdzie było kilka niemieckich stanowisk ogniowych. Został trafiony w brodę, obrócił się jednak i kula przeszyła prawy policzek, robiąc w szczęce dziurę wielkości spodka od herbaty. Gdyby nie odwrócił głowy, kula przeszłaby przez potylicę: „I byłoby po mnie. Do widzenia”. Po trafieniu osunął się na płytę cmentarną koło kaplicy Halpertów, stracił przytomność i przeżył śmierć kliniczną.

„… straciłem przytomność. Wtedy wyszedłem z ciała. Zostało na dole, na cmentarzu, a ja pofrunąłem do góry. (…)  I nagle jakaś potężna siła wcisnęła mnie w tę powłokę. Stałem się normalnym, dużym człowiekiem. W jednej chwili zaczęło mnie wszystko boleć. Na szczęście znowu straciłem przytomność. Obudziłem się na łóżku w szpitalu.”

Często wspominał cudowne ocalenie i śmierć kliniczną:

„Dla mnie to, co przeżyłem, oznacza, że istnieje życie po życiu. Umieramy tylko jako ciało. A to, co z niego wychodzi, żyje wiecznie.”

Przez sześć tygodni nie mógł się poruszyć, mówić, przyjmował tylko płyny. Jego stan był krytyczny, a jednak przeżył transport kanałami ze Starówki do Śródmieścia. Trasa od Placu Krasińskich do Alei Ujazdowskich zajęła mu wtedy 20 godzin. Powszechnie sądzono, że Gryf poległ. Jako pierwszy został odznaczony za Powstanie orderem Virtuti Militari.

„To mnie przywróciło do życia. Ta błękitno-czarna wstążeczka (bo krzyży nie było) zawsze była marzeniem każdego żołnierza”.

Po kapitulacji 

Na obrazku Jezusa Miłosiernego, który nosił zawsze przy sobie, wypisana jest data: „5 X 1944” i „Oflag VIIA Murnau, grudzień 1944”.

„Po kapitulacji 5 października poszliśmy do niewoli, zostawiając za sobą wypalone miasto, (…) miasto widmo” – wspominał „Gryf”, który dostał się na osiem miesięcy do niemieckiego oflagu w Lamsdorf, potem do Murnau, gdzie spotkał rotmistrza Witolda Pileckiego.

„Liczyliśmy, że Amerykanie i Brytyjczycy będą uznawali rząd w Londynie, że wrócimy do kraju mu służyć. Nigdy nie myślałam, że komuna aż tak opanuje Polskę. On też w to nie wierzył”.

Kiedy w kwietniu 1945 obóz wyzwalali alianci, Gryf miał już gangrenę w ranie po postrzale. Przewożący rannych samochód został ostrzelany przez niemiecki myśliwiec, na Gryfa polała się krew leżącego nad nim żołnierza. Brochwicz nie został nawet draśnięty. Dopiero w Edynburgu przeszedł operacje transplantacji kości.

Janusz Brochwicz-Lewiński na cmentarzu ewangelickim, w miejscu gdzie został ranny i przeżył śmierć kliniczną. Fot.: Archiwum IPN

Lekarze nie mogli uwierzyć, że on jeszcze żyje – ponad rok od postrzału. Do szpitala dostał się dzięki pomocy gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, który odwdzięczył się w ten sposób za uratowanie życia w czasie wojny polsko-bolszewickiej przez wuja „Gryfa”, Zbigniewa Brochwicz-Lewińskiego, dowódcy 19. Pułku ułanów. Bór pomógł „Gryfowi” dostać się do 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego w Szkocji.

„Chciałem dalej walczyć”

Po wojnie został na emigracji. „Gryf” miał świadomość, że w Polsce w najlepszym wypadku mógł trafić do więzienia. Docierały do niego wiadomości o prześladowaniach i wyrokach śmierci wykonywanych na żołnierzach podziemia niepodległościowego. Widział, że bezpieka rozpracowywała środowisko „Parasola”, niektórzy AK-owcy przechodzili, z różnych powodów, na stronę komunistów, a metodą uniknięcia represji było zerwanie wszelkich kontaktów z dawnymi towarzyszami broni. Janusz Brochwicz-Lewiński z wielką ostrożnością podchodził do próby nawiązania z nim kontaktu przez dawnych kolegów z „Parasola”: Zbigniewa Rylskiego ps. „Brzoza” i Jerzego Bartnika ps. „Magik”.

