HomeStandard Blog Whole Post (Page 14)

Pochodząca z Grodna, Wanda Brzyska była wybitną polską chemiczką, specjalistką z zakresu chemii koordynacyjnej, cenioną nauczycielką akademicką i wychowawczynią wielu pokoleń chemików. Całe swoje życie zawodowe związała z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej, a od 1960 roku działała w Polskim Towarzystwie Chemicznym. Do jej wielkich pasji, poza nauką, należało także lotnictwo – była aktywną spadochroniarką oraz sekretarzem Lubelskiego Klubu Seniorów Lotnictwa. Dzisiaj obchodziłaby 94. urodziny.

Mała Wanda z mamą

Wanda Brzyska (z domu Szteyn) urodziła się 19 lutego 1931 roku w Grodnie. W wieku około trzech lat wraz z rodziną przeprowadziła się do Krakowa, a w 1937 roku do Lublina, gdzie początkowo zamieszkała na ulicy Rusałka, następnie na ulicy Narutowicza 76, a po przymusowej relokacji przez Niemców na Narutowicza 47. Ojciec, po zmobilizowaniu do wojska na początku wojny, wraz z innymi oficerami znalazł się poza granicami kraj, i już nigdy nie wrócił.

Mała Wanda z bratem i rodzicami w Krakowie, 1934 rok

Nasza bohaterka, począwszy od 1937 roku, kształciła się w lubelskich szkołach, a w czasie okupacji pobierała naukę na tajnych kompletach. Ostatecznie zdała małą oraz dużą maturę i ukończyła studia chemiczne na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, gdzie została wykładowczynią.

Pani Wanda z koleżankami z uczelni

Stopień doktora nauk przyrodniczych uzyskała w 1964 roku, a stopień doktora habilitowanego w 1972 roku. W roku 1984 została mianowana na stanowisko profesora nadzwyczajnego, a w 1991 roku otrzymała tytuł profesora zwyczajnego. Była naukową spadkobierczynią prof. Włodzimierza Hubickiego oraz prof. Andrzeja Waksmundzkiego.

O przygodzie ze spadochroniarstwem

Mała Wanda od dziecka interesowała się wszystkim tym, co było w górze. Dorabiając po studiach, jako nauczycielka w szkole urszulanek, została opiekunką ligi lotniczej. W tym czasie z małą grupą uczniów udała się z wizytą na lotnisko w Radawcu (siedziba Aeroklubu Lubelskiego – red.). Tam do samolotu zaprosił ją instruktor i zapytał czy nie chciałaby się nauczyć latania. Pani Wanda do Aeroklubu Lubelskiego zapisała się w latach 50. Nie została jednak pilotem, na kurs przyjmowano bowiem osoby o wzroście co najmniej 160 cm. Pani Wandzie zabrakło 3 centymetrów. Ale… pozostało jej spadochroniarstwo.

Wanda Brzyska (druga z prawej) – ostatnie wskazówki przed zawodami

W połowie lat 50–tych ubiegłego wieku była jedną z najlepszych polskich spadochroniarek. Do ostatnich miesięcy uczestniczyła w życiu Aeroklubu. W ramach Sekcji Historycznej, na spotkaniach, popularyzujących lotnictwo, opowiadała z wielką pasją o umiłowanym przez Nią spadochroniarstwie.

Z Aeroklubem Lubelskim związana była przez blisko 70 lat.

Dorobek Pani Profesor

Prof. Wanda Brzyska była autorem wielu prac naukowych w zakresie właściwości nowych związków kompleksowych lantanowców i pierwiastków d-elektronowych, twórcą 9 patentów oraz recenzentką kilkudziesięciu książek z dziedziny chemii.

W laboratorium

Za swoją działalność dydaktyczną, naukową i organizacyjną prof. Wanda Brzyska otrzymała wiele nagród i wyróżnień, m.in.: Złoty Krzyż Zasługi (1974), Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (1979), Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski (2003), Medal Komisji Edukacji Narodowej (1979) oraz Złota Odznaka Zasłużonemu dla Lublina, Medal Województwa Lubelskiego za Zasługi dla Lubelszczyzny.

Była pierwszą kobietą, która została prorektorem uczelni. Wypromowała ponad 170 magistrów, 15 doktorów i 7 doktorów habilitowanych. Prof. Brzyska była wybitnym nauczycielem akademickim i naukowcem zasłużonym dla polskiej oraz światowej chemii.

Prof. Wanda Brzyska podczas zjazdu Krajowej Rady Seniorów Lotnictwa w Lublinie

Zmarła nasza znakomita grodnianka 29 października 2020 roku. Pochowana na cmentarzu komunalnym na Majdanku w Lublinie (kwatera S1J2-1-8).

Więcej o przygodzie Wandy Brzyskiej ze spadochroniarstwem można przeczytać w artykule Krzysztof Załuskiego pt. „Moje podium – Wanda Brzyska. Pani profesor ze spadochronem” na stronie www.lubelski.pl

Opr. Waleria Brażuk

Znadniemna.pl / Fot. Archiwum prywatne Wandy Brzyskiej pobrane w formie zrzutów ekranu z YouTube.com

 

 

Pochodząca z Grodna, Wanda Brzyska była wybitną polską chemiczką, specjalistką z zakresu chemii koordynacyjnej, cenioną nauczycielką akademicką i wychowawczynią wielu pokoleń chemików. Całe swoje życie zawodowe związała z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej, a od 1960 roku działała w Polskim Towarzystwie Chemicznym. Do jej wielkich pasji, poza

Fundacja Joachima Lelewela wystosowała apel do organizacji polonijnych w USA w sprawie działań na rzecz uwolnienia Andrzeja Poczobuta. W przekonaniu władz Fundacji jeśli ktokolwiek ma wpływ na władze amerykańskie, to właśnie one.

Autor Apelu, prezes Fundacji Joachima Lelewela Piotr Kościński, przypomina, że sprawa jest niezwykle ważna, a Andrzej Poczobut więziony od prawie czterech lat (został aresztowany 25 marca 2021 r.- red.) przez reżim Łukaszenki 8 lutego 2023 roku został skazany na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Po nieuwzględnionym odwołaniu od wyroku przebywa w kolonii w Nowopołocku, uważanej za jedną z najcięższych kolonii karnych na Białorusi.

Oto treść apelu Fundacji Joachima Lelewela:

Szanowni Państwo

Pojawiły się ostatnio informacje o rozmowach USA – Białoruś i ew. złagodzeniu sankcji amerykańskich w zamian za wypuszczenie (części?) więźniów politycznych przez Aleksandra Łukaszenkę. W tej chwili na Białorusi jest około 1400 osób uwięzionych z powodów politycznych.
Fundacja Joachima Lelewela apeluje do Państwa – liderów i działaczy organizacji polonijnych w  o wywarcie nacisku na senatorów i kongresmenów, by ci naciskali Departament Stanu ws. jak najszybszego uwolnienia Andrzeja Poczobuta, dziennikarza i działacza Związku Polaków na Białorusi.

Andrzej Poczobut został swoistym „zakładnikiem” Łukaszenki i trzymany jest w ciężkich warunkach w kolonii karnej. Skazano go pod absurdalnymi zarzutami „siania nienawiści” i „rehabilitacji faszyzmu” (w tym ostatnim przypadku chodzi głównie o pielęgnowanie tradycji Armii Krajowej, uważanej za „faszystowską” przez władze Białorusi).

Wasza pomoc będzie nieoceniona. Uwolnienie polskiego działacza, więzionego za polskość, jest rzeczą niesłychanie ważną.

