16 czerwca 1944 roku w walce z Niemcami pod wsią Jewłasze na Nowogródczyźnie zginął mjr Jan Piwnik ps. „Ponury”.
Jan Piwnik urodził się 31 sierpnia 1912r. Był absolwentem Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Brał udział w kampanii wrześniowej. 23 września 1939r. przekroczył granicę na Węgry. Poprzez Francję dostał się do Anglii, gdzie został wcielony do Pierwszej Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Następnie zrzucony do kraju 7 listopada 1941r. W 1942r. został skierowany do „Wachlarza”. Dowodził drugim odcinkiem pod Równem. Po aresztowaniu i ucieczce z niemieckiego więzienia, wrócił do Warszawy, gdzie otrzymał zadanie odbicia żołnierzy „Wachlarza” z więzienia w Pińsku. Wykonał zlecone zadanie z brawurą. W marcu 1943r. został powołany na komendanta Kedywu w Radomsko-Kieleckim Okręgu AK. Organizował zgrupowania dywersyjno-partyzanckie i wykonał z powodzeniem wiele akcji. Stał się legendarną postacią partyzantki. W grudniu 1943r. został odwołany z dowództwa Zgrupowania i w marcu 1944r. odkomenderowany do dyspozycji Okręgu AK Nowogródek, gdzie był dowódcą już istniejącego 7 batalionu partyzanckiego 77 pp Ziemi Nowogródzkiej. 16 czerwca 1944r. ginie w czasie akcji w Jewłaszach.
Osada ta leży na drodze ze Szczuczyna do Ostryny. Niemcy zajęli we wsi dwa gospodarstwa na skraju osady, blisko lasu. Ta graniczna strażnica była otoczona zasiekami z drutu kolczastego. Niemcy wybudowali mocne, ziemno-drewniane bunkry z rowami dobiegowymi. Rozpracowanie akcji zasadniczej zostało powierzone dowódcy drugiej kompanii, por. „Okoniowi”. Pierwsza kompania otrzymała zadanie ubezpieczenia akcji od strony Szczuczyna, a trzecia kompania od strony Ostryny. Czujność posterunku na strażnicy była w stanie najwyższego pogotowia. Aby zdobyć strażnicę, trzeba było brać ją szturmem, gdyż możliwość zaskoczenia była minimalna.
Batalion przesunął się w rejon gajówki kościeniewskiej. O świcie następnego dnia przed gajówką stało kilka osiodłanych koni. Trzech młodych chłopców z przewieszonymi przez plecy finkami, kurząc papierosy grubo skręcone z miejscowej samosiejki, podciągało popręgi.
„Te, „Kaczorek!””
„A co” – padła odpowiedź – .„Ponury” coś na tej odprawie długo radzi, myślę, że Niemcy będą mieli nowy „wiatrak”.”
„To i chwalić Boga, najwyższy czas, aby coś nowego było i tak mieli spokój przeszło tydzień czasu”- odparł „Kaczorek” usiłując jednocześnie podciągnąć popręg o jedną dziurkę. Widocznie zapiął dobrze, bo odetchnął głęboko i splunął przez zęby.
„Ale ty, Wacek, spiesz się” – dodał – „bo zdaje się, że skończyli.”
Faktycznie grupa ludzi ukazała się na ganku.
Tego dnia „Ponury” zachował się nie tak, jak zwykle. Zawsze spokojny, opanowany, z nigdy nie schodzącym z twarzy smutnym pół-uśmiechem, patrzył jasnym wzrokiem, który chwytał za serce i sięgał do głębi ludzkiej duszy. Dzisiaj uciekał z oczami. Wprawdzie odprawę poprowadził bez zarzutu, mimo to wyczuwało się coś nienaturalnego, jakieś błyski nieznanego przeznaczenia błądziły po jego źrenicach. Wyczuwało się coś, czego nikt nie był w stanie zrozumieć. Na ganku „Ponury” pożegnał się ze swoimi oficerami, z Witkiem, starym przyjacielem z Gór Świętokrzyskich ucałował się serdecznie, nigdy tego przedtem nie robił. Czyżby coś przeczuwał?
