HomeHistoriaDo 90-lecia powstania obozu w Berezie Kartuskiej

Do 90-lecia powstania obozu w Berezie Kartuskiej

90 lat temu, 17 czerwca 1934 roku, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Ignacy Mościcki podpisał rozporządzenie „w sprawie osób zagrażających bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu”. Na podstawie tego dokumentu utworzony został obóz izolacyjny w Berezie Kartuskiej. Było to miejsce odosobnienia, które propaganda sowiecka, a później także białoruska, złośliwie nazwie „obozem koncentracyjnym”.

Jeszcze przed pamiętnym VI Zjazdem Związku Polaków na Białorusi z marca 2005 roku, po którym demokratycznie wybrany zarząd ZPB został zdelegalizowany i został zmuszony do działalności w podziemiu, wydawany przez ZPB tygodnik „Głos znad Niemna” opublikował na swoich łamach artykuł  o Berezie Kartuskiej autorstwa profesora Uniwersytetu Wrocławskiego Zdzisława Juliana Winnickiego.

Wybitny historyk i znawca problematyki kresowej, już 19 lat temu skutecznie i przekonująco obalił propagandowe mity na temat Berezy Kartuskiej, przedstawiając prawdziwą historię tego miejsca i opisując rzeczywiste przeznaczenie obozu w Berezie Kartuskiej oraz rolę jaką odegrał dla sprawy zachowania bezpieczeństwa publicznego II Rzeczypospolitej.

Dzisiaj, w 90. rocznicę powstania jednego z najbardziej znanych miejsc odosobnienia w II RP – obozu izolacyjnego w Berezie Kartuskiej (dzisiaj –  centrum rejonu bereskiego w obwodzie brzeskim na Białorusi) – pragniemy Państwu przypomnieć artykuł Zdzisława J. Winnickiego sprzed dziewiętnastu laty:

Bereza Kartuska – jak było naprawdę?

Bereza była rzeczywiście miejscem i symbolem nie przynoszącym sławy władzom sanacyjnym. Na pewno nie była jednak tym, co pisze o niej wielu autorów na Białorusi, którzy pozyskują „wiadomości” z dawnych propagandowych źródeł komunistycznych. Jak zatem było z tą Berezą?

Na krótko przed wybuchem II wojny światowej, jak podaje autor jedynej jak dotąd naukowej monografii o obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej Ireneusz Polit („Miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej”, Toruń 2003), Berezę wyznaczono na miejsce internowania dla osób zaangażowanych w antypolską dywersję, czyli dla tzw. V kolumny. Byli to mieszkający w Polsce Niemcy i współpracujący z wywiadem niemieckim obywatele polscy, Ukraińcy – banderowcy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) współpracujący z III Rzeszą, a także nie ustalona bliżej liczba obywateli polskich różnych narodowości – komunistów aktywnie zaangażowanych w antypolskie akcje dywersyjne. Taką formę internowania prewencyjnego stosowały w czasie II wojny światowej wszystkie państwa koalicji antyhitlerowskiej. Obóz, który nabrał w związku z powyższym zupełnie innego niż dotąd znaczenia, rozrósł się do niespotykanych wcześniej rozmiarów. Liczba internowanych wynosić miała aż 7 tysięcy, z czego 4,5 tysiąca stanowili Ukraińcy z OUN. Do tego czasu w przystosowanych do nowej roli dawnych koszarach przebywało jednorazowo średnio 300 osadzonych.

Mimo, że w myśl ustaleń Paktu Ribbentrop-Mołotow usytuowana na Polesiu Bereza znajdowała się w sowieckiej strefie okupacyjnej, na mocy specjalnej umowy agresorów pierwsi do Berezy wkroczyli Niemcy. Wkroczyli po to by zająć się internowanymi tam swoimi rodakami. Obóz był opustoszały. Pozostali w nim jedynie ci spośród internowanych Niemców, którzy ze względów zdrowotnych lub z obawy przed nieznanym otoczeniem nie uciekli, gdy polskie służby policyjne po 17 września ewakuowały się z obozu. Nie wiadomo jak wyglądały ostatnie dni obozu w Berezie. Pojmanych później funkcjonariuszy zamordowano w Ostaszkowie w ramach „operacji katyńskiej”. Pozostali, zapewne w obawie o swe życie, nie pozostawili wspomnień. Nie byłyby to zresztą wspomnienia, którymi należałoby się chwalić. Nawet przed najbliższą rodziną.

Po Niemcach do Berezy wkroczyli Sowieci. Specjalne grupy NKWD, szczególnie zainteresowane polskimi instytucjami państwowymi, prowadziły także dochodzenia w sprawie Miejsca Odosobnienia (MO) w Berezie Kartuskiej. W ich ręce dostał się między innymi Leon Kozłowski, premier rządu polskiego z okresu gdy zapadła decyzja o utworzeniu obozu w Berezie. To właśnie on był głównym pomysłodawcą powołania tej szczególnej placówki penitencjarnej. W pozostawionych i opublikowanych w Polsce w 2001 roku wspomnieniach tak relacjonuje on owo “zainteresowanie” podczas przesłuchania: „(…) Wyciągnięto także sprawę utworzenia za mego rządu obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej, ale sprawy tej szerzej nie rozwijano. Było to przecież dziecinnie łagodne zarządzenie w stosunku do obozów istniejących w Sowietach i milionów ludzi odosobnionych w nich na długie lata z wyroków administracyjnych. W Berezie Kartuskiej za mego urzędowania znajdowało się około dwustu ‘odosobnionych’, a każda sprawa po trzech miesiącach musiała być na nowo rozpatrywana. Nie dawało to podstawy do wewnętrznej propagandy w ustroju sowieckim. Mego śledczego interesowało tylko, ilu w Berezie siedziało komunistów, a gdy się dowiedział, że było ich 38, to liczba ta wcale mu nie zaimponowała i uznał, że sprawa nie nadaje się do szerszego traktowania” (…).

Jak ustalił Ireneusz Polit, którego dane tutaj przywołujemy, mimo złych warunków sanitarnych i bytowych jakie panowały w MO oraz ostrego reżimu, spośród wszystkich osadzonych tam w okresie 6 lat istnienia obozu w Berezie zmarło łącznie tylko 14 osób. Dziesięciu z nich – w szpitalach dokąd ich skierowano na leczenie zewnętrzne, a cztery w samym MO, przy czym trzy z powodu chorób, a jedna wskutek samobójstwa.

Po uporządkowaniu posiadanych materiałów archiwalnych z AAN – Warszawa i korzystając z faktu ukazania się monografii Ireneusza Polita podejmujemy się popularnego przedstawienia problematyki. Niniejszy tekst to również rozszerzona recenzja jego cennej i pionierskiej pracy. Kwestia przypomnienia faktów jest ważna tym bardziej, że problem Berezy w powszechnej opinii współczesnego piśmiennictwa na Białorusi, obok wielu innych, urasta do najbardziej kontrowersyjnego problemu w najnowszych dziejach stosunków polsko – białoruskich. Jak widzi to i pokrewne mu zagadnienia współczesna historiografia i politologia białoruska (nie sowiecka!) przedstawiłem w mojej książce „Współczesna doktryna i historiografia białoruska (po roku 1989) wobec Polski i polskości” (Wrocław, 2003). Dla wprowadzenia czytelników, zanim przejdę do omówienia tematu zasadniczego, przytoczę wyjątki z tej książki. Ilustrują one bowiem ogólne nastawienie i ugruntowane, upowszechniane w podręcznikach szkolnych opinie o roli jaką odegrało polskie władztwo państwowe na Kresach (tutaj: na Zachodniej Białorusi): “(…) Opis stosunku współczesnego piśmiennictwa białoruskiego do II RP rozpoczniemy od bardzo niedawnego głosu w dyskusji towarzyszącej hucznie obchodzonemu na Białorusi 60-leciu wspomnianego „zjednoczenia” (ziem białoruskich). Głos ów przytaczamy tutaj z powodu jego szczególnej reprezentatywności, gdyż został wyrażony przez osobę utytułowaną naukowo oraz pełniącą państwowe funkcje w tzw. Pionie Prezydenckim administracji prezydenta RB (tzw. Wiertikal). Stanowisko owo w czasopiśmie „Biełaruskaja Dumka” (nr 4 z 1999 r.) w rubryce „Historyczna Pamięć” z podtytułem „archiwa nie kłamią”, jego autor dr hab. Rościsław Płatonow rozpoczął od cytatu z rosyjskiej gazety „Prawda”. Poddając krytycznej ocenie tezy historyków i polityków polskich omawiających stosunki polsko-rosyjskie Płatonow postawił kwestię następująco: „Dlaczego przedstawiane są wyłącznie jednostronne pretensje? Katyń, deportacje Polaków na Syberię, Kazachstan – to wszystko rozumiem – stalinizm. Ale była przecież i piłsudczyzna! Ten, do którego (Polacy – Z.J.W.) modlą się dzisiaj, bezwzględnie wprowadzał nacjonalizm oraz bezwzględny reżim kolonialny (…)”.

