Zbliża się rocznica uwięzienia naszych kolegów: prezes Związku Polaków na Białorusi Andżeliki Borys oraz członka Zarządu Głównego ZPB Andrzeja Poczobuta. Oboje czekają na decyzję o dacie rozprawy sądowej w jednym z najcięższych na Białorusi więzień śledczych w miejscowości Żodzino.
Obaj usłyszeli absurdalne zarzuty o rzekomym popełnieniu przez grupę osób zbrodni podżegania do nienawiści na tle narodowościowym oraz innym i rehabilitacji nazizmu, za co grozi kara pozbawienia wolności od 5 do 12 lat. „Grupa osób”, która pod kierownictwem Andżeliki Borys miała dopuścić się popełnienia tych, zmyślonych przez zbrodniczy reżim Aleksandra Łukaszenki, przestępstw, składała się pierwotnie z pięciu działaczy polskich organizacji, prowadzących działalność na Białorusi.
Była wśród nich m.in. członkini Zarządu Głównego ZPB oraz prezes Oddziału ZPB w Lidzie Irena Biernacka. Jest ona jedną z trzech Polek, wywiezionych do Polski z łukaszenkowskiego więzienia dzięki staraniom polskiej dyplomacji oraz rządu i prezydenta RP.
Irena Biernacka spędziła w białoruskich aresztach i więzieniach dwa miesiące. Ogółem „zaliczyła” cztery miejsca odosobnienia.
Wspomnieniami o tych trudnych doświadczeniach Irena Biernacka zgodziła się podzielić z Państwem za pośrednictwem naszego portalu, aby uświadomić w jak ciężkich warunkach przebywają od roku tylko za to, że są Polakami Andżelika Borys i Andrzej Poczobut.
Po raz pierwszy Irena Biernacka trafiła do aresztu administracyjnego w Lidzie jeszcze 25 października 2020 roku. Wówczas stała się ofiarą milicyjnej łapanki, odbywającej się na ulicach jej rodzinnej Lidy.
Dzisiaj publikujemy pierwszą część wspomnień Ireny Biernackiej o jej więziennych doświadczeniach. Są to wspomnienia z aresztu administracyjnego miasta Lida:
Jak wyglądał dzień więźnia w areszcie administracyjnym Lidy?
-To była cela czteroosobowa z małym okienkiem, które nie miało szkła. Zamiast szyby okno zasłonięte było podziurawioną, jak durszlak, metalową blachą. W te dziurki wpychaliśmy kawałki chleba, żeby mniej wiało. Spałyśmy na gołych pryczach, bo materaców nam nie dano. Ściany celi były po prostu straszne. Miałam wrażenie, że remontu tam nie było od czasu wybudowania aresztu. Po środku celi stał maleńki, wmurowany w podłogę, stół z ławkami. W tej samej celi, w której więźniowie jedzą i śpią, należy załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne. Nie ma żadnej odgrodzonej toalety, ani nawet sedesu. Do wypróżniania się więźniom służy tak zwana „parasza”. „Parasza” to dziurka w podłodze, przy której stoi worek z piaskiem. Po załatwieniu się należy zasypać nim wydzielinę, żeby mniej śmierdziało. Obok „paraszy” jest umywalka, czarna od brudu. W tym samym pomieszczeniu pali się tytoń. Do celi co godzinę podawano zapalniczkę, żeby palące kobiety mogły podpalić papierosa. Dzięki tej zapalniczce odmierzałyśmy czas, gdyż przed osadzeniem w celi zegarki zabierano.
W każdym więzieniu na Białorusi pobudka jest o godzinie 6:00. W Lidzie po przebudzeniu więźniów wyprowadzano z celi i stawiano przy ścianie. Nogi kazano stawiać na szerokości barków. Jeśli tego nie zrobisz, to dostajesz butem po nogach tak, że one same się „rozjeżdżają”. Później zaczynają cię obmacywać i robią w celi tak zwany „szmon” (przeszukanie – przyp. red.).
Czy uwięzionymi kobietami zajmuje się w areszcie personel płci żeńskiej?
– Ochroniarzami są mężczyźni, ale na tak zwany „szmon” i przeszukanie osobiste do więźniarek przychodzą kobiety z niezwiązanych z więziennictwem struktur milicyjnych. Są to między innymi panie z wydziału paszportowego. Uważam, że po tym, jak do aresztów zaczęło trafiać wielu politycznych, robi się tak po to, żeby każdy, kto pracuje w systemie MSW, był umoczony w proceder represji i czul się wspólnikiem zbrodni, popełnianych przez władzę przeciwko własnemu narodowi.
Jak się odżywiają więźniowie lidzkiego aresztu?
– Jedzenie w więzieniu jest niskokaloryczne. Nie daje umrzeć z głodu. Mój obiad składał się z „pustej” zupy, czyli z kapuśniaku, w którym była tylko kapusta i woda. Do tego w lidzkim areszcie dostałam przeterminowany chleb oraz śmierdzący kotlet z rybnych ości. To wszystko jest podawane w zdeformowanych aluminiowych miskach, z których je się pogiętymi aluminiowymi łyżkami.
Czy to jedzenie było przygotowywane w areszcie?
– Nie. Tylko naczynia i sztućce były miejscowe. Posiłki zaś przygotowywano w stołówce miejskiej, chyba z resztek jedzenia i zepsutych produktów, gdyż normalnie obiady w tej stołówce są bardzo smaczne.
Czym zakończył się ten pobyt w areszcie?
– Zostałam postawiona przed sądem, który skazał mnie na karę grzywny wysokości 810 rubli białoruskich, które wówczas były warte ok. 1400 złotych. Podczas rozprawy kilku wezwanych przeze mnie świadków zaprzeczyło temu, co mi zarzucili milicjanci. Sąd uwzględnił jednak tylko zeznania funkcjonariusza milicji, który skłamał, iż brałam udział w proteście przeciwko władzom…
Kolejne wspomnienia Ireny Biernackiej o jej więziennej epopei podczas której „zaliczyła” kolejno mińskie areszty „Akrescina”, „Waładarka” i więzienie śledcze w Żodzinie opublikujemy w najbliższych dniach.
Znadniemna.pl