„Oni wkładali dużo wysiłku, aby się ze mną spotkać. Pisali do mnie listy, w których mnie nazywali legendą. Byłem tym zdumiony. Później działo się wiele dziwnych rzeczy, o których nie chciałbym mówić. Zdziwiło mnie, że obaj bardzo nalegali, abym poszedł z nimi do polskiej ambasady w Bernie w Szwajcarii, a przecież ona była ważnym ogniwem komunistycznego wywiadu. Widziałem, jak do niej obaj wchodzili.”

Jako arystokrata, świetnie wykształcony, znający pięć języków, mający bardzo dobre wyszkolenie bojowe, dostał się do służb w elitarnych brytyjskich jednostkach komandosów, w wojskach kolonialnych i wywiadzie antykomunistycznym, gdzie miał zlecane odpowiedzialne i bardzo niebezpieczne misje: namierzał agentów komunistycznych, głównie KGB, Stasi, którzy próbowali przedostać się na Zachód i uzyskać tam status „prześladowanych przez totalitarny reżim”, cały czas pracując dla swoich mocodawców. Więcej dokumentów o „Gryfie” można pewnie znaleźć w archiwach służb sowieckich i brytyjskich, niż w Polsce. Brochwicz-Lewiński działał w wywiadzie brytyjskimi na terenie Palestynie w momencie powstawania państwa Izrael:

„Działające tam organizacje żydowskie walczyły z Anglikami o utworzenie niezależnego państwa Izrael. Po wojnie dużo było tam uchodźców z Europy Wschodniej. Wszystkie te języki znałem, także jidysz, więc byłem w stanie zrobić to, co mało ludzi byłoby w stanie wykonać. Miałem sukcesy, może zbyt duże, bo w pewnym momencie zostałem z Palestyny ewakuowany”.

I skierowano go w 1948 roku na linię demarkacyjną tymczasowej granicy między wolnym światem Zachodu a zniewoloną przez komunizm Europą Wschodnią. Dzięki wybitnej inteligencji, brawurze, talentom dyplomatycznym i świetnej znajomości rosyjskiego, wyznaczony przez generalicję „Gryf” w jednej z akcji dorowadził do uwolnienia 22 angielskich żołnierzy, którzy przekroczyli linie demarkacyjną.

„Anglicy mnie doceniali za pracę – opowiadał Brochwicz. – Nawet ich generał powiedział mi, że bardziej wierzą mnie niż swoim”.

Bo swoi zdradzali: jak płk George Black, w latach 50 jeden z ważniejszych agentów brytyjskiego wywiadu, który nie krył swojej niechęci dla Janusza Brochwicza-Lewińskiego. „Gryf” podejrzewał, że próba otrucia go w 1957 toku to robota Blacka, cztery lata później okazało się, że pułkownik pracował dla KGB.

Janusz Brochwicz-Lewiński był wybitnym agentem, został zauważony przez CIA: przez pięć lat rozpracowywał dla amerykańskiego wywiadu iracką organizację terrorystyczną działającą przeciwko NATO na terenie Niemiec.

Wcześniej został wytypowany przez gen. Bora-Komorowskiego do likwidacji Czesława Kiszczaka, który jako attaché zatrudniony w latach 1946–1947 przy ambasadzie Polski Ludowej w Wydziale Repatriacji Wojskowej Konsulatu RP w Londynie w rzeczywistości pracował dla kontrwywiadu wojskowego. Rozpracowywał polskich żołnierzy, którzy decydowali się na powrót do kraju.

„W sprawie zlikwidowania w Londynie komunistycznego agenta Czesława Kiszczaka były podzielone opinie. Gen. Bór-Komorowski i jego bliscy współpracownicy chcieli tego samego. «Bór» chciał, abyśmy do rąbnęli, ale gen. Tatar, który planował dziwnie dobre stosunki z Polską Ludową, był temu przeciwny. Przyszedł się rozkaz, aby nie ruszać Kiszczaka”.

W 2016 r. raporty Kiszczaka z czasu pobytu w Anglii zostały odnalezione w Wojskowym Biurze Historycznym.

Często wspominał cudowne ocalenie i śmierć kliniczną:

„Dla mnie to, co przeżyłem, oznacza, że istnieje życie po życiu. Umieramy tylko jako ciało. A to, co z niego wychodzi, żyje wiecznie.”