Zaznaczając, że dla Polaków Piłsudski jest narodowym bohaterem, odrodzicielem polskiej państwowości, autor stwierdza, że dla Białorusinów przeciwnie – był synonimem „wtargnięcia jego legionów, które na początku wieku XX przyniosły na bagnetach krwawą okupację narodowi białoruskiemu”. W listopadzie 1918 roku – pisze dalej Płatonow – Piłsudski „postawiwszy siebie jako naczelnika polskiego państwa z dyktatorskimi pełnomocnictwami, według własnego mniemania uzyskał prawo do prowadzenia swojej hegemonistycznej ‘polityki wschodniej’”. Ta ocena ze strony białoruskiego autora wynika niejako z samych tytułów części wspomnianego artykułu: “Tajne cele strategiczne”, “Państwo utrwalane pałką i bagnetem”, “Głębokie rozgrabienie ekonomiczne Białorusi i gwałt na jej mieszkańcach”.

W rozdziałach tych autor mówi wprost: dotychczasowe radzieckie pojmowanie historiografii słusznie ujmowało “wtargnięcie legionów Piłsudskiego na ziemie Białorusi i Ukrainy według schematu pochodów Ententy”. Dalej autor stwierdza, że „faktycznie państwa Ententy wiele uczyniły dla przygotowania polskiej agresji”. Tak właśnie przedstawiana jest przezeń kwestia utworzenia Armii Polskiej we Francji pod dowództwem gen. Hallera. Dalej autor stwierdza, że tylko „pomocy zagranicznej Zachodu Polska mogła zawdzięczać, iż wiosną roku 1920 jej armia liczyła 738 tys. ludzi”. Jej operacyjnym przygotowaniem do “agresji na Białoruś”, według Płatonowa „zajmowali się oficerowie francuscy”. Niemniej „Piłsudski i szowinistyczne koła rządowe”, pomimo prozachodniej orientacji (sic), miały „swój odrębny plan”. Na ów plan składała się „koncepcja Wielkiej Polski od morza do morza”, czyli – jak pisze cytowany autor – odtworzenie jej w granicach z 1772 roku. Argumentem i zarazem uzasadnieniem wspomnianej „agresji i wtargnięcia” miał być „rzekomy ucisk polskiej części mieszkańców Ukrainy, Litwy i Białorusi przez bolszewików”. Pod „pozorem” obrony tej mniejszości, pisze zatem, szykowane było polskie wystąpienie. Owa „nie wypowiedziana wojna”, odmiennie niż „twierdzą podręczniki (sowieckie?) rozpoczęła się już w roku 1919, w kwietniu – październiku, gdy Polacy zagarnęli Białoruś do linii rzek Zachodnia Dźwina i Berezyna”. Autor polską „agresję” przesuwa jeszcze bardziej w czasie, uznając za nią „stworzenie stanu wojny” z Rosją radziecką przez I Korpus Polski w Rosji, który był „częścią armii starej Rosji”. Zatem „bunt” (sic) polski miał cel polityczny – „likwidację władzy radzieckiej w guberniach mińskiej i homelskiej, a następnie przyłączenie ich do Polski”. Ta „rozszerzająca się okupacja” sprawiła, według autora, zajęcie Mińska jeszcze przed przybyciem tam „kajzerowskich wojsk, wraz z którymi Polacy „rozpoczęli grabienie ludności”, która poddana została „grabieży, gwałtom, pogromom wszędzie tam, gdzie pojawiły się jednostki Korpusu Polskiego”. Płatonow stwierdza dalej, przywołując broszurę Antona Łuckiewicza, że „nie wiadomo do czego doprowadziłoby panowanie band (sic) Dowbora-Muśnickiego, gdyby niemieccy okupanci, bojący się jak ognia powstania ludowego, nie wyprowadzili dowborczyków z białoruskiego kraju”.

Nic dziwnego, że w takim ujęciu każda władza, nawet okupacyjna niemiecka, była lepsza aniżeli jakakolwiek polska, nawet w wydaniu lokalnych autochtonicznych mieszkańców – Polaków. Na tym tle bardziej zrozumiałymi stają się wywody białoruskiej historiografii niezależnej odnoszone do ocen wojny sowiecko – polskiej. Tylko bolszewicy, wobec braku sił zbrojnych BNF, byli w stanie zahamować polskie władztwo państwowe na Ziemiach Białoruskich w momencie zakończenia okupacji niemieckiej. Tak oceniana jest generalnie tutejsza uwertura do niepodległej II Rzeczypospolitej. Dalsze tezy wynikają niejako wprost z tak zarysowanego obrazu początków odradzającej się państwowości polskiej.

Znana odezwa – deklaracja skierowana do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego jaką Naczelnik Państwa Polskiego Józef Piłsudski ogłosił po zajęciu Mińska, Płatonow uznaje za mistyfikację. Wykonawcy tej polityki, lokalni urzędnicy i wojskowi realizowali ją – jak pisze autor -„całkiem jawnie”. Ową „politykę wschodnią Polski” – według tytułu rozdziału – „tajną”, autor ilustruje powołując się na cele jakie zakładała społeczna organizacja polska „Straż Kresowa” współpracująca ściśle – jak podkreśla – z POW. Owa “tajna polityka” wspomnianej „Straży”, w wersji Płatonowa przypisywana państwu, miała opierać się na stwierdzeniu, że Białorusini są zbyt słabi do utworzenia własnego państwa i będą zmuszeni do oparcia się o Polskę lub Rosję; niemożność stworzenia samodzielnej państwowości powoduje konieczność nadania Białorusi autonomii, w związku z Polską; zjednoczenie Białorusi Zachodniej ze Wschodnią stworzy możliwość dla powołania Księstwa Białoruskiego (sic), które winno połączyć się z Polską na zasadzie unii. By do tego doprowadzić „Straż”, czyli według autora polskie władze, rekomendowała wprowadzenie alfabetu łacińskiego w miejsce „rosyjskiego”, ustanowienie prawosławnej metropolii niezależnej od patriarchatu moskiewskiego, nawiązanie współpracy z aktywistami białoruskimi, starania o ekonomiczne związanie mieszkańców Białorusi z Polską. Dalej, w drugim rozdziale swego artykułu Płatonow prezentuje, jak pisze – „źródłowo archiwalny” obraz utrwalenia władzy polskiej na Kresach. Tezy owej prezentacji w jego wersji – traktowane tutaj jako wytyczne polskiej polityki państwowej – miały być następujące:

– „źródła zaświadczają”, że Kresy opanowano od pierwszych dni przemocą, gwałtem, rozstrzeliwaniem i masowymi represjami wobec miejscowej ludności (przykładów autor nie podaje);

– na „zaanektowanych” obszarach ustanowiono “ciężką okupację”, niemal tożsamą z niemiecką;

– aparat zarządzania kompletowano z burżuazji, właścicieli ziemskich, drobnej szlachty oraz „nastawionej propolsko inteligencji” (narodowości autor nie określa);

– władze radzieckie, które wznowiły swą działalność po odejściu wojsk niemieckich, ponownie zostały zmuszone do jej zaprzestania, a ich „dekrety” unieważniono;

– zgodnie z zaleceniami polskiej polityki, „nie tylko bolszewików ale wszystkich związanych z organami radzieckimi, a zatem komisarzy i ich rodziny, znaczniejszych aktywistów, fornali, chłopów niepokornych woli księdza, właściciela ziemskiego czy naczelnika żandarmerii – aresztowano, osadzano w więzieniach lub obozach koncentracyjnych albo karano śmiercią” (i tu autor nie podaje przykładów).

