HomeHistoriaSzlaki mjr Henryka Dobrzańskiego “Hubala” wiodły Grodzieńszczyzną

Szlaki mjr Henryka Dobrzańskiego “Hubala” wiodły Grodzieńszczyzną

Należeli do wyjątkowego pokolenia naszych rodaków. Ich przodkowie walczyli i ginęli za wolność na przestrzeni niemal całego XIX wieku. A oni urodzeni jeszcze u schyłku minionego stulecia, wzrastali w niewoli trzech zaborów, walczyli o niepodległość i utrwalenie granic II RP. Do ich grona należał mjr Henryk Dobrzański legendarny „Hubal”, ostatni żołnierz II RP I pierwszy partyzant II wojny światowej.

mjr Henryk Dobrzanski_04

mjr Henryk Dobrzański

Upalne lato 1939

Będąc w Wołkowysku skorzystałem z okazji, by jeszcze raz stanąć przed zespołem budynków koszarowych, należących przed wojną do 3. Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Polnego Stefana Czarneckiego.

W tamto upalne lato 1939 roku 3. Pułk Strzelców Konnych przydzielony do Suwalskiej Brygady Kawalerii w ramach armii „Prusy” zajmował odcinek frontu na granicy z Prusami Wschodnimi. Tu, w Wołkowysku, na nieobjętych jeszcze przez wojnę północno-wschodnich kresach formowano Rezerwową Brygadę Kawalerii „Wołkowysk”. Pozwalały na to nadwyżki mobilizacyjne podlaskiej i suwalskiej brygady kawalerii oraz to, że ośrodki zapasowe tych jednostek zostały przeniesione właśnie do tego miasta. Brygadę sformowano na czas. Jej dowódcą zostaje płk Edmund Heldut-Tarnasiewicz. Majorowi Dobrzańskienu powierzono funkcję zastępcy dowódcy 110. Pułku Ułanów ppłk Jerzego Dąbrowskiego…

Stojąc nie opodal koszar na chwilę przymykam oczy i myślę o tamtym wrześniowym ranku 1939 roku. Rozbiegani ułani, brzęczenie szabel i ostróg, odgłosy rozkazów i tętent setek podkutych końskich kopyt. Mjr Dobrzański rozmawia z ppłk Dąbrowskim. A obok stoi kpt. Maciej Kalenkiewicz.

Jeszcze są zwykłymi dowódcami polskiej wrześniowej kawalerii, niebawem zaś wsławią się w walkach i na zawsze wejdą do panteonu narodowych bohaterów, jako „Hubal”, „Kotwicz” i Jerzy Dąbrowski. Ten ostatni bez pseudonimu, jest zbędny słynnemu zagończykowi z lat pierwszej wojny, jednemu z organizatorów samoobrony ziemi wileńskiej i grodzieńskiej w latach 1919-1920. Zawsze walczył z otwartą przyłbicą i tylko niekiedy używał pseudonimu „Łupaszka”. Ten pseudonim upodobał sobie inny słynny partyzant z lat II wojny światowej mjr Zygmunt Szendzielarz, dowódca słynnej 5. Naroczańskiej Brygady Śmierci Armii Krajowej.

Urodzony kawalerzysta i słynny żołnierz

mjr Henryk Dobrzanski

Nicea 1928 rok. Podczas międzynarodowych zawodów konnych. Na zdjęciu mjr Henryk Dobrzański (z lewej) i ppłk Karol Rummel

„Hubal” w Wosku Polskim nie zrobił błyskotliwej kariery, choć miał ku temu wszelkie predyspozycje. Polski mundur wojskowy przywdział już w 1914 roku, będąc wówczas jeszcze do tego za młodym, żeby wstąpić do II Brygady Legionów Polskich gen. Józefa Hallera, „dołożył” sobie rok. W szeregach 2. Pułku Ułanów walczył w Karpatach, uczestniczył w bitwie pod Rarańczą, w odsieczy Lwowa. A potem, gdy jednostka została przemianowana na 2. Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich, walczył o przywrócenie Polsce Pomorza. Pierwszą wojnę światową skończył, jako porucznik odznaczony Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyżem Walecznych.

