W tym roku swoje 35-lecia mogła obchodzić najstarsza i chyba najlepsza na Białorusi polska placówka oświatowa – Społeczna Szkoła Polska im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach. Jubileusz się nie odbył. Reżim Łukaszenki, zwalczający na Białorusi wszelkie przejawy polskiej aktywności, zwłaszcza w dziedzinie oświaty, doprowadził bowiem do likwidacji instytucji, będącej wzorowym przykładem tego, jak może być organizowane nauczanie języka polskiego i wychowanie w duchu polskości w środowisku naszych rodaków poza granicami Polski.
„Córeńko, pamiętaj…”
Założycielką i wieloletnią dyrektor Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach jest legenda polskiego odrodzenia na Białorusi Elżbieta Dołęga-Wrzosek. Właśnie Jej z okazji Jubileuszu dzieła jej życia dedykujemy niniejszą publikację, życząc 93-letniej Pani Elżbiecie dwustu lat życia w zdrowiu, nieustającej opieki ze strony bliskich, a także dużo radości z sukcesów setek , a nawet tysięcy Jej wychowanków – absolwentów prestiżowych uczelni w Polsce, na Białorusi, a nawet w innych krajach Europy i świata.
„Córeńko, pamiętaj, i to najważniejsze, żeś Polka, że masz tych dwóch chłopców, o których musisz dbać, i pamiętaj, że w naszej rodzinie wszyscy zawsze mieli dobre wykształcenie” – tymi słowami żegnała w 1944 roku w Stołowiczach koło Baranowicz trzynastoletnią córkę Elżbietę, Teresa Dołęga-Wrzosek, łączniczka Armii Krajowej, którą niemieccy okupanci zabierali do obozu śmierci w Kołdyczewie.
Mała Ela, zostawała w domu z nianią, uratowanym przez jej mamę po likwidacji miejscowego getta żydowskim chłopczykiem Ryśkiem Wagnerem i znalezionym przez nią samą przy polnej drodze białoruskim sierotą, któremu dziewczynka nadała imię Jurek, oznajmiając, że znajda zostanie jej braciszkiem. Pożegnalne słowa matki kilkunastoletnia córka przyjęła głęboko do serca jako imperatyw bezwzględny i wypełniła w stu procentach.
Rysiek Wagner, jako jedyny z rodziny Wagnerów, przeżył wojnę. Wychowywany najpierw przez Teresę Dołęgę-Wrzosek, a potem przez jej córkę Elżbietę, w polskiej tradycji, zdobył wykształcenie i, jako dorosły mężczyzna, wyemigrował do Izraela, gdzie założył rodzinę, zostawiając po sobie potomstwo i kontynuując ród, który miał być skazany na niebyt.
Uratowany z Holokaustu Richard Wagner dał świadectwo bohaterskiej postawie swoich zbawicielek, czego skutkiem stało się nadanie Teresie Dołędze-Wrzosek pośmiertnie w 1994 roku przez Instytut Jad Waszem tytułu Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Pięć lat później państwo Izrael uhonorowało za uratowanie Ryśka także jej córkę Elżbietę.
Elżbieta Dołęga-Wrzosek, spełniając testament mamy, zadbała także o to, by porządne wykształcenie zdobył jej przybrany braciszek Jurek.
Życie Elżbiety Dołęgi-Wrzosek jest przykładem tego, jak polskość, wpajana od dzieciństwa, potrafi ukształtować osobę, potrafiącą stawić czoło obcym destrukcyjnym wpływom nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach.
Urodzona w podwarszawskiej Mławie we wrześniu 1930 roku Elżbieta Dołęga-Wrzosek pomimo sędziwego wieku doskonale pamięta lata swojego beztroskiego dzieciństwa w wolnej Polsce.
Dwanaście lat temu, kiedy pisałem dla dziennika „Rzeczpospolita” z Białorusi korespondencję o tym, jak miejscowi Polacy obchodzą święta Bożego Narodzenia, spotkałem się z nią w jej skromnym mieszkaniu w Baranowiczach.
Zawsze pogodna, uśmiechnięta i uczynna, już wówczas 81-letnia legenda polskiego odrodzenia na Białorusi opowiedziała mi, że zapamiętała święta swojego wczesnego dzieciństwa jako najlepsze w życiu, „pełne tajemniczych szeptów dorosłych, chowających przed dziećmi świąteczne prezenty”.