Tych cudów było jeszcze kilka, m.in. w Lublinie w czasie niemieckiej okupacji, w Palestynie (napadnięty przez 10 izraelskich terrorystów), w Lubece (ostrzelany samochód, 18 dziur po kulach), Westfalii (10-tonowy samochód zepchnął jego osobowy do rowu, wykrwawiony, zdaniem sanitariuszy nie miał prawa przeżyć), dwa razy próbowano go otruć – za każdym razem w cudowny sposób został ocalony.

„Miałem żyć – Ktoś tak postanowił”.

Powrót Żołnierza Tułacza: „Tęskniłem za polskim niebem…”

Mjr Janusz Brochwicz-Lewiński, „Gryf”. Fot.: Piotr Gajewski/www.1944.pl

„Wróciłem do Polski po 58 latach, bo chciałem wrócić do kraju, chciałem tu być i tęskniłem za Ojczyzną cały czas. Ale nie było dla mnie powrotu, bo na wielkim parkanie i na drzwiach do Polski było napisane: Persona non grata. A za to, że walczyłem za Ojczyznę, nie wolno mi było do mojego kraju wracać.

Dzięki temu wielkiemu rządowi ubeckiemu, tacy jak ja musieli zostać na emigracji albo ginąć tutaj w kazamatach. Czekać, aż ktoś strzeli w łeb i być pochowanym pod betonem, gdzieś, w jakiejś dziurze, pod jakąś ubikacją albo „Łączką” (…). I to jest nasza narodowa tragedia”.

Wojna rozpoczęła się dla niego i zakończyła w bydlęcym wagonie. Do jednego wchodził pod kordonem sowieckich kolb, do drugiego zaprowadzili go niemieccy żołnierze. Taki los spotkał też naszą Ojczyznę.

„Opuściłem Warszawę w dniu 5 października 1944 r. po kapitulacji Powstania Warszawskiego bydlęcym wagonem z napisem «8 koni lub krów». Zawartością tego wagonu było tym razem 70 jeńców, podróżujących w nieznane w warunkach nie do opisania: na stojąco, prawie bez powietrza. W naszym wagonie umarło sześciu, Niemcy wyrzucali ciała na nasyp kolejowy”.

Ciężko ranny „Gryf” zostawił za sobą ruiny wypalonego miasta. Przez te wszystkie lata tułaczki po świecie nosił w sobie obraz ukochanej Warszawy: swojego domu przy Marszałkowskiej 113, rodziny i przyjaciół, szkoły. Ten obraz był zarazem kliszą, na której niczym stopklatka zatrzymała się pamięć o utraconej Ojczyźnie, o wolności z takim trudem wywalczonej po 123 latach zaborów, a potem ponownie utraconej. O wszystkich ofiarach niemieckich i sowieckich, o bezimiennym mogiłach, o lobotomii dokonanej na polskim narodzie.

Nie odnalazł już swojej Warszawy. Po jego domu nie zostało śladu, zobaczył tam tylko trawnik na Placu Defilad. Większość dawnych kolegów z „Parasola” przyjęła go chłodno.

„To wynikało z umoczenia w komunę” – twierdzi Agnieszka Bogucka.

Brochwicz-Lewiński ze smutkiem obserwował, jak wielkiego spustoszenia w narodzie dokonała komuna.

„Nie zostałem przyjęty tak, jak powinienem być. Okazało się, że mam dużo wrogów, a powiew komunizmu, który odczułem w kraju, był zaskakująco silny. Polska była wolna, była samodzielnym krajem, nie podporządkowanym Rosji, ale dużo ludzi na wysokich stanowiskach wciąż tkwiła mentalnie w komunie. Wielu urzędników i ludzi władzy z PRL-u po Okrągłym Stole zatrzymało swoje majątki, zatrzymało wielkie renty. Miałem poczucie, że oni dalej żyli w jakiejś niewoli” – mówił „Gryf”.

Dlatego zrozumiał, że wrócił po to, aby przypomnieć Polakom, czym jest prawdziwa wolność i zaświadczyć o czasach, w których w obronie tej wolności jego rówieśnicy oddawali życie.

I wspierał wszystkich, którzy o tej wolności przypominali, walcząc o historyczną prawdę i przywrócenie należytego miejsca w historii ludziom, o których nie tylko w Polsce Ludowej, ale też długo po Okrągłym Stole nie wolno było mówić. Dlatego w 2014 r. został członkiem Komitetu Honorowego Fundacji „Łączka” i mocno wspierał prace prowadzone przez prof. Krzysztofa Szwagrzyka.