Tak pisał i oceniał całkiem niedawno współczesny autor białoruski… Kolejny cytat z mojej książki dotyczy poglądów i opinii współczesnych (nie sowieckich) naukowców białoruskich: (…) Na wstępie poniższej prezentacji, uprzedzając dalszą narrację stwierdzamy, że powszechny sposób prezentacji Polski i polskości („polskie panowanie na anektowanych ziemiach Zachodniej Białorusi”) we współczesnym piśmiennictwie białoruskim to obraz „bezprawia i ucisku”, momentami o charakterze zorganizowanego, państwowego terroru. Wszystko zaś przeciwko „białoruskim masom ludowym i pracującym”. O tym, że zwłaszcza pod koniec lat dwudziestych i w pierwszej połowie lat trzydziestych sytuacja na Kresach przypominała stan zanarchizowanej wojny wiemy z przekazów i źródeł polskich. Archiwa i polska literatura przedmiotu są w tej mierze reprezentatywnym świadectwem.

Dla wprowadzenia, przytoczymy fragment z rozdziału podręcznika szkolnego, w którym Sidarcou, Famin i Panou w odniesieniu do lat 30., jakby nawiązując do stalinowskiej tezy z tamtego właśnie okresu piszą o „zaostrzeniu sytuacji w rejonach mniejszości narodowych”, tj. w województwach północno-wschodniej Polski, co miało się przejawiać tym, że „na jakiekolwiek wystąpienia, władze polskie reagowały osadzaniem w więzieniach i obozach koncentracyjnych (sic – liczba mnoga – Z.J.W.). Na samej tylko Zachodniej Białorusi było ich 20, w tym w obozie koncentracyjnym w Berezie Kartuskiej jednorazowo znajdowało się od 200 do 300 więźniów rozmaitych orientacji politycznych”. To powodowało – piszą autorzy, że „niektóre organizacje poszukiwały pomocy za granicą – w ZSSR”. Tak skonstruowany pogląd (powtarzany praktycznie we wszystkich prezentowanych tu opracowaniach) służy uzasadnianiu dalszej eskalacji a więc komunistycznej dywersji inspirowanej z zewnątrz, a następnie akcji – jak określają to podręczniki – naturalnego „wyzwolenia” i „zjednoczenia” po 17 września. To ostatnie jest opatrywane oczywistą dodatkową argumentacją o konieczności „ochrony życia” mieszkańców (wszystkich) Zachodniej Białorusi.

Kowkiel i Jarmusik z kolei piszą o strajkach, które z ekonomicznych szybko przekształcały się w polityczne oraz o „narastaniu walki chłopów”, którzy protestowali przeciwko „terrorowi władzy” – np. chłopi „spalili osadę osadnika i majątek obszarniczy w powiecie nowogródzkim”. Kontynuując przykłady “walki klasowej” oraz “walki z polską władzą” autorzy zaznaczają, że około „tysiąca chłopów uzbrojonych w broń palną, widły, siekiery rozgromiło posterunek policyjny we wsi Niegniewicze. Policja zdławiła rewolucyjne wystąpienie chłopskie. Czterech uczestników powieszono, a 49 skazano na więzienie”. Takich przykładów w rozdziale znajdujemy więcej. Autorzy podkreślają przy tym, że „w miarę narastania walki o socjalne i narodowe wyzwolenie rosła świadomość polityczna chłopów, w tym zrozumienie wspólnych interesów z klasą robotniczą”. Tego typu radziecka frazeologia klasowa dominuje w omawianej pracy i jest metodą opisu zjawisk mających miejsce „na Zachodniej Białorusi”. Zaraz potem autorzy opisują rolę i zadania kierownicze KPZB, „organizatorki walki mas pracujących o narodowe i socjalne wyzwolenie oraz zjednoczenie z BSSR”.

Po takich założeniach następują wyliczenia liczby i zasięgu strajków, aktów „sprzeciwu”, wreszcie opis bezpośredniej akcji zbrojnej przeciwko „zbrodniczemu reżimowi władz polskich”. Kowkiel i Jarmusik tę “narodowo-wyzwoleńczą walkę” wręcz gloryfikują. Nazywają ją walką partyzancką miejscowego ludu podkreślając w tym kontekście, pozytywną rolę nasyłanych z BSSR specjalnie przeszkolonych i wyposażonych dywersantów -„najbardziej znanymi przywódcami wojny partyzanckiej byli komuniści K.P.Arłouski, S.Waupszasow, W.Z.Korż…” . Autorzy dodają, że „ruch partyzancki w powiatach grodzieńskim, wołkowyskim, sokulskim, bielskim i białostockim nosił początkowo antypolski charakter i był inspirowany przez białoruskich eserów, którzy z czasem zawiesili broń. Ruch partyzancki jednak trwał”. Po tym następuje wymienienie „fali represji”: we wsiach rozpętano policyjny terror, w wielu powiatach wprowadzono stan wyjątkowy, pod koniec 1923 roku w więzieniach znalazło się 1300 więźniów politycznych.

„Prawdziwe” działania, jak zaznaczają autorzy, nastąpiły gdy do akcji w sposób zorganizowany przystąpiły organizacje komunistyczne „najpierw KPP i KPL” „i wreszcie KPZB”. Po tym stwierdzeniu następuje opis organizacji, struktur i personaliów działaczy tego ugrupowania. KPZB „stanęła na czele ruchu partyzanckiego i nadała mu zorganizowany charakter”.

Podkreślamy w tym miejscu stwarzanie w podręczniku (tym i pozostałych) jednoznacznego wrażenia o samoistności, lokalności i autonomiczności wspomnianego ruchu i samej białoruskiej kompartii jako „wyrazicielki dążeń ludu pracującego Zachodniej Białorusi”. Sterowaniu i pełnej zależności od służb specjalnych i dywersyjnych ZSSR autorzy nie podkreślają. Jednak dwa zdania poniżej przytaczają całostronnicowy opis dwuletniej działalności terrorystycznej wspominanego NKWD-zisty K.Arłouskiego („Mucha – Michalski”, pseudonim jednego z polskich komunistów prowadzącego wojnę terrorystyczną z terenu BSSR) i jego oddziałów. Kowkiel i Jarmusik uwierzytelniają swe wywody cytowanymi (przywoływanymi) „informacjami rządu St. Grabskiego o 878 napadach partyzanckich w roku 1922 i 500 w roku 1923”. Wyliczają przy tym „osiągnięcia”: „tylko w 1925 r.” – spalenie nie mniej niż 500 domów (dworów) polskich obszarników oraz osad kolonistów, 125 spalonych stodół ze zbiorami zboża, 300 stogów, 3 stajni, 14 obór, 21 magazynów, 127 przedsiębiorstw – „bojowe operacje partyzantów nie ustawały ani jednego dnia. Obszarnicy i osadnicy uciekali z ziem białoruskich do centralnych rejonów Polski, a połowa z 38 tysięcy (sic!) osadników osiedlonych w roku 1924 pozostawiła swoje domostwa na Zachodniej Białorusi. KPZB rozpoczęła przygotowania do powszechnego powstania zbrojnego”. Autorzy powołują się w tym przypadku na raport Orłowskiego, nie podając jednak informacji końcowej, w której dywersant (dla opracowań białoruskich – “partyzant”, “wyzwoliciel”) chwali się własnoręcznym zabiciem „co najmniej 100 ziemian i żandarmów”.

„Nowy etap walki” w latach 1926-29, jak zaznaczają autorzy, rozpoczęto z chwilą przyjęcia „rewolucyjno – demokratycznych form walki”, co wiązało się z powstaniem Białoruskiej Włościańsko – Robotniczej Hramady utworzonej przez białoruskich posłów na polski Sejm. Postępy walki wiązały się ściśle, co podkreślają autorzy, „z postępem kulturalnym i gospodarczym budownictwem w ZSSR i BSSR”, prowadzenie tam „rozumnej polityki narodowościowej polegającej na białorusizacji”. “Dla Białorusinów jacy znaleźli się w państwie polskim stało się jasne, że prawdziwa państwowość białoruska jest budowana na wschodzie a BSSR stanowi opokę walki wyzwoleńczej mas pracujących Zachodniej Białorusi przeciwko uciskowi polskiej burżuazji i obszarników”.