Przed 1939 rokiem kilkuletnia wówczas Ela mieszkała z rodzicami w Warszawie. – Wtedy wierzyłam jeszcze w Świętego Mikołaja – wyznała mi wówczas.
Roman Wrzosek herbu Dołęga – „polski pan i wyzyskiwacz”
Utraciła tę wiarę niedługo po wybuchu wojny. Tata Eli, Roman Dołęga-Wrzosek, został wcielony do wojska, a do Warszawy zbliżali się Niemcy.
Rodzice zdążyli się umówić podczas rozstania, że przedostaną się na Ukrainę do Równego (w powiecie wołyńskim II RP – aut.), bo w tamtej okolicy rodzice Romana, pochodzącego ze szlacheckiego rodu, posługującego się herbem Dołęga (stąd pierwszy człon rodowego nazwiska), mieli majątek. Do Równego udało się dotrzeć jednak tylko ojcu Elżbiety. Gdy po 17 września 1939 roku na Wołyniu pojawili się Sowieci, Roman Dołęga-Wrzosek jako „polski pan i wyzyskiwacz ludzi pracujących” został zabity przez miejscowych chłopów.
Jego żona z małą Elą dotarła tylko w okolice Baranowicz i stwierdziła, że nie ma szans na dalszą podróż. Zamieszkały we wsi Stołowicze, która wskutek sowieckiej agresji na Polskę znalazła się na terenie ZSRR.
Teresa Dołęga-Wrzosek miała wykształcenie muzyczne, ale żeby móc uczyć dzieci musiała podjąć w Baranowiczach kursy nauczycielskie. Zapisując się na kursy Teresa ukryła pierwszy człon nazwiska, które miała po mężu. Uczyła się bardzo dobrze, więc dostawała stalinowskie stypendium, dzięki któremu przez okres nauki mogła utrzymać siebie i córkę. Gdyby władze wiedziały, że studentka Teresa Wrzosek w Stołowiczach była zameldowana jako Teresa Dołęga, cała rodzina nie uniknęłaby zesłania do łagru. Ukrywaniu szlacheckiego pochodzenia, wskazującego na polskie korzenie, nauczyła kobietę sytuacja, która wcześniej zdarzyła się w Stołowiczach. Tam matka Elżbiety nie dostała pracy w miejscowej szkole za to, że władze zorientowały się, iż jest Polką. NKWD na dodatek dowiedziało się, że Teresa to wdowa po zamordowanym przez ukraińskich chłopów „wrogu ludu” Romanie Dołędze-Wrzosku. Pozbycie się pierwszego członu podwójnego nazwiska pomogło Teresie ukryć się na studiach w Baranowiczach. Władze w Stołowiczach, co jakiś czas nachodziły jej dom, w którym mała Ela, poinstruowana odpowiednio przez mamę, odpowiadała, że „mamy nie ma w domu, bo gdzieś wyjechała”.
Po ukończeniu kursów nauczycielskich Teresa Wrzosek wróciła do wykładania w szkole w Stołowiczach, jako nauczycielka muzyki. Zarobki były marne, więc kobieta wraz z córką dorabiała robieniem na drutach ciepłych skarpet, za które można było na bazarze dostać nawet pół kilo masła.
Nastolatka głową rodziny
Lata okupacji niemieckiej wiązały się dla Teresy z codziennym narażeniem życia swojego i córki. Kobieta nie dość, że współpracowała z polską partyzantką, jako łączniczka, ukrywała także przed Niemcami żydowskie dzieci: Richarda – syna Żyda, znajomego jeszcze z czasów życia w przedwojennej Warszawie oraz córki miejscowego rabina – Gity. Gita, niestety, nie przeżyła okupacji. Wskutek donosu sąsiadów Gita została namierzona przez Niemców i zastrzelona na oczach Teresy i jej córki. Wkrótce potem okupanci przyszli po Teresę, zabierając ją do obozu zagłady w Kołdyczewie.
Osierocona już zupełnie Elżbieta z dnia na dzień stała się starszą siostrą i jedyną opiekunką dwóch chłopców, będących dla niej młodszymi braćmi – Ryśka oraz Jurka, którego przygarnęła porzuconego w polu, zbierając pewnego dnia szczaw. Kilkunastoletniej sierocie pozostała w spadku tylko cytowany na wstępie niniejszego opracowania ostatni nakaz matki.