Z poważaniem,

Piotr Kościński, Prezes Fundacji Joachima Lelewela

Znadniemna.pl za Fundacja Joachima Lelewela

Fundacja Joachima Lelewela wystosowała apel do organizacji polonijnych w USA w sprawie działań na rzecz uwolnienia Andrzeja Poczobuta. W przekonaniu władz Fundacji jeśli ktokolwiek ma wpływ na władze amerykańskie, to właśnie one. Autor Apelu, prezes Fundacji Joachima Lelewela Piotr Kościński, przypomina, że sprawa jest niezwykle

120 lat temu, 19 lutego 1905 roku, zmarł nasz znakomity krajan Jakub Jodko-Narkiewicz. Francuskie gazety końca XIX wieku przezywały go „elektrycznym człowiekiem”. A to za sprawą jego badań nad promieniowaniem elektromagnetycznym oraz odkryciom w dziedzinie fotografii wysokonapięciowej, zwaną później kirlanowską. 

Jakub Narkiewicz-Jodko był ponadto wybitnym lekarzem, badaczem elektromagnetyzmu i fotografikiem – był prekursorem fotografii elektromagnetycznej. Pracował nad „telegrafią bez drutu”, na terenie należącego do niego majątku Nadniemen założył pierwszą w Kraju Północno-Zachodnim Rosyjskiego Imperium stację meteorologiczną, a jednocześnie pasjonował się sztuką i muzyką w wieku 21 lat wykładając teorię muzyki w liceum mariańskim.

Jakub Sarmat Zygmunt Jodko-Narkiewicz urodził się we wsi Turyn (57 kilometrów na południowy wschód od stolicy Białorusi – Mińska) 8 stycznia 1848 roku w rodzinie szlacheckiej. Jego ojciec Otton Jodko-Narkiewicz wywodził się ze starożytnego rodu bojarzyna lidzkiego Marcina Jodko, a matka – Aniela z Estków – była wnuczką starszej siostry samego Tadeusza Kościuszki.

Jakub zdobył doskonałe wykształcenie – znał francuski, grał na pianinie i już  jako dziecko komponował utwory muzyczne.  Odbył nawet dwuletnie tournée po Europie, w ramach którego występował na najlepszych placówkach koncertowych starego kontynentu. Równolegle młodziana interesowały go nauki ścisłe – fizyka, biologia, medycyna. Swoją wiedzę w zakresie nauk  przyszły wynalazca zgłębiał na uczelniach Paryża, Rzymu i Florencji.

Dalej, w życiu Jodko-Narkiewicza nastąpiły nieoczekiwane zmiany. Z powodu choroby ojca, rodowemu majątkowi groził upadek. Ukochana młodsza siostra Aniela zachorowała na gruźlicę i umarła.

Te wydarzenia wstrząsnęły młodym człowiekiem i zmusiły do powrotu w rodzinne strony.

Po powrocie Jakub założył rodzinę, z którą zamieszkał w malowniczym majątku Nadniemen (80 km na południe od Mińska), w którym spędził dzieciństwo. Tu zaczął  prowadzić badania w dziedzinie fizyki, biologii, meteorologii, psychologii, medycyny, rolnictwa. Założył też pierwszą w Kraju Północno-Zachodnim Imperium Rosyjskiego stację meteorologiczną i atmosferyczną. Ponadto urządził specjalistyczne laboratoria naukowe – elektrograficzne, elektrobiologiczne, astronomiczne oraz chemiczne.

Pałac Jodko-Narkiewiczów w miejscowości Nadniemen na litografii według obrazu Napoleona Ordy, fot.: Radzima.org

Jakub Jodko-Narkiewicz prowadził nowatorskie badania nad fotografią wysokonapięciową. Już 1889 roku zaprezentował elektrografie, przedstawiające liście roślin, palce dłoni, monety. W późniejszym okresie doświadczenia te próbowali powtórzyć naukowcy z Francji, Niemiec i Stanów Zjednoczonych. A w 1896 roku nasz znakomity krajan zaprezentował swój kolejny wynalazek, który umożliwiał obserwowanie promieniowania elektrycznego całego ciała ludzkiego.

Pozostałości po pałacu Jodko-Narkiewiczów w miejscowości Nadniemen, fot.: Lovehike.ru

Zdjęcia elektrograficzne autorstwa Jakuba Jodko-Narkiewicza, fot.: Lovehike.ru

Niestrudzony wynalazca pracował również nad „telegrafią bez druta”. W 1898 roku Francuskie Towarzystwo Naukowe potwierdziło jego pierwszeństwo w dziedzinie radiotelegrafii,  a jednak to nie on został uznany za wynalazcę radia, gdyż nie był w stanie w dostatecznym stopniu wytłumaczyć działania swego aparatu. Słabym punktem badacza było to, że osiągając wręcz zadziwiające wyniki – nie potrafił naukowo wytłumaczyć zasad ich działania. Nie zmniejsza to wszakże znaczenia jego osiągnięć, posłużyły bowiem podstawą dla dalszych badań i odkryć, z których korzystamy do dziś.

W majątku posadził też piękny park, resztki którego zachowały się do dziś. Obok parku znajdowało się pole, gdzie badał wpływ elektryczności na zachowanie roślin.

Plansza informująca o planach odbudowy siedziby ziemiańskiej w Nadniemniu, należącej do Jakuba Jodko-Narkiewicza, fot.: Lovehike.ru

Pomimo licznych zajęć i zainteresowań, wynalazca ciągle myślał o swojej siostrze, jej chorobie i odejściu. Wywarło to na nim ogromne wrażenie i spowodowało, że coraz bardziej interesowała go medycyna oraz nowe metody leczenia.

Z myślą o siostrze założył więc w Nadniemniu sanatorium „Nad-Niemen”, w którym leczył ludzi chorych na gruźlicę oraz inne choroby płuc. Ośrodek proponował kuracjuszom wynalezione przez właściciela wodne i powietrzne „kąpiele”, gimnastykę, leczenie wodą mineralną oraz kumysem. W tym celu ziemianin sprowadził z Baszkirii rasowe konie. Miejscowym zaś chłopom dobry pan rozdawał kumys za darmo przez okienko bramy wjazdowej do sanatorium. Dla diagnozowania i leczenia chorych ośrodek wykorzystywał elektroterapię. Metoda ta została przejęta między innymi przez naukowców Instytutu Fizjoterapii w Rzymie i nazwana „systemem Jodko”.

Ceniony wynalazca nigdy nie zapomniał o swoim zamiłowaniu do muzyki. Co roku urządzał w swoim majątku „Święto Lata”. Zapraszał zespoły muzyczne, orkiestry oraz gości z całej okolicy. Podczas koncertów osobiście dyrygował orkiestrą i grał na fortepianie.

W roku 1905, wbrew zakazom lekarzy, naukowiec wybrał się w podróż do Austrii i Włoch. Tam jego stan szybko pogorszył się i Jakub Jodko-Narkiewicz zmarł. Jego ciało przewieziono do Ojczyzny, do majątku Nadniemen, w którym wybitnego uczonego pożegnały podczas pogrzebu tłumy ludzi.

Dziś Narkiewicza-Jodkę nazywają drugim Teslą, który podobnie jak nasz znakomity krajan, był niedoceniany za życia i prawie zapomniany po śmierci.

Warto zatem pamiętać, iż Jakub Jodko-Narkiewicz, był wybitnym badaczem i odkrywcą w wielu dziedzinach nauk przyrodniczych, a także zdolnym muzykiem i kompozytorem oraz ojcem pięciorga dzieci.

Oprac. Emilia Kuklewska, fot.: Wikipedia.org

120 lat temu, 19 lutego 1905 roku, zmarł nasz znakomity krajan Jakub Jodko-Narkiewicz. Francuskie gazety końca XIX wieku przezywały go „elektrycznym człowiekiem”. A to za sprawą jego badań nad promieniowaniem elektromagnetycznym oraz odkryciom w dziedzinie fotografii wysokonapięciowej, zwaną później kirlanowską.  Jakub Narkiewicz-Jodko był ponadto wybitnym lekarzem,

„Trzeba być trzy razy Polakiem i z niezwykłą mocą umieć stwierdzić swą narodowość, by za takiego zostać uznanym w statystykach”
Hipolit Korwin-Milewski, pisarz i komentator polityczny rodem z Druskienik

Jest to opowieść o tym, jak Polak z Wasiliszek zwyciężył, gdyż zachował wiarę w „Polskę Sprawiedliwą” choć utracił dziecięce złudzenia o „Polsce Marzeń”, do której miłość odziedziczył od babci, urodzonej przed wojną w II Rzeczypospolitej.