Patrząc na liczbę odznaczeń i orderów, doceniony przez państwo polskie i brytyjskie: obywatel Miasta Stołecznego Warszawy, w 2008 r. awansowany przez Prezydenta RP do stopnia generała brygady, w latach 2009–2014 członek kapituły Orderu Virtuti Militari, odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Imperium Brytyjskiego, tytułem Kustosza Pamięci Narodowej i innymi licznymi polskimi i brytyjskimi odznaczeniami. A jednak żył jakby na uboczu, jako niewygodny świadek dla wielu środowisk, nawet niektórych kombatanckich. „Wyprostowany, wśród tych co na kolanach”. Trzeba pamiętać, że dwie próby otrucia generała miały miejsce po jego powrocie do Polski. Janusz Brochwicz-Lewiński przez lata pracował w wywiadzie, znał metody, jakimi posługiwały się służby specjalne. Był ostrożny, ale czuł, że musi jeszcze spełnić ostatnią misję. Ogołocony ze wszystkiego: rodziny, domu, przyjaciół, Ojczyzny. Wygnaniec. Został mu tylko obrazek Jezusa Miłosiernego.

„Dzięki „Gryfowi” byłam w stanie dotknąć tamtej mentalności tej pierwszej niepodległości. To było wspaniałe doświadczenie. Pokazał, że można chodzić prosto, mówić to co się myśli, mówić pięknie i mówić to z godnością i pokazać klasę na każdym kroku” – wspominała Agnieszka Bogucka.

5 stycznia 2017 skończyła się jego ziemska droga. Pochowany z honorami na Powązkach Wojskowych. Na wieczną wartę odprowadzili go Prezydent RP, przedstawiciele rządu, generalicji, korpusu dyplomatycznego i wszyscy, którzy go kochali. Była też salwa honorowa i grudka ziemi z Wołkowyska. Pośmiertnie został mianowany generałem dywizji.

Uwielbiany przez młodzież i wojsko, jednostki specjalne, również natowskie, które z zapartym tchem przysłuchiwały opowieściom charyzmatycznego generała. Tłumaczył im, czym jest patriotyzm:

„Wróciłem – jak mi mówiono – do wolnej już Polski, bo przez te wszystkie lata jako persona non grata nie mogłem postawić tu nogi.

Wróciłem, bo zbrzydło mi moje życie tułacza, który nigdzie nie mógł zagrzać miejsca i nigdzie nie mógł osiągnąć szczęścia. Okazało się, że jest to możliwe tylko wśród swoich, w Ojczyźnie, gdzie wreszcie mogłem odpocząć.

Przez te wszystkie lata często myślałem o tym, dlaczego ocalałem, nie tak jak inni moi koledzy i przyjaciele. Może miałem wam to wszystko opowiedzieć, zaświadczyć o tym, co było? Żeby pokazać, że najważniejsze jest nigdy się nie poddawać, ale do końca bronić najważniejszych wartości, za którą na ołtarzu Ojczyzny nawet życie warto położyć. Wracając tutaj chciałem jednego: żeby nowe pokolenia zrozumiały, że musicie zrobić wszystko, żeby nigdy nie doświadczyć tego, co było udziałem mojego pokolenia. Widzieć, jak upada ukochana Ojczyzna. Państwo takim potwornym wysiłkiem i kosztem odzyskane. Całe pokolenia leżą na naszych cmentarzach albo w bezimiennych mogiłach rozsianych po świecie. Chciałbym, żeby to każdy wziął sobie do serca, gdy będziecie wymawiać to święte słowo «Polska» i żeby każdy miał świadomość, że także ponosi odpowiedzialność za jej los.

Może tylko po to wróciłem, aby to wam powiedzieć?”

Agnieszka Wygoda/Instytut Pamięci Narodowej

Na zdjęciu: Janusz Brochwicz-Lewiński w Szkocji, 1946 roku/fot.: Archiwum IPN

Znadniemna.pl

Kresowiak. Rówieśnik Karola Wojtyły, urodzony 17 września 1920 roku w Wołkowysku na Grodzieńszczyznie w rodzinie arystokratycznej i inteligenckiej – jego ojciec, absolwent Sorbony, był profesorem literatury i języków nowożytnych na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie i na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zbiegły z niewoli sowieckiej, partyzant na Lubelszczyźnie w oddziale

Polak z Lidy Eugeniusz Makarczuk, zawodowy pięściarz wagi super półśredniej, który od półtora roku reprezentuje na zawodowym ringu barwy Rzeczypospolitej Polskiej, stoczył pierwszą w karierze walkę wyjazdową w Europie Zachodniej.