O tym, że względem swoich podopiecznych Elżbieta matczyne polecenie wykonała wzorowo już wspomnieliśmy. – Brat Jurek, którego znalazłam w czasie wojny w rowie, nosił moje nazwisko i też był Polakiem, także jego dzieci. Ich rodzina mieszka w Moskwie, on sam rok temu zmarł – opowiadała w 2019 roku w jednym z wywiadów Elżbieta Dołęga-Wrzosek. Jej drugi brat Rysiek mieszka w Netanji w Izraelu. Wciąż utrzymuje kontakt z córką swojej zbawicielki i uznaje ją za najbliższą osobę, swoją siostrę.
Wedle matczynego nakazu nastolatka, która stała się głową rodziny, starała się ułożyć również swoje własne życie.
Najlepsze studia w BSRR
Po zakończeniu wojny Polka, będąca już obywatelką Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (BSRR), postanowiła podjąć studia na najlepszej wówczas w BSRR uczelni – Państwowej Wyższej Szkołę Języków Obcych w Mińsku. Ukończyła tutaj germanistykę i romanistykę, utrzymując w czasie studiów kontakty ze studentami, mającymi polskie pochodzenie, o czym świadczy zdjęcie datowane 1952 rokiem z rodzinnego archiwum naszej bohaterki. Utrwalona jest na nim ona sama wśród polskich studentów wyższych uczelni Mińska, którzy spotkali się przy okazji koncertującego wówczas w stolicy Białorusi Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Dla Polaków mieszkających w ZSRR kontakt z dozwoloną przez władze polską kulturą był jednym z niewielu sposobów manifestowania polskości. Poza tym Elżbieta nie mogła postępować wbrew matczynemu nakazowi: „Córeńko, pamiętaj, i to najważniejsze, żeś Polka…”.
Los sprawił, że własną rodzinę Elżbieta założyła ze świeżo wykształconym i doskonale zapowiadającym się inżynierem budownictwa, Białorusinem Eugeniuszem Sieliwończykiem.
Warunek: „rozmawiamy po polsku”
Wychodząc za mąż, Elżbieta postawiła narzeczonemu tylko jeden warunek, że w domu będą rozmawiali po polsku i przestrzegali polskich tradycji. Eugeniusz Sieliwończyk musiał mocno kochać swoją wybrankę, gdyż nie zgłosił sprzeciwu.
W małżeństwie Eugeniusza Sieliwończyka i Elżbiety Dołęgi-Wrzosek urodziło się dwoje dzieci – pierworodna, nieodżałowana śp. Teresa (nazwana tak na cześć matki Elżbiety – aut.) i Jerzy. Mimo białoruskiego pochodzenia ojca, oboje zostali wychowani na Polaków – patriotów.
Teresa Sieliwończyk zmarła po ciężkiej wieloletniej chorobie w 2020 roku. Za życia była niekwestionowanym liderem polskiej społeczności Baranowicz, dyrektorem miejscowego Domu Polskiego, wiceprezesem Związku Polaków na Białorusi i wspólnie z mamą Elżbietą prekursorką odrodzenia na Białorusi polskiej oświaty.
Niemożliwe jest przecenienie wkładu rodziny Elżbiety Dołęgi-Wrzosek i Eugeniusza Sieliwończyka w sprawę odrodzenia się polskości na Białorusi.
Baranowicze nie są najbardziej polskim miastem na Białorusi (Polacy stanowią tutaj zaledwie 5 proc. ludności -aut.), ale to właśnie dzięki temu, że mieszka w nich Elżbieta Dołęga-Wrzosek mianowicie w tym mieście rejonowym w obwodzie brzeskim funkcjonowała do niedawna najlepsza w kraju i pierwsza po wojnie na Białorusi Społeczna Szkoła Polska.
„Naucz polskiego nasze dzieci…”
Początki tej placówki, noszącej imię legendarnego polskiego patrioty, posła ziemi nowogródzkiej Tadeusza Rejtana, sięgają schyłkowego okresu istnienia ZSRR.
To wtedy, w 1987 roku, Elżbieta Dołęga-Wrzosek zaczęła wykładać język polski dzieciom miejscowych Polaków we własnym domu.