Paweł Juszkiewicz od prawie 22 lat mieszka w Polsce. Z chwilą, gdy 12 lat temu postanowił ubiegać się o polskie obywatelstwo, którego mu odmówiono, gdyż Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego RP (ABW) uznała go za potencjalne zagrożenie dla „bezpieczeństwa kraju”. Lata mijały, a Juszkiewicz zdążył skończyć studia w Toruniu, rozpocząć pracę i wykładać na uczelni. W żaden sposób nie odczuwał reperkusji z powodu nadanego przez ABW statusu.

Do czasu, aż na początku 2024 roku (po 12 latach od decyzji ABW) otrzymał informację, że ma opuścić kraj. Zaczęła się walka z czasem i walka o życie. Juszkiewicz przez lata organizował i brał udział w manifestacjach przeciwko reżimowi Łukaszenki. Deportacja na Białoruś oznaczała dla niego więzienie.

9 lipca Sąd Administracyjny w Warszawie orzekł o niewinności Juszkiewicza. Co więcej ABW wycofała zarzuty postawione 12 lat temu.

Paweł Juszkiewicz urodził się 1 grudnia 1985 roku w Wasiliszkach (obwód grodzieński na Białorusi) w polskiej rodzinie. Rodzice Pawła jako pierwsi w rodzinnej wsi otrzymali Kartę Polaka w 2008 roku. Dziadkowie Pawła byli Polakami, którym tuż po wojnie nie udało się w porę wyjechać, ponieważ nie zdążyli wyrobić dokumentów, wymaganych przez procedurę repatriacyjną.

Paweł został wychowany w duchu polskim, a siłą rzeczy także białoruskim, jak również w wierze katolickiej. Od zawsze czuł się bardzo silnie związany z krajem swoich przodków, wskutek czego w 2003 roku, w wieku 17 lat, wyjechał do Polski, gdzie podjął studia i przebywał na podstawie wizy studenckiej. Następnie uzyskał zezwolenie na pobyt stały w Polsce ze względu na swoje polskie korzenie. Na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu ukończył trzy kierunki studiów, zrobił doktorat, zatrudnił się w polskiej firmie, otworzył własną działalność gospodarczą, został też wykładowcą na uczelni.

W 2011 roku został uznany za najlepszego studenta zagranicznego w Polsce, a także za najlepszego studenta w województwie kujawsko-pomorskim. Został wpisany do Złotej Księgi Studentów Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz był stypendystą Ministra Edukacji Narodowej.

Od momentu przyjazdu nie zaniedbywał spraw formalno-prawnych związanych z pobytem w Polsce. Nigdy nie miał konfliktów z prawem i nie toczyły się przeciwko niemu żadne postępowania sądowe.

W 2012 roku złożył wniosek o obywatelstwo. Spotkał się jednak z odmową ze względu na decyzję ABW, której treści nigdy nie poznał.

Dopiero po 12 latach walki Pawła o swoje dobre imię, Sąd Administracyjny w Warszawie zapoznał się z treścią tajnego dokumentu ABW i stwierdził, iż zawarte w nim podejrzenia wobec Pawła Juszkiewicza są bezpodstawne, a sama ABW wycofała stawiane wcześniej Polakowi zarzuty.

Na początku 2025 roku wojewoda kujawsko-pomorski Michał Sztybel wręczył Pawłowi decyzję o uznaniu go za obywatela polskiego.

Paweł Juszkiewicz zgodził się opowiedzieć o swoich traumatycznych przeżyciach, związanych z wieloletnią walką o swoje dobre imię i o prawo do posiadania polskiego obywatelstwa Czytelnikom portalu Znadniemna.pl.

Znadniemna.pl: Jak się czuje Polak z Białorusi, od 22 lat mieszkający w Polsce i przez 12 ostatnich lat walczący o prawo być uznanym za polskiego obywatela?

Paweł Juszkiewicz: Jest to uczucie bardzo mieszane i wielopłaszczyznowe. Myślę, że sam fakt tego, że przez 12 lat walczyłem o bycie uznanym za obywatela jest najlepszym świadectwem tego, że czuję się Polakiem. Ta batalia była nie tylko moją osobistą walką, lecz również walką o pewną sprawiedliwość dziejową i historyczną, za którą w moim przypadku przemawiały wątki rodzinne.

Czy masz żal do polskiego rządu, ustawodawcy, funkcjonariuszy służb specjalnych z powodu tak długiej drogi do polskiego obywatelstwa, które w normalnym trybie powinieneś był otrzymać kilka miesięcy po złożeniu odpowiedniego wniosku?

– Mógłbym powiedzieć, że mam żal o to, w jakiej sytuacji znalazłem się nie ze swojej winy. Mogę mieć żal o to, że to trwało przez tyle lat, choć mogło się zakończyć w kilka tygodni, czy miesięcy przy odrobienie dobrej woli ze strony urzędników, prowadzących moją sprawę. Mogę też mieć żal o to, że polski ustawodawca na gruncie prawnym nie przewidział sytuacji, kiedy o obywatelstwo występuje ktoś, kto ma urzędowo poświadczone pochodzenie polskie ze strony obojga rodziców. Chodzi mi między innymi o konieczność pokonywania wszystkich kręgów biurokratycznych, zaczynając od „polowania” na numerek w kolejce, żeby złożyć wniosek i kończąc na wykazie dokumentów, które należy przetłumaczyć i załączyć do wniosku. Myślę, że dobrym podsumowaniem epopei, związanej z uznaniem mnie za obywatela polskiego, jest wypowiedź słynnego komentatora wileńskiego początku XX wieku, Hipolita Korwin-Milewskiego: „Trzeba być trzy razy Polakiem i z niezwykłą mocą umieć stwierdzić swą narodowość, by za takiego zostać uznanym w statystykach”. Lepiej tego, co stało się ze mną, ująć chyba nie można. Jeśli zaś chodzi o funkcjonariuszy służb, chyba jak wszędzie, bardziej reprezentują oni interesy polityków i konkretnej opcji politycznej, niż interesy całego narodu. Uświadomienie faktu, że za moją krzywdą stoi jakiś funkcjonariusz, któremu coś się wydawało i który chyba był przekonany o swojej racji, było dla mnie swego rodzaju pocieszeniem. Przecież znane w narodzie powiedzenie: „Dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie” – nie wymaga dodatkowych interpretacji.

Jesteś wykładowcą akademickim. Jak wisząca nad Tobą groźba deportacji na Białoruś odbiła się na Twoich stosunkach ze studentami oraz środowiskiem wykładowców akademickich?

– Zawód nauczyciela i wykładowcy akademickiego jest z definicji zawodem zaufania społecznego. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której na salę wchodzi prowadzący, na temat którego piszą w mediach, że jest podejrzany o to, iż stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego. I taka osoba prowadzi wykład na tematy społeczno-historyczne, prowadzi ze studentami dyskusje o kulturze, o wątkach etycznych w pracy nauczycieli. Czy jego słowa brzmią wiarygodnie dla studentów? Myślę, że odpowiedź  na to pytanie wydaje się oczywista. Narażenie mojego dobrego imienia na próbę i na ocenę było przykrym doświadczeniem. Aczkolwiek, jak się okazało, głęboko myliłem się, i raczej sam sobie narzucałem myślenie o stygmatyzowaniu mnie w środowisku akademickim, niż w rzeczywistości miało to miejsce. Polscy studenci i wykładowcy mają otwarte umysły i swoje przekonania na dany temat kształtują w wyniku własnego doświadczenia, a nie doniesień medialnych, dlatego zarówno ze strony moich studentów, jak i współpracowników, otrzymałem gigantyczne wsparcie, dziesiątki wiadomości i maili, które wspierały mnie w tej nielekkiej walce.