Następne wersy rozdziału to opis ustaleń, uchwał i działań KPZB i Hramady, a następnie działań jakie organa polskie przedsięwzięły dla ich zwalczania i delegalizacji. Na zakończenie, po wyliczeniu wszelkich osiągnięć KPZB, autorzy jednym zdaniem stwierdzają, że w marcu 1938 roku „z powodu niesprawiedliwych oskarżeń KPZB rozwiązano, lecz komuniści nie zaprzestali swej rewolucyjnej działalności”. Po tym następuje rozdział o „Zjednoczeniu Zachodniej Białorusi z BSSR”. O masowych mordach, fizycznej likwidacji polskości i świadomego choć sowieckiego elementu białoruskiego w latach 1937-38 Kowkiel i Jarmusik nie piszą.

„Masy pracujące Zachodniej Białorusi nie uznawały okupacji, nie godziły się ze swoją ciężką sytuacją i wiodły walkę przeciwko uciskowi” – głosi inny białoruski podręcznik. Po takim wstępie przytoczone są dane mające demonstrować “nieugiętość” i „postępowość” – o strajkach i „zbrojnej walce partyzanckiej prowadzonej przez chłopów”, którzy likwidowali posterunki i oddziały policyjne, palili dwory i gospodarstwa osadników. „Wiosną 1922 roku – piszą z wyraźną aprobatą autorzy podręcznika – kilka tysięcy (sic) partyzantów z powiatów wołkowyskiego, brzeskiego i prużańskiego oraz innych skierowało ultimatum do rządu polskiego domagając się ustania przemocy nad Białorusinami, wypuszczenia więźniów, zakazu wyrębu lasów oraz przyznania Zachodniej Białorusi prawa do samostanowienia”. Skutkiem, miało być, jak podkreślają autorzy, „zmuszenie władz” do ograniczenia akcji osadniczej oraz sprowadzenia na teren Zachodniej Białorusi w latach 1924-1925 „znacznych karnych oddziałów wojskowych i policyjnych na czele z generałem Rydzem-Śmigłym (sic!)” – “płonęły wioski, trwał masowy terror, przez miasta przewaliła się fala obław (sic), pracowały sądy wojskowe. W niektórych miejscowościach partyzanci prowadzili regularne boje z wojskiem”. Akapit ten pozostawiamy bez komentarza.

Jako kolejna forma walki opisywana jest działalność białoruskich ugrupowań w polskim Sejmie, głównie wspominanej wyżej Hramady Bronisława Taraszkiewicza, której „rozgromienie przez władze polskie” spowodowało – jak pisze autor – znaczne osłabienie ruchu chłopskiego. Także po 1934 roku, wskutek „rzucenia za kraty i do obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej setek komunistów, komsomolców i rewolucyjnie nastawionych robotników i chłopów”. Osłabienie „ruchu” nastąpiło wszakże – „też” – jak zaznacza autor, wskutek „nieuzasadnionej likwidacji KPZB i fali stalinowskich represji wobec ich członków”. Teza końcowa sprowadza się do podkreślenia opisanej „heroicznej walki mas pracujących” jako ważnego etapu do „zjednoczenia narodu białoruskiego w jednolitym państwie”.

Z kolei Czigrinow pisze zupełnie serio o „obozie koncentracyjnym w Berezie” oraz o działaniach komunistów (nie podaje, których – „polskich” czy „białoruskich”) zmierzających do „budowy jednolitego frontu domagającego się od władz (polskich) zerwania sojuszu z hitlerowskimi Niemcami”.

Przytoczone fragmenty podręczników, a więc mediów kształtujących poglądy dzieci i młodzieży, rysują kraj apokalipsy, kraj rządzony nieomal przez krwawych despotów, którzy za jedyny cel postawili sobie „zniszczenie białoruskich chłopów i rewolucjonistów”. Trudno się zatem dziwić, że Bereza ma na Białorusi wyłącznie czarną legendę. O tym, że każde państwo ma nie tylko prawo ale i obowiązek zwalczać anarchię, dywersję wreszcie pospolity bandytyzm w interesie spokoju i bezpieczeństwa obywateli oraz chronić porządek konstytucyjny – w przytaczanym piśmiennictwie nie ma ani słowa. Jest to zatem obraz i interpretacja jednostronna, ideologiczna, uproszczona i tendencyjnie nieprawdziwa gdy idzie o ocenę realnych zjawisk. Dodajmy, że przytoczona wyżej interpretacja stosunków panujących w Polsce praktycznie niczym nie różni się od interpretacji sowieckiej, ze stalinowską włącznie. Jak traktowała Polskę propaganda komunistyczno – stalinowska nikomu przypominać nie trzeba. Można w związku z tym zaryzykować twierdzenie, że „na Wschodzie bez zmian”. Dowodzi tego oświadczenie rosyjskiego MSZ, że „konferencja jałtańska oznaczała nową dobrą sytuację Polski” oraz związana z powyższym wypowiedź Putina w Bratysławie (luty 2005 r.), że „Związek Radziecki zawierając pakt Ribbentrop – Mołotow uczynił słusznie wobec zmowy monachijskiej państw zachodnich i dla ochrony swojej granicy wschodniej”. Bez komentarza.

Trafne jest spostrzeżenie Bartłomieja Sienkiewicza („Rzeczpospolita” z 24.02.2005), że Rosjanie przetwarzają historię, wpisując się przy tym doskonale w zauważalny w Europie trend zmiany jej oceny. Jest on widoczny doskonale na przykładzie Niemiec, gdzie inicjatywy zmierzające do uznania cierpień Niemców za równorzędne z cierpieniami podbitych przez nie narodów zmierzają do ideologicznej a zatem dalekiej od Prawdy zmiany mentalności współczesnych społeczeństw. Sienkiewicz słusznie zaznaczył, że najwyższy czas byśmy podjęli to wyzwanie, inaczej fałszerstwa, np. „o polskich obozach koncentracyjnych” zamiast nazistowsko – hitlerowskich – ja powiem wprost: niemieckich! – zostaną uznane za prawdziwe, skoro sami zainteresowani, Polacy, nie protestują. To samo dotyczy rewizji historii dokonywanej przez naszych sąsiadów, tym bardziej, że jak sygnalizowaliśmy, ciąży na ich spojrzeniu na Polskę i Polaków nie tylko syndrom sowiecki, ale nawet carsko – rosyjski, jak choćby stereotyp o “Polaku – wiecznym miatieżniku”. Historia jest nauką, a nauka to poszukiwanie Prawdy. W przeciwnym razie historia staje się ideologią i traci prawo do uznawania jej za naukę.

W międzywojennej Polsce, wbrew temu co piszą autorzy białoruscy, nie było obozów koncentracyjnych. Obozy koncentracyjne, w myśl powszechnie uznanej definicji powojennej – były to hitlerowskie obozy zagłady (śmierci). Inne niemieckie obozy: pracy przymusowej, izolacji, jenieckie, internowanych itp. nie są określane jako „koncentracyjne. Obóz w Berezie Kartuskiej, a według dekretu prezydenta RP z 1934 roku – Miejsce Odosobnienia (MO) – był jeden, a nie jak piszą na ogół autorzy białoruscy – kilkadziesiąt. Osadzano w nim na postawie decyzji sędziego śledczego w Brześciu (na wniosek organu administracyjnego w szczególnym trybie, który wskażemy dalej) na trzy miesiące z możliwością przedłużenia o dalsze trzy miesiące w zależności od zachowania izolowanego i zawsze po rozpatrzeniu sprawy przez sędziego śledczego. MO istniało od roku 1934-go, a pierwszymi izolowanymi byli polscy nacjonaliści ze zdelegalizowanej polskiej partii Obóz Narodowo-Radykalny podejrzani o zorganizowanie zamachu i zamordowanie polskiego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego.

