Gdyby nie Kresowiacy, Wrocław nie wyglądałby tak jak dziś. To mieszkańcy polskich Kresów Wschodnich odbudowali po wojnie to miasto ze zniszczeń i można powiedzieć, że stworzyli je na nowo. Panorama Racławicka, Ossolineum czy pomnik Fredry to najbardziej znane ikony łączące Wrocław z przedwojennymi Kresami. Był taki żart: „Pan z Wrocławia? Bo ja też ze Lwowa”. Prawie to samo mogłaby powiedzieć o sobie Bożena Słupska, z którą rozmawiamy o historii jej rodziny.
Skąd pochodzi Pani ojciec?
Mój ojciec, Tomasz Ostrowski, herbu Korczak, urodził się w Kijowie. Rodzice ojca mieli majątek Szepetówka, ale większość czasu rodzina spędzała w Kijowie, bo dzieci chodziły do polskiego gimnazjum. Dwaj starsi bracia ojca zginęli podczas wojny polsko-bolszewickiej. Ojciec też wtedy wstąpił do wojska, mimo to, że miał 16 lat. Od dziecka jeździł konno, więc zabrał konia. Jak skończyła się wojna, to uczył się w szkole kadetów we Lwowie, a potem poszedł do Państwowej Szkoły dla Leśniczych w Białowieży i został leśniczym w nadleśnictwie Czartorysk na Wołyniu, leśniczówka Zarzecze, którą sam wybudował w 1936 roku.
Matka Pani też pochodzi z Kresów?
Mama urodziła się w Rewlu. Jej rodzice pochodzą z Polesia, z okolic Siehniewicz koło Berezy. Mój pradziadek Michał Łukaszewicz był zesłany na Syberię za udział w powstaniu styczniowym. Babcia, Waleria Łukaszewicz (herbu Łuk), wyszła za mąż za Jana Mireckiego (herbu Szeliga), zamieszkali w posiadłości babci – Jarówce. Mieli trzech synów i córkę, moją mamę. Dziadek najpierw pracował w Pińsku, a potem w Rewlu, na fabryce salonek, takich luksusowych wagonów, tam byli do zakończenia pierwszej wojny światowej. Szkołę podstawową mama ukończyła w Kobryniu, a do gimnazjum chodziła w Prużanie.
Dwoje kresowiaków musiało się na Kresach zapoznać?
Ojciec poznał moją mamę na balu karnawałowym w Twierdzy Brzeskiej, brat mamy Kazimierz Mirecki był tam kierownikiem szkoły dla dzieci wojskowych. Mama wspominała, że tańczył fatalnie i ciągle nadeptał na jej balowe pantofelki. Ale chyba mimo to spodobał się mamie (śmieje się). Pobrali się 15 sierpnia 1935 roku i zamieszkali w leśniczówce Zarzecze. Ojciec był miłośnikiem koni, psów, strzelb, lubił polowanie, przejazdy parostatkiem. Miał motocykl.
Na zdjęciach mama Pani wygląda bardzo atrakcyjnie, modnie.
Ponieważ mieszkali gdzie świat zabity deskami, w lesie, ojcu zależało, żeby mama miała piękne modne ubrania, jeździli od czasu do czasu do Lwowa, do księgarni, kupowali książki, do modystki po kapelusze, do krawcowej. Czasami się jeździło do Brześcia, do Warszawy.
Na zdjęciach rodzice Pani są bardzo szczęśliwi.
Nasze szczęśliwe życie skończyło się w 1939 roku, kiedy Sowieci wkroczyły na tereny Polski. Ojca od razu aresztowali. Po dwóch tygodniach uciekł, ukrywał się, lecz aresztowali go ponownie i wywieźli do Charkowa. Właśnie stąd napisał do mamy list z prośbą wysłać konia na stację, bo będzie wracał na Wielkanoc. Mama tak i zrobiła. Woźnica wrócił bez ojca. Wkrótce jakiś posłaniec przyniósł mamie od ojca karteczkę z takimi słowami: „Niektórych z nas mają wysłać w dalekie lasy. Cokolwiek by się stało, pamiętaj, że masz dzieci wychować na dobrych Polaków”. Nie żalił się nad sobą, a myślał o wychowaniu dzieci.
Czy karteczka była podpisana?
Nie, nie było ani podpisu, ani adresu, to było bardzo niebezpieczne. Nie chciał narażać nas. Mama poznała charakter pisma ojca.
Widziała Pani tę karteczkę?
A skąd! Którejś nocy gajowy, który trzymał straż wokół domu nocą, zobaczył, że nadjeżdżają NKWD-ziści. Obudził mamę, podała mu przez okno mojego starszego trzyletniego brata, sama wzięła mnie, miałam wtedy roczek, i w koszuli nocnej uciekła z leśniczówki. Więcej domu nie zobaczyliśmy. Potem przez wiele lat była tułaczka, Lwów, Warszawa, na Rzeszowszczyźnie, u różnych ludzi. Jak faszyści wkroczyli na teren ZSRR, jakiś czas mieszkaliśmy u siostry ojca w Stryju pod Lwowem, w oficynie, a za szafą w tej samej oficynie ukrywała się rodzina Żydów – Braunowie, lekarze.