Czy wśród Twoich studentów spotykali się tacy, którzy podobnie jak Ty urodzili się na Białorusi? Twoje problemy z państwem polskim wpływały na nich demoralizująco?

– Rzeczywiście, pracuję w środowisku międzynarodowym i prowadzę zajęcia dla studentów z wielu krajów. Aczkolwiek w tym najtrudniejszym dla mnie czasie nie trafili mi się studenci z Białorusi. Pewne jest natomiast to, że moja sytuacja miała mrożący efekt dla diaspory Białorusinów, mieszkających w moim regionie. Wiele osób na wewnętrznych grupach w mediach społecznościowych była wręcz przerażona tym, że kogoś bez podania przyczyny mogą uznać za zagrożenie dla porządku i bezpieczeństwa i wydalić z kraju. Nieraz padały porównania, że takie sytuacje są możliwe na Białorusi, ale nie w demokratycznej Polsce.

W wielu wywiadach mówiłeś, że jesteś Polakiem, a Polskę traktujesz, jak swoją Ojczyznę.  Czy wieloletnie traumatyczne doświadczenia zmieniły coś w Twoim postrzeganiu Polski i Polaków?

– Niejednokrotnie w różnych rozmowach powtarzałem, że w momencie, kiedy spotkała mnie ta przykra historia, w moich oczach umarła w pewnym sensie „Polska Marzeń”, czyli kraj, do którego przyjechałem w pełnym przeświadczeniu o swojej przynależności do narodu polskiego. Kraj, w którym chciałem żyć, pracować, tworzyć i działać na rzecz mieszkających tu ludzi. „Polska Marzeń” to kraj, który był obiektem westchnień i sentymentów mojej śp. babci. Czar prysnął kiedy zetknąłem się z brutalną rzeczywistością. W okresie ostatnich kilkunastu lat pomagało mi tylko to, że zachowywałem wiarę w „Polskę Sprawiedliwą”. Cieszę się, że ostatecznie na tym właśnie się  nie zawiodłem. Jeśli zaś chodzi o postrzeganie Polaków, byłbym chyba nieobiektywny, wydając jakikolwiek krytyczny osąd, bo dziś już posiadam polskie obywatelstwo. Miałem szczęście w swoim życiu, że napotykałem tylko dobrych, otwartych i tolerancyjnych ludzi. Obracałem się w kręgach ludzi wykształconych, może dlatego nie spotkałem się z żadnym krzywdzącym mnie komentarzem, choć wiem, że w innych środowiskach z tym bywa różnie.

Na pewno dostrzegasz, że wielu uciekinierów z Białorusi, i tych młodych i tych mających bogatszy bagaż doświadczeń, miewa problemy z adaptacją w Polsce, napotyka  trudności w załatwianiu spraw urzędowych, m.in. w zakresie legalizacji pobytu, czy potwierdzenia zdobycia na Białorusi  odpowiedniego wykształcenia i kwalifikacji. Co doradzałbyś, jako wykładowca akademicki, studentom z kraju Łukaszenki, którzy borykają się z takimi problemami?

– Największy i najtrudniejszy krok Ci ludzie mają już są sobą. Tym krokiem było opuszczenie domów i rodziny, miejsca pracy, bliskich i przyjaciół. Trudne  chwile, załamanie psychicznej i chwilowe słabości emigranta oraz biurokracja urzędnicza są niczym w porównaniu z cierpieniem i strachem o swoje życie, czego wielu doświadczyło, mieszkając na Białorusi. W tych warunkach warto nauczyć się dostrzegać małe rzeczy, celebrować małe zwycięstwa, myśleć pozytywnie i perspektywicznie. „Dłużej klasztoru niż przeora” – warto mieć tę świadomość, bo oczekiwane zmiany często przychodzą gwałtownie i niespodziewanie.

Czy wierzysz w to, iż Białorusini, którzy ukończyli polskie uczelnie wyższe, kiedyś będą stanowić kadrę kierowniczą, urzędniczą itp. w wolnej Białorusi?

– Wierzę w to, a nawet jestem o tym przekonany, bo rozmawiam z Białorusinami. Wielu z nich zdobywa wykształcenie i doświadczenie w Polsce, ale żyje nadzieją na powrót do swoich miast i domów. Są też dedykowane programy stypendialne, przygotowujące przyszłą rezerwę kadrową wolnej Białorusi. Po przemianach, które niewątpliwie nadejdą, Białoruś odczuje dotkliwe braki kadrowe i potencjał osób z doświadczeniem migracji powinien wówczas zostać  poważnie wzięty pod uwagę.

Jakie są Twoje prognozy dotyczące przyszłości kraju, z którego pochodzisz? Czy po zdławieniu przez reżim powyborczych protestów 2020 roku Białorusini wciąż mają szanse na obalenie dyktatury w swoim kraju i wybicie się Białorusi prawdziwą niepodległość, przede wszystkim od Rosji?

– Nie jestem politologiem, żeby dawać prognozy, a na to, jaka będzie dalsza przyszłość Białorusi, składa się na pewno wiele czynników. Dziś chyba tylko babcie, mieszkające w odległych wsiach, wierzą w to, że Białoruś jest w pełni niezależnym krajem. Jesteśmy świadkami pełzającej okupacji Białorusi przez Rosję. Nie wydaje mi się, że obecne władze Białorusi mają jakąkolwiek moc sprawczą jeśli chodzi o kierunek rozwoju państwa, którym nominalnie rządzą. Może jedynie w tym zakresie, na jaki dostali zgodę z Kremla. Wiele będzie zależało od wielkiej polityki i tego jak skończy się wojna rosyjsko-ukraińska. Głęboko wierzę w to, że Białoruś pozostanie Białorusią, a nie krajem północno-zachodnim Rosji.

Co chciałbyś życzyć Czytelnikom naszego portalu…

– Życzę Czytelnikom wytrwałości w każdym podjętym przez siebie działaniu. Nawet jeśli często słyszą, że coś nie ma sensu, że to nie pomoże, że to nic nie da, trzeba konsekwentnie podążać do obranego celu. Odwaga i wiara w sens podjętych działań potrafią zdziałać wiele, szczególnie wówczas, gdy wiemy, że prawo i prawda są po naszej stronie. A prawda zawsze zwycięża!

Dziękujemy za rozmowę!

Zamieszczamy zdjęcia z Akcji Solidarności z Pawłem Juszkiewiczem, które odbywały się w Toruniu i Bydgoszczy:

Pod pomnikiem Mikołaja Kopernika spotkali się bliscy i znajomi Pawła Juszkiewicza

W obronie Pawła Juszkiewicza, który ma być wydalony z Polski. Protest w Bydgoszczy

 

Znadniemna.pl

 

 

„Trzeba być trzy razy Polakiem i z niezwykłą mocą umieć stwierdzić swą narodowość, by za takiego zostać uznanym w statystykach”- Hipolit Korwin-Milewski, pisarz i komentator polityczny rodem z Druskienik Jest to opowieść o tym, jak Polak z Wasiliszek zwyciężył, gdyż zachował wiarę w "Polskę Sprawiedliwą" choć utracił

Raport ekspertów ONZ o sytuacji na Białorusi stwierdza, że władze dopuszczają się systematycznych naruszeń praw człowieka, w tym zbrodni przeciwko ludzkości. Ma to na celu stłumienie opozycji politycznej.

Grupa niezależnych ekspertów powołana w 2024 roku w ramach Rady Praw Człowieka ONZ zbadała przypadki naruszania praw człowieka od 2020 roku, kiedy Aleksander Łukaszenka ponownie objął urząd prezydenta po sfałszowanych wyborach. Opublikowany raport dokumentuje przypadki arbitralnych aresztowań, tortur, przemocy seksualnej i prześladowań politycznych. Ofiarami prześladowań są zwłaszcza opozycyjni działacze, dziennikarze, a także społeczność LGBT+.

