W niedzielę, 25 lutego, na Białorusi zakończyły się trwające od tygodnia połączone „wybory” do parlamentu i władz lokalnych. Niezależni obserwatorzy nazywają je rytuałem i treningiem przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Aleksander Łukaszenka, rządzący krajem od 1994 roku, zapowiedział, że wystartuje w nich już ósmy raz z rzędu.
O godz. 20 czasu lokalnego (godz. 18 w Polsce) Centralna Komisja Wyborcza Białorusi ogłosiła zakończenie głosowania i zamknięcie lokali wyborczych.
Według wstępnych wyników 51 miejsc w 110-osobowej niższej izbie białoruskiego parlamentu przypadło łukaszenkowskiej partii „Biełaja Ruś”. Drugi wynik „uzyskali” kandydaci bezpartyjni, czyli tacy, których lojalność wobec Łukaszenki nie wymagała potwierdzenia poprzez wstąpienie ich do „Biełaj Rusi”, bądź innej „kieszonkowej” struktury dyktatora. Po kilka mandatów otrzymały struktury formalnie niezależne od Łukaszenki, ale de facto istniejące tylko dlatego, że dyktator im na to pozwala: Republikańska Partia Pracy i Sprawiedliwości (RPPS) – przydzielono 8 mandatów. Komunistycznej Partii Białorusi – 7 mandatów, zaś Liberalno-Demokratyczna Partia Białorusi (LDPB) ma w Izbie Reprezentantów 4 miejsca.
Do udziału w „wyborach” nie zostali dopuszczeni opozycyjni kandydaci. Nie było również niezależnych obserwatorów. Niezależni dziennikarze białoruscy oceniają, że z 23 zapowiedzianych przez CKW obserwatorów z Europy na wybory przybyło zaledwie czternastu. Większość z nich reprezentowała marginalne prorosyjskie i ultra nacjonalistyczne ugrupowania z Niemiec, Włoch, Szwajcarii, Bułgarii, Serbii i Litwy. Polskę w tej „putino-łukaszenkowskiej międzynarodówce” reprezentował Krzysztof Tołwiński z partii „Front”, przedstawiany przez propagandową telewizję białoruską, jako reprezentant Polaków uciskanych przez panujący w Polsce „reżim Dudy-Kaczyńskiego”, a po zeszłorocznych wyborach w Polsce, także – Tuska.
Zakończona w niedzielę kampania była pierwszą, w której na Białorusi doszło do połączenia wyborów. Umożliwiły to zmiany w białoruskiej konstytucji. Wybory zostały też przesunięte w czasie.
„Wybory lokalne w ogóle powinny były się odbyć jeszcze w 2022 roku, a parlamentarne – w 2023 roku, ale chodziło o to, żeby jak najbardziej odsunąć to w czasie (od protestów po sfałszowanych wyborach prezydenckich, które rozpoczęły się w 2020 roku – red.). Obie kampanie zostały przesunięte pod pretekstem jednego dnia głosowania” – powiedział Polskiej Agencji Prasowej białoruski politolog Aleksander Kłaskouski.
Analityk nazwał zakończone już „wybory” rytuałem, który ma potwierdzić „legitymację” Łukaszenki i stać się treningiem dla aparatu państwowego przed przyszłorocznymi „wyborami” prezydenckimi. Według eksperta w 2025 roku Łukaszenka po raz ósmy z rzędu sięgnie po władzę.
Pytany podczas głosowania w niedzielę, czy wystartuje w przyszłorocznych wyborach prezydenckich Łukaszenka, odpowiedział, że „pójdzie (na wybory)”.
Główny dzień głosowania w niedzielę, 25 lutego, poprzedzony był na Białorusi pięciodniowym głosowaniem przedterminowym. Według Centralnej Komisji Wyborczej całościowa frekwencja wyborcza wyniosła 72,98 proc.
Były to kolejne „wybory” na Białorusi, które nie zostały uznane za wolne i demokratyczne przez społeczność międzynarodową.
Departament Stanu USA ocenił, na przykład, że wybory parlamentarne na Białorusi zostały przeprowadzone w atmosferze strachu, w jakiej żadne procesy wyborcze nie mogą być uznane za demokratyczne.
„Stany Zjednoczone potępiają fikcyjne wybory parlamentarne i lokalne przeprowadzone przez reżim Łukaszenki, które zakończyły się w niedzielę” – czytamy w komunikacie amerykańskiego resortu dyplomacji.
Amerykańscy dyplomaci zwrócili uwagę na to, że tzw. „wybory” odbyły się „bez udziału opozycyjnych kandydatów i niezależnych obserwatorów, w atmosferze represji i pełnej kontroli struktur siłowych”.
„Reżim przetrzymuje ponad 1400 więźniów politycznych. Wszyscy niezależni działacze polityczni zostali zatrzymani lub wygnani. Wszystkim partiom politycznym odmówiono rejestracji. Białorusini mieszkający za granicą mogli zagłosować tylko w Mińsku, gdzie najpewniej groziłyby im represje” – stwierdził Departament Stanu USA, dodając, że wszystkie te nadużycia „zamroziły realną aktywność polityczną”.
W komunikacie podkreślono również, że OBWE nie miała możliwości obserwacji wyborów.
Departament Stanu USA ponownie zaapelował do władz Białorusi o zaprzestanie represji, wypuszczenie więźniów politycznych i rozpoczęcie dialogu z oponentami politycznymi.
Znadniemna.pl na podstawie PAP, Reform.by, fot.: president.gov.by