Ale jak się udało przechować te wszystkie unikatowe rodzinne zdjęcia?
We Lwowie był głód, i mama zdecydowała się wrócić do leśniczówki na Wołyniu, żeby zabrać trochę żywności, ukryte kosztowności – parę pierścionków. Dom był splądrowany, ale zdjęcia nie były nikomu potrzebne, nawet w albumach były, stąd mam je.
Jak rodzina Pani okazała się tu, na zachodzie?
Ostatni rok wojny spędziliśmy u krewnych w Krakowie. Ja przez głód byłam bardzo słaba i często chorowałam. Mama obawiała się, że mogę mieć gruźlicę, i jakiś lekarz poradził jej pojechać na zachód, na Ziemie Odzyskane, w góry, zmienić klimat. Tak nasza rodzina okazała się w Szklarskiej Porębie.
Czy mama Pani wiedziała, że mąż nie żyje?
W czasie wojny mama szukała ojca przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, pisała do Szwajcarii, ale cały czas dostawała odpowiedź: brak wieści. Łudziła się, że mąż przebywa w łagrze. Nauczyła nas z bratem pacierza w którym były takie słowa: „Boże, spraw, żeby nasz tatuś prędzej do nas wrócił”. Odmawialiśmy z bratem ten pacierz co wieczór. Dopiero na studiach przestałam.
Bo dowiedziała się Pani, że ojciec nie żyje?
Już po śmierci Stalina mama napisała do Moskwy, też do Czerwonego Krzyża, i dostała odpowiedź, że Tomasz Ostrowski zmarł (!) w 1942 roku na terenie ZSRR, ale gdzie? Mama pracowała kierownikiem w kilku ośrodkach wczasowych na Dolnym Śląsku. W 1955-56 Fundusz Wczasów Pracowniczych oddelegował ją do Domu Wczasowego „Krokus”, w którym byli Polacy wypuszczeni z łagrów stalinowskich – kierowano ich najpierw do szpitali, a potem do domów wczasowych. Mama zorganizowała dla nich pierwszą Wigilię na ojczystej ziemi. Wszyscy płakali ze wzruszenia. Byłam tam. Do dziś pamiętam oczy tamtych ludzi.
Życie po wojnie było spokojne?
Nie zawsze. Mama dużo pracowała, lubiła swoją pracę. Ale w pewnym momencie zaproponowali jej zapisać się do partii komunistycznej. Odmówiła kategorycznie. „Jeśli Pani chce nadal pracować kierowniczką, niech Pani zapisze się przynajmniej do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej”. Powiedziała: „Najpierw oddajcie mi mojego męża, a dopiero potem możemy porozmawiać na ten temat”. Zwolnili ją. Ale mama nigdy nie żałowała. Poradziliśmy sobie.
Czy mama wspominała Polesie?
Przez całe życie mama miała wielki sentyment do Kresów. Pamiętam, jak śpiewała swoją ulubioną piosenkę – „Polesia czar”.
Odwiedzała Pani strony, w których mieszkali rodzice?
Od 2000 roku dziewięć razy byłam na Kresach – i na Ukrainie, i na Białorusi. Chciałam zobaczyć leśniczówkę, w której rodzice byli szczęśliwi, lecz dowiedziałam się, że nie ma śladu od domu wybudowanego dla nas przez ojca w 1936 roku.
Czasami rozmyślam nad swoim życiem. Było ono trudne, ale bardzo ciekawe. Los jak wiatr, jak wicher historii, przeniósł moją rodzinę od kresów wschodnich na kresy zachodnie. Niemowlęciem dowiedziałam się, czym jest stalinizm i faszyzm. Mogłam nie przeżyć. Spotkałam na swojej drodze cudownych ludzi. Byłam szczęśliwa działając na rzecz „Solidarności” i później, kiedy przez dwadzieścia lat zajmowałam się organizacją Festiwali Kultury Kresowej. Zawsze staram się pomagać ludziom. Bo tak nauczyła mnie moja mama, kresowianka z Polesia, Halina Ostrowska z domu Mirecka.
Rozmawiała we Wrocławiu Marta Tyszkiewicz, zdjęcia z archiwum Bożeny Słupskiej
Joanna Mencel / 17 grudnia, 2022
Jakie piękne wspomnienia…Jaki czar tamtych lat, tamtej Polski i bajecznych, magicznych Kresow <3
Dużo zdrowia i dalszych lat zycia, Pani Krystyno i dziekuję za echo minionych lat.
/