W sobotę, 14 września, w Bernie (Szwajcaria) nasz krajan jednogłośną decyzją sędziów pokonał doświadczonego rywala – Ramadana Hiseni.

Dla Eugeniusza szwajcarska wiktoria stała się jedenastym zwycięstwem w zawodowej karierze. Jak dotąd Polak nie doznał ani goryczy porażki i ani razu nie zremisował.

Po przyjeździe wiosną 2023 roku do Polski z rodzinnej Lidy 30-letni zawodnik zdążył stoczyć kilka najważniejszych walk w swojej bokserskiej karierze. W maju 2023 roku zdobył tytuł Mistrza Polski, a w październiku tegoż roku wywalczył pas WBC CISBB wagi super półśredniej.

Swój zwycięski debiut w Szwajcarii Eugeniusz Makarczuk skomentował na Facebooku w ten sposób:

  „To była moja pierwsza walka wyjazdowa w Europie, poza granicami Polski, i wszystko poszło zgodnie z planem”.

Bokser podzielił się także tajemnicą odniesionego sukcesu:

Jak powiedział trener: „Na treningu musi być ciężko, żeby w ringu było lekko”. Intensywne przygotowania przyniosły rezultaty.

Znadniemna.pl na podstawie Facebook.com/YauheniMakarchuk

Polak z Lidy Eugeniusz Makarczuk, zawodowy pięściarz wagi super półśredniej, który od półtora roku reprezentuje na zawodowym ringu barwy Rzeczypospolitej Polskiej, stoczył pierwszą w karierze walkę wyjazdową w Europie Zachodniej. W sobotę, 14 września, w Bernie (Szwajcaria) nasz krajan jednogłośną decyzją sędziów pokonał doświadczonego rywala –

Na cmentarzu w Powiewiórce w rejonie świeńciańskim na Wileńszczyźnie spoczęły w sobotę, 14 wreśnia, szczątki Napoleona Ciukszy ps. „Waligóra”, żołnierza Armii Krajowej, walczącego w czasie II wojny światowej na ziemiach, leżących w granicach współczesnej Białorusi w oddziale Antoniego Burzyńskiego „Kmicica” oraz 5. Wileńskiej Brygady AK. Szczątki żołnierza zostały odnalezione i zidentyfikowane przez Instytut Pamięci Narodowej.

Uroczysty pochówek z honorami państwowymi i wojskowymi poprzedziła Msza święta w kościele pw. św. Kazimierza w Powiewiórce.

Uroczystości pogrzebowe Napoleona Ciukszy ps. „Waligóra” – Powiewiórka (Litwa), 14 września 2024. Fot.: dr Agnieszka Wojtkowska (IPN)

Napoleon Ciukszo urodził się w 1913 roku we wsi Bielkiszki, obecnie – dzielnica Ostrowca, centrum rejonu ostrowieckiego w obwodzie grodzieńskim na Białorusi. Pochodził z rodziny o tradycjach patriotycznych. Od marca 1935 roku odbywał zasadniczą służbę wojskową w 4. kompanii 85. Pułku Strzelców Wileńskich. W czasie II wojny światowej został żołnierzem Armii Krajowej. Już w marcu 1943 roku przyłączył się do pierwszego, stale przebywającego w terenie, oddziału AK Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Brał udział w akcjach zbrojnych wymierzonych przeciwko Niemcom oraz w starciach z kolaboracyjnymi formacjami litewskimi i białoruskimi. Gdy oddział powiększył się, „Waligóra” był w grupie zaufanych, doświadczonych żołnierzy tworzących radę przyboczną „Kmicica”.

26 sierpnia 1943 roku w wyniku zdrady doszło do ataku sowieckiego na polską bazę nad jeziorem Narocz. „Waligórze” jako jednemu z nielicznych udało się uniknąć aresztowania. Przyłączył się do 5. Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Kontynuował walkę w plutonie „Zapory”. Ciukszo pełnił tu funkcję dowódcy drużyny, prowadząc liczne akcje przeciwko formacjom niemieckim oraz sowieckiej partyzantce.