16 czerwca 1944r. tuż przed południem, w piękny letni dzień, trzy kompanie 7 batalionu 77 pp Ziemi Nowogródzkiej odeszły z punktu rozproszenia na swoje zadania różnymi drogami. Szli cicho, przemykając się przez zboża i olszaki. Zniknęli w cieniu nadgranicznego lasu. Na jego przeciwległym krańcu leży osada Jewłasze, silne bunkry niemieckiej straży granicznej i załoga w sile 50 żołnierzy SS uzbrojonych po zęby – obiekt dzisiejszej akcji. Przed odejściem „Ponury” nie mógł się zdecydować, z którą kompanią pójść. Pozostał w końcu przy drugiej kompanii. Pewność, że Niemcy nie wyślą patroli w obawie przed zasadzką, pozwoliła oddziałom dojść na podstawy wyjściowe za dnia pod osłoną silnego zakrzewienia i zbóż.
Akcja miała rozpocząć się o 19.00. wieczorem, aby w razie konieczności łatwiej można było pod osłoną nocy odskoczyć od nieprzyjaciela. O wyznaczonej godzinie zielone rakiety na niebie i jednocześnie silny ogień naszych karabinów maszynowych i moździerzy, zmieszany z szybkim ogniem niemieckich ckm, oznajmiły rozpoczęcie się jeszcze jednej walki w imię wolności, na naszej starej ziemi kresowej. Równocześnie z rozpoczęciem akcji zasadniczej zajmują stanowiska kompanie ubezpieczeniowe. Na akcję zasadniczą przewidziano 20 minut, a tymczasem minęło 35 minut i ogień na strażnicy przybierał na sile. Częste wybuchy pocisków moździerzy świadczyły, że walka nie jest łatwa. Ucho bez trudności odróżniało szybkie serie niemieckich MG od powolnego terkotania naszych, pochodzenia rosyjskiego, erkaemów Diechtiarowa. Od strony Szczuczyna nadeszła odsiecz, tym razem Niemcy nie dali się wciągnąć w zasadzkę, zatrzymali się na odległość 150 m i zajęli stanowiska. Sygnalizuję przybycie odsieczy rakietą. Kilka pocisków wystrzelonych z moździerzy zmusiło Niemców do odwrotu.
Walka pod bunkrami przyjęła obrót wręcz niekorzystny dla atakujących. W połowie drogi do bunkra silny ogień niemieckich ckm przygniótł partyzantów do ziemi. To tutaj zginęło najwięcej ludzi, a paru zostało rannych. Sytuacja wyglądała beznadziejnie.
Dalszy opis to relacja naocznego świadka walki, „Jelenia” Stanisława Szyszko.
„Czas upływał, a sytuacja stawała się dla nas coraz groźniejsza. Gorączkowo zacząłem się rozglądać za jakimś wklęśnięciem w otaczającym terenie i wówczas zauważyłem, że lewe skrzydło drugiego plutonu opustoszało, stopniowo przesuwając się w kierunku polnej drogi, biegnącej po wschodniej stronie „stutzpunktu”. Przy drodze tej rosły duże drzewa, dające razem z obniżonym położeniem drogi w stosunku do terenu – jakąś osłonę przed ogniem nieprzyjaciela… W nawale niemieckiego ognia zacząłem również przesuwać się bokiem w kierunku drogi, gdy nagle usłyszałem, z lewej strony wycie: „hurrra” i zobaczyłem biegnących naszych żołnierzy oraz lecące w górze granaty na stanowiska niemieckie rozlokowane za ścianą obronną z naszej strony budynku mieszkalnego. Wybuchy kilkunastu granatów zlały się w jeden potężny huk i odblask ognia! Akcję tę rozpoczął 3 pluton, który pod osłoną wysokiego już w tym czasie żyta, doszedł najbliżej… Ale gdy wyskoczył na otwarte pole, to i on wcisnął się w ziemię o rzut granatem od zasieków, pod ogniem nieprzyjaciela.
Po przeżytym kryzysie i dołączeniu tam por. „Okonia” oraz żołnierzy 2 plutonu nastąpiło na tym odcinku zrównoważenie w natężeniu ognia. Partyzancka broń maszynowa zaczęła bez przerwy bić w otwory strzelnicze umocnień niemieckich, umożliwiając kilku naszym żołnierzom doczołganie się bliżej pod zasieki, w celu przecięcia drutów nożycami.