mjr Henryk Dobrzanski_06

Major Dobrzański na koniu w skoku przez przeszkodę

Po ukończeniu podchorążówki w Grudziądzu, pełnił służbę w różnych garnizonach i licznych jednostkach. Z entuzjazmem uprawiał jeździectwo, osiągając w tej dziedzinie wiele sukcesów aż na skalę międzynarodową. Bywał w składzie polskich ekip olimpijskich, wielokrotnie zwyciężał w konkursach hippicznych za granicą. Z rąk księcia Walii otrzymał złota papierośnicę, jako najlepszy jeździec wszystkich armii. Miało to miejsce w 1925 roku podczas jeździeckich zmagań o Puchar Narodów w Londynie.

mjr Henryk Dobrzanski_01

Mjr Henryk Dobrzański. Zdjęcie wykonane latem 1932 r. w majątku państwa Chłapowskich w Głocinie koło Rzeszowa.

Wszyscy, którzy znali Henryka Dobrzańskiego, określali go, jako człowieka szczerego i bezpośredniego, cieszącego się ogromną sympatią kolegów. Pełen fantazji i dowcipu, potrafił korzystać z uroków życia, kochało go wiele kobiet, ubóstwiało wielu przyjaciół. Ale byli niestety i tacy, którzy go nie cierpieli. O majorze Dobrzańskim nasz „grodzieński” generał urodzony w znanym uroczysku Rumlowo Juliusz Rummel miał taką oto opinię: „Henia wszyscy lubili, ale przełożeni woleli go nie mieć w swych jednostkach”. Bo nie miał giętkiego kręgosłupa i otwarcie mówił ludziom to co myślał o nich, i o ich postępowaniach. Nie ma, czego więc się dziwić, że przed wojną znalazł się na bocznym torze w IV Pułku Ułanów Wileńskich, jako kwatermistrz. Zaś po wielu latach służby był dopiero w stopniu majora. Jego koledzy z walk legionowych piastowali w tym czasie poważne stanowiska w randze generałów i pułkowników.

Pamiętają Dubno, Jeziory i Skidel

mjr Henryk Dobrzanski_02

Mjr Henryk Dobrzański z żołnierzami

Na wiadomość o agresji sowieckiej 17 września Rezerwowa Brygada Kawalerii, która dopiero się formowała w Wołkowysku, ruszyła w kierunku Wilna, a potem zawróciła ku Grodnu. Ten przemarsz, obfitował w dość częste potyczki z dywersantami bolszewickimi, rekrutującymi się przeważnie z KPZB. Będąc dawno temu w byłym miasteczku, a dziś zwyczajnej wsi kołchozowej Dubno (rejon Mostowski), przypadkowo poznałem starszego człowieka doskonale pamiętającego tamte odległe czasy. Wówczas emerytowany traktorzysta Apanas Kaziajczyk opowiadał:

– Wiejscy „czerwoni”, pragnąc za wszelką cenę wysłużyć się nadciągającej ze wschodu nowej władzy, zainicjowali wzniesienie powitalnej bramy. Ale nikt z porządnych ludzi do tej roboty się nie kwapił. Wiec zaczęto ich, straszyć przyszłymi represjami. Kilka chłopów zebrało się na drodze wylotowej prowadzącej do Mostów. I tu nagle dostrzeżono poruszającą się w naszym kierunku w obłokach kurzu sporą grupę jeźdźców. Zaczęto krzyczeć, że to nasi, czyli „czerwoni”. Lecz okazało się, że są to… polscy ułani. Nonszalancko zachowujący się tłumek rozpierzchł się w oka mgnieniu. Rzucając czerwone opaski i proporczyki, wszyscy rzucili się do nadniemeńskich szuwarów. Lecz dwoje, którzy mieli w rękach karabiny (podobno dostarczone ze Skidla), schowali się w stodole i przez szpary w ścianach zaczęli ostrzeliwać zbliżających się jeźdźców. Ułani nie pozostali dłużni i odpowiedzieli gęstym ogniem. Niebawem stodoła stanęła w płomieniach. Byłem świadkiem tego zajścia, ponieważ nie opodal pasłem krowy.

mjr Henryk Dobrzanski_03

Oddział majora Dobrzańskiego – zima 1939

Natomiast inny naoczny świadek tamtych wrześniowych dni – ppor. 13. Pułku Ułanów Wileńskich Welhorski wspomina: „Między 17 a 18 września dochodząc późnym wieczorem do Ostryna zobaczyliśmy na niebie wielką łunę pożaru, skąd doszły nas odgłosy silnego ognia z broni ręcznej. Okazało się, że „kanonadę” spowodowała eksplodująca w ogniu amunicja dywersantów bolszewickich, z którymi rozprawił się 110 Pułk Ułanów, zastępca dowódcy, którego był mjr Dobrzański”.