Komuniści oraz aktywiści ukraińskiego OUN (banderowcy) byli kierowani do odosobnienia nieco później. W roku założenia Miejsca Odosobnienia w Berezie – 1934 – zdecydowana większość komunistów jacy się tam znaleźli pochodziła z Kresów. Ogółem w tym roku było to 41 członków Komunistycznej Partii Polski – KPP (w tym KPZU i KPZB, które były częściami składowymi KPP), a w tym: 3 Polaków, 4 Ukraińców, 4 Białorusinów i 30 Żydów. Większość, do momentu przekształcenia Berezy w obóz internowania, komuniści stanowili w latach 1936 – początek 1939. Nie była to jednak większość przytłaczająca, gdyż niemal tyle samo (łącznie) stanowili polscy (narodowcy) i ukraińscy nacjonaliści oraz spekulanci i kryminaliści. W końcowej fazie istnienia MO, także „uciążliwi bezpaństwowcy” przybywający nielegalnie na teren RP. Nietypowy dla Berezy był rok 1938 kiedy większość izolowanych tam aktywistów komunistycznych po podpisaniu deklaracji lojalności wobec państwa, została zwolniona. Etapem ostatnim był wspominany na samym początku okres przekształcenia MO w obóz dla internowanych sprzymierzeńców III Rzeszy hitlerowskiej.

Lata 30. charakteryzowały się w ówczesnej Polsce stanem wielkiego napięcia społecznego i politycznego zarazem. Znacznie silniej niż w pozostałych krajach odczuwano skutki straszliwego kryzysu ekonomicznego. Kraj wyniszczony wojną światową, wojną bolszewicką, trzema powstaniami na Śląsku, Powstaniem Wielkopolskim, celną wojną z Niemcami, krwawymi walkami ukraińsko – polskimi, kryzysem w stosunkach z Litwą i Czechosłowacją, dopiero organizujący państwowość i scalający trzy wielkie obszary pozaborowe w warunkach wspomnianego kryzysu, stał się widownią gwałtownych protestów ludzi pozbawionych pracy w mieście i ciężkiej egzystencji na wyjątkowo zacofanej wsi w Polsce centralnej i wschodniej. Bezrobocie i osłabienie państwa wywoływały wzrost przestępstw spekulacyjnych oraz zwykłego kryminalnego bandytyzmu.

Przeciwko władzy obwinianej o tę sytuację protestowali wszyscy: od polskich nacjonalistów, poprzez ludowców – po partie mniejszości narodowych (w Polsce głównymi mniejszościami byli Ukraińcy, Żydzi, Niemcy i Białorusini – łącznie ok. 31 % mieszkańców). Szczególnie ostry protest i jednocześnie walkę nie tylko przeciw państwu polskiemu ale i Polakom na Kresach prowadzili nacjonaliści ukraińscy oraz komuniści. Tych pierwszych wspierały Niemcy i Litwa, drugich – ZSSR. Stąd płynęły środki finansowe i broń. Tam udzielano schronienia zagrożonym aresztowaniem. Lata 30. zaczęły się łunami pożarów i krwią nie tylko urzędników ale i gospodarzy Polaków, którym okrutną wojnę wydały bojówki OUN z jednej strony a komunistyczna dywersja – z drugiej. Rebelię ukraińską spacyfikowało wojsko poddając zagrożone tereny tak zwanemu kwaterunkowi wojskowemu (stacjonowaniu wojska w długim okresie). Z jaczejkami komunistycznymi i masowo nasyłanymi, głównie z BSSR, dywersantami walczył Korpus Ochrony Pogranicza – KOP. W sporze ukraińsko – polskim wypowiedziała się nawet Liga Narodów uznając racje rządu polskiego, chroniącego porządek i bezpieczeństwo.

Około roku 1933-34 sytuację opanowano. Nasiliły się wówczas ataki na rząd ze strony opozycji polskiej: narodowców i ludowców odsuniętych od władzy przez sanację uosabianą przez marszałka Józefa Piłsudskiego. Władza marszałka słabła. Był już ciężko chory i po roku – 12 maja 1935 zmarł. W tych okolicznościach w warunkach zaostrzającego się sporu politycznego i nasilonych w pierwszej połowie roku 1934 ataków na rząd ze strony polskich nacjonalistów (ONR) zamordowanie ministra Pierackiego przez bojówkarza OUN było bezpośrednią przyczyną podjęcia w nadzwyczajnej decyzji o utworzeniu Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej dla czasowego izolowania tam osób zaangażowanych w działalność zagrażającą spokojowi publicznemu i bezpieczeństwu państwa. Kryzys ekonomiczny zaczął ustępować już w następnym roku, gdy państwo podjęło wielkie inwestycje, w tym obronne (powstał potężny Centralny Okręg Przemysłowy). Kryzys polityczny trwał.

W wyniku wspomnianych działań przede wszystkim zdelegalizowano i osadzono w Berezie grupy polskich nacjonalistów z ONR, a następnie rozbito i aresztowano kierownictwo nacjonalistów ukraińskich z OUN. Do więzienia trafił m.in. Stepan Bandera. Inicjator utworzenia MO premier Leon Kozłowski bezpośrednio po śmierci ministra Pierackiego uzyskał zgodę marszałka Piłsudskiego na zastosowanie środka nadzwyczajnego. Bereza miała funkcjonować jeden rok do czasu spacyfikowania nastrojów i sytuacji politycznej w Polsce. Podstawą prawną utworzenia MO był dekret z mocą ustawy jaki w dniu 17.06.1934 r. podpisał prezydent Ignacy Mościcki. Artykuł 1 Dekretu stanowił: „Osoby, których działalność lub postępowanie daje podstawy do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego, mogą ulec przetrzymaniu i przymusowemu umieszczeniu w miejscu odosobnienia nie przeznaczonym dla osób skazanych lub aresztowanych z powodu przestępstw. Artykuł 2, Ust. 1: Zarządzenie co do przetrzymania i skierowania osoby przetrzymanej do miejsca odosobnienia wydają władze administracji ogólnej. Ust. 2: Postanowienie o przymusowym odosobnieniu wydaje sędzia śledczy. Ust. 3: Odpis postanowienia będzie doręczony osobie przetrzymanej w ciągu 48 godzin od chwili jej przytrzymania. Artykuł 4, Ust. 1: Odosobnienie może być orzeczone na 3 miesiące; może być przedłużone w związku z zachowaniem się odosobnionego na dalsze 3 miesiące w trybie określonym w Artykule 2 Ust. 2”.

Powyższy tryb doprecyzowano specjalnym regulaminem postępowania: z wnioskiem o odosobnienie mógł wystąpić starosta powiatowy do miejscowego wojewody, który albo wniosek aprobował albo nie. W przypadku aprobaty wniosek był kierowany dalej do odpowiedniego referatu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdzie po rozpatrzeniu przedkładano go do decyzji ministra. Zatwierdzony przez ministra wniosek wracał do wojewody, który wysyłał kopię decyzji do sędziego śledczego Sądu Wojewódzkiego w Brześciu. Ostateczną decyzję podejmował sędzia, po czym następowała eskorta zatrzymanego do MO w Berezie. Nie wszystkie wnioski były załatwiane „automatycznie”. Świadczą o tym dane jakie przytacza w swej książce I.Polit. Wynika z nich np., że w roku 1936 na 494 wnioski skierowane do Sądu – ten nie zaakceptował blisko 1/3 z nich.

W MO panował surowy regulamin odbywania odosobnienia. Osadzonych pozbawiano ubrań cywilnych, musieli wykonywać wszystkie polecenia wynikające z regulaminu. Pobudka latem zaczynała się o godzinie 3.30 a zimą o 4.00. Po apelu przydzielano osoby do grup roboczych według określonych zawodów. Prace dotyczyły przede wszystkim urządzania MO i obsługi obiektu (kuchnia, pralnia, szwalnia, stolarstwo). Osoby, dla których danego dnia nie starczało zajęcia, poddawano gimnastyce. Przerwa obiadowa trwała dwie godziny. Praca trwała łącznie pięć godzin z wyjątkiem niedziel i świąt. Wyżywienie obejmowało poranną zupę lub czarną kawę i 75 dkg chleba na resztę dnia. Typowy obiad to kapuśniak i gulasz z kaszą na drugie danie. Odosobnieni nie naruszający regulaminu mogli korzystać z biblioteki oraz wysyłać i otrzymywać listy (podlegały wewnętrznej cenzurze). Na ogół także paczki żywnościowe od rodzin. W pierwszym okresie osadzeni uczestniczyli w mszach św. Później msze zniesiono a modlitwa była kwestią osobistą.

