Data 29 listopada kojarzy się często z jedną rocznicą – wybuchem powstania listopadowego w 1830 roku, zrywem niepodległościowym przeciwko rosyjskiemu zaborcy, które było największym wysiłkiem zbrojnym w polskich walkach wyzwoleńczych XIX wieku. Tymczasem 29 listopada 1961 roku, dokładnie 62 lata temu, w Grodnie rozegrały się wydarzenia, które wpisały się w pamięć miejscowych katolików – oddelegowana z ówczesnego Leningradu grupa saperów wysadziła w powietrze kościół NMP, zwany także Farą Witoldową.
„Od razu dookoła ogień. Kościół podniósł się i zaczął powoli zapadać się do wewnątrz” – tak jeden ze świadków wspomina barbarzyński akt wysadzenia XVI-wiecznej świątyni.
To nie jedyny kościół na Grodzieńszczyźnie, który ucierpiał w wyniku antyreligijnej kampanii rozpętanej przez Nikitę Chruszczowa, jednak mimo dziesięcioleci jakie upłynęły od jej wyburzenia pamięć o gotyckiej świątyni wybudowanej na osobiste polecenie króla Stefana Batorego nie przemija.
Jak wysadzono kościół
W czasach sowieckich na terenie ZSRR zniszczono ponad 70 tys. świątyń chrześcijańskich. Szczególnie proces ten nasilił się w czasach panowania Nikity Chruszczowa, który zapowiadał, że pod jego rządami ostatnich żywych księży będzie można zobaczyć jedynie w telewizji. Oprócz zmian w prawie, szerokiej akcji propagandowej i totalnej nagonki na ludzi wierzących oraz duchownych, sowieckie władze fizycznie niszczyły cerkwie i kościoły. Ofiarą chruszczowowskiej kampanii padła również grodzieńska świątynia katolicka, którą wysadzono w nocy z 28-29 listopada 1961 roku.
W 2002 roku Natalia Makuszyna, dziennikarka gazety „Birża informacji”, zebrała wspomnienia świadków wysadzenia kościoła.
Ówczesny dowódca oddziału grodzieńskiej drogówki M. Cygielnikau wspominał:
„Nikt nie wiedział, w którą stronę runie kościół. Nawet miejscowi saperzy wojskowi nie zaryzykowali wysadzenia budynku. Dlatego kościół wysadziła dziewczyna-cudowne dziecko z Leningradu. Najwyższej klasy specjalistka w całym Związku Sowieckim. Taka maleńka, przychodziła, siadała w kucki, trzymała taki maleńki notatniczek – obliczała kąt burzenia i głębokość otworu strzelniczego. Obliczała, dawała dane brygadziście. Ten wiercił otwór, a gdy był już zrobiony prace kontynuowali żołnierze. Wezwano ich na pomoc, bo ściany miały po 4-5 metrów.
Gdy ona powiedziała, że wszystko w porządku, wyszli z brygadzistą na centrum placu Sowieckiego, my staliśmy przy wejściu na skwerek. Na wszelki wypadek założyliśmy hełmy, gdyby przyleciała jakaś cegła. Ona stała z dziadkiem-brygadzistą na środku bez żadnej czapki. Dziadek pokręcił maszynką […] Od razu dookoła ogień. Kościół podniósł się i zaczął powoli zapadać się do wewnątrz. Gdy wszystko się skończyło – to dziecko wskoczyło na szyję dziadkowi i oboje oni tańczyli po placu”.
Grodnianka Zofia Zakrzewska twierdzi z kolei, że przygotowania trwały kilka dni, a kierowała nimi kobieta-inżynier z Leningradu. Budynki znajdujące się obok, na rogu ul. Sowieckiej, wzmocniono drewnianymi konstrukcjami. Na wypadek, gdyby wskutek eksplozji fara przewróciła się na bok. Wybuch nastąpił wieczorem, a nie w nocy.
„Jak wybuch był, to tylko kurz poszedł! A kościół osiadł do dołu. Nie przewrócił się w żadną stronę, ale tylko trochę się podniósł i osiadł. Ile tam pyłu było… I unosił się ten pył przez długi czas. Oczywiście, że ludzie byli przeciwko, ale przecież nikt niczego nie tłumaczył. Każdy bał się nawet kilku słów powiedzieć, nawet parę z ust puścić. Bo byli Sowieci: oni nas gnębili i wywozili na Sybir. Robili, co chcieli. Naprawdę tak było”
Na szczęście, nie całe wyposażenie fary uległo zniszczeniu. Jeszcze w 1942 roku, podczas okupacji niemieckiej, wiernym udało się przenieść organy z fary do kościoła naprzeciwko. Brzmią one tam do dziś. Udało się też ocalić część figur, kielichów i obrazów. A krzyż z fary jest przechowywany w kościele w Szczuczynie.
Tony czerwonej gotyckiej cegły ze zrujnowanej świątyni sowiecu zwozili do wsi Kulbaki, która dziś mieści się w granicach miasta.
– Wysadzili, a potem zaczęli wywozić – opowiada mieszkanka byłej wsi, sybiraczka Elwira Cituk. – Wywozili wielkimi samochodami, przeważnie nocą. Czasem duże fragmenty murów, nawet nie rozbite na poszczególne cegły. A tu zbudowali drogę pośrodku pola. Kruszyli, rozsypali, a z góry posypali piaskiem.
Historia Fary Witoldowej
Fara Witoldowa czyli, kościół pw. Najświętszej Maryi Panny zwany powszechnie kościołem Matki Bożej, ufundowany został przez Wielkiego Księcia Litewskiego Witolda w 1392 roku. Kościół (wówczas jeszcze architektura drewniana) wzniesiono na kształtującym się już placu rynkowym. Był on pierwszą świątynią katolicką w Grodnie i jedną z pierwszych na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, po przyjęciu przez Litwę chrześcijaństwa i założenia w 1387 roku Biskupstwa Wileńskiego.
Tę świątynię szczególnie kochał, św. Kazimierz, królewicz. Podczas pobytów w Grodnie często się tu modlił. Dziejopis kościoła na Litwie ksiądz J. Kurczewski tak wspomina cześć św. Kazimierza dla Domu Bożego – Witoldowej Fary „Kiedy znajdował drzwi zamknięte, kornymi usty całował próg i drzwi kościelne i modlił się przed drzwiami”.
Największą przebudowę i remont Fara przeszła w roku 1551 za panowania królowej Bony, która rozległe dobra grodzieńskie, otrzymała od męża króla Zygmunta Starego. Kiedy drewniana świątynia spłonęła, odbudował ją król Stefan Batory. Tym razem, w latach 1584 –1587 wzniesiono ją murowaną. Batory pod koniec życia wybrał Grodno na swoją stałą siedzibę i po śmierci został nawet na pół roku pochowany w Farze Witoldowej, zanim jego ciało nie trafiło na Wawel.
W późniejszych latach kościół był wielokrotnie niszczony przez wojny oraz pożary. W roku 1804 zaborcze władze carskie przekazały tę świątynię Cerkwii.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Fara wróciła do Kościoła Katolickiego. Jednak nie na długo, bo w okresie sowieckim zrobiono w niej magazyn zboża. Natomiast najgorsze przyszło w nocy z 28 na 29 listopada roku 1961, kiedy to Farę Witoldową sowieckie władze Grodna wysadziły w powietrze jako „szkodliwy symbol religijny”.
Znadniemna.pl na podst. Belsat.eu