Niebawem 110. Pułk Ułanów rozciągnął się w długą kolumnę, maszerując w kierunku Jezior. Otaczające jeźdźców pola były już po zbiorach i świeciły pustkami. Zdarzało się, że z mijanych w odległości 200-300 metrów chutorów i wsi padały w kierunku ułanów pojedyncze strzały.

Zresztą było wiele przykładów zgoła innego traktowania maszerujących ułanów. Miejscowa ludność hojnie obdarowywała ich czym mogła. Starsi ludzie ze wsi Hołowicze, położonej nie opodal Wiercieliszek, opowiadali mi pod koniec lat 70-ch jak częstowali podwładnych „Hubala” świeżym razowcem, jajecznicą i kwaśnym mlekiem.

Różnie potoczyły się losy bojowe ułańskich pułków brygady płk. Edmunda Heldut – Tarnasiewicza. Na przykład 101. Pułk Ułanów, dowodzony przez mjr. Stanisława Żukowskiego, wstawił się pamiętną bitwą w nocy 22 września pod Kodziowcami. Osobiście czytałem w „Krasnoj Zwiezdzie” z października 1939 roku o 20 spalonych czołgach sowieckich i poległych (około 800) krasnoarmiejcach. Dawno temu odwiedziłem Kodziowce, odnalazłem wówczas świadków wydarzeń sprzed 6o laty. Pamiętali o wszystkim, wspominali…

Natomiast 102. Pułk Ułanów pod dowództwem mjr Jerzego Florkowskiego podobno już pod granicą litewską napadnięty przez pojazdy pancerne Armii Czerwonej poszedł w rozsypkę. Ci, którzy pozostali przy dowódcy, niebawem zasilili szeregi 110. Pułku, zamierzającego walczyć do ostatniego naboju. A to chyba dlatego, że dowodzili tą jednostką, skompletowaną zresztą z naszych krajanów, ludzie tej rangi co mjr Dobrzański, kpt. Kalenkiewicz.

Nad Kanałem Augustowskim dopadł dowództwo pułku goniec z rozkazem zaprzestania walk i przejścia przez litewską granicę. Lecz jednostka wbrew rozkazowi pomaszerowała z powrotem ku Puszczy Augustowskiej, zamierzając przedrzeć się ku broniącej się Warszawie. Niestety, tego zamiaru nie udało się zrealizować. Pułkownik Dąbrowski nieoczekiwanie się rozchorował, dręczyły go nie tylko ostra gorączka, ale i ponure wieści, nadchodzące z frontu. Wiec postanowił rozwiązać pułk.

Jednak sporo ułanów nie zaprzestało walki. Na ich czele stanął mjr Dobrzański. Zebrał się oddział liczący około 200 szabel. Ruszyli w stronę Warszawy. W tym dniu wkroczył „Hubal” na drogę, która skończyła się 30 kwietnia 1940 roku jego śmiercią nad Pilicą. Ale ta droga wprowadziła go na stale do historii naszego narodu.

W marszu i w walce

To był naprawdę imponujący widok. Umundurowany, uzbrojony, w regulaminowym szyku, klucząc wśród kolumn Wehrmachtu, podążał oddział polskiej kawalerii. Zdarzało się, że brnęli przez bagna, zaczajali się w lasach, a gdy wróg był dalej, poruszali się nawet szosa. Doszli do Narwi. Major decyduje się na brawurowe uderzenie i przekroczenie strzeżonego przez Niemców mostu. Z bagnetami na karabinach ruszyli biegiem. Mieli szczęście, albowiem była pora obiadowa i niemieccy żołnierze zostawili swoje stanowiska. Oddział przekroczył most bez strat.