Naruszający regulamin podlegali następującym karom: 1. nagana, 2. pozbawienie prawa czytania książek przez 2 tygodnie, 3. pozbawienie prawa do korespondencji, 4. pozbawienie prawa otrzymywania paczek, 5. tygodniowe zmniejszenie racji żywnościowej, 6. kara postu, tj. otrzymywanie tylko chleba i wody nie dłużej niż 7 dni 7. kara tzw. twardego łoża, tj. pozbawienie pościeli do 7 dni 8. karcer, tj. izolatka – jednorazowo do 7 dni zamknięcia.

Inną kwestią były szykany i złośliwości ze strony niektórych policjantów pełniących służbę w MO. Maksymalnie 300 osób jednorazowo izolowanych było nadzorowanych przez około 90 policjantów. Tych ostatnich rekrutowano w szczególnie dokładny sposób. Do tej niewdzięcznej służby, od której wielu się uchylało różnymi sposobami, kierowano policjantów młodszych, z ukończoną szkołą policyjną, bez kar regulaminowych lub dyscyplinarnych na poprzednim posterunku. Uchylanie się od służby w Berezie polegało m. in. na tym, że przeznaczeni do przeniesienia starali się „podpaść”, co automatycznie wykluczało skierowanie do służby w MO. Policjanci podlegali także znacznemu rygorowi, zwłaszcza w pierwszym okresie, gdy komendantem był podinspektor policji z Poznania Bolesław Greffner (usunięty już w grudniu 1934 roku, zastąpił go aż do likwidacji MO podinspektor Józef Kamala-Kurhański ze Lwowa, zamordowany potem w Oświęcimiu). Za czasów komendantury Greffnera, jak ustalił Ireneusz Polit, “około 60% policjantów było karanych”, głównie za obniżanie dyscypliny regulaminowej wobec więźniów.

Osadzonych traktowano rozmaicie w zależności od grupy jaką reprezentowali. Jak potwierdzają wspomnienia odosobnionych a udokumentował to cytowany I.Polit, najlepiej – z szacunkiem i bez szykan – traktowano polskich narodowców oraz ukraińskich nacjonalistów. Znacznie gorzej komunistów, do których jednocześnie z wrogością odnosili się jedni i drudzy. Administracja MO szorstko traktowała „przestępców skarbowych”, w większości pochodzenia żydowskiego, to jest spekulantów, dla których – jak pisze I.Polit – „praca, do której nie byli przyzwyczajeni, a także gimnastyka były nie do zniesienia”. Jak stwierdzają we wspomnieniach odosobnieni, zwłaszcza inteligenci, jedną ze szczególnie negatywnych stron sytuacji w Berezie było swoiste preferowanie kryminalistów, którymi wysługiwała się służba policyjna pozyskując od nich donosy lub inspirując ich sadystyczne wybryki wobec politycznych.

Nie ma dokładnych danych ilu izolowanych przebywało w Berezie do momentu przekwalifikowania MO w obóz dla internowanych w drugiej połowie 1939 roku. Według ustaleń Polita, w 1934 roku do MO skierowano 252 mężczyzn, z tego 44 polskich nacjonalistów, 41 komunistów i 167 nacjonalistów ukraińskich – łącznie 252 na około 800 wniosków o zatrzymanie. W roku 1936 na 493 wnioski o zatrzymanie osadzono 369 osób, zwolniono 123. W roku 1937 skierowano do odosobnienia 832 osoby, w tym 73 polskich narodowców, 6 członków polskich partii chłopskich, 227 nacjonalistów ukraińskich, 2 socjalistów (polski PPS i żydowski Bund), 506 komunistów, 15 kryminalistów, 3 „lichwiarzy”, z tym, że na skutek „ruchu” osadzeń i zwolnień z MO według stanu na 14.01.1937 w Berezie odbywało izolację 275 osób. Polit ocenia, że przez cały okres istnienia Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej, tj. około 6 lat, przez obóz przeszło łącznie około 3 tysięcy zatrzymanych.

Komuniści, obywatele polscy osadzani w Berezie, byli różnej narodowości: Polacy, Ukraińcy, Białorusini i Żydzi. Na podstawie danych archiwalnych Polit ustalił narodowość izolowanych komunistów w okresie dwóch lat – 1937 i 1938. Wyglądało to następująco: w 1937 roku – 52 Polaków, 33 Ukraińców, 34 Białorusinów, 245 Żydów. Na początku roku 1938 – według stanu na 1 stycznia: 80 Polaków, 37 Ukraińców, 39 Białorusinów, 154 Żydów. Dane te, choć niepełne, ukazują prawidłowość jakże sprzeczną z opiniami współczesnego piśmiennictwa białoruskiego na ten temat. Po pierwsze – Białorusini trafiali do izolacji w Berezie tylko jako komuniści i pośród nich, na tle zwłaszcza Żydów i Polaków, stanowili znikomą część. Nie może więc być mowy o „dziesiątkach tysięcy Białorusinów więzionych w Berezie”. Tego po prostu – nie było. Opinie jakie trafiają się na ten temat w piśmiennictwie białoruskim to przykład „czarnej legendy Berezy” i efekt bezrefleksyjnego powtarzania tez dawnej propagandy sowieckiej. Poza tym nie mogło ich być w Berezie „dziesiątków tysięcy” skoro przez całe 6 lat izolowano łącznie około 3 tysiące zatrzymanych, różnych narodowości. Przypominamy, że jednorazowo w MO przebywało około 300 zatrzymanych czyli tylu ilu w średniej wielkości więzieniu obwodowym.

Jak oceniały skutki funkcjonowania MO w Berezie Kartuskiej władze i jak odnosiła się do nich opinia publiczna, w tym ta jej część, która sympatyzowała z partiami opozycyjnymi (ONR – Stronnictwo Narodowe, OUN, Stronnictwo Ludowe i KPP, w tym KPZU i KPZB)? Jak wreszcie do faktu istnienia obozu odniosły się polskie władze na emigracji, składające się właśnie z przedstawicieli izolowanej w Berezie opozycji? Zaczniemy od przywołania okoliczności aresztowań i ocen ze strony dwóch głównych zainteresowanych grup, niemal stale „reprezentowanych” w MO: nacjonalistów polskich (ONR) i ukraińskich (OUN).

Bezpośrednio po zamordowaniu ministra Pierackiego władze aresztowały całe kierownictwo ONR oraz 600 członków organizacji. Po kilku tygodniach większość – z braku dowodów – zwolniono, zaś 9-osobową grupę kierowniczą skierowano do Berezy. Jeden z czołowych działaczy ONR przeznaczony do izolacji – W.Sznarbachowski tak opisywał dojazd do Berezy: „W trzech czy dwóch karetkach (więziennych), między każdym z nas i po bokach podłużnych ławek siedzieli policjanci w pełnym uzbrojeniu i mający – jak nas uprzedzono – rozkaz strzelania gdybyśmy próbowali uciekać. Przywieziono nas na Dworzec Wileński lub Wschodni na pociąg Brześć – Baranowicze. (…) W przedziałach rozsadzili nas policjantami. Dyscyplina rozluźniła się szybko, atmosfera stała się sympatyczna, (…) posterunkowi (…) bez oporu przyjęli pieniądze i poszli do baru dworcowego zakupić sporo wódki, zakąsek i mięsiwa. Jak tylko pociąg ruszył zaczęła się zbiorowa pijatyka (…) przyjechaliśmy rankiem (…) policjanci rozchełstani, my także (…), na nasz transport oczekiwał już ze swoimi chłopcami z Golędzinowa nadkomisarz PP Kamala (…), ostrymi słowami przywrócili porządek. Zaaresztowali naszą eskortę, odebrali jej broń i pasy (…)”. Późniejsze zatrzymania polskich narodowców były związane głównie z ekscesami zakłócającymi spokój i bezpieczeństwo publiczne, w tym w szczególności z zamieszkami antyżydowskimi na tle zatargów o monopol w handlu. Szczególnym tego przykładem były liczne zajścia w 1936 roku w Czyżewie na Podlasiu (w całym Białostockiem w tym roku zanotowano aż 348 takich wystąpień, z czego 21 miało charakter zorganizowany i masowy). Po zajściach w Czyżewie na terenie całego obszaru skoncentrowano silne formacje policji, którą także zaatakował podburzony tłum. Aresztowano około 50 osób, z czego następnie 9 skierowano do Berezy. Jak pisze I.Polit – „dopiero wtedy nastąpił spokój w powiecie”. Po „uspokojeniu” izolowanych zwolniono z MO po miesiącu.