Zginął Napoleon Ciukszo w grudniu 1943 roku. Drużyna, którą dowodził, została w nocy wysłana do leśniczówki w zaścianku Sobkiszki, by rozbroić gajowego. W czasie akcji „Waligóra” otrzymał śmiertelny postrzał. Towarzysze broni pochowali go na skraju lasu na terenie majątku Cypliszki.

Tam też Instytut Pamięci Narodowej w 2022 roku odnalazł jego szczątki. Nota identyfikacyjna potwierdzająca identyfikację odnalezionych szczątków została wręczona 1 grudnia 2023 r. w Belwederze.

W piątek 13 września, również na Litwie – w Marcińkańcach w rejonie orańskim, odbył się  pogrzeb nieznanego żołnierza Wojska Polskiego.

W uroczystościach pogrzebowych na Litwie wzięli udział m.in. zastępca prezesa IPN dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, pełnomocnik ambasadora RP Andrzej Dudziński, I sekretarz – konsul Ambasady RP na Litwie Irmina Szmalec, attaché obrony, wojskowy, morski i lotniczy płk Sławomir Pawlikowski, a także przedstawiciele władz samorządowych Rejonu Święciańskiego, harcerze, kombatanci oraz Polacy mieszkający na Litwie.

Wiceprezes IPN Krzysztof Szwagrzyk powiedział podczas uroczystości:

„Poszukiwanie szczątków Polaków, którzy zostali zamordowani w XX wieku, zginęli z rąk sowieckich, niemieckich, komunistycznych, ukraińskich jest naszym państwowym obowiązkiem. Jest to też nasz ludzki obowiązek odnalezienie tych, którzy do dzisiaj nie mieli swoich grobów i pochowanie ich z honorami”.

Przedstawiciel IPN podkreślił też, iż w pracach poszukiwawczych bezcennym źródłem, z którego bardzo często się korzysta, jest ludzka pamięć, „często już nie osobista, ale przekazywana z pokolenia na pokolenie”.

„To właśnie ludzka pamięć jest dla nas tym podstawowym źródłem wiedzy, gdzie i kogo należy szukać”

– zaznaczył wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej.

Znadniemna.pl za PAP/ipn.gov.pl

Na cmentarzu w Powiewiórce w rejonie świeńciańskim na Wileńszczyźnie spoczęły w sobotę, 14 wreśnia, szczątki Napoleona Ciukszy ps. „Waligóra”, żołnierza Armii Krajowej, walczącego w czasie II wojny światowej na ziemiach, leżących w granicach współczesnej Białorusi w oddziale Antoniego Burzyńskiego „Kmicica” oraz 5. Wileńskiej Brygady AK.

W roku 1924 wschodnia granica II Rzeczypospolitej była zagrożona działaniami sowieckich grup dywersyjnych, dokonujących  w Polsce napadów i rabunków oraz siejących wśród ludności wrogą Polsce komunistyczną propagandę. Młode Państwo Polskie dopiero co odparło bolszewicką nawałę i zawarło pokojowy Traktat Ryski, którego postanowienia były jednak ciągle podważane przez ZSRR.

Wobec tak niestabilnej sytuacji na wschodniej granicy w dniach 21-21 sierpnia 1924 roku w trakcie obradującego pod przewodnictwem Prezydenta  RP Stanisława Wojciechowskiego, Komitetu Politycznego Rady Ministrów podjęta została decyzja o powołaniu specjalnej formacji wojskowej do ochrony wschodniej granicy.

Spotkanie patrolu KOP z patrolem sowieckim na wschodniej granicy RP, fot.: Narodowe Archiwum Cyfrowe – sygn. 3/1/0/7/1760/3

12 września 1924 roku  generał  dywizji Władysław Sikorski, pełniący wówczas funkcję ministra spraw wojskowych, wydał rozkaz o utworzeniu Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) – specjalnej formacji wojskowej do ochrony pogranicza polsko-sowieckiego. 17 września tegoż roku wydano instrukcję, określającą strukturę nowej formacji. Tę datę uważa się zatem za datę jej sformowania.