Eksperci wskazali, że zatrzymywane z pobudek politycznych osoby są brutalnie traktowane i poddawane torturom, takim jak bicie, wstrząsy elektryczne czy gwałty. Powszechne są oskarżenia o „dyskredytowanie” państwa. Wykracza to poza granice Białorusi. Także uchodźcy i ich rodziny są narażone na prześladowania.

Eksperci ONZ uznali te działania za zbrodnie przeciwko ludzkości i podkreślili konieczność pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców łamania prawa. Raport wskazuje na potrzebę ich ścigania, co ma pomóc zakończyć bezkarność białoruskich władz.

Szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas po ostatnich tzw. wyborach prezydenckich na Białorusi 26 stycznia zapowiedziała kolejne sankcje przeciwko reżimowi Alaksandra Łukaszenki. „UE będzie nadal nakładać restrykcyjne i ukierunkowane środki przeciwko reżimowi, jednocześnie wspierając finansowo społeczeństwo obywatelskie, białoruskie siły demokratyczne na uchodźstwie i białoruską kulturę” – podkreśliła Kallas.

 Znadniemna.pl za Bankier.pl/PAP, fot.: Shutterstock

 

Raport ekspertów ONZ o sytuacji na Białorusi stwierdza, że władze dopuszczają się systematycznych naruszeń praw człowieka, w tym zbrodni przeciwko ludzkości. Ma to na celu stłumienie opozycji politycznej. Grupa niezależnych ekspertów powołana w 2024 roku w ramach Rady Praw Człowieka ONZ zbadała przypadki naruszania praw człowieka

W dniach 14 – 16 lutego w hali Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem odbyły się XLIII Halowe Mistrzostwa Polski Seniorów w Łucznictwie. Wśród kobiet, strzelających w kategorii łuk klasyczny, triumfowała Karina Kozłowska, łuczniczka z Białorusi, która w 2022 roku uciekła przed represjami z kraju rządzonego przez Łukaszenkę.

Na ucieczkę z Białorusi Karina zdecydowała się w kwietniu 2022 roku.

Wcześniej była szykanowana z powodu podpisania Listu białoruskich sportowców przeciwko przemocy i fałszowaniu wyników prezydenckich 2020 roku.

W 2021 roku, podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio, Karinie Kozłowskiej udało się zająć prestiżowe czwarte miejsce w zawodach drużynowych. Po Igrzyskach w Tokio stosunek do niepokornej łuczniczki ze strony władz sportowych Białorusi jednak wciąż się pogarszał. Sportsmenka wspominała, że po powrocie z Olimpiady odczuwała ciągłą presję, kontrolę i pogardliwy stosunek do siebie.

Ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy i zmusiła ją do opuszczenia rodzinnego kraju, stała się wojna z Ukrainą.

– Dwa-trzy tygodnie po wybuchu wojny zrozumiałam, że na Białorusi nie ma dla mnie przyszłości – opowiadała sportsmenka po przyjeździe do Polski. Ujawniła, że odczuła mocną presję ze strony władz sportowych Białorusi, które zaczęły ją poddawać „jakimś sprawdzianom”.

– Wtedy zrozumiałam ostatecznie, że muszę wyjeżdżać – opowiadała Karina Kozłowska, wyznając, że opuściła Białoruś w tajemnicy przed wszystkimi, nawet przed najbliższą rodziną. Wyjechała od razu po tym, jak została zwolniona dyscyplinarnie z Instytutu Naukowo-Badawczego białoruskiego Ministerstwa Obrony za „nieobecności w miejscu pracy”.

Podobnie, jak większość białoruskich i rosyjskich sportowców klasy światowej Karina była formalnie zatrudniona w jednym z resortów siłowych, w jej przypadku – w białoruskim wojsku.

Po przyjeździe do Polski Kariną zaopiekował się Ludowy Klub Sportowy (LKS) „Łucznik Żywiec”. Klub pomógł sportsmence w dopełnieniu formalności związanych z legalizacją w Polsce, zagwarantował pensję oraz mieszkanie. Łuczniczka odwdzięczyła się kierownictwu LKS „Łucznik Żywiec” na zawodach, wygrywając m.in. młodzieżowe mistrzostwa Polski.

W 2023 roku utalentowana łuczniczka z Białorusi uzyskała polskie obywatelstwo i została przyjęta do kadry narodowej. Zbiegło się to, niestety, w czasie z upadkiem formy sportowej i spowodowało konflikt z trenerem, wskutek czego Karina ogłosiła nawet zakończenie kariery sportowej.

Na szczęście, tak się nie stało i nasza krajanka kontynuowała treningi, zdobywając w miniony weekend w Zakopanem pierwsze miejsce w XLIII Halowych Mistrzostwach Polski Seniorów w Łucznictwie.

Znadniemna.pl na podstawie Archery.pl, na zdjęciu: podium w kategorii łuk klasyczny kobiet XLIII Halowych Mistrzostw Polski Seniorów w Łucznictwie. Na pierwszym stopniu podium nasza krajanka Karina Kozłowska, fot.: Archery.pl

W dniach 14 – 16 lutego w hali Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem odbyły się XLIII Halowe Mistrzostwa Polski Seniorów w Łucznictwie. Wśród kobiet, strzelających w kategorii łuk klasyczny, triumfowała Karina Kozłowska, łuczniczka z Białorusi, która w 2022 roku uciekła przed represjami z kraju rządzonego

USA i Białoruś coraz bliżej są dealu, dotyczącego uwolnienia więźniów politycznych w zamian za zniesienie sankcji amerykańskich wobec białoruskich banków i firm produkujących i eksportujących nawozy potasowe. Przedstawiciel Departamentu Stanu USA odwiedził Białoruś, spotkał się z samym Aleksandrem Łukaszenką i otrzymał od niego zapewnienia co do gotowości osłabienia represji w kraju. Pisze o tym amerykański dziennik The New York Times.

Jak czytamy, 12 lutego (to również dzień, kiedy prezydent USA Donald Trump rozmawiał telefonicznie z przywódcą Rosji Władimirem Putinem i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim) na Białorusi był zastępca asystenta sekretarza stanu do spraw Europy Wschodniej, Chris Smith. Brał on udział w wywiezieniu na Litwę obywatela amerykańskiego, który był więziony w kraju rządzonym przez Łukaszenkę oraz dwóch białoruskich więźniów politycznych.

NYT pisze, że w czasie wspomnianej wizyty wysoki urzędnik dyplomacji USA spotkał sie z Aleksandrem Łukaszenką, a także szefem KGB Iwanem Tertelem.

Pragnące zachować anonimowość źródła gazety twierdzą, że na spotkaniu w Wilnie, po bezpiecznym przybyciu byłych więźniów reżimu, Smith wspomniał o dużej umowie, której częścią jest “uwolnienie szeregu więźniów politycznych, w tym znaczących działaczy”. W zamian za to USA mają znieść część sankcji wobec reżimu, te dotyczące białoruskich banków i nawozów (to jeden z głównych towarów eksportowych Białorusi).

Według nieoficjalnych danych, amerykański dyplomata powiedział także, że głównym celem USA jest wolność dla jak największej liczby więźniów politycznych.

– Powiedział, że spytał Łukaszenkę czy jest gotowy zmniejszyć represje i dostał zapewnienia, że jest gotów – mówi źródło NYT.

Smith miał dodać, że innym ważnym celem Waszyngtonu jest “dostarczenie Łukaszence określonej swobody ruchów poza orbitą wpływów Rosji”.

Oficjalnie Smith nie potwierdził informacji o tym, z kim spotykał się na Białorusi i o czym rozmawiał. Departament Stanu nie odpowiedział na pytania nowojorskiej gazety.