Wróg wzmocnił czujność na wszystkich mostach i przeprawach. Więc nad Bugiem nie ryzykowali, a przebrnęli przez rzekę wpław. Następnie odpoczywali w lesie, ukryci w gęstwinie drzew. Nazajutrz, 28 września, dowiedzieli się o kapitulacji Warszawy.

Lecz i ta, wręcz szokująca wiadomość nie wytrąciła „Hubala” z równowagi. Natychmiast zarządził zbiórkę oddziału, wyjaśnił sytuację. Oświadczył, iż walki nie zaprzestanie, munduru nie zdejmie i podjął decyzję iść przez Węgry do Francji. Niebawem zmienia decyzję. Postanawia przeprawić się przez Wisłę i kontynuować walkę w kraju. I to w mundurze, z bronią w ręku, na czele oddanych mu żołnierzy. Bo ktoś powinien był przypominać porażonemu szokiem klęski krajowi, że wojna dopiero się rozpoczęła i że Wojsko Polskie nadal walczy.

Po przeprawie przez Wisłę stanęli na ziemi radomskiej kierując się na południe ku Puszczy Kozienickiej. W pobliżu wsi Chodków zaatakowali niemiecki samochód ciężarowy, spalili go, kilku Niemców zabili. Tych potyczek i bojów z okupantem było na szlaku hubalczyków jeszcze wiele. Zabici padali po jednej i drugiej stronie. Ale dosięgnąć „szalonego majora”, jak nazywali „Hubala” wrogowie, nie mogli za żadną cenę. Wiec skierowali przeciwko jednemu oddziałowi całą dywizję Wehrmachtu.

Poległ jak bohater z bronią w ręku

mjr Henryk Dobrzanski_05

30.04.1940 r., żołnierze z 372 Dywizji Piechoty Wehrmachtu po bitwie pod Anielinem z ciałem majora

Aby nie narażać życia miejscowej ludności i jej mienia, biwakowało się najczęściej w lasach kieleckich. Za żołnierzami zostały tygodnie marszów, potyczek, wymykania się z zasadzek, krótkich popasów, gdzie się tylko dało. Poruszali się przeważnie nocami, klucząc i myląc tropy. Tę ostatnią chłodną kwietniową noc spędzili w zagajniku w pobliżu wsi Anielin na południowym brzegu Pilicy.

Zmęczony major usnął na plandece, trzymając za uzdę swego wierzchowca „Demona”. Nieopodal – drzemał oficer służbowy, a na skraju zagajnika wartownik również pogrążył się w sen.

Skradających się Niemców faktycznie nikt nie zauważył. Dopiero pierwsze strzały poderwały oddział na równe nogi. Po raz ostatni widziano „Hubala” z karabinem w ręku. Momentu, w którym padł major, nikt nie zauważył. Widziano tylko jego zabitego konia. Natomiast inni świadkowie, a wśród nich nasi krajanie, którzy przyszli z majorem z Wołkowyska, opowiadali o tych wydarzeniach nieco inaczej. Widzieli oni jak Niemcy nieśli rannego „Hubala” od zagajnika ku pobliskiej zagrodzie. I w tym momencie rozległ się pojedynczy strzał z pistoletu. To strzelił ranny major w kierunku niemieckiego oficera, śmiertelnie raniąc go w głowę. Wermachtowcy rzucili rannego na ziemię i zaczęli ze wściekłością kłuć go bagnetami.

Zwłoki „Hubala” doniesiono do stojącej na szosie ciężarówki. Niebawem wykonano szereg zdjęć, które zachowały się do dziś. Widzimy „Hubala” w mundurze, tyle, że w wiejskim kożuchu i z szalikiem na szyi. I takim pozostanie w pamięci potomnych.

Witold Iwanowski

Najnowsze komentarze

  • obiecał koledze że wypije z nim w berlinie … Nie dorzył

  • Wrzesien 1939 – katastrofa Hubali ,Starzynskich .. sprzedanych dowodztwem I rzadem popaprancow -jasniepanow .Dzisiejsze wojsko jest zwierciedlanym odbiciem czsu kleski.Brawo … Antoni ,brawo Mariuszek .W was „nadzieja” w godzinach smiertelnej proby.

Skomentuj

Skip to content