„Jest to ewenement w skali światowej!” – ocenia to osiągnięcie w rozmowie z redaktor naczelną „Głosu” Iness Todryk-Pisalnik pierwszy redaktor naczelny i twórca „Głosu znad Niemna na uchodźstwie”Andrzej Pisalnik.
VI Zjazd ZPB, który odbył się w marcu 2005 roku, przyniósł zaskakującą zmianę. Wbrew kampanii zastraszania działaczy organizacji, przeprowadzonej przez władze Białorusi na masową skalę, delegaci zjazdu wybrali na prezesa Andżelikę Borys. Pan został wkrótce redaktorem naczelnym „Głosu znad Niemna” i rzecznikiem ZPB. Pod Pana kierownictwem ukazały się legalnie jednak zaledwie cztery numery gazety związkowej, a potem organ prasowy ZPB zaczął być wydawany na uchodźstwie, czyli stał się na Białorusi drukiem podziemnym. Dlaczego tak się stało?
– Po tym, jak przygotowałem do druku piąty z kolei pozjazdowy numer gazety i przekazałem go do drukarni, w dniu, kiedy gazeta miała się znaleźć w kioskach, zauważyłem, że tak się nie stało. Interweniowałem w tej sprawie w drukarni grodzieńskiej, słysząc odpowiedź, że wszystko jest w porządku. Po kilku dniach przekonałem się, że to „w porządku” oznacza, iż największa gazeta mniejszości polskiej na Białorusi została przejęta przez propagandowe struktury władz białoruskich, które wówczas unieważniły demokratyczny wybór Zarządu Głównego ZPB przez delegatów VI Zjazdu i de facto doprowadziły do sytuacji w której demokratycznie wybrany zarząd organizacji na czele z Andżeliką Borys musiał zejść do podziemia wraz z większością struktur organizacji. Wiadomo, że później władze powołały marionetkowy Zarząd Główny ZPB, który miał zademonstrować Polakom na Białorusi i w Polsce, że żaden, sterowany przez władze, przewrót w organizacji nie nastąpił. Aby zmylić opinie publiczną władze białoruskie, zakładam, że pod dyktando analityków z KGB, podjęły szereg działań zmierzających do oczernienia demokratycznych władz organizacji. W tym celu wydały między innymi fałszywy „Głos znad Niemna”, okrzyknięty przez Polaków na Białorusi „gadzinówką”. Ta fałszywka nawet nie była podpisywana imieniem i nazwiskiem redaktora naczelnego, gdyż prawdopodobnie powstawała w siedzibie KGB.
Jaka była reakcja na to Pana i kolegów z redakcji prawdziwego „Głosu”?
Potraktowaliśmy to jako zamach na redakcję i postanowiliśmy wyjść z ulicznym protestem. Zorganizowaliśmy pikietę na głównym placu Grodna – placu Lenina. Protestować wyszło pięciu dziennikarzy. Oprócz mnie byli to: Iness Todryk, Andrzej Poczobut, Igor Bancer oraz Jan Roman. Pikieta została rozpędzona przez milicję, a wszyscy jej uczestnicy otrzymali wysokie kary grzywny. Muszę powiedzieć, iż wówczas poczuliśmy, czym jest solidarność z nami kolegów w Polsce. Polscy dziennikarze przeprowadzili bowiem zrzutkę pieniężną, aby zrekompensować nałożone na nas kary. Efektem zaś pikiety, która postała może przez dziesięć minut, stał się rozgłos w mediach polskich o tym, jak władze białoruskie absolutnie bezprawnie przejęły kontrolę nad największą gazetą mniejszości polskiej na Białorusi. W ten sposób zamierzenie analityków z KGB, polegające na tym, że wydając „gadzinówkę” będą mogli manipulować opinią publiczną, poniosło sromotną klęskę. Po naszej pikiecie już nikt nie miał złudzeń co do wartości fałszywego „Głosu”, który można było jeszcze kupić w białoruskich kioskach.
Jak zrodził się pomysł wydawania „Głosu znad Niemna na uchodźstwie”?
– Trudno to nazwać pomysłem, nad którym się pracuje i się wymyśla koncepcję. Po prostu w warunkach prowadzonej przez propagandę rządową Białorusi zmasowanej kampanii dezinformacyjnej i oczerniającej Polaków na Białorusi oraz ZPB, musieliśmy zorganizować wydawanie słowa drukowanego, które by opowiadało Polakom w kraju o rzeczywistej sytuacji, jaka zaistniała wokół ich największej organizacji. Materiały z numeru „Głosu”, którego druk został zablokowany w drukarni grodzieńskiej, zgodził się opublikować, udostępniając swoje łamy, dziennik „Rzeczpospolita”. Koledzy z Warszawy nieco zwiększyli nakład swojego dziennika, aby jego nadwyżkę przekazać na Białoruś. Potem wraz z zespołem redakcyjnym przygotowaliśmy kolejny numer „Głosu”. Tym razem ukazał się jako samodzielny druk przy wsparciu wydawcy „Tygodnika Podhalańskiego” z Zakopanego Jerzego Jureckiego i „Gazety Wyborczej”. W ten sposób powstał drugi obieg prasy polskiej na Białorusi i zrodziła się koncepcja wydawania wszystkich tytułów ZPB w podziemiu, czyli na uchodźstwie, gdyż tak naprawdę na Białoruś trafiały one zza granicy. Partnerem naszych wydawnictw, w tym „Głosu”, został powstały między innymi na fali solidarności z prześladowanymi na Białorusi Polakami, Komitet „Solidarni z Białorusią”, który z czasem przekształcił się w naszego obecnego partnera, jakim jest fundacja „Wolność i Demokracja” na czele z naszym wieloletnim przyjacielem Michałem Dworczykiem.
W ciągu prawie dziesięciu lat funkcjonowania w podziemiu ZPB udało się wydać sto numerów „Głosu znad Niemna na uchodźstwie”. Jak Pan to ocenia?
– Jest to ewenement w skali światowej, jeśli chodzi o prasę, wydawaną przez Polonię i Polaków za granicą! Proszę zauważyć, że w tym okresie zmieniali się redaktorzy naczelni gazety, a niektórzy – jak Pani chociażby – wracali na to stanowisko po kilkuletniej przerwie. Tym nie mniej „Głos znad Niemna na uchodźstwie” istnieje i wciąż jest zapotrzebowany przez społeczność polską na Białorusi. W odróżnieniu od „gadzinówki”, której nie chcą finansować jej mocodawcy – czyli władze białoruskie – ze względu na dramatycznie niski poziom tego czasopisma, podszywającego się pod gazetę Związku Polaków na Białorusi.
Rozmawiała Iness Todryk-Pisalnik