Z danych centrum praw człowieka Wiasna wynika, że na Białorusi przebywa obecnie 1226 więźniów politycznych. Mimo uwolnienia przez Łukaszenkę ok. 200 osób, wśród białoruskich opozycjonistów panuje przekonanie, że liczba nowych aresztowań rośnie. W tym kontekście dalsze działania dyplomatyczne mogą mieć istotne znaczenie zarówno dla regionu, jak i dla relacji międzynarodowych.

Znadniemna.pl za Nytimews.com, fot.: president.gov.by

USA i Białoruś coraz bliżej są dealu, dotyczącego uwolnienia więźniów politycznych w zamian za zniesienie sankcji amerykańskich wobec białoruskich banków i firm produkujących i eksportujących nawozy potasowe. Przedstawiciel Departamentu Stanu USA odwiedził Białoruś, spotkał się z samym Aleksandrem Łukaszenką i otrzymał od niego zapewnienia co

Odegrał kluczową rolę w przygotowaniu Święta Miłosierdzia Bożego, doprowadził do powstania pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego. Mowa o bł. ks. Michale Sopoćko, który 50 lat temu zmarł w Białymstoku. I właśnie w tamtejszym Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w ten weekend odbywają się rocznicowe uroczystości i modlitewne czuwania.

„Jezu ufam Tobie, te słowa, które Pan Jezus polecił umieścić na obrazie, są nie tylko hasłem, ale dla ks. Michała były taką dewizą życia, on ufał Panu Bogu” – mówi Radiu Watykańskiemu-Vatican News ks. Andrzej Kozakiewicz, proboszcz i kustosz Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, gdzie znajduje się grób Apostoła Bożego Miłosierdzia.

Kapłan Ufający

Ks. Michał Sopoćko, nazywany przez Jezusa „kapłanem według serca mojego”, odegrał kluczową rolę w szerzeniu orędzia Bożego Miłosierdzia. Jak zaznacza ks. Kozakiewicz, to on był tym, który w pełni realizował Bożą wolę i niezłomnie pracował nad spełnieniem pragnienia Jezusa, by Miłosierdzie Boże było głoszone w Kościele i na świecie. Ks. Sopoćko nie tylko wspierał s. Faustynę Kowalską w jej misji, ale także włożył ogromny wysiłek w powstanie pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego oraz przygotowanie teologicznych i liturgicznych podstaw Święta Bożego Miłosierdzia. „Pan Bóg prowadził go trudną drogą. W różnych miarach jego pracy duszpasterskiej- wiele trudności, przeciwności, niezrozumienia, w pewnym sensie marginalizowania jego osoby. Ale on właśnie ufał, że jest to sprawa Boża i był nieugięty, wykorzystywał wszystkie sposoby” – podkreśla ks. Andrzej Kozakiewicz.

Ta postawa pozwoliła, mimo początkowych kościelnych zakazów, ogłosić święto Miłosierdzia Bożego najpierw w Polsce, a później w Kościele powszechnym. „Po wojnie, po przybyciu do Białegostoku ks. Michał Sopoćko był wykładowcą w seminarium duchownym, spowiadał, odprawiał Eucharystię, mówił o Miłosierdziu Bożym” – przypomina kustosz białostockiego sanktuarium.

Zaufanie Panu Bogu w każdej sytuacji

Kluczowym etapem życia bł. ks. Michała Sopoćki było kilkadziesiąt lat młodości i dojrzałego życia spędzonego w Wilnie. To właśnie na początku lat 30. XX wieku na jego polecenie siostra Faustyna zaczęła prowadzić szczegółowy zapis swoich przeżyć, znany potem jako „Dzienniczek”. Opisywała w nim cierpienia i przeciwności, stany mistyczne jakich doznawała, przede wszystkim liczne wizje i objawienia.

Autorem pierwszego obrazu został malarz Eugeniusz Kazimirowski, prace nad dziełem trwały od stycznia do czerwca 1934 roku. Po raz pierwszy został pokazany wiernym w 1935 w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, czyli w dniu Święta Miłosierdzia Bożego w Ostrej Bramie w Wilnie, skąd wyszło w świat przesłanie Miłosierdzia Bożego. Obraz nie spodobał się jednak s. Faustynie, miał nie odpowiadać pięknu jej wizji Jezusa. Do dziś jednak ten obraz znajduje się w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Wilnie. Najbardziej znaną wersję obrazu Jezusa Miłosiernego wykonał w 1944 roku Adolf Hyła dla Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach.

Postawa zaufania Bogu przez ks. Michała Sopoćkę jest także mocno widoczna w kontekście trudnych lat wojny, kiedy to plany budowy kościoła Miłosierdzia Bożego w Wilnie zostały zniweczone. Po wojnie podjął próbę budowy sanktuarium w Białymstoku, jednak mimo posiadanej działki i planu architektonicznego, komunistyczne władze nie pozwoliły na realizację tego projektu.

Wydarzenia Jubileuszowe 2025 roku

W tym roku, w związku z 50-leciem śmierci ks. Michała Sopoćki, odbędą się liczne wydarzenia mające na celu upamiętnienie jego życia i misji. „Staramy się, żeby ukazać tego kapłana – jego dzieło, ale podkreślić też jego kult. Rok 2024 był szczególnym rokiem, kiedy było wiele pielgrzymek przybywających do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. Ludzie modlili się tu, bo znają tego kapłana, znają jego wielki wkład w kult Miłosierdzia Bożego. Podczas tego Roku Jubileuszowego 2025 i też jubileuszowego w naszym sanktuarium chcemy, ażeby mówić o ks. Michale Sopoćce” – zaznacza ks. Andrzej Kozakiewicz. Wśród obchodów planowane są pielgrzymki, II Kongres poświęcony ks. Sopoćce, kolejna rocznica jego beatyfikacji, święto patrona Białegostoku i inne wydarzenia związane z jego życiem i działalnością w stolicy Podlasia. Ponadto przypadająca 9 marca rocznica katastrofy kolejowej z 1989 roku, wobec której wielu wiernych przypisuje cudowne ocalenie wstawiennictwu bł. ks. Michała, będzie okazją do szczególnego wspomnienia o jego duchowej obecności.

Znadniemna.pl za Karol Darmoros/Vaticannews.va, na zdjęciu: Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, fot.: facebook.com/PodlaskiUW

Odegrał kluczową rolę w przygotowaniu Święta Miłosierdzia Bożego, doprowadził do powstania pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego. Mowa o bł. ks. Michale Sopoćko, który 50 lat temu zmarł w Białymstoku. I właśnie w tamtejszym Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w ten weekend odbywają się rocznicowe uroczystości i modlitewne czuwania. „Jezu

Walentynki, święto zakochanych obchodzone 14 lutego, pochodzi od św. Walentego, który już w 1496 r. został ogłoszony patronem zakochanych przez papieża Aleksandra VI. W Polsce najbardziej znane relikwie św. Walentego ma Chełmno, które z tego względu tytułuje się „miastem zakochanych”.

Luperkalia – rzymskie prapoczątki

Jednak początków dzisiejszych walentynek szukać trzeba nie w chrześcijaństwie, lecz w pogańskim Rzymie. O ich dacie zadecydowała sama przyroda. W połowie lutego bowiem ptaki gnieżdżące się w Wiecznym Mieście zaczynały miłosne zaloty i łączyły się w pary. Uważano to za symboliczne przebudzenie się natury, zwiastujące rychłe nadejście wiosny. Z tej racji Rzymianie na 15 lutego wyznaczyli datę świętowania luperkaliów – festynu ku czci boga płodności Faunusa Lupercusa. W przeddzień obchodów odbywała się miłosna loteria: imiona dziewcząt zapisywano na skrawkach papieru, po czym losowali je chłopcy. W ten sposób dziewczyny stawały się ich partnerkami podczas luperkaliów. Bywało, że odtąd chodzili ze sobą przez cały rok, a nawet zostawali parą na całe życie…

„Luperkalia Rzymskie” – obraz pędzla Andrea Camassei, fot.: Wikipedia

Gdy w IV w. chrześcijaństwo stało się religią panującą w cesarstwie rzymskim, pogańskie obchody stopniowo zastępowano przez święta chrześcijańskie. Luperkalia były na tyle popularne, że utrzymały się aż do końca V w. Zniósł je dopiero w 496 r. papież Gelazy I, zastępując je najbliższym w kalendarzu liturgicznym świętem męczennika Walentego. Okazuje się jednak, że miał on wiele wspólnego z zakochanymi.