Nacjonaliści ukraińscy z OUN przebywali w Berezie głównie w latach 1934-36 oraz już jako internowani – w drugiej połowie 1939 roku. Po wyjaśnieniu rzeczywistych sprawców mordu na ministrze Pierackim aresztowano około 300 członków i sympatyków OUN, z czego 100 skierowano do Berezy. Byli to głównie inteligenci zaangażowani w irredentystyczny ruch ukraiński w Małopolsce Wschodniej (woj. lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie). W okresie od 1934 roku do wiosny roku 1936 izolowano w Berezie 227 Ukraińców. W przeciwieństwie do „uspokojenia” po odizolowaniu polskich narodowców, odosobnienia członków OUN nie dawały zamierzonych przez władze efektów. Wśród czasowo izolowanych w MO w Berezie był między innymi późniejszy dowódca UPA Roman Szuchewycz. Jak pisze cytowany Ireneusz Polit, Ukraińcy wykorzystywali wolny czas do ponoszenia swojej wiedzy – organizowali kursy samokształceniowe, języków obcych oraz przedmiotów ścisłych. Wybitni inteligenci osadzeni w Berezie wykładali dla swych kolegów nawet filozofię i historię. Uczyli m.in. historii UWO (Ukraińska Organizacja Wojskowa), jak się zachowywać w śledztwie, a nawet organizowali wieczory poetyckie.

Jeden z osadzonych – znany ukraiński działacz nacjonalistyczny E.Wreciona – w pozostawionych wspomnieniach tak opisywał pobyt Ukraińców w MO: „(…) Główny kontyngent więźniów Berezy stanowili Ukraińcy, prawie wyłącznie członkowie OUN. Bezwarunkowo Berezy nie można zestawić z Sołówkami czy też Oświęcimiem ale osiedlem wypoczynkowym nie była. Uważam, że głównym błędem chrzestnych ojców Berezy było ograniczenie deportowanych do elity organizacyjnej OUN. Tych niespełna dwustu nacjonalistów stworzyło tak zwarty moralnie blok, że wszystkie próby ‘reedukacji’ ze strony administracji obozowej musiały się załamać (…)”. Ciekawe są spostrzeżenia innego znanego działacza ukraińskiego odosobnionego w Berezie Kartuskiej – W.Makara, który tak pisał o korzystaniu przez OUN-owców z biblioteki obozowej: „(…) Mnie i większości kolegów najbardziej podobały się dzieła Piłsudskiego. (…) Z przyjemnością czytaliśmy jego wskazówki o sposobach fabrykowania i kolportowania bibuły i uwagi w sprawie uzbrojenia. W rozmowach jakie następnie przeprowadzaliśmy, porównywaliśmy metody polskiej rewolucyjnej organizacji z naszymi. Dla wielu z nas lektura ta stanowiła naukę i tej nie odrzucaliśmy (…)”. Wreciona pisał też: „(…) Administracja obozu była zachwycona naszą pilnością studiowania książek, wśród których nie brakło pełnego wydania dzieł Piłsudskiego. To zupełnie tak jakby złodziejom na czas ich pobytu w więzieniu dano do dyspozycji fachową literaturę (…)”.

Kolejną grupą „zagrażających”, począwszy od połowy 1936 roku, byli spekulanci, czyli – jak to określały okólniki MSW: “element gospodarczo szkodliwy”. Pierwszą reakcją połączoną z odizolowaniem trzech “spekulantów” oskarżanych o zawyżanie cen cegieł była kontrola zarządzona w tej sprawie przez samego premiera F.Sławoja-Składkowskiego. Do Berezy wysłano dwóch handlarzy narodowości żydowskiej i jednego Polaka. Tak zaczęła się walka przy pomocy MO ze spekulantami i „elementem kryminalnym”. Szło o to by nie prowadzić w jak to określano – oczywistych sprawach – długotrwałych procesów sądowych, lecz poprzez odosobnienie prowodyrów rozmaitych szkodliwych dla ludności działań – wpłynąć prewencyjnie na szerszy „element”. Premier Składkowski dokonywał w tym celu niezapowiedzianych objazdów po kraju, a nawet osobiście sprawdzał ruch cen na targowiskach w Warszawie. Zalecał podobne działania wojewodom, a ci – starostom. Podobnie postępowano wobec pracodawców szykanujących robotników bądź korzystających z bezrobocia w celu zaniżania wypłat wynagrodzeń. Te same działania dotyczyły osób zajmujących się przemytem i paserstwem. Dotyczyło to zwłaszcza recydywistów, w tym unikających płacenia podatków. Akcja prewencji wobec spekulantów trwała do samego końca istnienia MO.

Jako przykład przeciwdziałania kończącego się osadzeniem w Berezie można podać reakcję władz na spekulację kapitałami i akcjami PKO w związku paniką finansową wywołaną zajęciem Austrii przez hitlerowców oraz ultimatum Polski wobec Litwy. Organizatorów zamieszek przed bankami i winnych spekulacji skierowano do MO. Byli to warszawiacy: Chaim Holpern, Abram Frondzinst, Mojżesz Kirszblum, Moszek Wajcman, Izaak Eksztajn, Abram Glikson, Henryk Tanenbaum, Stanisław Długołęcki, Stefan Segorski, Wacław Woiszewski, Herman Majorek i Izrael Bronders. Informacje o tym natychmiast podawała prasa lokalna. Ireneusz Polit, z którego danych tu korzystamy, podaje przykłady instrukcji antyspekulacyjnych, jakie Urzędy Wojewódzkie przekazywały Starostwom Powiatowym. Na przykład dla przeciwdziałania zakupowi ziemi rolnej przez Niemców w województwie łódzkim Naczelnik Wydziału Społeczno-Politycznego zalecał starostom: „ (…) powinien pan starosta zapakować do Berezy tego spekulanta parcelacyjnego, który się koło tego kręci. Spekulanci parcelacyjni odgrywają rolę tych naganiaczy za pewien procent i oczywiście znajdują nabywców najbardziej obciążonymi pieniędzmi, a do takich należą u nas (Łódzkie) Niemcy. Jak się doniesie, że za taką działalność, ktoś dostał się do Berezy – sprawa się zmieni (…)”.

W tym samym czasie do Berezy zaczęli trafiać przestępcy pospolici, zwłaszcza recydywiści, co do których chciano uniknąć długotrwałej procedury sądowej i uzyskać efekt przestrogi wobec im podobnych – kieszonkowców, koniokradów, sutenerów, w tym takich jak notowany przez policję „168 razy włamywacz Ignacy Tkacz”, itp.). Ta grupa osadzonych przebywała w Berezie na ogół po “klasyczne” 3 miesiące. Premier Składkowski w Senacie tak podsumowywał tę akcję, przywołując opinie izolowanych kryminalistów: „No widzicie, że w Polsce jest coraz lepiej, jest jakaś sprawiedliwość. To nie to, co więzienie, gdzie człowiek się wyspał i wypoczął. Tu (w Berezie) jest porządek”. Nie wiemy od kogo premier zaczerpnął tę opinię, ale wyrażał ją publicznie. Również meldunki policyjne oparte na statystykach i działaniach operacyjnych, dowodziły skuteczności odstraszającej roli pobytów w Berezie wśród złodziei. O ile wśród osadzonych w Berezie spekulantów większość była pochodzenia żydowskiego, o tyle izolowani kryminaliści to w większości Polacy.