Zaczęło się po Mszy świętej w kościele. „Na progu kościoła stały moje koleżanki, może trochę starsze. Powiedziały do mnie: «Ty dobrze mówisz po polsku, naucz nasze dzieci»” – tak wspominała w 2018 roku, podczas Jubileuszu 30-lecia Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana w Baranowiczach jej założycielka Elżbieta Dołęga-Wrzosek podjęcie się misji, będącej kontynuacją spełnienia matczynego nakazu „bycia Polką i dbania o dobre wykształcenie bliskich”.
Dzieci baranowickich Polaków stając się jej uczniami, stawały się dla pani Elżbiety także członkami jej rodziny. Zajęcia z polskiego nauczycielka zaczęła prowadzić bowiem we własnym mieszkaniu, obejmując nauczaniem także własnych wnuków.
Pierwsza grupa uczniów liczyła 18 dzieci.
Rozkwit szkoły i innych aktywności baranowickich Polaków
W 1988 roku, uważanym za rok założenia placówki, akces do nauki języka ojczystego u nauczycielki, która zyskiwała coraz większą renomę i popularność wśród miejscowych Polaków, zgłosiło się trzydziestu dzieciaków oraz piętnastu dorosłych.
Skromne mieszkanie nie nadawało się na przyjmowanie w nim tak dużej liczby uczniów. Na szczęście, córka pani Elżbiety Teresa Sieliwończyk pracowała w miejscowym Domu Kultury Budowlanych. Przypomnijmy, że w branży budownictwa pracował też mąż pani Elżbiety Eugeniusz Sieliwończyk.
Wówczas był on cenionym i zasłużonym w skali całej Białorusi, a nawet ZSRR, specjalistą w dziedzinie budownictwa, a więc między innymi dzięki jego protekcji baranowiccy Polacy otrzymali kilka pomieszczeń w miejscowym Domu Kultury Budowlanych, gdzie mogli organizować nauczanie języka polskiego na większą niż dotąd skalę.
Elżbieta Dołęga-Wrzosek, chcąc rozwijać dążenie rodaków do odrodzenia się w ich rodzinach znajomości języka ojczystego, jeździła po doświadczenie do liczniejszych niż baranowickie, polskich środowisk na Białorusi. Podpatrywała, jak obudzone gorbaczowowską Pieriestrojką odrodzenie polskości i oświaty polskiej wygląda w Lidzie oraz w Grodnie. Odwiedzała też polskie szkoły na graniczącej z Białorusią Litwie.
Skupione wokół nauczania języka polskiego środowisko Polaków Baranowicz postanowiło zarejestrować własną organizację społeczną. Tak pod przewodnictwem Teresy Sieliwończyk powstał w Baranowiczach Klub Polski, przy którym oprócz nauki języka polskiego zaczął działać chór, nazwany „Rota”, ale wkrótce przemianowany na „Kraj Rodzinny” – od nazwy piosenki, będącej „wizytówką” zespołu.
Na początku lat 90. XX wieku Klub Polski w Baranowiczach pragnął rozwijać także inne aktywności swoich członków. Rosła też liczba uczniów w Szkole Rejtana. Pomieszczenia Klubu Kultury Budowlanych stawały się za ciasne.
„Zasłużony Budowniczy Białorusi” sprzyja budowie Domu Polskiego
Z pomocą Polakom znowu przyszedł Eugeniusz Sieliwończyk, mąż pani Elżbiety. Odznaczony tytułem „Zasłużony Budowniczy Białorusi” i cieszący się powszechnym szacunkiem w branży oraz wśród urzędników państwowych specjalista sprzyjał udostępnieniu przez władze działki, a także zatwierdzeniu przez nie projektu budowy w Baranowiczach Domu Polskiego, a potem też pomagał w organizacji logistyki całego przedsięwzięcia oraz zabezpieczeniu polskiej firmy, wykonującej inwestycję na zlecenie i za środki Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, uzyskane m.in. od Senatu RP, w niezbędne materiały budowlane oraz sprzęt.
Budowa i wykończenie wymarzonej przez miejscowych Polaków własnej siedziby trwały dwa lata. Uroczyste otwarcie Domu Polskiego przy ulicy Caruka 43 w centrum Baranowicz nastąpiło w 1994 roku.