Jeden czy dwóch Walentych?

Za panowania cesarza Klaudiusza Gockiego Rzym był uwikłany w krwawe i niepopularne wojny do tego stopnia, że mężczyźni nie chcieli wstępować do wojska. Cesarz uznał, że powodem takiego postępowania była ich niechęć do opuszczania swoich narzeczonych i żon. Dlatego odwołał wszystkie planowane zaręczyny i śluby. Kapłan Walenty pomagał parom, które pobierały się potajemnie. Został jednak przyłapany i skazany na śmierć. Bito go, aż skonał, po czym odcięto mu głowę. Było to 14 lutego 269 lub 270 r. – w dniu, w którym urządzano miłosne loterie.

Zanim to nastąpiło, w więzieniu Walenty zaprzyjaźnił się z córką strażnika, która go odwiedzała i podnosiła na duchu. Aby się odwdzięczyć, zostawił jej na pożegnanie liść w formie serca, na którym napisał: „Od twojego Walentego”. Nad grobem męczennika przy Via Flaminia zbudowano bazylikę, jednak papież Paschalis I (817-24) przeniósł szczątki męczennika do kościoła św. Praksedy. Z czasem postać kapłana Walentego zmieszała się z innym świętym męczennikiem noszącym to samo imię. Niektórzy badacze twierdzą nawet, że tak naprawdę chodzi o tę samą osobę. W 197 r. został on biskupem miasta Terni w Umbrii. Znany był z tego, że jako pierwszy pobłogosławił związek małżeński między poganinem i chrześcijanką. Wysyłał też do swych wiernych listy o miłości do Chrystusa. Zginął w Rzymie w 273 r., gdyż nie chciał zaprzestać nawracania pogan. Dziś to właśnie on jest bardziej znany i to do jego grobu w katedrze w Terni ściągają pielgrzymi. Na srebrnym relikwiarzu kryjącym jego szczątki znajduje się napis: „Święty Walenty, patron miłości”.

Grób św. Walentego w Terni (Włochy), fot.: Bycwiecej.pl

Nieraz też mówi się o św. Walentym jako patronie epileptyków. Faktycznie jednak chodzi tu o trzeciego świętego noszącego to imię. Żył on w V w. w Recji (na dzisiejszym pograniczu niemiecko-austriacko-szwajcarskim) i przypisywano mu moc uzdrawiania z tej choroby.

Będziesz moją walentynką…

Dzień św. Walentego stał się prawdziwym świętem zakochanych dopiero w średniowieczu, kiedy to pasjonowano się żywotami świętych i tłumnie pielgrzymowano do ich grobów, aby uczcić ich relikwie. Przypomniano więc sobie także dzieje św. Walentego. Święto najbardziej rozpowszechniło się w Anglii i Francji. Nadal, jak w antycznym Rzymie, losowano imiona, choć teraz także dziewczęta wyciągały imiona chłopców. Młodzież nosiła potem przez tydzień wylosowane kartki przypięte do rękawa.

Dziewczęta 14 lutego starały się odgadnąć, za kogo wyjdą za mąż. Aby się tego dowiedzieć, wypatrywały ptaków. Jeśli dziewczyna jako pierwszego zobaczyła rudzika, oznaczało to, że wyjdzie za marynarza; jeśli wróbla – za ubogiego, lecz mogła być pewna, że jej małżeństwo będzie szczęśliwe; jeśli łuszczaka – że poprosi ją o rękę człowiek bogaty. W Walii tego dnia ofiarowywano sobie drewniane łyżki z wyrzeźbionymi na nich sercami, kluczami i dziurkami od klucza. Podarunek zastępował wyrażoną słowami prośbę: „Otwórz moje serce”.

Od XVI w. w dniu św. Walentego ofiarowywano kobietom kwiaty. Wszystko zaczęło się od święta zorganizowanego przez jedną z córek króla Francji Henryka IV. Każda z obecnych dziewczyn otrzymała wówczas bukiet kwiatów od swego kawalera. Przede wszystkim jednak narzeczony był obowiązany 14 lutego wysłać swej ukochanej czuły liścik, nazwany walentynką. Zwyczaj ten zadomowił się nawet na dworze królewskim w Paryżu. Walentynki dekorowano sercami i kupidonami, wypisywano na nich wiersze. W XIX w. uważano je za najbardziej romantyczny sposób wyznania miłości. Treścią listów nieraz były słowa: „Będziesz moją walentynką”. W Stanach Zjednoczonych walentynkowe listy były anonimowe, dlatego kończyły się pytaniem: „Zgadnij, kto?”. W Europie anonimowy nadawca podpisywał się po prostu: „Twój walentyn”.

W 1800 r. Amerykanka Esther Howland zapoczątkowała tradycję wysyłania gotowych kart walentynkowych. Dziś są one wymieniane na całym świecie nie tylko przez zakochanych, ale także przez dzieci w szkołach. Najbardziej znanym ich twórcą był francuski rysownik Raymond Peynet. Zaczął je publikować w 1965 r., gdy 14 lutego został oficjalnie ogłoszony we Francji Świętem Zakochanych.

Święto Zaręczyn

W Austrii w dniu Sankt Valentin odbywają się uliczne pochody, w Anglii zakochani ofiarują sobie kartonowe serca ozdobione postaciami Romea i Julii, a w dzisiejszej Ameryce – po prostu wysyłają e-maile. Jednak najbardziej uroczyście obchodzi się ten dzień w ojczyźnie św. Walentego. Co roku w niedzielę najbliższą 14 lutego w katedrze w Terni odbywa się Święto Zaręczyn. Zgromadzone przy grobie św. Walentego setki par narzeczeńskich, przybyłych nieraz z różnych stron świata, przyrzekają sobie miłość i wierność na czas do dnia ślubu. W 1997 r. krótki list do zgromadzonych w Terni narzeczonych napisał papież Jan Paweł II. Jego treść została wyryta na płycie wmurowanej w pobliżu grobu św. Walentego.

Świętu towarzyszą koncerty, spektakle, projekcje filmów, konferencje, wystawy i imprezy sportowe, które trwają niemal przez cały luty. w tym roku ogłoszono także konkurs na najlepszy SMS o tematyce miłosnej. 14 lutego w Terni jest wręczana nagroda „Rok miłości”. Są tam też organizowane walentynki dla wdów i wdowców oraz ludzi starszych i chorych.

Polskie miasto zakochanych

Kraków, Poznań, Chełmno, Lublin, Rudy Wielkie, Kłodzk, Grodzisk i Jasna Góra – te wszystkie polskie miasta mogą poszczycić się posiadaniem relikwii św. Walentego, patrona zakochanych.

Ławeczka zakochanych w Chełmnie, fot.: Mynaszlaku.pl

Najbardziej znane, to relikwie cząstki głowy św. Walentego przechowywane od kilku wieków w kościele farnym pw. Wniebowzięcia NMP w Chełmnie. Nieznane są początki jego kultu. Relikwiarz wykonany został w 1630 r. Tam też odbywają się największe w Polsce obchody święta św. Walentego pod nazwą „Walentynki Chełmińskie”. Obok modlitw przy relikwiach świętego ma miejsce barwny przemarsz ulicami miasta z orkiestrą dętą i ułożenie walentynkowego serca ze świec na rynku.
Z kolei w bazylice św. Floriana w Krakowie relikwie św. Walentego przechowywane są w relikwiarzu w kształcie ręki wzniesionej w geście do błogosławieństwa. Pochodzi on z połowy XVII wieku. Ołtarz zdobi obraz z pierwszej połowy XVIII w. przedstawiający św. Walentego modlącego się za chorych.