Odosobniani w MO „uciążliwi obcokrajowcy” to przede wszystkim nielegalni przybysze, głównie Żydzi, uciekinierzy z Austrii i Niemiec. Motywacją dla takiej polityki władz była chęć nakłaniania Żydów do emigracji do Palestyny (władze polskie, w tym wojskowe, współdziałały w tym zakresie z żydowskimi organizacjami syjonistycznymi głoszącymi idee utworzenia państwa Izrael – szkolono przy tym żydowskich bojowców do walk z Arabami w celu ochrony przybywających do Ziemi Świętej osadników żydowskich z Polski. W przedwojennej Polsce mieszkało ponad 2,8 mln Żydów).

O izolowanych komunistach już wspominaliśmy. Dodajmy, że obok komunistów do MO w Berezie trafiali także aktywiści radykalnego ruchu chłopskiego, zwłaszcza po masowych zamieszkach i manifestacjach rolników połączonych z naruszaniem mienia prywatnego i bójkach z policją. Aktywistów komunistycznych izolowano natomiast prewencyjnie, na ogół przed spodziewanymi manifestacjami, np. przed 1 Maja. Wśród ogółu przetrzymywanych w Berezie komunistów większość, choć różnej narodowości, stanowili mieszkańcy Kresów Wschodnich. Wiązać to można ze szczególną ich aktywizacją na tych terenach gdzie sowieccy inspiratorzy byli takim działaniem najbardziej zainteresowani i gdzie zwłaszcza wśród części ludności białoruskiej i żydowskiej hasła komunistyczne znajdowały największy posłuch. Poza Kresami środowiska komunistyczne szczególnie aktywne były w Warszawie, Zagłębiu Dąbrowskim i przemysłowej Łodzi. Znalazło to odzwierciedlenie w strukturze osadzonych w MO. Apogeum liczby zatrzymań działaczy komunistycznych w Berezie stanowił początek roku 1938. Później, po delegalizacji oskarżanych o agenturalność partii KPP – KPZB i KPZU przez podporządkowany Stalinowi Komintern, większość izolowanych w Berezie komunistów – zagubionych w polityce swych sowieckich mocodawców – podpisała deklaracje o zaprzestaniu działalności w partii komunistycznej, po czym zostali wypuszczeni na wolność. Zjawili się w MO, jak już wspominaliśmy, w połowie roku 1939, gdy polski wywiad zaobserwował przygotowania do zbrojnej dywersji na Kresach. Była to zapowiedź tego co stało się po 17 września tego roku. Liczbę komunistów izolowanych w Berezie do tego czasu prezentowaliśmy wyżej.

Innych kategorii niż wspomniane w Berezie nie było dopóki pełniła ona funkcję Miejsca Odosobnienia. Wobec każdej z wymienionych grup zatrzymania miały na celu zastraszenie środowiska, w którym dane osoby działały lub indywidualną prewencję przeciw „szkodliwym działaniom” zatrzymanych. To ostatnie spotykało pojedyncze osoby szczególnie krytyczne (a zdaniem władz – podburzające do społecznych niepokojów) – na przykład dziennikarzy nie zawsze związanych z konkretnymi partiami opozycyjnymi. Szczególnym tego przykładem było osadzenie w Berezie konserwatywnego dziennikarza wileńskiego Stanisława Cata-Mackiewicza.

Fakt uruchomienia Miejsca Odosobnienia, izolowania w nim aktywistów wspomnianych ugrupowań i kategorii wywołał falę protestów opozycji. Parlamentarzyści narodowcy (Stronnictwo Narodowe) składali interpelacje w Sejmie – rząd odpowiadał. Obie strony, co zrozumiałe, składały całkowicie sprzeczne oświadczenia. Protestowali także posłowie socjaliści z PPS i Klubu Ukraińskiego. Ostro protestowali także posłowie z Komunistycznej Frakcji Poselskiej. Opinia publiczna była w sprawie istnienia MO podzielona. Jak podkreśla Ireneusz Polit, izolowanie spekulantów i kryminalistów spotykało się z dużym poparciem. Co do członków ugrupowań politycznych – zależało od poglądów danej części społeczeństwa. Popierający rząd uważali odosobnienia za słuszne, popierający poszczególne ugrupowania opozycyjne – nie.

Po upadku Państwa Polskiego w wyniku agresji hitlerowsko – stalinowskiej w 1939 r. władzę na emigracji objęła opozycja (z poparciem rządu francuskiego, który odmówił dalszego uznawania rządu sanacyjnego i uniemożliwiał wszelkimi sposobami imigrację piłsudczyków do Francji). Rząd emigracyjny, najpierw we Francji a po jej upadku w Wielkiej Brytanii, formował zacięty przeciwnik obozu sanacyjnego, generał Władysław Sikorski. Jego politycznym zapleczem stali się polscy nacjonaliści (Stronnictwo Narodowe), socjaliści (Polska Partia Socjalistyczna), ludowcy (Stronnictwo Ludowe) oraz chrześcijańscy demokraci z partii Sikorskiego – Stronnictwo Pracy. Podkreślić jednak trzeba, że również część środowisk sanacyjnych uważała, iż Berezę należało dawno zlikwidować, gdyż stanowiła instytucję nadzwyczajną i funkcjonującą poza przepisami kodeksu karnego, a przez to – niekonstytucyjną. „Sprawa Berezy” na emigracji dołączyła do całego szeregu oskarżeń z jakimi dawna opozycja – teraz emigracyjne kręgi rządowe – wystąpiła przeciwko osobom z rządów przedwrześniowych. Wskutek tych opinii premier Sikorski w czerwcu 1940 roku powołał specjalną „komisję do zbadania przyczyn klęski wojennej”. Jedną ze spraw badanych przez tę komisję była także „sprawa Berezy”. I tu rzecz charakterystyczna: nowy rząd badający „sprawę Berezy” zorganizował we Francji… obóz – „ośrodek odosobnienia” (!), w którym przymusowo „odizolował” kilkuset dawnych urzędników i wyższych oficerów polskich uznanych za szkodliwych wobec nowej władzy!

W kwestii oceny „Berezy” Komisja opracowała 66-stronicowy materiał. „Wiele w nim nieścisłości, przejaskrawień oraz błędów” – kwituje badacz problematyki, przywoływany przez nas Ireneusz Polit. Na podstawie tego materiału polski rząd emigracyjny w dniu 26.09.1941, na wniosek ministra sprawiedliwości, socjalisty Hermana Liebermana, po stwierdzeniu, że “obóz był bezprawiem”, jednomyślnie przyjął rozporządzenie formalnie likwidujące Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Poza likwidacją przepisów o MO, w nowym rozporządzeniu zapowiedziano ponowne zbadanie sprawy po wojnie oraz ewentualne odszkodowania dla osób, które doznały szkód „na zdrowiu, czci lub majątku” w wyniku odbycia odosobnienia. Chciano też zbadać odpowiedzialność osób, „które nadużywając swej władzy urzędowej przyczyniły się do spowodowania (powyższych) skutków”. Tak w sposób formalny i prawny zakończył się kontrowersyjny eksperyment zwalczania w międzywojennej Polsce „zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa i obywateli oraz porządku publicznego”. Więcej do tej kwestii nie wracano. Wracała natomiast publicystyka. W ramach sporów politycznych na emigracji „Bereza” stała się jednym z argumentów służących do zwalczania przeciwników politycznych. Ostatni przedwojenny premier rządu RP, generał dr Felicjan Sławoj-Składkowski przed wspomnianą komisją nie stawał, ani nie mógł dawać wyjaśnień, gdyż generał Sikorski odmówił jego prośbie o zgodę na imigrację do Francji. Tak zareagowali opozycjoniści, gdy opozycją być przestali, a stali się rządem.

Zdzisław J. Winnicki, dla Głosu znad Niemna, styczeń- luty 2005 roku

 Znadniemna.pl, na zdjęciu: Ruiny budynku obozowej administracji, która mieściła się w byłym klasztorze Zakonu Kartuzów, fot.: Wikipedia.org

Brak komentarzy

Skomentuj

Skip to content