Pierwsze jednostki KOP stanęły na wschodniej granicy Rzeczypospolitej już w listopadzie 1924 roku. Na dzień 1 grudnia 1927 roku Korpus dowodzony przez gen. dyw. Henryka Minkiewicza składał się z: dowództwa, 6 dowództw brygad, 2 dowództw półbrygad, 29 batalionów granicznych, 20 szwadronów kawalerii i dywizjonu żandarmerii. Stan osobowy wynosił około 25 000 ludzi.

Korpus Ochrony Pogranicza – Żołnierz konny i pieszy (il. „Ilustracja Szkolna”, maj/czerwiec 1935, Seria LX; ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu, źródło: hrabiatytus.pl

Najważniejszym zadaniem nowej formacji, z którego w krótkim czasie wzorowo się wywiązała, było uspokojenie sytuacji na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej nękanych napadami band przychodzących z terytorium Związku Sowieckiego. Do pozostałych zadań KOP należało strzeżenie nienaruszalności znaków i urządzeń granicznych, niedopuszczenie do nielegalnego przewozu i przerzutu towarów przez granicę, niedopuszczenie do nielegalnych przekroczeń granicy, zwalczanie przemytu i wykroczeń skarbowych oraz wykroczeń w zakresie postanowień o granicach państwa, współdziałanie z organami wojska w dziedzinie obrony państwa.

Po skutecznym spacyfikowaniu wschodniego pogranicza RP, KOP zaczął realizować dodatkowe zadania na rzecz miejscowej ludności. Głównym celem tych działań miało być umacnianie polskiej państwowości oraz przyciąganie i przywiązanie do Polski mieszkańców wschodnich województw.

Działalność społeczna i oświatowa KOP oraz pozyskanie sympatii ludności było z powodzeniem wykorzystane dla zapewnienia ochrony granicy i bezpieczeństwa w strefie przygranicznej. W ten sposób wspierano rozwój gospodarczy Kresów, wspomagano zwalczanie nędzy oraz aktywizowano ludność kresową w celu podniesienia ogólnego poziomu jej życia i świadomości państwowej.

Załogi strażnic KOP pomagały mieszkańcom w walce z żywiołami i ich skutkami (pożary, powodzie). Kuchnie wojskowe w oddziałach odwodowych i na strażnicach często dożywiały wiejskie dzieci, zatrudniani przez KOP lekarze udzielali niezbędnej pomocy i opieki chorym, a weterynarze KOP udzielali darmowej pomocy w leczeniu zwierząt gospodarskich. Strażnice i pododdziały KOP organizowały obchody świąt państwowych i kościelnych, a także imprezy sportowe, oświatowe i kulturalne (występy teatrów amatorskich, seanse kina objazdowego, wspólne słuchanie audycji radiowych).

Zespół teatralny 6-go Baonu KOP, fot.: ze zbiorów Biblioteki Narodowej, sygn. 392.631

Zorganizowana przez KOP akcja dożywiania ludności, fot.: Narodowe Archiwum Cyfrowe – sygn. 3/1/0/7/1763/1

W związku z potrzebami kadrowymi formacji w 1926 roku utworzone zostały: Szkoła Podoficerów Zawodowych Piechoty KOP w Ostrogu (Wołyń) oraz Szkoła Podoficerów Zawodowych Kawalerii KOP w Niewirkowie (obw. rówieński na Ukrainie). Na potrzeby służby wewnętrznej w 1925 roku w ramach KOP utworzony został Dywizjon Żandarmerii. Od lutego 1925 roku w ramach formacji funkcjonowała służba wywiadowcza, której zadaniem było prowadzenie wywiadu i kontrwywiadu oraz zwalczanie przejawów antypaństwowej działalności politycznej na wschodniej granicy. Struktura wywiadu KOP składała się z Samodzielnego Referatu Wywiadowczego w Dowództwie KOP oraz stanowisk oficerów wywiadowczych przy brygadach i batalionach KOP.

Po kilku latach funkcjonowania formacji w 1929 roku przeprowadzono gruntowną reorganizację, którą poprzedziła wymiana kadry dowódczej. Ze stanowiska dowódcy został odwołany gen. dyw. Henryk Minkiewicz, a jego miejsce zajął gen. bryg. Stanisław Zosik-Tessaro. W 1930 roku dotychczasowy Batalion Szkolny KOP przekształcono w Centralną Szkołę Podoficerów KOP „Osowiec”.