W poznańskiej farze relikwie Walentego znajdują się w XVIII – wiecznej pozłacanej monstrancji, w bocznym ołtarzu. Po raz pierwszy za zakochanych modlono się w Farze w 1996 r., kiedy w Polsce coraz popularniejsze stawały się obchody Dnia Zakochanych. Z pomysłem wystąpił ówczesny wikariusz parafii farnej, ks. Maciej Szczepaniak. „Uznaliśmy, że zamiast zwalczać przybyły do nas z Zachodu zwyczaj, lepiej go ochrzcić” – tłumaczy ideę kościelnych Walentynek ks. Szczepaniak.

Relikwiami świętego patrona zakochanych może się poszczycić również parafia pw. Nawrócenia św. Pawła i Sanktuarium św. Antoniego w Lublinie. Św. Walenty ma w Lublinie swój osobny rokokowy ołtarz. Niestety nie wiadomo skąd pochodzą relikwie, gdyż zaginęła cała związana z nimi dokumentacja.

Czciciele św. Walentego mogą również nawiedzić jego relikwie w kościele pw. św. Katarzyny w Grodzisku, Św. Walentego w Kłocku, w pocysterskim kościele Wniebowzięcia NMP w Rudach Wielkich na Górnym Śląsku oraz na Jasnej Górze w jednej z kaplic bocznych jasnogórskiej bazyliki – Kaplicy Świętych Relikwii. W szklanych gablotach pokrywających powierzchnie wszystkich ścian tej niezwykłej kaplicy znajdują się relikwiarze wielu świętych i błogosławionych, m.in. św. Honorata, Kandyda, Filipa Nereusza, Donata, Euzebiusza, a także patrona zakochanych – Walentego.

***

Modlitwa do św. Walentego

Święty Walenty, opiekunie tych, którzy się kochają, Ty, który z narażeniem życia urzeczywistniłeś i głosiłeś ewangeliczne przesłanie pokoju, Ty, który – dzięki męczeństwu przyjętemu z miłości -zwyciężyłeś wszystkie siły obojętności, nienawiści i śmierci, wysłuchaj naszą modlitwę:

W obliczu rozdarć i podziałów w świecie daj nam zawsze kochać miłością pozbawioną egoizmu, abyśmy byli pośród ludzi wiernymi świadkami miłości Boga. Niech ożywiają nas miłość i zaufanie, które pozwolą nam przezwyciężać życiowe przeszkody. Prosimy Cię, wstawiaj się za nami do Boga, który jest źródłem wszelkiej miłości i wszelkiego piękna, i który żyje i króluje na wieki wieków.

Amen.

(powyższa modlitwa pochodzi ze strony internetowej francuskiej miejscowości Saint-Valentin).

 Znadniemna.pl za EKAI.PL, fot.: Wikipedia

Walentynki, święto zakochanych obchodzone 14 lutego, pochodzi od św. Walentego, który już w 1496 r. został ogłoszony patronem zakochanych przez papieża Aleksandra VI. W Polsce najbardziej znane relikwie św. Walentego ma Chełmno, które z tego względu tytułuje się „miastem zakochanych”. Luperkalia – rzymskie prapoczątki Jednak początków dzisiejszych

14 lutego 2025 roku po raz pierwszy obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej. Ustawę ustanawiającą nowe święto państwowe Sejm jednogłośnie uchwalił 9 stycznia 2025 r, a  6 lutego w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość podpisania tej ustawy przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę. Jak czytamy w preambule, celem inicjatywy jest oddanie hołdu żołnierzom Armii Krajowej – „największej konspiracyjnej armii w podbitej przez Niemcy i Rosję Europie, armii, która jako zbrojne ramię Polskiego Państwa Podziemnego prowadziła bohaterską walkę o odzyskanie przez Rzeczpospolitą Polską suwerenności i niepodległości, a której żołnierze po II wojnie światowej byli prześladowani przez władze komunistyczne zależne od Związku Sowieckiego”.

83 lata temu, 14 lutego 1942 r. Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski powołał Armię Krajową. Była ona kontynuatorką Służby Zwycięstwu Polski i Związku Walki Zbrojnej. Historia AK jest jednym z fundamentów naszej tożsamości narodowej i symbolem polskiej niezłomności w walce o suwerenność.

Głównym zadaniem AK było prowadzenie walki o odzyskanie niepodległości przez organizowanie i prowadzenie samoobrony i przygotowanie armii podziemnej na okres powstania, które miało wybuchnąć na ziemiach polskich w okresie militarnego załamania Niemiec. Armia Krajowa była największą armią podziemnej Europy w latach II wojny światowej. Biorąc pod uwagę liczebność, ochotniczy zaciąg, różnorodność podejmowanych działań oraz poziom wyspecjalizowania poszczególnych komórek organizacyjnych, stanowić mogła wzór dla innych organizacji konspiracyjnych okupowanej Europy.

Jednocześnie Armia Krajowa była działającym w konspiracji Wojskiem Polskim, podległym przez cały czas istnienia najwyższym władzom państwowym i wojskowym Rzeczypospolitej, które z konieczności działać musiały na obczyźnie. W każdej fazie swego istnienia była strukturą legitymującą się mandatem legalnych, konstytucyjnych władz RP. Ten fakt odróżnia Armię Krajową od innych podziemnych formacji wojskowych, podporządkowanych konkretnym stronnictwom politycznym.

Zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza, gen. Władysława Sikorskiego to właśnie dowództwu Armii Krajowej przypadło niezwykle trudne zadanie scalenia, na płaszczyźnie ponadpartyjnej, wszystkich organizacji zbrojnych istniejących w kraju. Mimo wielu napotkanych trudności udało się zjednoczyć większość rozproszonych wcześniej wojskowych sił konspiracyjnych.

W konsekwencji liczebność Armii Krajowej sięgnęła w 1944 r. ponad 350 tys. zaprzysiężonych żołnierzy, w tym ok. 10 tys. oficerów i ok. 35-40 tys. ochotników walczących w oddziałach leśnych. W szeregach Armii Krajowej odnalazł się pełen przekrój polskiego społeczeństwa: ludność miejska i wiejska, kwiat polskiej młodzieży (w tym harcerze), intelektualiści, artyści oraz przedwojenni żołnierze zawodowi. W przeważającej liczbie przypadków chęć oswobodzenia kraju spod jarzma niemieckiej okupacji przeważyła nad partykularnymi interesami poszczególnych środowisk i stronnictw politycznych.

Żołnierze AK byli prześladowani przez władze komunistyczne, zwłaszcza w okresie stalinizmu, wielu z nich skazano na karę śmierci lub wieloletniego więzienia. Jednak wielka spuścizna moralna podziemnego Wojska Polskiego nie zniknęła w okresie komunistycznego zniewolenia i stanowi obecnie niepodważalny kapitał w kształtowaniu postaw patriotycznych wśród kolejnych pokoleń polskiej młodzieży.

Obchodząc pierwszy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej kultywujmy poprzez udział w lokalnych uroczystościach i upowszechnienie wiedzy o konspiracji niepodległościowej w latach 1939-1945 pamięć o niezłomnej postawie żołnierzy i żołnierek Polskiego Państwa Podziemnego, którzy z poświęceniem walczyli o niepodległość Polski w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Niech nowe święto przypadające na dzień 14 lutego będzie każdego roku okazją do przypomnienia ich bohaterskich czynów oraz do oddania hołdu tym, którzy zginęli w walce o wolną Polskę.

Cześć i chwała Bohaterom!

 Znadniemna.pl za Sejm.gov.pl, źródło ilustracji: ipn.gov.pl

14 lutego 2025 roku po raz pierwszy obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Armii Krajowej. Ustawę ustanawiającą nowe święto państwowe Sejm jednogłośnie uchwalił 9 stycznia 2025 r, a  6 lutego w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość podpisania tej ustawy przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę. Jak czytamy

Przejdź do treści