Po rozcięciu drutów nastąpił w natarciu przełom. Na oczach zdumionych żołnierzy, zza rogu stodoły wybiegł jak szalony strz. „Pług” Bronek Pantel ze Szczuczyna i padając tuż przed bunkrem – celnym strzałem z karabinu trafił prosto w głowę niemieckiego cekaemistę. Za „Pługiem” inny żołnierz również podskoczył do bunkra i wyciągnął z jego otworu strzelniczego zwisający rkm Bergmann. W 50 minucie walka na strażnicy ucichła. Strażnica i sąsiednie zabudowania stały w ogniu. Łuna biła w niebo, zapach spalenizny i prochu drażnił nozdrza. W świetle pożaru gromada zakurzonych ludzi sprawnie ładowała na wozy zdobyty sprzęt. „Ponury” w swojej skórzanej kurtce z przewieszonym dużym mapnikiem przez ramię i z nieodłącznym pół-uśmiechem przyglądał się robocie.
Nagle z bunkra w kształcie grzyba padły dwie krótkie serie z pistoletu maszynowego, „Ponury” trzepnął rękami w powietrzu i jak rażony gromem padł na ziemię. „Jezus” – wrzasnął przeraźliwym głosem adiutant, por. „Mały”, i skoczył w kierunku „Ponurego”. Zanim przebiegł pół drogi, następna seria przeszyła powietrze. Tym razem por. „Mały”, z rozkrzyżowanymi rękami, padł twarzą na ziemię. Tuż przy „Ponurym” znalazł się doktor – i dostał postrzał w łopatkę. Trwało to tylko parę sekund. Dowódca drugiej kompanii, „Okoń”, szybko opanował sytuację, wskoczył pod grzybek i wrzucił granat przez otwór strzelniczy do środka. W bunkrze siedział niemiecki podoficer SS.
Tymczasem „Ponury” otworzył oczy i długo wpatrywał się w doktora „Jontka” pochylonego nad nim. „Słuchaj” – szepnął – „ja nie wyżyję…..Pożegnajcie ode mnie wojsko… Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie… Pożegnajcie Kresy… Przełożonym: …żem zginął jak Polak”. Chwila ciszy i znów z ogromnym wysiłkiem: „Niech „Ostoja” obejmie dowództwo”. Na ustach pokazały się małe krople krwi. Odetchnął głębiej, przymknął oczy i oddał ducha.”
Porucznik „Okoń” posłał natychmiast do mnie gońca z hiobową wieścią. Natychmiast przekazałem dowództwo por. „Kwaśnemu” i udałem się na miejsce akcji. Por. „Okoń” nie stracił głowy, zorganizował wozy ze słomą dla zabitych i rannych. Doktor „Jontek”, mimo postrzału, zajął się rannymi. Brat doktora również został ranny, miał przestrzelone płuco i, niestety, postrzał był nie do wyleczenia.
Pod osłoną nocy batalion oddalił się z pola walki, zabierając ze sobą 9 własnych zabitych i 11 rannych. 14 rannych Niemców żołnierze przenieśli do jednej z chat. Wiedzieliśmy, że po naszym odejściu do wsi wejdzie odsiecz niemiecka. Pozostałym dwom kompaniom dałem rakietami sygnał do wycofania się i odmarszu. Batalion marszem ubezpieczonym przeszedł bez przeszkód szosę Ostryna-Szczuczyn i znikł w lasach Talmontowszczyzny. Po przejściu paru kilometrów zatrzymał się na punkcie zbornym, pół godziny później nadeszła druga kompania i tuż za nią trzecia. Natychmiast maszerowaliśmy dalej w zmienionym szyku, druga kompania na przodzie, a trzecia w straży tylnej. Z tyłu pozostały dogasające zgliszcza strażnicy, kryjące pod popiołami 36 zabitych SS-manów. Pierwszym moim zadaniem było sprawne i szybkie odskoczenie z pola walki, wyprowadzenie batalionu na względnie bezpieczny teren. O świcie weszliśmy do Naumowców, łącząc się z naszym odwodem. Po upływie następnej nocy batalion znalazł się na drugim końcu powiatu, w rejonie Wawiórki.