Wzniesiony obiekt o powierzchni 800 metrów kwadratowych, został kompleksowo wyposażony i stał się siedzibą powstałego na bazie Klubu Polskiego Baranowickiego Miejskiego Oddziału Związku Polaków na Białorusi i Społecznej Szkoły Polskiej im Tadeusza Rejtana.
Od tej pory Dom Polski stał się miejscem spotkań baranowickich Polaków – zarówno tych najmłodszych, uczęszczających do Szkoły im. Tadeusza Rejtana, zwanej potocznie „Rejtanówką”, działających przy szkole dziecięcych zespołów artystycznych „Dlaczego” i „Słoneczka”, a także ośrodkiem służącym dorosłym, zrzeszonym w Klubie Inteligencji Polskiej, chórze „Kraj Rodzinny”, czy Baranowickim Polskim Towarzystwie Lekarskim.
Ośrodek był otwarty także na potrzeby Polaków z mniejszych miejscowości w okolicach Baranowicz (m.in.: Stołowicz, Iszkołdzi, Połoneczki, Połonki, Poczapowa, Nowej Myszy). Na uroczystościach poświęconych obchodom polskich świąt narodowych gromadziły się w siedzibie baranowickich Polaków setki osób, a sama organizacja liczyła około tysiąca stałych członków.
Matura uznawana w Polsce
Naukę w pierwszej po wojnie na Białorusi Społecznej Szkole Polskiej im. Tadeusza Rejtana pobierało blisko 800 dzieci. Przy czym dyrektor placówki Elżbieta Dołęga-Wrzosek wprowadziła w szkole system nauczania, który zakładał kształcenie przez okres dziesięciu lat, czyli równoległy ze szkołą średnią, działającą w państwowym systemie edukacji Białorusi. Sprzyjało to nie tylko wieloletniej integracji uczniowskiego środowiska na płaszczyźnie przynależności do polskiej placówki oświatowej, zdobywającej z każdym rokiem renomę jednej z najbardziej elitarnych w całym regionie. Pozwalało również na zdobywanie solidnego wykształcenia, kończącego się otrzymywaniem Świadectwa Maturalnego, które dzięki wysokiemu poziomowi nauczania, było honorowane przez polskie uczelnie wyższe na równi ze świadectwami maturalnymi, wystawianymi przez ośrodki edukacyjne w Polsce.
Wzorowy, elitarny wręcz, poziom nauczania, jaki zapewniała swoim uczniom „Rejtanówka” był zasługą pani dyrektor, która w organizacji pracy szkoły i kształtowaniu kadry nauczycielskiej wdrażała najwyższe standardy, czerpane przez nią dzięki rozległym znajomościom i kontaktom w Polsce oraz wśród światowej Polonii.
Uczące się w szkole polskie dzieci z Baranowicz i okolic, były traktowane przez panią dyrektor z matczyną troską i odpowiedzialnością za ich los, a więc to również ich dotyczyła zasada: „Pamiętaj, że w naszej rodzinie wszyscy zawsze mieli dobre wykształcenie”, którą kierowała się w życiu twórczyni tej instytucji edukacyjnej, będącej unikatową w skali Białorusi, a być może i całej światowej Polonii.
Dwie tragedie życia
Elżbieta Dołęga-Wrzosek pomimo spektakularnych osiągnięć, doświadczyła w życiu najgorszych tragedii, jakie mogły się przytrafić matce i pedagogowi.
W 2020 roku pani Elżbieta pochowała własną córkę Teresę Sieliwończyk, polską patriotkę, wieloletnią dyrektor Domu Polskiego w Baranowiczach, wybitną działaczkę środowiska Polaków w skali całej Białorusi i organizatorkę życia polskiej społeczności Baranowicz.
Dwa lata później natomiast władze Białorusi, na fali niszczenia przejawów polskości w kraju, doprowadziły do likwidacji dzieła życia pani Elżbiety – Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Rejtana. W skonfiskowanym Polakom Baranowicz budynku Domu Polskiego rozmieszczono państwową Dziecięcą Szkołę Plastyczną.
Andrzej Pisalnik/Znadniemna.pl
ego / 12 grudnia, 2023
Dobry żywot, dobrej Pani.
/
ego / 16 marca, 2024
Taką była.
/