W październiku 1930 roku stanowisko dowódcy KOP, objął płk Jan Kazimierz Kruszewski. Nowy dowódca doprowadził do kolejnej reorganizacji w strukturach batalionów KOP – utworzone zostały kompanie karabinów maszynowych oraz kompanie odwodowe. Po raz kolejny zreorganizowano także strukturę CSP KOP „Osowiec”.

30 kwietnia 1938 roku, w związku ze wzrostem zagrożenia wojną, wszedł w życie plan mobilizacyjny „W”. Zakładał on wzmocnienie oddziałów KOP z równoczesnym wydzieleniem z nich kadry oficerów, podoficerów i szeregowców dla zawiązków dywizji rezerwowych. Jednostki KOP w procesie mobilizacji miały się częściowo odtworzyć i nadal pełnić służbę na granicy. W ramach mobilizacji powszechnej ze składu KOP wydzielono dowództwa i sztaby dwóch grup operacyjnych, trzy dowództwa i sztaby dywizji rezerwowych piechoty, dowództwo brygady górskiej i sztaby kolejnych brygad górskich, dwanaście dowództw pułków, pułk kawalerii, 39 batalionów piechoty, batalion forteczny, batalion saperów, siedem szwadronów kawalerii dla kawalerii dywizyjnej, dwa dywizjony artylerii lekkiej. Stan oddziałów KOP stacjonujących na granicy uległ osłabieniu. Odtworzone jednostki posiadały niewielki odsetek przygotowanych do służby granicznej żołnierzy. Pozbawione zostały też znacznej części posiadanego uzbrojenia i wyposażenia.

We wrześniu 1939 r. dowództwo KOP przejął gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann, a odwołany ze stanowiska gen. bryg. Jan Kazimierz Kruszewski objął dowództwo Grupy Operacyjnej.

W trakcie kampanii wrześniowej Oddziały KOP uczestniczyły od pierwszych chwil w obronie polskiego wybrzeża. Na Mierzei Helskiej organizował obronę batalion KOP „Hel”. Szczególne znaczenie w opóźnianiu marszu Niemców miała obrona 2-3 września umocnień pod Węgierską Górką (powiat żywiecki) przez baon KOP „Berezwecz”. Walki tu prowadzone przeszły do historii jako Bitwa pod Węgierską Górką albo – Westerplatte Południa.

7 i 8 września pododdziały KOP w składzie 36. Dywizji Piechoty toczyły ciężkie walki w okolicach Kazanowa, Baraku i Szydłowca. Legendę wrześniowej kampanii stanowi bohaterska obrona 8 i 9 września linii umocnień pod Wizną i Górą Strękową przez 360 żołnierzy KOP pod dowództwem kpt. Władysława Raginisa. Bohaterski dowódca popełnił samobójstwo, nie chcąc się poddać.

Na wschodzie w dniach 19-21 września 4. kompania baonu KOP „Sarny” kpt. Emila Markiewicza krwawo broniła pozycji polowych i schronów w rejonie Tynnego (obw. rówieński na Ukrainie) przed nacierającymi Sowietami. 28-29 września zgrupowanie KOP gen. bryg. Wilhelma Orlika-Rückemanna stoczyło z Armią Czerwoną zwycięską bitwę pod Szackiem (Wołyń). 1 października po ciężkim boju pod Wytycznem (woj., lubelskie) zgrupowanie zostało rozwiązane, a żołnierze przebijali się do oddziałów gen. bryg. Franciszka Kleeberga.

Już po zakończeniu działań w wojnie obronnej 1939 roku na mocy decyzji Biura Politycznego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) NKWD zamordowało w ramach zbrodni katyńskiej ponad 500 żołnierzy KOP. 345 aresztowanych żołnierzy KOP zaginęło na Wschodzie. W działaniach wojny obronnej 1939 roku ustalono nazwiska 600 poległych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza.

 Znadniemna.pl za Mariusz Telepko/Strazgraniczna.pl, ilustracja tytułowa: Odznaka pamiątkowa Korpusu Ochrony Pogranicza, wzór 1930 roku

W roku 1924 wschodnia granica II Rzeczypospolitej była zagrożona działaniami sowieckich grup dywersyjnych, dokonujących  w Polsce napadów i rabunków oraz siejących wśród ludności wrogą Polsce komunistyczną propagandę. Młode Państwo Polskie dopiero co odparło bolszewicką nawałę i zawarło pokojowy Traktat Ryski, którego postanowienia były jednak ciągle

Skip to content