Wieść o śmierci „Ponurego” rozeszła się po okolicy lotem błyskawicy. Dopiero wtedy przekonałem się, jak Jaś „Ponury” w czasie swego krótkiego pobytu na Kresach umiał zaskarbić sobie serca miejscowej ludności. Ludzie po wsiach płakali jak po stracie kogoś najbliższego. Pamiętam, jak w czasie przemarszu z Naumowców do Dajnowa, po północy, w jednej z przydrożnych wiosek, podchodzi do mnie stara babina i mówi, a głos jej drży od wewnętrznego łkania: „Panok mileńki, nie masz naszego dobrodzieja – panok pozwól, niech choć ostatni raz przy świetle księżyca spojrzę na jego twarz.” Tyle było szczerości i rozpaczy w jej głosie, że mnie samego coś ścisnęło za gardło i wycisnęło łzy z oczu.
17 czerwca 1944r. do wsi zaczęli napływać ludzie. Kto im powiedział, skąd wiedzieli, że właśnie tego dnia ma się odbyć w Wawiórce pogrzeb poległych, nie wiem. Miejscowy proboszcz zgodził się bez najmniejszego wahania odprawić nabożeństwo w kościele i odprowadzić zwłoki poległych na cmentarz. W godzinach porannych przybył Komendant Okręgu ze sztabem i delegacje sąsiednich batalionów. Wawiórka zapełniła się ludnością, przybyli nawet ludzie z dalszych obszarów Kresów północno-wschodnich, wszyscy ubrani odświętnie. Pogoda była piękna. O godzinie 1500 ruszył długi, prawie dwukilometrowy, kondukt pogrzebowy w kierunku Wawiórki. Dziewięć wózków chłopskich przybranych zielenią i barwnymi samodziałami, na nich trumny poległych. Pierwsza – furmanka „Ponurego”, przybrana flagą narodową i szeroką wstęgą Krzyża Kawalerskiego Virtuti Militari. Za trumną, z zapuchniętymi oczami „Kaczorek” prowadził konia przykrytego czernią. W kondukcie pogrzebowym Komendant Okręgu, ppłk „Prawdzic”, po jego lewej stronie szef sztabu Okręgu, kpt. „Warta”, a po prawej por. „Ostoja”. Przed konduktem pogrzebowym małe dziewczęta ubrane na biało, z koszyczkami w rękach, sypały kwiaty na ziemię przed wózkami z trumnami poległych. Przed dziewczętami długi sznur młodzieży wiejskiej niósł wieńce, a na samym przodzie dwa plutony straży honorowej. Reszta batalionu była na ubezpieczeniach.
Przed wejściem do osady czekał na kondukt pogrzebowy miejscowy proboszcz przybrany w szaty liturgiczne i z żałobnym śpiewem wprowadził zwłoki poległych do kościoła. Ustawiono trumny na samodziałowych kilimach i rozpoczęły się egzekwie. Zrobiło się szaro, gdy kondukt ruszył dalej. W lesie, półtora kilometra od osady był cmentarz, obok osobne miejsce – cmentarz partyzantów. Z dala było widać mogiły poległych we wcześniejszych akcjach. Zapadł zmrok, po obydwóch stronach wozów z poległymi zapaliły się łuczywa i ich świetle kondukt wkroczył na cmentarz. Groby były już przygotowane. Przybył z opóźnieniem mjr „Kotwicz” – płakał.
Nad grobem został odczytany specjalny rozkaz Komendanta Okręgu. Spuszczono trumny do grobów. Komendant Okręgu rzucił pierwszą grudkę ziemi i jednocześnie potrójna salwa honorowa targnęła powietrzem. Ogólne łkanie. Cicho, bezszelestnie ludzie zaczęli opuszczać cmentarz, a 7 batalion partyzancki 77 pp AK Ziemi Nowogródzkiej odmaszerował, z głębokim smutkiem w sercach żołnierzy, w drogę po wolność, a niejeden po śmierć.
Pogrzeb „Ponurego” i poległych z nim jego towarzyszy broni w dniu 17 czerwca 1944r. stał się prawdziwą manifestacją ducha polskiego pod okupacją niemiecką, manifestacją wówczas największą, na jaką mogło się zdobyć gdziekolwiek w Polsce nasze społeczeństwo.
Znadniemna.pl za zeszytykombatanckie.pl